— Stoisz przed oknem i rozmyślasz — usłyszałem głos Tytusa.
Zszedł do galerii, jak co dzień rano, tuż po wschodzie słońca.
— Początek nowego dnia — mówił Paweł Do, uśmiechając się z ekranu do kosmonautów. — Warto uświadomić sobie w czasie porannego spaceru, że uczestniczymy w wyprawie kosmicznej. Gdziekolwiek jesteśmy, istniejemy, przychylnie przyjmowani przez Kosmos.
— Istniejemy — powtórzył Tytus. — Ja istnieję, ty istniejesz. Jestem, ciągle jestem. Podobno rysy naszych twarzy zaostrzyły się. Czyżby przedwczesna starość? Lekarze są zaniepokojeni, wyniki badań nie ujawniły żadnych zakłóceń organicznych, potwierdziły pełną sprawność umysłów.
— Tym gorzej — oświadczył Astromedyk Julis po wielogodzinnej naradzie z ludźmi odpowiedzialnymi za zdrowie ekspedycji. — Tym gorzej, bo te cienie pod oczami, przy nozdrzach i na policzkach świadczą nie tylko o przemęczeniu. Na wszelki wypadek zmieniliśmy nieco skład atmosfery w gwiazdolotach, dodając ozonu i heliosteru, który posiada właściwości regenerujące. Od wczoraj wdychamy słońce i Wszechświat wydaje się słoneczniejszy i bardziej przyjemny.
— Tak, tak — przyznałem — helioster jak gdyby rozjaśnił nasze wnętrza, przewietrzył mózgi. Podobno sygnał-drogowskaz brzmi coraz doniosłej.
— Spotkamy Mądrzejszych od Nas — rzekł Tytus. — Zobaczywszy ciebie przy oknie, usłyszałem twoje myśli.
— Usłyszałeś moje myśli?
— Człowiek myśli obrazami, słowami. W tym drugim przypadku mówi bezgłośnie. Ty rozmyślasz o egocentryzmie.
— Zadziwiające.
— Potrafimy przecież przekazywać i odbierać myśli.
— W szczególnie sprzyjających warunkach.
— Myślałeś: „Eskadra znajduje się w centrum Wszechświata, gwiazdolot Dowódcy w środku eskadry, a ja, Narbukil, stoję w samym środku statku. Jestem więc środkiem Wszechświata.”
— Tak właśnie myślałem.
— Spotkanie z Rozumniejszymi ułatwi nam rozwiązanie tego problemu. — Egocentryzmu?…
— I związku istoty myślącej, świadomej swego istnienia, z innymi bytami, wypełniającymi Kosmos. Tytus stał przy drugim oknie.
— Widzę, słyszę swój głos, czuję pod stopami podłogę galerii, dotykam palcami prawej dłoni balustrady. Jasno, wyraźnie, intensywnie odczuwam rzeczywistość. Za oknem inny gwiazdolot… zbliża się. Co oznacza ten manewr? Spójrz, to przecież nasz statek, dobrze widać numer 2000.
— W przestrzeni kosmicznej ktoś zawiesił gigantyczne zwierciadło. Odbija obraz gwiazdolotu Dowódcy.
Znaleźliśmy się w innym, a przecież takim samym świecie.
— Będę mówił o swoich wrażeniach, o tym, co widzę, co czuję i o tym, co myślę, a ty utrwalaj każde słowo i bądź w pobliżu, nie odchodź — prosił Tytus. — Ciągle stoimy przed lustrem, czy widzisz moje i swoje odbicie?
Widziałem dwie postacie w skafandrach, nie mogłem jeszcze rozpoznać rysów, ale sylwetki były znajome: wyższa — to Tytus, przysadzista i zgarbiona — to wierna kopia mojej osoby.
— Lądowanie odbyło się tak nagle, że umknęły mojej uwadze wszelkie działania poprzedzające. Zawsze wysyłamy sondy, które z wielką skrupulatnością badają skład atmosfery i warunki na planecie. Dlaczego tym razem zaniechano rekonesansu? To lekkomyślna nieostrożność — mówił Tytus. — Zbesztam Dowódcę.
Wyraziłem swoje zdziwienie.
— Pragniesz zbesztać Pawła Do? — Powinienem go zbesztać, bez potrzeby naraża życie kosmonautów. Nic nie wiemy o tej planecie. Ni stąd, ani zowąd wylądowaliśmy, nie zauważyłem, kiedy to się stało. A ty zauważyłeś?
— Nie — odparłem — staliśmy przy oknach w galerii gwiazdolotu. Dostrzegłeś odbicie naszego statku.
— Potem, co było potem? — dopytywał się Tytus.
— Nastąpił gwałtowny przeskok czasu, ominęliśmy pośrednie stopnie pierwszego, drugiego i wielu jeszcze „potem”. Pęd czasu sprawił, że nasze zmysły nie zdołały uchwycić szczegółów. Gdy siedząc w bardzo szybkim pojeździe, który niknie po szynach, spojrzysz w okno, krajobraz upodobnia się do taśmy o kolorowych pasmach, nikną detale, kształty.
— Gdzie jesteśmy?
— Na szerokich schodach, przed gmachem z czarnego kamienia.
— Budynek bez okien, bez drzwi. To forteca.
— Zamek — powiedziałem bez przekonania.
