— Hai!!
Prawa stopa Honor dotknęła wypolerowanej drewnianej podłogi i równocześnie jej drewniany ćwiczebny miecz wykonał krótki, błyskawiczny łuk. Mistrz Thomas zablokował cięcie w głowę swoim mieczem i lewa stopa Honor zakreśliła zgrabne półkole, przenosząc środek ciężkości i samą Honor w lewo. Cofnęła odrobinę broń, przesunęła ostrze po ostrzu przeciwnika i gwałtownym ruchem obu rąk uwolniła je natychmiast, markując cięcie w jego lewe ramie.
— Hai! — Kolejny okrzyk towarzyszył płynnej zmianie kierunku ciosu, który przerodził się w cięcie w pierś.
Mistrz Thomas zablokował je, ale jego blokada okazała się także pozorowana.
— Ho! — Odpłynął w bok z wdziękiem tancerza czy innej chmury dymu i Honor jęknęła, gdy jego ostrze trafiło w prawe przedramię jej wyściełanego stroju tuż przedtem, nim jej ostrze trafiło go w brzuch.
Opuściła miecz i pochyliła głowę, uznając, że przegrała, po czym odstąpiła o krok, zwolniła chwyt prawej dłoni i potrząsnęła energicznie ręką, krzywiąc się, gdy mrowienie doszło do palców. Mistrz Thomas uniósł maskę osłaniającą twarz i uśmiechnął się.
— Najlepszą obroną bywa czasami, milady, zaoferowanie przeciwnikowi tak ponętnego celu, że można obrócić jego atak przeciwko niemu.
— Zwłaszcza jeśli czyta się w tym przeciwniku niczym w otwartej książce — zgodziła się, zdejmując maskę i ocierając twarz rękawem.
Strój, który nosiła w trakcie ćwiczeń, przypominał gi używane do treningu coup de vitesse, choć było cięższe i sztywniejsze z powodu wszycia wyściółki amortyzującej ciosy. Od dawna używano nowoczesnych rozwiązań technicznych zamiast tradycyjnych zbroi przy ćwiczeniach z ostrą bronią, ale pozostawiono bez zmian strój do ćwiczeń drewnianymi mieczami. Zapobiegał on złamaniom, ale został tak pomyślany, by nie chronił przed siniakami. Tak dawni, jak i współcześni mistrzowie miecza podpisywali się bowiem pod teorią, że siniaki są najskuteczniejszą pomocą naukową.
— Nie powiedziałbym, że pani zachowania są tak oczywiste! — sprzeciwił się mistrz Thomas. — Choć mogłaby pani przećwiczyć nieco… hm… subtelniejsze podejście.
— Myślałam, że jestem subtelna!
Mistrz Thomas potrząsnął jedynie głową, uśmiechając się ze smutkiem.
— Może przeciw komuś innemu, milady. Ja znam panią zbyt dobrze. Ma pani zwyczaj zapominać, że to nie jest prawdziwa walka, i mając okazję do całkowitego zwycięstwa, decyduje się pani na nie instynktownie nawet za cenę rany. Gdybyśmy naprawdę walczyli, już bym nie żył, a pani byłaby jedynie ranna, ale w czasie turnieju liczy się wyłącznie to, kto pierwszy trafi przeciwnika, a o tym pani zapomina.
— Zrobił pan to celowo, prawda? Żeby udowodnić mi namacalnie to, o czym właśnie pan mówi.
— Być może. — Mistrz Thomas uśmiechnął się niewinnie. — Ale także dzięki temu zwyciężyłem, prawda?
Honor przytaknęła, a on uśmiechnął się szerzej.
— Zresztą obojętne jest, czy miała to być lekcja pokazowa czy też chodziło mi o zwycięstwo — dodał. — Zdołałem wykorzystać przewagę, jaką dawała mi znajomość pani sposobu myślenia, bowiem wiedziałem, że cięcie w ramię musi być pozorowane, skoro dałem pani możliwość trafienia mnie w brzuch.
— A dał pan?
— Oczywiście! Naprawdę uważała pani, że moja obrona przypadkiem mogła być tak słaba? — Mistrz Thomas potrząsnął smętnie głową.
Siedzący na drążku Nimitz bleeknął radośnie.
— Ty się nie wtrącaj, Stinker! — Honor pogroziła mu palcem i przyjrzała się z namysłem nauczycielowi, trąc czubek nosa. — Spróbowałby pan czegoś podobnego z kimś, kogo nie znałby pan tak dobrze jak mnie?
