Dziewczyna, odziana w farbowane domowym sposobem bawełniane spodnie i wykonaną z wilczego futra opaskę na piersi, odezwała się nagle:
— Tam, co to jest?
Tam Wilkinson zatrzymał się, choć jego stado kóz parło dalej. Zwierzęta szły powoli, wyrywając każde źdźbło twardej trawy, jakie tylko mogły znaleźć na spalonej ziemi. Trójnoga Himmie kuśtykała blisko przewodnika stada, ślepy Jimmie zwrócił się w stronę, z której dobiegało nawoływanie Himmie.
— Gdzie? — spytał chłopiec.
— Tam, na północ… Nie. Tam.
Chłopiec osłonił oczy przed letnim słońcem, które paliło przez cienkie chmury. On i Juli będą musieli szybko znaleźć cień, w którym kozy skryją się w południe. Tam nie miał zbyt dobrego wzroku, ale mrużąc oczy i przekrzywiając głowę w końcu wypatrzył odbłysk słońca w czymś matowosrebrnym.
— Nie wiem.
— Chodźmy, zobaczmy.
Tam spojrzał ponuro na Juli. Pobrali się zaledwie kilka miesięcy wcześniej, wiosną. Była taka śliczna, prawie nie miała żadnych wad wrodzonych. Doktor z St Paul wystawił jej świadectwo płodności, kiedy miała zaledwie czternaście lat. Ale była taka impulsywna. Tam, trzy lata starszy, pochodził z rodziny, która pozostawała razem od Upadku. Impulsywne zachowanie nie pomogłoby im tego osiągnąć.
— Nie, Juli. Musimy znaleźć kozom cień.
— To może być cień. Albo nawet maszyna z jakiegoś dobrego metalu!
— Całą tę okolicę rozszabrowano dawno temu.
— Może coś przegapili?
Tam zastanowił się. Od chwili ślubu on i Juli zapędzili się z kozami daleko poza zwykły obszar. Niewielu ludzi zapuszczało się na wypas na Wielkie Północne Pustkowie. Cała okolica bardzo ucierpiała podczas Upadku; ziemia była skażona, a wody stojące nie nadawały się do niczego. To lato było jednak wyjątkowo deszczowe, przez co ożyło wiele rzek, a stawy i jeziora stały się o wiele bezpieczniejsze; Tam i Juli i tak woleli być sami. Może rzeczywiście była tu jakaś zapomniana maszyna sprzed Upadku, której części nadawały się do użytku. Jak wspaniale byłoby przynieść coś takiego do domu po miesiącu miodowym!
— Proszę — mruknęła Juli, kąsając go w ucho, i Tam poddał się. Była taka śliczna. W całej rodzinie Tama nie było kobiet równie pięknych ani tak kompletnych jak Juli. Jego siostra Nan była niespełna rozumu, Cali miała tylko jedną rękę, Jen była ślepa, a Suze nie chodziła.
Tylko Jen była płodna, choć farma Wilkinsonów nie znajdowała się w pobliżu żadnego jeziora ani miasta.
Farma nadal trwała, na trasie zachodnich wiatrów wiejących od Grand Forks. Czy raczej miejsca, gdzie kiedyś były Grand Forks.
Tam i Juli szli wolno, prowadząc kozy, w kierunku połyskującego metalu. Gdy dotarli na miejsce, słońce prażyło bezlitośnie, ale obiekt, bez względu na to, czym był, stał obok zagajnika wątłych drzewek w zalesionej dolince. Tam zaprowadził kozy do cienia. Jego wprawne oko dostrzegło, że kiedyś była tam woda, ale teraz nie został już po niej ślad. Wczesnym popołudniem będą musieli ruszyć dalej.
Kiedy kozy rozlokowały się, kochankowie podeszli do obiektu trzymając się za ręce.
— O, to jajo! — zawołała Juli. — Metalowe jajo. — Chwyciła nagle ramię Tama. — A może to jest… nie sądzisz, że to zanieczyszczacz?
Tam poczuł rosnące podniecenie.
— Nie! Wiem, co to jest! Babcia mi powiedziała zanim umarła!
— To nie jest zanieczyszczacz?
— Nie, to jest… tak naprawdę nikt nie wie, z czego jest zrobione. Ale jest bezpieczne, moja kochana. To cud.