W rezerwatach na Ziemi zachowały się wspaniałe zamki, ale żaden nie był podobny do tego. Człowiek chętnie przyrównuje coś do czegoś.
Szliśmy po szerokich schodach. Tytus widział białe stopnie, ja niebieskie. Prowadziły do gmachu z czarnego kamienia, lecz czyniły to niedbale, byle jak, bo nie było widać końca tej wędrówki po schodach, aż Tytus stracił panowanie nad sobą.
— Widzisz, do czego prowadzi bezmyślność? Te schody są bezmyślne, bo projektował je bezmyślny architekt. Pierwszy projekt podarł, drugi spalił, trzeci podeptał. Dureń! — krzyczał Tytus — skończony idiota! Postanowił stworzyć monumentalne schody dla monumentalnych ludzi.
— Uspokój się — prosiłem i by udobruchać egzobiologa, powiedziałem: — On te schody zbudował dla ciebie, dla Głównego Bohatera Wyprawy. Po powrocie na Ziemię wejdziesz po tych schodach na sam szczyt, tuż przy tobie staną: Paweł Do, Tereza, Laurin, Akon, Egin, Soke, Julis, Hesker i Kronikarz Wyprawy, Narbukil. Pozostałe stopnie zajmą kosmonauci, uczestnicy ekspedycji. Ludzie będą defilować przed wami, a poeci…
— Poeci — przerwał Tytus — napiszą ballady o czarnym gmachu. Cóż to, budynek ucieka przed nami?
I ja odniosłem takie wrażenie. Dom oddalał się. Biegliśmy po szerokich, raz białych, raz niebieskich schodach, ciągle nie mogąc się zbliżyć do pałacu z czarnego marmuru. Bo to był pałac, nie gmach, nie dom, lecz pałac. Ta pogoń za budynkiem rozbawiła Tytusa, roześmiał się i wtedy budynek stanął jak wryty. Podeszliśmy bliżej, olbrzymiał, potężniał, aż stanęliśmy tuż przy nim. Czerń ściany poszarzała. Tytus oparł czoło o zimny marmur i chichotał. Pomyślałem: nie powinien za długo chichotać. To objaw histerii albo jeszcze czegoś gorszego. Chichot ucichł. Tytus zmęczył się i usiadł pod ścianą z szarego marmuru. Nie, to nie był marmur. Raczej kryształ. Bo ustąpiła szarość i ściany stały się przeźroczyste.
Po tamtej stronie wschodziło słońce. Graliśmy w piłkę na dziedzińcu Akademii Astronautycznej. Sędziował Laurin, który przerywał grę gwizdkiem. W czasie przerw tłumaczył, na czym polega różnica między koinomaterią i antymaterią. Podczas wielkiej przerwy odwiedził graczy filozof Akon. Przyniósł drugą piłkę, mówiąc, że jest to antypiłka, czym bardzo zdenerwował Laurina.
— Z antymaterii można zbudować antygwiazdę — mówił głośno Kosmolog.
Otworzyłem szerzej oczy, podobnie postąpił Tytus. Spacerowaliśmy po galerii gwiazdolotu Dowódcy, słuchając pogadanki Laurina o antyświecie.
— Zdrzemnąłem się? — szepnął do mnie Tytus.
— Słucham cię, Narbukil? — Kosmolog usłyszał ostatnie słowa. — O jakiej mówisz drzemce?
Opowiedziałem, jakiemu ulegliśmy złudzeniu. Laurin podszedł do okna, kosmonauci przerwali spacer. Kosmolog milczał, uważnie wpatrując się w przestrzeń. Czekaliśmy, co powie.
— Widzę bliźniaczy gwiazdolot Dowódcy — odezwał się lekko schrypniętym głosem. — Czerwono-żółte pasy i liczbę dwa tysiące. Kamery przekazują obraz statku na ekran, imitujący okno. Może to po prostu jakieś zakłócenie, odbicie fal…
— Badamy to zjawisko — usłyszeliśmy głos Pawła Do. — Od dwóch godzin towarzyszy sygnałowi dźwiękowemu, który prowadzi eskadrę. Nie znane źródło przekazuje obraz gwiazdolotu i wyzwala w naszej wyobraźni wizje przeszłości, fragmenty minionego czasu są ukazywane na tle nadrealistycznym, zapożyczonym z Innego Świata. To tylko oczywiście hipoteza. Najbardziej oddalona Grupa Wschodnia statków kosmicznych znajduje się poza zasięgiem tych zjawisk. Będą z oddalenia czuwali nad świadomością i podświadomością kosmonautów grupy Północnej, Zachodniej i Grupy Południowej. Ta ostatnia spełnia rolę pomostu, ułatwiającego wielokanałową łączność zespołów północnych i zachodnich ze wschodnią częścią eskadry. Bądźcie przygotowani na różne próby nawiązania z nami kontaktu, na różne metody przemawiania do naszej wyobraźni. Rozumniejsi pragną przekazywać nam informacje o strukturze egzosfery kosmicznej. Czuwajcie wzajemnie nad sobą. Eksperci proponują natychmiastowe stworzenie pięcio-, sześcioosobowych sekcji kosmonautów. W każdym zespole powinna się znaleźć jedna kobieta — zakończył Dowódca. Powiedziałem do Tytusa:
— Paweł Do ogłosił alarm szczególnego rodzaju, wprowadzając stan wyjątkowy dla psychiki, dla intelektu.
