Honor obserwowała z uśmiechem pełnym zadowolenia, jak pinasa zbliża się ku powierzchni planety. Nie była w mundurze i cieszyła się z tego, bowiem wieczorowy strój damski przyjęty na Graysonie może i był dziwaczny, ale nieporównanie wygodniejszy od jakiegokolwiek munduru obowiązującego w Marynarce Graysona. W kroju tychże uniformów nie było zresztą także logiki ani użyteczności. Przeciągnęła palcem po grzbiecie Nimitza, który nadstawił się bezwstydnie, i poczuła jego pełne zadowolenia oczekiwanie. Nimitz lubił Benjamina Mayhewa i całą jego rodzinę, a oni wręcz go uwielbiali. Naturalnie byli mu wdzięczni — w końcu to on i Honor uratowali im życie — co ją nadal wprawiało w zakłopotanie. Za to Nimitz całkowicie bezwstydnie to wykorzystywał. Zawsze czekał na niego przygotowany świeży zapas selera, po którym niewiele zostawało, a poza tym trzy starsze pociechy: Rachel, Theresa i Jeanette, uważały, że jest najlepszą futrzaną zabawką we wszechświecie. Osobista ochrona Protektora mało zawału nie dostała, gdy jego córki pierwszy raz odkryły, że można się z treecatem bawić. Każdy z nich na pamięć znał nagranie z przebiegu ataku i wiedział, jak skutecznie i błyskawicznie potrafił zabijać, ale nie byli w stanie nic poradzić. Jedna Honor się tym nie przejmowała — Nimitz uwielbiał zabawę i radosne, niczym nie skrępowane dziecięce uczucia, a treecaty jako takie miały za sobą wystarczająco trudną ewolucję, by przeżyć wszystko, na co mogły być narażone w kontaktach z ludzkim dwulatkiem. Obserwując ich zabawy, czuła się tak, jakby obserwowała własne dzieciństwo, gdy odkryła istnienie Nimitza, i z rezygnacją godziła się, że na ten czas łącząca ich więź zostawała „zawieszona”.
Ta wizyta była zdecydowanie mniej radosna od dotychczasowych — choć od ponad miesiąca nie opuszczała okrętu, śledziła rozwój wydarzeń na planecie, a Greg Paxton pomagał w ich interpretacji. Wiele się od niego nauczyła, gdyż posiadał rzadką umiejętność przedstawiania sytuacji i jej konsekwencji w sposób obiektywny, odcinając się od kultury i zasad moralnych, które mu wpojono. Było to podejście właściwe naukowcowi, niestety niewielu naukowców potrafiło się na nie zdobyć. Greg koncentrował się nie tylko na rejestrowaniu zdarzeń, ale i na ich zrozumieniu, a dzięki tej umiejętności analitycznego spojrzenia był prawie równie dobrym obserwatorem wydarzeń co ona sama.
I podobnie jak ona był poważnie zaniepokojony uporem, z jakim patron Burdette odmawiał pogodzenia się z decyzją Synodu dotyczącą Marchanta. Co więcej: zauważył i połączył w jedną całość inne alarmujące informacje, które Honor umknęły. Jak na przykład że liczba protestantów przywożonych do domeny Harrington uległa powiększeniu mimo nieobecności Honor, o czym wiedziała z raportów pułkownika Hilla. Nie zdawała sobie jednak sprawy z kosztów całego przedsięwzięcia oraz z tego, że było coraz lepiej zorganizowane, a protestujący posługiwali się coraz lepszymi chwytami propagandowymi.
Oznaczało to, że rzeczywiści organizatorzy protestów znacznie zwiększyli poparcie finansowe, co było alarmujące, bowiem oznaczało sprawnie działającą organizację, która zdołała dotąd pozostać w cieniu. Jak dotąd nawet Hill zdołał zidentyfikować jedynie kilku pośredników.
