— Co on zrobił?!
— Osadził brata Joueta w areszcie domowym i kazał Marchantowi wygłaszać kazania i prowadzić msze w katedrze, Wasza Miłość — powtórzył Prestwick.
— W areszcie do… — Benjamin Mayhew ugryzł się w język, żeby nie wybuchnąć.
Przez moment w sali panowała absolutna cisza, nim Protektor nie przetrawił bezczelności, o której właśnie usłyszał. Kiedy się odezwał, głos miał niebezpiecznie spokojny, a zmrużone oczy dziwnie przypominały strzelnice.
— Jak sądzę, użył do tego swoich gwardzistów?
— Tak, Wasza Miłość — odparł z równie wymuszonym spokojem kanclerz doskonale pamiętający, że dynastia Mayhew rządziła Graysonem ponad tysiąc standardowych lat i że nie wszystkie one upłynęły w błogim spokoju.
— Aha. — Głos Benjamina miał twardość diamentu. — a uzasadnił jakoś ten postępek?
— Zawsze twierdził, że to Synod popełnił błąd, teraz dołożył do tego oświadczenie, że Wasza Miłość nie ma legalnej podstawy, by wymusić wprowadzenie w życie decyzji Synodu.
— Doprawdy? — spytał podejrzanie uprzejmie Protektor.
Prestwick westchnął ciężko.
— Sprowadza się to do tego, że Burdette twierdzi, iż nielegalnie przejął pan osobiste rządy. Wiem, że Sąd Najwyższy nie zgadza się z tym, ale problem polega na tym, że choć patroni nigdy nie sprzeciwili się temu oświadczeniu, nigdy także go nie poparli. Jeżeli Burdette i jego poplecznicy zdołają wykorzystać oburzenie na tle religijnym, mogą spróbować twierdzić, że wszystkie działania podjęte przez pana od chwili przejęcia władzy są niezgodne z prawem.
W oczach Mayhewa błysnęła wściekłość, ale ponieważ widać było, iż Prestwick już jest nieszczęśliwy, musząc przedstawić stanowisko patrona Burdette, nie było sensu wyładowywać się na nim. Poza tym już samo postępowanie tamtego stawiało kanclerza w nie najmilszej sytuacji.
— Siadaj, Henry — zaproponował spokojnie i nawet zdołał się uśmiechnąć, gdy Prestwick opadł na stojące przed biurkiem krzesło.
Kanclerz był dobrym pomocnikiem, ale znajdował się w sytuacji nie do pozazdroszczenia, bowiem patronem domeny Prestwick został jako spadkobierca bezdzietnego wuja ledwie dwa lata wcześniej. Ten nieoczekiwany spadek spowodował, iż będąc kanclerzem, został także członkiem Konklawe, co w nowej sytuacji politycznej Graysona często powodowało sprzeczność interesów. Z jednej bowiem strony był patronem, z drugiej premierem, którego zadaniem było reprezentowanie woli Protektora, a nie interesów patronów. Zwracał też trochę zbyt dużą uwagę na detale i protokół, ale był godny zaufania, nie zmieniał zdania i co najważniejsze — miał zasady. Wielu na jego miejscu zrezygnowałoby z pozostania kanclerzem w służbie człowieka, który odsunął Radę od rządów, a kanclerz był przecież szefem rady, a więc i szefem rządu tym bardziej, że pozostawanie na tym stanowisku od czasu zostania patronem znacznie skomplikowało mu życie. Prestwick tak nie postąpił, uważając, że lepiej przysłuży się Graysonowi pozostając, i przez ostatnie cztery lata okazał się rzeczywiście niezastąpiony. Przynajmniej w opinii Protektora.
— Powiedz mi, Henry, co sądzisz o tym argumencie? — spytał Benjamin już normalniejszym tonem.
— Myślę, że ma niepewne podstawy prawne, Wasza Miłość.
— Jak niepewne?
— Bardzo niepewne. Moi poprzednicy i ja, chcąc ustanowić stałą władzę rządu na tej planecie, popełniliśmy poważny błąd, o czym przypomniał niedawno Sąd Najwyższy: nie zmieniliśmy konstytucji. — Prestwick uśmiechnął się na poły smętnie, na poły radośnie, po czym spoważniał i dodał: — Problem sprowadza się do tego, że przez ponad sto lat Protektor był symbolicznym gwarantem stabilności, natomiast rzeczywistym sprawowaniem władzy zajmowała się Rada, a w konstytucji cały czas zapisane było, iż jest on szefem rządu, nie tylko głową państwa. Skorzystał pan z tego, przejmując władzę i przerywając precedens, ale postępując zgodnie z konstytucjonalnym zapisem. A każdy patron i każdy oficer przysięgali i przysięgają bronić konstytucji. Po prostu nie przewidzieliśmy takiego posunięcia.
— Uważasz, że postąpiłem słusznie? — Benjamin Mayhew nigdy dotąd nie zapytał o to otwarcie.
