ROZDZIAŁ II

– Ty też tu jesteś? – szepnęła Villemo prawie bez tchu.

– Tak, chciałem trochę pomyśleć na świeżym powietrzu. To zwykle pomaga.

– Miałam takie same zamiary. Ale będzie najlepiej, jeżeli zejdę na dół.

– Nie, zaczekaj! Możemy chyba porozmawiać jak ludzie cywilizowani, nie musimy…

– Nie musimy się dotykać, chciałeś powiedzieć?

– Tak właśnie myślałem.

Przyglądała się jego smukłym, pięknym dłoniom, które gładziły kamienie muru w niezwykle zmysłowy sposób. Dominik już taki był, cechowała go po prostu głęboka zmysłowość, co może nie każdy na pierwszy rzut oka zauważał. Villemo zawsze ta jego zmysłowość mocno pociągała, a jednocześnie odpychała; walczyła z nią agresją i dziecinnymi wybuchami złości.

Ta erotyczna siła także teraz sprawiała, że Villemo trudno było zachowywać się naturalnie. Była tak zdenerwowana, że drżała na całym ciele.

– Właśnie rozmawiałem z Niklasem – rzekł z wolna. – Martwi się o Irmelin. Ona chce skończyć z tym wszystkim.

– Jak to: skończyć?

Dominik spuścił wzrok i brązowozłocistymi oczyma spod gęstych czarnych rzęs przyglądał się swoim dłoniom.

– Odebrać sobie życie.

Villemo drgnęła.

– To by dopełniło tragedii. Ale ja ją rozumiem.

– Myślałaś o tym samym?

– Och, wiele razy! Doszłam jednak do wniosku, że byłoby szkoda pozbawiać świat kogoś tak wyjątkowego jak ja.

Uśmiechnął się, a Villemo zauważyła głębokie bruzdy na jego policzkach. Uświadomiła sobie, jak musiało mu być trudno.

– A ty? – zapytała gwałtownie.

Dominik obserwował jakiegoś małego ptaka, lecącego ku morzu.

– To naturalne, że podobne myśli przychodziły mi do głowy. Ale podzielam twoje zdanie, powinniśmy też myśleć o naszych bliskich. Poza tym ty i ja, i Niklas mamy coś szczególnego, co nas trzyma przy życiu. Irmelin tego nie posiada i dlatego jest słabsza. Musimy o nią dbać.

– Tak. Spróbuję z nią porozmawiać.

Wiatr zwiewał jej włosy na twarz, odrzuciła je energicznym ruchem głowy. Dominik stał niedaleko, uważnie śledził jej gesty.

– Czy znalazłaś sobie… kogoś innego? – zapytał cicho.

– Nie. I rodzice też zaniechali już prób szukania kogoś odpowiedniego dla mnie. Są bardzo mili i dyskretni. Na pewno chcą dla nas dobrze, ale cóż mogą poradzić?

– Owszem. Są tak samo bezradni jak my.

– A ty znalazłeś kogoś?

To pytanie sprawiało ból. Już sama myśl o Dominiku z jakąś inną kobietą… Ale musiała wiedzieć. Nerwowo splatała dłonie.

– Nie, jakbym mógł zrobić coś takiego? Ktoś, kto raz został zauroczony przez Villemo, nikogo poza nią nie widzi.

– Pięknie to powiedziałeś – westchnęła Villemo.

– Choć mama, oczywiście, walczy. Czasami jest na mnie taka zła, że bije pięścią w stół. Ale jest bezsilna. Żal mi ich.

– Oczywiście. Kiedy moi rodzice chcieli mi zaproponować jakiegoś kandydata, powiedziałam im, że nie mam prawa nikogo unieszczęśliwiać. Nie mam prawa wychodzić za mąż, skoro wszystkie uczucia oddałam Dominikowi.

On stał milczący, wpatrzony w zelandzką równinę.

– Co my poczniemy, Villemo? – szepnął po chwili w udręce.

Villemo znowu westchnęła.

– A co by się stało, gdybyśmy, zgodnie z wolą naszych rodziców, zawarli małżeństwa z innymi? – spytała prowokująco.

