Dwie godziny przed północą Villemo została wpuszczona do domu pułkownika Crone. Przedtem zjadła w gospodzie kolację, wykąpała się i przystroiła jak mogła. Ułożyła włosy i skropiła się odrobiną kosztownych perfum, które dostała od matki na ostatnie urodziny.
Serce biło jej mocno jak przed ważną życiową próbą.
Drzwi otworzył dyskretny służący i poprowadził ją do pokoju pułkownika. Wyraźnie było to mieszkanie żołnierza. Z wyjątkiem łóżka: wspaniałe łoże z baldachimem, osłonięte aksamitną draperią, zajmowało znaczną część pokoju.
W pomieszczeniu nie było nikogo, jeden niewielki kandelabr rozpraszał mrok.
Spojrzała pytająco na służącego.
– Mój pan rozkazuje, żeby panienka położyła się do łóżka…
Villemo otworzyła usta, chcąc zaprotestować, lecz on powstrzymał ją ruchem dłoni.
– Tak jak mój pan powiedział, nie ma się panienka czego obawiać. Zostanie panienka tutaj sama, ja już opuszczam pokój. Wkrótce przyjdzie mój pan i będzie… panienkę oglądał…
– Oglądał mnie?
– Tak. Popełniłem zresztą błąd, mówiąc, że mój pan przyjdzie. On tu nie wejdzie. Będzie panienkę oglądał z innego pokoju. Chce, żeby się panienka rozebrała.
Villemo spodziewała się czegoś takiego, a mimo to poczuła się teraz źle. Daleko jej do Sol, jeśli chodzi o swobodę obyczajów.
– Musi to jednak panienka robić powoli. Zmysłowo, podniecająco.
– Niech mnie Bóg broni – zaczęła. Była tak wzburzona, że aż drżała. Uspokoiła się jednak natychmiast, gdy tylko pomyślała o Dominiku. – No… dobrze. Mogę to zrobić. Wasz pan wspominał o jakichś „drobnych przysługach”. Na czym by to miało polegać?
Że też można dzwonić zębami w takim ciepłym pokoju!
Nigdy nie czuła się równie źle, choć w czasie, gdy była więziona, podglądano ją często.
– Proszę się nie obawiać, to nic groźnego. Mój pan chciałby tylko dostać lok pani pięknych włosów. I prosi o absolutną dyskrecję. Nie wolno pani nigdy nikomu wspomnieć o tym, co się tu działo.
– Czy zdarza się to często?
W ostatnich latach bardzo rzadko. Przedtem bywało częściej. Ale w młodych latach jego wysokości nigdy.
– Ja nic nikomu nie powiem. Milczenie leży także w moim interesie. Ale jeśli pułkownik zachowa lok moich włosów, to czy mnie nie zdradzi, gdy będzie to dla niego wygodne?
Służący wyprostował się z godnością.
– Nawet mowy o czymś takim być nie może. Mój pan jest człowiekiem honoru.
– Dobrze! A co mam robić, kiedy już zdejmę ubranie? Mogę się zaraz znowu ubrać?
– Ja przyjdę do pokoiku obok i powiem. Wszystko odbędzie się dyskretnie i nic pani nie urazi. Jak powiedziałem, jego wysokość życzy sobie, by zachowywała się pani zmysłowo, lecz nie wyzywająco.
– Rozumiem. Jak dama, a nie jak uliczna dziewczyna.
– Właśnie.
Wyszedł, zostawiając ją samą.
– O, mój Boże – szepnęła Villemo z desperacją w głosie. – Mój Boże, mój Boże, w co ja się wdałam? Na co narażam moją cześć? Co z moim szacunkiem dla samej siebie?
Los Dominika zależy jednak od tego, jak się zachowam. Czy zrobię to dobrze. Przecież zawsze byłam znakomitą aktorką!
Oddychała głęboko, aż wreszcie uspokoiła się na tyle, że mogła zaczynać.
Pokój z łożem okazał się znacznie większy, niż początkowa sądziła. Jego sufit i ściany zdobiły małe, wymyślne cherubinki. Za draperiami znajdowało się tylko łóżko, po obu jego stronach stały kandelabry, a na małym stoliku ustawiono wino i owoce. Dobrze by jej teraz zrobiło parę łyków wina, lecz nie odważyła się napić.
Villemo spojrzała pospiesznie na ścianę za łożem. Pokrywały ją szczelnie barokowe girlandy i inne ozdoby, tak że nie sposób było dostrzec, czy jest tam jakiś otwór umożliwiający obserwację. Wiedziała jednak, że powinien być.
