Na pomoście flagowym pancernika Conquerant było naprawdę cicho.
Trzy i pół minuty po zakończeniu błyskawicznego i niezwykle krwawego starcia dowiedzieli się o szczegółach zniszczenia Grupy Wydzielonej 14.1 znajdującej się sześćdziesiąt trzy miliony kilometrów za ich rufami, bo o wyniku wiedzieli natychmiast, gdyż z ekranów zniknęły sygnatury napędów okrętów wchodzących w jej skład.
— Jeden pancernik — tłukło się w otępiałym umyśle Thomasa Theismana — ocalał jeden pancernik!
Teraz wiedział, kto dowodzi obrońcami. I wiedział też, że wywiad kolejny raz nie trafił: stocznie graysońskie zdążyły wyremontować i zmodernizować wszystkie zdobyczne superdreadnoughty. Natomiast miał rację co do miejsca pobytu Honor Harrington — ta profesjonalna rzeź od zaplanowania do wykonania nosiła wszelkie ślady jej udziału. Kolejny raz rozgromiła Ludową Marynarkę i to tak, że każdemu obserwatorowi z zewnątrz wydawałoby się to proste i łatwe.
Chciał jej nienawidzić, ale nie potrafił. Może gdyby jej nie spotkał, byłoby inaczej, ale widział, ile ją kosztuje tak zabijanie wrogów, jak i tracenie własnych ludzi, i po prostu nie mógł jej darzyć nienawiścią za to tylko, że robiła to tak skutecznie.
Wiedział, że nie powinien się zatrzymywać. Operacja „Sztylet” właśnie została przymusowo zakończona wraz ze śmiercią tego, który ją zaplanował, i Bóg jedyny wie, ilu tysięcy jeszcze. Harrington miała wystarczającą prędkość, by dopaść go na miliony kilometrów przed granicą wejścia w nadprzestrzeń, jeśli pozostanie na obecnym kursie, ale jego okręty dysponowały większym przyspieszeniem i jeśli zmieni kurs o dziewięćdziesiąt stopni, zniwelują tę jej przewagę i zdąży spokojnie dotrzeć do granicy wejścia w nadprzestrzeń. I to właśnie powinien zrobić, ale… Ignorując zszokowanych i milczących sztabowców i bladego jak śmierć na chorągwi towarzysza komisarza siedzącego obok, wpisał nowe polecenie na klawiaturze swego fotela i obserwował to. co komputery taktyczne zdołały zrekonstruować z przebiegu starcia za rufą. W pewnym momencie zmrużył oczy i rozkazał: — Megan, przestajemy przyspieszać. Oficer operacyjny spoglądała na niego bez słowa przez kilka sekund, przełknęła z trudem ślinę i wykrztusiła:
— Aye, aye, towarzyszu admirale.
Po czym zajęła się przekazaniem rozkazu na pozostałe okręty.
— Co to ma być?! Co pan wyprawiasz?! — Dennis LePic z wrażenia zapomniał o towarzyszach, liczbach mnogich i całej tej fasadzie.
Nie zapomniał tylko, by szeptać konspiracyjnie zamiast wrzeszczeć.
— Myślę, zamiast reagować odruchowo — poinformował go Theisman, udając spokój, którego wcale nie czuł.
— Myślę?!
— Właśnie tak myślę, że ucieczka może nie być najlepszym wyjściem — wyjaśnił Theisman.
LePic wytrzeszczył na niego oczy i nie zdołał wydobyć z gardła głosu.
— Obrońcami dowodzi Honor Harrington — dodał uprzejmie Theisman. — Wywiad informował, że przebywa od roku na Graysonie, a tylko ona w całej Marynarce Graysona ma dość doświadczenia i wiedzy, by zaplanować i wykonać to, co właśnie widzieliśmy. Przyznaję: jest doskonała… ale nie jest bogiem czy raczej boginią: poniosła straty i to najprawdopodobniej poważne. Prawdopodobnie tak poważne, że możemy w tej chwili ją pokonać.
— Pokonać ją?! — Towarzysz komisarz był tak przerażony, że nawet nie próbował tego ukryć. — Zwariowałeś pan?! Ona właśnie rozstrzelała dwadzieścia cztery pancerniki, a my mamy ich tylko dwanaście!
— Całkowita racja, towarzyszu komisarzu. Tylko że my mamy dwanaście w pełni sprawnych, nie uszkodzonych pancerników i świadomość tego, czym dokładnie dysponuje przeciwnik.
— Superdreadnaughtami!
— Fakt. Z tym że nie sześcioma jak na początku, lecz pięcioma, z czego jeden bez wątpienia jest ciężko uszkodzony i praktycznie niezdolny do walki, a nie wierzę, by pozostałe cztery także solidnie nie oberwały. Poza tym nie zdoła wciągnąć nas w pułapkę i nie ma już do dyspozycji zasobników holowanych. Wbrew pozorom mamy całkiem spore szansę. Większe niż może się wydawać na pierwszy rzut oka. towarzyszu komisarzu.
LePic ponownie przełknął ślinę i widać było, że zaczyna myśleć i powoli odzyskuje panowanie nad sobą i nad strachem.
— Mówi pan poważnie… towarzyszu admirale? — spytał cicho.
— Jak najbardziej — przytaknął Theisman i spytał głośniej. — Jak twoja analiza, Megan?
— Nie mogę podać nic konkretnego, towarzyszu admirale. Z tej odległości nasze odczyty po prostu niczego nie wykazują, są zbyt niedokładne.