– Nie! – krzyknął tak gwałtownie, że Villemo drgnęła. Potem odwrócił się ku niej z płonącym wzrokiem i podszedł parę kroków bliżej.

Villemo odskoczyła do tyłu.

– Dominiku, nie zbliżaj się! Ja nie mam już siły ci się opierać, nie mam siły, to doprowadzi do katastrofy!

Wrócił na swoje miejsce pod murem.

– Nie masz prawa, Villemo. Nie masz prawa wyjść za kogoś innego. Wiem, że to egoistyczne z mojej strony, ale nie mogę inaczej. Zazdrość to nie jest piękne uczucie, lecz, niestety wiąże się ściśle z miłością!

– Odczuwałabym to samo, gdybyś ty ożenił się z inną. Po prostu nie mogę o tym myśleć.

– Ani ja! Villemo, nigdy nie mogłem cię do siebie przytulić. To sprawia mi ból.

Na to nie znajdowała odpowiedzi.

– Wiele bym dał za to, żeby móc cię objąć – powiedział cicho. – Ale gdy pomyślę o tym wszystkim, co sobie wyznaliśmy w tamtej okropnej oborze, o wszystkim, co pisaliśmy w listach, to wiem, że mi nie wolno. Bo nie byłbym w stanie się opanować. Tak wspaniale rozkwitłaś! To wcale nie ułatwia sytuacji.

– Och, nie mów tak! Dominiku… Czy my koniecznie musimy się rozstać? Ja się tak bardzo nie przejmuję tym, że mogłabym urodzić dziecko obciążone dziedzictwem. Kochałabym je mimo wszystko, przecież byłoby twoje.

Dominik słuchał z głębokim wzruszeniem.

– Ja też się tym nie przejmuję. Byłbym dlań dobrym ojcem. Ale nie mógłbym cię utracić, Villemo. Stać się przyczyną twojej śmierci… A jest prawie nieuniknione, że nasze dziecko, twoje i moje, byłoby obciążone, nienormalne, złe i niebezpieczne. Inaczej być nie może.

– Gotowa jestem podjąć takie ryzyko, Dominiku, gdybym tylko mogła być z tobą przez jakiś czas, choćby przez krótką chwilę.

– A ja nie. Ba to ja musiałbym żyć potem dalej, sam, z rozpaczą i tęsknotą, i z dzieckiem, za które wyłącznie ja byłbym odpowiedzialny. Wuj Tarald nie sprostał temu obowiązkowi, słyszałaś o tym. On nigdy nie wybaczył Kolgrimowi. A przecież Tarald nie kochał Sunnivy, matki Kolgrima. Jak ja miałbym przeżyć taką tragedię? Ja, który kocham cię tak Bardzo, że mogę się nawet ciebie wyrzec, byle cię ocalić?

Villemo słuchała przejęta.

– Ale oddać innemu byś nie mógł? – uśmiechnęła się przez łzy.

– Innemu nie – odpowiedział jej także uśmiechem. – Villemo, ja…

Z zamkowego dziedzińca rozległo się wołanie:

– Dominiku! Villemo!

– To matka – ściszył głos, zresztą niepotrzebnie, bo nikt ich nie mógł słyszeć. – Niepokoi się. Zejdź na dół, szybko!

Sam przechylił się przez blanki i zawołał:

– Tutaj jestem, mamo! Villemo nie widziałem.

Anette spojrzała w górę. Na jej twarzy rysowała się ulga, co było widoczne nawet z tej odległości.

Villemo tymczasem schodziła w dół.

Powinni byli zwrócić uwagę na wciąż napływające ostrzeżenia, lecz radość ze spotkania całej rodziny przesłaniała wszystko inne,

Wybuch wojny ich zaskoczył.

Duńska flota wróciła triumfalnie spod Olandii i wylądowała pod skańskim miastem Ystad wraz z flotą niderlandzką. Miasta zostało zdobyte natychmiast.