Inną niepokojącą kwestią była skuteczność protestów. W jej domenie nie dawały żądanych rezultatów, a raczej dawały wręcz przeciwne — coraz częściej jedynie szybkość ucieczki lub policja ratowały demonstrantów przed pobiciem i to ledwie zaczynali protestować. W końcu policja musiała od początku do końca chronić takie demonstracje. Wywoływało to rozmaite, nie zawsze przyjazne komentarze w innych domenach, które media starannie odnotowywały. Protesty jako takie działały w praktyce jedynie na tych, którzy wcześniej już mieli zastrzeżenia co do kobiety-patrona, natomiast na innych nie zdawały się wywierać wrażenia. Niestety Paxton zauważył znacznie bardziej niepokojące zjawisko — otóż kilku patronów wyraziło nader ostrożne, ale jednak zrozumienie dla protestujących.
Było to coś nowego, gdyż jak dotąd poza patronem Burdette, od chwili wystąpienia Marchanta głośno wyrażającym swoje stanowisko, pozostali zachowywali całkowite milczenie w tej kwestii. Nawet ci, którym nie podobało się, iż kobieta została patronem. Sprawiało to wrażenie, jakby uważali, że atak na któregokolwiek patrona jest atakiem na wszystkich. To podejście najwyraźniej się zmieniło. Patron Mueller pierwszy zasugerował publicznie, że mogą istnieć dwie strony problemu: patronka Harrington jakby nie było nie urodziła się i nie wychowała na Graysonie i jest na dodatek innej wiary, więc trudno się dziwić, że część mieszkańców planety obawia się, iż ktoś taki dysponuje taką władzą, i wyraża głośno te obawy.
Było to niezwykle stonowane oświadczenie, ale stanowiło pierwszy wyłom w zmowie milczenia. Po nim czterech innych patronów zabrało głos w tym samym duchu: Kelly, Michaelson, Surtees i Watson. Z powodu starannie zrównoważonego tonu nie sposób było nazwać ich wypowiedzi atakami, ale nie były przez to mniej niebezpieczne, bowiem stwarzały wszelkie pozory sensowności. Ci, którzy na samą myśl o zmianach, nie reagowali odruchową wrogością, byli skłonni wysłuchać i zastanowić się nad nimi, tym bardziej że ich autorami byli darzeni ogólnym szacunkiem przedstawiciele starych rodów.
Nawet w Kościele Ludzkości Uwolnionej Paxton znalazł subtelne oznaki erozji. Wielebny Hanks i Synod zajęli zdecydowane i jednoznaczne stanowisko i żaden ksiądz im się nie sprzeciwił. Jak jednak słusznie zauważył Paxton, istniała drobna, acz zasadnicza różnica między brakiem sprzeciwu a poparciem. A spora liczba księży zachowywała dumne i wymowne milczenie w tej kwestii. Przy dokładnym sprawdzeniu okazało się, że ich parafie leżą w domenach patronów, którzy zabrali głos w tej sprawie.
Honor czuła się nieco winna, że szef jej pokładowego wywiadu spędza tyle czasu na analizie materiału nie mającego nic wspólnego z sytuacją militarną, i miała cichą nadzieję, że jego wnioski są przesadzone. Tym niemniej zaczynała się niepokoić. Co prawda sondaże nadal wykazywały, że Protektor ma przytłaczające poparcie mieszkańców planety, ale zaczynała rosnąć liczba osób mających przynajmniej drobne zastrzeżenia co do jej osoby zgodnie ze starą zasadą: nie ma dymu bez ognia…
Równowaga sił powolutku zmieniała się. Nie było konkretnego powodu, ale zbierało się na burzę i mogła mieć tylko nadzieję, że mniej groźną niż przewidywali oboje z Paxtonem.
Benjamin Mayhew wraz z rodziną oczekiwali na nią w tej samej prywatnej jadalni, w której próbowano ich zabić. Honor nie pierwszy raz od tamtego pamiętnego dnia jadła w niej obiad, ale jak zawsze poczuła dreszcz, wchodząc do pomieszczenia. Przesiąknięty krwią dywan został naturalnie dawno zastąpiony nowym, a podziurawione kulami ściany naprawiono i pomalowano, ale meble pozostały te same i kolejny raz zastanawiała się, jak Mayhewowie radzą sobie ze wspomnieniami — w końcu jedli tu codziennie.