— Co takiego?
— Cud. — Próbował nie przemawiać z wyższością. Juli była drażliwa z powodu swoich braków w wykształceniu. Tam uczył ją pisać i czytać. — Dar prosto od Boga. Dawno, dawno temu, pewnie jakieś kilkaset lat, w każdym razie przed Upadkiem, to jajko spadło z nieba. Nikt nie potrafił wymyślić po co. Aż pewnego dnia piękna księżniczka dotknęła go, zaszła w ciążę i urodziła bliźnięta, dwóch synków.
— Naprawdę? — spytała z przejęciem Juli. Podbiegła kilka kroków, aż zwolniła, gdyż Tam poruszał się wolniej. — I co się potem stało?
Tam wzruszył ramionami.
— Chyba nic. Nastąpił Upadek.
— I to jajo tak sobie tu stoi od tych czasów. No chodź, kochany, chciałabym je obejrzeć z bliska. Tak po prostu tu jest? Żeby kobiety zachodziły w ciążę, kiedy bardzo tego chcą?
Chłopcu nie spodobał się sceptyczny ton w jej głosie. Przecież to on pochodził z wykształconej rodziny.
— Nie zrozumiałaś, Juli. Tylko ta księżniczka zaszła w ciążę z powodu tego czegoś. To był specjalny cud od Boga.
— Przecież mówiłeś mi, że przed Upadkiem ludzie nie potrzebowali cudów, żeby zajść w ciążę, bo nie było zanieczyszczeń w wodzie, ziemi i powietrzu.
— Tak, ale…
— W takim razie dlaczego to był cud, że ta księżniczka zaszła w ciążę?
— Bo była dziewicą, idiotko! — Po chwili dodał: — Przepraszam.
— Przyjrzę się temu jaju — rzekła sztywno Juli i pobiegła przodem, nie czekając na niego.
Kiedy Tam się zbliżył, Juli siedziała po turecku, pogrążona w modlitwie obok jaja. Było mniejsze niż przypuszczał, nie większe niż szopa dla kóz; lekko nieregularny owal, srebrzący się matowo. Powietrze nad ziemią drgało od upału. Babcia powiedziała kiedyś Tamowi, swoim skrzypiącym głosem starej damy, że w Minnesocie nie zawsze było tak gorąco. Nagle zaczął się zastanawiać, jak wyglądało to miejsce, kiedy jajo spadło z nieba.
Czy to mógł być zanieczyszczacz? Nie wyglądał, jakby coś produkował i Tam nie dostrzegał żadnych plastikowych części. Nic, co mogłoby odpadać kawałkami tak małymi, by przedostawałyby się do powietrza, wody i żywych organizmów, unosząc się z wiatrem. A może jednak były bardzo małe, jak te niebezpieczne kawałki plastiku zwane „imitatorami hormonalnymi” — tak nauczyła go babcia, choć Tam nie miał pojęcia, co to znaczy. Doktorzy w St Paul pewnie wiedzieli. Choć co im z tej wiedzy, skoro nie dało się rozwiązać problemu i sprawić, by dzieci rodziły się tak kompletne jak Juli?
Siedziała obracając paciorkami modlitewnymi tak gwałtownie, że Tam znów się na nią zdenerwował. Ależ ona była niezrównoważona. Najpierw swawolna, potem rozzłoszczona, a na końcu rozmodlona. Dobrze byłoby, gdyby się jakoś uspokoiła, kiedy dzieci zaczną przychodzić na świat. Po chwili jednak Juli spojrzała na niego, tymi oczami błękitnymi jak jezioro, jakby w uznaniu tego, że posiadł większą wiedzę, i poczuł, jak mięknie.
— Tam… jak myślisz, czy można się do niego modlić? Skoro pochodzi od Boga?
— Jestem pewien, że można, kochanie. A o co się modlisz?
— Żeby dostać synów bliźniaków, jak księżniczka. — Juli wygramoliła się i stanęła. — A mogę go dotknąć?
Tam poczuł nagły strach.
— Nie! Nie… lepiej nie. Ja go dotknę.
Chciał, żeby ci synowie, kiedy się pojawią, pochodzili z jego nasienia, nie z jaja.
Chłopiec ostrożnie wyciągnął rękę, która zatrzymała się w odległości prawie stopy od srebrzystej skorupy. Nacisnął mocniej. Nie był w stanie zbliżyć się bardziej do jaja.