— Prawdopodobnie nie. Ale panią znam, prawda, milady?
— Prawda — przyznała, potrząsając prawą ręką. — Trochę trudno jest zaskoczyć kogoś, kto nauczył człowieka wszystkiego, zgadza się?
Mistrz Thomas uśmiechnął się radośnie i uniósł dłoń gestem oznaczającym przyznanie, że strzał był celny. Honor zachichotała zadowolona z siebie. Miała do tego powody — Thomas Dunlevy był drugim Mistrzem Miecza w oficjalnej klasyfikacji planetarnej, toteż czuła się zaszczycona, że zgodził się ją uczyć. W przeciwieństwie do Wielkiego Mistrza Erica Tobina nie miał żadnych problemów z zaakceptowaniem faktu, że jest kobietą. Tobin był zszokowany pomysłem, że jakaś kobieta śmie chcieć nauczyć się fechtunku. Jedynym zaś zmartwieniem Thomasa było, czy rzeczona „jakaś kobieta” zdoła się go nauczyć. Podobnie jak każdy mieszkaniec planety, oglądał nagranie z pałacu z dnia, kiedy to Honor z Nimitzem uratowali Protektora przed zamachowcami, i to nasunęło mu pomysł — zgodził się nauczyć ją władania mieczem za darmo, czyli bez opłaty, jeśli Honor w zamian nauczy go corp de vitesse. Tutaj role się odwracały — na macie to on był łatwym celem.
Zgodziła się chętnie i to nie dlatego, że lubiła uczyć tej sztuki walki. Dla większości mieszkańców Graysona walka mieczem była po prostu kolejną odmianą ćwiczeń atletycznych… tyle że oryginalniejszą niż inne. Dla niej była czymś więcej — jako jedyna żyjąca posiadaczka Star of Grayson z mocy prawa była także Championem Protektora. A symbolem Protektora Graysona nie była korona, lecz nagi miecz. Co prawda niełatwo przyszło jej wstawić „poddanego Miecza” zamiast zwyczajowego „poddanego Korony”, ale uczyła się wytrwale. Równie ciężko zresztą przychodziło jej używanie określenia „Klucze” zamiast „Konklawe Patronów”. A tak właśnie wszyscy mówili.
Ważniejsze jednak od problemów leksykalnych było co innego. Symbolem Benjamina Mayhew był miecz mający tu nader specyficzne znaczenie. Każdy mieszkaniec Graysona mógł nauczyć się nim władać, ale nosić zgodnie z prawem mogli go tylko patronowie i ci, którzy osiągnęli choćby najniższy stopień mistrzowski. Na Graysonie pojedynki tak na broń białą, jak i palną były zakazane, ale istniał od tej reguły jeden wyjątek wywodzący się z dawnych czasów — każdy patron miał prawo wyzwać na sąd boży Championa, jeśli sprzeciwiał się on dekretowi Protektora. Od przeszło trzech wieków standardowych nikt tego nie zrobił, ale prawo pozostało, a taki sąd boży miał formę właśnie pojedynku na miecze.
Honor zresztą nie spodziewała się, by kiedykolwiek przyszło jej w ten sposób wypełniać przysięgę złożoną Benjaminowi IX, ale od dawna nie lubiła niespodzianek i wiedziała, że los jest naprawdę złośliwy. Poza tym ćwiczenia sprawiały jej radość, a nigdy nie miała okazji nauczyć się posługiwać żadną bronią białą, jako że praktycznie wszystkie popularniejsze w Królestwie Manticore sztuki walki polegały na wykorzystaniu jako broni rąk i nóg. Znajomość corp de vitesse dała jej podstawy, a potem odkryła, że lubi posługiwać się mieczem, choć nie miało to wiele wspólnego z fechtunkiem szpadą czy floretem, nadal uprawianych sportowo w Królestwie.
Pierwotni koloniści, którzy trafili na Graysona, odlecieli z Ziemi, uciekając przed „niszczącą dusze techniką” i przez pierwszych parę pokoleń faktycznie wyrzekli się nowoczesnej broni. Pochodzili jednak z nowoczesnego społeczeństwa, toteż gdy zaczęli używać mieczy, nie mieli do tego żadnego przygotowania ani też żadnych tradycji, na których mogliby oprzeć zasady walki. Zaczynali więc od początku i zgodnie z tym, co powiedział jej mistrz Thomas, wykorzystali coś, co zwano „filmem”, a konkretniej nazywało się „Siedmiu Samurajów”.