— A na podstawie tego, co wiesz z własnego doświadczenia? — Theisman nie ustąpił, lecz zadając pytanie, spojrzał zezem na LePica, i Megan Hathaway zrozumiała ostrzeżenie.
Odetchnęła głęboko, zastanowiła się, co właściwie Theisman chce usłyszeć, i zaczęła mówić powoli, starannie dobierając słowa, neutralnym tonem profesjonalisty.
— Nie ulega wątpliwości, że stracili superdreadnaught, a drugi — z tego co jesteśmy w stanie stwierdzić, z tej odległości — ma tak poważnie uszkodzony napęd, że wypadł z szyku. Oprócz tego stracili sześć krążowników liniowych a sporo innych musiało zostać uszkodzonych, choć nie sposób ocenić ile i jak poważnie — przerwała i zastanowiła się, odruchowo nawijając na palec pasmo włosów, po czym dodała, prawie zaskoczona tym, co mówi: — Pozostałe okręty liniowe także musiały zostać trafione, więc być może rzeczywiście mamy szansę je pokonać… problem w tym, że nie wiemy, jak poważne są uszkodzenia.
— Właśnie — ucieszył się Theisman i zwrócił do LePica: — Nie możemy kontynuować naszej części operacji „Sztylet”, mając za plecami zdolne do walki okręty liniowe, bowiem jeśli polecą za nami do systemu Endicott, znajdziemy się w pułapce między nimi a okrętami stacjonującymi w tym systemie. Natomiast jeśli zostały tak uszkodzone, jak podejrzewam, to żaden nie ma pełnej sprawności bojowej. A w takiej sytuacji możemy je zaatakować i zniszczyć. Naturalnie poniesiemy przy tym straty, ale w ten sposób zdołamy osiągnąć cel operacji, tym bardziej że możemy potem kontynuować nasze pierwotne zadanie. Powinniśmy mieć dość sił, by opanować także system Endicott, a tu nie pozostanie nic na tyle dużego, by móc nam w tym przeszkodzić.
— A w jaki sposób mamy się przekonać, jak poważnie zostały uszkodzone te okręty liniowe, towarzyszu admirale?
— Na to, towarzyszu komisarzu, jest tylko jeden sposób — odparł cicho Thomas Theisman.
— Milady, grupa Zulu zmieniła kierunek lotu — zameldował Bagwell. — Wracają.
Honor zacisnęła usta. Przez moment spoglądała na Bagwella bez słowa, nim przeniosła spojrzenie na Mercedes Brigham.
— Jaki jest stan eskadry, Mercedes? — spytała.
— Nie najlepszy, milady — odparła ta szczerze. — Manticores Gift może przyspieszyć nie więcej niż do stu g, dokładniej do zero koma dziewięćdziesiąt sześć kilometra na sekundę kwadrat. Magnificent do dwustu pięćdziesięciu g, Terrible i Courageous mają tylko lekko uszkodzone napędy, więc mogą osiągnąć trzysta sześćdziesiąt g, ale więcej bym nie ryzykowała: zbyt wiele węzłów napędu jest niepewnych i mogą siąść ekrany…
Honor przytaknęła, nie odzywając się słowem.
— Furious ma nie uszkodzony napęd, ale stracił połowę dział i trzy czwarte wyrzutni — ciągnęła Mercedes — kapitan Gates na dodatek nie jest pewien, jak długo wytrzymają generatory prawoburtowej osłony. Tak na dobrą sprawę do walki nadają się tylko Terrible i Courageous, ale żaden nie jest w pełni sprawny.
— Analiza, Fred? — spytała Honor Bagwella.
— Mogą nas pokonać, milady. Są szybsi, nie mają uszkodzeń, jest ich więcej i wiedzą, z czym będą walczyć. Możemy zniszczyć sześć, siedem pancerników… może dziesięć przy dużym szczęściu. Pozostałe zniszczą w tym czasie nas. I to zakładając, że zdołamy doprowadzić do pojedynku artyleryjskiego, bo straciliśmy zbyt wiele wyrzutni, by móc prowadzić długi pojedynek rakietowy. Byłoby to samobójstwo.
— Rekomendacja?
— Powinniśmy unikać walki, milady — widać było, że Bagwellowi nie podoba się to, co mówi, ale był szczery. — nie dysponują wystarczającą siłą ognia, by pokonać nas i forty, jeśli wycofamy się na orbitę.
— Rozumiem… — Honor opuściła głowę, przyglądając się ekranom fotela, ale głównie dając sobie chwilę wytchnienia.
Nie chciała, by pozostali zobaczyli, jak jest wyczerpana i bezradna. Nimitz odczepił się od uprzęży, zjechał po oparciu fotela i jej ciele na jej kolana, wstał, wyprostował się i przytulił nos do jej policzka. Zamruczał basowo, więc go objęła, zastanawiając się równocześnie, kto dowodzi tym ugrupowaniem. W szeregach Ludowej Marynarki rzadko można było znaleźć oficera, który myślałby na tyle rozsądnie i miał dość wyobraźni, by po zobaczeniu takiej masakry trzeźwo przeanalizować sytuację. A ten nie dość, że nie poddał się panice, to jeszcze doszedł do podobnych jak Bagwell wniosków, dysponując na dodatek gorszymi informacjami. Kto miałby dość odwagi, by zaryzykować wszystko, opierając się wyłącznie na logicznej analizie, mając nadzieję, że się nie pomylił i może jeszcze zmienić klęskę w zwycięstwo.
