— Pozwólcie, drodzy moi, że przedstawię wam Głównego Bohatera — przemówił Menus do iluś tam miliardów ludzi. — Słyszycie mnie i widzicie, za kilka minut zobaczycie jego. Teraz słuchajcie uważnie moich słów. Polecono wszystkim maszynom, by poinformowały mieszkańców Ziemi o dokonanym wyborze i by podały godzinę prezentacji. Uczyniły to. Znacie moje imię, ale młodszym powiem, jak się nazywam i kim jestem. Menus. Koordynator Działań Czwartego Stopnia, a więc najtrudniejszych, najbardziej skomplikowanych. Przeczytam teraz fragment listu:
Dowódca Ekspedycji Kosmicznej do Koordynatora Menusa. Znasz się na ludziach jak mało kto i prawidłowo wykorzystujesz swoją wiedzę, dlatego zwracamy się do Ciebie, a nie na przykład do zacnego Hora czy do czcigodnego Enene, chociaż obaj są geniuszami i dobrze służą tym, którzy ich o to proszą. Bardzo szanujemy i cenimy obu, są to wszakże wybitni teoretycy, a nam potrzeba praktyką. Jesteśmy przekonani, że dzięki twojej pomocy odnajdziemy człowieka o szczególnych cechach charakteru i o specjalnych walorach fizycznych. Powinien być odporny na trudy w taki sposób, by każda przeszkoda czyniła go sprawniejszym i aktywniejszym, by pokonywanie tych przeszkód wyzwalało w tym człowieku radość. Powinien imponować spokojem i cierpliwością, niech nic nie mąci jego rozumu. Winien też być mądry, a jednocześnie świadomy niedoskonałości ludzkiego rozumu. Szukamy człowieka rozsądnego, mędrców mamy pod dostatkiem, i dowcipnego, nie błaznującego wesołka, o tych nie trudno, humor pozwoli mu zachować dystans. Pamiętaj również o tym, by człowiek ten był w miarę odważny, zdolny do sensownych poświęceń, ofiarny do pewnego stopnia, bo w niczym nie powinien przesadzać, wyjąwszy żądzę poznania Kosmosu. Zamierzamy przecież uczynić go Głównym Bohaterem Wyprawy Kosmicznej. A teraz sprawa najważniejsza: potrzebujemy człowieka o znakomicie rozwiniętej intuicji, niech ją wykorzystuje wówczas, gdy zawiodą inne zmysły, niech mu umożliwia poruszanie się, w ciemnościach, spełniając rolę ultradźwiękowego sonaru delfinów. Intuicja i umiejętność przewidywania uchronią go przed licznymi niebezpieczeństwami. Dobrze, jeśli odnajdziesz syna rodziców o krańcowo różnych zainteresowaniach. Załóżmy, że jego matka jest sławną artystką, a ojciec uczonym matematykiem. Niech bohater naszej wyprawy będzie przystojny, harmonijnie zbudowany, silny, nieco wyższy od przeciętnych mieszkańców Ziemi, lecz nie wielkolud. Wdzięczni ci będziemy, Menusie, za człowieka o pięknych, wąskich dłoniach, wysmukłych palcach, czarującego, łagodnego, a jednocześnie stanowczego i zdolnego do walki w każdych warunkach.
Menus odłożył list i powiedział z uśmiechem:
— Nie wyliczyłem wszystkich życzeń Dowódcy, to zajęłoby zbyt wiele czasu. Odczytałem najważniejsze fragmenty listu, a potem wysłałem depeszę: Chcę rozmawiać z Dowódcą Ekspedycji. Wkrótce spełniono moje życzenie i poznałem wielce sympatycznego szefa kosmicznej wyprawy.
— W twoich oczach dostrzegam mnóstwo wątpliwości — rzekł do mnie. — Mów, proszę, nie ukrywaj niczego.