Po tak długim czasie cała informacja mogła być wymysłem, tym bardziej że nikt nie miał pojęcia, co nazywano „filmem” ani czy naprawdę kiedykolwiek coś takiego istniało. Honor jednakże była przekonana, że tradycyjny przekaz opowiedziany jej przez nauczyciela był prawdziwy. Zainteresowało ją to, więc postanowiła poszukać dodatkowych danych. Odkryła, że mianem „samurajów” określano kastę wojowników w średniowiecznym (czyli przedprzemysłowym) Królestwie Japonii na Ziemi. Ponieważ graysońskie biblioteki nie zawierały na ich temat żadnych informacji, zwróciła się z prośbą do biblioteki King’s College na Manticore. Okazało się, że dysponują tam całkiem sporą ilością ciekawych materiałów, które nie tylko ona, ale i mistrz Thomas przestudiowali z zainteresowaniem.
Nadal co prawda nie odkryła, co to takiego „film”, choć podejrzewała, że była to jakaś odmiana wizualnej rozrywki, i jeśli słusznie podejrzewała, to kolonistom należało się duże uznanie. Skoro bowiem oparli całą swą sztukę fechtunku i wykonania broni na fikcyjnym przedstawieniu, to dołożyli nieporównanie więcej starań, by dojść do prawdy, niż współcześni autorzy podobnych rozrywek. Z King’s College otrzymała między innymi dokładne opisy tradycyjnych japońskich mieczy. Okazało się, że graysoński miecz jest prawie identyczny jak katana, dłuższy z dwóch mieczy noszonych przez każdego samuraja. Był nieco dłuższy niż pierwowzór — długością odpowiadał innemu mieczowi zwanemu tachi i miał ostrze częściowo obosieczne: górna krawędź klingi do jednej trzeciej długości była tnąca, podczas gdy katana miała głownię jednosieczną. Zdarzało się także, że rękojeść i jelec były bardziej „zachodnie” w kształcie, choć nie było to regułą. Poza tym broń zachowała wszelkie cechy katany.
Mistrza Thomasa zafascynowało odkrycie, że samuraje nosili i posługiwali się dwoma mieczami. Zaczął eksperymentować z krótszym mieczem zwanym wakizashi i próbował stworzyć własną technikę walki dwoma mieczami. Miał też wizję własnej szkoły walki nowym stylem, a jeszcze bardziej zachwyciły go informacje nadesłane niejako z własnej inicjatywy biblioteki, a dotyczące stylu walki zwanego kendo. Był on co prawda zbliżony do obowiązującego na Graysonie, lecz istniały też pewne różnice, i mistrz Thomas po zapoznaniu się z nimi z prawdziwą przyjemnością oczekiwał na kolejny finał ogólnoplanetarnego turnieju. Właśnie kończył tworzenie zupełnie nowej serii ruchów łączących owe nowe elementy z graysońskim stylem i był pewny, że dzięki nim ureguluje zbyt długo już niespłacany dług w rozliczeniach z Wielkim Mistrzem Erikiem.
— Cóż… — Honor przerwała gimnastykę palców, gdy te przestały drętwieć. — Chyba powinnam być wdzięczna, że to nie były prawdziwe miecze… Z drugiej strony właśnie poczułam niezwykle silną motywację, by choćby raz trafić bezkarnie własnego nauczyciela.
— Każdy, obojętnie czy to mężczyzna, czy kobieta, winien zawsze polepszać swe umiejętności, milady — zgodził się z błyskiem w oczach mistrz Thomas.
— Tak?! — prychnęła Honor i opuściła maskę, przyjmując równocześnie pozycję wyjściową. — W takim razie może spróbujmy udoskonalić moje?
— Naturalnie. — Mistrz Thomas także opuścił maskę i przyjął stosowną pozycję.
Wymienili saluty bronią, ale nim zaczęli walkę, rozległ się uporczywy brzęczyk do drzwi sali gimnastycznej.
— Kogo tu… — burknęła Honor, opuszczając miecz. — Wygląda na to, że dzwonek pana uratował, mistrzu Thomasie.
— Kogoś z nas z pewnością uratował, milady — zachichotał fechmistrz, obserwując, jak James Candless podchodzi do drzwi, uruchamia interkom i słucha zwięzłej wiadomości.
A potem odwraca się, nie kryjąc zaskoczenia.
— Ma pani gościa, milady — odparł Candless nieco dziwnym tonem.