— Ostrożność podyktowana niepokojem — odrzekł Tytus. — Tęsknimy za Rozumniejszymi od nas; lękamy się Nadrozumu. Ludzi zawsze trapiła obawa przed wielkością niemożliwą do ogarnięcia ludzkimi zmysłami, spokojną analizę zakłócało przekonanie o zimnym, wyrachowanym Nadrozumie eksperymentującym bez jakichkolwiek ograniczeń, z absolutną swobodą i obojętnością dla materii, służącej do doświadczeń.
— Czy wyzbyliście się tych obaw? — zapytał Laurin.
— Nie — stwierdził Akon. — Ciągle obawiamy się Innych Wielkich Wymiarów. Obserwując tygiel kosmiczny, niemożliwe do uzmysłowienia sobie bezkresne przestrzenie, odkrywając coraz dalsze i coraz większe światy, nie możemy uwierzyć w poczucie humoru Rozumniejszych od nas. Czy zechcą być łagpdnymi, wyrozumiałymi nauczycielami? — Czy potraktują ludzi tak samo jak my mieszkańców planety Xyris? — odezwał się Tytus.
— Tak samo? — zdziwił się Laurin. — Są przecież inni, Nadrozumni, a więc albo bardziej ludzcy, albo mniej.
— Pora stworzyć zespół samokontroli — powiedział Akon. — Proponuję następujący skład sekcji: Tytus, Tereza, Laurin, Narbukil i Akon.
— Kto będzie czuwał nad Pawłem Do? — zatroszczył się Tytus.
— Hesker, Egin, strateg Soke, astromedyk Julis — recytował Laurin — oraz nawigator i jego żona.
Owładnęło mną uczucie zadowolenia. Nieoczekiwane i niczym nieuzasadnione. Powiedziałem głośno i wyraźnie:
— Jakże jestem zadowolony.
— Z czego? — zapytał Laurin. — Ach, rozumiem, sam nie wiesz. Coś w rodzaju błogostanu.
— Coś w tym rodzaju — przyznałem. — Cieszę się, nie znając przyczyny radości. Czyżby to była zapowiedź radosnych wydarzeń?
— Znowu widzę dziedziniec Akademii Astronautycznej — powiedział Tytus. — Widzę siebie, Terezę, Laurina, Akona i Narbukila. Mecz skończył się, rozweseleni żartem o antypiłce, improwizujemy podobne dowcipy. Dzisiaj wtorek, po południu jazda konna na hipodromie.
— Konie to cudowne stworzenia, nieprawdaż, Narbukilu?
— Niektórzy uważają, że cudowniejsze od ludzi.
— Bo ludzie jeżdżą na koniach, a nie odwrotnie.
— Konie są wspaniałe!
— Wspaniali ludzie na wspaniałych koniach, co wiesz o centaurach?
— Tyle, co ty. Mityczne stworzenia.
— A jeśli nie mityczne, Narbukilu?
— Byłby to jeszcze jeden eksperyment, fantastyczny, śmiały.
— Udany eksperyment.
— Efektowny, Tytusie, chociaż nie najefektywniejszy. Menażeria ziemska dobrze świadczy o fantazji eksperymentatorów. Przyglądałeś się kiedyś żyrafie albo żywym kwiatom morskim, albo kolibrom? Setki tysięcy gatunków, odmian, miliony kształtów, co za nieprawdopodobne bogactwo form, ile znakomitych rozwiązań konstrukcyjnych! Motyle udały się, efemerydy mają tyle wdzięku! Co powiesz o zaskakującej inteligencji delfinów, o wzruszającym wdzięku antylop, o groteskowych kangurach, o pociesznych hipopotamach, o świecie mrówek? Ziemia stała się laboratorium, źle mówię, to pracownia architektoniczna, zatrudniająca genialnych i śmiałych artystów. Niektóre pomysły nie zostały zrealizowane. Może projekt centaura obraził czyjąś godność?
— Najprawdopodobniej zaprotestowały konie — powiedział Tytus i wskoczył na jabłkowitego ogiera. Dosiadłem spokojniejszego rumaka.
— To nie rumak, to muł — filozof Akon siedział pod figowcem i śmiał się. — Muł, Narbukil na mule, cóż to za cudowny widok dla moich zmęczonych oczu!
— Guzdrzesz się i guzdrzesz — strofował mnie Tytus. — Nie słuchaj Akona. Od rana do nocy filozofuje, patrząc w niebo. Najchętniej rozmyśla w cieniu figowego drzewa. Ten człowiek nigdy się nie spieszy, czas dla niego nie istnieje.
— Co nie istnieje? — zapytał Akon. — O czym wy mówicie?
— O czasie — odrzekłem. — Teraźniejszość przeplata się z przeszłością.
— Rozumniejsi od Nas pragną lepiej poznać Czas Przeszły kosmonautów — powiedział Dowódca. — Dlatego zapewnię wyzwalają te wspomnienia i penetrują naszą wyobraźnię.
Powrót do teraźniejszości nastąpił nagle.
— Fala przeszłości przypływa i odpływa — rzekł Tytus. — Pozwalają zachować nam świadomość obu czasów.
— Chcą lepiej poznać ludzką psychikę — powiedział Laurin. — To zapewne prolog, poprzedzający nawiązanie bezpośrednich kontaktów. Coś w rodzaju testów próbnych.
