Tytus szperał w bibliotece gwiazdlotu, wertując stronice bardzo starych książek, i odnalazł rozprawę O ogólnej teorii względności. W czasie obiadu powiedział do Dowódcy:
— Świat zestarzał się, a ta teoria zachowała młodość.
— Ba! — usłyszał w odpowiedzi, bo Dowódca był smakoszem.
Podano właśnie nową potrawę, dzieło żony Pierwszego Nawigatora; siedziała przy stole z wypiekami na twarzy, mąż pocieszał półgłosem:
— To dobrzy ludzie, ocenią twoje dobre chęci, uspokój się.
— Teoria ta — kontynuował Tytus — mówiła o tym, że geometryczne własności przestrzeni i bieg czasu są określone przez gęstość materii w dowolnym obszarze przestrzeni. Tam gdzie występuje nagromadzenie mas, a zatem intensywne pole grawitacyjne, pole ciężkości, przestrzeń i czas ulegają deformacji, zakrzywiają się i następuje zwolnienie biegu czasu. r
— Aha — zgodził się Dowódca, przed sekundą skosztował nową potrawę; połknąwszy pierwszy kęs, spojrzał z uznaniem na autorkę kulinarnego dzieła. — Znakomita — pochwalił.
— Arcyznakomita! — zawołał Tytus. — No, bo pomyślcie, kiedy powstała. Zrozumienie związku między materią, przestrzenią i czasem potwierdzają nasze przypuszczenia, że w odległych epokach również żyli ludzie genialni.
— W naszym gronie także odkryliśmy geniusza — rzekł rozbawiony Dowódca. — Letycja przyrządziła nową, wyśmienitą potrawę, spróbuj.
Tytus westchnął.
— Ja o teorii względności, wy o jedzeniu.
— No cóż — odezwał się Laurin. — Po prostu tęsknimy za nowościami.
— Meldunek dla Dowódcy — usłyszeli tubalny głos Informatora Ekspedycji — gwiazdoloty grupy północnej odbierają wzmocniony sygnał-drogowskaz, towarzyszy mu melodia. Prosimy o absolutną ciszę. Utrwalamy te dźwięki.
„Tęsknota zaspokojona — pomyślał Tytus. — Nie zdążyłem spróbować nowej potrawy Letycji, Kosmos poczęstował nas specjalnym daniem. Letycja, nieco pretensjonalne imię żony Pierwszego Nawigatora, taka teraz moda. Fiolet, Letycja, stąd to skojarzenie, sygnały nadawane z głębi Kosmosu wskazują nam drogę, z ich pomocą łatwiej odnajdziemy Inne Cywilizacje. Rozumni zastanawiali się, dlaczego Rozumniejsi od Nas przemówili po tak długim milczeniu. Doszli wreszcie do przekonania, że od dawna usiłowano nawiązać z nami kontakt, nie słyszeliśmy jednak ich głosu, chociaż Wszechświat zawsze był rozgadany. Stale rozmawiają z sobą, a na Ziemi nikt nie umiał prztłumaczyć kosmicznych pogawędek. Podsłuchiwanie nie należy do dobrego tonu, ale naturalna ciekawość Wszechświata usprawiedliwia mędrców, którzy na planetach, na księżycach Układu Słonecznego rozwiesili pajęczą sieć anten o długości setek tysięcy kilometrów. Złowiono w te sieci sygnały wskazujące drogę.”
— Rozumniejsi od Nas spełniają rolę kosmicznych pilotów. Jak do tej pory nikomu nie udało się odpowiedzieć na pytania: Skąd to nieoczekiwane zainteresowanie Ziemią? Dlaczego postanowili nam dopomóc? Dlaczego zależy im na przyspieszeniu rozwoju ludzkiego rozumu? Co za tym się kryje? Czy uczestniczymy w galaktycznym eksperymencie? Jakie czekają nas niespodzianki? Czy zdołamy zachować samodzielność czynów i myśli?