Najprawdopodobniej w ogóle o tym nie myśleli. Po czterech latach zacierają się szczegóły, a ludzie mają skłonność do zapominania nawet najgorszych przeżyć w miarę upływu czasu, co stanowi szczęśliwą okoliczność, gdyż inaczej liczba nieszczęśliwych wariatów byłaby znacznie większa. O tym, że jest to uniwersalna prawda, świadczyło choćby to, że coraz rzadziej nawiedzały ją ataki depresji.
— Honor! — Filigranowa Katherine, pierwsza żona Benjamina, pospieszyła ku niej z szokującym brakiem dostojeństwa.
Oczywiście było to prywatne spotkanie, ale Honor była wasalem Protektora, toteż teoria głosiła, że powinna zachowywać się w dość określony i wskazujący na szacunek sposób. W praktyce nikt na to nie zwracał uwagi. Benjamin pomachał jej na powitanie z drugiego końca pokoju, nie wstając, co stanowiło kolejne poważne naruszenie zasad zachowania, bowiem każdy mężczyzna winien był witać każdą kobietę na stojąco. A sześcioletni postrach pałacowego przedszkola — Rachel — dreptał energicznie w ślad za matką, zdecydowany i mający gdzieś etykietę.
— Nimitz! — zażądała kategorycznie.
Ten bleeknął radośnie i skoczył. Rachel siadła na tyłku ze stłumionym przez dywan łomotem, gdy prawie dziesięć kilo treecata wylądowało w jej ramionach. Towarzyszył temu radosny pisk, któremu zawtórowały inne, gdy dotarły do niej siostry.
W ślad za nimi zjawiła się Elaine, najmłodsza z żon Benjamina, będąca kolejny raz w ciąży. Była młodsza i znacznie bardziej nieśmiała niż Katherine, toteż z początku zachowywała się w stosunku do Honor z rezerwą. Teraz po prostu pomachała jej z uśmiechem i wpadła w dziki kłąb tworzony przez dzieci i treecata, już grożący wybuchem.
— W życiu ich nie uspokoimy do obiadu — oceniła radośnie Katherine.
— Przepraszam, on już dawno powinien się nauczyć, jak ma się zachowywać, ale… — Dalszy ciąg wypowiedzi zagłuszył radosny pisk, gdyż Nimitz wdrapał się po plecach Theresy na jej głowę, odbił się i zniknął pod szafą. Cała trójka naturalnie rzuciła się za nim, rozpoczynając ukochaną zabawę w „łapaj treecata”. Im więcej przeszkód (czyli mebli, rodziców, gości i posągowych ochroniarzy) znajdowało się na drodze, tym zabawa była lepsza.
— On lubi dzieci. — Honor bezradnie wzruszyła ramionami.
Katherine roześmiała się.
— Wiem, że lubi, a one go wprost uwielbiają. Nie przejmuj się: w pół godziny powinny się zmęczyć, więc w czasie kolacji będzie chwila spokoju. Chodź!
Poprowadziła Honor do Benjamina, który wstał i uścisnął jej dłoń. Była to jej pierwsza wizyta od rozmowy z admirałem Matthewsem, w wyniku której założyła mundur Marynarki Graysona, i mimo radosnego powitania zauważyła badawczy wzrok Protektora. Po chwili Benjamin Mayhew kiwnął lekko głową i odprężył się.
— Cieszę się, że tak dobrze wyglądasz — ocenił na tyle głośno, by przekrzyczeć harmider czyniony przez trójkę dzieciaków i treecata.
Uśmiechnęła się krzywo — życie nauczyło gospodarza dobrze ukrywać swoje uczucia, ale zbyt dobrze się rozumieli, by nie domyśliła się powodów jego badawczego spojrzenia. Nie wiedziała tylko, że poprzednio tak wiele było po niej widać.
— Dzięki — odparła uprzejmie.
— Siadaj — rozkazał i umilkł, czekając, aż cała trójka przegalopuje obok w pogoni za kremowo-szarą futrzastą błyskawicą. — Pierwszą energię powinny stracić za pół godziny, więc kolacja będzie na dziewiątą.
— Naprawdę mi przykro…
— Więc niech ci nie będzie przykro. Gdybyśmy nie chcieli gościć Nimitza, wiedziałabyś o tym, a gdyby chodziło o sposób zabawy, Elaine już by je spacyfikowała — wyjaśnił Benjamin rzeczowo.