Król szwedzki Karol, który ze swymi oddziałami stacjonował pod Malmo, oczekując ataku zza Oresundu, a po części także sam przygotowując się do zajęcia Zelandii, jak to kiedyś z wielkim powodzeniem uczynił Karol X Gustaw, nie wiedział, co robić. Wysłał swoje oddziały pod Ystad, by powstrzymać Duńczyków, ale nie orientował się, że duńska piechota gotowa jest już przekroczyć Oresund i zamierza podejść lądem do Helsingborgu.

W Gabrielshus zapanował nastrój bliski paniki. Tancred i Tristan otrzymali rozkaz: „Natychmiast wyruszyć do Dyrehaven i przyłączyć się do tamtejszych pułków!” Sytuacja Dominika stała się katastrofalna. Szwedzki kurier królewski w kraju wroga! Anette popadła w histerię, nie wiedziała, jak zdołają wrócić do Sztokholmu, Mikael i ona, przez tereny objęte walkami… I jej biedny, biedny chłopiec!

Cecylia była wyraźnie ożywiana. Już od dawna nie wydarzyło się nic równie podniecającego. Pozostała rodzina rozumiała, oczywiście, że starsza pani nie do końca pojmuje, co się tak naprawdę dzieje, że jej syn i wnuk wyruszają na wojnę przeciwko wnukowi Tarjeia.

Gałąź norweska przyjmowała wydarzenia z większym spokojem. Ich statek miał wyruszyć z Kopenhagi za tydzień, lecz tak długo czekać nie chcieli. Następnego ranka wychodził do Oslo kuter transportowy. Mieli zamiar skorzystać z tej okazji.

Zaczęło się więc ogólne pożegnanie. Pospieszne, pełne lęku, lecz na szczęście nie było czasu na zbyt długie sceny rozstań.

Hilda, jak zawsze rozsądna, zaproponowała, by Mikael i Anette pojechali najpierw do Norwegii. Stamtąd łatwiej im będzie dostać się do Szwecji. Przyjęli to rozwiązanie z ulgą.

Pozwolono też w końcu Irmelin wrócić do Grastensholm. Hilda nie mogła już być z dala od córki. To prawda, że ani Irmelin, ani Niklas nie dojrzeli jeszcze, by mieszkać w sąsiedztwie, toteż musieli złożyć obietnicę, że nie będą się spotykać sam na sam. Wszyscy rozumieli ich rozpacz, lecz nikt nie chciał ryzykować. Irmelin mogła jednak wrócić do domu.

Ostatnie, co wyjeżdżając z Gabrielshus zobaczyła rodzina z Norwegii, ta patetyczny obraz dwóch kobiet. Cecylia, stara i pochylona, machała uparcie ręką, dopóki nie straciła ich z oczu. Obok niej stała wyprostowana Jessica. Święto dobiegło końca. Goście wyjechali. Córka opuściła dom na zawsze. A mąż i syn znaleźli się na wojnie.

Osobą, która na odjezdnym podniosła największy lament, okazała się, co raczej było zaskoczeniem, Villemo. Ona, która przez cały czas trzymała się w ryzach!

– Nie zdążyłam się z nim pożegnać! – wykrzykiwała z dzikim wyrazem oczu, gdy już wsiadała do powozu. – Wyjechał, zanim się obudziłam! Nie zdążyłam z nim porozmawiać, a tyle mam mu do powiedzenia!

– Miałaś cztery tygodnie na rozmowy – oświadczyła Gabriella. – Uspokój się, Villemo! Dominik zrobił to ze względu na was oboje. Nie czuł się na siłach żegnać się z tobą, tak nam powiedział.

Nawet mnie nigdy nie objął, myślała rozżalona. Tak czekałam na chwilę pożegnania. Wtedy mogłabym choćby na moment znaleźć się w jego ramionach. To jedyne, czego pragnęłam. A on mnie zawiódł.

– Dlaczego nie chciał jechać przez Norwegię jak inni? – zapytała ze złością.

– Bo Szwecja jest teraz w stanie wojny – wyjaśniała matka cierpliwie jak dziecku. – Jako kurier ma szczególne zadania. A król szwedzki stoi teraz ze swoimi pułkami nad Oresundem. Co by zatem Dominik miał robić w Norwegii?