— Zdołamy — odparł Dowódca. — A w każdym bądź razie uczynimy wszystko, by nikt tej samodzielności nie ograniczał. Już w okresie przygotowawczym organizatorzy Wyprawy zastanawiali się, jak reagować na te sygnały! A jeśli ONI pragną narzucić nam swoją wolę? Postanowiono, że część eskadry dostosuje się do wskazówek płynących z Kosmosu i będzie podążać w kierunku podpowiadanym przez nieznanych przewodników.
— Dwieście gwiazdolotów — rzekł Tytus.
— Tak, jedna dziesiąta, pozostałe otrzymały inne zadania. Grupa Zachodnia, składająca się z pięciuset statków, stanowi wielostronny system ochrony zespołu podążającego za nadawanym sygnałem. Będą chronić nas przed niespodziankami, będą wzajemnie czuwać nad sobą. Grupa Południowa eksploruje sąsiednie strefy, Wschodnia — to nasze odwody, rezerwy. Włączy się do akcji w krytycznym momencie, gdy zawiodą wszystkie systemy zabezr
pieczające swobodę działania. Miejmy nadzieję, że obejdzie się bez wojny światów — zakończył Dowódca. — Tytus i Laurin, proszę za mną do wieży obserwacyjnej.
Na stanowisku dowodzenia włączono dwadzieścia ekranów. GwiazdolotDowódcy nawiązał łączność z komendantami dwudziestu zespołów statków kosmicznych.
— Przechodzę do Grupy Północnej — poinformował Dowódca Ekspedycji. — Obejmuję bezpośrednie kierownictwo nad waszymi zespołami. Zbliżamy się do nowego układu słonecznego, gdzie prawdopodobnie spotkamy Istoty Myślące. Rozumni opracowali wiele wariantów tego spotkania. Znamy je dobrze i wiemy, jak należy zachować się w stu sytuacjach. Rozumniejsi nie mogą jednak przewidzieć wszystkiego, jeśli więc zajdzie potrzeba, będziemy improwizować. Proponuję przypomnieć sobie szczegóły planu akcji „Drugie Spotkanie”. Proszę o pytania.
— Zegary pokładowe informują o nieznacznym przekroczeniu czwartej szybkości — zabrał głos komendant drugiego zespołu. — Czyja to zasługa?
— Powiedzmy: prądów kosmicznych, określonego układu sił grawitacyjnych. Nasza grupa chętnie wykorzysta te przyspieszenia. Wkroczyliśmy do gościnnej strefy, skorzystajmy z tej gościnności.
— Widzę na ekranie zadumanego Tytusa — przemówił komendant innego zespołu. — Jak miewa się nasz Główny Bohater?
— Miewa się dobrze — odparł nieco zdumiony Dowódca. — Skąd to zainteresowanie jego samopoczuciem?
— Raczej intuicją — wyjaśnił kosmonauta. — W okresie Wczesnego Prymitywu ludzie w przededniu ważniejszych wydarzeń udawali się do wróżbitów. Składano im ofiary, a oni z lotu ptaków, z wnętrzności zwierząt przepowiadali: „Będzie tak i tak, wystrzegajcie się tego i tamtego, a odniesiecie wielki sukces.”
— Zgodnie z obyczajem praojców powróżę — rzekł Tytus i uśmiechnął się. — Nauczono nas mówienia prawdy, moja intuicja milczy, nie wyczuwam żadnego niebezpieczeństwa, lecz czujność można uśpić, osłabić intuicję. Mógłbym przepowiedzieć: „Będzie tak i tak, wystrzegajcie się tego i tamtego, a odniesiecie wielki sukces”, lecz nie wiem, jak będzie i czego należy się wystrzegać.
— A mówiono, że twoja intuicja graniczy z jasnowidzeniem.
— Czego to ludzie nie mówią — odparł Tytus, wywołując ogólną wesołość. — Zastanawia mnie ta melodia, chwilami zagłusza sygnał-drogowskaz, czy pochodzi z tego samego źródła, co od dawna nadawane sygnały, czy melodie emituje tylko jedna z planet układu słonecznego, do którego zbliżamy się?
— Hipoteza nie pozbawiona wdzięku — stwierdził Laurin. — Muzyka ułatwia nawiązanie kontaktu między istotami myślącymi. Język sfer niebieskich. Przy pomocy melodii szybciej dogadamy się.