Honor przekrzywiła głowę i spojrzała nań pytająco.
— Gościa? — spytała, gdy nie wywarło to na nim wrażenia.
— Tak, milady. Admirał Matthews pyta, czy może go pani przyjąć.
Honor zaskoczona uniosła brwi, nie bardzo rozumiejąc, co też sprowadza w jej progi dowódcę Marynarki Graysona. Żywiła dla niego wielki szacunek, bowiem poznali się i polubili w czasie ataku fanatyków z Masady, zwanego potem Pierwszą Bitwą o Yeltsin. Równie ważne było pytanie drugie — dlaczego nie uprzedził jej, że przybędzie.
Otrząsnęła się z zaskoczenia i z wątpliwości — jak by nie było, sprowadzić go musiało coś pilnego a niespodziewanego, toteż uznała, że szkoda marnować czas na przebieranie się w oficjalny strój.
— Poproś go, żeby wszedł, Jamie.
— Oczywiście, milady.
Candless odryglował i otworzył drzwi, a Honor zwróciła się do mistrza Thomasa:
— Mistrzu… — zaczęła i urwała, gdyż ten skłonił się i skierował do szatni ze słowami:
— Nie będę pani przeszkadzał, milady. Resztę dzisiejszej sesji możemy bez problemu przełożyć na inny dzień tygodnia, jeśli będzie to pani odpowiadało.
— Dziękuję, naturalnie, że mi to odpowiada. Mistrz Thomas zniknął w szatni w chwili, w której Candless wprowadził Wesleya Matthewsa.
— Admirał Matthews, milady — zaanonsował z ukłonem i zajął właściwe miejsce o krok za i krok z boku Honor.
Nimitz ześliznął się z drabinki, toteż Honor oddała gwardziście miecz i maskę i pochyliła się, by treecat mógł wskoczyć w jej objęcia.
— Admirale — podała mu prawą dłoń, trzymając Nimitza w zagięciu lewej.
— Lady Harrington — Uścisnął jej rękę. — Dziękuję, że przyjęła mnie pani tak szybko. Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem w niczym ważnym.
— Skądże znowu. — Przez moment przyglądała mu się bacznie, po czym zwróciła się do Candlessa. — Dzięki za wprowadzenie admirała, Jamie.
— Drobiazg, milady.
Co prawda członek ochrony osobistej nie powinien zostawiać swego patrona z nikim obcym, ale kontyngent ochrony Honor musiał pogodzić się z niektórymi przynajmniej jej dziwactwami. Candless zasalutował i wyszedł, a Honor spojrzała na gościa i spytała:
— Co mogę dla pana zrobić, admirale?
— Przybyłem złożyć pani propozycję, lady Honor. Mam nadzieję, że rozważy ją pani nader głęboko.
— Propozycję?
— Tak, milady. Chciałbym, by przyjęła pani patent oficerski i dowództwo w Marynarce Graysona.
Honor wytrzeszczyła oczy, a Nimitz zastrzygł uszami. Otworzyła usta, zastanowiła się i zamknęła je bez słowa. Zyskała parę sekund, przenosząc treecata na ramię, gdzie usiadł wyprostowany, obejmując ogonem jej szyję w obronnym geście. Oboje przyglądali się uważnie twarzy Matthewsa. Cisza przeciągała się.
— Nie jestem pewna, czy byłby to dobry pomysł — odezwała się w końcu.
— Mogę zapytać dlaczego, milady?
— Z paru powodów. Po pierwsze i najważniejsze, jestem patronką, a to zajęcie na pełen etat i to z nadgodzinami, tym bardziej w tak nowej jak ta domenie, a zwłaszcza przy raczej intensywnej dyskusji publicznej, czy powinnam mieć prawo czy też nie do noszenia klucza.
— Ja… — Matthews umilkł, potarł czoło i spytał: — Mogę mówić szczerze?
— Naturalnie.
— Dziękuję. — Admirał przestał pocierać czoło. — Przedyskutowałem sprawę z Protektorem i uzyskałem jego zgodę. Jestem pewien, że nim jej udzielił, rozważył pani obowiązki jako patronki Harrington.
— Nie wątpię, że to zrobił, ale to ja muszę to przede wszystkim rozważyć. A są jeszcze inne kwestie.
— Wolno spytać jakie?