– Ale jak on się dostanie do króla?

– Pewnie jeszcze nie wszystkie połączenia zostały przerwane. Miał zamiar wynająć kuter rybacki, który by go podwiózł możliwie najbliżej szwedzkiego lądu, a resztę drogi pokona wpław.

– O Boże! – zawołała Villemo. – Nie wolno mu tego robić, przecież mógłby się utopić.

– Dominik jest silny i bardzo dobrze pływa – wtrącił Kaleb. – Kurier musi być sprawny. Nie lękaj się o niego, da sobie radę.

– To zupełne szaleństwo – powiedziała Villemo jakby do siebie.

– Co takiego?

– Wojna. Kraje nordyckie powinny żyć w przyjaźni. Żeby jedna rodzina tak się pomiędzy sobą gryzła!

Rodzice popatrzyli na nią, uśmiechając się ukradkiem. Villemo zawsze oceniała sprawy z własnej perspektywy.

– Tak, to naprawdę niepotrzebne. Ta przeklęta żądza władzy znowu doprowadziła do nieszczęścia!

W drodze do Kopenhagi Villemo siedziała jak na szpilkach. Całą silą woli, mobilizując swoją zdolność oddziaływania poprzez sugestię, jeśli jeszcze ją posiadała, starała się popędzać konie. Szybciej, szybciej, powtarzała w duchu. Może on jeszcze nie wyjechał z miasta? Może czeka na nabrzeżu, by mi powiedzieć „żegnaj”?

Och, pospieszcie się, pospieszcie!

Kopenhaga przypominała mrowisko. Ludzie biegali tam i z powrotem, dźwigali ciężkie pakunki lub prowadzili wyładowane wozy, wszystko po to, by swoją cenną własność umieścić w bezpiecznym miejscu. Mieli jeszcze świeżo w pamięci zachłanność Karola X Gustawa:

Żołnierze jednak zachowywali spokój. Wiedzieli, że to Dania jest stroną atakującą. Pułki stały gotowe, by na okrętach przeprawić się przez Oresund i zejść na ląd pod Helsingborgiem.

W porcie panował gorączkowy ruch. Minęło sporo czasu, nim rodzina odnalazła kuter, który miał ją zabrać do Norwegii, a potem rozpoczęły się długie targi z szyprem. Nie byli jedynymi Norwegami, którzy pragnęli co rychlej wrócić do domu. Żeglowanie przez Kattegat w tak niespokojnych czasach wiązało się ze sporym ryzykiem, zwłaszcza wody przybrzeżne wzdłuż Bohuslan od dawna były znane jako rejon działania piratów. Podczas wojny bogacze starali się wywozić swoje majątki do innych krajów, uprowadzenie statku mogło się więc okazać szczególnie lukratywnym przedsięwzięciem.

– Boję się o wuja Branda – powiedziała Gabriella, gdy na kei czekali na statek. – To wszystko jest bardzo męczące.

– Brand da sobie radę – odparł Kaleb. – Jest zahartowany jak górska sosna. Zdaje mi się, że gorzej jest z Anette. Ona nie przywykła do podróżowania w tak prymitywnych warunkach. Andreas i Mikael, Eli, Niklas, Mattias i Hilda, a także nasza trójka zniesiemy wiele. Także ty, Gabriello, choć wyglądasz na delikatną i kruchą.

Villemo od dawna już nie słuchała. Była tak rozgorączkowana, a nie miała z kim porozmawiać, nikt nie chciał dzielić lęku o Dominika. Z udaną swobodą zaczęła spacerować po nabrzeżu, choć serce tłukło się w piersi boleśnie. Może uda jej się gdzieś go zobaczyć, jeżeli okrąży ten stos beczek tam nad wodą?

– Nie odchodź za daleko, Villemo! – wołał Kaleb. – Oni w każdej chwili mogą być gotowi do przyjęcia nas na pokład.

– Będę w pobliżu.