— Lecz ta melodia jest smutna — Tytus mówił wolno, z namysłem — rozpaczliwie smutna. Przypomina monotonne dźwięki dzwonu. Gdy przymknę powieki, widzę świątynię w opustoszałym mieście, rozkołysany dzwon wzywa ludzi, by powrócili do rodzinnych domów, dzwon wzywa do powrotu dzwonnika.
— Czy to oznacza, że nikt nie powita gości? — zapytał Laurin. — Nie lubię składać spóźnionych r
wizyt. Człowiek stoi przed zamkniętą bramą, zadziera głowę, pragnąc dostrzec światło w oknach, a tam ciemno, pusto i trzeba zrezygnować z wymarzonego przyjęcia.
— Wkrótce przekonamy się, czy ciemno i pusto, czy jasno i tłoczno. — Dowódca postanowił zmienić nastrój. — Wysyłam rakiety-sondy, pomkną przed nami i przekażą informację.
Na wiadomości czekano prawie miesiąc. Wreszcie Kronikarz Wielkiej Wyprawy zanotował:
Wokół gwiazdy krąży sześć planet. Najodleglejszą od słońca otacza atmosfera. Sondy wykryły obecność azotu i tlenu oraz nieznaczne ilości dwutlenku węgla. Pod warstwą obłoków zaobserwowano dwa wielkie kontynenty. Gwiazdoloty Grupy Północnej otoczyły planetę na wysokości dziesięciu tysięcy kilometrów. Stąd wysłano pojazd pilotowany przez kosmonautów, który wykonał zdjęcia panoramiczne lądów i oceanów. Następnie na orbitę parkingową planety wprowadzono cztery obserwatoria. Przeprowadziły one przegląd równikowy, południkowy oraz zbadały strefy obu biegunów. Nocne obserwacje ujawniły liczne światła na wybrzeżach.
— Osady Istot Myślących — mówił Tytus, oglądając zdjęcia. — Przypatrzcie się rozmieszczeniu tych świateł.
— Osady albo miasta — przemówił Laurin — rozległe metropolie. Trudno w to uwierzyć.
— Zobaczysz, uwierzysz — rzekł Dowódca. — Jutro złożymy wizytę mieszkańcom tych osad.
Kronikarz Wyprawy informował:
Za pół godziny dotkniemy powierzchni planety Xyris. Laurin wymyślił tę nazwę. Na pytanie: dlaczego „Xyris”? odpowiadał wzruszeniem ramion. Ot, przyszedł taki pomysł do głowy, po co szukać logicznych uzasadnień. Zresztą w Kosmosie ludzka logika nie zawsze zdaje egzamin. I ona ulega zakrzywieniu, deformacji, podobnie jak przestrzeń i czas. Statek Dowódcy za chwilę rozdzieli się na dwa człony. Człon „A” pozostanie na orbicie, stożek „B” zanurzy się w morzu. Dotrzemy do lądu przed zachodem słońca. Dziesięciu ludzi, czterdziestu pozostanie na oceanie. Jesteśmy podekscytowani, niektórzy wzruszeni. Najspokojniejsze, o dziwo, są kobiety. Doprawdy miał rację mędrzec, który napisał: „Natura kobiety jest niezgłębiona niczym droga ryb w wodzie”. Toż to one sprawiły, że porzuciliśmy spokojną, co mówię, sielską egzystencję i rzuciliśmy się w wir kosmicznej przygody. Wir — to dobre słowo. We Wszechświecie wszystko wiruje dookoła wszystkiego. Przewiduję, że wkrótce powstanie nowa dziedzina nauki związana z kosmogonią — wirologia. Sam sobie dodaję ducha tymi żartami. Zbliżamy się do powierzchni planety. Czterdziestu mężczyzn i dziesięć kobiet. Jak dotąd nie zauważono naszej obecności. Laurin powiedział:
— Oni chyba nie są mądrzejsi od nas. Parapsycholog Tereza zirytowała się:
— Najważniejsze, że w ogóle są, że istnieją. Pomyślcie, nie jesteśmy sami.