— Jestem oficerem Royal Manticoran Navy. — Honor skrzywiła się, ale dodała: — Jestem teraz co prawda na połowie pensji, ale to się może zmienić w każdym momencie. Co będzie, gdy Admiralicja przywróci mnie do czynnej służby?
— W takim razie naturalnie, milady, zostanie pani natychmiast zwolniona z Marynarki Graysona. Jeśli można, chciałbym też przypomnieć, że RMN ma długoletnią tradycję oddelegowywania oficerów do pomocy sojuszniczym flotom i wypożyczyła nam już sporo zarówno oficerów, jak i personelu niższych rang. W tych okolicznościach sądzę, że Pierwszy Lord Przestrzeni zgodzi się bez problemów na moją prośbę oddelegowania pani do Marynarki Graysona.
Honor ponownie się skrzywiła i przygryzła dolną wargę. Propozycja kompletnie ją zaskoczyła, a jedynie nieco mniej zaskakująca okazała się własna reakcja. Z jednej strony chciałaby natychmiast wrócić do tego, co naprawdę umiała, lubiła i rozumiała, z drugiej czuła niespodziewaną panikę i instynktownie chciała się wycofać. Spojrzała w oczy Matthewsa, jakby w nich była w stanie odkryć to, co naprawdę czuje, ale nie znalazła odpowiedzi — Matthews po prostu jej się przyglądał: uprzejmie i nieustępliwie.
Rozejrzała się po sali gimnastycznej, próbując zrozumieć, co jest z nią nie w porządku. Właśnie zaproponowano jej to, czego najbardziej pragnęła we wszechświecie. Fakt, nie w Królewskiej Marynarce, ale była przecież obywatelką Graysona, podobnie jak poddaną Korony. A Matthews miał rację — polityczne zamieszanie mogło nadal uniemożliwiać Admiralicji powierzenie jej dowództwa, ale właśnie dlatego powinna cieszyć się z oddelegowania do sojuszniczej floty. Dla Admiralicji będzie to doskonale wyjście z sytuacji. Więc dlaczego miała tak ściśnięte gardło i tak szybki puls?
Wpatrzyła się w okno, za którym rozciągał się starannie utrzymany teren posiadłości, i zrozumiała, w czym rzecz. Po prostu się bała.
Bała się, że już nie potrafi tego robić. Nimitz miauknął cicho i poczuła jego wsparcie, ale tym razem to nie pomogło. Nie była zdenerwowana w taki sposób jak wówczas, gdy miała objąć nowy okręt czy nowe obowiązki w służbie Korony. To było normalne — każdy obawia się nieznanego, tym bardziej że każde kolejne zadanie stawiało przed nią większe wymagania. I normalne było, że gdzieś w głębi duszy czaiła się obawa, czy tym razem także im sprosta. Ten strach był inny — głębszy, mroczniejszy i większy.
Zamknęła oczy, zawstydzona sama przed sobą, gdy wreszcie przyznała się do prawdy. Została… uszkodzona. Przed oczyma stanęły jej niepewność, koszmary, ataki paraliżującego żalu i depresji markującej obraz kalekiej i niepewnej samej siebie. Oficer nie potrafiący kontrolować własnych uczuć nie miał prawa dowodzić okrętem wojennym. Kapitan topiący się w żalu nad samym sobą nie był w stanie podejmować właściwych decyzji i trzeźwo oceniać sytuacji. Taki dowódca był dla swego okrętu i załogi groźniejszy od nieprzyjaciela. A poza tym pozostawało pytanie, czy była na tyle silna, by ryzykować dalsze emocjonalne straty. Czy zdoła przeżyć to, że zginą kolejni ludzie, wykonując jej rozkazy, albo co gorsza: czy zdoła wydać takie rozkazy, mając świadomość, że przyniosą one śmierć i zniszczenie. W wojnach zawsze ginęli ludzie, ale nie wiedziała, czy ona zdoła żyć ze świadomością, że skazała swoich ludzi na śmierć, kolejny raz. Mogła nie wykonać zadania tylko dlatego, że będzie zbyt przerażona liczbą ludzi, których musiałaby poświęcić…
Otworzyła oczy i zgrzytnęła zębami. Tej niepewności nie mógł złagodzić nawet Nimitz. Próbowała, ale nie potrafiła znaleźć właściwej odpowiedzi, i jej odbita w szybie twarz doskonale to pokazywała: była blada i spięta.
— Nie jestem… pewna, czy nadal powinnam być oficerem, admirale Matthews — wykrztusiła w końcu.