— To zadanie przekracza moje siły — oświadczyłem. — Takiego człowieka nie ma. Taki człowiek jeszcze się nie urodził. — Czy znasz wszystkich młodych ludzi? — zapytał Dowódca.
— Znam nie najgorzej współczesną cywilizację. Znam wielu mądrych i dobrych ludzi, przede wszystkim jednak, mądrych. Ty szukasz fenomena.
— Bo organizujemy fenomenalną wyprawę kosmiczną!
— Tak, niemal cała ludzkość uczestnicy w pracach przygotowawczych. Wszystko lub prawie wszystko zostało podporządkowane jednemu celowi, jednej idei: wysłać w Kosmos wielką eskadrę gwiazdolotów.
— Największą w dziejach naszej planety eskadrę — poprawił Dowódca. — W czasie tej wyprawy nawiążemy łączność z Innymi Cywilizacjami i wspólnie z nimi ruszymy w dalszą drogę.
— Człowiek, którego szukasz, jeszcze się nie urodził — powtórzyłem. — Można przecież zastąpić go cyborgiem, skonstruowanym wedle twoich życzeń. Znam doskonałego rzeźbiarza-konstruktora. Wyprodukował w swoich laboratoriach substancję tak świetnie imitującą ludzkie ciało, że…
— Nie — przerwał Dowódca — główny bohater tej wyprawy będzie człowiekiem. Powiedziałeś: „Jeszcze się nie urodził”, a zatem należy uczynić wszystko, by przyszedł na świat.
— Więc jednak sztuczny człowiek…
— Nie. Wyszukaj najodpowiedniejszych rodziców, najdogodniejsze miejsce. Stworzymy optymalne warunki, nasi lekarze dopilnują, by to dziecko spełniło nadzieje dowództwa ekspedycji. Otrzymasz nadzwyczajne pełnomocnictwo i odpowiednie środki. Do dzieła, Menusie — zakończył rozmowę Dowódca. Menus znowu uśmiechnął się do wielomiliardowej widowni.
— Wróciłem do swojego domu nieco zadumany. Przywykłem do trudnych zadań, wszakże to należało do najtrudniejszych. Tego faktu nie zmieniały nadzwyczajne pełnomocnictwa ani odpowiednie środki. Włączyłem do działań eliminacyjnych maszyny strefowe i podzespoły okręgów klimatycznych. Wertowały karty kandydatów na rodziców Głównego Bohatera, miliony kart. Po upływie roku analizatory wyselekcjonowały pięćset par młodych małżeństw, eksperci-psycholodzy wybrali jedną dziesiątą. Dalsze badania, trwające drugi rok, umożliwiły wytypowanie pięciu małżeństw, spełniających wszystkie warunki. Ludzie wspólnie z maszynami dokonali wyboru ostatecznego: postanowiono, że trzy pary małżeńskie spłodzą troje dzieci. Po upływie dziesięciu lat Najmądrzejsi zdecydują, komu powierzymy rolę Głównego Bohatera.