Elaine właśnie przeszła w ślad za dziećmi, choć już nie próbowała dotrzymać im kroku. Co prawda w biologicznym znaczeniu tego słowa tylko Jeanette była jej córką, ale nie miało to żadnego znaczenia. Honor musiała przyznać, że graysońskie dzieci miały naprawdę bezpieczne dzieciństwo — każde posiadało tyle matek, ile ich ojciec miał żon. Poza tym brutalność środowiska naturalnego powodowała taką śmiertelność wśród niemowląt, zwłaszcza w kilku pierwszych pokoleniach, że wszyscy mieszkańcy Graysona uważali dzieci za najcenniejszy boski dar i stworzyli niezwykle opiekuńcze metody wychowawcze oraz wyrobili w sobie prawdziwą nadopiekuńczość w stosunku do wszystkich dzieci. Typowym tego przykładem była Elaine jako znacznie większa „tradycjonalistka” niż Katherine, którą można było określić mianem aktywistki, choć na Graysonie damskich aktywistek w zasadzie jeszcze nie było. Mimo to nadal znajdowała czas dla dzieci z radością i łatwością zaskakującymi Honor. O tym, że nie mogło to tak wyglądać naprawdę, Honor wiedziała z autopsji, z własnego doświadczenia, jak wyczerpujący jest dzień kobiety na Graysonie, a nie była ani matką, ani pierwszą żoną władcy całej planety.
— Benjamin ma rację — dodała Katherine. — Nimitz jest ich ulubionym gościem, a nie widziały go od paru tygodni. Jeśli on to wytrzyma, to my też.
— Nimitz z kolei uważa, że są najlepszą rzeczą zaraz po selerze — odparła z przekonaniem Honor.
Nimitz, dzieciaki, Elaine i dwóch ochroniarzy (w tej kolejności) zniknęli tymczasem za drzwiami prowadzącymi do prywatnych pokoi dzieci, dzięki czemu poziom hałasu drastycznie opadł.
— Zdaje się, że one podzielają jego opinię — roześmiał się Benjamin i ponownie wskazał Honor fotel.
Usiadła, kolejny raz zaskoczona tym, że czuje się tak swojsko w obecności kogoś, kto nie dość, że jest władcą całej planety, to na dodatek wywodzi się ze znacznie różniącej się kulturowo społeczności. Być może powodem było właśnie to, że nie urodziła się i nie wychowała na Graysonie i nie uważała go za swego naturalnego władcę. A być może zbyt wiele razem przeszli w zbyt krótkim czasie i dlatego ufali sobie. Swoją drogą ciekawostkę stanowiło to, ilu osobom Protektor tak naprawdę ufał — ten problem zyskiwał zresztą na głębi w świetle jej ostatnich dyskusji z Paxtonem.
— I jak się pani podoba nowe zajęcie, admirał Harrington? — spytał Mayhew, przerywając jej tok myślowy.
— Bardziej niż się obawiałam — przyznała uczciwie. — nie byłam pewna, czy admirał Matthews ma rację, składając mi tę propozycję, ale…
Wzruszyła wymownie ramionami, a Benjamin pokiwał ze zrozumieniem głową.
— Też nie byłem uszczęśliwiony, pozwalając mu na to — przyznał uczciwie — ale jestem zadowolony, że to zrobiłem. Wyglądasz lepiej, znacznie lepiej.
Katherine przysłuchująca się rozmowie przytaknęła, a Honor wzruszyła ramionami i przyznała:
— Wydaje mi się, że lepiej się czuję.
— Jesteś zadowolona ze swojej eskadry?
— Jeszcze nie, ale będę! — podziękowała mu uśmiechem za zmianę tematu. — Właśnie zakończyliśmy pierwsze manewry przeciwko Drugiej Eskadrze i dostaliśmy lanie co się zowie. Miałam przygotowaną pewną niespodziankę, ale zgranie nam nie wypaliło. No i Druga Eskadra zgrywała się cztery razy dłużej, ale i tak wszyscy moi oficerowie czekają z niecierpliwością na rewanż.
— Jesteś zadowolona ze wszystkich swoich oficerów? — spytał Protektor, akcentując słowo „wszystkich”.