Kanclerz zamyślił się i przez długą chwilę nic nie mąciło ciszy.
— Tak, Wasza Miłość — powiedział cicho.
— Dlaczego? — spytał równie cicho Mayhew.
— Bo miał pan rację: potrzebowaliśmy i nadal potrzebujemy silniejszej władzy wykonawczej. — Prestwick spojrzał w okno i umilkł na moment. Potem kontynuował: — od samego początku uważałem, że potrzebujemy tego traktatu z Królestwem Manticore. Sądziłem tak nawet zanim przejął pan władzę. Z prostych powodów: potrzebna nam była przewaga przemysłowa i ekonomiczna — nie wspominając o militarnej — nad Masadą, by wreszcie zakończyć tę wojnę. Natomiast w przeciwieństwie do pana nie zdawałem sobie sprawy, jak dalece interesy patronów zdominowały decyzje Rady. Powinienem był być tego świadom, bo stanowiłem część tego systemu, ale za bardzo byłem zajęty codziennymi problemami, by ogarnąć szerszy obraz. I dlatego też nie zdawałem sobie sprawy, że jesteśmy na prostej drodze, by powrócić do rządów Pięciu Kluczy.
Benjamin odetchnął z ulgą, a Prestwick posłał mu słaby uśmiech. Prawda, z której obaj zdawali sobie sprawę, wyglądała brutalnie: patroni powoli, lecz nieustannie cofali się do czasów, gdy każdy z nich był autokratycznym władcą. Okres taki trwał sto pięćdziesiąt lat, a proces powrotu nie był gwałtowny, ale jak dotąd niepowstrzymany — patroni niczym feudalni lordowie chcieli być tak jak kiedyś całkowicie niezależni od centralnej władzy.
Jeśli znało się dobrze historię Graysona, było to zrozumiałe, bowiem walka o władzę między Protektorem a patronami trwała prawie od zawsze. Klucze, jak ich potocznie nazywano, mieli po swej stronie ważkie argumenty, zaczynając od tego, iż od pierwszych dni kolonii to właśnie oni kierowali w praktyce walką o przetrwanie. Ktoś musiał podejmować decyzje — zazwyczaj ciężkie, czasami wręcz nieludzkie — decydując, kogo trzeba poświęcić, by reszta przeżyła. I tym kimś zawsze był patron. Nawet w tej chwili dekret patrona był prawem na terenie domeny tak długo, jak długo nie był sprzeczny z konstytucją. Był jednakże taki okres w historii planety, kiedy nie powstała jeszcze konstytucja. Nazywano go Czasami Pięciu Kluczy, kiedy to patroni rządzili niczym królowie. Najsilniejszą pozycję posiadali władcy pięciu pierwszych założonych na planecie domen: Mayhew, Burdette, Mackenzie, Yanakov i Bancroft. Wtedy musieli liczyć się jedynie z Kościołem, a Protektor był pierwszym wśród równych — nie miał nawet armii pod swymi rozkazami. Jeśli Protektorem był Mayhew, to mógł wykorzystać Gwardię Mayhew, ale to były wszystkie wojska, na jakie mógł liczyć, co nigdy nie wystarczyło, by zdecydować się na konflikt z patronami. A oni już starannie pilnowali, by żaden z ich grona zbytnio nie urósł w siłę.
Zwyczaj nakazywał, by Protektorem był Mayhew, jako że to Oliver Mayhew prawie samodzielnie uratował pierwotną kolonię od zniszczenia. Jednakże przez cztery stulecia Protektora wybierano spośród wszystkich dorosłych mężczyzn tego rodu na Konklawe. A patroni dopilnowywali, by wybierano największego niedojdę czy słabeusza, ponieważ nie życzyli sobie Protektora mogącego czy chcącego walczyć z ich wszechwładzą. Kiedy przypadkiem okazało się, że się pomylili, sięgano po mniej parlamentarne, za to skuteczniejsze środki zaradcze — Benjamin II, Oliver IV i Bernard II zginęli z rąk płatnych morderców, a Cyrus Słaby został więźniem sojuszu patronów. Każdy Protektor miał świadomość, że rządzi tak długo, jak pozwalają na to patroni, i dopiero wojna domowa zmieniła tę chorą sytuację.
Patroni zostali wyeliminowani praktycznie za jednym zamachem w pierwszej godzinie walki. Z pięćdziesięciu sześciu ówczesnych patronów na specjalnym posiedzeniu Konklawe zwołanym przez Protektora Johna II na prośbę patrona Bancrofta zebrało się ich pięćdziesięciu trzech wraz z następcami. Pewnym zaskoczeniem była więc nieobecność jego i dwóch innych, ale Bancroft przysłał wiadomość, że się spóźnią, toteż nikt się nie niepokoił. Wszyscy wiedzieli, że jest on najbardziej zatwardziałym fanatykiem w ich gronie, ale nikt nie przypuszczał, że jest także bojownikiem świętej wiary, czyli masowym mordercą. Ta niewiedza kosztowała ich życie, bowiem z sali Konklawe nie wyszedł żaden z nich. Na Graysonie pozostało jedynie trzech patronów i równocześnie przywódców religijnego buntu: Bancroft, Oswald i Simonds. Wydawało się, że łatwo zwyciężą, ponieważ nie pozostał nikt, kto mógłby zjednoczyć i poprowadzić przeciwko nim gwardie zabitych patronów. Pomylili się — pozostał bowiem przy życiu Benjamin, syn ówczesnego Protektora.