— Drodzy moi — rzekł Menus do iluś tani miliardów ludzi. — Prace przygotowawcze, poprzedzające wysłanie eskadr gwiazdolotów, trwały dwadzieścia lat. Przed dwudziestu laty Dowódca Ekspedycji zwrócił się do mnie. Dwa lata później asystowałem przy narodzinach trzech chłopców. Pierwszy ujrzał światło dzienne w sztucznym mieście zawieszonym w przestrzeni międzyplanetarnej. Drugi urodził się w ośrodku astronautycznym na Marsie, a trzeci w rezerwacie na Ziemi, w wiosce góralskiej, otoczonej wspaniałymi lasami; nic tutaj nie zmieniło się od dziesięciu wieków. Korzystałem z rad Genialnych Specjalistów od Spraw Programowania Ludzkich Charakterów. To oni wybrali trzy różne miejsca, bo nikt nie umiał odpowiedzieć na pytanie, jakie środowisko będzie najdogodniejsze, najbardziej sprzyjające dla rozwoju Głównego Bohatera. Najpierw urodziło się dziecko w sztucznym mieście. Rządcy miast sąsiednich, orbitujących w różnych punktach naszego Układu Słonecznego, przesłali rodzicom gratulacje i podarki. Tego dnia wystrzelono setki rakiet. Wspaniale iluminowały niebo nad Ziemią. Następnego dnia świętowaliśmy na Marsie urodziny drugiego chłopca, a w tymże dniu, w nocy krzyk trzeciego pętaka poruszył mieszkańców wioski góralskiej. Był to oczywiście początek moich kłopotów. Przez dziesięć lat, zgodnie z opracowanym uprzednio programem, ludzie i maszyny obserwowali trzech chłopców. Rodzice i wychowawcy kształtowali ich charaktery według wzoru wymarzonego przez Dowódcę Ekspedycji. Cała trójka pomyślnie rozwijała się i nikt nie umiał wyodrębnić najlepszego. Chłopcy zadziwiali wszystkich inteligencją, urodą, siłą.
— Jakże tu wybrać najdoskonalszego — głowili się Mędrcy — skoro każdy zdumiewa indywidualną doskonałością? Wyrosną z nich wybitni ludzie, nie sposób wszakże teraz odgadnąć, który z tej trójki najlepiej odegra rolę Głównego Bohatera.
— Trzeba poddać chłopców próbie — podpowiedziała Maszyna-Analizator Ludzkich Poczynań.
— Należy stworzyć taką sytuację, precyzował elektroniczny doradca — by poznać ich reakcję w warunkach absolutnej izolacji od dotychczasowego środowiska. Muszą poznać smak samotności i stanąć oko w oko z niebezpieczeństwem.
Często zabierano chłopców na przejażdżkę wokół Ziemi. Postanowiłem, że w czasie takiego spaceru pojazd kosmiczny wyląduje przymusowo na awaryjnej platformie. Mój plan w pełni został zrealizowany. W odpowiednim momencie zawiodły urządzenia sterownicze. Pojazd opadł na platformę i wtedy stało się coś dziwnego. Usłyszeliśmy śmiech jednego z chłopców, a potem słowa: „Nie bójcie się, nie spadnie nam włos z głowy, spójrzcie, jeszcze wczoraj na zachodnim krańcu platformy stały dźwigi i maszyny montujące, przelatywałem tędy z kosmonautą Loxem, a teraz schowano je, sprzątnięto, oczyszczono lądowisko. Czy wiecie dlaczego? Bo przewidziano awarię tego pojazdu. To znaczy, że chcą nas poddać próbie.”
Włączyłem pospiesznie ekran. Zobaczyliśmy trzech chłopców rozglądających się po kabinie pojazdu — który z nich wypowiedział te słowa, który odgadł prawdziwą przyczynę awarii?
— Tak, to próba! — zawołał chłopak urodzony w wiosce górskiej. — Przyjrzyjcie się uważnie tym aparatom na suficie. Podsłuchują nas i podglądają.
Natychmiast wysłałem wiadomość do Centralnego Ośrodka Wypraw Kosmicznych: Koordynator Menus do Dowódcy Ekspedycji: — Głównym Bohaterem będzie Tytus.
Jeszcze kilka lat obserwowano chłopców. Nie omyliłem się. Zapadła wreszcie ostateczna decyzja. Tytus, obecnie dwudziestoletni mężczyzna, otrzymał zaszczytny tytuł Głównego Bohatera Wielkiej Wyprawy. Jest egzobiologiem, pracuje w zespole uczonych na sztucznej wyspie, krążącej wokół Merkurego.
Menus ukłonił się, pozdrowił ileś tam miliardów ludzi (najsprawniejsze maszyny nie umiały odpowiedzieć na pytanie, ilu dokładnie obywateli naszej planety uczestniczy w spektaklach telewizyjnych) i oznajmił:
— Oto on. Właśnie rozmawia z Generalnym Informatorem.
