Szkoła Aniołów

Odtworzyłem utrwaloną rozmowę z Eferem, a potem każde zdanie, wypowiedziane przez pośrednika poddano wnikliwej i wszechstronnej analizie.

Badania prowadził czterdziestoosobowy zespół naukowców pod kierownictwem egzobiologa Tytusa, Laurina i Akona. W pracach uczestniczyła również parapsycholog Tereza. Po wielogodzinnej dyskusji, sumującej pierwsze wyniki analizy wypowiedzi i propozycji Efera, przekazano Dowódcy wnioski ekspertów.

— Przeważyła opinia — mówił Paweł Do do wszystkich kosmonautów — o konieczności kontynuowania dialogu z pośrednikiem. Uczeni reprezentują pogląd, że eskadra znalazła się w strefie świadomości Rozumniejszych od Nas, którzy pragną nawiązać kontakt z ludźmi. We wnioskach sporo uwagi poświęcono przestrogom. Szczególnie powinniśmy się wystrzegać łatwowierności, bezkrytycznego entuzjazmowania się rozumem starszych i mądrzejszych „Braci”. Słowo „braci” ujęto w cudzysłów — Dowódca lekko uśmiechnął się. — Dalekie i nie sprawdzone pokrewieństwa zawsze budzą wątpliwości. Bracia mogą okazać się antybraćmi. Czy spotkanie antybraci z braćmi grozi konfliktem? Eksperci przypominają, że kontakt antymaterii ze zwykłą materią kończy się zawsze katastrofą, jeżeli tak nazwiemy wybuch i wyzwolenie ogromnej energii. Dlatego nasi uczeni pozytywnie ocenili Efera-pośrednika, reprezentującego tradycyjną, dobrze nam znaną i w miarę bezpieczną materię. Natomiast eksperci nie znaleźli jednoznacznej formuły na zdefiniowanie działań Rozumniejszych na obszarach naszego wewnętrznego świata. Zdolność przenikania do ludzkiej psychiki, penetrowanie pamięci i wyobraźni, próby oddziaływania na świadomość i podświadomość kosmonautów budzą uzasadniony niepokój. Nikt nie umie odpowiedzieć na pytanie: czy ta metoda nawiązywania kontaktu z ludźmi nie prowadzi do całkowitego podporządkowania się woli Nadrozumu tej strefy kosmicznej, czy zdołamy zachować wolną wolę, czy też staniemy się posłusznymi instrumentami bezwzględnych wirtuozów?

Paweł Do zmienił obraz na ekranach. Kosmonauci zobaczyli wierną kopię gwiazcłolotu Dowódcy.

— Gdy zbliżamy się do tej reprodukcji, ucieka przed nami, a więc nie jest to odbicie. Zjawisko występuje jedynie w pobliżu statku kosmicznego Numer 2000. Zdaniem uczonych mamy do czynienia z informacją, przekazaną przez Rozumniejszych metodą poglądową. Pragną mianowicie dać nam do zrozumienia, iż potrafią precyzyjnie reprodukować kształty, a może i treści skonstruowane, stworzone na Ziemi. Egzobiolodzy rozważyli także prawdopodobieństwo odtwarzania postaci ludzkich według wybranych wzorów i przelewania, przemieszczania w reprodukowane formy świadomości ludzi. Zacytuję teraz fragment wypowiedzi Tytusa: „Rozum broni się przed zbyt śmiałymi teoriami, które trudno sprawdzić wielostronnym doświadczeniem, ale jednocześnie ten sam rozum snuje rozważania filozoficzne daleko wybiegające poza granice empiryzmu. Co więcej, ciasny empiryzm, lekceważący myślenie teoretyczne, był niegdyś poddany ostrej krytyce.”

