Trzecie spotkanie

W bardzo dawnych czasach człowiek strapiony mógł szukać pociechy i rady u kapłana. Stare księgi podają, że ludzie wyliczali także swoje błędy, zwane grzechami, wyrażali głęboki żal, prosząc o karę. Była to najczęściej kara symboliczna, polegająca na odmówieniu odpowiedniej ilości modlitw. Nieco później szeroko stosowano metodę psychoanalizy. Pacjent obnażał swoją duszę przed lekarzem. Ten próbował odnaleźć istotną przyczynę wewnętrznych konfliktów, źródeł niepokojów, załamań i zapisywał najskuteczniejszą kurację. Efekty były różne, w większości przypadków ulgę przynosiła możliwość wygadania się. Przedstawicieli Cywilizacji Dziesiątej Ery Kosmicznej uczono samodzielnego rozwiązywania wewnętrznych konfliktów. Od najmłodszych lat wbijano nam w głowę, że rozumna istota sama steruje swoim organizmem. Niewątpliwie przeceniliśmy rolę Rozumu, wyjaławiając życie z jakichkolwiek impulsów, ekscytacji i emocji. Wiedliśmy egzystencję Mędrców i Filozofów, o różnym poziomie mądrości i o różnej wartości spekulacji filozoficznych. Bunt kobiet wyzwolił ludzi z marazmu, ocalił cywilizację przed skostnieniem i martwotą. Informacje przekazywane na Ziemię, wiadomości nadawane z Kosmosu elektryzowały mieszkańców Ziemi. Drogę eskadry znaczyły tysiące sztucznych satelitów-stacji przekaźnikowych wyrzucanych z gwiazdolotów w przestrzeń międzygwiezdną, bądź pozostawionych na planetoidach i księżycach, spotkanych na trasie Wielkiej Wyprawy. Stacje te umożliwiały utrzymanie kontaktu z rodzimą planetą mimo stale wzrastającej odległości. Ludzie żyli naszymi przygodami, komentując najbardziej nawet błahe wydarzenia. Można powiedzieć bez przesady, że w tej ekspedycji kosmicznej uczestniczyli dosłownie wszyscy. Była to wiać wyprawa dziesięciu miliardów istot, zafascynowanych najwspanialszą w historii cywilizacji ziemskiej podróżą. Świadomość tego czyniła nasze życie lżejszym, zmniejszała tęsknotę, uczucie osamotnienia, likwidowała lęk, dodając sił, tak potrzebnych do pokonania wielu jeszcze przeszkód.

Przerwałem rozmyślania, na ekranach ukazały się gwiazdoloty Grupy Zachodniej, radośnie witane przez załogi Zespołu Północnego. Wspólne obserwacje niebezpiecznej materii, podobnej teraz do mgławicy, wykazały, że obłok maleje i przygasa.

Kosmolog Laurin zaproponował wysłanie sond zdalnie sterowanych w celu dokładniejszego zbadania zjawiska.

Strateg Soke ostrzegał przed nawrotem agresywności tej substancji niebieskiej, przed drażnieniem żywej i jak się wydawało rozumnej materii.

Zdaniem Egina Odpowiedzialnego za Bezpieczeństwo Kosmonautów, należało zbombardować obłok, by nic nigdy, jak się wyraził, nie zagrażało bezpieczeństwu wypraw kosmicznych.

Filozof Akon z gwiazdolotu Komendanta Grupy Zachodniej upomniał Egina, iż niepotrzebnie użył słowa „nigdy”, zwrócił przy tym uwagę, że nikt nie ma prawa wtrącać się w wewnętrzne sprawy Kosmosu.

— Ingerencja ta — mówił — mogłaby wywołać nieobliczalne skutki. Działanie w obronie koniecznej przemieniłoby się w zwyczajną interwencję.

Tytus gorąco poparł filozofa, przypominając: — Wybuchy termojądrowe mogą wyzwolić ponowną ekspansję materii. To grozi kataklizmem o trudnym do przewidzenia zasięgu.