Przygryzła dolną wargę i zmusiła umysł do działania, choć przychodziło jej to z coraz większym trudem. Mogła uniknąć walki, ale tylko wówczas, gdy natychmiast rozpocznie odwrót. Zresztą nawet wtedy nie zdoła uratować Manticores Gift, który nie mógł rozwinąć wystarczającej prędkości, by uciec przed nieprzyjacielem. Być może zostałaby także zmuszona do spisania na straty Magnificent, choć to nie było pewne. Pozostałe trzy jednostki bez trudu zdążą dotrzeć pod osłonę fortów. Czyli zdoła ocalić połowę eskadry…
Tylko czy aby na pewno? Skoro dowódca grupy Zulu był na tyle pewny swego, że zawrócił, to mógł w takiej sytuacji wycofać się na obrzeże systemu i zasypać ją i forty rakietami, które docierać będą do celu już jako pociski balistyczne. A poza tym…
Wzięła głęboki oddech, wyprostowała się i uniosła głowę. — Obawiam się, że to nie zadziała, Fred — oznajmiła ze smutkiem, ale w sposób nie podlegający dyskusji. — Jeśli się wycofamy, stracimy Manticores Gift na pewno, a Magnificent prawdopodobnie, ale nie to jest najgorsze. Jeżeli zaczniemy się wycofywać, przeciwnik będzie miał pewność, nie podejrzenia, ale pewność, że nie jesteśmy w stanie stawić mu czoło. Nic mu więc nie przeszkodzi, by zbombardować z dużej odległości planetę. Nie sądzę, by obrał za cel samego Graysona, bo nic mu to nie da poza masakrą ludności, ale będzie w stanie zniszczyć forty, stocznie… i farmy orbitalne.
Na wszystkich twarzach dostrzegła nagłe zrozumienie. Wszyscy wiedzieli, co oznacza dla populacji planety utrata dwóch trzecich źródeł żywności.
— A nie tylko to musimy brać pod uwagę — dodała po chwili ciszy. — W skład grupy Zulu wchodzą transportowce i frachtowce. Gdyby chodziło o zajęcie stoczni w celu zdobycia nowinek technicznych, znalazłyby się one w składzie grupy Alfa. Skoro odleciały od sił głównych w składzie grupy Zulu, to miały do wykonania inne zadanie gdzie indziej… a jedynym miejscem, które przychodzi mi do głowy w związku z tym, jest Endicott.
— Endicott, milady? — powtórzył bez zrozumienia Sewell.
— Endicott, Allan — powiedziała, nie kryjąc zmęczenia. — Jeżeli transportowce wiozą dywizję albo dwie Marines, a frachtowce ciężką broń piechoty, to wszystko staje się zrozumiałe, prawda? Pikieta Endicott nie dysponuje niczym większym od krążowników liniowych. Nie powstrzymają ich przed dotarciem do Masady, zniszczeniem baz orbitalnych i wysadzeniem na powierzchni desantu i zaopatrzenia. A jeżeli ta banda zboczeńców dostanie w swoje ręce nowoczesną, ciężką broń…
Umilkła, widząc, że Paxton skrzywił się boleśnie, nagle w pełni zdając sobie sprawę z konsekwencji. Dopiero po chwili podjęła myśl, mówiąc łagodnie i prawie z żalem…
— Nie mamy wyboru. Jeśli będą mieli pewność, że nie zdołamy im przeszkodzić, zrobią, co będą chcieli, jak długo pozostaną poza zasięgiem umocnień orbitalnych. Mogą zbombardować każdy cel na orbicie i zniszczyć cały przemysł w pasie asteroidów, mogą zniszczyć nasze siły w układzie Endicott i zmienić Masadę w rzeźnię… nie możemy pozwolić, by cokolwiek z tych rzeczy wydarzyło się naprawdę.
— Ale jak mamy ich powstrzymać, milady? — spytał Bagwell.
— Jest tylko jeden sposób, który znam — odparła i poleciła oficerowi łącznościowemu: — Howard, skontaktuj się proszę z kapitanem Edwardsem i dowiedz się, jakie maksymalne bezpieczne przyspieszenie może rozwinąć Magnificent.
— Aye, aye, milady — potwierdził komandor Brannigan i wziął się do roboty.
— Jak tylko będziemy to wiedzieli, Allan, bądź uprzejmy wyznaczyć kurs na przechwycenie grupy Zulu — poleciła Sewellowi.
— Ale… — zaczął Bagwell, urwał i zaczął jeszcze raz: — rozumiem, co chce pani zrobić, milady, ale nie mamy wystarczającej siły ognia, by to się powiodło.
— Sądzę, że możemy zniszczyć i uszkodzić poważnie tyle pancerników, że te, które pozostaną, nie będą w stanie pokonać naszych lekkich sił tutaj ani też zwyciężyć naszych sił w Endicott — odparła tym samym łagodnym tonem Honor.
— A one przy tej okazji zniszczą kompletnie nas — dopowiedział jeszcze ciszej Bagwell.
Honor przyglądała mu się przez chwilę i Bagwell spojrzał na nią bez strachu. Z obawą, tak, ale nie była ona związana z perspektywą śmierci. Zastanawiał się, czyjej ocena nie jest zbyt optymistyczna i czy uda im się zadać wrogowi aż takie straty jak zakładała. Spoglądali sobie w oczy przez jakieś dziesięć sekund, po czym Honor opuściła wzrok na ekran komunikacyjny fotela połączony z mostkiem okrętu.