— Pragną przekonać się, czy jesteśmy inteligentni — przemówił Akon. — Prawdopodobnie cały czas obserwują uczestników ekspedycji. Sygnał-drogowskaz prowadzi eskadrę od gwiazdy do gwiazdy. Poznaliśmy trzy fragmenty Kosmosu, dwukrotnie nawiązując kontakt z istotami myślącymi.
— Były to istoty prymitywne — odezwał się Laurin — przypominające w pewnym stopniu ludzi w okresie Wczesnego i Średniego Prymitywu.
— Przypomnienie nie pozbawione określonego sensu — stwierdziła Tereza.
Teraz dopiero zauważyłem jej obecność. Kiedy weszła do galerii? Jak gdyby odgadując moje myśli, powiedziała: — Przed pięcioma minutami, spełniając prośbę Pawła Do, wsiadłam do windy i przyjechałam tutaj. Spacerowaliście po galerii, śpiąc z otwartymi oczami. Mówiłam: dzień dobry, Tytusie, a ty milczałeś, mówiłam: dzień dobry, Laurin, jak się masz, Narbukilu, witaj, zacny filozofie. Nie reagowaliście na moje powitania. Potem Tytus zwrócił się do Narbukila: „Guzdrzesz się i guzdrzesz. Nie słuchaj Akona. Od rana do nocy filozofuje, patrząc w niebo. Najchętniej rozmyśla w cieniu drzewa figowego. Ten człowiek nigdy się nie spieszy, czas dla niego nie istnieje”. „Co nie istnieje? — zapytał Akon. — O czym wy mówicie?” „O czasie — odparł Narbukil — Teraźniejszość przeplata się z przeszłością”, i odetchnąwszy głębiej, począł rozglądać się po galerii. Dowódca uprzedził mnie, że niektórzy kosmonauci tracą chwilami świadomość czasu teraźniejszego. Czekałam zatem na powrót z przeszłości, co wkrótce nastąpiło. Narbukil był uprzejmy powitać mnie uśmiechem. Tytus wymruczał pod nosem, że coś tam przypływa i odpływa. Czy te podwójne podróże są bardzo męczące?
— Podwójne? — zdziwił się Akon.
— No tak, bo gdy gwiazdoloty z szybkością światła przemierzają przestrzenie kosmiczne, wy wędrujecie po czasie minionym. Czy można dotrzymać wam towarzystwa?
— Znakomity pomysł — ucieszył się Tytus. — Twój udział w tych eskapadach jest nieodzowny. Uwaga, znowu zacierają się obrazy rzeczywistości, niknie w oddali galeria…..a pojawia się krajobraz. Droga biegnie teraz w dół i widać w zielonej dolinie białe domy miasteczka, czerwoną basztę i stary wiatrak na wzniesieniu. Czy widzicie to samo?
— Tak — odparła Tereza. — Widzę domy, wiatrak, drzewa, słyszę tętent kopyt końskich.
— Bo to konna przejażdżka — wyjaśnił Laurin. — Ty również siedzisz na koniu.
— Nie pamiętam tego miasta — powiedziała Tereza. — Chętnie dosiadaliśmy koni, znakomicie odpoczywając po wielogodzinnej pracy w Akademii Astronautycznej. Jeździliśmy po rezerwacie leśnym, po parkach, a najczęściej na przełaj, łąkami w stronę jeziora.
— Stara treść w nowej formie — orzekł filozof Akon, jechał na kiepskim koniu, z trudem utrzymując się w siodle. — Koń w moim wieku to czyste szaleństwo.
— Koń jest o wiele młodszy od ciebie — zapewnił Laurin. — Koń w twoim wieku byłby słoniem albo żółwiem.
— Źle się wyraziłem, chciałem powiedzieć, że jazda na koniu w moim wieku to szaleństwo. Za kilka dni skończę sto lat. O czym mówiliśmy? Aha, o starej treści w nowej formie. Rozumniejsi odtwarzają fragmenty autentycznej przeszłości, przeżywamy ją powtórnie, lecz sceneria inna, starsza. Podobne miasta wznoszono w czasach historycznych na zachodzie strefy, zwanej Europą. Panował tam zdrowy klimat, powietrze przesycone słońcem regenerowało siły, przywracając energię i pogodę ducha.
Narbukil skrzywił się niemiłosiernie, czyżbym powiedział coś niestosownego? — Wybacz, proszę, nie zamierzałem cię urazić.
— Nie uraziłeś — odparłem lekko poirytowany.
— Siodło twarde niczym skała, a koń począł nagle cwałować. I ja pierwszy raz oglądam podobną panoramę.
— Ciszej — prosił Tytus — słyszę dźwięki sygnału-drogowskazu.
— Za chwilę wrócimy do gwiazdolotu — powiedziałem — ale przepowiednia nie sprawdziła się. W dalszym ciągu cwałowaliśmy drogą, prowadzącą do miasteczka. Sygnał-drogowskaz dźwięczał w uszach, stawał się coraz bardziej natarczywy.
Tereza zatrzymała gwałtownie konia wołając:
— Oni chcą nas ogłuszyć. Mam dosyć tego! Sygnał przycichł.
— Zrozumieli — ucieszył się Laurin. — Ten sygnał wskazuje nam drogę nie tylko w Kosmosie.
— Jedźmy, jedźmy — przynaglał Tytus. — Szkoda czasu, najdalej za kwadrans dotrzemy do miasta.