Filozof Akon przypomniał doktrynę swoich kolegów z okresu początków Ery Historycznej Ziemi:

„Istnienie rzeczy wynika z koniecznego bytu, ale nie w tym znaczeniu, iżby odnośnie do tych rzeczy byt ów miał mieć jakiś zamiar, podobny do zamiarów, jakie my, ludzie, żywimy; byt ten bowiem odnośnie do rzeczy nie powziął żadnego zamiaru. Jeśli rzeczy wynikają z niego, aby pójść drogą natury, to jednak nie tak dalece, iżby miał on jakąkolwiek znajomość wytwarzania i substancji tych rzeczy czy doznawał z tego powodu jakichkolwiek przyjemności, Jeśli rzeczy z niego emanują, dzieje się tak po prostu dlatego, że ma on rozeznanie swej własnej substancji, tak więc w łonie swej własnej substancji kształtuje on źródło, z którego wypływa szereg dóbr. ów szereg dóbr przeto istnieje, i to w sposób konieczny.”

Akon cytował dawnych filozofów, ja cytowałem Tytusa, który przypomniał o stale rozszerzającym się świecie doznań, o śmiałości rozumu ludzkiego czerpiącego pożywienie dla swego wzrostu z ciągle jeszcze bogatych źródeł wyobraźni.

— Wnioski końcowe — mówił Paweł Do — dotyczą zabezpieczenia kosmonautów przed negatywnymi skutkami kontaktu z Rozumniejszymi. Na niewiele się zdadzą, skoro Rozumniejsi czytają bezustannie w naszych myślach. Ale analiza rozmowy z Eferem i przebiegu dotychczasowych wydarzeń wskazuje, że i oni podlegają określonym prawom i ograniczeniom. Nie są wszechmocni, chociaż z dużą swobodą działają w czasie i w przestrzeni. Nie zależy im na zniszczeniu eskadry. Mogliby to uczynić, nie bawiąc się w żadne dialogi. O dobrej woli Rozumniejszych od Nas świadczy również ograniczony zasięg oddziaływania na świadomość kosmonautów. Uszanowano stanowisko i obowiązki Dowódcy, rezygnując z bezceremonialnej ingerencji. Wybrano pięciu kosmonautów, jako reprezentantów społeczności ludzkiej egzystującej w Kosmosie. Akceptujemy ten wybór.

Przygasły ekrany w gwiazdolotach. Przystąpiliśmy do zapoznania się z instrukcją, precyzującą szczegóły współpracy z pośrednikiem Eferem. — Jak twoje palce? — zapytał Tytus. Obejrzałem dłonie, stwierdzając z zadowoleniem, że opuchlizna zniknęła.

— Niknie w gwiazdolocie, bo tu jesteś w swojej oryginalnej skórze, a tam grubiejesz, bo niedokładnie wykonano reprodukcję Narbukila. Podczas następnej wizyty warto dobrze przyjrzeć się swoim wcieleniem, by dostrzec różnice między oryginałem a kopią.

— Człowiek głupio się czuje w cudzej skórze — powiedział Laurin — gdy nie jestem sobą, idę do Julisa i mówię: „Czuję się nieswojo, spraw, żebym wrócił do siebie”. A kimże właściwie jestem? Kiedy ogarniają mnie wątpliwości, czy istnieję naprawdę, czy jestem wyobrażeniem nie wiadomo kogo, oglądam swoje odbicie w lustrze, zaglądam sobie w oczy i uszczypnąwszy się w policzek, wołam: „Jesteś, jednak jesteś. Poznaję, to Laurin, autor osiemnastego modelu Wszechświata!” Popatrzcie!

Kosmolog rozpiął kołnierz skafandra i pokazał niewielką bliznę nad lewym obojczykiem.

— W tym miejscu chirurg zaszył aparacik regulujący ciśnienie. Przed laty zauważono u mnie skłonność do nadciśnienia. Po tym poznacie oryginalnego Laurina.

Tereza wtajemniczyła nas w nieprawidłowości swojego uzębienia, filozof Akon zademonstrował nieco zniekształcony palec u nogi, na którą spadła ciężka skrzynia z owocami. Jedynie Tytus nie miał szczególnych znaków.

— Wiadomo, bez skazy — żartował Laurin. — Główny Bohater jest bezbłędny.