— Tak. Admirał Matthews miał rację, ostrzegając, że brak im doświadczenia, ale uczą się szybko. I jestem zupełnie zadowolona ze swojego kapitana flagowego… — Co byłoby prawdą, gdyby nie irracjonalne uprzedzenia, których nadal nie mogła się do końca pozbyć. — Jeszcze z dwa miesiące i będą w stanie stawić czoło dowolnej eskadrze Królewskiej Marynarki.
— Doskonale! — Benjamin uśmiechnął się, czując równocześnie, jak znikają jego ostatnie wątpliwości.
Pomimo regularnych meldunków martwił się, że zbyt wcześnie pozwolił Matthewsowi zmusić się do wyrażenia zgody na rozmowę, w efekcie czego Honor niejako wbrew sobie dała się ubrać w uniform Marynarki Graysona. Teraz wiedział, że postąpił słusznie — w jej oczach nadal kryły się cienie, ale nie było już w nich duchów. Znów była tą samą osobą, która uratowała jego, jego rodzinę i całą planetę. Oficerem, który odnalazł poczucie własnej wartości i uwierzył ponownie we własne możliwości — a być może przy okazji odnalazł także siebie.
— Doskonale — powtórzył poważniej, toteż Honor spojrzała na niego z uwagą. — Admirał Matthews dziś po południu otrzymał oficjalne zawiadomienie Admiralicji Royal Manticoran Navy o wycofaniu dwóch ostatnich eskadr dreadnaughtów z naszego systemu. W przyszłym tygodniu zostają wysłane jako wsparcie do sił admirała White Haven.
— Jestem zaskoczona, że dopiero teraz — przyznała po chwili Honor. — Ludowa Marynarka wzmacnia siły we wszystkich systemach wokół Trevor Star od chwili, w której zdołała powstrzymać jego atak w Nightingale.
— Jak rozumiem, admirał Caparelli planuje także wzmocnić siły admirała White Haven dwoma lub trzema eskadrami ze składu Home Fleet.
— Tak? — Odruchowo założyła nogę na nogę i potarła nos. — Wygląda na to, że planują wznowienie ofensywy.
— A uważasz, że nie powinni?
— Przepraszam? — zamrugała oczami zaskoczona i wytrzeszczyła je.
— Pytałem, czy uważasz, że nie powinni? — powtórzył Benjamin.
Honor uniosła brwi, więc wzruszył ramionami i dodał:
— Z twego tonu wywnioskowałem, że możesz mieć wątpliwości.
— Nie, wątpliwości nie, natomiast zastanawiałam się, czy planują ponownie zaatakować układ Nightingale — wyjaśniła, a widząc jego zdziwienie, dodała: — Admirał White Haven znany jest z niespodziewanych posunięć. Nie zawsze tak postępuje, ale robi to często. Baza Ludowej Marynarki w tym systemie jest ważnym celem, ale o tym wiedzą obie strony, toteż może to tym razem wykorzystać. W końcu jego prawdziwym celem jest zdobycie Trevor Star, a Nightingale musiał zostać poważnie wzmocniony od czasu nieudanego ataku. Jeśli więc White Haven zdoła przekonać przeciwnika, że planuje powtórzyć ten atak, podczas gdy w rzeczywistości zaatakuje gdzieś indziej…
Umilkła i wymownie wzruszyła ramionami. Benjamin uśmiechnął się ze zrozumieniem.
— Sądzę, że tę kwestię możemy spokojnie pozostawić w jego rękach — ocenił. — Jak rozumiem, przynajmniej jedna eskadra oddelegowana ze składu Home Fleet złoży nam wizytę, nim do niego dotrze. Admirał Matthews został poproszony o zorganizowanie kilkudniowych ćwiczeń, by pomóc jej jak najszybciej wrócić do pełnej zdolności bojowej.
— Świetnie! Ćwiczyliśmy z admirałem Suarezem, ale zawsze lepiej mieć nowego przeciwnika. Może dowódca tej eskadry będzie miał nowe pomysły i także nam przydadzą się ćwiczenia.
— Jestem pewna, że spróbują — wtrąciła Katherine.