— Ono jest otoczone niewidzialną ścianą!
— Naprawdę? W takim razie mogę dotknąć? Tak naprawdę wcale nie dotknę samego jaja!
— Nie! Księżniczka też musiała dotknąć tylko ściany.
— Może tej ściany tu wtedy nie było, dawno temu. Może wyrosła, jak zboże na polu.
Tam zmarszczył czoło, rozdarty między dumą a irytacją spowodowaną jej zwariowanymi pomysłami.
— Nie dotykaj go, Juli. W końcu nie wiemy, czy przypadkiem nie jesteś już w ciąży.
Posłuchała go. Cofnęła się i przyjrzała się obiektowi. Nagle na jej ślicznej twarzyczce pojawiła się radość.
— Tam! Może to jest cud także i dla nas! Dla całej rodziny!
— Dla całej…
— Dla Nan, Calie i Suze! I twoich kuzynek! Może gdyby tu przyszły i dotknęły jaja — albo ściany jaja — może zaszłyby w ciążę jak księżniczka? Prosto od Boga?
— Nie wydaje mi się…
— Jeśli przyjdziemy tu jeszcze przed zimą, robiąc postoje po drodze, bo już wiemy, gdzie jest woda, może wszystkie będą mogły zajść w ciążę! Namów je, kochany! Tylko ciebie słuchają, nawet twoi rodzice. Tylko ty umiesz robić plany i wykonywać je. Sam wiesz, jaki jesteś.
Spojrzała na niego z uwielbieniem. Tam poczuł, jak coś w jego duszy rośnie i jaśnieje. Och, sprytna była, choć nie umiała czytać ani pisać. Jego rodzice byli starzy, mieli co najmniej czterdzieści lat i nigdy nie byli tak sprytni jak Tam. Dlatego właśnie babcia uczyła bezpośrednio jego, tego wszystkiego, czego sama nauczyła się od własnej babki, która pamiętała Upadek.
Odparł, ważąc wolno słowa:
— Jeśli robotnicy rodziny zostaną, by pilnować plonów, moglibyśmy przyprowadzić tu kozy i bezpłodne kobiety… robiąc postoje po drodze. Chyba udałoby się przed jesienią. Jeśli tylko przedtem odkryjemy, gdzie jest bezpieczna woda.
— O, wiem, że dasz radę!
Tam zmarszczył czoło z namysłem i znów wyciągnął dłoń, by dotknąć milczącego, nieosiągalnego jaja.
Tuż przed wyruszeniem małej ekspedycji z farmy Wilkinsonów, pojawił się doktor Sutter na rowerze błotnym.
Po co tu przyjechał? Tam nie lubił doktora Suttera, który zawsze traktował innych ludzi z wyższością. Odwiedzał na rowerze farmy i wioski, podobno po to, żeby „pomagać”. O, pewnie, niektórym ludziom istotnie pomagał, ale nie rodzinie Tama, odosobnionej w swojej wiosce. W każdym razie niespecjalnie im pomagał. Czasem przywiózł jakieś lekarstwo na bolące kości babci i na gorączkę Suze, ze szpitala w St Paul. Ale nie był w stanie zrobić nic, by siostry Tama — czy ktokolwiek inny — nie rodził się w takiej postaci, a całe jego „medyczne wykształcenie” nie wystarczyło, by uczynić Suze, Nan czy Calie płodnymi. I doktor Sutter zawsze traktował wyniośle Tama, który przecież był najbardziej inteligentną osobą z rodziny.
— Boję się — odezwała się Suze. Jechała na rodzinnym mule. Wszyscy pozostali dreptali obok. Suze, Calie, Nan, prowadzona przez Jacka, kuzyna Tama, wuj Seddie i wuj Ned, obaj uzbrojeni, Tam i Juli. Juli stała i rozmawiała z doktorem Sutterem. Oczy jej błyszczały. Ku rozczarowaniu Tama, podczas miesiąca miodowego nie udało im się począć dziecka.
— Nie ma się czego bać, Suze — powiedział. — Juli! Czas ruszać!
Podbiegła do niego.
— Dave też idzie! Mówi, że ma parę tygodni wolnego i chce zobaczyć jajo. Tam, on o nim wie!