Była to jedna z najtrudniejszych rzeczy, jakie w życiu zrobiła, ale wiedziała, że musi to powiedzieć.
— Dlaczego? — spytał spokojnie i bez śladu jakiejkolwiek oceny.
— Nie jestem dokładnie… — urwała, odetchnęła i zaczęła od nowa, odwracając się ku niemu. — Oficer musi najpierw być w stanie kierować samym sobą, zanim będzie mógł kierować innymi. Musi wiedzieć, że będzie w stanie wykonać swe obowiązki, zanim je weźmie na siebie. A ja wcale nie jestem tego pewna.
Wesley Matthews pokiwał głową, przyglądając się jej uważnie brązowymi oczyma. Dziś przez maskę dowódcy, którą tak długo i wytrwale nosiła, przebijały się uczucia — i było mu wstyd, że to spowodował, bowiem niepewność i smutek nie są miłymi rzeczami. To nie była ta sama skupiona kobieta-wojownik, zdecydowana umrzeć, byle obronić jego ojczystą planetę przed pięciokrotnie silniejszym okrętem fanatyków. Wtedy też się bała i oboje o tym wiedzieli, choć udawali, że tak nie jest. Ale teraz co innego napawało ją strachem. Wtedy bała się tylko śmierci i tego, że nie uda jej się zrealizować tego beznadziejnego zadania. Teraz bała się, że zabraknie jej odwagi niezbędnej do bycia dowódcą okrętu.
Spojrzała mu prosto w oczy i nie spuściła wzroku, nie próbowała niczego udawać i wiedział, że dotąd nie spotkała się z tym rodzajem strachu. Była o trzy lata starsza od niego, choć wyglądała tak młodo, a trzy lata w ich zawodzie niewiele znaczą, i w tym momencie wyglądała, jakby była tak młoda, jak sugerował to jej wygląd. Wszystko zaś za sprawą oczu — ich błagalnego wyrazu i szczerości, gdy przyznała się, że sama nie potrafi znaleźć odpowiedzi, więc prosi go o pomoc. Było jej wstyd za ten brak zdecydowania, za „słabość”, zupełnie jakby nie rozumiała, ile siły wymaga przyznanie się do braku pewności, a nie udawanie, że problem nie istnieje.
Przygryzł wargę, bowiem zrozumiał, że Protektor miał rację, powstrzymując go przed złożeniem tej propozycji parę miesięcy temu. Wtedy na pewno nic by z tego nie wyszło i to nie dlatego, że jego rozmówczyni nie mogła, ale dlatego, że obawiała się, że może nie móc wypełnić obowiązków dowódcy. I dlatego odmówiłaby, a ta odmowa na zawsze zakończyłaby jej karierę oficerską. Niemożność bowiem, obojętne czy prawdziwa, czy urojona, wykluczała dowodzenie, jeśli oficer wystarczająco silnie był o niej przekonany. Praktycznie zawsze był to proces nieodwracalny, gdyż nikt inny poza samym zainteresowanym nie mógł go uzdrowić, czyli przekonać, że jest inaczej.
Teraz Honor nie miała tej pewności, ale nie ulegało wątpliwości, że jej rany wewnętrzne wcale się nie zaleczyły i że daleko było do tego. Mimo to nie opuściła wzroku i zrozumiał, że ostateczna ocena należy w równej mierze do niego, jak i do niej. To on zmusił ją do podjęcia decyzji i wypowiedzenia na głos wszystkiego, czego się obawiała. Nagle zapragnął cofnąć czas.
— Milady, mogę jedynie podziwiać odwagę potrzebną oficerowi pani kalibru do przyznania się do podobnych wątpliwości — powiedział cicho. — Uważam też, że jest pani wobec siebie zbyt ostra i niesprawiedliwa. Oczywiście, że „nie była pani sobą”, bo jakże by mogło być inaczej? Cały pani prywatny i zawodowy świat został wywrócony do góry nogami bądź zniszczony, a pani znalazła się w całkowicie odmiennym środowisku i to nie jako turystka, ale jako jedna z przewodzących mu osób. Zna pani nasze przekonanie, że Bóg testuje swych wyznawców i że jedynie przez udział w największym teście: teście życia, możemy rozwinąć się i stać się godnymi Go. Pani test był brutalniejszy i bardziej wymagający niż większość, ale zdała go pani tak jak wszystkie poprzednie, z odwagą, której nie może nie podziwiać nikt, kto nie jest zaślepiony przez fanatyzm religijny czy strach przed zmianami. Być może w tej chwili pani sama tak tego nie widzi, milady, ale proszę ten jeden raz mieć więcej zaufania do naszej oceny niż do swojej.