— No to zrobimy znak — powiedział Akon. — Czy poprosić chirurga? Pytanie pozostało bez odpowiedzi.' Siedzieliśmy w niewielkim pomieszczeniu, przylegającym do kabiny Nawigatora. Była to podręczna biblioteka, zawierająca tysiące mikrofilmów, chętnie z niej korzystano. W pewnej chwili ściany rozstąpiły się i zobaczyłem znajomy krajobraz, potem drogę i zady końskie. Moje umiejętności jeździeckie pozostawiały wiele do życzenia. Zawsze wlokłem się za przyjaciółmi. Kopyta koni wznosiły obłoki kurzu, podwójnie więc byłem udręczony jazdą konną i siennym katarem. Kurz łzawił oczy, a pot koński wyzwalał uczulenie. Kilkakrotne kuracje nie dawały rezultatu. Oczywiście, mój oporny i nadwrażliwy organizm usprawiedliwiał bezsilność lekarzy. Na temat mojego uczulenia wygłaszano odczyty. Zdołano zwalczyć groźne choroby trapiące ludzkość, jedynie ze mną nie mogli sobie poradzić najwybitniejsi specjaliści. Na szczęście przeskok przez czas przeszły trwał niespełna minutę.

Zniknęły drzewa po obu stronach szosy, ukazały się natomiast zielone łąki i pole, a w dali białe mury miasta, stolicy kraju rządzonego przez Efera.

Przywitał nas z wylewną serdecznością.

— Jakże się cieszę — mówił, podając dłoń Terezie — jakże się cieszę, że jednak zaufaliście pośrednikowi!

— Przepowiedziałeś nasz powrót — przypomniał Tytus.

— Tak, lecz przepowiednie nie zawsze się spełniają. Przygotowałem wygodne i estetyczne szaty. Zechciejcie się przebrać.

— Zanosi się na dłuższy pobyt? — próbował odgadnąć Laurin. — Zamierzasz urządzić bal czy coś w tym rodzaju, by uczcić zagraniczne poselstwo? — Coś w tym rodzaju — odparł Efer. — Wkrótce, spełniając zalecenia Rozumniejszych, pokażą wam to i owo i będzie to początek dialogu przedstawicieli Cywilizacji Ziemskiej z reprezentantami najwyższego szczebla kosmicznej drabiny Galaktyki.

— Jedno pytanie — rzekł Tytus.

— Nikt nie ograniczał ilości pytań — oświadczył grzeczny do przesady Efer. — Słucham z uwagą.

— Doszliśmy do przekonania, że jesteśmy Im potrzebni.

— Słuszne przekonanie, we Wszechświecie nie istnieją ani rzeczy, ani istoty nikomu niepotrzebne.

Mozoliłem się z wzorzystym kaftanem, z bufiastymi rękawami, gdy do komnaty wszedł nieznajomy i oznajmił, iż będzie mi służył pomocą we wszelkich sprawach, a więc także ułatwi zmianę ubioru.

— Nazywam się Ki — powiedział półgłosem, pochylając głowę. — Zakładasz kaftan na lewą stronę, stąd pewne kłopoty. Pozwól, że ci usłużę.

Zręczny Ki dokonał cudu. Oto stałem przed wielkim zwierciadłem, ubrany od stóp do głów w aksamity, atłasy, w zamsze i koronki. Zestawienie kolorów oryginalne, fiolet, błękit i zieleń.

— Odpowiednie do wieku — stwierdził Ki, a zauważywszy mój grymas, szybko się poprawił: — dla średniego wieku, co mówię, dla dojrzałego wieku. Proszę wybaczyć, niewiele wiem o ludziach.

— Rzeczywiście, niewiele wiesz o ludziach. Przekroczyłem dawno dojrzały wiek, ale daleko jeszcze do starości.

— O, daleko, daleko. — Nieźle władasz ludzkim językiem.

— Efer nauczył.

— Dobry nauczyciel.

— Nie ma lepszego — zapewnił Ki.

— A gdybyś się nie nauczył?

— Czekają na nas.

