Aleksander Thurston podszedł do głównej holoprojekcji taktycznej znajdującej się na środku pomostu flagowego Conquistadora, złożył dłonie za plecami i przyglądał się jej z głębokim namysłem. Wyrwało go z niego dopiero pojawienie się Preznikova.
— Jakieś zmartwienie, towarzyszu admirale? — Preznikov spytał zbyt cicho, by ktokolwiek inny mógł go usłyszeć.
Thurston wzruszył ramionami.
— Niespecjalnie, towarzyszu komisarzu. Raczej coś w rodzaju zakładu z samym sobą.
— Zakładu z samym sobą? — zdziwił się Preznikov.
— Założyłem się sam ze sobą jak szybko dostrzeżemy przeciwnika. Od dobrych trzydziestu minut wiedzą, że tu jesteśmy, a jak dotąd zauważyliśmy tylko parę niszczycieli i z tuzin krążowników liniowych oraz ciężkich, z czego połowa została zidentyfikowana jako należące do Królewskiej Marynarki. Według danych wywiadu sama Marynarka Graysona ma więcej okrętów tych klas, a większość z nich na pewno pozostawiono do obrony systemu, gdy wysłano superdreadnoughty na pomoc RMN. Pytanie, gdzie się znajdują i kiedy je zauważymy.
— Aha — Preznikov także odwrócił się ku holoprojekcji, nie po raz pierwszy żałując, iż nie potrafi odszyfrować widocznych na niej symboli tak płynnie i bezbłędnie jak zawodowy oficer. Uczył się co prawda, ale nadal potrzebował pomocy w ich pełnej interpretacji. Teraz miał przed sobą ze trzydzieści źródeł napędu, z których najwolniejszy poruszał się z przyspieszeniem pięciuset g. Wszystkie leciały zbieżnymi kursami na przechwycenie 14. Zespołu Wydzielonego. Spotkanie powinno nastąpić w pobliżu Graysona… Gdy doszedł do tego punktu analizy, zmarszczył brwi i spytał Thurstona:
— A ich główne siły nie mogą przebywać na orbicie Graysona?
— Naturalnie, że mogą. — Thurston był zaskoczony szybkością, z jaką tamten doszedł do tego wniosku, i nie całkiem udało mu się to ukryć.
Preznikov na szczęście był tym bardziej rozbawiony niż urażony.
— A na czym konkretnie polega ten zakład? — spytał złośliwie.
— Jak szybko opuszczą orbitę, by dołączyć do jednostek, które już widzimy.
— Na tyle szybko, by zdążyli najpierw zjednoczyć siły, a potem spotkać się z nami, prawda? — Preznikov nadal nie do końca rozumiał, o co chodzi.
— Oczywiście, że prawda, towarzyszu komisarzu. Ale sposób, w jaki to zrobią, powie nam sporo o tym, jak dobry jest dowodzący nimi oficer.
— W jaki sposób? — W oczach komisarza błysnęło autentyczne zainteresowanie.
Thurston sklął się w duchu za gadatliwość, ale teraz nie miał już wyjścia — musiał wyjaśnić.
— Nadal dzieli nas od Graysona ponad sto dziewięćdziesiąt milionów kilometrów albo dziesięć minut i siedem sekund świetlnych. Jest to skuteczny zasięg sensorów grawitacyjnych, toteż bez trudu zauważymy sygnatury ich napędów, ale nasze sensory nie są zbyt dokładne, toteż jeśli nie będą to naprawdę silne sygnały, nie odkryjemy z tej odległości nic konkretniejszego. Dlatego też dopóki nie uruchomią napędów, nie mamy pojęcia, co konkretnie siedzi na orbitach parkingowych. Nie mówiąc o tym, że dowiemy się i tak z dziesięciominutowym opóźnieniem.