Potem dyskutowali o samotności. Dyskusję przerwał Dowódca:
— Wodujemy za dziesięć minut.
Podziwiałem niewzruszony spokój Dowódcy, przypominając sobie słowa koordynatora Menusa, autora cyklu audycji o uczestnikach kosmicznej wyprawy:
„Eskadrę poprowadzi Paweł Do — mówił Menus do miliardów ludzi. — Doskonale znacie tego kosmonautę. Był dowódcą sześciu ekspedycji międzyplanetarnych i wielu wypraw księżycowych. Odkrył nowego satelitę Jowisza, kierował akcją ratowniczą na sztucznej wyspie Abalsi, którą poważnie uszkodził wielki meteoryt.”
Menus długo wyliczał zalety i zasługi Pawła. Nie idealizował.
„Rozumni podjęli prawdziwie rozumną decyzję — mówili ludzie. — Paweł Do to człowiek czynu, rozsądny, ostrożny i nad wyraz ludzki. Ekspedycje, którymi dowodził, szczęśliwie wracały do rodzinnego domu — Ziemi…”
Rozmyślania przerwał kosmolog Laurin, wołając:
— Jeszcze trzydzieści sekund!
Było to wielce łagodne, a nawet przyjemne wodowanie.
Tutaj wyobraźnia nie płata nikomu figla, nie deformuje krajobrazu, nie wywołuje katastroficznych wizji. Morze lekko kołysze statkiem, na horyzoncie widać ciemną linię brzegu, dalekie góry. Tuż przed zachodem słońca dotrzemy do lądu. Melodia, towarzysząca sygnałowi, już dawno umilkła.
Do łodzi wskoczyło dziesięciu ludzi, dziewięciu mężczyzn i jedna kobieta. Ubolewała, że stanowi zaledwie jedną dziesiątą rekonesansu. W oddali płonęły światła. Laurin przez kilka minut obserwował brzeg przez lunetę, wreszcie oznajmił:
— To ognie, tam płoną ognie.
Dotarliśmy do wybrzeża tuż przed zachodem słońca. Łódź znalazła schronienie między skałami. Pierwszy wyszedł na ląd Dowódca. Było cicho. Dziesięciu ludzi wkroczyło na ląd planety Xyris. Dźwigaliśmy sprzęt, żywność, broń, aparaturę.
— Laurin miał rację — szepnął Paweł Do. — To ognie, wielkie ogniska. Bądźcie ostrożni, nikt nie powinien nas zaskoczyć. Musimy ICH zobaczyć, a potem zadecydujemy, co dalej.
— Potwory czy istoty podobne do nas? — mruczał Laurin. — Nie znoszę pająków, brzydzę się gadami. Pociesza mnie ten ogień. Zwierzęta boją się ognia.
— To ludzie — wyszeptał Paweł. — Stoją przy ogniskach i pilnują, by ogień nie wygasł. Są podobni do ludzi — poprawił się. — Ciała obnażone do pasa, na głowach szerokie, płaskie kapelusze, twarze giną, pod nimi, spódnice do kostek, stopy w sandałach.
— Miła niespodzianka — powiedziała półgłosem Tereza. — Na oko to rzeczywiście istoty ludzkie — umilkła, bo znowu usłyszeliśmy dźwięki dzwonu.
Milczący do tej pory Tytus, wreszcie przemówił:
— Oni wiedzą o naszym przybyć iu.
— Nonsens — stwierdził Dowódca. — Są bardzo prymitywni, nie mogli dostrzec gwiazdolotów.
— Oni czekali na nas — mówił Tytus. — Ludność tego miasta wyległa na ulice, na wybrzeżu rozpalono setki ognisk, ognie płoną na wysokich wieżach, niegdyś na Ziemi takie właśnie wznoszono latarnie morskie. Zadali sobie wiele trudu, by wskazać nam drogę. Patrzcie, tworzą szpaler, tysiące istot z pochodniami, ustawili się po obu stronach szerokich schodów, wiodących na szczyt budowli, podobnej do piramidy o ściętym wierzchołku.