Pewnie, że wie. Tam zacisnął usta i nie odpowiedział.
— Mówi, że przysłali je ludzie z innego świata, a nie Bóg, i…
— Babcia mówiła, że pochodzi od Boga — przerwał jej ostro Tam. Słysząc ton jego głosu Juli zatrzymała się.
— Tam…
— Rozmówię się sam z Sutterem. Nagadał ci jakichś miejskich kłamstw. A teraz idź z Suze. Ona się boi.
Juli wykonała polecenie. Światełko w jej oczach zgasło. Tam postanowił sobie w duchu, że pogada z Sutterem i załatwi sprawę, jak tylko uda mu się zaprowadzić porządek. Jajo oczywiście pochodziło od Boga! Babcia tak powiedziała, a gdyby to nie była prawda, cała ta ekspedycja, z odrywaniem robotników od pracy, nie miałaby sensu, nawet jeśli uwzględnić, że jest środek lata, i nie ma wiele pracy między zasiewem a żniwami.
Z jakiegoś powodu jednak, między jednym zadaniem a drugim, Tam nie znalazł czasu, by rozmówić się z doktorem Sutterem, aż do wieczora, kiedy rozbili obóz przy pierwszym jeziorze.
Calie i Suze zasnęły, a reszta rozsiadła się dookoła przyjemnego ognia, najadłszy się papki z kukurydzy i świeżego króliczego mięsa. Gdzieś w ciemnościach zawył wilk.
— Jest ich o wiele więcej niż wtedy, jak byłem młody — powiedział wuj Seddie, który miał prawie siedemdziesiąt lat. — A co ciekawe — kiedy się jakiegoś złapie, okazuje się, że bardzo rzadko bywają zdeformowane. W przeciwieństwie do królików czy żab. Najgorzej jest z żabami.
— Wilki pojawiły się w Minnesocie dopiero po Upadku — wtrącił doktor Sutter. — W Kanadzie nie były tak narażone na zanieczyszczenia imitujące hormony. A z żabami zawsze było najgorzej, bo zwierzęta wodne są najbardziej narażone na czynniki środowiskowe.
Niektóre słowa, których używał, były zupełnie takie same jak te, którymi mówiła babcia, ale i tak Tamowi się podobały. Nie wiedział, co oznaczają, i zamierzał spytać o to Suttera.
Zrobiła to jednak Juli.
— Te hormo… hormo… co to jest, doktorze?
Uśmiechnął się do niej. W świetle ogniska zalśniły jego proste, białe zęby.
— Mówiłem o zanieczyszczeniach środowiskowych, które wiążą się z receptorami w całym organizmie i zaburzają jego normalne funkcjonowanie. Dotyczy to szczególnie płodów. Tuż przed Upadkiem poziom tych zanieczyszczeń osiągnął nieoczekiwaną masę krytyczną i nagle na całym świecie zaczęły się problemy z płodnością, uszkodzenia neurologiczne i mózgowe. Wybacz, Juli, ale zacząłem przemawiać medycznym żargonem. Krótko mówiąc, moja śliczna, rodzi się za mało dzieci, i za dużo z tych, które się rodzą, nie potrafi prawidłowo myśleć ani się poruszać, i doszło do Upadku.
Gdzieś za nim Nan, która urodziła się bez piątej klepki, gaworzyła cicho do siebie.
— Myślałam, że powodem Upadku była wojna, pieniądze, bomby i takie rzeczy — rzekła niewinnym tonem Juli.
— Tak — odparł Sutter — ale to wszystko stało się z powodu problemów populacyjnych i neurologicznych.
— O, jak dobrze, że wtedy mnie nie było! — mruknął Ned, wzdrygając się. — To musiało być okropne, zwłaszcza w miastach.
— Doktorze, czy pan nie jest z miasta? — spytała Juli.
Sutter spojrzał w ogień. Wilk zawył znowu.
— Niektóre miasta poradziły sobie znacznie lepiej od innych. Straciliśmy Wschodnie Wybrzeże, wiecie, z powodu wojen z terrorystami, i…
— Wszyscy o tym wiedzą — przerwał mu Tam z pogardą.