Ochrona Mayhew była tak samo zaskoczona atakiem jak inne, ale w jakiś sposób, dotąd zresztą nie wiadomo w jaki, część jej członków zdołała przedrzeć się przez napastników i umożliwić ucieczkę synowi Protektora. Nie przeżył żaden, ale dokonali tego — Protektor John II zginął, wiedząc, że jego syn jako jedyny przeżył masakrę.
Benjamin IV był rzeczywiście jedynym, który przeżył i uciekł, tylko że z początku nie bardzo miał się dokąd udać, ponieważ domena Mayhew była pierwszą, którą zajęły wojska Wiernych. Miał ledwie siedemnaście lat i nikogo, komu mógłby zaufać, a przeszedł do historii jako Benjamin Wielki. Z początku sprzyjało mu to, że przeciwnicy nie wiedzieli, iż przeżył, potem zaś to, że go zlekceważyli. Uciekł do domeny Mackenzie i zdołał zebrać resztki gwardii innych patronów. Wierni do tego czasu przejęli kontrolę nad dwiema trzecimi planety, ale on stworzył armię, pierwszą w dziejach Graysona. Była to jego armia, gotowa iść za nim do piekła. W ciągu czternastu lat walk odbił przy jej pomocy planetę, płacąc za to krwawą cenę. W końcu resztki fanatyków zesłano na Masadę, co było niebywałym osiągnięciem.
Horror wojny zrodził konstytucję, w której doceniono dług, jaki wszyscy mieli u jednego człowieka. Skonfiskowane domeny Bancroft, Oswald i Simonds połączono w jedną należną Protektorowi (nie patronowi Mayhew). Tytuł stał się dziedziczny, ograniczono liczebność gwardii patronów i pozbawiono ją ciężkiego sprzętu oraz utworzono planetarne siły zbrojne podporządkowane wyłącznie Protektorowi.
Benjamin IV przysiągł na grób swego ojca, że nie zostanie oficjalnie Protektorem, zanim nie pokona fanatyków, i dotrzymał słowa, jak zresztą każdego, które dał. Kiedy został ogłoszony Protektorem, po raz pierwszy zamiast sformułowania „za zgodą Konklawe” padło sformułowano „z woli Bożej”. W tym też dniu Benjamin przekazał klucz swemu najstarszemu synowi, czyniąc go patronem Mayhew. Dla siebie zaś jako Protektora wybrał inny symbol, by nie używać takiego, który kojarzony był z patronami. Był nim nagi miecz i nikt nie miał żadnych wątpliwości, co on oznacza ani dlaczego Benjamin IV wybrał właśnie takie godło.
Było to jednakże sześćset standardowych lat temu, a patroni zostali jedynie upokorzeni, nie zaś złamani. No i nie wszyscy następni Protektorzy byli pokroju Benjamina Wielkiego. Do czasu urodzin Benjamina IX patroni z pomocą Rady w praktyce odzyskali kontrolę nad Graysonem.
W czasie studiów na uniwersytecie harwardzkim Benjamin zapoznał się między innymi z historią Rzeczypospolitej Polskiej, której koniec nastąpił, gdy idea wolności szlacheckiej została wypaczona do tego stopnia, że aby przegłosować cokolwiek w parlamencie, wymagana była jednomyślność. W praktyce, jak należało się spodziewać, nie można było podjąć żadnej decyzji. Na Graysonie sytuacja nie wyglądała jeszcze aż tak źle, ale o zmianach na lepsze nie było co marzyć choćby z tego powodu, że członkowie Rady musieli uzyskać aprobatę Konklawe. To stare prawo zachowano w konstytucji, nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jakie ono niesie. W efekcie patroni uzyskali pełną kontrolę nad Radą, a najpotężniejsi z nich, jak Burdette, Mackenzie czy Garth, podzielili między siebie wpływy i grali jej członkami, kierując się własnym interesem. Każdy wraz z grupą pomagierów i popleczników kontrolował „swoje” ministerstwa, decydował, kto może zostać członkiem Rady w jego imieniu i obsadzał kierownicze stanowiska w ministerstwach. A wybrani już sami pilnowali, by podwładni robili to, co im każą, tak by patron był zadowolony. Sytuacja ta rozwijała się powoli, ale stale, aż doszło do tego, że Protektor tak naprawdę rządził jedynie we własnym domu. Jak w Czasach Pięciu Kluczy patroni decydowali o polityce wewnętrznej, a jej zasady były proste: zapewnić sobie jak największą władzę i autonomię. Polityki zagranicznej, jeśli nie liczyć zrozumiałej wrogości do Masady, nie było, bo nikt nie był zainteresowany w jakichkolwiek bliższych kontaktach z resztą galaktyki. Sytuacja ta uległa zmianie, gdy zbliżający się konflikt między Gwiezdnym Królestwem Manticore a Ludową Republiką Haven spowodował, że ich system planetarny nabrał istotnego znaczenia strategicznego.