Wysłano sondy. Po kilku godzinach obserwacji przekazały obraz nowo stworzonego układu słonecznego. Byliśmy więc świadkami narodzin nowego świata. Wokół gwiazdy słonecznej krążyło jedenaście planet. Dalsze obserwacje i obliczenia przyniosły rewelacyjne wyniki. Masa słońca jest trzysta tysięcy razy większa od planety o przeciętnej średnicy stu metrów. Powstał lilipuci układ słoneczny. Laurin oświadczył, że wielkość układu słonecznego, a w tym wypadku jego maleńkie rozmiary nie powinny wzbudzać sensacji. Istnieją przecież gwiazdy olbrzymy, przy których nasze słońce wydaje się liliputem.

— Mały czy duży — mówi Kosmolog — nie to jest najważniejsze, lecz fakt powstania nowego świata. Pozostawimy tu sondy, będą obserwować przemiany zachodzące w tym świecie, przekazując informacje uczonym. Od dawna głowimy się nad budową Wszechświata, nad jego narodzinami. Badamy stale dokonywające się przeobrażenia. Wiele problemów rozwiązaliśmy i jeszcze węcej pozostało do rozwiązania. Próbujemy skonfrontować liczne teorie z niesłychanie złożoną rzeczywistością Kosmosu. Teraźniejszość ucieka spod naszych stóp, jak austostrada spod kół pędzącego samochodu. „Teraz” zajmuje najmniejszą przestrzeń, spełniając rolę Przelotowej Stacji, na której czas nie zatrzymuje się, a jedynie zwalnia, by pomknąć w przeszłość coraz bogatszą, coraz rozleglejszą dzięki niewyczerpanym zasobom istniejącym w przyszłości. Niektórzy przyrównują przemijanie do ruchu drzwi obrotowych, wirujących dookoła nieruchomej osi. To

teoria zwolenników zamkniętego cyklu, w któryni. nic nie przemija, a wszystko trwa wiecznie. Często próbujemy zmierzyć, zważyć abstrakcję. Bywa i tak, że nie mogąc odnaleźć początku, godzimy się z teorią o braku jakiegokolwiek początku. Pobyt w Kosmosie sprzyja przyspieszeniu rozwoju Rozumu, jeżeli nas zmysły nie mylą, jeżeli prawidłowo oceniamy obserwowane zjawiska. Jakże żałuję — kończył Laurin — że nie możemy zabrać ze sobą tego maleńkiego układu słonecznego i umieścić go w pobliżu Ziemi, by przeprowadzić wszechstronne badania.

— Ja także żałuję — oświadczył filozof Akon — udowodniłbym Laurinowi, ile popełnił błędów w swoim wywodzie. Zacznijmy od definicji czasu…

— I na tym skończmy — przerwał z uśmiechem Tytus. — Wybacz, proszę, chętnie poznamy twoją definicję czasu w nieco późniejszym czasie. Grupa Południowa Eskadry odebrała sygnał-drogowskaz, maszyny rozszyfrowały również dodatkową informację, że nieznani przewodnicy kosmiczni pragną zaprezentować Inną Cywilizację.

Rozpoczął się okres wzmożonej pracy kosmonautów. Analizowano materiały i wiadomości, dostarczane przez wyspecjalizowane sondy, penetrujące przestrzeń poznawaną w czasie lotu. Nie mógł próżnować Kronikarz Wyprawy. Tworzyłem kronikę, opisując wydarzenia bądź dyktując maszynie swoje myśli. Odtworzywszy dotychczas utrwalone materiały, przekonałem się, jak wiele jeszcze trzeba było dokonać uzupełnień. Moje sprawy wewnętrzne należało ostatecznie załatwić. Jak to uczynić? Nie miałem ochoty na pogawędki z własnym odbiciem w lustrze. Szukałem powiernika i życzliwego doradcy, decydując się na wysłuchanie reprymendy, zabieg psychicznie oczyszczający był niezbędny.

Filozof Akon? Sporo słyszałem o jego mądrości, ale niemało i o złośliwości. Nie, Akon nie wchodził w rachubę. Rozmowa z Dowódcą? Tak, zapewne, przesuńmy ją jednak na zakończenie. Laurin chętnie posłucha moich zwierzeń. Chętnie i cierpliwie. Zawsze podziwiałem jego pogodę i poczucie humoru. Ten humor peszył mnie, nie zawsze rozumiałem Kosmologa. Obawa przed drwiną sprawiła, że zrezygnowałem z rozmowy z Laurinem. Któż więc pozostał? Egin, Hesker i tysiące innych. Wreszcie astromedyk. Nie, nie o takiego chodziło mi lekarza. Tytus byłby najlepszym spowiednikiem w każdym przypadku. Moja awersja do Terezy zmalała do mikroskopijnych rozmiarów. Nie zdołałem wszakże wyzbyć się do końca niechęci do tej kobiety.