— … Kalifornię z powodu zamieszek i rabunków — ciągnął dalej doktor Sutter, niezrażony. — St Paul w końcu jakoś się wykaraskało. A podstawowa wiedza i umiejętności przetrwały, choćby w miastach: nauka, medycyna, technika. Nasze społeczeństwo nie jest wykształcone, czy nawet prawidłowo funkcjonujące pod względem neurologicznym, ale nie stoczyliśmy się do poziomu sprzed epoki przemysłowej. Mamy nawet kilka ośrodków badawczych, szczególnie w dziedzinie biologii. Kiedyś sobie z tym poradzimy.
— Na pewno sobie poradzimy! — zawołała Juli z błyszczącymi oczami. Była zawsze taką optymistką. Jak dziecko, a nie dojrzała kobieta.
— A tymczasem — mruknął Tam — takie cywilizowane typy jak pan będą się łaskawie włóczyć po biednych wioskach, które ich karmią, i służyć im swoimi cennymi umiejętnościami.
Sutter spojrzał na niego przez ogień.
— Dokładnie tak, Tam.
— Dość kłótni — wtrącił wuj Seddie. — Wszyscy spać.
Wuj Seddie należał do starszyzny, więc nie mieli wyboru: musieli posłuchać. Tam objął Juli w ich legowisku i kopulował z nią tak mocno, że aż musiała prosić, żeby był bardziej delikatny, bo sprawia jej ból.
Dotarcie do jaja trasą, którą wytyczył Tam, zajęło im niecały tydzień. Jakaś inna rodzina rozbiła już tam obóz.
Zbliżyli się ostrożnie, demonstrując ostentacyjnie strzelby i cenną amunicję. Druga z rodzin, Janewayowie, okazała się jednak bardzo podobna do Wilkinsonów, klan rolników i hodowców kóz; ich pasterze odkryli jajo i przyprowadzili pozostałych, by pokazać im cud zesłany od Boga.
Stojąc za Seddiem i Nedem, Tam oznajmił:
— Niektórzy nie wierzą, że ono pochodzi od Boga. Kobieta ze starszyzny Janewayów, twarda staruszka, chuda jak jego babcia, rzekła ostrym tonem:
— A niby skąd miałoby się tu znaleźć? Nie ma tu żadnego miasta z techniką.
— Właśnie tak uważamy — odparł Seddie. Opuścił strzelbę. — Nie chcecie się wymienić jakimiś towarami? Mamy syrop klonowy, papkę kukurydzianą, trochę dobrego pieprzu.
— Pieprz? — oczy kobiety zabłysły. — Macie pieprz?
— Handlujemy z rodziną, która handluje w St Paul — odparł dumnie Ned. — Dwa razy w roku, wiosną i jesienią.
— Mamy cukier i dodatkowe radio.
Tam uniósł podbródek Radio! Tylko że radio było warte więcej niż całe ich zapasy. Nikt beztrosko nie pozbywał się radia.
— W naszej rodzinie rodzą się chłopcy, prawie wyłącznie chłopcy — rzekła starsza kobieta, jakby chciała coś wyjaśnić. Spojrzała na Tama, na Juli, Calie, Suze i Nan, która trzymała się z tyłu, z mułem i pakunkami. — Nie mogą znaleźć płodnych żon. Gdyby jedna z waszych dziewcząt… i gdyby młodzi spodobali się sobie…
— Juli, blondynka, jest żoną Tama — wyjaśnił Seddie. — A pozostałe dziewczęta nie są płodne. Na razie.
— Na razie? Co to znaczy „na razie”?
Seddie wskazał jajo lufą strzelby.
— Nie wiecie, co to jest?
— Dar od Boga — odparła kobieta.
— Tak. Nie znacie historii o księżniczce i jej bliźniakach? Powiedz jej, Tam.
Tam streścił całą opowieść, czując, jak ogarnia go dreszcz, gdy ją opowiadał. Kobieta słuchała uważnie, po czym znów spojrzała na dziewczęta.
— Nan nie ma piątej klepki — rzekł szybko Seddie, widząc jej spojrzenie. — A Suze jedzie na mule, bo ma zdeformowaną stopę, choć jest najsłodszym i najłagodniejszym stworzeniem, jakie można sobie wyobrazić. Za to Calie, choć ma bezwładne ramię, jest szybka i sprytna i potrafi zrobić prawie wszystko. A kiedy dotknie jaja… tylko że Wilkinsonowie nie zmuszają swoich kobiet do małżeństwa. Nigdy. Calie musiałby się spodobać któryś z waszych chłopców i musiałaby chcieć z wami odejść.