Doszła do beczek. Robotnicy portowi krzyczeli w trudno zrozumiałym kopenhaskim dialekcie, że powinna zawrócić. Tak właśnie zrobiła, obeszła beczki dookoła i rozglądała się po drugiej części nabrzeża.

Tu też były tłumy ludzi, a na wodzie mnóstwo łodzi.

Ale nigdzie ani śladu Dominika.

Niedaleko od niej stał jakiś nadzorca z wielkim notesem w ręce i od czasu do czasu coś w nim zapisywał. Villemo podeszła bliżej. Nikt z rodziny nie mógł jej tu zobaczyć. Nie miała czasu do stracenia.

– Przepraszam, mój panie – zaczęła i zatrzepotała rzęsami z udaną nieśmiałością.

Mężczyzna odwrócił się zniecierpliwiony i ujrzał przed sobą czarującą osóbkę w błękitnej letniej sukience i z mnóstwem roztańczonych, złocistorudych loków. I jakie niezwykłe oczy! Fascynujące! Gdzieś już je widział, całkiem niedawno, ale gdzie?

Natychmiast złagodniał, po prostu stopniał. Skłonił się uprzejmie i zapomniał na chwilę o całym panującym wokół tumulcie.

– Proszę mi wybaczyć, że się ośmielam, ale czy odpływa dziś jakiś statek do Szwecji?

Małe oczka nadzorcy, osadzone w czerwonej twarzy, nie mogły się oderwać ad pysznego dekoltu nieznajomej. Villemo nie była pozbawiona krągłości, choć talię miała jak osa. Była naprawdę piękną młodą damą.

– Do Szwecji? Owszem, odszedł jeden wcześnie rano do Malmo. Zabrał stąd ostatnich Szwedów.

Nadzieja opuściła Villemo. A może Dominik nie zdążył dojechać do Kopenhagi?

– O, pan pewnie nie widział, czy mój brat odpłynął? jak słyszę, jest pan Norwegiem. Zostaliśmy rozdzieleni jako dzieci i właśnie teraz prawie się odnaleźliśmy. Ale nim zdążyliśmy się spotkać, znów ta okropna wojna mi go zabrała.

– Brat panienki? Aha, teraz wiem, gdzie przedtem widziałem te połyskujące złotem oczy! Dzisiaj spotkałem młodego człowieka o takich właśnie oczach. Tylko że poza tym wcale nie był do panienki podobny!

– On ma ciemną karnację, a ja jasną.

– Zgadza się. W takim razie to był on. Ale on nie pojechał do Szwecji, nie.

Serce gwałtownie skoczyło jej w piersi.

– Och, więc wciąż tu jest? Gdzie?

Mężczyzna znowu się ukłonił.

– Bardzo mi przykro, że muszę to powiedzieć: pojmali go strażnicy.

– Co?

– No, taki młody człowiek, w wieku, można powiedzieć, poborowym… Poprosili go, by pokazał papiery. Widziałem to z daleka, więc nie wiem, co mówili, ale zabrali go ze sobą.

– Dokąd?

– Do twierdzy, tak przypuszczam. W tamtą stronę w każdym razie poszli. Tam odprowadzają szlachetnych jeńców wojennych. A on wyglądał na szlachetnie urodzonego.

Królewski kurier… To oczywiste, że go zabrali!

– Ach, mój biedny brat! Ale jego serce jest w Norwegii, rozumie pan, on w niczym nie zagraża bezpieczeństwu Danii. Muszę wyjaśnić to nieporozumienie. Czy nie wie pan, do kogo powinnam się zwrócić?

Po raz pierwszy Villemo świadomie posłużyła się swoim kobiecym wdziękiem, by coś uzyskać. Sama była zaskoczona własnym zachowaniem i tym, że tak łatwo to poszło.

Nadzorca podrapał się w głowę. Ludzie, którymi kierował, zaczynali się niecierpliwić.

– To chyba będzie pułkownik Crone. Jeżeli jeszcze jest na służbie. To człowiek już dosyć posunięty w latach.

– I on urzęduje w twierdzy?

– Chyba tak. Albo gdzieś w pobliżu.