— Sądzę, że masz rację — zgodziła się Honor i dodała wolniej, z namysłem: — A skoro mowa o nowych pomysłach — to zaczynają mnie poważnie niepokoić pewne wieści dochodzące z Graysona.
— Burdette i jego banda idiotów? — prychnął Protektor. Honor przytaknęła z poważną miną, toteż zmarszczył brwi i dodał:
— Wiem, że ma pretensje o tego klechę, ale jak do tej pory jedynie narobił wrzasku.
— Może tak, ale zaczyna uzyskiwać poparcie. A ja miałam już do czynienia z ludźmi, którzy najpierw narobili publicznie takiej wrzawy, że potem, gdy znaleźli się w kącie, zostali więźniami własnej retoryki.
— Chodzi ci o to, że może posunąć się jeszcze dalej? — spytała Katherine.
— Coś w tym rodzaju, ale… — Honor umilkła i dodała po chwili namysłu: — Jestem pewna, że dysponujecie lepszymi źródłami informacji niż ja, ale Gregory Paxton jest doskonały, a oboje staraliśmy się śledzić rozwój wydarzeń. Dostaję też regularne raporty od Howarda i Hilla i z naszej perspektywy wygląda to tak, że Burdette nie jest jedynym problemem.
— Tak? — zachęcił ją Benjamin.
— Wygląda na to, że ktoś splata kilka wątków w jedną całość. Na pierwszy rzut oka wydają się nie mieć ze sobą nic wspólnego, ale tylko na pozór. Pierwszym są publiczne wystąpienia patrona Burdette przyciągające powszechną uwagę. Ale są też inne, znacznie cichsze…
— Chodzi ci o Muellera, Michaelsona i resztę? — spytał Mayhew.
— Właśnie. — Nie całkiem udało się jej ukryć ulgę w głosie i Protektor uśmiechnął się w sposób dziwnie przypominający grymas. — Nie chcę zostać uznana za paranoiczkę, ale wydają mi się znacznie groźniejsi niż Burdette, raz dlatego, że ludzie mogą dać im posłuch, dwa, że trudno powiedzieć, co naprawdę planują. A wystarczy, że ludzie zaczną słuchać takiej „umiarkowanej krytyki” i w niedługim czasie dla sporej części z nich żądania ekstremistów nie będą już przesadzone.
— Rozumiem, o co ci chodzi — przyznała zamyślona Katherine i spytała męża: — Czy nie o tym w zeszłym tygodniu dyskutowałeś z Prestwickiem?
— Dyskutowałem. I w tej chwili ani my obaj, ani planetarna służba bezpieczeństwa nie widzimy konkretnych powodów do zmartwień.
— Konkretnych powodów? — powtórzyła Katherine. Mayhew uśmiechnął się kwaśno.
— Wy obie jesteście zbyt podejrzliwe, zbyt bystre, by wyszło to wam na dobre — ocenił. — Chodzi o to, że sytuacja może się zmienić i wówczas pojawią się takie powody czy powód.
— A jak bardzo może na to wpłynąć decyzja Synodu dotycząca Marchanta? — spytała Honor, a widząc jego pytające spojrzenie, wyjaśniła: — Oboje z Gregiem próbowaliśmy sami do tego dojść, ale nie mieliśmy wystarczających informacji. Co nie zmienia faktu, że niepokoi mnie to, jak zareagują bardziej ortodoksyjni i fanatyczni z mieszkańców planety. Poza tym wyniki ostatniego sondażu… poważnie mnie zaniepokoiły.
— Decyzja ukarania Marchanta była decyzją wewnątrzkościelną — odparł po chwili Benjamin. — Wielebny Hanks naturalnie przedyskutował ją ze mną, jako że Protektor technicznie jest władzą wykonawczą kościoła, ale decyzja została podjęta przez większość członków Synodu. Jak znam Hanksa, na pewno przyczynił się do tego, by taki właśnie był wynik, ale na samym początku zdecydowałem, że nie będę się wtrącał w wewnętrzne sprawy kościoła. Biorąc pod uwagę krytykę, jaką ściągnąłem na siebie przy okazji czysto świeckich reform, ostatnią rzeczą, której potrzebuję, jest to, by zaczęto uważać, że zmuszam kościół do czegokolwiek!