Zapaliło się światło nad ekranem w pracowni. Po chwili zobaczyłem Dom Rodzinny i Gospodarza, który powiedział:

— Dobry wieczór, Narbukil. Dawno nie zaglądałeś do nas. Stęskniliśmy się za tobą. Sprawisz wielką przyjemność mojej żonie, przyjmując zaproszenie na dzisiejszą wieczerzę. O sobie nie mówię, bo zawsze rad cię widzę i słucham.

Podziękowałem ze szczerą radością. Dom Rodzinny, tak, to było najodpowiedniejsze miejsce. Tam mogłem mówić swobodnie, bez jakichkolwiek obaw. Potrzebowałem jak nigdy dotąd życzliwości, kosmicznej wprost życzliwości.

— Pyszna kolacja — powiedziałem do Matki. Odpowiedziała uśmiechem i weszła do domu. Siedzieliśmy w słomianych fotelach między jabłoniami. Piłem małymi łykami herbatę, patrząc na ręce Gospodarza. Splótł grube palce na brzuchu. Kciukiem uderzał o kciuk.

— Zmizerniałeś — przemówił. — Dręczysz się niepotrzebnie.

— Znasz moje zmartwienia? — zapytałem zdumiony.

— Znam i nie znam — odrzekł. — Troska wyziera człowiekowi z oczu. Nie trzeba być jasnowidzem.

— Powiedziałeś: „dręczysz się niepotrzebnie”.

— Bo człowiek troskę dodaje do troski i tak powstaje udręka.

— Źle zrozumiano moje przywiązanie do Tytusa.

— Kto źle zrozumiał?

— Dowódca.

— Paweł Do popełnia, jak każdy, błędy.

— Czy zdaje sobie z tego sprawę?

— Myślę, że tak.

— Myślisz?

— Przyjdzie tu, sam zapytasz.

— Przypadek?'

— Nie, rozmawiał ze mną: „Narbukil zmienił się, postarzał. Co z nim?” „Byłeś bardzo przykry” — odpowiedziałem.

— Dowódca próbował się usprawiedliwić: „Przeholowałem, tego dnia byłem zmęczony”.

— Ludzka rzecz przemęczenie, a nie po ludzku mnie potraktował.

— Pogadajcie z sobą — powiedział Gospodarz. Przy furtce stał Paweł Do. — Nie będę przeszkadzał.

Chciał odejść. Zaprotestowałem.

— Zostań. W trójkę będzie raźniej. Twój rozum przyda się. Człowiek prosty, źle mówię, prostolinijny i stary wzbudza zaufanie. Nie gniewasz się?

— Za starość? Nie najgorsza. Dom Rodzinny w Kosmosie, nigdy nie marzyłem o takim wyróżnieniu. Naprawdę jesteśmy szczęśliwi. Kosmonauci dobrze tu odpoczywają. Jesteśmy wam potrzebni.

— No to zostań z nami, zgoda, Dowódco?

— Zgoda, Narbukil?

— Niczego więcej nie życzę sobie.

— Wiatr porusza liśćmi. Dobrze pomyślane. Porozmawiamy? — zapytał Paweł Do.

— Czuję bez rozmowy, że zrozumiałeś.

— Nie wiem, czy to wystarczy…

— Wystarczy. Piękna z nich para.

— Przyspieszasz czas. Jeszcze nie para. Boją się trochę tej swojej intuicji. Zawiodła Tytusa w krytycznym momencie, mnie zawiódł rozum. Tereza przeczuła niebezpieczeństwo.

— Czy obłok był rzeczywiście niebezpieczny?

— Któż to może wiedzieć? Zniszczył sześć rakiet. Powiedzmy, że musiał zniszczyć.

— Jaki jest ten Kosmos? — zapytał Gospodarz. — Czasem oglądani na ekranach gwiazdy, komety, mgławice. Pięknie to wygląda. A tak naprawdę?