— O, zobaczymy, co się stanie — odparła kobieta i mrugnęła figlarnie, a przez sekundę Tam zobaczył, jak musiała wyglądać kiedyś, dawno temu, takiej słodkiej letniej nocy jak ta, kiedy była młoda.
— Dziewczęta muszą dotknąć jaja o świcie — rzekł nagle.
— O świcie? Czemu o świcie? — zwrócili się do niego Seddie i Ned.
Tam nie wiedział, czemu wygłosił coś takiego, ale czuł, że musi tego dopilnować.
— Nie wiem. Bóg sprawił, że taki pomysł przyszedł mi do głowy.
— Tam jest u nas najmądrzejszy — wyjaśnił Seddie pani Janeway. — Zawsze tak było.
— W takim razie dobrze. O świcie.
Nastał chłodny poranek. Dziewczęta ustawiły się w rzędzie, drżąc. Pani Janeway, doktor Sutter i mężczyźni z obu rodzin otoczyli je niezgrabnym półkolem, powłócząc trochę stopami, nie patrząc na siebie. Pięciu chłopców Janewayów, gromada wujów i kuzynów; wszyscy wyglądali na odrobinę przygarbionych, ale wszyscy byli w stanie chodzić i nikt nie sprawiał wrażenia, że nie ma piątej klepki. Tam spędził poprzedni wieczór przy wspólnym ognisku, niewiele mówiąc, przyglądając się i słuchając, by sprawdzić, którzy z Janewayów mogą okazać się dobrzy dla jego sióstr. Doszedł do wniosku, że Cal ma temperament, ale gdyby zapytał wuja Seddieego o Calie lub Suze, Tam sprzeciwiłby się.
Doktor Sutter nie odzywał się przy ognisku. Słuchał, jak pozostali z coraz większą ekscytacją rozprawiają o dotykaniu jaja, o płodności zesłanej przez Boga. Nawet kiedy pani Janeway pytała go o coś, odpowiadał krótko i wymijająco. Patrzyła na niego podejrzliwie. Długi wieczór mijał, a Tamowi coraz bardziej się podobała.
A po nim nastąpiła długa noc. Tam i Juli pokłócili się.
— Tam, ja też chcę go dotknąć.
— Nie. Dwa lata temu dostałaś świadectwo od doktora. Zbadał cię i wiadomo, że jesteś płodna.
— W takim razie dlaczego dotąd nie zaszłam w ciążę? Może płodność znikła.
— To się nie zdarza.
— Skąd wiesz? Pytałam doktora Suttera i powiedział…
— Rozmawiałaś z doktorem Sutterem o swoim ciele? — Tam poczuł, jak przepełnia go wściekłość.
— On jest doktorem — odparła Julie cicho. — Tam, on mówi, że płodność kobiet to coś, czego nie można być pewnym, bo test jest… powiedział jakieś słowo, którego nie pamiętam. Ale powiedział, że jedno świadectwo na cztery nie jest wiarygodne. Powiedział, że powinniśmy zrezygnować ze świadectw. Powiedział, że…
— Nie obchodzi mnie, co powiedział! — wrzasnął Tam. — Nie chcę, żebyś już z nim rozmawiała! A jeśli cię na tym przyłapię, porozmawiam z wujem Seddiem. I nie będziesz dotykać jaja!
Juli uniosła się na łokciu, rzuciła mu niechętne spojrzenie w świetle gwiazd, po czym odwróciła się do niego plecami i aż do świtu udawała, że śpi.
A teraz prowadziła Nan, najstarszą siostrę, w stronę jaja. Nan gaworzyła, śliniła się trochę i uśmiechała się do Juli. Juli zawsze miała słabość do Nan. Odwzajemniła uśmiech, wytarła Nan podbródek i wyciągnęła jej rękę w stronę srebrzystego owalu. Tam patrzył uważnie, czy sama Juli nie dotyka jaja. Nie dotknęła; z technicznego punktu widzenia nie dotknęła go też Nan, której dłoń zatrzymała się na niewidzialnej ścianie chroniącej obiekt. Wszyscy wypuścili z ulgą powietrze, a Nan zaśmiała się nagle, wysokim, wyraźnym śmiechem, a Tam poczuł nagły napływ zadowolenia.