Poczekał, aż Honor przetrawi jego słowa. Dopiero gdy kiwnęła głową, kontynuował:
— Tym niemniej zgadzam się z Hanksem. Marchant nie tylko zachował się w sposób niegodny kapłana, ale na dodatek wystąpił świadomie wbrew stanowisku kościoła, czego Synod po prostu nie mógł zignorować. Należało go ukarać i to szybko i ostro, zanim zebrałoby się wokół niego grono konserwatywnych kapłanów. Co może wyniknąć ze schizmy, większość aż za dobrze pamięta. Zdaję sobie sprawę i sądzę, znając Paxtona, iż ty także o tym wiesz, że niektórzy księża zaczęli stosować bierny opór. Jak dotąd do niczego więcej się nie posunęli z obawy przed konsekwencjami i sądzę, że o to właśnie chodziło Hanksowi. Wielebny próbuje teraz stłumić ten ogień, nie dostarczając mu paliwa, a z drugiej strony zachęca bardziej postępowych księży, by wypowiadali się odważniej, kierując się głosem rozsądku, a nie skostniałą tradycją.
Honor przytaknęła ponownie i ze zdziwieniem stwierdziła, że bawi się wiszącym na szyi kluczem. Skrzywiła się, puściła oznakę swego stanowiska cywilnego i spytała:
— A wyniki badania opinii publicznej? Mnie i Gregowi wychodzi, że decyzja Synodu miała na to wpływ. Większość tych, którzy mają wątpliwości co do mojej osoby w roli patronki, przyznaje, że wynikają one z faktu, że jestem poganką.
— Owszem — zgodził się Benjamin. — Ale mieszkańców twojej domeny to nie martwi, a prawdę mówiąc to, co myślą o tobie mieszkańcy pozostałych, ma niewielkie znaczenie. Obaj z wielebnym spodziewaliśmy się negatywnych reakcji w początkowej fazie, ale mamy czas, by ją zrównoważyć, a fakt, że nigdy nie ukrywałaś swoich przekonań religijnych, powinien w tym pomóc. Taką uczciwość mieszkańcy Graysona zawsze doceniali, jeśli tylko zastanowili się spokojnie. W tych warunkach uważam, że Hanks postąpił słusznie: cała ta banda dewotów przynajmniej wie, że jest granica, której przekroczenia Synod nie będzie tolerował.
— Wolałabym, żeby taka granica nie była potrzebna, ale cóż… — Honor potrząsnęła głową. — Żałuję, że dostarczyłam powodu do tego całego wariactwa.
— A ja żałuję, że znalazłaś się w sytuacji, w której idioci zdeterminowani, by zatrzymać moją planetę gdzieś w mrokach średniowiecza, mogą cię obrażać i napastować tylko dlatego, że jesteś lepsza od nich — powiedział cicho, lecz z mocą Benjamin.
— Nie o to mi chodziło, tylko… — Zarumieniła się, ale przerwał jej łagodnie.
— Wiem, o co ci chodziło, i masz w pewien sposób rację: skupili się na tobie. Kiedy wrobiłem cię w zostanie patronką, powiedziałem ci, że będziesz potrzebna jako przykład i wyzwanie — i miałem rację. Nie ostrzegłem cię jednak, bo sam nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę, że jako żywy przykład tego, do czego może dojść i powinna dążyć kobieta, staniesz się wrogiem każdego idioty przekonanego, że kobieta nie może i nie potrafi taka być. Uczciwość nakazuje mi przyznać, że nawet gdybym zdał sobie z tego sprawę, nie powstrzymałoby mnie to, podobnie jak twoje poczucie obowiązku nie pozwoliłoby ci odmówić mojej prośbie. Prawda była i jest brutalnie prosta: potrzebujemy cię, a moim obowiązkiem jako Protektora jest sprawić, byśmy cię mieli. Nie czerwień się, to prawda, nie komplement. I musisz zrozumieć, że gdyby ci durnie nie mieli ciebie, znaleźliby sobie kogoś innego lub coś innego, co byłoby dla nich kamieniem obrazy. Ludzie zdecydowani stać na drodze postępu zawsze znajdą jakiś emocjonalny hak, na którym próbują powiesić przeciwników. Tak się zdarzyło, że to ty stałaś się takim właśnie hakiem dla tej konkretnej grupy durniów, bo dla nich jesteś najniebezpieczniejszą osobą na całym Graysonie. I z ich punktu widzenia jest to szczera prawda.