— Zadajesz bardzo trudne pytania — powiedział Paweł Do. — Nie wiem, czy starczy naszego życia i życia wielu następnych pokoleń, by rozwiązać ten niebagatelny problem.

— Przy odrobinie szczęścia może nastąpi to wcześniej — usłyszałem głos Tytusa. Przeskoczył przez płot i usiadł przy nas. — Szukamy przecież Mądrzejszych. Znowu odezwał się sygnał-drogowskaz. Mówili o Innych Cywilizacjach, o filozofach z Dawnych Epok: o Anaksymandrze z Miletu, o Heraklicie z Efezu, o Euzebiuszu z Cezarei, o Ksenofanesie z Kofonu, o Parmenidesie i stu innych. Przypominano najbardziej fantastyczne teorie, które po pewnym czasie okazywały się mniej fantastyczne, a gdy mijały następne stulecia, rezygnowano z pospiesznych ocen, coraz oszczędniej i oględniej używając określenia „fantastyczne”. Potem dyskutowano o materii, o kształtowaniu się substancji organicznych, kwasów aminowych i glukozy, o syntezie aldehydu mrówkowego, o makromolekułach, wreszcie o Pierwszej Przyczynie powstania żywej struktury.

Słuchałem tej rozmowy z roztargnieniem, podobnie słucha się szmeru strumienia, wolno toczącego swoje wody. Widziałem twarze Tytusa, Gospodarza, Dowódcy. Nikt słowem nie wspomniał o zasadniczej sprawie. Problem rozwiązano szczególnym szyfrem. Gdy mówiono o Anaksymandrze, słyszałem: „Nie martw się, już wszystko dobrze.” Dyskusja o kwasach aminowych upewniła mnie, że słusznie mianowano Pawła Dowódcą Eskadry. Aldehyd mrówkowy był zapewnieniem o przyjaźni Tytusa, a glukoza kojarzyła się z życiem, płynącym znowu zdrowym, spokojnym nurtem.

Przygasły lampy. Pomyślałem: „Elektryk zapali księżyc i rozpocznie się noc. Za chwilę usłyszę cykanie świerszczy”.

Światła ponownie zamigotały, Dowódca wybiegł do kc ytarza. W drzwiach domu stała Matka. Była śmiertelnie przerażona. Poczułem drżenie podłogi, część dachu runęła na ogród, łamiąc krzewy. Ponowny wstrząs sprawił, że sztuczne niebo poczęło walić się na sztuczną Ziemię. Na czole Tytusa dostrzegłem krew; o czym człowiek myśli w takich chwilach? Żeby swobodniej odetchnąć, żeby ktoś otworzył okno, bo duszno. A potem ustają funkcje mózgu i człowiek nawet nie wie, że stracił przytomność.

„Zastępca Dowódcy, Hesker, do kosmonautów Grupy Północnej i Zachodniej: Gwiazdolot Numer 2000 zderzył się z meteorytem. Zawiodły czujniki, wykrywające obce ciała kosmiczne. Część statku kosmicznego Dowódcy uległa poważnym zniszczeniom. Są ranni. Proszę o pomoc.”

Zwolniono szybkość gwiazdolotów. Otoczyły uszkodzony statek. Hesker kierował ewakuacją załogi. Stu ludzi rozmieszczono na pokładach dwunastu statków. Rannymi zajęli się lekarze.

— Kronikarz Narbukil stracił sporo krwi — informował astromedyk Julis. — Rany głowy i karku. Jak dotąd nie odzyskał przytomności. Dowódca lekko ranny w ramię. Tytus: rana cięta na czole. Dom Rodzinny zrujnowany. Ojciec i Matka — niegroźne potłuczenia.

Egin do komendantów gwiazdolotów:

„Zbadałem uszkodzenia statku. Meteoryt uderzył w najczulsze miejsce, w sterownię, przedziurawił dwie ściany i ugrzązł w korytarzu, prowadzącym do Rodzinnego Domu. Nastąpiła neutralizacja kurtyny zewnętrznej, zabezpieczającej gwiazdolot przed uderzeniami meteorytów. Nie rozumiem tego. Niech eksperci zbadają to, co tkwi w samym środku statku.”