— Kapitanie Yu, zgadza się pan z oceną komandora Bagwella? — spytała z lekkim, zmęczonym uśmiechem.
— Tak, milady — odparł spokojnie Yu.
— Rozumiem. Powiedz mi, Alfredo: czytałeś kiedyś Clausewitza?
— O wojnie! — spytał, nie ukrywając zaskoczenia. Potwierdziła ruchem głowy.
Zmarszczył brwi, wytężając pamięć, nim odparł:
— Czytałem, milady, choć dość dawno temu.
— Być może pamiętasz fragment ze stwierdzeniem: „wojna jest toczona przez istoty ludzkie”?
Yu patrzył na nią niewidzącymi oczyma przez kolejną długą chwilę, nim ponownie skinął głową.
— Pamiętam, milady, choć tłumaczenie było nieco inne: „wojnę toczą ludzie” — powiedział już odmiennym tonem.
— Cóż, w takim razie czas sprawdzić, czy nadal jest to aktualne, kapitanie. Jak tylko komandor Sewell ustali nowy kurs, ruszamy.
— Towarzyszu admirale, przeciwnik zmienia kurs! Towarzysz kontradmirał Theisman uniósł dłoń, dając znak widocznemu na ekranie łączności towarzyszowi kontradmirałowi Chernovowi, z którym zawzięcie od dłuższej chwili konwersował, i spojrzał na Megan Hathaway. Ta przez chwilę przyglądała się informacjom wyświetlającym się na ekranie jej konsolety, nim uniosła głowę. Jej czoło przecinała pionowa zmarszczka i nawet nie próbowała ukryć zdumienia, gdy zameldowała:
— Przeciwnik obrał kurs 0-7-3 na 0-0-8, przyspieszenie około dwa koma czterdzieści pięć kilometra na sekundę kwadrat… jakieś dwieście pięćdziesiąt g, towarzyszu admirale.
Theisman zmarszczył brwi, wstał i podszedł do holoprojekcji taktycznej. Przyglądał się jej z namysłem i analizował równocześnie nowe informacje. Tak małe przyspieszenie potwierdzało, że okręty Harrington odniosły tak poważne uszkodzenia, jak podejrzewał, ale nie pasował mu przyjęty przez nią nowy kurs. Jego przedłużenie wyświetlone było na holoprojekcji, ale nie był to klasyczny kurs zbliżeniowy, jakiego użyła do przechwycenia Grupy Wydzielonej 14.1. Był to klasyczny kurs przechwytujący, który za czterdzieści siedem minut przetnie kurs jego okrętów, ale zastosowanie tego wariantu dawało znacznie dłuższy czas walki — konkretnie co najmniej dwadzieścia sześć minut jego okręty będą pozostawały w zasięgu jej skutecznego ognia.
Delikatnie przygryzł dolną wargę, myśląc intensywnie. Gdyby to Harrington dysponowała czterema w pełni sprawnymi lub tylko lekko uszkodzonymi superdreadnaughtami wspieranymi przez dziewięć krążowników liniowych, jego dwanaście pancerników i szesnaście krążowników liniowych miało nader niewielkie szansę przetrwać dwadzieścia sześć minut walki. Ale nie mogła mieć tylko lekko uszkodzonych okrętów po takiej kanonadzie na minimalny dystans, w której zniszczyła Thurstona! A skoro ich nie miała, dlaczego wzięła taki właśnie kurs? Nie tylko przyjmowała bitwę, ale wręcz go do niej zachęcała!
— Proszę obliczyć kurs unikowy na lewą burtę w tej samej płaszczyźnie przy czterystu siedemdziesięciu g i aktualizować go na bieżąco — polecił półgłosem oficerowi astrogacyjnemu, po czym wybił jeszcze jedną komendę na klawiaturze.
W holoprojekcji pokazała się nowa linia wychodząca od kodu oznaczającego jego własny okręt, a po sekundzie pojawił się także jasnozielony stożek rozciągający się na lewo od kursu, na którego szczycie znajdował się Conquerant, a obok niego wyświetlił się licznik czasowy. Po kolejnej sekundzie pojawił się ostatni element — żółta sfera wypełniona barwą w trzech czwartych i rozciągająca się w przód i na boki od okrętu. Licznik ruszył, odliczając od zera, i stożek zaczął się zmniejszać, a sfera wpierw go wypełniła, potem przerosła i przesunęła się za rufę okrętu. Theisman przyglądał się temu, nucąc cicho pod nosem. Po chwili odwrócił głowę, najwyraźniej zdając sobie sprawę, że ktoś stanął obok.
— Co to takiego, towarzyszu admirale? — spytał spokojnie Dennis LePic, choć czoło miał mokre od potu.
Był to podziwu godny przejaw opanowania, a tego, że się bał, trudno było mu mieć za złe. Theisman nigdy nie miał o to do nikogo pretensji, jak długo ten ktoś panował nad strachem.
— Lady Harrington postanowiła nie czekać na nas, towarzyszu komisarzu. Zdecydowała się wyruszyć nam na spotkanie.
— Wyruszyła nam na spotkanie?! — powtórzył ostrzej LePic. — Przecież… przecież jej okręty są zbyt uszkodzone, by z nami walczyć… to wasze słowa, towarzyszu admirale!