Patroni zapomnieli tylko o jednym — o zmianie konstytucji. I nie zdawali sobie sprawy, jak szanowane jest nadal przez mieszkańców planety nazwisko Mayhew. Kiedy Radę sparaliżował strach wynikający z niespodziewanego sukcesu militarnego fanatyków z Masady, wspieranych skrycie przez Republikę, Benjamin Mayhew skorzystał z okazji i zaczął działać, ponownie udowadniając, że Mayhew jest Protektorem nie dlatego, że odziedziczył tytuł, ale dlatego, że na niego zasługuje.
Miecz odzyskał moc i Klucze nic na to nie mogły poradzić — przynajmniej legalnie. W dawnych czasach prawo kanoniczne i cywilne były takie same, a Synod pełnił funkcję Sądu Najwyższego. Wojna domowa nauczyła jednak Kościół w bolesny, acz skuteczny, sposób, jakie są skutki mieszania religii ze sprawami świeckimi, głównie z polityką. I Kościół wyciągnął stosowne wnioski. Język prawniczy nadal był pełen zgoła proroczych zwrotów, ale sędziowie od sześciu stuleci nie mieli prawa być urzędnikami kościelnymi i zajmować w hierarchii kościelnej żadnych stanowisk. W rezultacie do prawa przedostało się zadziwiająco wiele świeckich elementów, mimo że prawnicy musieli kończyć kościelne szkoły. Kościół utrzymał także przywilej zatwierdzania sędziów mianowanych do Sądu Najwyższego. Sąd Najwyższy zaś miał między innymi prawo ostatecznego rozstrzygania w kwestiach zgodności spornych problemów z konstytucją.
To prawo okazało się krytycznym czynnikiem w wydarzeniach sprzed czterech lat. Wielebny Hanks był bowiem od ponad trzydziestu lat wiodącą postacią w Synodzie — wpierw jako Drugi Starszy, potem jako wielebny i Najstarszy. I przez cały ten czas niepokoiła go rosnąca arogancja patronów. Miał niewielkie możliwości, by to zmienić, ale robił, co mógł, a sędziowie Sądu Najwyższego wybrani w tym czasie byli co do jednego zatwardziałymi konstytucjonalistami. Patronów to nie martwiło, być może nawet nie zdawali sobie z tego sprawy… aż do dnia przejęcia władzy przez Mayhewa, kiedy to Sąd Najwyższy zdecydował, że prawem na Graysonie jest spisana konstytucja, a nie precedens, który naruszał ją przez sto lat.
To skutecznie stłumiło jakiekolwiek próby legalnego oporu, a żaden patron nie odważył się na nielegalny, jako że Protektor cieszył się pełnym poparciem tak floty, jak armii, a te były potężniejsze niż kiedykolwiek, nawet w czasach Benjamina Wielkiego. Poza tym cieszył się też poparciem zwykłych patronów i Konklawe, które po prawie wieku sprawowania władzy odkryło, że jest równoprawnym ciałem ustawodawczym. No i miał poparcie wielebnego Hanksa i Kościoła Ludzkości Uwolnionej. We własnej domenie patron nadal sprawował władzę, ale centralna należała do Benjamina Mayhewa, który nie miał najmniejszej ochoty jej oddawać, nim nie przeciągnie Graysona z przeszłości do współczesności.
Co niestety dotarło w końcu do patrona Burdette. A jego próba prawnego zakwestionowania pozycji Protektora była w związku z tym groźniejsza niż z pozoru wyglądała. Skład Sądu Najwyższego został bowiem zaakceptowany przez Synod, a nie Konwokację Generalną, a Burdette podważał słuszność decyzji właśnie Synodu. Jeśli zdoła przekonać wystarczająco wielu, że Synod pomylił się w sprawie Marchanta, to per analogia decyzja Sądu Najwyższego w kwestii przejęcia władzy także zacznie wyglądać podejrzanie. A gdyby udało mu się ją zakwestionować skutecznie…
Wcale nie czuł się tak pewnie, jak przedstawił to Honor, i cały czas zdawał sobie sprawę z ryzyka. Większość obywateli Graysona była skłonna go słuchać, ale jeśli się potknie albo jeśli napotka na swej drodze zdecydowany opór opozycji obawiającej się zmian, sytuacja może się zmienić. Jego władza zależała od tego, co zdecydują ci, którymi rządził. Mógłby to zmienić za pomocą przewrotu wojskowego, który z pewnością by się powiódł, ale to akurat było ostatnią rzeczą, na którą miał ochotę.