Spiął konia ostrogami i pognał na przełaj przez łąki, a my za nim.
— Co za cudowna okolica — zachwycał się Laurin.
Wierzyłem mu na słowo. Skupiwszy całą uwagę na trudnej sztuce utrzymania równowagi w pełnym galopie, nie miałem możności podziwiania widoków. Wreszcie skończyła się tak wariacka jazda. Zsiedliśmy z koni przed wysoką, lecz wąską bramą.
Sygnał-drogowskaz umilkł, co oznaczało, że jesteśmy u celu.
Po przejściu przez dwie bramy, znaleźliśmy się na obszernym, dwupiętrowym dziedzińcu arkadowym.
— Zachwycające — rozanielił się filozof Akon mimo silnego zmęczenia. — Ile lekkości w tych arkadach, ile radosnego uroku, ile harmonijnego rytmu!
— Widzę postać ludzką na balkonie — Tytus przerwał uniesienie Akona. — Gestami zaprasza do środka pałacu.
— Czy przyjmiemy zaproszenie?
— Powinniśmy przyjąć — odrzekła Tereza. — Ciągle zachowujemy pamięć czasu teraźniejszego i świadomość obecności w czasie minionym.
— Lecz ustało falowanie czasu — zauważyłem. — Już tak często nie wracamy do gwiazdolotu.
— Nie pozwólmy na siebie zbyt długo czekać — rzekł filozof. — Tęsknię za wygodnym fotelem i umieram z pragnienia.
Był to oczywiście zwrot retoryczny. Akon mimo zmęczenia trzymał się świetnie, szedł szybko po schodach, wyprzedziwszy Tytusa i Terezę. Odniosłem wrażenie, iż uczynił to w ściśle określonym celu. W przedsionku pałacowym pierwszego piętra powitał nas młody, sympatyczny mężczyzna.
— Bądźcie pozdrowieni — powiedział, rozsuwając ciemnopurpurową kotarę. — W tej sali odpoczniecie po uciążliwej wędrówce. W dzbanach nektary, na paterach owoce. Akonie, ugasisz pragnienie, wszedłeś pierwszy, zasłaniając Tytusa przed zdradzieckim ciosem?
— Nie wiem, kim jesteś — odrzekł Akon — Znasz dobrze imiona gości, odgadłeś przyczynę mojego pośpiechu. Czy można usiąść?
— Siadajcie, siadajcie, bardzo proszę.
Rozejrzałem się uważnie po nieco mrocznej sali. Ciężkie story nie przepuszczały słonecznego światła. Młody człowiek zapalił kandelabry. Wtedy dopiero zobaczyłem zastawiony stół i wygodne fotele. — Siadajcie — powtórzył nieznajomy, a gdy spełniliśmy prośbę, napełnił sześć kielichów i wzniósł toast. — Za powodzenie kosmicznej wyprawy.
— A więc za przyszłość— powiedziała Tereza.
— Za trzy czasy — rzekł Tytus. — Za przeszłość, która przywiodła nas do tej komnaty, za teraźniejszość, dobrze znaną w gwiazdolocie i jeszcze trudną do zdefiniowania w tym miejscu, wreszcie za przyszłość!
Młody człowiek uśmiechnął się przyjaźnie. Był nie tylko sympatyczny,był także przystojny, żeby nie powiedzieć urodziwy. Ciemne, długie włosy opadały na biały, szeroki kołnierz. Zielony aksamit kurtki kontrastował z czerwonymi pończochami. Na czarnych trzewikach lśniły srebrne klamry. Drobne dłonie o smukłych palcach spoczywały na kolanach. Delikatne, niemal kobiece rysy wzbudzały zaufanie. Ileż to dziecko mogło mieć lat?
— Szesnaście — odparł, czytając w moich myślach — ale już wiele przecierpiałem. — Milczeliśmy, więc mówił dalej: — W czasie bijatyki straciłem prawe oko. Rana długo dokuczała, przez dwa lata nosiłem czarną opaskę, a teraz… — jednym ruchem wyjął sztuczne oko i położył je na talerzu obok brzoskwini. Usłyszałem lekkie westchnienie Terezy. Młodzieniec podniósł kielich.
— Za pomyślność ekspedycji — powtórzył i pierwszy opróżnił puchar.
Poszliśmy w jego ślady. Nektar był wyborny, gasił pragnienie, rozjaśniał umysł.
— Bodajże odgadujesz myśli — odezwała się Tereza. — Więc spełnij moją prośbę.
— Chętnie — rzekł młody człowiek i umieścił oko w oczodole. — Przepraszam, byłem niedelikatny. Zapomniałem o kobiecej wrażliwości. Pora przedstawić się. Jestem jednym z mieszkańców tego miasta. Podobno istnieje ono w rzeczywistości. Nazywają mnie Efer, ale mam wiele innych imion: Będę pośredniczył między Rozumnie jszymi a wami.
— Bez pośrednictwa ani rusz — rzekł Kosmolog Laurin. — Niemniej czujemy się wdzięczni, że zechciałeś wystąpić w takiej roli.
— Rozumniejsi mimo najlepszych chęci nie mogą bezpośrednio rozmawiać z ludźmi.
— Nie mogą, czy nie chcą? — zapytał Tytus.
