6

Dowód niahnańskiego twierdzenia okazał się zakopany w głębi zbocza, lecz w przeciągu kilku następnych dni wydobyli wszystkie konieczne tabliczki.

Przeprowadzono go pięknie, w tak satysfakcjonujący sposób, jak Joan tego oczekiwała, łącząc sześć wcześniejszych, prostszych twierdzeń wraz z równoczesnym rozszerzeniem techniki użytej w ich dowodach. Mogła nawet dostrzec wskazówki, jak bardziej rozwinąć zaprezentowaną w nich metodę, by ta przyniosła jeszcze bardziej spektakularne wyniki. „Wielki Krach” zawsze był odrobinę prześmiewczym i lekceważącym określeniem, lecz teraz była pod wrażeniem, odkrywając po raz kolejny jak niewielką sprawiedliwość oddali tendencji, która tak bardzo fascynowała tę rasę. To nie było kwestią tego, że wszystko w matematyce zapadało się w sobie, gdy jedna z gałęzi okazywała się być zaledwie rekapitulacją innej, przedstawioną jedynie pod przebraniem. Zasada była tu raczej taka, że każdy wystarczająco piękny system matematyczny był na tyle bogaty, by częściowo odzwierciedlać — czasem w złożony i zniekształcony sposób — każdy inny wystarczająco piękny system matematyczny. Nic nie stawało się jałowe ani zbędne, nic nie okazywało się stratą czasu, lecz wszystko wyłaniało się stamtąd tak wspaniale splecione.

Po streszczeniu Halzounowi najnowszych znalezisk, Joan użyła anteny satelitarnej, by przesłać twierdzenie wraz z jego dowodem do podstawionego węzła. Taki właśnie zawarła układ z Pirit: wszystko, czego się dowiedziała od Niahnan, stawało się własnością całej galaktyki, o ile wyjaśniła to w pierwszej kolejności swym gospodarzom.

Archeolodzy przesunęli się wzdłuż zbocza, poszukując w tej samej warstwie sedymentu kolejnych artefaktów. Joan już nie mogła się doczekać kolejnych odkryć, będących publikacjami tej samej grupy Niahnan. Jeden z możliwych ośmiowymiarowych hipersześcianów unosił się w jej myślach; gdyby przysiadła na kilka dziesięcioleci, by to sobie przemyśleć, to samodzielnie opracowałaby jego szczegóły, ale Niahnanie wykonali swą pracę tak udanie, że wszelkie próby niezręcznego podążania ich śladem wydawały się jej bezdenną głupotą, skoro ich nieskazitelnie dopracowane wyniki mogły najzwyczajniej w świecie leżeć gdzieś w ziemi tuż pod jej stopami, tylko czekając na odkrycie.

Miesiąc po tych wydarzeniach obudził ją w nocy dźwięk intruza poruszającego się po ich schronieniu. Wiedziała, że nie był to Sando; nawet podczas snu jakaś wiekowa część jej noudahnańskiego umysłu nadsłuchiwała bicia serca tamtego. Serce obcego było zbyt ciche, co wymagało narzucenia sobie wielkiej samodyscypliny, lecz elastyczna substancja spajająca w podłodze sprawiała, że ta wydawała z siebie charakterystyczne skrzypienie nawet pod najdelikatniej stawianym krokiem. Gdy Joan unosiła się z posłania, dosłyszała dźwięk budzącego się Sando, więc odwróciła się w jego kierunku.

Na jej twarz padł snop jasnego światła latarki, na chwilę ją oślepiając. Intruz trzymał dwa noże przyłożone do znajdujących się w boku Sando membran oddechowych; wystarczająco głębokie cięcie w tym miejscu przekładałoby się na zadławienie na śmierć i to w rozdzierającym bólu. Nanomaszyny, które stworzyły jej ciało, zainstalowały również w jej mózgu umiejętności walki wręcz, i jeden ze scenariuszy, wiążący się z udawaną próbą ucieczki, połączoną z uderzeniem mocarnym ogonem, właśnie rozwijał się jej w myślach, lecz jak na razie nie była w stanie dostrzec sposobu, jak zagwarantować Sando wyjście bez szwanku z zaistniałej sytuacji.