I dlatego nawet tak ograniczony fanatyk jak Burdette stanowił zagrożenie. Reprezentował co prawda mniejszość obawiających się zmian, ale używając argumentów religijnych, mógł dotrzeć do znacznie liczniejszego grona. Przekonanie, że każdy powinien przejść własny test, kierując się własnym zrozumieniem woli bożej niezależnie od kosztów czy przeciwności, dawało mu niebezpiecznie duże zrozumienie, a użycie nowego argumentu stawiało całą sprawę w zupełnie nowym, niekorzystnym świetle. A dodatkową groźbę stanowiło przerwanie milczenia przez Muellera i innych. Czy działali pod wpływem przekonań religijnych, czy chęci odzyskania utraconej władzy, było mniej ważne. Zorganizowana opozycja wśród patronów, zwłaszcza mająca choćby pozory legalności, byłaby naprawdę trudnym i groźnym przeciwnikiem.
Benjamin nie był w tej walce ani bezbronny, ani osamotniony. Miał też spore osiągnięcia, które trudno było ignorować. Ostatecznie zakończył ciągnącą się przez ponad dwa stulecia wojnę, likwidując zagrożenie ze strony fanatyków z Masady. A wojna ta była może i lokalna, ale niezwykle krwawa i zażarta, a dla mieszkańców Graysona znacznie ważniejsza niż konflikt z Ludową Republiką Haven. Pomimo społecznych napięć spowodowanych reformami i wojną z Republiką gospodarka Graysona była silniejsza niż kiedykolwiek i z tygodnia na tydzień wzrastała w siłę. Mniej spektakularne było wprowadzenie do powszechnego użytku nowoczesnych leków i opieki zdrowotnej, dzięki którym młodsi, jego dzieci, a być może i brat, będą żyli po dwieście lub nawet trzysta lat. On sam, mając mniej niż czterdzieści lat, okazał się zbyt stary, by prolong zadziałał i pogodził się już, że nie zobaczy efektów własnych reform. Ale brat i córki zobaczą, a to było coś, co jeszcze parę lat temu nie mieściło się nikomu w głowie.
To, jak i inne, drobniejsze sukcesy były bezpośrednim wynikiem prowadzonej przez niego polityki i obywatele Graysona zdawali sobie z tego sprawę, podobnie jak i z tego, że wypadło im żyć w czasie zmian, niepewności, a nawet zagrożeń. Dlatego szukali poczucia bezpieczeństwa w Kościele i w osobie Protektora Mayhewa. Jeśli Burdette o tym zapomniał, to konsekwencje własnych postępków okażą się dlań pożałowania godne.
Natomiast chwilowo…
— No dobrze, Henry. Jak sądzę, Burdette twierdzi, że ponieważ jestem uzurpatorem, on ma prawo działać w swej domenie niezgodnie z decyzją Synodu? — spytał spokojnie Benjamin.
— Tak, Wasza Miłość.
— I na tej podstawie nakazał gwardii aresztować brata Joueta?
Prestwick potwierdził ruchem głowy.
— I nie sądzę, żeby choć zająknął się na ten temat, że poleciłem usunąć Marchanta dopiero po oficjalnej prośbie Synodu?
— Więcej niż się zająknął. Jak wspomniałem, powtórzył swoje twierdzenie, że Synod podjął błędną decyzję, ale tym razem posunął się dalej — wyjaśnił Prestwick. — głosi, że „obecny Synod wspiera heretyckie zmiany zatruwające naszą Wiarę i społeczeństwo, dlatego też nie ma prawa do wyrokowania w jakiejkolwiek kwestii dotyczącej prawego syna Kościoła, który obnażył zagraniczną perwersję profanującą dane od Boga stanowisko patrona”. Przepraszam za składnię i logikę, Wasza Miłość, ale to był cytat.
— Rozumiem… — mruknął Mayhew, myśląc intensywnie.
Mocniejsza retoryka potwierdzała jego podejrzenia co do zamiarów przeciwnika, ale szybkość ataku patrona Burdette stanowiła osobne zagrożenie dla jego strategii.
— Sądzę — odezwał się po chwili — że doszedł do wniosku, iż skoro Hanks mnie popiera, to należy za jednym zamachem pozbyć się nas obu. Tylko że nawet ci patroni, którzy chcieliby widzieć mój upadek, cofną się przed wypowiedzeniem wojny Synodowi, a to oznacza, że Burdette sam podzielił, by nie rzec skłócił swoich potencjalnych zwolenników.
