3

Ghaharianie bez większych komplikacji pozwolili foan na lądowanie bezpośrednio na powierzchni planety. Nie była pewna, czy było to spowodowane faktem, iż byli bardziej ufni od Tiran, czy też po prostu obawiali się, że tamci mogli podjąć próby ingerencji, gdyby tylko dłużej zwlekano na orbicie.

Miejsce lądowania okazało się pustą równiną pokrytą piaskiem o barwie czekolady. Powietrze migotało w upale, zniekształcenia, wzmacniane jeszcze gęstością tutejszej atmosfery, sprawiały, że horyzont drżał, jakby obserwowany przez płynne szkło. Joan odczekała w kokpicie na pojawienie się trzech ciężarówek, które zatrzymały się w odległości około dwudziestu metrów od statku. Głos przez radio poinstruował ją, by wyszła na zewnątrz; posłuchała, a po jakiejś minucie stania na otwartym terenie, z jednego z pojazdów wyłonił się pojedynczy Noudahnanin i ruszył w jej kierunku.

— Nazywam się Pirit — powiedziała. — Witamy na Ghaharze. — Jej gesty były uprzejme, lecz powściągliwe.

— Jestem Joan. Dziękuję za gościnność.

— Uosabiane przez ciebie oddanie szczegółów naszej biologii jest wprost nienaganne. — Do tonu głosu Pirit wkradł się cień sceptycyzmu; Joan skierowała Ghaharian do portretu własnej twarzy przesyłanego z podstawionego węzła, lecz musiała przyznać, że biorąc pod uwagę widoczny w jej przypadku brak jakiejkolwiek ingerencji obcej technologii czy obcych cech zewnętrznych sprawiałby, że tamtym trudniej byłoby zaakceptować implikacje wynikające z podobnej transmisji.

— W mojej kulturze jest to kwestią dobrych manier, by jak to tylko możliwe naśladować wygląd swego gospodarza.

Pirit zawahała się, jakby rozważając, czy warto tu i teraz roztrząsać zalety takiego zwyczaju i wtedy, raczej by nie sprzeczać się niepotrzebnie na temat subtelności międzygatunkowej etykiety, zdecydowała się przejść wprost do sedna.

— Jeśli jesteś tirańskim szpiegiem, czy też zdrajcą, im szybciej się do tego przyznasz, tym lepiej.

— To bardzo rozsądna rada, ale nie jestem żadnym z nich.

Wśród Noudahnan nie istniały ubrania jako takie, lecz Pirit posiadała pas z licznymi woreczkami-kieszonkami. Z jednej z nich wyciągnęła przenośny skaner, po czym przebiegła nim nad ciałem Joan. Zgodnie z dostępnymi Joan informacjami, najprawdopodobniej sprawdzała ją teraz w poszukiwaniu metalu, lotnych substancji wybuchowych i promieniowania; technologia wymagana do obrazowania ciała i poszukiwania patogenów nie byłaby aż tak bardzo przenośna. Zresztą i tak była zdrowym, nieuzbrojonym Noudahnanem aż do poziomu molekularnego.

Pirit odeskortowała ją do jednego z pojazdów, gdzie gestem zachęciła do zajęcia miejsca w pozycji półleżącej na tyłach. Jeden z Noudahnan prowadził pojazd, a Pirit obserwowała Joan przez całą drogę. Wkrótce przybyli do niewielkiego kompleksu budynków, oddalonego o kilka kilometrów od miejsca lądowania. Ściany, sufity i podłogi, wszystko bez wyjątku wykonano z tutejszego rodzaju piasku spojonego substancją klejącą wydzielaną z noudahnańskich ciał.

Wewnątrz poddano Joan dokładnym badaniom medycznym, w tym trzem rodzajom skanu całego ciała. Badający Noudahnanin traktował ją ze swego rodzaju bezstronną skutecznością, pozbawioną jakiejkolwiek uprzejmości; Joan nie miała pewności, czy było to tutaj standardowym sposobem podejścia lekarza do pacjenta, czy raczej spowodowane było szokiem niewiary, po usłyszeniu skąd, zgodnie z jej własnymi zapewnieniami, miała pochodzić pacjentka.