Dla przykładu: ponieważ uaktywnili generatory osłon w fortach orbitalnych, jesteśmy w stanie je widzieć i zlokalizować; jak długo tego nie zrobili, pozostawały dla nas niewidoczne. Tak na marginesie to jest ich więcej, niż zakładały analizy wywiadu — przerwał, czekając, aż Preznikov da znak, że nadąża za jego tokiem rozumowania, i dopiero gdy to nastąpiło, ciągnął: — Jeżeli nasze analizy są właściwe, to nie powinni dysponować niczym cięższym od krążownika liniowego, a okręt tej klasy może wyciągnąć pięćset dwadzieścia g. Natomiast superdreadnaught klasy DuQuesne może osiągnąć maksymalne przyspieszenie czterysta dwadzieścia pięć g. Wywiad ocenia, że nowe kompensatory grawitacyjne RMN, którymi na pewno dysponuje Marynarka Graysona, mogą pozwolić na dwu-, trzyprocentowe zwiększenie prędkości, co dałoby do czterystu czterdziestu g, zakładając, że zdążyli je zamontować, a tak należy założyć wbrew temu, co uważają analitycy wywiadu. Liczby, które podałem, to maksymalna prędkość bez żadnego marginesu bezpieczeństwa, a w ten sposób latać nie lubi żadna flota. Najczęściej osiąga się prędkości rzędu osiemdziesięciu procent maksymalnych, co daje około trzysta pięćdziesiąt g dla superdreadnaughtów z nowymi kompensatorami. Jeżeli zauważone przez nas sygnatury napędów będą poruszać się z tą szybkością lub zbliżoną, oznaczać to będzie, że operacja „Pozór” nie powiodła się do końca i nie wszystkie okręty liniowe opuściły system. To z kolei będzie oznaczało konieczność zmiany planów ataku. Z drugiej strony im szybciej ruszą nam na spotkanie, tym lepsze dane uzyskamy o ich dowódcy. Naprawdę ciężko jest siedzieć bezczynnie i obserwować zbliżanie się takiej armady jak nasza, ale dobry, doświadczony dowódca tak właśnie by postąpił. Dla niego najważniejsze jest to, by zdążyć skoncentrować wszystkie dostępne okręty przed nawiązaniem kontaktu z nami, a nie by zrobić to jak najszybciej. Im dłużej będzie czekał, tym więcej informacji uzyska o naszych siłach i zamiarach. A nam z kolei tym trudniej przyjdzie modyfikować plany w razie niespodzianki. Biorąc pod uwagę dysproporcję sił, jakiej oczekujemy, nie powinno to zrobić większej różnicy, ale to kwestia profesjonalizmu. Dobry dowódca poczeka do ostatniej chwili, nim przystąpi do akcji, niezależnie czy będzie sądził, że zdoła nas powstrzymać czy też nie, bo w tej sytuacji jest to bez znaczenia. To prawie odruchowe działanie, tym bardziej rozsądne, jeśli dysponuje się systemem wczesnego ostrzegania, którego nie ma przeciwnik, i zna się jego siły. Im dłużej nie ujawnia, się własnych, tym lepiej, a to oznacza jak najpóźniejsze uruchomienie napędów. Natomiast jeśli dowódca jest niedoświadczony, będzie chciał coś zrobić jak najszybciej. W tym przypadku jak najprędzej zjednoczyć siły. Będzie bardziej odczuwał napięcie wywołane oczekiwaniem, a jeśli nie jest pewien swych możliwości, będzie wolał reagować na nasze poczynania niż przejmować inicjatywę. W takim przypadku sensowne będzie szybsze ujawnienie się, by zobaczyć, jak na to zareagujemy, i spróbować to wykorzystać… W ten sposób jednakże pozwoli nam narzucić warunki walki, co tak na marginesie jest nadal kardynalnym błędem regularnie popełnianym przez naszą flotę w starciach z Royal Manticoran Navy. Ujmując rzecz w skrócie: jeśli dowódca graysoński poczeka do końca i wyprowadzi swe okręty z orbity z. dużym przyspieszeniem, będzie to znaczyło, że jest dobry i ma doświadczenie, jeśli zrobi to wcześniej i wolniej, to jest albo niedoświadczony, albo nerwowy, co w obu przypadkach sprowadza się do tego samego: nie jest pewny swych umiejętności. A wiedza, z jakim dowódcą przyjdzie nam walczyć, to połowa sukcesu, towarzyszu komisarzu.
— …nadal zbliżają się z przyspieszeniem cztery koma cztery kilometra na sekundę kwadrat, milady — zameldował komandor Bagwell.
Honor siedziała tak, jak jej było najwygodniej, ale zachowując pozory pewności siebie. Wszyscy musieli się zorientować, że to jedynie poza, bo nie miała żadnych powodów do zadowolenia. Miała natomiast nadzieję, iż nie wiedzą, że tym razem pozycja miała także ukryć zmęczenie, bo brak jej było sił, by siedzieć prosto. Wiedziała, jak jest wyczerpana, co nie znaczyło, że miała zamiar to okazać.