— Nie, towarzyszu komisarzu! — osadził go Theisman. — powiedziałem, że uważam, że ma zbyt ciężko uszkodzone okręty, by z nami walczyć i wygrać. I nadal tak uważam.
— To dlaczego leci nam na spotkanie, zamiast uciekać?
— Doskonałe pytanie — przyznał Theisman i uśmiechnął się chłodno. — Istnieje możliwość, że ona nie zgadza się z moją oceną sytuacji.
LePic zamarł z otwartymi ustami, po czym zamknął je bez słowa i przygryzł dolną wargę, wpatrując się w holoprojekcję. Dopiero po kilkunastu sekundach odchrząknął i spytał, wskazując na zielone i żółte figury.
— Co one oznaczają, towarzyszu admirale?
Theisman uśmiechnął się bez śladu humoru.
— Żółte pole oznacza obszar, w którym znajdziemy się w zasięgu rakiet lady Harrington, ale poza zasięgiem jej dział, pomimo zmiany kursu. Jeżeli zmienimy kurs tak, by znaleźć się w obrębie zielonego obszaru, nie będzie w stanie zmusić nas do walki.
— A jeżeli pozostaniemy w obszarze nie oznaczonym żadnym kolorem?
— Wtedy, towarzyszu komisarzu, nie będziemy mieli innej możliwości, jak stoczyć z jej okrętami pojedynek artyleryjski.
— Rozumiem… — mruknął LePic, wpatrując się w elektroniczny wyświetlacz, na którym liczba 12:00 zmieniła się w 11:59.
I kolejny raz przełknął nerwowo ślinę.
— Jeżeli nie zmienią kursu w ciągu najbliższych dwunastu minut, to nie zmienią go wcale, milady — zauważyła cicho Mercedes Brigham.
Honor kiwnęła głową, nie unosząc jej znad ekranu taktycznego fotela, na którym pojawiały się uaktualniane dane o zniszczeniach i uszkodzeniach poszczególnych okrętów eskadry. Okazywały się gorsze od wstępnych ocen Mercedes i szansa na zadanie przeciwnikowi decydujących strat, na co miała nadzieję, malała z każdym z nich. Ścisnęła nasadę nosa, po raz kolejny mając nadzieję, że ból przebije się przez zmęczenie na dłużej. Musiało być jeszcze coś, co mogła zrobić, by zmienić niewesołą sytuację… nawet prawie wiedziała co… tylko ciągle jej to coś umykało w ostatniej chwili…
LePic otarł mokre od potu czoło, nie ruszając się od holoprojekcji. Nie odrywał wzroku od malejącego zielonego stożka. Żółte pole też się stopniowo zmniejszało i stojący obok niego Thomas Theisman z trudem zwalczył chęć otarcia swego czoła.
Wiedział, że ma rację. Dalekodystansowe sensory szerokopasmowe wykryły atmosferę wyciekającą z superdreadnaughtów, co stanowiło najlepszy dowód poważnych uszkodzeń. Odległość nadał pozostawała jednak zbyt duża, by można było uzyskać wizualny obraz i dokładnie ocenić stan okrętów Harrington. Tak naprawdę nie potrzebował go, by upewnić się w słuszności swej oceny — niewielkie przyspieszenia, wycieki powietrza, zmiany w sygnaturach aktywnych sensorów, gdyż użyto zapasowych z powodu zniszczenia głównych systemów… wszystko wskazywało na poważne uszkodzenia każdej z jej jednostek.
A minio to nadal leciała mu na spotkanie… wiedząc, że przegrana będzie ją kosztowała utratę wszystkich superdreadnaughtów. I to właśnie nie pasowało mu do reszty obrazu — nie mógł zrozumieć, dlaczego to robi, zdając sobie sprawę równie dobrze jak on, że nie może wygrać tej walki.
Miał ochotę rozpocząć spacer po pomoście, ale tak jawna oznaka niepewności i zaniepokojenia zniszczyłaby resztki odwagi LePica. A tylko dzięki nim towarzysz komisarz nie uparł się jeszcze, żeby uciekać… Zamiast tego zaczął kołysać się na piętach i rozmyślał dalej. Dokładnie zapoznał się z aktami Harrington po niesławnym fiasku operacji „Jerycho” i śledził dalszą jej karierę, dopóki przewrót nie pozbawił go dostępu do źródeł informacji. Wywiad naturalnie robił to samo, i to dysponując lepszymi danymi, ale on miał osobistą motywację i dlatego był przekonany, że zrobił to dokładniej. Harrington go pokonała i wzięła do niewoli, a wcześniej zmusiła do poddania okrętu — to wszystko plus okazja do osobistego jej poznania dały mu dodatkową, jakby wewnętrzną znajomość jej charakteru, której nigdy nie dadzą suche fakty i meldunki wywiadowcze. Przypomniał sobie ostatnią fazę drugiej bitwy o Yeltsin, kiedy to zmasakrowanym ciężkim krążownikiem ruszyła w ogień burtowy krążownika liniowego, wiedząc, że zniszczy siebie i okręt… dlatego że była przekonana, że nim to nastąpi, spowoduje u przeciwnika takie zniszczenia, że nie zdoła on już zaatakować Graysona.