Pirit zabrała Joan do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie gestem zaproponowała jej leżankę. Noudahnańska anatomia nie pozwalała im siedzieć, ale lubili przebywać w pozycji półleżącej.

Sama Pirit pozostała na nogach.

— Jak tutaj przybyłaś? — zapytała.

— Widziałaś mój statek. Przyleciałam z Baneth.

— A jak się tam dostałaś?

— Nie wolno mi podejmować rozmów na podobne tematy — radośnie odparła jej Joan.

— Nie wolno? — Twarz Pirit zachmurzyła się srebrzyście, jakby rzeczywiście była osłupiała i zakłopotana udzieloną jej właśnie odpowiedzią.

— Doskonale mnie rozumiesz — odpowiedziała Joan. — Proszę, nie wmawiaj mi, że nie istnieją tutaj żadne tematy, których to ty nie możesz poruszać ze mną.

— Z pewnością nie przeleciałaś tym statkiem dwudziestu lat świetlnych.

— Tak, z pewnością tego nie zrobiłam.

Pirit zawahała się.

— Czy przybyłaś do nas przez Kataraktę? — Katarakta była czarną dziurą, odległym partnerem słońca noudahnańskiego układu; nawzajem orbitowały one wokół siebie oddalone o około osiemdziesiąt bilionów kilometrów. Jej nazwa pochodziła od widocznego w teleskopach obrazu: ciemnego kręgu, otoczonego zniekształceniem tła gwiazd, niczym jakaś aberracja optyczna. Tiranie i Ghaharianie prowadzili wyścig, któremu mocarstwu jako pierwszemu uda się dotrzeć do tego nadzwyczajnego sąsiada, lecz jak na razie żadna ze stron nie była w stanie sprostać takiemu wyzwaniu.

Przez Kataraktę? Jak mi się zdaje, wasi naukowcy już dawno temu udowodnili, że czarne dziury nie są skrótami, które dokądkolwiek prowadzą.

— Nasi naukowcy nie zawsze mają rację.

— Podobnie i nasi — przyznała Joan — lecz wszelkie dowody wskazują wyłącznie na jedno: czarne dziury nie są żadnymi drzwiami, są miejscem, które rozerwie cię na strzępy.

— Tak więc przebyłaś całe dwadzieścia lat świetlnych?

— Nawet o wiele więcej — przyznała Joan zgodnie z prawdą — jeśli liczyć odległość z mojego rodzimego świata. Połowę życia spędziłam w podróży.

— Szybciej niż światło? — zasugerowała Pirit z nadzieją.

— Nie. To niemożliwe.

Jeszcze wielokrotnie krążyli wokół tej kwestii, aż wreszcie Pirit dała za wygraną i zmieniła swe podejście, zaczynając drążyć dlaczego a nie jak.

— Jestem ksenomatematyczką — odpowiedziała jej Joan. — Przybyłam tu z nadzieją nawiązania współpracy z waszymi archeologami przy zgłębianiu artefaktów pozostałych po Niahnanach.

Pirit była oszołomiona.

— Co wiesz o Niahnanach?

— Nie tyle, ile bym sobie życzyła. — Joan wskazała na swoje ciało. — Jak jestem przekonana, musiałaś się domyślić, że już od jakiegoś czasu słuchaliśmy waszych transmisji radiowych, tak więc wiemy mniej więcej tyle, co każdy przeciętny rodowity Noudahnanin. Posiadamy tym samym podstawową wiedzę dotyczącą Niahnan. Historycznie odnoszono się do nich jako do waszych przodków, choć z najnowszych badań wynika, że tak naprawdę to macie raczej wspólne pochodzenie. Tamci wyginęli około miliona lat temu, lecz istnieją dowody, że przez niemal trzy miliony lat mogli tworzyć wyrafinowaną cywilizację. Nic jednak nie wskazuje, by kiedykolwiek rozwinęli umiejętność lotu międzyplanetarnego. Zasadniczo, kiedy już osiągnęli komfort materialny, wtedy, jak się zdaje, kompletnie poświęcili się najprzeróżniejszym formom sztuki, w tym i matematyce.

— Przebyłaś więc dwadzieścia lat świetlnych jedynie po to, by obejrzeć sobie niahnańskie tabliczki? — Pirit była nieufna i niedowierzająca.