— Nie mogą — raz jeszcze zapewnił Efer. — Wielokrotnie akcentowano: „Wytłumacz kosmonautom, to po prostu fizycznie niemożliwe. Najmądrzejszy człowiek nie może gawędzić z mrówkami. Ludzie nawiązali kontakt z niektórymi ssakami, lecz na tym koniec. Dlatego wybraliśmy pośrednika.”
— Również człowieka — powiedziała Tereza. — Czy posiadasz szczególny dar porozumiewania się z Rozumniejszymi?
— Nie, nie posiadam. Nie jestem człowiekiem. Zbudowano mnie na obraz i podobieństwo ludzi.
— Cyborg — odezwał się Akon. — Piękny Cyborg.
— Nie. Poza tym okiem nie ma we mnie nic sztucznego. Po prostu stworzono kształt i treść autentycznie ludzką, wzbogaconą nieludzkim umysłem, umożliwiającym porozumienie z Nimi. Dzięki temu Rozumniejsi będą mogli prowadzić dialog z przedstawicielami cywilizacji ziemskiej.
— Odgadujesz myśli, a jednak rozmawiasz z nami — zauważył Tytus. — Dlaczego to spotkanie odbywa się w przeszłości? Czy przeżywamy czas przeszły planety Ziemi?
— Odpowiem kolejno na te pytania. — Efer ponownie napełnił kielichy. — Ja odgaduję myśli, wy nie zdołaliście jeszcze opanować tej umiejętności. Co prawda intuicja Tytusa i Terezy umożliwia niekiedy czytanie w myślach, lecz swobodna pogawędka jest technicznie łatwiejsza. Od małego dziecka przygotowywano mnie do tego spotkania. Poznałem historię cywilizacji ludzkiej, zdołałem nieźle opanować wasz język.
— Odgadując myśli, popełniasz niedyskrecję — powiedziała Tereza. — Ludzie są bardzo gościnni, ale istnieją granice gościnności. Niegdyś mawiano: „Mój dom — mój zamek”. Dzisiaj powiadamy: „Mój umysł — mój zamek”.
— Rozumniejsi szanują prawa i obyczaje innych cywilizacji — odparł Efer. — Ale powiedzmy sobie szczerze, to, co w warunkach ziemskich posiada sens, tutaj traci swoje znaczenie. Dlaczego wybraliśmy wspomnienia przeszłości? Z czysto technicznych względów. Ta retrospekcja ułatwiła zorganizowanie spotkania w mieście na Innej Planecie w Innym Układzie Słonecznym. Długo szukaliśmy najodpowiedniejszego miejsca i czasu w przeszłości kosmonautów, najbardziej zbliżonego i podobnego do teraźniejszości tych stron. Przejście z czasu do czasu, z przestrzeni do przestrzeni wymaga spełnienia wielu warunków. Zdołano wreszcie odgrzebać w waszej pamięci obrazy konnych wycieczek, drogi wśród pól. Dokonany poprzednio przegląd krajobrazów i sytuacji na wielu planetach podobnych do Ziemi ułatwił odnalezienie identycznej drogi, identycznej akcji o nieco innym dalszym ciągu. W ten sposób, stale nadając sygnał-drogowskaz, wprowadziliśmy pięcioro ludzi przez pomost przeszłości do tego miasta. Czy nie można było nawiązać bezpośredniego kontaktu z eskadrą? Nie, jak słusznie, chociaż złośliwie powiedział kosmolog Laurin: „Bez pośrednika ani rusz”. Dlaczego więc nie doprowadzono do spotkania z przedstawicielami eskadry na kosmicznej drodze. Zastanawiano się również nad takim rozwiązaniem, ale Rozumniejsi nie podróżują po Kosmosie w gwiazdolotach. To bardzo stary środek lokomocji kosmicznej, praktycznie bezużyteczny przy pokonywaniu stale powiększającej się przestrzeni Wszechświata. Rozumniejsi od Was — tu Efer uśmiechnął się i przykładając dłoń do serca, mówił: — wiem, że to określenie nie obraża rozsądnych ludzi. Otóż Rozumniejsi zastanawiali się również nad możliwością sprowadzenia gwiazdolotu Dowódcy na jakąkolwiek planetę, gdzie pojawienie się statku kosmicznego nie wywołałoby paniki. Najdogodniejsze byłoby lądowanie na bliźniaczo podobnej do Ziemi planecie, zamieszkałej przez podobne do ludzi istoty, znajdujące się w tej samej lub zbliżonej fazie rozwoju. Ale taka druga cywilizacja nie istnieje — Efer przysunął paterę z owocami, wybrał rumiane jabłko i podał Terezie. — Radzę skosztować, arcysmaczne. Upoważniono mnie do wyjawienia zasady struktury cywilizacji świadomych swego istnienia w Kosmosie. Jesteście jednym z wielu ogniw kosmicznego łańcucha życia. W strefie dostępnego dla nas Wszechświata egzystuje wiele społeczeństw i istot myślących, od najprymitywniejszych do najrozumniejszych. Stały i systematyczny rozwój rozumu stwarza dogodne warunki dla samodoskonalenia się, a to prowadzi szczebel po szczeblu do szczytu drabiny intelektualnej dla tej strefy Kosmosu. Laurin pragnie wiedzieć, czy po pewnym czasie wszystkie istoty, wszystkie cywilizacje osiągną doskonałość. Słowo „wszystkie” nie określa niczego. Posługujecie się czysto ludzkimi pojęciami. Co co to znaczy: „wszystko”? Proces tworzenia stale trwa. Co chwila powstają nowe obiekty kosmiczne, mgławice, gwiazdy, planety i rodzi się nowe życie, które przechodzi kolejne etapy rozwoju. Wzrasta jedynie ilość maksymalnie rozwiniętych cywilizacji, ale i one, jak sądzą Rozumniejsi, mogą przekraczać to maksimum. Tereza pomyślała: kiedy ten szesnastoletni mędrzec zmęczy się?