Na moment zamknęła oczy, po czym zaczęła zdejmować but.
Działaj powoli, Villemo, myślała. Zmysłowo, lecz nie wulgarnie! Jesteś damą. Damą aż po koniuszki palców.
Jak, u licha, mam się zachowywać niby zmysłowa dama, skoro wiem, że ta obleśna stara świnia mi się przygląda?
A gdyby to Dominik stał tam za ścianą? Mam dość fantazji, żeby to sobie wyobrazić. Jak to była z królem gór, który w istocie był Dominikiem?
Natychmiast wszystko stało się łatwiejsze. To Dominik. To on mi się przygląda. Nikt inny. To dla niego się rozbieram.
Zdjęła buty, usiadła na niskim łożu i powoli zdejmowała pończochy, a potem zaczęła rozsznurowywać gorset sukni.
Nigdy nie była jakąś wstydliwą gęsią, ale tę sytuację znosiła źle. Dość miała mężczyzn podglądających ją w czasie, gdy była przetrzymywana w oborze. A przecież tam nie musiała się rozbierać!
Villemo rozpaczliwie starała się wierzyć, że to Dominik stoi za ścianą, i w ogóle próbowała myśleć o czym innym.
Oczywiście, mogłoby ją spotkać coś znacznie gorszego! Pułkownik mógłby chcieć wziąć ją do łóżka, a na to nigdy by nie pozwoliła! Nigdy! Wówczas jednak Dominik byłby zgubiony. To, co tu robi, jest mimo wszystko dość niewinne. Choć obrzydliwe.
Gorset był rozwiązany. Powoli zsunęła rękawy z ramion.
Villemo nie zamierzała wracać do Gabrielshus. Chciała być z Dominikiem. Bo on jej potrzebował, a nie miał nikogo prócz niej.
Jednak ona nigdy niczego się nie nauczy! Znowu popełniła takie samo głupstwo jak wówczas, gdy poszła za Eldarem Svarxskogen, by go ratować. Znowu uwierzyła, że ukochany nie poradzi sobie bez niej. Głębokie przywiązanie do Dominika sprawiało, że pragnęła być blisko niego. Oba powody wydawały jej się niezwykle ważne – być z nim i wspierać go.
Teraz uświadamiała sobie, jak boleśnie odczuła fakt, że Dominik odjechał bez pożegnania. Tak strasznie chciała znaleźć się ten jeden jedyny raz w jego ramionach! Dlatego godziła się na dystans, jaki musieli zachowywać przez cały czas w Gabrielshus… Wierzyła, że tej chwili pożegnania nikt im nie odbierze. Wtedy będą mogli dać się ponieść uczuciom, bo nie istniało już nic potem, nie było możliwości przekroczenia granicy zakazu.
Rozczarowanie, że opuścił ją bez słowa, omal jej nie załamało. A teraz ogarnęła ją gorączka. Musi go znowu spotkać! Uważała, że to jej naturalne prawo. Poza tym musi go uratować, pomóc mu.
A za tym wszystkim kryło się nie do końca uświadamiane przekonanie: teraz go odzyskam! Z taką intensywnością oczekiwała spotkania z Dominikiem, że przez moment to, co musiała teraz zrobić, wydało jej się czymś najzupełniej obojętnym. Zaraz jednak ocknęła się z odurzenia.
Suknia opadła na podłogę. Z gracją podniosła ją i powiesiła na oparciu stojącego obok krzesła.
Nim zaczęła zdejmować koszulę, dyskretnie zsunęła majtki.
Nie zastanawiając się dłużej, ściągnęła koszulę przez głowę.
Była naga.
To Dominik stoi za ścianą, niewidoczny. Król gór tu nie pasuje.
Tylko Dominik. Nikt inny!
Uniosła w górę ręce, wyciągnęła palce jak do słońca, tak że jej smukłe ciało naprężyło się delikatnie. Uśmiechała się tajemniczo, jakby czekała ma kochanka. Stała tak przez kilka sekund, zwrócona ku ścianie, gdzie, jak się domyślała, znajdował się otwór obserwacyjny, po czym opuściła ramiona powolnym, płynnym ruchem, pochyliła się i wyciągnęła na łożu, rozluźniona jak do odpoczynku.
Nic więcej nie mogła zrobić. Nic więcej nie chciała robić! Wszystko ma swoją miarę.