Honor nie odezwała się, nadal wpatrując się w jego oczy i analizując słowa. Wiedziała, dzięki Nimitzowi, że mówił prawdę: Nimitz dołożył wszelkich starań i dużo wysiłku, by przekazać jej jak najdokładniej nawet najdrobniejsze emocje Matthewsa.
— Powiedziała pani, że wątpi we własną zdolność „kierowania samą sobą” — dodał admirał. — Sposób, w jaki wypełnia pani swe obowiązki jako patronka Harrington, jest najlepszym dowodem, iż wątpliwość ta jest bezzasadna, milady. W krótszym czasie doprowadziła pani tę domenę do większego rozkwitu niż zrobił to ktokolwiek z jakąkolwiek domeną w całej naszej historii. Wiem, że miała pani pomoc, lord Clinkscales jest nadzwyczajnym zarządcą, a dostęp do nowych technologii stworzył okazje, jakie miało niewielu patronów. Ale to pani je wykorzystała. A kiedy durnie pełni nienawiści i strachu zaczęli panią atakować tylko za to, jaka pani jest, ani nie powstrzymali pani, ani nie sprowokowali. Działała pani cały czas i we wszystkich kwestiach rozważnie i z pełną odpowiedzialnością, choć nie zawsze było to łatwe. Durnie także potrafią zranić, wiem coś o tym. Nie widzę żadnego powodu, by wątpić, że w przyszłości zachowa się pani tak samo. Prawdę mówiąc, wątpię, czy pani wiedziałaby, jak można zachować się inaczej.
Honor nadal milczała. Matthews wierzył święcie w to, co mówił. Mógł się naturalnie mylić, ale mówił to, o czym był dogłębnie przekonany, a nie to, co powinien czy co uważał, że nakazują względy uprzejmości. Odchrząknęła i odwróciła wzrok, po czym powiedziała:
— Może ma pan rację, admirale… chciałabym, by ją pan miał. Może nawet w to wierzę, a na pewno jest sporo prawdy w starym powiedzeniu o powrocie na siodło… — umilkła i uśmiechnęła się zaskoczona. — Z powrotem w siodle… wie pan, całe życie używam tego powiedzenia, a nigdy nie widziałam prawdziwego siodła ani nie byłam bliżej niż sto kilometrów od żywego konia… No dobrze. Fakt pozostaje faktem — jestem patronką. Czy naprawdę jest dla pana ważniejsze mieć do dyspozycji jednego więcej kapitana, zwłaszcza że nie jest do końca pewne, iż podoła on swym obowiązkom, niż dobrze wywiązującą się ze swych zadań patronkę?
— Pani, lord Clinkscales pokazał, że potrafi zarządzać domeną podczas pani długiej nieobecności, jeśli musi. Teraz nie będzie pani dalej niż o kilka godzin, jeśli chodzi o zwłokę w kontakcie, kilkadziesiąt zaś, jeśli chodzi o dolot do planety, obojętne w którym miejscu w systemie Yeltsin by się pani znajdowała. Oznacza to, że nadal może pani wypełniać swe obowiązki wobec domeny, a chyba nie w pełni rozumie pani, jak desperacko Marynarka Graysona pani potrzebuje, milady.
— Desperacko? — zdziwiła się, unosząc brwi.
Matthews uśmiechnął się bez cienia wesołości.
— Właśnie: desperacko. Proszę się zastanowić, milady. Wie pani, jak niewielka była nasza flota przed ostatnią wojną z Masadą i ile okrętów ją przetrwało. Przeżyło zaledwie trzech naszych kapitanów, a żaden nie miał doświadczeń z nowym uzbrojeniem i taktyką, które oficerowie Royal Manticoran Navy znają, nim zostaną dowódcami. Sądzę, że nieźle sobie radzimy, ale poza takimi wyjątkami jak kapitan Brentworth posiadający doświadczenia z akcji antypirackich, żaden z naszych kapitanów ani razu nie dowodził w bitwie, a wszyscy są nowi na stanowiskach i dopiero zapoznają się z okrętami i zakresem obowiązków. Co więcej: nagle okazało się, że mamy większą flotę, niż ktokolwiek śmiał marzyć, i jeśli chodzi o ludzi, to znajdujemy ich z najwyższym trudem. Żaden z moich oficerów, ani nawet ja, czyli naczelny dowódca Marynarki Graysona, nie mamy nawet drobnej części pani doświadczenia i wiedzy, milady. Nie wierzę, by Królewska Marynarka długo pozostawiła panią bez bojowego przydziału: wasza Admiralicja nie jest aż tak głupia, nawet jeśli tępi są politycy. Dlatego naprawdę niezwykle ważne dla nas jest, by objęła pani dowodzenie i przekazała nam ile się da ze swego doświadczenia.