Słysząc meldunek, potarła czubek nosa i zmusiła się do myślenia, co nie było najłatwiejsze przy tak zmęczonym umyśle.
Dobrą wiadomość, o ile można to było tak nazwać, stanowiło to, że przeciwnik nie miał nic cięższego od pancernika. Przy masie czterech i pół miliona ton okręty klasy Triumphant, stanowiącej podstawową klasę pancerników Ludowej Marynarki, dysponowały czterdziestoma pięcioma procentami uzbrojenia jej okrętów i trzydziestoma procentami potencjału obronnego jej jednostek przed modernizacją.
Złą było to, że nadlatywało ich trzydzieści sześć, wspartych przez dwadzieścia cztery krążowniki liniowe, dwadzieścia cztery krążowniki, trzydzieści osiem lekkich i czterdzieści dwa niszczyciele. Podczas gdy ona miała do dyspozycji sześć superdreadnaughtów, czternaście krążowników liniowych (wliczając te, które gnały teraz na złamanie karku z rozmaitych miejsc w systemie, by zdążyć połączyć się z siłami głównymi), dziesięć ciężkich krążowników, czterdzieści lekkich i dziewiętnaście niszczycieli. W systemie Yeltsin znajdowało się co prawda jeszcze osiem krążowników liniowych — 1. Eskadra Krążowników Liniowych Marka Brentwortha — ale nie zdążyłyby do niej dołączyć, zanim napastnicy dotrą do Graysona, więc przy pomocy nadajnika grawitacyjnego poleciła mu wyłączyć napędy i utrzymywać pozycję, nie ujawniając się, w oczekiwaniu na dalsze rozkazy. Ponieważ Mark postąpił tak, zanim jeszcze nadszedł jej rozkaz, pozostały nie wykryte przez nieprzyjaciela, mimo iż znajdowały się o mniej niż osiem milionów kilometrów od miejsca, w którym wyszedł on z nadprzestrzeni. Gdyby tego nie zrobił i próbował lecieć w kierunku Graysona, napastnicy zdołaliby bez trudu dogonić jego okręty, dysponując większą prędkością bazową.
Główny problem sprowadzał się do tego, że przeciwnik był silniejszy. Dysponowała co prawda przewagą techniczną, gdyż sprzęt i uzbrojenie prawie w całości zostały wyprodukowane w Królestwie Manticore, ale to miało znaczenie jedynie tak długo, jak długo walka odbywała się na dużą odległość. A pojedynek rakietowy w tym przypadku także miał swoje mankamenty, gdyż pancerniki dysponowały dużą ilością wyrzutni — każdy miał zaledwie piętnaście procent siły ognia broni energetycznej jej superdreadnoughta, ale trzydzieści procent salwy rakietowej. Powód był prosty — z założenia miały trzymać się poza zasięgiem dział okrętów liniowych. W porównaniu do krążowników liniowych (nie mówiąc już o lżejszych okrętach) pancerniki były nieruchawe, ale i tak mogły osiągnąć większe przyspieszenie niż dreadnaughty czy superdreadnoughty. A to oznaczało, że powinny względnie łatwo unikać jej okrętów i choć pancerniki były znacznie delikatniejsze, a co za tym idzie łatwiejsze do zniszczenia, to biorąc pod uwagę liczbę okrętów, przeciwnik mógł wystrzelić dwie rakiety na każdą wystrzeloną przez jej eskadrę, co przy dłuższym pojedynku rakietowym miało ogromne znaczenie. Mogła to zrównoważyć użyciem zasobników holowanych, ale tylko w pierwszej salwie, czyli wystrzelonej z największej odległości. Zasobniki bowiem były nader łatwe do zniszczenia i nie było sensu próbować użyć ich później — straty przewyższyłyby korzyści.
Zmusiła się, by przestać trzeć nos, i splotła dłonie na prawym kolanie. Sytuację dodatkowo komplikował fakt, że tylko paru jej kapitanów miało doświadczenie bojowe. Nie wątpiła w odwagę czy indywidualne umiejętności każdego z nich, ale jak udowodnił niedawno admirał Henries, ich słabą stroną była koordynacja i skłonność do popełniania błędów wynikających z braku doświadczenia. Przy sytuacji, w której przeciwnik miał więcej okrętów, strata każdego bardziej pogarszała jej sytuację niż przeciwnika.