Do pokoju obok wszedł służący i chrząknął dyskretnie.
– Jego wysokość jest bardzo zadowolony. Panienka zachowywała się niezwykle wytwornie. Żadnej przesady, żadnych świadomie podniecających ruchów. Ów młody człowiek jest już wolny i znajduje się w porcie. Nikt mu nie powiedział, dlaczego został uwolniony.
Villemo usiadła.
– Dziękuję! Och, proszę pozdrowić swego pana i podziękować mu za pomoc! Czy mogę… już się ubrać?
– Tak, mój pan jest w pełni usatysfakcjonowany. Zaczekam tu, dopóki panienka nie wyjdzie.
Chyba nigdy nie ubrała się tak szybko. Gdy wkładała pończochy, zawołała do służącego:
– W każdym razie to bardzo uprzejme ze strony twojego pana, że przez cały czas znajdował się w ukryciu. Nie chciał mnie krępować swoją obecnością.
– No taaak… – powiedział służący przeciągle. Wiedział chyba, że pułkownika nie ma w pobliżu, bo mówił nie zniżając głosu – to chyba nie dlatego. Jego wysokość życzy sobie, żeby to odbywało się właśnie w ten sposób. Jest w tym… więcej, że tak powiem, podniecającej pikanterii. Zakazany owoc, rozumie pani.
Siedziała z pończochą w ręce. Z trudem przełykała ślinę, ogarnęło ją obrzydzenie. Francuzi mają na to specjalne określenie, słyszała, że kiedyś ciotka Anette powiedziała tak o tych, którzy zaglądali przez dziurę w ścianie obory. Coś, co brzmiało jak „voyeur”, a oznaczało coś nieprzyzwoitego, paskudnego. Podglądacze, próbowała przetłumaczyć Villemo.
Przeniknął ją dreszcz. Nigdy nie było tam żadnego Dominika – wiedziała o tym przecież od początku, po prostu oszukiwała sama siebie. Została zbrukana pożądliwym spojrzeniem obleśnego starucha. Mężczyzny, który już nie mógł mieć kobiety i który…
Nie, nie była w stanie o tym myśleć.
Dominik był bezpieczny!
Szybko dokończyła ubierania i wymknęła się z komnaty.
Za drzwiami stał służący z nożycami w dłoni.
– Jeżeli panienka pozwoli…
– Naturalnie. Trzeba powiedzieć b, skoro powiedziało się a. Proszę bardzo!
Usłyszała charakterystyczny chrzęst, gdy odcinał jej spory lok.
Nie żałuje sobie, pomyślała. Ale czego bym nie zrobiła dla Dominika!
Niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę.
– Która godzina? – zapytała, zbierając swoje rzeczy,
– Zbliża się północ. Pokażę panience drogę. Ale czy ma panienka dokąd pójść?
– Oczywiście!
Odpowiedzieć byle co! Wyjść stąd jak najszybciej!
– To niebezpieczne dla młodej kobiety chodzić samotnie po ulicach nocą – powiedział na koniec.
– Pobiegnę. A umiem biegać szybko! Do widzenia!
Czuła pod stopami nierówne kamienie bruku, słyszała echo własnych kroków odbijające się od ścian domów. Szczęściem na ulicy nie było dużo ludzi, a tych, których spotykała, mijała biegiem.
Powinna była zapytać, skąd odchodzi statek. Ale służący pewnie tego nie wiedział.
Żebym zdążyła, żebym tylko zdążyła! Nie jestem aż tak szlachetna, bym te obrzydlistwa w domu pułkownika robiła całkiem bezinteresownie. Muszę znowu zobaczyć Dominika i gwiżdżę na wszystko inne. Na przekleństwo Ludzi Lodu, kobiecą wstydliwość, wojnę… Jedyne, co ma dla mnie jakieś znaczenie, to znaleźć się w gorących objęciach Dominika. Kochamy się i nikt nam tego odebrać nie może.
Przecież nawet się z nim nie pożegnałam! Wszystkiego się wyrzekłam przez te tygodnie w Gabrielshus…Tylko po to, by, wolno mi było przez jedną krótką chwilę czuć uścisk jego ramion, choć wszystko miało się odbyć z największą przyzwoitością. Tak strasznie, tak gorąco do tego tęskniłam!
Miałabym więc teraz uratować mu życie, narażając się na takie obrzydliwości, i pozwolić mu odejść? Nigdy w świecie! Villemo nie jest taka. Sol taka nie była, zresztą babcia Cecylia także nie. Jesteśmy jak czarne owce wśród kobiet Ludzi Lodu. Ale czynimy też wiele dobra, uśmiechnęła się do siebie.