Ki otworzył drzwi, zobaczyłem sąsiednią komnatę i sylwetki moich przyjaciół: Tytusa w śnieżnobiałym stroju, Laurina w długiej, błękitnej szacie, Akona w czarnej sukni i Terezę w różowej krynolinie. Maskarada, pomyślałem, a Efer pośpieszył natychmiast z odpowiedzią:

— Konieczna maskarada. Mieszkańcy mego kraju nie są przygotowani na powitanie gości z innego świata, a te stroje ułatwią poruszanie się po mieście i okolicach.

— Niektórych jednak wtajemniczono — rzekł Laurin.

— Kilku zaufanych — odparł Efer — to moi asystenci, wprowadziłem pewne poprawki do ich umysłów. Są inteligentni, posłuszni i dyskretni. Przejdziemy teraz główną aleją na stadiori, gdzie zobaczycie gry i zabawy. Mieszkańcy tego miasta lubią się bawić i niemal codziennie uczestniczą w imprezach, które sarni organizują. Istnieje rywalizacja w tej dziedzinie. Autorzy najoryginalniejszych i najbardziej dowcipnych pomysłów otrzymują nagrody.

Z ulic przecinających aleję płynął barwny tłum istot w płaszczach z lazurowego aksamitu, w kurtkach z fioletowego sukna, w zielonych pelerynach z jedwabiu, w pomarańczowo-różowych szatach. Niektóre przyozdobione srebrnymi dzwonkami, dźwięczącymi przy każdym ruchu. Tłum rozstepował sią przed Eferem, gości z innego kraju pozdrawiano uśmiechami.

— Piękne miasto, piękny spacer i piękne istoty — mówił Tytus. — Chciałoby się powiedzieć: piękni ludzie, ale chociaż bardzo są podobni do ludzi, jest to podobieństwo pozorne i chwilowe, bo im dłużej przyglądam się tym istotom, tym więcej dostrzegam różnic.

— Różnic? — zainteresował się Ki. — Jakich różnic?

— No, na przykład sposób chodzenia — odparł Tytus. — Z trudem odrywają stopy od kamiennych płyt alei, jak gdyby dźwigali na ramionach olbrzymi ciężar.

— Sporo ważą — tłumaczył Ki — o wiele więcej od ludzi. Słusznie powiedziałeś, że to pozorne podobieństwo, zewnętrzny kształt zbliżony, struktura odmienna. Jakie jeszcze dostrzegłeś różnice?

— Ręce, dłonie, palce w bezustannym ruchu. Ludzie również gestykulują, lecz z umiarem. Śmieją się głośno i często, nagle milkną, pogrążając się w smutnej zadumie.

— Pod wieloma względami ustępują ludziom — powiedział Efer. — Ta cywilizacja stawia pierwsze kroki.

— Uczymy się chodzić — rzekł Ki. — Nie wiem, czy kiedykolwiek zdołamy osiągnąć waszą doskonałość.

— Daleko nam do doskonałości — odezwał się Laurin. — Nie jesteśmy doskonali.

— Pozostawcie ocenę innym — powiedział Efer.

— Przede wszystkim tym, którzy wiele widzieli i mogą porównywać.

Weszliśmy na stadion, do honorowej loży. Stutysiączny tłum powstał, Efer skinął głową i wszyscy usiedli, wracając do przerwanych pogawędek.

— Obserwują nie znanych gości — stwierdziła Tereza — lecz czynią to dyskretnie.

— Dobra szkoła, staranne wychowanie — oświadczył filozof Akon.

— Ki, który należy do grona moich najbliższych współpracowników — mówił Efer — zadaje sobie wiele trudu, by przygotować te istoty do życia.

— Jesteś pedagogiem? — zapytał Akon.

— W pewnym sensie — odparł Ki.

Nie dowiedzieliśmy się w jakim sensie, bo przy dźwiękach trąb wjechał na owalną arenę herold w fantastycznie kolorowym stroju i oznajmił, że pora przerwać rozmowy i powitać artystów Pierwszej Zabawy. Tłum zareagował śmiechem, herold pozdrowił Efera i odszedł, wlokąc za sobą tren żółto-błękitnej peleryny.