W tym momencie niemal uderzył się w czoło. Czyżby wpadł na właściwe rozwiązanie? Harrington chciała powtórzyć finał tamtej bitwy, tylko na większą skalę… była gotowa poświęcić cztery superdreadnoughty i dwadzieścia cztery tysiące ludzi, walczyć do końca po to, by przetrącić kręgosłup jego grupie i zniszczyć dość pancerników, by nie zdołał ani zdobyć panowania w systemie Yeltsin, ani przebić się do Masady… a to było prawdopodobne, jeśli zdoła zniszczyć większość jego pancerników. Jakiś fragment jego umysłu zapierał się nadal przy tym, że nie zdoła tego dokonać, bo straciła zbyt wiele siły ognia. Był tego pewien. Ale…
Zacisnął dłonie w pięści i zaklął w duchu. Jak powiedział LePicowi, Harrington nie była bogiem i nie potrafiła dokonywać niemożliwego. Ale była sobą i jeśli była przekonana, że uda się jej to, co zaplanowała…
— Siedem minut, milady.
Honor skinęła głową. Nie potrzebowała tego cichego przypomnienia i miała ochotę zrugać za nie Mercedes, ale to należało do obowiązków szefa sztabu. A sam fakt, iż ją to denerwowało, świadczył o opłakanym stanie jej własnych nerwów. Zresztą Mercedes tak jak i pozostali też musiała czuć coraz większe napięcie. Skoro jedyną jego oznaką było to przypomnienie, to ukrywała je lepiej niż reszta.
Rozejrzała się po pomoście flagowym. Mercedes siedziała przy swojej konsoli, obserwując ekran i wprowadzając poprawki w miarę napływania nowych danych od pozostałych okrętów eskadry. Fred Bagwell także siedział na swoim stanowisku, ale niezwykle sztywno i nieruchomo. Ramiona lekko opuścił, a dłoń leżąca na klawiaturze nie poruszała się. Skończył już układanie najlepszego planu ogniowego, jaki mógł ułożyć, mając do dyspozycji tak zmasakrowane uzbrojenie, i teraz mógł jedynie czekać. No więc czekał i pocił się.
Allan Sewell także siedział w swoim fotelu. Nie zapiął uprzęży antyurazowej, bo wówczas nie mógłby zapaść się w niego wygodnie i założyć nogi na nogę. Dłonie złączył na brzuchu i pogwizdywał bezgłośnie. Jego wymuszone „odprężenie” dosłownie krzyczało o wypełniającym go napięciu. Patrząc na niego, Honor z trudem ukrywała rozbawienie, toteż czym prędzej przeniosła spojrzenie na Howarda Brannigana. Ten był zajęty podobnie jak Mercedes, monitorując taktyczną sieć łączności eskadry, ale chyba poczuł na sobie jej wzrok, gdyż uniósł głowę, spojrzał jej przez moment w oczy i przytaknął ruchem głowy, uśmiechając się przy tym lekko. A potem wrócił do pracy.
Gregory Paxton pisał coś zawzięcie i Honor zaciekawiło, czy zapisuje prywatne wrażenia, czy też aktualizuje meldunek po starciu z grupą Alfa. Zapisany w pamięci komputerów mógł przetrwać, w przeciwieństwie do jego autora. Było to zresztą zaciekawienie bezinteresowne — nie miała najmniejszego zamiaru sprawdzać, co pisze.
Na pomoście nie było ani Stephena Matthewsa, ani Abrahama Jacksona. Logistyk dyżurował w kontroli uszkodzeń, zwalniając przypisanych tam specjalistów do drużyn awaryjnych, gdzie byli bardziej potrzebni, kapelan zaś zajęty był wykonywaniem swych obowiązków w okrętowym szpitalu.
Jej oficerowie stanowili jakby miniprzekrój przez całą eskadrę. Zdążyła ich poznać i polubić wszystkich razem i każdego z osobna. A teraz skazywała ich na śmierć, bo nie widziała innej możliwości. Gdyby tylko złapała ten złośliwy pomysł, jak wywrzeć na przeciwnika większą presję i jeszcze bardziej go zaskoczyć. Oni tam też się bali i pocili, tylko że w przeciwieństwie do niej mogli zarządzić odwrót i odlecieć. Ale…
Nagle jej oczy rozbłysły i siadła prosto w fotelu, zapominając o zmęczeniu.
— Howard!
— Tak, milady? — zaskoczony energicznością jej tonu Brannigan odwrócił się ku niej.
— Przygotuj nadajnik nadświetlny do przesłania rozkazu na Courvosiera. Nadaj mu klauzulę bezwzględnej natychmiastowej wykonalności.
— Na Courvosiera, milady? — zdziwiła się Mercedes. Miała do tego pełne prawo, bowiem Raoul Courvosier, flagowy okręt Marka Brentwortha, wraz z resztą jego eskadry znajdował się na obrzeżach systemu, prawie sto milionów kilometrów za grupą Zulu. I prawie na granicy wejścia w nadprzestrzeń. Nawet gdyby jego osiem okrętów dysponowało wystarczającą siłą ognia, by zagrozić przeciwnikowi, były za daleko, by zdążyć na nadciągającą.
— Na Courvosiera! — powtórzyła Honor. — Mam małą robótkę dla kapitana Brentwortha.
I Mercedes wytrzeszczyła oczy, widząc w ją oczach obok zmęczenia znajomy błysk.
— Wykryto kolejne okręty nieprzyjaciela, towarzyszu admirale! — ostry głos Megan Hathaway obrócił Theismana na pięcie w chwili, w której rozległ się ostrzegawczy buczek.