Mieszkańcy Ziemi zobaczyli młodego, wielce urodziwego mężczyznę, a ponieważ był nagi, bo przed chwilą wyszedł z basenu, mogli również stwiedzić, iż był doskonale zbudowany. Nic, dosłownie nic nie mąciło proporcji jego ciała. Głowa, opis wypada rozpocząć od głowy, jako że żyjemy w Epoce Wielkiego Rozumu, otóż głowa była w sam raz, nie za mała, nie za duża, raczej owalna niż okrągła, dumnie osadzona na silnym karku, który… i tak dalej, i tak dalej. Żaden, nawet najdoskonalszy opis nie odda prawdy, szkoda trudu. Młody człowiek zdumiewał harmonią swoich kształtów, bo proporcje torsu, ramion, nóg, nie wyłączając lędźwi, godne były dłuta najznakomitszego rzeźbiarza. Zaniechajmy dalszych uniesień i zachwytów. Jeżeli ten człowiek posiada równie wspaniałe wnętrze, pogratulujmy Dowódcy Ekspedycji. Główny Bohater został stworzony na obraz i podobieństwo bogów. Siedział teraz w fotelu w ogrodzie Centralnego Obserwatorium Astronomicznego i odpowiadał na pytania Generalnego Informatora.
— Jesteś Głównym Bohaterem Wielkiej Wyprawy — mówił G.I. — czy uświadamiasz sobie znaczenie tego faktu?
— Główny Bohater — Tytus roześmiał się. — To określenie literackie. W rzeczywistości, w naszej rzeczywistości wielu ludzi można obdarzyć tytułem Głównego Bohatera, a w Wielkiej Wyprawie wezmą udział tysiące wspaniałych ludzi i wszyscy zasługują na miano Głównych Bohaterów.
— Nikt nie umniejsza roli uczestników ekspedycji, lecz ty przesadzasz. Wkrótce dwa tysiące gwiazdolotów pomknie w Kosmos. Każdy zabierze stu kosmonautów, wiele lat przygotowywano ich do tej ekspedycji, wybrano najlepszych z najlepszych, lecz tobie powierzono rolę specjalną, twoje przeżycia będą obserwowane przez wszystkich, przez mieszkańców Ziemi, przez ludzi żyjących na innych planetach naszego układu, przez obywateli sztucznych miast, zawieszonych między Ziemią, Księżycem, Marsem i Wenus. Ty będziesz uosabiał załogi dwu tysięcy pojazdów kosmicznych. Nie możemy jednocześnie relacjonować przeżyć dwustu tysięcy uczestników Wielkiej Wyprawy, najsprawniejsze maszyny nie potrafią informować o przebiegu badań, prowadzonych przez dwa tysiące gwiazdolotów. Dlatego wybrano Gwiazdolot Numer 2000, pojazd kosmiczny Dowódcy Ekspedycji, okręt flagowy Wielkiej Wyprawy. Zabierze on, podobnie jak inne statki, stu ludzi, a wśród nich eksperta, egzobiologa, młodego uczonego, zajmującego się życiem Innych Cywilizacji. Już dawno zapadła decyzja, że ten właśnie egzobiolog będzie Głównym Bohaterem. Ludzie, którzy nas słuchają w tej chwili, ludzie, którzy nas widzą, pragną poznać Tytusa. Twoja skromność utrudnia to poznanie.
— Skromność? — Tytus zdziwił się. — Po prostu źle się czuję w skórze Głównego Bohatera.
— Wyraziłeś zgodę na odegranie tej roli.