Port.
Jaki spokój panuje tu nocą! Na przełomie czerwca i lipca noce są jasne. Od strony nabrzeża szli jacyś mężczyźni w małych grupkach. Głosy ich rozbrzmiewały głucho w ciszy uśpionego miasta, nad którym zawisła ponura groźba wojny.
Villemo odważyła się zagadać do przechodzących.
– Przepraszam… Szukam statku płynącego do Szwecji…
Odwrócili się z wolna ku morzu.
– Właśnie wyszedł – powiedział jeden.
Dla Villemo świat się zawalił.
– Och, nie! Miałam przecież nim popłynąć!
– Tak, to straszne, panienko. Będzie panienka musiała zostać w Danii na dłużej, bo ruch został zamknięty.
Ruszyli dalej w swoją stronę.
Ona zaś stała, wpatrzona w coraz mniejszy punkt, znikający w mroku.
Dominik znajdował się na pokładzie statku, ta myśl napawała otuchą. Dzięki niej był bezpieczny.
Ona jednak znowu została sama.
Och, Dominiku, kochany mój, jak mogłeś mi to zrobić? Jak mogłeś być tak ostrożny i nie pożegnać się ze mną? Czy nie wiedziałeś, jak bardzo na to czekałam?
Co ja teraz zrobię w tej Danii? Bez ciebie?
Co ja tu mam do roboty?
Villemo wiedziała, że łączność pocztowa pomiędzy Norwegią i Danią, zawsze bardzo problematyczna, teraz całkiem przestanie funkcjonować. Minie wiele tygodni, zanim mama i ojciec dowiedzą się, że jej nie ma w Gabrielshus, zanim do babci Cecylii i wszystkich innych dotrze wiadomość, że postanowiła wrócić do Gabrielshus, ale nigdy tam nie dotarła.
Villemo miała więc czas. Zdąży wrócić do domu lub do babci, w zależności od tego, co okaże się wygodniejsze, zanim ktokolwiek zacznie się o nią martwić.
Za nic nie chciała nikomu sprawić bólu ani nikogo oszukiwać.
Nawet jeśli się czasami mijała z prawdą, to były to niewinne kłamstewka. Bardzo niewinne.
Niewinne jak lilie!
No… może czasem troszkę mniej.
Chodzi jednak o to, by od czasu do czasu zrobić jakiś dobry uczynek. A do tego niewinne jak lilie – lub trochę mniej – kłamstwa bywają niekiedy po prostu konieczne. Wszyscy o tym wiedzą.
Morze leżało przed nią jak zaczarowane. Statek do Szwecji całkiem już zniknął z oczu, lecz Villemo wiedziała, że jest tam, na linii horyzontu. Noc otulała jej ukochanego Dominika mistycznym, szarobłękitnym cieniem. Dal mamiła i przyzywała, lecz Dominik był już nieosiągalny.
Czy historia ich miłości miała się zakończyć tak żałośnie? Zanim jeszcze na dobre zdążyła się rozpocząć?
Zresztą nawet nie miała prawa się rozpocząć. Wszyscy mądrzy krewni tak postanowili.
– Hop! Hop! – krzyknęła za odchodzącymi mężczyznami.
Byli już daleko, ale odwrócili się, więc podbiegła bliżej.
– Gdzie jest port rybacki?
– Port rybacki? Panienka ma na myśli szopy rybaków?
– Wszystko jedno, żeby tylko były tam łodzie.
Jeden podszedł do niej.
– No, to będzie panienka musiała… Jakby to powiedzieć? Tak, czy parę łodzi nie stoi przy Borsen?
– Są tam – odparł drugi.
– Panienka musi się tam dowiedzieć. To niedaleko stąd. Trzeba tylko przejść na tamtą stronę!
– Dziękuję! Stokrotnie dziękuję!
Mieli rację, nie musiała szukać daleko.
Rzecz jasna jej obecność budziła zainteresowanie wśród nocnych wędrowców po nabrzeżu, którzy tam pracowali lub załatwiali jakieś ciemne sprawki. Villemo jednak mogła się poruszać szybko niczym wiatr, gdy tylko chciała. A teraz właśnie chciała.
Dopiero za trzecim razem udało jej się znaleźć odpowiednią łódź. Wszyscy wprawdzie zamierzali wyjść w morze, nim noc się skończy, ale żeby wyprawiać się tak blisko szwedzkich wybrzeży, to nie.