Odwrócił się pospiesznie ku holoprojekcji i zamarł. Osiem nowych superdreadnaughtów klasy Gryphon, najnowszej i najpotężniejszej wśród wszystkich okrętów liniowych w galaktyce. Na wyposażeniu miała je tylko i wyłącznie Royal Manticoran Navy. Osiem tych potworów właśnie uaktywniło napędy sto osiem milionów kilometrów za rufami jego okrętów. I przyspieszały, z każdą sekundą zbliżając się ku niemu pod osłoną ośmiu graysońskich krążowników liniowych! Poczuł lodowate tchnienie śmierci na karku. To zmieniało sytuację zgoła drastycznie — nawet jeśli zdoła pobić okręty Harrington, nie tracąc przy tym żadnego pancernika, co graniczyłoby z cudem, to te, na które właśnie patrzył, i tak rozniosą na strzępy całą Grupę Wydzieloną 14.2 i wszystko, co pozostało z 14. Zespołu Wydzielonego. I to bez…
Nagle panika ustąpiła miejsca namysłowi. Zgoda: osiem superdreadnaughtów było w stanie zniszczyć wszystko, czym dysponował, tylko gdzie one były przez cały ten czas? Gdyby niedawno wyszły z nadprzestrzeni, jego sensory wykryłyby to. Fakt, znajdowały się o prawie sześć minut świetlnych za nim, a RMN miała dobre systemy maskujące, czego dowiodły walki w Nightingale i wokół Trevor Star. Do odległości sześciu minut świetlnych ich okręty były w stanie pozostawać całkowicie niewidzialne dla sensorów — nawet szerokopasmowych — okrętów Ludowej Marynarki, o ile nie używały pełnej mocy napędów. Oznaczało to, że te tutaj mogły pozostać niewidoczne, skradając się za nim powolutku. Jak nic wpadłby prosto na nie, odlatując z systemu. Zgranie czasowe też pasowało — Harrington wysłała im rozkaz, by się ujawniły, gdy tylko zorientowała się, że tym razem przeciwnik (czyli on) się nie wycofa i z zasadzki nic nie wyjdzie.
To wszystko było możliwe, ale nie wierzył w to ani przez moment. Gdyby to rzeczywiście były superdreadnoughty, Harrington już rozpoczęłaby odwrót. Nie musiałaby z nim walczyć ani nawet udawać, że ma taki zamiar, gdyż sama świadomość, że te osiem okrętów liniowych jest w systemie, zmusiłoby go do ucieczki. Krążowniki liniowe były tam faktycznie, ale osłaniały boje radioelektroniczne udające prawdziwe okręty.
Już miał to powiedzieć głośno, gdy przyszło zastanowienie. Wszystko, co zostało powiedziane na pomoście flagowym, było nagrywane i potem analizowane przez bezpiekę. Co oznaczało, że nagrane zostało także jego wyjaśnienie, jak może pokonać to, co ocalało z okrętów graysońskich. Każdy sąd wojenny uznałby, że miał słuszność. Ale powiedział to, zanim Harrington ruszyła mu na spotkanie, zanim stało się pewne, że będzie walczyła i że nawet jeśli ją pokona, większość jego pancerników będzie wrakami. A teraz…
— O co chodzi, towarzyszu admirale? — spytał zaniepokojony LePic.
— Wygląda na to, że o eskadrę superdreadnaughtów Królewskiej Marynarki — poinformował go spokojnie Theisman.
— Superdreadnaughtów?! — LePic spojrzał na niego przerażony. — Co… gdzie… skąd… jak one mogły się tu znaleźć?!
— Systemy maskujące używane przez RMN są znacznie lepsze od naszych — wyjaśnił nadal spokojnie Theisman, obserwując kurczące się zielone pole na holoprojekcji. — Możliwe więc jest, że cały czas tu były, tyle że zbyt daleko, by spotkać się z Harrington przed zasadzką, w którą wciągnęła towarzysza admirała Thurstona… sądząc po ich aktualnej pozycji, jest to prawdopodobne… mogły czekać, aż zbliżymy się do granicy wejścia w nadprzestrzeń, i dlatego wcześniej nie ujawniły swej obecności.
— Ale — LePic zacisnął usta i otarł pot z czoła, podczas gdy Theisman przyglądał mu się spokojnie i czekał. — To raczej drastycznie zmienia sytuację, prawda, towarzyszu admirale?… Chodzi mi o to, że nawet jeśli uda się nam zniszczyć okręty Harrington, to te nowe nadal uniemożliwiają nam realizację reszty założeń operacji „Sztylet”, prawda?
Słychać było, że ze wszystkich sił stara się mówić spokojnie i logicznie:
— Osiem superdreadnaughtów klasy Gryphon? — prychnął Theisman. — One oznaczają koniec operacji „Sztylet”!
— Ale nadal możemy zniszczyć okręty Harrington, tak?
— Tego jestem pewien — potwierdził zdecydowanie Theisman.
— A dalej operacji nie da się kontynuować?
— W żaden sposób, mając za przeciwnika pełną eskadrę liniową Royal Manticoran Navy.
— Rozumiem. — LePic odetchnął głęboko i nagle się uspokoił. — Cóż, towarzyszu admirale, mogę tylko powiedzieć, że jestem pod wrażeniem waszej odwagi i zdeterminowania, zwłaszcza biorąc pod uwagę dotychczasowy przebieg działań w tym systemie, ale te okręty są zbyt cenne, by je tracić w beznadziejnej bitwie. Skoro nie możemy kontynuować operacji „Sztylet” nawet po pokonaniu Harrington, nie widzę powodu uzasadniającego poniesienie strat w starciu z nią. Dlatego w imieniu Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego nakazuję oderwać się od przeciwnika i opuścić system.