Honor zmarszczyła brwi — dzięki więzi z Nimitzem, który nie przestawał informować ją o uczuciach rozmówcy, wiedziała, że Matthews mówi czystą prawdę. Nigdy zaś nie rozważała spraw Marynarki Graysona pod tym kątem. Zawsze widziała determinację, z którą flota rozbudowywała się i poznawała nowe uzbrojenie, i nigdy nie przyszło jej do głowy, jak wielkim skokiem w nieznane musiało to być dla wszystkich. Sama została wyszkolona i wychowana we flocie mającej liczącą pięćset standardowych lat tradycję jako jedna z najlepszych w galaktyce. Oprócz znacznie lepszego uzbrojenia flota ta dysponowała bogatym materiałem historycznym, bohaterami i zwyczajami, doktryną taktyczną i strategiczną — i to wszystko wpoiła jej wraz z pewnością siebie i zaufaniem do RMN. Marynarka Graysona liczyła niespełna dwieście lat, a przed zawarciem sojuszu z Królestwem Manticore była typową, przestarzałą i nieliczną flotą systemową. Nie miała doświadczeń i zaplecza historyczno-teoretycznego, które dla każdego oficera Royal Manticoran Navy były czymś tak oczywistym, że nawet nie zwracał uwagi na jego istnienie.
A teraz w ciągu niespełna czterech standardowych lat flota ta zmuszona została do wzięcia udziału w wojnie toczącej się na liczącym setki lat świetlnych teatrze działań i powiększyła się w tym czasie w sposób niewyobrażalny. Jej korpus oficerski musiał być świadom własnych braków i rzeczywiście desperacko potrzebował każdego doświadczonego dowódcy.
— Nigdy nie pomyślałam o tym aspekcie sprawy, admirale Matthews — przyznała w końcu. — Jestem tylko kapitanem i zawsze koncentrowałam się na własnym okręcie albo co najwyżej na eskadrze, której był jednostką flagową.
— Wiem o tym, milady. Ale pani dowodziła eskadrą. A oprócz mnie i admirała Garreta nikt z naszych oficerów nie robił tego przed przyłączeniem się do Sojuszu. A w tej chwili mamy jedenaście superdreadnaughtów, nie licząc mniejszych jednostek.
— Rozumiem… — Honor zastanowiła się jeszcze przez moment i dodała z westchnieniem, ale bez oskarżenia w głosie. — Wie pan, które guziki przycisnąć i to w odpowiedniej kolejności… to się zdaje nazywa „manipulator”, prawda?
Matthews uśmiechnął się niewinnie i wzruszył ramionami.
— Zgoda. Jeżeli naprawdę potrzebuje pan jednego mocno zużytego kapitana, to go pan ma — stwierdziła. — I co pan planuje z nim zrobić?
— Cóż… — Matthews próbował ukryć radość graniczącą z euforią, ale była to próba z góry skazana na fiasko, jako że Nimitz natychmiast bleeknął radośnie i nastawił uszy. — Terrible w przyszłym miesiącu opuszcza stocznie po naprawach i modernizacji. To ostatni z prezentów od admirała White Haven i tak sobie myślałem, żeby dać go pani.
— Superdreadnoughta? — Honor przekrzywiła głowę i przyznała z uśmiechem: — Niezły awans: nigdy nie dowodziłam niczym większym niż krążownik liniowy.
— Wydaje mi się, że niedokładnie się zrozumieliśmy, milady. Nie zamierzam dać pani dowództwa Terrible. Albo raczej powinienem powiedzieć, że nie zamierzam dać pani jego bezpośredniego dowództwa.
— Przepraszam?! — Honor zamrugała zaskoczona. — Sądziłam, że…
— Powiedziałem, że dam pani Terrible, ale nie jako dowódcy — przerwał jej Matthews z szerokim uśmiechem. — dowodził nim będzie pani oficer flagowy, admirał Harrington. Bo pani będzie dowodziła Pierwszą Eskadrą Liniową!