Leżeliśmy za krzewami na wydmach piaszczystych, chroniących ląd przed morzem. Dowódca, Tytus, Laurin, Tereza, pięciu kosmonautów czuwających nad bezpieczeństwem tej grupy i ja, Narbukil, Kronikarz Wyprawy. Szpaler wydłużał się, przybywało pochodni, aż połączono schody piramidy z plażą i morzem.
— Wstańmy — powiedział Dowódca. — Niech nas zobaczą.
Tak uczyniliśmy. Dostrzegli naszą grupę natychmiast. Zapalono nowe pochodnie. Tłum stał nieruchomy, milczący. Na schodach piramidy błysnęły czerwone światła. Zobaczyliśmy kilku starców w żółtych szatach, wolno schodzili po kamiennych stopniach, szli w naszą stronę.
— Niech staną w bezpiecznej odległości — powiedział Człowiek Odpowiedzialny Za Nasze Życie Na tej Planecie. Był to Egin, komendant strażników kosmicznych. Tutaj dysponował czterema ludźmi, ale każdego z nich wyposażono w trzy rodzaje broni. Mogli zniszczyć to miasto w ciągu kilkunastu minut. Wszakże nie zamierzaliśmy niczego niszczyć. Starcy zatrzymali się. Czyżby zrozumieli słowa Egina?
— Przemów do nich — rzekł Paweł Do. — Jako egzobiolog winieneś szybko odnaleźć wspólny język z przedstawicielami tej cywilizacji.
— Pobyt w Kosmosie sprawił, że nasz Dowódca począł wierzyć w cuda — powiedział Tytus. — Tylko przy pomocy maszyn rozszyfrujemy nieznaną mowę, a to trochę potrwa. Proponuję pantomimę, gesty powitalne, ukłony, uśmiechy…
— …oraz ogólny taniec spontanicznej radości — dokończył Laurin.
— Jako kobieta najszybciej dogadam się z mężczyznami — odezwała się Tereza. — Zaśpiewam im trzy zwrotki pieśni, którą nasze matki witają wschodzące słońce.
— Śpiewaj — zgodził się Do. — Może zdołasz zagłuszyć te dzwony-niedzwony. — Na szczycie piramidy ustawiono dwa wielkie gongi, uderzają w nie drewnianymi młotami — oświadczył Kosmolog. — Nasze lunety doskonale widzą w ciemnościach.
— Śpiewaj, śpiewaj — zachęcał Paweł. — Znamy tę piosenkę, sądzę, że w twoim wykonaniu nie wywoła rozruchów w tym mieście.
Wzmocniliśmy głos Terezy, brzmiał czysto i pięknie. Gongi zamilkły. Słuchano śpiewu z nabożnym skupieniem. Starcy wznieśli ramiona ku niebu, pochodnie zakołysały się nad głowami.
Nie próbowano z nami rozmawiać, Najwyższy starzec gestami dał do zrozumienia: „Chodźcie za nami na szczyt świątyni”. Wspinanie po schodach zajęło nam trochę czasu. Naliczyłem trzysta stopni.
— Niezły trening — mamrotał Laurin. — I pomyśleć, że dzięki tornistrom, które dźwigamy na plecach, można by wskoczyć na szczyt tej piramidy bez najmniejszego wysiłku.
— Oni nie znają działania silników rakietowych
— powiedział półgłosem Tytus — a widok nieznanych istot, unoszących się nad ziemią, mógłby wywołać szok.
— A, ceregiele! — Laurin był zmęczony i w nie najlepszym humorze.
— Wypij — Tereza podała Kosmologowi termos.
— Ten eliksir przywraca dobre samopoczucie i wiarę w sens własnego istnienia.
Laurin roześmiał się, wywołując zamieszanie wśród starców.