Pierwszym, który dał się skusić jej zapewnieniami, że zapłaci dobrze, był młody rybak o przebiegłych oczach. Ale sposób, w jaki powtarzał: „Zgodzimy się co do zapłaty”, mrugając przy tym porozumiewawczo, sprawił, że przeniknął ją dreszcz. O nie, tylko nie to. Villemo będzie płacić pieniędzmi, a jeśli się nie podoba, to nic z tego.
W końcu znalazła odpowiednich ludzi, małżeństwo z dorastającym synem. Wyglądali na godnych zaufania, solidnych rybaków i zapewniali, że przewiozą ją przez cieśninę.
– Nie możemy jednak podejść do samego lądu – powiedział mężczyzna szczerze. – Tam aż się roi od żołnierzy, szwedzkich łodzi i okrętów wojennych.
– To nie jest konieczne – przystała Villemo. – Mogę przepłynąć nawet znaczną odległość.
– Podejdziemy do Klagshamn. Na południe stamtąd jest mała zatoczka, tam możemy spróbować.
– Znakomicie!
– To możemy zaraz ruszać, jeśli to waszej wysokości dogadza. Na taką wyprawę potrzeba sporo czasu.
Wskoczyła do łodzi lekko, zręcznie jak chłopak, a oni patrzyli na nią zdumieni.
– Jestem gotowa – oświadczyła krótko.
Rybacy na brzegu przyglądali się wychodzącej w morze łodzi i zatroskani potrząsali głowami.
Wkrótce Villemo znalazła się na otwartym morzu.
– Muszę odnaleźć mojego kuzyna – wyjaśniała żonie rybaka. – On służy w szwedzkim wojsku, tu w Malmo, a jego ojciec jest konający. To strasznie ważne, żeby zdążył się jeszcze zobaczyć z ojcem, nie widzieli się od bardzo dawna, a ojciec musi z nim porozmawiać. Jestem jedyną osobą w rodzinie, która mogła próbować go odszukać.
Rybacy żegnali się ukradkiem.
– Szukać go w szwedzkim wojsku? – zawołała kobieta ze zgrozą. – Panienka nie może się tam tak pokazać! To straszne dzikusy ci szwedzcy żołnierze.
Najwyraźniej przemawiały przez nią Patriotyczne uczucia, bo przecież wiadomo, że na całym świecie żołnierze nie bardzo się od siebie różnią. Villemo zgadzała się jednak z nią, że poszukiwanie Dominika nastręczać może sporo trudności. Żadnego planu działania jeszcze nie miała.
– I jak to panienka chce płynąć w takim ubraniu?
Tak, to rzeczywiście problem.
Zastanawiała się długo. W końcu przyszła jej do głowy dosyć śmiała myśl. Sprawa wymagała znacznej ofiary, ale czyż nie ponosiła już ofiar dla Dominika?
– Ponad rok temu… – zaczęła. – Ponad rok temu, a właściwie to już blisko dwa lata temu, dostałam się w ręce porywaczy. Ostrzygli mi włosy prawie do skóry, żeby mnie upokorzyć, bo nie chciałam robić, co mi kazali. I z tymi krótkimi włosami wcale nie wyglądałam źle… Myślę, że mogłabym się znowu ostrzyc. To takie ważne, bym odnalazła kuzyna, że gotowa jestem wiele dla tej sprawy poświęcić. Gdybyście mi mogli odstąpić jakieś ubrania waszego syna, to bym wyglądała jak chłopiec.
Wytrzeszczyli na nią oczy. Taka piękna panienka nie może przecież…
– Wielu ludzi uważało wtedy, że mogłabym udawać chłopca z tymi krótkimi włosami.
– Ależ to szaleństwo!
– Mogę poświęcić wiele, ale nie mogę narażać mojej czci. A macie rację, że to może być niebezpieczne znaleźć się wśród tylu nieokrzesanych żołdaków.
Ten argument trafiał im da przekonania. W końcu więc, po wielu ochach i achach, zgodzili się ostrzyc jej włosy i odstąpić ubranie syna.