Wydanie rozkazu wszystkim okrętom, które mogły na czas dołączyć do sił głównych, by to zrobiły, było reakcją czysto instynktowną. Kiedy dotrą do miejsca spotkania, będą miały wystarczająco dużo czasu i stosunkowo niewielką prędkość, by być w stanie utrzymywać bezpieczny dystans do przeciwnika, a skoncentrowanie sił było oczywistym posunięciem otwierającym, ale teraz musiała zdecydować, co dalej. A możliwości nie przedstawiały się zbyt atrakcyjne.
Jeśli pozostanie na miejscu, doda co prawda siłę ognia fortów do tej, którą dysponują okręty, ale dowódca napastników byłby durniem, gdyby zaryzykował bitwę na małą odległość. Jeszcze tego nie zrobił, ale gdy zbliży się odpowiednio, z pewnością wyśle sondy zwiadowcze, by zbadały sąsiedztwo planety, i odkryje obecność jej eskadry, zanim znajdzie się w zasięgu rakiet. Mając stosowne przyspieszenie, będzie w stanie zmienić kurs i przelecieć obok Graysona, nie wchodząc w ogóle w zasięg fortów.
Co niestety niczego nie da, bowiem tak Grayson, jak i farmy orbitalne, stocznie czy forty nie są w stanie wykonywać uników, co jest zresztą minusem wszystkich stałych umocnień. Napastnicy będą mogli spokojnie przegrupować się na obrzeżach systemu i wrócić z prędkością wynoszącą jakieś osiemdziesiąt procent szybkości światła. Odpalając przy takiej prędkości rakiety do nieruchomych celów, których położenie w przestrzeni jest łatwo obliczyć, osiągną już przy pierwszej salwie imponującą ilość trafień. Kiedy wyczerpie się paliwo nadlatujących pocisków, nie da się ich wykryć sensorami grawitacyjnymi, a nawet najlepszy radar, jaki posiadała Royal Manticoran Navy, mógł tak małe cele wykryć dopiero z odległości miliona kilometrów, no może dwóch milionów, biorąc pod uwagę to, o ile mniej skutecznymi środkami wojny radioelektronicznej może dysponować Ludowa Marynarka. Natomiast pewny namiar zdołają uzyskać w odległości około miliona kilometrów, co biorąc pod uwagę prędkość rakiet wystrzelonych przy zero koma osiem prędkości światła, da im przed skończeniem się paliwa szybkość zbliżoną do szybkości światła — dokładnie zero koma dziewięćdziesiąt dziewięć c. Czyli obrona przeciwrakietowa będzie miała trzy sekundy, by namierzyć i zniszczyć każdą z nich. Dawało to szansę równe tym, które miał bałwan w piekle.
Inną, równie złą konsekwencją utrzymania przez nią pozycji w pobliżu Graysona będzie danie przeciwnikowi wolnej ręki w pozostałej części systemu, co musiałoby się zakończyć zniszczeniem przemysłu górniczego i hutniczego w pasie asteroidów. A stanowiły one podstawę gospodarki systemu. Potem naturalnie będzie on mógł zaatakować forty i sam Grayson, kiedy tylko będzie miał na to ochotę. Albo co gorsza będzie mógł rozdzielić siły — większością blokować ją na orbicie, a mniejszą wysłać do systemu Endicott. Dziesięć czy dwanaście pancerników bez trudu poradzi sobie z pikietą utrzymywaną tam przez Sojusz, a składającą się z osiemnastu krążowników liniowych.
Sama myśl o masakrze, która nastąpiłaby wówczas na Masadzie, mogła wywołać dreszcz i koszmary. Zamknęła oczy, kryjąc myśli za nieruchomą, spokojną twarzą, i próbowała znaleźć rozwiązanie. Miała przeczucie, że ono istnieje i jest nawet dość proste, tylko z powodu zmęczenia nie jest w stanie go znaleźć.
Teraz na przykład zrozumiałe były powody, dla których Ludowa Republika Haven zaatakowała systemy Candor i Minette — Ludowa Marynarka uczyła się szybciej, niż można było się spodziewać. W jej dowództwie przeanalizowano operacyjne zasady działania Sojuszu i słusznie przewidziano najbardziej prawdopodobną reakcję, w wyniku czego dywersja, którą było zaatakowanie obu tych systemów, pozbawiła właściwy cel całej operacji, czyli system Yeltsin, ponad połowy sił. Jedynym błędem, jaki dotąd zdołała odkryć w postępowaniu napastników, był pośpiech, z jakim kierowali się ku planecie. Powinni wyjść z nadprzestrzeni w większej odległości od słońca, uzyskać odpowiednią prędkość i od razu przystąpić do ostrzelania Graysona z dużej odległości… chyba że te ciągnące się w ogonie transportowce oznaczały, że chcą na dłużej przejąć kontrolę nad systemem. W takiej sytuacji nonsensem byłoby niszczenie jego infrastruktury przemysłowej.