Villemo wyjęła sakiewkę i wsunęła informatorowi kilka monet do ręki.

– Stokrotne dzięki za pomoc – powiedziała z najbardziej uwodzicielskim uśmiechem. – Może jeszcze zdążę uratować mego niewinnego brata. Czy to był ostatni statek do Szwecji?

Mężczyzna pochylił się i szepnął jej prosto do ucha:

– Nie, odchodzi jeszcze jeden, koło północy, ale to tajemnica! To będzie już naprawdę ostatni.

Podziękowała raz jeszcze i pospiesznie wróciła do rodziców. Była bardzo zdenerwowana. Musiała mocno zaciskać dłonie, by powstrzymać ich drżenie.

Rodzinie nic powiedzieć nie mogła, to wykluczone. Ciotka Anette dostałaby ataku histerii. Nie, Villemo powinna działać na własną rękę. Już zaczynali się za nią rozglądać.

– Mamo – zaczęła z wahaniem. – Dużo myślałam o babci. Przykro mi było na nią patrzeć. Zostaje w kraju ogarniętym wojną, a przecież jest stara… i może nigdy jej już nie zobaczę. Irmelin wyjeżdża, więc ja mogłabym dotrzymać jej towarzystwa. Tak mnie prosiła, żebym została. Mogłabym to zrobić, mamo? Właśnie rozmawiałam z pewnym szlachcicem, który wraz z małżonką jedzie w tamtą stronę. Mogłabym się z nimi zabrać.

– Z powrotem do Gabrielshus? – spytała Gabriella wzruszona i zmartwiona zarazem. – Dziecko kochane! Co ty na to, Kaleb?

Ojciec zagryzał wargi.

– Nie mogłaś powiedzieć, kiedy jeszcze tam byliśmy? No, miałaby tam dobrze i… Tak, argumenty są przekonujące. Zgodzimy się?

– Wiem, że mama bardzo by się ucieszyła – rzekła Gabriella ostrożnie.

Po licznych za i przeciw wyrazili nareszcie zgodę. Villemo stłumiła głębokie westchnienie ulgi.

Nie chciała wyjmować swoich ubrań spakowanych razem z rzeczami rodziców. Wzięła tylko to co najpotrzebniejsze i bez żenady poprosiła ojca o pieniądze.

– Tak, powrót do babci to bardzo miły gest z twojej strony. Ale czy jesteś pewna, że ci, z którymi masz jechać, to porządni ludzie? – pytała zaniepokojona Gabriella.

– Oczywiście! Zgodzili się czekać na mnie przy Północnej Bramie.

Kuter był nareszcie gotów do drogi. Villemo stała na nabrzeżu, machając na pożegnanie. Kiedy bliscy zniknęli jej z oczu, opuściła ręce.

Została w Kopenhadze sama.

Wkrótce znalazła się w twierdzy i służący wprowadził ją do pułkownika Crone. Był to starszy już człowiek o niezdrowej cerze, oczach spaniela i obwisłych, obleśnych ustach.

Sprawiał wrażenie zmęczonego. Gdy przedkładała mu swoją prośbę, przyglądał się jej uważnie.

– Moja droga panienko – powiedział z wolna. – On jest kurierem króla szwedzkiego! Nie możemy zwolnić kogoś takiego!

– Rozumiem – zgodziła się Villemo. – Ale czy nie mógłby pan zrobić wyjątku, pan, który ma tutaj pełnię władzy? Jeśli pan tego wymaga, zapłacę odpowiednią cenę i nikomu nawet nie wspomnę, że to zrobiłam. Jestem zrozpaczona, muszę mu pomóc i nie wolno mi zlekceważyć żadnej możliwości.

– Jest panienka przynajmniej szczera.

Pułkownik wstał i podszedł do okna. Odwrócony do niej plecami powiedział:

– Nie, mnie nie można kupić. Rozumiem jednak, że los tego młodzieńca leży panience na sercu. To kuzyn, powiada panienka?