— Istotnie, tak pomyślałam — przyznała Tereza. — Czy odgadujesz każdą myśl? Myślenie w twoim towarzystwie żenuje. Przestaję myśleć.
— Prawie każdą — pocieszył Efer. — Nie powinienem uprzedzać nie wypowiedzianych pytań. Wybaczcie, obcując z Rozumniejszymi odwykłem od rozmów. Starałem się wytłumaczyć, dlaczego postąpiliśmy tak, a nie inaczej. Wybrano planetę o łagodnym klimacie, żyją tu i rozmnażają się łagodne istoty.
— Nie dostrzegliśmy nikogo — rzekł Tytus.
— To południowa godzina — wyjaśnił Efer — gdy kryją się w cieniu i chłodzie swoich domów. Straże czuwały, by odpowiednio przygotować drogę i wjazd do miasta. Wasze ubiory mogły wywołać sensację. Oznajmiłem, że przybywa do stolicy poselstwo z innego kraju. Otrzymacie inne stroje, stosowne dla współczesnej epoki.
— Co to za epoka? — zapytał Laurin. — Jaki stopień rozwoju cywilizacji?
— Okres Średniego Prymitywu — odparł Efer. — Czas dawno miniony na Ziemi. Powolniejszy rytm życia średniowiecza posiada wiele uroku. Ułatwia medytacje.
— Wspomniałeś na początku rozmowy, że jesteś jednym z mieszkańców tego miasta. — Tytus położył dłoń na lśniącej powierzchni stołu. — Te meble,
komnata, pałac, dobrze świadczą o twoim guście. jesz dostatnio, wygodnie. To normalne zjawisko, powszechne?
— Nie — Efer roześmiał się głośno i był to niesłychanie melodyjny śmiech. — Zgodnie ze starym zwyczajem odziedziczyłem stanowisko zarządcy po moim zmarłym przed dwoma laty ojcu.
— Rozumiem, szczególny talent odgadywania myśli, no a przede wszystkim stały kontakt z Rozumniejszymi czynią cię wszechmocnym — stwierdził Akon. — Twoi poddani wierzą zapewne w boskie pochodzenie swego pana i władcy, może i tyrana?
— Wierzą w moje nadprzyrodzone zdolności. Nie tylko zresztą wierzą. Niejednokrotnie mieli możność przekonać się o tym.
— Wielki to zaszczyt dla skromnych ludzi — powiedziałem, włączając się do rozmowy. — Nie byle kto pośredniczy w nawiązaniu kontaktu z Rozumniejszymi.
— Tak pokierowano moim życiem, by stworzyć optymalne warunki dla naszego spotkania.
— Czy będziemy mogli od czasu do czasu wrócić do teraźniejszości eskadry? — zapytał Tytus.
— Kiedy tylko zechcecie. Nie możemy ugościć dwustu tysięcy kosmonautów, nie zamierzamy unicestwiać planów ekspedycji, nie będziemy przerywać podróży po Kosmosie. Nawiązujemy łączność z grupą przedstawicieli Cywilizacji Ziemskiej. W wyprawie uczesniczy wiele bardzo rozumnych ludzi, uczonych, ekspertów, reprezentujących różne dziedziny wiedzy. Rozumniejsi obserwowali przygotowania do Wielkiej Wyprawy, a znając cel tego śmiałego przedsięwzięcia, poczęli nadawać sygnał-drogowskaz. Postanowiono dopomóc ludziom w zakresie możliwości, którymi dysponuje Najwyższy stopień Tej strefy Kosmicznej. Będziecie pośrednikami w rozmowach z Pawłem Do i innych.
— Czy nie prościej zaprosić Dowódcę do twojego pałacu? — zapytał Laurin.
— Powiedzałem, nie chcemy przeszkadzać. Dowódca prowadzi eskadrę. Mimo kondensacji czasu, która sprawia, że godziny przeżywane w tym Układzie Słonecznym równają się sekundom w gwiazdolocie, nie możemy odrywać Pawła Do od jego obowiązków.
— Co cię niepokoi, Narbukilu? — zapytał Tytus.
— Kształt palców — odrzekłem — są grubsze niż zazwyczaj. Czy puchnę?
— Przejściowe zakłócenia — uspokoił Efer — gwałtowna zmiana klimatu, ciśnienia i wymiaru, oto przyczyny drobnych zmian. Wkrótce ustąpią.
Powiedziałem głośno do przyjaciół:
— Nie ufam pośrednikowi. Ujawnia tylko część prawdy. Rozszczepiono naszą świadomość, nie pytając o zgodę. Nikt nie pytał mnie o zdanie, czy pragnę przez przeszłość materializować się w teraźniejszości nie znanego Systemu Słonecznego. Nie próbowano porozmawiać z Terezą, z Tytusem, z Akonem, z Laurinem, czy zechcą uczestniczyć w eksperymencie jako przedmiot eksperymentu. Rozporządzono się świadomością wolnych ludzi w sposób bezceremonialny.