— Mój śmiech zaniepokoił gospodarzy, patrzą na mnie jak na szalonego, v
Staliśmy na tarasie, na samym szczycie piramidy. Dowódca nazwał starców kapłanami, Tytus — Mędrcami Xyris, Laurin — Białobrodymi, Tereza — Dostojnikami, i jak później się okazało — wszyscy mieli rację, wyjąwszy Laurina, lecz jak to mówią, nie uprzedzajmy faktów. Z tarasu roztaczał się wspaniały widok na miasto oświetlone tysiącami pochodni. Na wysokich, drewnianych wieżach płonęły wielkie ogniska. U podnóża świątyni przysiadły parterowe, gliniane domy o płaskich dachach, nad morzem wzniesiono nieco wyższe budowle, być może magazyny czy spichlerze. Zwróciłem uwagę Dowódcy na brak statków i łodzi.
— Tak — odparł — widocznie nie doceniają handlu morskiego albo boją się bezkresnych oceanów.
Kapłani przysłuchiwali się naszej rozmowie, wreszcie najwyższy wzrostem i zapewne rangą przemówił. Nie rozumiejąc ani słowa, z przyjemnością słuchaliśmy jego melodyjnego głosu. Dowódca nawiązał kontakt z eskadrą. Przekazano przemówienie kapłana maszynom. Dość szybko uporały się z tłumaczeniem, począwszy od tej chwili mogliśmy korzystać z ich pomocy i porozumiewać się ze starcami. A oto skrócony tekst mowy sędziwego dostojnika:
„O wszechobecny Panie światów ciemnych i jasnych, kimkolwiek jesteś, przyniosłeś ludowi twemu wybawienie. Sprawco wszechrzeczy, Stwórco gwiazd i drobin piasku, zesłałeś w chwili ostatecznej oczekiwanych Dziesięciu. Są twoimi, o Panie, palcami błogosławionymi. Osłabły nasze palce, osłabły nasze ramiona, osłabły oczy od wypatrywania świateł na morzu. Wysłuchałeś wszakże naszych modlitw. Są wśród nas, by ocalić nas przed zagładą. Niech będą pozdrowieni Twoi wysłannicy. Bądź pozdrowiony Stwórco życia, ognia i myśli.” — A zatem — rzekł Tytus — oni są przekonani, iż jesteśmy wysłannikami ich Boga.
— Liczą na naszą pomoc — powiedział Paweł.
— Obawiają się czegoś — przypomniała Tereza.
— Jeszcze nigdy nie występowałem w roli anioła — oświadczył Laurin — czy półboga. To żenujące.
— Bądźcie czujni, bądźcie ostrożni — przestrzegał Egin. — Tym starcom źle patrzy z oczu, noszą peruki i sztuczne brody.
— Sztuczne bordy? — zdziwił się Dowódca. — Są więc o wiele młodsi. I po co ta maskarada?
— Prawdopodobnie nie chcą obrazić swoją młodością przybyszów z Kosmosu — tłumaczył Tytus. — Niegdyś mówiono: co kraj, to obyczaj. Tutaj siwa broda dodaje splendoru albo po prostu stanowi część kostiumu kapłana.
— Prawda jak zwykle tkwi pośrodku — orzekł Do — między szlachetnym zaufaniem Tytusa i profesjonalną nieufnością Egina. Pora zmontować aparaturę, która będzie tłumaczyła nasze słowa na ich język. Kimkolwiek są, reprezentują inną cywilizację, o tym przede wszystkim należy pamiętać. Wbrew różnym przewidywaniom człowiek nie jest fenomenem Kosmosu, unikalną strukturą. Jeżeli nas zmysły nie mylą, są zbudowani tak samo jak my, myślą, czują. Od kogo i w jaki sposób dowiedzieli się o przybyciu gwiazdolotu? Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Ta piramida dobrze świadczy o ich rozumie. Może skonstruowali przyrządy do obserwacji nieba? Co im grozi, czego obawiają się? Wcześniej czy później poznamy kłopoty mieszkańców tego nadmorskiego miasta, zrozumiemy przyczynę lęku. Oni sami powiedzą nam, co powinniśmy uczynić, by oddalić grożące niebezpieczeństwo. — Dowódca poprawił hełm i uśmiechnął się do starców. Odpwiedzieli ukłonami.
Narbukil, Kronikarz Wyprawy, do zastępcy dowódcy eskadry Hestera:
— Pozwól, że odsapnę trochę. Za godzinę wznowię relację.