— Czego chcesz? — zapytała.

Intruz pozostał ukryty w cieniu.

— Opowiedz mi o statku, którym przybyłaś na Baneth.

— Dlaczego miałabym to zrobić?

— Ponieważ szkoda by było poszatkować twojego kolegę i to akurat w chwili, gdy jego praca nabrała takiego tempa. — Sando starał się nie okazywać na twarzy żadnych emocji, lecz sama jego pozbawiona wyrazu bladość była wystarczająco jaskrawym wyrazem strachu. Zaczęła mówić.

— Istnieje koherentny stan, który można uzyskać dla plazmy kwarkowo-gluonowej, w której rzeczywiste czarne dziury katalizują rozpad barionowy. W efekcie można dokonać zamiany całej masy spoczynkowej paliwa w fotony, co daje najbardziej efektywny z możliwych strumieni wydechowych. — Wyrecytowała długą listę szczegółów technicznych. Opisywany przez nią proces rozpadu barionowego naprawdę nie istniał, lecz pseudofizyka leżąca u jego podstaw była pod względem matematycznym absolutnie spójna i nie można było — biorąc pod uwagę wszystko, co Noudahnanie odkryli do tej pory — ani jej zaprzeczyć, ani wykluczyć. Razem z Anne przygotowały sobie fikcyjną naukę i technologię, a nawet fikcyjną historię własnej cywilizacji, dokładnie na wypadek zaistnienia podobnej sytuacji awaryjnej. O ile tylko okazałoby się to konieczne, była w stanie odwracać tak uwagę nawet przez całą dekadę, a nikt by jej nie przyłapał na zaprzeczeniu własnym słowom.

— Nie było to takie trudne, prawda? — intruz napawał się chwilą.

— Co teraz?

— Pojedziesz sobie ze mną na małą wycieczkę. Jeśli odbędzie się bez przeszkód, nikomu nie musi stać się krzywda.

Coś poruszyło się w cieniu, a intruz zawył z bólu. Joan skoczyła przed siebie i wybiła ogonem jeden z trzymanych przez tamtego noży; drugi drasnął membranę oddechową Sando, lecz wtedy interweniował czyjś ogon, który nieoczekiwanie wyskoczył z ciemności. Gdy intruz upadł na plecy, snop światła z trzymanej przez niego latarki oświetlił kilof, który miał wbity głęboko w bok, oraz stojące tuż przy nim przyczajone postacie Surat i Raliego.

Fala hormonów walki nieoczekiwanie opadła i Joan wydała z siebie długie, głębokie wycie udręki. Sando wyszedł z tego nietknięty, lecz z rany intruza wypływał strumień ciemnej cieczy.

— Przestań jęczeć — rzuciła zirytowana Surat — i pomóż nam związać tego tirańskiego skurczysyna.

— Związać? Zabiliście go!

— Nie bądź głupia, to tylko płyn osłonowy. — Joan przypomniała sobie szczegóły noudahnańskiej anatomii; płyn osłonowy był tu odpowiednikiem oleju w maszynach hydraulicznych. Można go było stracić nawet w całości, co przełożyłoby się na całkowitą utratę sił w kończynach i ogonie, lecz nie doprowadziłoby do śmierci, a ciało wcześniej czy później wytworzyłoby go ponownie.

Rali znalazł jakiś kawałek kabla, którym związali intruza. Sando był roztrzęsiony, lecz jak się zdawało dochodził do siebie. Wziął Joan na bok.

— Będę musiał zadzwonić do Pirit.