— Wcześniejsze nawiązanie kontaktu było niemożliwe. — tłumaczył nie zrażony moimi słowami Efer. — Teraz dopiero zadecydujecie, czy odpowiada wam propozycja Rozumniejszych.
— A jeżeli nie odpowiada? — spytał Tytus.
— Wrócicie do gwiazdolotu. — Musimy wrócić — przemówił Laurin. — Dopiero po bezpośredniej rozmowie z Dowódcą i innymi kosmonautami podejmiemy decyzję.
— Cieszy mnie rozsądek ludzi — oświadczył Efer — wzrusza umiłowanie wolności. Każda istota myśląca ma prawo dokonywania wyboru i decydowania o swoim losie. Jednak kształtowanie tego losu jest uzależnione także od czynników zewnętrznych.
— W jakim stopniu? — chciał wiedzieć filozof Akon.
— To zależy od indywidualnego stopnia rozwoju intelektu. Trzeba najpierw nauczyć się sterowania wpływami zewnętrznymi, by zwiększyć własną samodzielność. Na Ziemi rytm życia wyznaczają wschody i zachody słońca, pogoda wpływa na ludzkie samopoczucie, plamy na Słońcu, burze magnetyczne czy wyładowania elektryczności stają się źródłem wewnętrznych i zewnętrznych konfliktów. Od dawna teoretyzujecie na temat oddziaływania gwiazd i promieniowania kosmicznego na ludzi, odkrywając coraz więcej zależności między Kosmosem i człowiekiem. — Efer odgarnął z czoła kosmyk włosów. — Czynniki zewnętrzne kształtują losy ludzkie. Wystarczy chociażby przeanalizować przyczyny zorganizowania Wyprawy Kosmicznej. Kobiety pragną podziwiać czyny mężczyzn i oto wspaniali mężczyźni wyruszyli na podbój nieba.
— „Podbój” to złe słowo — przerwał Tytus. — Badamy Kosmos, niczego nie zamierzamy podbijać. Dlaczego wspomniałeś o ograniczonej wolności istoty myślącej?
— By zaoszczędzić ludziom niepotrzebnych roz1 czarowań. Wrócicie do gwiazdołotu. Czy urazi ludzką ambicję moja przepowiednia, że wkrótce znowu się zobaczymy?
— Nie urazi — powiedziałem. — Rozumniejsi widzą lepiej. Może nawet znają przyszłość Wyprawy.
Efer po chwili mówił dalej usiłując odwrócić uwagę pośrednika od myśli nurtujących kosmonautów. Odgadł i ten zamiar.
— Trudzisz się niepotrzebnie — powiedział. — Znam wątpliwości i obawy twoich przyjaciół. Proponuję powrót do czasu teraźniejszego.
Podszedł do ściany zasłoniętej kotarą, pociągnął za sznur i kotara pomknęła ku górze. Zobaczyliśmy wielkie, szeroko otwarte drzwi balkonowe.
— Odetchnijcie świeżym powietrzem — zapraszał Efer — minęła zaledwie jedna godzina czyli jedna sekunda na pokładzie statku kosmicznego.
Akon pierwszy wkroczył na balkon, za nim Laurin, Tereza i Tytus.
— Narbukil rezygnuje z powrotu — rzekł pośrednik. — Pragniesz dotrzymać mi towarzystwa?
— Czytasz w myślach — odpowiedziałem obierając piękną pomarańczę. — Pragnę przede wszystkim zaspokoić pragnienie.
— Pragniesz poznać tajemnicę wędrówek w czasie — odgadł Efer. — Przyjrzyj się uważnie kosmonautom. Stoją przy balustradzie i podziwiają panoramę miasta.
— Byłem kiedyś świadkiem podobnej sceny — mówił Tytus. — Podszedłem do balustrady. Na dziedzińcu konie piły wodę z niewielkiej sadzawki.
— Przed chwilą wróciliśmy z przejażdżki — wymruczał Akon. — Stoimy na balkonie Akademii Astronautycznej. Ten fragment przeszłości spełnia rolę pomostu między Eferem a gwiazdolotem. Piękny młodzieniec, prawdziwy paź.
— Tyran — powiedział Laurin. — Niebezpieczny mędrzec albo mag…
— …mędrzec albo mag.
— O kim mówi Laurin? — zapytał Egin, który schodził z górnego tarasu po spiralnych stopniach wiodących do galerii.
— O młodym zarządcy dalekiego kraju — odpowiedziała Tereza. — Nieprawda, Tytusie?
— Prawda, wracamy właśnie z konnej przejażdżki.
— Po drodze wstąpiliśmy do Akademii Astronautycznej — dodał Laurin. — A Narbukilowi poczerwieniał nos od nektaru.
— Prawdziwa ambrozja — przyznałem.
Egin spokojnie wysłuchał tych zwierzeń, po czym włączył ekran, a gdy pojawiła się postać Dowódcy pochylonego nad mapami nieba, powiedział:
— Tytus, Tereza, Akon i Narbukil dziwnie się zachowują. Czy wezwać Julisa?
— Niech przyjdą do mnie razem z tobą i Julisern — rzekł Paweł Do. — Rozszyfrowaliśmy drugi, nowy sygnał, to zaledwie dwa ciągle powtarzane słowa: „Czwarte spotkanie”, „Czwarte spotkanie”.