Ale tak naiwni nie mogli przecież być. Pancerniki doskonale nadają się do rajdów, czyli do akcji z gatunku „zdobyć i zniszczyć”, i poradziłyby sobie z fortami bez większego trudu, ale nie miały wystarczającej siły ognia i wytrzymałości, by w klasycznym szturmie pokonać forty i jej okręty równocześnie…
Nagle zamarła: coś tu było zdecydowanie nie w porządku! Przeciwnik nie miał wystarczających sił na klasyczny bój spotkaniowy na orbicie, a kurs i prędkość wskazywały, że właśnie to zamierzał… jej obolałe szare komórki zmagały się z tym paradoksem… Jeśli przeciwnik nie zmieni kursu na prowadzący bezpośrednio do starcia z fortami, minie planetę za trochę więcej niż dwie godziny z prędkością prawie czterdziestu dwóch tysięcy kilometrów, czyli nie będzie mógł prowadzić ostrzału rakietowego, gdyż pociski w chwili wejścia w zasięg antyrakiet będą miały prędkość ledwie stu tysięcy kilometrów na sekundę i będą widoczne przez cały czas, wpierw dla sensorów grawitacyjnych, potem dla radaru. Nawet nie licząc jej okrętów, forty były naszpikowane stanowiskami obrony antyrakietowej i poradzą sobie z takim ostrzałem. Pewnie: część rakiet przedostanie się, ale połączony ogień sprzężonych działek laserowych fortów i jej okrętów zmasakruje je. A ostrzał rakietowy z tych dwóch miejsc łącznie zada napastnikom naprawdę poważne straty, więc taki manewr był idiotyzmem. Musieli więc planować zmianę kursu, co też było średnio rozsądne. Choć ich sondy zwiadowcze zauważą jej eskadrę i tak wystarczająco wcześnie, by zdążyli się wycofać… więc dlaczego jej umysł tak uporczywie czepiał się obecnego kursu i prędkości? Wcale nie były takie…
I wtedy do niej dotarło.
— Nie wiedzą, że tu jesteśmy — powiedziała cicho. Bagwell posłał Brigham pełne niepewności i napięcia spojrzenie, ta jednak uciszyła go gestem i zamarła z uniesioną dłonią. Zrelaksowana poza Honor nie zwiodła jej ani przez moment — zbyt dobrze się poznały, a poza tym doskonale wiedziała, co Honor przeżyła przez ostatnie pięćdziesiąt sześć godzin. Im dłużej Honor tak siedziała, nie odzywając się i nie wydając żadnego rozkazu, tym Mercedes była bardziej zaniepokojona, bo tak totalna pasywność zupełnie nie pasowała do Honor Harrington, którą znała. Teraz odetchnęła z ulgą…
Honor milczała przez następnych kilkanaście sekund i w końcu Mercedes dała za wygraną, odchrząknęła i zapytała:
— Przepraszam, milady. Mówiła pani do nas?
— Ee? — spytała wyjątkowo inteligentnie Honor, słysząc uprzejmy głos.
I natychmiast sklęła się za powolność. Siadła prosto. Położyła ręce na poręczach i zebrała galaretowate myśli do kupy. Dopiero wówczas przytaknęła.
— Chyba do was, Mercedes. Chodzi mi o to, że biorąc pod uwagę ich kurs i prędkość, wygląda na to, że nie wiedzą o naszej obecności.
— Ale… przecież muszą wiedzieć, milady — zaprotestował Bagwell. — Choćby z doniesień neutralnej prasy… szeroko pisano o geście admirała White Haven po trzeciej bitwie o Yeltsin. Czyli wiedzą, że Marynarka Graysona dysponuje jedenastoma superdreadnaughtami. Prawda?
Pytanie adresowane było do komandora Paxtona.
— Jestem pewien, że wiedzą — odparł Paxton, nie patrząc na Bagwella: spoglądał cały czas na Honor i to z dużą uwagą.
— Pewnie, że wiedzą — zgodziła się lekko poirytowana Honor. — Tylko nie mają pojęcia, że wszystkie są sprawne i że część gości w tym systemie.