— Każda cywilizacja, która spędziła trzy miliony lat na rozwoju i tworzeniu matematyki, musi mieć coś, czego można się od niej nauczyć.

— Naprawdę? — Twarz Pirit przybrała niebieską barwę wyrażającą obrzydzenie. — W przeciągu dziesięciu tysięcy lat od wynalezienia przez nas koła, znaleźliśmy się w połowie drogi do Katarakty. Tamci zmarnowali swój czas parając się jakimiś bezużytecznymi abstrakcjami.

— Sama pochodzę z cywilizacji podróżników międzygwiezdnych — odpowiedziała jej Joan — tak więc szanuję wasze osiągnięcia. Ale nie uważam, by ktokolwiek tak naprawdę zdawał sobie sprawę, co też tamci osiągnęli. To właśnie chciałabym odkryć, oczywiście przy waszej pomocy.

Pirit milczała przez chwilę.

— A co, jeśli odmówimy?

— Wtedy odejdę stąd z pustymi rękoma.

— A co, jeśli będziemy nalegać, byś z nami została?

— Wtedy tutaj umrę, również z pustymi rękoma. — Na wydany przez siebie rozkaz, jej ciało mogło w mgnieniu oka wyzionąć ducha; nie można jej było wziąć do niewoli i torturować.

— Musisz jednak chcieć coś wymienić w zamian za przywilej, którego się domagasz! — Pirit odparła ze złością.

— Proszę, a nie domagam się — obstawała Joan łagodnym tonem. — A tym, co chcę wam zaoferować w zamian jest wiedza i podejście mojej kultury do niahńskiej matematyki. Zapytajcie tylko własnych matematyków i archeologów, a jestem pewna, że stwierdzą, iż istnieje bardzo wiele rzeczy zapisanych przez Niahnan na ich tabliczkach, których najzwyczajniej nie rozumiecie. Moja koleżanka i ja — żadne z nich co prawda nie wspomniało do tej pory ani słowem o Anne, lecz Joan była przekonana, że Pirit już i tak wszystko o tamtej wiedziała — po prostu chcemy rzucić na to zagadnienie tyle światła, ile tylko zdołamy.

— Ty nawet nie chcesz się z nami podzielić informacją, jak do nas dotarłaś — odpowiedziała jej gorzko Pirit. — Dlaczego mielibyśmy ci zaufać, że podzielisz się z nami odkryciami dotyczącymi Niahnan?

— Podróż międzygwiezdna nie jest żadną wielką tajemnicą — odparowała jej Joan. — Poznaliście już konieczną, podstawową naukę leżącą u jej podstaw, w końcu wam to kiedyś zadziała, to tylko kwestia waszego uporu i wytrwałości. Pozostawieni sobie, być może nawet odkryjecie lepsze metody od naszych.

— Oczekujecie więc od nas cierpliwości, tego, że własnoręcznie odkryjemy sobie to wszystko… ale sami nie możecie poczekać kilku wieków, byśmy równie samodzielnie odszyfrowali niahnańskie artefakty?

— Obecna noudahnańska kultura, zarówno u was, jak i w Tirze, zdaje się gardzić ich dokonaniami — Joan odpowiedziała jej bez ogródek. — Dziesiątki częściowo odkopanych miejsc wykopalisk z tymi artefaktami znalazło się w obliczu zagrożenia różnorodnymi projektami irygacyjnymi, czy innymi planami związanymi z rozbudową czy zagospodarowaniem przestrzennym. Właśnie dlatego nie mogliśmy czekać. Musieliśmy tu przybyć i zaoferować wam naszą pomoc, nim ostatnie pozostałe po nich ślady nie znikną na wieki.

Pirit nie odpowiedziała, lecz Joan miała nadzieję, iż dobrze wyczuła, co teraz myśli przesłuchująca: Nikt nie przebyłby dwudziestu lat świetlnych dla kilku bezużytecznych bazgrołów na tabliczkach. Być może nie docenialiśmy Niahnan. Być może nasi przodkowie pozostawili nam wielki sekret, będący ważną spuścizną. I być może najszybszym — a kto wie, czy nie jedynym — sposobem, aby go odkryć, jest danie tej impertynenckiej, irytującej obcej dokładnie tego, czego chce.

Загрузка...