— Teraz Suze — zarządził Seddie.
Juli odprowadziła Nan. Suze, którą niósł wuj Ned, wyciągnęła rękę i dotknęła jaja. Ona także roześmiała się i rozpromieniła, a Tam dostrzegł, jak Vic Janeway pochyla się lekko i obserwuje ją. Suze nie mogła orać ani siać, ale jeśli tylko przygotowano jej wszystko w zasięgu ręki, była najlepszą kucharką w rodzinie. Umiała też szyć, tkać, czytać i rzeźbić.
Potem przyszła kolej na Calie; którą można by uznać za śliczną, gdyby nie porównywać jej z Juli, i pozostali czterej Janewayowie przyglądali się uważnie. Ręka Calie, z brudem pod małymi paznokciami, długo spoczywała na jaju, drżąc.
Nikt się nie odezwał.
— O, a teraz powinniśmy się pomodlić — zaproponowała pani Janeway.
Pomodlili się więc. Każda z rodzin czekała uprzejmie, aż pozostali wygłoszą swoje specjalne modlitwy, a potem wszyscy przeszli do „Ojcze nasz”. Tam zauważył, że doktor Sutter patrzy na niego ponuro i odwzajemnił niechętne spojrzenie. Żadne z „lekarstw” Suttera nigdy nie pomogło jego siostrom, poza tym Suttera nie powinno obchodzić, co robią Wilkinsonowie i Janewayowie.
Niech wraca do St Paul i swoich pogańskich wierzeń.
— Chcę dotknąć jaja — oznajmiła Juli. — Nie będę już mieć innej okazji. Rankiem wracamy.
Tam nie miał pojęcia, dlaczego się tak przy tym upiera. Przez trzy dni, kiedy to obozowali obok Janewayów, żeby obie rodziny mogły się lepiej poznać, kłóciła się i błagała na przemian. Rankiem mieli odjechać, z Vicem i Lennym Janewaymi, którzy mieli zostać z nimi do końca żniw, by Suze i Calie mogły podjąć decyzję o małżeństwie. A Juli nadal się kłóciła!
— Powiedziałem, że nie — rzekł stanowczo. Bał się powiedzieć coś więcej — nie w obawie przed nią, lecz samym sobą. Niektórzy mężczyźni bili swoje żony, ale Wilkinsonów to nie dotyczyło. Obserwując Juli przez cały wieczór Tam nagle zrozumiał tych mężczyzn. Specjalnie siadała przy doktorze Sutterze i rozmawiała tylko z nim, uśmiechając się w pełgającym świetle ogniska. Tamowi wydawało się, że nawet wuj Ned to zauważył, i skręcał się ze wstydu. Zawlókł Juli wcześnie do legowiska, a ona nadal próbowała się z nim kłócić, kiedy przy ogniu, w odległości dwudziestu stóp od nich zaczęły się śpiewy.
— Tam, proszę! Chcę mieć dziecko, a na razie nam się nie udało. Nie gniewaj się, proszę… ale doktor Sutter mówi, że czasem mężczyzna jest bezpłodny i choć nie zdarza się to tak często jak kobietom, może…
Miarka się przelała. Jego żona najpierw przynosi mu wstyd, siedząc cały wieczór przy innym mężczyźnie, rozmawiając i śmiejąc się, a potem sugeruje, że to on, a nie ona, może być przyczyną, dla której nie mają jeszcze dziecka. On! Przecież wiadomo, że Bóg zamknął łona kobiet po Upadku, jak to zrobił grzesznym kobietom w Biblii! Poczuł wściekłość i wstyd i zanim zrozumiał, co robi, uderzył ją.
Było to tylko lekkie klepnięcie. Juli przyłożyła dłoń do policzka, a Tam nagle poczuł, że oddałby wszystko, co posiada, żeby tylko cofnąć czas. Juli podskoczyła i pobiegła w mrok, z dala od ognia. Tam nie poszedł za nią. Miała prawo być zła, to była jego wina. Leżał sztywno w ciemnościach, w każdej sekundzie czując, że chciałby pójść za nią — gdzieś tam czaiły się wilki, choć rzadko atakowały ludzi. A mimo to chciał po nią iść. Nie poszedł jednak, aż w końcu sam nie wiedział, kiedy zasnął.