— Zgadza się, ale to samo może dotyczyć i pańskich zwolenników, Wasza Miłość. Jak pan sam udowodnił cztery lata temu, lojalność względem rodu Mayhew jest najsilniejsza wśród najbardziej konserwatywnych. A to oznacza, że wielu z tych, którzy wsparliby pana, może wahać się wesprzeć zainicjowane przez pana reformy.
— Hmm… — burknął średnio uszczęśliwiony tym wywodem Protektor.
Musiał przyznać, że jak na kogoś, kto był zbyt zajęty szczegółami, Prestwick w ciągu ostatnich lat wyrobił sobie godną podziwu zdolność ogarniania szerszego obrazu.
— Nadal uważam, że bardziej zaszkodził sobie niż nam — ocenił po chwili ciszy Benjamin. — Żeby zagrać religią na swoją korzyść, musi przekonać ludzi, że Synod „zdradził” Wiarę. Nie zdoła tego zrobić szybko, podobnie jak nie zdoła na poczekaniu stworzyć zjednoczonej opozycji przeciwko wielebnemu Hanksowi. A dopóki tego nie dokona, on i jego poplecznicy muszą uważać, by nie ujawnić zbyt szybko wspólnego stanowiska. Bo gdy się ujawnią, dadzą mi cel, który mogę zniszczyć, mając za sobą Kościół. I to tak szybko, że nim się zorientują, wszystko już się skończy.
— Jak dotąd byli nader ostrożni, Wasza Miłość. I niepokoi mnie sposób, w jaki wykorzystują publicznie patrona Burdette. To fanatyk przypominający tamtych sprzed wieków, ale o naprawdę imponującej i nieposzlakowanej opinii. Jest tak czysty i religijny, że jeśli go pan ruszy, może się okazać, że to pan wywołał burzę religijną, a do czego nas to może doprowadzić, tylko Bóg jeden wie!
— Fakt. Zrobił coś jeszcze poza ustawieniem Marchanta na ambonie?
— Jak dotąd nie. Co prawda nadużył władzy, każąc aresztować duchownego, ale będzie się bronił, że zrobił to dopiero, gdy tamten odmówił opuszczenia katedry, a w dodatku moje źródła są zgodne co do tego, że gwardziści traktowali brata Joueta z najwyższym szacunkiem. Burdette jak na razie zrobił z tego konfrontację opartą wyłącznie na podstawie swojego prywatnego rozumienia woli bożej i pomimo oskarżenia pana o nielegalne przejęcie władzy nie tknął nawet słowem żadnego świeckiego przedstawiciela Protektora w domenie Burdette.
— Cholera!
Benjamin musiał przyznać, że była to znacznie lepsza taktyka niż się po nim spodziewał. Prawdę mówiąc, była tak dobra, że rodziła odruchowe pytanie, kto to wszystko zorganizował i kto kieruje patronem Burdette, Kto by to zresztą nie był, doprowadził do sytuacji, w której był zmuszony do podjęcia jakichś działań, na co nie miał ochoty. Jako strażnik Wiary mógł i powinien anulować ostatnią decyzję patrona, ale ryzykował w ten sposób eskalację problemu, zwłaszcza jeśli Burdette gotów był stawić czynny opór. A coś mu mówiło, że był gotów. Konflikt Protektora z jednym patronem to tak jaskrawa nierównowaga sił, że Burdette automatycznie stawał się bohaterem, a w połączeniu z tym, że sprzeciwiał się tłumieniu własnych przekonań, prawie że męczennikiem. Ci, którzy go dotąd w tajemnicy popierali, mogliby w takiej sytuacji wystąpić jawnie, oficjalnie używając argumentu, że bronią odwiecznego prawa patrona do rządzenia we własnej domenie. Z drugiej strony, jeżeli nie zareaguje w żaden sposób, przeciwnicy wygrają pierwsze starcie, co tylko zwiększy ich szansę w następnym.
— Dobrze, Henry. Przyznaję, że musimy działać ostrożnie. Skoro Burdette ograniczył się jak na razie do czysto religijnej konfrontacji, my zrobimy to samo. A w takim wypadku naszą najlepszą bronią są wielebny i Synod.
— Zgadzam się, Wasza Miłość.
— W takim razie poproś wielebnego, by zjawił się jak najprędzej. A potem przygotuj oświadczenie oskarżające patrona Burdette o napaść na Kościół. Chcę czegoś jednoznacznie potępiającego, ale nie będącego otwartym atakiem. Coś, co podkreśli naszą tolerancję i będzie pełne żalu nad jego zaślepieniem. Nie chcę mu rzucać żadnej rękawicy, którą mógłby podnieść. Nasze stanowisko ma być takie: postąpił źle, ale Wiara jest zbyt istotną kwestią, by stać się pretekstem do świeckiej konfrontacji. Jeśli wielebny się zgodzi, możemy zwołać Konwokację Generalną, by potępiła jego poczynania. Sformułuj to tak, by wyglądało na to, że Burdette jest przeciwko całemu Kościołowi, a nie tylko Synodowi.