Theisman uśmiechnął się w duchu — mieli jeszcze kilka minut, więc postanowił zagrać upartego.
— Towarzyszu komisarzu, nawet jeśli stracimy wszystkie pancerniki, to strata czterech superdreadnaughtów dla Sojuszu…
— Podziwu godna determinacja — w głosie LePica było zdecydowanie więcej uporu — ale poza pancernikami mamy także transportowce i frachtowce, nie wspominając o okrętach osłony. W ten sposób zupełnie bez sensu zmarnowalibyśmy wyszkolone oddziały Marines i masę uzbrojenia. Nie, towarzyszu admirale! Dziś przegraliśmy, choć nie było w tym absolutnie waszej winy, więc nie powiększajmy przegranej. Proszę oderwać się od przeciwnika i opuścić system. To rozkaz!
— Tak jest, towarzyszu komisarzu — zgodził się niechętnie Theisman i polecił: — Słyszałaś rozkaz, Megan. Lewo na burt i maksymalne przyspieszenie.
— Aye, aye, towarzyszu admirale. — Hathaway zdołała ukryć ulgę w głosie i gdy LePic nie był w stanie tego zauważyć, posłała Theismanowi pełne uznania spojrzenie.
Kontradmirał Thomas Theisman odwrócił się, by ukryć uśmiech.
Tym razem lady Harrington znowu się udało, choć oboje wiedzieli, czym zakończyłaby się ta walka. Natomiast Theisman stwierdził, że tego dnia nie ma aż tak wielkiej jak ona ochoty umierać. Będzie przecież jeszcze następna okazja, prawda?
— Zmieniają kurs! — oznajmił ostro Bagwell. — Milady, przeciwnik rozpoczął odwrót!
— Tak? — Honor opadła na oparcie, czując dreszcz ulgi. Tak naprawdę nie spodziewała się, że tak prosty blef się uda, ale nie narzekała, że tak się właśnie stało. Spojrzała na ekran łączności i powiedziała cicho:
— Wygląda na to, Alfredo, że wojny nadal toczą ludzie.
— W rzeczy samej, milady — odparł Yu z uśmiechem. — I nie wszyscy są równie dobrzy w sprawdzaniu kart jak inni.
— Wiedziała pani! — oznajmił cicho, lecz stanowczo Bagwell, przyglądając się jej pałającym wzrokiem. — Wiedziała pani, że uciekną, milady!
Honor otworzyła usta i zamknęła je bez słowa, uznając, że lepiej będzie, jeśli nie pozbawi go złudzeń. Wstała, wzięła na ręce Nimitza, i ostrożnie stawiając stopy, podeszła do holoprojekcji taktycznej. Odpoczynek pomógł kolanom bo nie przejawiały skłonności do nie zapowiedzianego zginania się. Grupa Zulu pędziła ku granicy wejścia w nadprzestrzeń nowym kursem biegnącym znacznie bardziej w prawo, podobnie jak niedobitki grupy Alfa. Jednostki Marka Brentwortha rozpoczynały pościg, choć bez cienia szans na sukces — przeciwnik był zbyt daleko i leciał zbyt szybko. Wiedziała, że Mark będzie pamiętał o zmianie boi i zrobi to tak płynnie, że nikt nie zauważy, i cały czas na odczytach będzie widnieć osiem superdreadnaughtów klasy Gryphon. A to oznaczało, że przeciwnik nie przestanie uciekać, aż nie opuści systemu.
Prawe kolano zaczęło się dziwnie zachowywać, więc na wszelki wypadek złapała się prawą ręką barierki i oparła o nią. Po kilku sekundach zmusiła się do ponownego wyprostowania i powiedziała:
— Chyba pójdę do siebie, Mercedes.
— Oczywiście, milady. Dam znać natychmiast, gdybyśmy pani potrzebowali.
Honor kiwnęła jej głową i przemaszerowała uważnie a ostrożnie do windy. Simon Mattingly szedł za nią bez słowa. Czuła na sobie pełne podziwu spojrzenia członków załogi i czuła się nieuczciwie, że nie powiedziała im prawdy i nie przyznała, jak bardzo się bała. Ale tak właśnie należało zrobić, bo takie były reguły tej gry.
Wsiadła do windy i zmusiła się, by stać prosto, póki drzwi się nie zamknęły. Ledwie winda ruszyła, oklapła i oparła się o ścianę. Simon stał tuż obok, gotów ją złapać, gdyby zaczęła osuwać się na podłogę, i była mu za to wdzięczna. Co dziwniejsze, nie czuła śladu zawstydzenia czy złości na samą siebie.
Winda stanęła, drzwi otworzyły się i jakoś zdołała dotrzeć do swej kabiny, choć nogi miała gumowe. Mattingly pozostał na warcie przed drzwiami, a ona, zataczając się, doczłapała do przestronnej sofy stojącej pod oknem i padła na nią, tuląc do piersi Nimitza i przekonując samą siebie z pijackim uporem, że poleży tu tylko parę chwil, żeby zebrać siły i dojść do sypialni.
Pięć minut później James MacGuiness wszedł do kabiny, poprawił leżącą bezwładnie Honor, tak by całym ciałem spoczywała w miarę prosto na posłaniu, i wsunął jej pod głowę poduszkę. Wszystko to nie wywołało nawet chrapnięcia admirał lady Honor Harrington śpiącej jak zabita.