Zauważyła, że poza Paxtonem nie do wszystkich to dotarło. Yu na przykład przyglądał się jej z ekranu bez śladu zrozumienia, więc się uśmiechnęła, nie mając zresztą pojęcia, jak bardzo zmęczony był to uśmiech, i powiedziała po prostu:
— Candor i Minette, Alfredo.
W jego oczach zabłysło nagłe zrozumienie.
— Oczywiście! — ucieszył się. — To był ich prawdziwy cel od samego początku.
— Przepraszam, milady, ale nadal nie rozumiem — wtrącił Bagwell.
— Zajęli Candor i Minette, żeby wyciągnąć nasze superdreadnoughty z systemu Yeltsin, Fred — wyjaśniła, zmuszając się do spokoju i cierpliwości. — I są przekonani, że im się to udało. Jest to jedyne logiczne uzasadnienie, dlaczego postępują jak postępują: są przygotowani na walkę z fortami, nie z naszą eskadrą. Same forty pokonają na pewno, stąd transportowce: wiozą wojska okupacyjne, które mają zająć stocznie. Nie mogą liczyć, że je utrzymają, ale jeśli je zdobędą, to będą w stanie dowiedzieć się masy ciekawych rzeczy o naszych najnowszych rozwiązaniach technicznych i uzbrojeniu. Bo w to, że mają na pokładach odpowiednich specjalistów, nie wątpię.
— To ma sens, milady — ocenił Paxton. — Jesteśmy pierwszym i najpoważniejszym sprzymierzeńcem Gwiezdnego Królestwa. Jeśli zdołają nas zneutralizować i zniszczyć nasz przemysł, udowodnią, że mogą to zrobić z każdym członkiem Sojuszu, co grozi jego destabilizacją nawet w krótkim czasie. To cel wart paru pancerników, nawet pomijając korzyści wynikające z kradzieży najnowszych technologii.
Widać było po pozostałych, że się z tym zgadzają. Kolejno zaczęli przytakiwać, dopóki nie przyszła kolej na Bagwella.
— Może ma pani rację, milady — przyznał niechętnie. — ale jaką to nam daje szansę?
— Taka, że nie spodziewają się napotkać nic większego od krążownika liniowego, komandorze Bagwell — odezwał się Yu z ekranu łączności wewnątrzokrętowej. — Kiedy zorientują się, że nie udało się im wyciągnąć z systemu wszystkich okrętów liniowych, będą mieli paskudną niespodziankę.
— Co więcej, to że nie spodziewają się nas tu zastać, może pozwolić nam zbliżyć się do nich na tyle blisko, by zadać im poważne straty, zanim przerwą walkę i wycofają się — dodała Honor.
Na moment zapanowała cisza. Przerwało ją chrząknięcie Bagwella.
— Zamierza pani polecieć im na spotkanie? — spytał, starannie dobierając słowa. — Bez wsparcia fortów?
— A znasz jakiś sposób, by zabrać je ze sobą? — spytała ironicznie. — Tak na dobrą sprawę nie mamy wyboru, Fred: zauważą nas, zanim znajdą się w zasięgu fortów, wycofają się i zniszczą wszystkimi rakietami wystrzeliwanymi spoza zasięgu, które dotrą tu jako pozbawione napędu pociski balistyczne, uniemożliwiając nam zniszczenie ich na czas. Jedyną naszą szansą jest bój spotkaniowy i to na krótki dystans. Musimy ich tak zmasakrować z dział energetycznych, żeby nie mieli sił do tego typu ostrzału rakietowego, o jakim mówiłam. A żeby to osiągnąć, musimy to zrobić, zanim dowiedzą się, że tu jesteśmy i czym naprawdę dysponujemy.
— Ależ milady! Kiedy my będziemy ich masakrować, oni nas po prostu zniszczą! — zauważył Bagwell.
— Może tak, a może nie — odparła, siląc się na pewność siebie. — To i tak nasza jedyna szansa. Zwłaszcza jeśli zdołamy dotrzeć wystarczająco blisko.
Bagwell wyglądał na porządnie przestraszonego, choć bardziej bał się utraty tak wielkiej części floty niż śmierci. Mimo to Honor tak długo spoglądała mu w oczy, nim nie przytaknął, zresztą prawie wbrew własnej woli.
— Doskonale — oświadczyła, pochylając się do przodu. — a teraz posłuchajcie, co chcę zrobić…