— To ryzykowne, Wasza Miłość — zaniepokoił się kanclerz. — Członkowie Synodu nauczyli się dawno temu jednomyślności. Wątpię, by Konwokacja okazała podobny rozsądek, a jeśli spora część poprze Marchanta, to jedynie wzmocni to pozycję Burdette’a.
— Najlepiej oceni to wielebny Hanks — odparł Benjamin — chwilowo sądzę, że ogólne oburzenie tym, jak chamsko Marchant, a teraz i Burdette zaatakowali lady Harrington, będzie działało na naszą korzyść. Burdette spowodował, że stała się ogniskową wszystkich zarzutów, ale nadal jest niezwykle popularna. W tych warunkach musimy wykorzystać część tej popularności.
— Wykorzystać?
— Jest bohaterką, która uratowała nas wszystkich. Sposób, w jaki rozwija się jej domena, a zwłaszcza wpływ, jaki Sky Domes wywierają na całą planetę, to najlepsze dowody korzyści płynących z Sojuszu, a więc i reform. Marchant i Burdette popełnili poważny błąd, atakując ją osobiście. Nie tylko publicznie zaatakowali patrona, a to należy wykorzystać, mając na względzie ich sojuszników wśród Kluczy, ale przede wszystkim obrazili kobietę. I to właśnie postawi największych konserwatystów przed poważnym dylematem, niezależnie od tego, jak bardzo nienawidzą zmian. — Protektor uśmiechnął się zimno. — Jeśli Burdette uważa, że atakując ją, zjednoczy podobnie myślących, to należy udowodnić mu, że ten kij ma dwa końce i wsadzić mu ten drugi głęboko w dupę!
Samuel M. Harding był nowym pracownikiem, w czym nie było niczego oryginalnego — w ciągu ostatnich trzech miesięcy wpłynęła taka ilość zamówień z innych domen, że Grayson Sky Domes Ltd. musiało czterokrotnie zwiększyć zatrudnienie. Korporacja zmuszona została do przeprowadzenia rekrutacji na olbrzymią skalę i do wyszkolenia wszystkich nowo przyjętych w obsłudze sprzętu pochodzącego z Królestwa Manticore. Zrozumiałym więc było, że pracownicy prawie nie mieli czasu, by poznać się między sobą, podobnie zresztą jak kadra nie miała kiedy poznać dokładniej nowych pracowników. Na szczęście zajęcie Hardinga nie było specjalnie skomplikowane, zwłaszcza że opracowany w Gwiezdnym Królestwie świder był pomyślany tak, by być przyjaznym dla użytkownika. Oprogramowanie umożliwiało szybkie i łatwe sterowanie, a sprzężone z nim nierozerwalnie zabezpieczenia czyniły urządzenie prawie zupełnie odpornym na głupotę użytkownika. A do tego Harding był pojętnym uczniem — w mniej niż trzy tygodnie poznał nowe stanowisko pracy i zdał egzamin bhp pozwalający mu na obsługę świdra bez bezpośredniego nadzoru. Akurat na czas, by zostać przydzielonym do zespołu rozpoczynającego najnowszą budowę.
Teraz siedział w wygodnym fotelu operatora, nadzorując pracę maszyny wartej ćwierć miliona austinów. Na ekranie monitora obserwował, jak obrotowe głowice świdra numer 4 tną skaliste podłoże, jakby to był żółty ser. Hałas był ogłuszający, co pamiętał ze szkolenia, kiedy stał przy miejscu samego wiercenia, ale nie słyszał go w trakcie pracy, czemu trudno się było dziwić, jako że znajdował się o trzy kilometry od odwiertu. Nadal przyglądał się szybkości pracy z podziwem — szyb o ponadmetrowej średnicy pogłębiał się o dziesięć centymetrów z każdą minutą, a to i tak było o sześćdziesiąt procent wolniej niż przy wierceniu przez rumowisko czy twardą glinę.
Naprawdę wspaniała maszyna. Nad transporterem urobku unosił się obłok rozpylonej skały, a z otworu wylotowego sypały się najrozmaitszej wielkości kawałki skał. Czego nie widział, to ciągle chłodzącego głowicę płynu zwanego chłodziwem, chroniącego ją przed przegrzaniem i pęknięciem, bowiem najtrwalszy nawet stop ma granicę wytrzymałości. Głowice obracały się z większą prędkością niż turbina jego nowego wozu wyprodukowanego na Manticore, a był to szybki pojazd. Odwrócił lekko głowę i sprawdził zgodność wierconego otworu z projektem na umieszczonym z drugiej strony fotela ekranie komputera.
W jego pracy było coś dziwnie nierealnego — musiał jedynie patrzeć na ekrany i naciskać klawisze, a kontrolował maszynę o niewiarygodnej wręcz mocy, siedząc w cichym, klimatyzowanym pomieszczeniu, do którego nie dobiegał najmniejszy nawet ślad potępieńczego, ogłuszającego wycia. I tylko on wiedział, co dokładnie robi w danej chwili.