— Tak? — zdziwiła się Honor.
— Tak — zapewnił ją poważnie. — Jesteś bohaterką nawet dla tych, którzy mają wątpliwości odnośnie reform, a to daje ci możliwości znacznie przekraczające możliwości zwykłego patrona choćby dlatego, że twoje wpływy nie kończą się wraz z granicami twojej domeny. Liczba wątpiących w ciebie chwilowo będzie rosła, ale dla przeważającej większości pozostałaś kobietą i oficerem, który uratował nasz świat od odwiecznego wroga, czym równocześnie podważyłaś zakorzenione w nas przekonanie, iż kobieta jako słabsza musi być chroniona. Dokonałaś nadzwyczajnych rzeczy jako patronka, co stanowi niemożliwe do przemilczenia wyzwanie dla konserwatywnych patronów, święcie przekonanych, że żadna kobieta nie potrafi robić tego co oni. I na dodatek jesteś „niewierna”, tylko w dziwny sposób, bo szanujesz naszą wiarę i chronisz ją w swej domenie, i zapoznałaś się z nią na tyle dokładnie, by wygrać z klechą pojedynek na cytaty ze świętych tekstów. Ten zasrany świętoszek obrzucił cię obelgami, za co wziął słusznie po pysku, dlatego że zabrakło mu argumentów merytorycznych. Jeśli połączy się to wszystko, staje się jasne, że nie może na tej planecie istnieć żaden zdewociały tradycjonalista, który nie traktuje cię jako osobistego zagrożenia swojej pozycji i przekonań. A wszystko to jest moją winą, bo zmusiłem cię, żebyś została patronką.
Honor długą chwilę przyglądała mu się uważnie, nim przeniosła wzrok na Katherine. Ta potwierdziła ruchem głowy, że całkowicie zgadza się z mężem.
— Nie chcę być taką ogniskową i to nie dlatego, że nie lubię, jak mnie nienawidzą… — powiedziała powoli Honor. — z tym da się żyć, choć nie jest to przyjemne. Nie chcę dlatego, że mogę w ten sposób stać się środkiem, który wykorzystają do ataku na reformy.
— Gdybyś nie istniała, znaleźliby sobie kogoś innego — powtórzył Benjamin. — Tak się złożyło, że jesteś kluczem do całego problemu, acz przyznaję, że z mojej perspektywy bardzo dobrym kluczem. Obojętne czego by nie wykazywały sondaże, musiałabyś coś naprawdę konkursowo spieprzyć, by stać się rzeczywiście negatywnym czynnikiem dla mnie i moich reform. A nie jesteś osobą, która ma zwyczaj pieprzyć cokolwiek, że się tak dosadnie wyrażę. Prawdę mówiąc, dużą ulgę sprawiła mi świadomość, że to właśnie ciebie ta banda próbuje wykorzystać. Jeżeli jesteś tak wspaniałomyślna, że nie masz mi za złe wpakowania cię w sam środek takiego bagna, to na miłość boską nie obwiniaj siebie o to, że się tam znalazłaś!
— Ale… — Honor ugryzła się w język i uśmiechnęła złośliwie. — Dobrze: zamknę się i będę grzeczna, ale pan będzie uważał na rozwój wydarzeń?
— A pani uważa na przygotowania przeciwnika, admirał Harrington? — spytał takim samym tonem Protektor, a gdy przytaknęła, dodał: — Będę na nich uważał. Ta oślizgła zgraja może mnie zaskoczyć, ale nie dlatego, że nie zwracam na nich wystarczającej uwagi. Zapewniam. Zadowolona?
— Zadowolona.
— To dobrze, bo jeśli mnie słuch nie myli, to skończył się spokój, co oznacza, że najwyższy czas na kolację!
Sądząc po gwałtownie zbliżającym się zamieszaniu, Protektor Benjamin Mayhew miał świętą rację.