Łódź sunęła cicho przez Oresund pod osłoną niebieskawego letniego mroku, a tymczasem Villemo ulegała wielkiej przemianie. Gdy skończyła, wszyscy zgodnie uznali, że z powodzeniem może uchodzić za chłopca. Zamierzali obciąć włosy tuż nad karkiem, a z boku nie krócej niż do połowy ucha, lecz włosy Villemo zwijały się mocno, zwłaszcza w wilgotnym morskim powietrzu, powstała więc krótka Fryzura z lokami na całej głowie. Na szczęście było lato, więc nie potrzebowała dużo ubrań. Bluza o szerokich rękawach, spodnie podwinięte do kolan i kamizelka, by ukryć jej kobiece kształty. Z butów i pończoch zrezygnowała, w butach trudno pływać, dostała natomiast kapelusz z szerokim rondem dla osłony przed deszczem i słońcem.
– A co z rzeczami panienki? Co z nimi zrobimy?
Chyba nikt w całej Skandynawii nie niszczy tylu sukien co ja, pomyślała. Ile już ich przepadła w wyniku moich szalonych przygód?
Tej, którą teraz miała na sobie, nie mogła zniszczyć. Mama szyła ją z takim poświęceniem specjalnie na wyjazd do Danii.
Zagryzała wargi. Spoglądała na węzełek, który zabrała ze sobą, gdy opuszczała rodzinę.
– Płaszczyk możecie sobie wziąć – powiedziała do żony rybaka. – I część ubrań, które tutaj kładę. Ale suknię i trochę innych rzeczy wezmę ze sobą, zrobię tłumoczek i spróbuję go przenieść na plecach, bo przecież nie mogę chodzić tylko w męskim przebraniu.
To rozumieli także. Ponieważ jednak morze było spokojne, a im bliżej brzegu, tym będzie pewnie spokojniejsze, rybak doradził, by umieściła tłumoczek z ubraniem na głowie. Maże uda się go nie zamoczyć, to będzie miała suche rzeczy do przebrania się na drugim brzegu.
Jeśli wyjdę na brzeg, pomyślała, ale głośno tego nie powiedziała.
Villemo podziękowała za radę, uznała, że chyba będzie wyglądać dosyć śmiesznie z tobołkiem na głowie, ale jakie to ma znaczenie.
Wszystko dla Dominika!
No nie, nie mogła podporządkować całego życia tylko tej jednej idei. Dominik był już przecież bezpieczny. To, co robiła teraz, podyktowane było jej egoistycznymi pragnieniami. Chciała go mieć. A należało raczej wątpić, czy jej widok tak bardzo go uszczęśliwi. Dominik jest przecież na służbie. I trwa wojna.
Tym jednak Villemo się nie przejmowała. Pragnęła tylko tego pożegnalnego uścisku, za którym tak tęskniła, później zastawi ukochanego w spokoju.
Czy naprawdę w to wierzyła?
Niewykluczone. Zawsze miała zdolność wmawiania sobie różnych rzeczy. Nigdy nie nauczyła się odróżniać rzeczywistości od fantazji.
A zresztą co miałaby robić w Danii, kiedy jego już tam nie było? To jej główny argument w tym iście hazardowym przedsięwzięciu. Powtarzała to sobie raz po raz, choć w głębi duszy wiedziała, o co jej tak naprawdę chodzi…
Nie widzieli na morzu zbyt wielu łodzi. A jeżeli już, to wyłącznie lodzie rybackie, najpierw duńskie, później szwedzkie, ale trzymali się od nich z daleka.
Szyper podszedł tak blisko szwedzkiego brzegu, jak tylko było to możliwe. Mimo wszystko odległość od lądu wydała się Villemo przerażająco wielka, gdy stwierdziła, że już tu będzie musiała opuścić łódkę.
O Boże, czy naprawdę mówiłam, że przepłynę, niezależnie jak daleko to będzie?
Rodzina rybaków otrzymała zapłatę, która przewyższała ich normalne miesięczne dochody, i Villemo nie miała już odwrotu. Nie mogli tkwić tu dłużej i narażać się z jej powodu.
Pomóż mi, Boże, modliła się Villemo w duchu, przymykając oczy. Teraz znowu cię potrzebuję, więc przychodzę do ciebie na kolanach.
– Serdecznie dziękuję za pomoc – powiedziała powoli. – I módlcie się za mnie, będzie mi to chyba potrzebne.
Kłaniali się wszyscy troje i uroczyście obiecywali prosić za nią Boga. Młody rybak patrzył, jak jego zapasowe ubranie znika w falach wraz z panną, która przekroczyła niski reling i zsunęła się do wody.