– Tak, w jego żyłach płynie wiele norweskiej krwi i jest człowiekiem honoru. Zdrada jest mu obca. Jeśli pan go uwolni, nic z tego, co tu widział, nigdy nie dojdzie do uszu szwedzkich dowódców wojskowych. Tak samo jak nie ujawni wam żadnych tajemnic swego kraju.

– Mówi panienka: człowiek honoru?

– W najwyższym stopniu!

– I panienka gotowa jest zrobić wszystko, by go wyrwać z niewoli?

– Absolutnie wszystko!

Milczał przez chwilę, po czym odwrócił się i taksował ją od stóp do głów tak bezceremonialnie, że się zarumieniła.

– Kuzyn panienki zostanie uwolniony pod warunkiem, że wyświadczy mi pani pewną przysługę.

Villemo wprost nie mogła uwierzyć własnemu szczęściu.

– Wszystko. Absolutnie wszystko.

– Jest pani dyskretna?

– Może pan na mnie polegać.

– Dobrze.

Znowu milczał przez chwilę.

– Czego… czego miałoby dotyczyć moje zadanie? – spytała ostrożnie.

Najwyraźniej nie wiedział, jak zacząć.

– Ja… jestem samotnym człowiekiem. I starym. Kobiece wdzięki są już nie dla mnie. A mimo to pragnę damskiego towarzystwa. Rozumie mnie pani?

– Obawiam się, że nie całkiem.

– Ja jestem… znawcą. Dawniej byłem smakoszem, jeśli chodzi o kobiecą urodę. Teraz moje szwankujące zdrowie nie pozwala mi zabiegać o względy pięknych pań. A pani, panno Elistrand, jest niezwykłej urody. Absolutnie wyjątkowej. Kuzyn pani będzie mógł wyjechać statkiem o północy, jeśli pani przyjdzie wieczorem do mojego domu, by… mnie rozerwać.

Twarz Villemo płonęła. Oczekiwała zadań szpiegowskich, czegoś w tym rodzaju, ale nie… Jak on śmie, coś tak osobistego, tak intymnego!

Z trudem dobierała słowa.

– Panie pułkowniku…Proszę pana! Przyrzekłam sobie, że dotrwam nietknięta do nocy poślubnej.

Zniecierpliwiony machnął ręką.

– Dotrzyma pani obietnicy.

– W takim razie źle zrozumiałam.

– Powiedziałem przecież, że nie jestem w stanie rozkoszować się kobiecymi wdziękami. Pragnę tylko oglądać panią. I żeby pani wyświadczyła mi pewne niewinne przysługi.

Milczała wstrząśnięta, cała jej natura chciała krzyczeć: nie!

– Dawniej otaczały mnie tłumy kobiet – powiedział zmęczonym głosem. – Moja lubieżność, moje pragnienie rozkoszy były niezmierne. A teraz jestem stary i brzydki, rozpustne życie wycisnęło piętno na moim ciele. Żadna kobieta nie chce już mieć ze mną do czynienia. Ale moja tęsknota jest wciąż wielka. Czy zechce pani, panno Elistrand, pocieszyć mnie dziś wieczorem?

Poczuła mdłości. Spoglądała na niego rozszerzonymi z przerażenia oczami.

– Zapewniam panią – rzekł pułkownik. – Nie będzie to dla pani żadnym obciążeniem.

A szacunek dla samej siebie? Co się z nim stanie? Jak później spojrzę ludziom w oczy? I na czym miałyby polegać te drobne usługi?

Zaraz jednak pomyślała o Dominiku.

Co stanie się z nim w niewoli, nietrudno było sobie wyobrazić. Od jak dawna Leonora Christina siedzi zamknięta w Błękitnej Wieży? Od trzynastu lat? A Dominik? Czy też będzie siedział tak długo? Czy jego młodość ma zgasnąć za więziennymi murami we wrogim kraju?

Mogła go uratować, oszczędzić mu tego losu.

W tej sytuacji cena nie wydawała się wysoka.

Odetchnęła głęboko, by pozbyć się ucisku w gardle.

– Przystaję na tę transakcję – powiedziała z wysiłkiem.

Загрузка...