Przysłano Pariasa. Był to robot do spraw szczególnej wagi, a zatem wielce użyteczny. Kosmonauci żartowali, że wyspecjalizował się w sprawach szczególnie ciężkiej wagi. Siłacz nad siłacze, dźwigał tonę i więcej. Solidny, niemal pancerny, zajmował się również rozpoznawaniem niebezpieczeństwa bezpośrednio grożącego człowiekowi.

Rozpoczął pracę od ustawiania kamer, by eksperci mogli na ekranach dokładnie obejrzeć meteoryt i obserwować czynności robota. Pierwsze zadanie wykonał sprawnie i szybko, po czym zameldował: „Czekam na dalsze instrukcje”.

— Więcej światła! — zawołał uczony Traken, wybitny znawca meteorytów.

Parias zapalił dwie lampy. Eksperci zobaczyli na ekranie fragment korytarza gwiazdolotu Dowódcy, sporą dziurę w ścianie i podłużny kształt.

— Przypomina grot włóczni — skojarzył Egin.

— Włóczni olbrzyma — stwierdził Traken. — Grot o długości kilkunastu metrów, bagatela. Zmierz dokładnie, Parias.

— Osiemnaście metrów — poinformawał robot.

— Uderz w to młotkiem — instruował uczony. — Delikatnie.

Robot posłusznie spełnił polecenie i kosmonauci usłyszeli piękny, czysty dźwięk o długo nie milknącym rezonansie.!

— Dźwłęczy niczym złoto — skonstatował ekspert. — Przyłóż teraz do powierzchni meteorytu stetoskop.

— W szczególny sposób badasz meteoryty — odezwał się Laurin.

— Cokolwiek czynimy w Kosmosie, ma mniej lub więcej szczególny charakter. Posłuchajcie. Uderzenie wywołało w meteorycie rodzaj wewnętrznego echa.

Przez chwilę słuchano cichnącego dźwięku.

— Bardzo trudny do zdefiniowania odgłos — pożalił się Traken. — Nasuwa wniosek, że ten odłamek meteorytu jest pusty w środku. Czy wszyscy opuścili Gwiazdołot Numer 2000? — zapytał uczony, zapalając ekran Zastępcy Dowódcy Eskadry.

— Tak — odparł Hesker — Nie ma tam nikogo.

— Spróbujemy rozbić meteoryt.

— Może lepiej wytopić otwór — zaproponował jak zawsze ostrożny Egin. — Parias świetnie daje sobie radę z palnikiem Bossa. To bardzo precyzyjny instrument. Heliopromieniami można drążyć otwory w ostrzu igły.

— Dobrze — zgodził się Traken. — W najszerszym miejscu meteorytu wypalimy okrągły otwór. Do dzieła, Parias!

Robot wykonał zadanie w niespełna minutę.

— Pokaż nam ten otwór, zapal trzecią lampę — komenderował ekspert — przysuń kamerę. Tak, wystarczy, a teraz patrzmy. Pod ciemnozielonym, metalowym płaszczem czerwony rdzeń, jeśli to rdzeń. Przesuń lampę w lewo. Ślicznie, widać owalne wgłębienie lub wgniecenie. Kto stuka? Proszę nie przeszkadzać.

— Nikt nie stuka — stwierdził Egin zbliżając się do ekranu. — Parias również nasłuchuje.

— Skąd to stukanie? — zapytał uczony, robot odpowiedział:

— Nie wiem.

— Usuń palnikiem czerwoną warstwę — polecił Traken. — Ostrożnie.

— Usunięta.

— No to, zajrzyjmy do środka. Robot skierował smugę światła prosto w wypalony otwór.

— Za chwilę wyjdzie z meteorytu maleńki człowieczek i powie: „Drzwi zacięły się, dziękuję za pomoc”.

Żart Laurina wywołał śmiech. Traken śmiał się najserdeczniej. Jedynie filozof Akon zachował powagę.