Nie było tak zimno, jak myślała. Teraz dziękowała Bogu, że Elistrand leżało nad niewielkim jeziorkiem, więc wszyscy troje, ona, Niklas i Irmelin, spędzali nad wodą całe lato, wiosłowali i pływali. Villemo rywalizowała, naturalnie, z Niklasem, chciała pływać równie dobrze jak on, a nawet lepiej. Ćwiczyła więc zapamiętale, zwłaszcza że mieszkała najbliżej jeziora. Nasłuchała się też napomnień przestraszonej matki, gdy wypływała za daleko.
Pewnego razu oboje z Niklasem opłynęli jezioro dookoła. Bez Irmelin, bo ona nie radziła sobie w wodzie tak dobrze, poza tym bardziej uważała na to, co przystoi pannie. Podobna do chłopca Villemo za nic miała konwenanse.
Oresund to jednak nie to samo, co jeziorko w parafii Grastensholm.
Nikt jej nigdy nie mówił o prądach. O fali ani o niczym takim.
Rybacki kuter był już bardzo daleko, uchodził pospiesznie z powrotem na bezpieczne duńskie wody.
Brzeg nadal wydawał się nieosiągalnie odległy i Villemo zaczynała czuć, że traci siły.
Co tam, głupstwo, ona miałaby nie dać rady?
Brzeg, który przed nią majaczył, nie był wysoki. Ląd łagodnie schodził ku wodzie, a dalej, aż po horyzont, rozciągał się płaski, spokojny krajobraz.
Zalała ją jedna czy druga wysoka fala. Villemo była szczurem lądowym, o morzu nie wiedziała zbyt wiele.
Do licha, jak długo to trwa!
Nie poddawać się panice! Tylko nie teraz! Nie myśl o tym, że nie czujesz dna!
Węże morskie i inne stwory?
Bzdura! A jak lekko pływa się w słonej wodzie!
Dominiku! Dominiku, czy ty mnie słyszysz? Czy dotrze do ciebie moje wołanie? Oboje mamy tak wiele z Ludzi Lodu, że moglibyśmy spróbować. Słuchaj więc! Będę myśleć o tobie tak intensywnie, jak tylko potrafię. Czy użyczysz mi trochę swojej siły, ty, tak znakomicie wyćwiczony? Mażesz mnie wesprzeć, dodać mi wiary w siebie?
Bo trzeba ci wiedzieć, że zaczynam się trochę bać.
Nigdzie żadnej łodzi z wyjątkiem tej, która uchodzi teraz pospiesznie ku duńskim brzegom. Na lądzie też ani śladu życia.
Jakiś czas temu widzieliśmy Klagshamn. Leży na północ ode mnie, za tamtym cyplem. Tu jest zatoka, właśnie znalazłam się pośrodku niej.
Ani żywej duszy w pobliżu, daremnie by wołać o pomoc!
Samotność, przez nikogo nie zakłócona. Doznawałam już podobnej samotności wielokrotnie. Może najdotkliwiej w czasie przymusowego odosobnienia.
Los chciał, żebyśmy przeżyli, Dominiku. Niklas i ty, i ja. A może już wykonaliśmy to, do czego zostaliśmy stworzeni? Może naszym zadaniem było zdemaskowanie wójta i starego Wollera? Czyżby to miało być wszystko?
Dominik, który może spoglądać w przyszłość, no, może nie jest jasnowidzem, ale prawie, on powiada, że chodzi o coś więcej, o coś strasznego, budzącego grozę. Czy nie dość już strasznego przeżyliśmy? Jeśli o mnie chodzi, to mogłabym tym obdzielić z pięć osób.
Byłoby jednak przyjemnie wiedzieć, że przeżyję, bo los tak postanowił.
Zachłysnęłam się słoną wodą. To zły znak.
Powinnam myśleć o Dominiku.
Co ważniejsze, powinnam chwilkę odpocząć.
Tylko jak to zrobić? Zacznę dryfować z powrotem w morze.
Nie, muszę wytrzymać. Jeszcze trochę!
Ręce są ciężkie jak z ołowiu.
Villemo próbowała koncentrować się na Dominiku. Nieustannie słała ku niemu błagalne myśli, prosiła o siłę i wytrwałość, prosiła, by ląd się przybliżył, żeby woda wyrzuciła ją na brzeg, żeby ktoś, najlepiej sam Dominik, podtrzymał ją i pomógł wydostać się na suchy ląd.
Serce biło z wysiłkiem, ręce i nogi miała odrętwiałe. Przyszło jej na myśl, że jakaś ryba ugryzła ją w stopę, a ona nic nie czuje. Nogi są jak martwe… Może już w ogóle nie ma nóg?