Gdy się obudził, już prawie świtało. Zbudziła go Juli wpełzając do ich legowiska.
— Juli! Już prawie jasno. Gdzie byłaś przez tyle czasu?
Nie odpowiedziała. W bladym świetle poranka dostrzegł rumieniec na jej twarzy.
— Dotknęłaś go — rzekł wolno.
Wsunęła całe ciało do legowiska i odwróciła się do niego plecami, po czym rzekła przez ramię:
— Nie, Tam, nie dotknęłam go.
— Kłamiesz.
— Nie. Nie dotknęłam go — powtórzyła i Tam jej uwierzył. A więc wygrał.
Przepełniła go szczodrość.
— Juli, przepraszam, że cię uderzyłem. Tak mi przykro.
Odwróciła się gwałtownie w legowisku, twarzą do niego.
— Wiem. Tam, posłuchaj. Bóg chce, żebym miała dziecko. Chce!
— Tak, oczywiście — odparł Tam, zdumiony jej nagłą gwałtownością.
— Chce, żebym miała dziecko!
— Czy ty… czy ty mówisz, że to się stało?
Milczała przez dłuższą chwilę, po czym odparła:
— Tak. Chyba tak.
Przepełniła go radość. Wziął ją w ramiona, a ona nie opierała się. Teraz wszystko będzie dobrze. On i Juli będą mieli dziecko, mnóstwo dzieci. Tak samo Suze i Calie, a może nawet i Nan — kto wie? Sława jaja będzie rosła, i znów będzie się rodzić dużo dzieci.
W drodze do domu Juli trzymała się blisko Tama i nawet nie spojrzała w stronę doktora Suttera. On też jej unikał. A więc to tyle, jeśli chodzi o naukę i technikę z miast, chełpił się w duchu Tam. Gdy dotarli do farmy, doktor Sutter wziął swój rower błotny i odjechał bez słowa. A kiedy przybył z następną wizytą, coś się zmieniło.
Juli urodziła dziewczynkę, silną i zdrową, z wyjątkiem dwóch brakujących paluszków. Jako żona Tama urodziła jeszcze potem czwórkę dzieci i umarła rodząc szóste. Suze i Calie wyszły za mąż za Janewayów, ale nigdy nie zaszły w ciążę. Po trzech latach prób Lenny Janeway odesłał Calie z powrotem do Wilkinsonów. Calie już nigdy się nie uśmiechnęła ani nie zaśmiała.
Kilkadziesiąt lat później ogłoszono, że jajo jest Zbawicielem, darem od Boga, cudem, który miał ponownie zaludnić Minnesotę. Rodziny przybywały tam, świętowały i modliły się, a dziewczęta dotykały jaja, z każdym rokiem coraz więcej. Większość z tych dziewcząt nigdy nie poczęła dziecka, ale niektórym się to udało, i z czasem podstawa jaja stała się praktycznie niewidoczna pod stosami darów: kwiatów, owoców i tkanin; był tam nawet komputer z St Paul i szklana buteleczka z perfumami z jakiegoś bardzo dalekiego miejsca, tak delikatna, że pewnej nocy rozbił ją wiatr. A może niedźwiedzie czy anioły. Niektórzy mawiali, że w pobliżu jaja często pojawiają się anioły. Mówili też, że anioły dotykały go przez niewidzialną ścianę.
Najstarsza córka Tama w to nie wierzyła. W ogóle mało w co wierzyła. Tam uważał ją za największe rozczarowanie życia. Silna, piękna, inteligentna, została przyjęta do szkoły dla wyróżnionych w St Paul i uczyła się tam, mimo brakujących palców. Została naukowcem i odwróciła się od Biblii. Tam, który z wiekiem robił się coraz bardziej uparty, nie chciał jej w ogóle widzieć. Powiedziała, że jajo nie jest żadnym cudem i nigdy nie sprawiło, żeby jakaś kobieta zaszła w ciążę. Powiedziała, że jedynym zbawicielem ludzkości może być ona sama.
Tam, który po śmierci Juli stał się nie tylko bardziej uparty, ale i gniewny, odwrócił twarz i oświadczył, że nie chce tego słuchać.
Transmisja: Niczego tu jeszcze nie ma.
Aktualne prawdopodobieństwo wystąpienia: 28%