— Rozumiem. Ale co ona z nimi zrobi? — Nie była pewna, ile dokładnie usłyszeli Rali i Surat, lecz wiedziała, że z pewnością więcej niż życzyłaby sobie tego Pirit.

— Nie martw się, potrafię ich ochronić.

Tuż przed świtem przyjechał ciężarówką wysłannik Pirit, by zabrać intruza. Sando ogłosił dzień wolny od pracy, więc Rali i Surat wrócili do siebie, by się wyspać. Joan wyruszyła na przechadzkę wzdłuż zbocza; jakoś nie miała najmniejszej ochoty na sen.

Sando dogonił ją podczas spaceru.

— Powiedziałem im, że pracowałaś nad wojskowym projektem badawczym i zesłano cię tu z powodu twoich niewłaściwych wystąpień politycznych — opowiedział.

— I uwierzyli ci?

— Wszystkim, co usłyszeli, był fragment rozmowy pełnej niezrozumiałej fizyki. Wiedzą tylko tyle, że ktoś uważał, iż warto cię porwać.

— Przepraszam za to, co się stało — powiedziała Joan.

Sando zawahał się.

— A czego oczekiwałaś?

Słowa te dotknęły Joan.

— Jedna z nas wyruszyła do Tiry, druga przybyła tutaj. Wydawało nam się, że w ten sposób wszyscy będą szczęśliwi!

— Jesteśmy Zdobywcami — odpowiedział jej Sando. — Daj nam jedną rzecz, a chcemy drugiej. Szczególnie jeśli akurat ta znajduje się w posiadaniu naszego największego wroga. Czy naprawdę uważałaś, że mogłaś tu sobie ot tak przybyć, odrobinę poszperać, a potem po prostu odlecieć, i to z wiarą, że wszystko zostanie po staremu?

— Przecież zawsze wierzyliście w istnienie innych cywilizacji w galaktyce. Nasze pojawienie się trudno nazwać dla w szokiem.

Twarz Sando przybrała żółty kolor, wyraz niemal rodzicielskich wymówek.

— Teoretyczna wiara, że coś istnieje, to nie to samo, gdy widzisz to tuż przed oczami. Z pewnością odkrycie, że nie jesteśmy unikalni, nie przełożyłoby się na nasz kryzys egzystencjalny; Niahnanie mogli być z nami spokrewnieni, lecz wciąż różnili się od nas na tyle, byśmy przyzwyczaili się do tej myśli. Ale czy naprawdę uważałaś, że po prostu się odprężymy i zaakceptujemy twoją odmowę podzielenia się z nami własną technologią? To, że jedna z was udała się do Tiran, jedynie jeszcze bardziej pokomplikowało sprawy, i vice versa. Oba rządy odchodzą od zmysłów, każdy przerażony możliwością, że to ten drugi pierwszy wpadnie na sposób, jak zmusić swojego obcego do mówienia.

Joan przystanęła.

— Gry wojenne i przygraniczne potyczki? Obarczasz mnie i Anne winą za to wszystko?

Ciało Sando wyraźnie oklapło ze zmęczenia.

— Żeby być tu zupełnie szczerym, nie znam wszystkich szczegółów. I jeśli jest to dla ciebie jakimś pocieszeniem, jestem pewien, że gdybyś się nie pojawiła i tak znaleźlibyśmy jakiś inny powód.

— Być może powinnam was opuścić — powiedziała Joan. Miała już dość otaczających ją osób, była zmęczona swym ciałem, zmęczona odcięciem od cywilizacji. Ocaliła już jedno piękne niahnańskie twierdzenie i przesłała je do Amalgamu. Czy to nie wystarczyło?

— Decyzja należy do ciebie — odpowiedział jej Sando. — Ale równie dobrze możesz tu zostać dopóki nie zaleją doliny. Kolejny rok niczego nie zmieni. To, co zrobiłaś temu światu, zostało już zrobione. Dla nas nie ma już odwrotu.

Загрузка...