Z pół tuzina innych operatorów siedziało w tym samym czasie przy takich samych stanowiskach kontrolnych po obu jego stronach, ale żaden nie miał czasu się rozglądać, bo każdy skupiony był na obsłudze swojego świdra. I trudno się było temu dziwić, ponieważ każdy traktował to co robił nie jak pracę, lecz jak misję — dzięki nim ich rodzinna planeta będzie jeszcze bardziej przyjazna dla ludzi. To, że przy tej okazji i domena Harrington, i oni sami dobrze zarabiali, miało naturalnie znaczenie, ale nie było najważniejsze. Zrozumiałe też było, że pracownicy Sky Domes w przeważającej większości byli wręcz fanatycznie lojalni wobec swej patronki z racji umożliwienia im poprawy życia na Graysonie, jak i zwiększenia majątku domeny i własnego.
Samuel Harding doskonale to rozumiał, bo też był wdzięczny za szansę robienia tego, co robił. On też miał do wykonania misję, choć nie tę samą co pozostali pracownicy Sky Domes. Wprowadził drobną poprawkę, zmieniając nieco parametry szybu. Zmiana była drobna, lecz wystarczająca. Wiercił szyb pod jeden z głównych wsporników nośnych kopuły… ale ten będzie się nieco różnił od wzorca. Niewiele. Tak niewiele, że mógłby to odkryć jedynie ktoś robiący pomiary i spodziewający się znaleźć taką anomalię.
Sama w sobie owa różnica była bez znaczenia, ale Samuel Harding miał tego dnia wywiercić jeszcze dwa podobne szyby, a następnego pięć — i tak codziennie, aż do końca budowy. Każdy minimalnie odbiegający od projektu a nie był jedynym, który o tym wiedział. Kiedy rozpocznie prace ekipa monterska, pewni jej członkowie będą wiedzieli, które otwory różnią się od oryginalnych planów. Wsporniki, które będą w nich zamocowywać, były wykonane także z nowego, superwytrzymałego stopu i każdy stanowił część konstrukcji dokładnie obliczonej i zaprojektowanej przez Adama Gerricka i jego zespół inżynierów. Po zmontowaniu dzięki starannemu obliczeniu napięć, obciążeń, odciągów i innych czynników, o których Harding nawet nie miał pojęcia, nadadzą kopule wytrzymałość większą, niż gdyby w całości wykonano ją ze stali. Ponieważ równocześnie cała konstrukcja będzie elastyczna jako stworzona z wielu samodzielnych elementów precyzyjnie połączonych w jedną całość, nic poza naprawdę silnym trzęsieniem ziemi nie powinno spowodować choćby pęknięcia jednej tafli krystoplastu.
Tyle że wsporniki w wywierconych przez niego otworach zostaną zakotwiczone przy użyciu prawie właściwie stopionego cerambetu. Połączenie tego z prawie właściwymi otworami da zupełnie inny niż spodziewany przez projektantów efekt. Nad tym, by go osiągnąć, także pracowali dobrzy specjaliści, dokładnie obliczając niezbędne zmiany, i choć Samuel Harding nie miał pojęcia, czy kopuła zawali się jeszcze w trakcie budowy, czy dopiero po jej ukończeniu, wiedział, że stanie się to na pewno. A kiedy dokładnie — to już zależało od Boga.
Miał nadzieję, że niewielu ludzi przy tym zginie, ale ofiary czasami są niezbędne, by wypełniła się wola boża. Najbardziej żałował, że tak wielu z nich będzie grzesznikami zwiedzionymi na drogę zła przez nierządnicę przybyłą do ich świata, by zgubić ich dusze. Modlił się za nich co noc, ale świadomość, że ich błąd może ich tyle kosztować ciążył mu na sumieniu. Pocieszał się świadomością, że Bóg jest miłosierny w swej łasce, tak samo jak straszny w swym gniewie. Może weźmie pod uwagę, że został zdradzony przez fałszywych pasterzy, którzy wyprowadzili jego trzodę na drogę zła.
Zresztą co by ich po śmierci nie spotkało, on musiał przejść swój test i choć wiedział, że Bóg jest z nim, było to jego własne zadanie i wyłącznie jego odpowiedzialność. Najlepszym dowodem na to, iż Bóg jest po jego stronie, był fakt, że nikt go o nic nie podejrzewał. Współpracownicy przyjęli go jak swego nieświadomi, że rozpoznał prawdziwą naturę tej, której tak ślepo służyli, i że wiedział, jakie ona i jej całe Królestwo stanowi zagrożenie dla wszystkich naprawdę wierzących. A ostatecznym tego dowodem było to, że nikt nie sprawdził jego danych — a podał fałszywe nazwisko — i w rezultacie nikt nie wiedział, że panieńskie nazwisko jego matki brzmiało Marchant.