— Znam bardzo stare przysłowie — powiedział. — Są rzeczy na niebie i ziemi, o których nie śniło się filozofom. W starych baśniach, które chętnie czytam, by wzbogacić swoją wyobraźnię, baśniowe światy zapełniały skrzaty, krasnoludki i olbrzymy. Od dawien dawna problem wzrostu istoty ludzkiej fascynował twórców literatury fantastycznej. oglądałem filmy o podróżach po nieznanych krainach, gdzie żyją maleńcy jak palec ludzie i wielcy niczym wysokie góry. Przeżywamy bajeczną podróż i w możliwości spotkania istot o różnych rozmiarach nie widzę nic zabawnego.

— Zgadzam się z tobą — rzekł ekspert. — Chwila jest poważna, lecz śmiech nikomu jeszcze nie zaszkodził. — I zwracając się do robota zawołał: — Kamery bliżej otworu! O tak, a więc meteoryt zawiera jakiś głośny mechanizm. Widzę kolorowe przewody, fragmenty aparatury o nieznanym przeznaczeniu. Sądzę, że nasza rola kończy się w tym momencie. To, co przedziurawiło gwiazdolot Dowódcy, nie ma nic wspólnego z meteorytami.

Przed ekranami zasiedli teraz eksperci o innych zainteresowaniach: dwaj konstruktorzy rakiet bezzałogowych oraz pirotechnicy, którzy współpracowali z sejsmologami, badającymi efekty sztucznie wywołanych wstrząsów na księżycach planet. Parias zgodnie z nowym programem rozszerzył maksymalnie otwór.

— To głowica pocisku rakietowego — stwierdził z przekonaniem konstruktor Tir. — Oglądałem podobne w Muzeum Broni Masowej Zagłady.

— Jakim cudem broń muzealna znalazła się na drodze współczesnej ekspedycji kosmicznej? — zapytał Egin. — Czy powinienem ogłosić alarm dla wszystkich gwiazdolotów i rozpocząć przygotowania do obrony?

— Być może, iż stare błędy mieszkańców Ziemi powtórzyły inne cywilizacje — mówił Tir. — Kiedyś, być może, stoczono w tych okolicach kosmiczną bitwę i na pobojowisku pozostały niewypały.

— Ach, więc to niewypał — ucieszył się Laurin.

— W przeciwnym razie — tłumaczył konstruktor — nastąpiłaby eksplozja pocisku.

— Skończyło się na strachu — żartował niepoprawny Kosmolog — i kilku zadrapaniach. A jak doszło do tego nieoczekiwanego spotkania?

— Pocisk zawiera zapewne aparaturę, która sama naprowadza rakietę na cel — wyjaśnił konstruktor. — Niegdyś szum motorów okrętu przyciągał minę akustyczną, huk silników samolotu odrzutowego ściągał pociski rakietowe. Rolę magnesu spełniało światło, fale radiowe. Olbrzymia szybkość gwiazdolotu mogła również przyciągnąć rakietę pozostawioną w przestrzeni kosmicznej w strefie dawnej bitwy.

— Muzeum Starej Broni, dawne pole bitwy… — wyliczał Egin. — Ot, płynąc po kosmicznym oceanier wpadliśmy na zardzewiałą minę. A jeśli to nie relikt dawnej i niesławnej przeszłości, a nowiutka rakieta, wystrzelona z premedytacją w kierunku eskadry? Ślepy los sprawił, że trafiła w samo sedno, w gwiazdolot Dowódcy, w środek statku, znakomicie radząc sobie z nie najgorszym przecież systemem ochrony statków eskadry.

— Trudno uwierzyć… — począł mówić Laurin, lecz Egin przerwał niecierpliwie:

— Tracimy czas, bo przecież nie chodzi o rozważania filozoficzne. Proszę zastępcę Heskera o pozwolenie ogłoszenia stanu wyjątkowego dla całej eskadry.

Na ekranach pojawiła się postać Zastępcy Dowódcy, potem blada jeszcze twarz Pawła Do, bo Hesker nie chciał sam podjąć decyzji, zmieniającej gruntownie dzienny program lotu. Po krótkotrwałej wymianie zdań akceptowano propozycję Egina. Gwiazdoloty Grupy Północnej i Zachodniej ponownie zmniejszyły szybkość. Wzmocniono na statkach kurtyny ochronne. Egin Odpowiedzialny za Bezpieczeństwo Kosmonautów organizował obronę przed atakiem nieznanego, hipotetycznego wroga.

Загрузка...