— Powiedziałem: „Tak”, bo podporządkowałem się woli organizatorów Ekspedycji. Mówili: „Nie przejmuj się zbytnio swoją rolą, lecz nie powinieneś marnować wielu lat pracy nad sobą. Uczyniłbyś to, odmawiając udziału w wyprawie w roli Głównego Bohatera”. Pokazano mi dwadzieścia lat, od momentu moich urodzin po dzień dzisiejszy. Kilkuset wybitnych specjalistów kształtowało mój charakter, moją psyche i fizys. Stworzono optymalne warunki dla rozwoju mojego rozumu, wykorzystano najnowsze zdobycze nauki, by przyspieszyć ten rozwój. Kondensowano informacje z różnych dziedzin wiedzy i równocześnie pogłębiano chłonność mojego umysłu. Czy mogłem powiedzieć: „Nie”, kiedy poproszono mnie o odegranie głównej roli? Wykonam swoje zadanie — Tytus spojrzał w niebo i dodał: — jeśli Kosmos pozwoli.
— Czy to prawda, że pracujesz obecnie nad teorią Sterowania Własną Świadomością?
— Pracuję nad problemem prawidłowego odczuwania i odbierania rzeczywistości — odparł Tytus. — Ciągle jeszcze nie potrafimy zachować odpowiedniego dystansu do własnych poczynań. Niegdyś żyliśmy w półśnie, budząc się od czasu do czasu, by w sposób niedoskonały kontemplować czas teraźniejszy. Potem nauczono ludzi świadomego przeżywania własnej egzystencji, nie zasypiali, lecz świadomość istnienia była ciągle jeszcze przytępiona przemijaniem. Wreszcie nauczyliśmy się zwalniać bieg czasu, a niektórzy posiedli dar zatrzymywania godzin, minut, sekund. Są to wszakże pierwsze nasze kroki w czasie. Odkryłem, że świadomość ludzka nadaje przemijaniu kształt, barwę, smak, podejrzewam, że sterujemy czasem podświadomie, nie zdając sobie sprawy, dokąd to sterowanie prowadzi. Ciągle jeszcze nie wykorzystujemy w pełni mózgu. W czasie wyprawy kosmicznej lepiej poznamy czas i być może, poznamy odwrotną stronę tego zjawiska niewidoczną z Ziemi. W wielkim murze ustawicznie wybijamy nowe okna. Wcześniej czy później musimy poznać i zrozumieć kształt Kosmosu. Gdy dyskutowano ze mną o tej teorii świadomego przeżywania rzeczywistości, usłyszałem pytanie: „Powiadasz, że człowiek umie budzić się, a czy to nie jest dalszy ciąg snu. Ludzie śnią, że budzą się, więc, cokolwiek uczynią — śpią”. Już dawno teoretyzowano na temat: „Cokolwiek widzę, cokolwiek słyszę, to złudzenia. Świat, który nas otacza, jest ułudą zmysłów. Z tego nie można się wyzwolić. Niedoskonały słuch nie pozwala słyszeć najpiękniejszych dźwięków, do naszych uszu nie docierają melodie Kosmosu, nie słyszymy głosu Rozumniejszych od nas, niedoskonały wzrok uniemożliwia widzenie rzeczywistego świata. Słabo rozwinięty umysł nie kojarzy zjawisk, które docierają do naszej świadomości. Domyślamy się istnienia czegoś, czego jeszcze nie rozumiemy, ale do czego tęsknimy, ożywia nas niepokój, dodaje sił przekonanie o przejściowym stanie własnej słabości.” Tak mówili ludzie przed wiekami. A dzisiaj? — Tytus zanurzył stopę w wodzie basenu. — Dzisiaj wiemy, że bariera czasu znajduje się w naszych mózgach, że w warunkach ziemskich nigdy nie zdołamy jej pokonać. Dlatego wybieramy się w daleką podróż.
Generalny Informator podziękował Tytusowi. Na ekranach pojawiła się postać Menusa. Koordynator Działań Czwartego Stopnia powiedział:
— Na dwustu kosmicznych wyspach, zawieszonych w przestrzeni międzyplanetarnej dobiegają końca prace nad montażem gwiazdolotów.