Dominik, myśleć tylko o Dominiku!
Ale jak skupić się na czymś lub na kimś, jeśli i mózg zamiera ze zmęczenia?
Kolejny zdradziecki haust wody.
O Boże, pomóż mi! Pomóż swojej najczarniejszej i najbardziej niewiernej owieczce!
Dominiku! Tracę siły!
Czy dotarły do niego telepatyczną drogą uporczywe wołania Villemo, czy nie, pozostanie tajemnicą. Bardziej prawdopodobne wydaje się, że sama myśl, iż on może ją wesprzeć nawet z dużej odległości, pomogła jej wytrwać, Czuła się mocniejsza i przypisywała to Dominikowi. A gdy po bardzo długiej chwili odważyła się znowu spojrzeć w stronę brzegu, był on bez wątpienia znacznie bliżej.
– Dzięki, Dominiku, dzięki – wyszeptała i łyknęła jeszcze jeden haust słonej wody.
Nic to jednak. Po raz pierwszy w ciągu tej koszmarnej przeprawy przez morze widziała rezultat swych wysiłków i to sprawiło, że zmobilizowała cały zapas sił, który każdy człowiek zachowuje na jakieś szczególnie trudne momenty.
Ta prawda, że woda była zimna, że ręce i nogi jej drętwiały, a przeciążone serce pracowało z wysiłkiem. Pchała się jednak uparcie do przodu, przez długie chwile nie spoglądając w stronę brzegu. Głównie po to, by przeżyć miłe zaskoczenie, gdy stwierdzi, jak bardzo się już do niego zbliżyła.
Prawdę mówiąc fale ją zalewały. Z trudem udawało jej się utrzymać nos nad powierzchnią.
Dominiku, myślała. Teraz wiesz, że jestem w drodze do ciebie. I pomagasz mi utrzymać się na wodzie, wiem o tym, czuję to.
Długo nie spoglądała przed siebie. Płynęła z twarzą zwróconą ku cyplowi, który wchodził głęboko w morze.
Nagle uderzyła w coś kolanami.
O Boże, wąż morski, a może wieloryb albo innymorski potwór, przemknęło jej przez głowę.
Pospiesznie spojrzała przed siebie. Och, jak blisko do brzegu! Nie dalej niż w Elistrand od jeziora do domu.
Oba kolana oparły się przeszkodę.
To musi być…
Ostrożnie badała rękami, wystraszona, czy nie natknie się na oślizgłe cielsko jakiegoś zwierza.
Nic podobnego. Pod kolanami miała dno.
Płycizna musiała tu wchodzić niezwykle daleko w morze.
Właściwie to od jak dawna ciężko pracowała, płynąc tuż ponad gruntem?
Mimo zmęczenia zachowała jeszcze poczucie humoru. Ogarnęła ją niepohamowana wesołość, gdy sobie wyobraziła, jak zaciskając zęby płynie w wodzie głębokiej najwyżej na łokieć. Dawała o sobie znać zwyczajna radość, że dotarła do celu.
Villemo dotknęła stopami dna i próbowała stanąć na niepewnych nogach.
Stała! Stała na równym piaszczystym podłożu!
Uczucie ulgi, a także wyczerpanie sprawiły, że po prostu usiadła na piasku, Siedziała długo, ciężko dysząc, dopóki najgorsze zmęczenie nie minęło.
Później podniosła się i chwiejnym krokiem ruszyła w kierunku lądu, rozpryskując wodę.
Dzięki ci, Dominiku, mój kochany, przeżyłam tylko dzięki tobie!
Wzeszło słońce. Brzeg ciągnął się w nieskończoność. Nigdzie ani śladu człowieka.
Villemo wyszła na ląd i skierowała się ku porosłej trawą równinie, tam pochyliła się i pogłaskała płaską skańską ziemię. Potem rozebrała się i rozłożyła wszystkie swoje ubrania, zarówno te chłopięce, jak i kobiece, by wyschły w słońcu. Sama położyła się w trawie i wystawiła ku słońcu nagie, zmęczone ciało.
Dominiku, to była jej ostatnia myśl, Dominiku, teraz jesteśmy razem. W tym samym kraju. Muszę się tylko trochę przespać, bo miałam trudną noc, oka nie zmrużyłam. Potem cię odnajdę i już nikt nam nie zabroni się kochać.
Pierwszy etap w drodze do celu został pokonany.