Nigdy w życiu nie oglądałem podobnych pokazów. Na samym środku murawy ustawiono wysoki, ośmioramienny wiatrak. Gdy skrzydła poczęły się obracać, z bramy wypadli jeźdźcy na białych koniach. Stojąc w siodłach, galopowali dookoła areny, następnie kolejno szarżowali na wiatrak. Kopia zakończona kulą uderzała w skrzydło, jeździec wylatywał w powietrze i albo lądował na miękkiej murawie, wywołując salwę śmiechu, albo uczepiwszy się skrzydła, demonstrował karkołomny skok na siodło konia, oczekującego spokojnie powrotu swego pana. Ekwilibrystyczne wyczyny wzbudzały entuzjazm widowni.

— Reagują jak dzieci — rzekł Laurin.

— Słusznie — zgodził się Efer — są rzeczywiście bardzo dziecinni.

— Kształtowanie mentalności tych istot — przemówił Ki — nie należy do najłatwiejszych zadań. Dalsze słowa zagłuszył śmiech Stu tysięcy rozbawionych istot. Ośmiu jeźdźców wirowało na skrzydłach wiatraka, wokół którego galopowały konie. W pewnym momencie rozległ się gwizd i akrobaci jednocześnie zeskoczyli na siodła.

— W powietrzu są lżejsi — poinformował Ki. — Dlatego tak chętnie uprawiają akrobatykę. Ciężar zwiększa się po zetknięciu z powierzchnią planety.

Nie było czasu na wymianę zdań, bo na arenę wbiegła następna grupa artystów.

— Będą układać cztery wielkie mozaiki — powiedział Efer. — Kto szybciej to uczyni, otrzyma nagrodę.

— Program gier i zabaw — mówił Ki — przewiduje ustawienie zamków naturalnej wielkości ze specjalnych klocków, ewolucje akrobatyczne pod balonem napełnionym ciepłym powietrzem, występy wesołków fikających kozły, grę stu wirtuozów na jednym instrumencie. Pokazy zakończą się późnym wieczorem.

— Interesujące widowisko — powiedziała Tereza — a ty cały czas przypatrujesz się kosmonautom, obserwowałeś nasze reakcje i do jakiego doszedłeś wniosku?

— Że reprezentujecie podziwu godną cywilizację.

— Proponuję zmianę tematu — rzekł Tytus.

— A ja zmianę miejsca i czasu — powiedział z uśmiechem Efer.

Zniknął stadion, przygasło słońce, ucichły wszelkie odgłosy. Przeskoczyliśmy dwa, trzy stopnie, a może więcej, bo nikt przecież nie liczył, zabrakło nagle ogniw pośrednich, wiążących nasze doznania w logiczną całość. Przywykliśmy na Ziemi, że człowiek, zanim wejdzie do domu, otwiera drzwi; że człowiek, zanim odczuje rozkosz, będzie współautorem prologu, uczestnicząc w grze miłosnej; że człowiek, zanim zbuduje wysoką wieżę, rozpocznie swoje dzieło od fundamentów, a potem kolejno piętro po piętrze, aż do samego wierzchołka. A tutaj nie szanowano porządku chronologicznego, nie zawsze coś wynikało z czegoś, po prostu mniej ważne czy nieistotne stopnie pośrednie przeskakiwano, skracając drogę wiodącą ku właściwemu celowi.

Podobnie Efer postąpił z nami. Ni stąd, ni zowąd znaleźliśmy się wewnątrz gmachu o różowych ścianach. Był to ogromny budynek, wielopiętrowy. Siedzieliśmy w głębokich fotelach na platformie, spełniającej rolę windy i kolejki, która sunęła po mostach zawieszonych nad przestronnymi halami. Efer-pośrednik, ustąpił miejsca Eferowi-przewodnikowi.

— W tych pomieszczeniach szkolimy Tych, Którzy Będą Uczyć Innych. Oto kołodzieje. Poznają tajemnicę konstrukcji i budowy koła.

— Czyżby na tej planecie nie używano koła? — zapytał Tytus.

— Na tej planecie ten problem już dawno został pomyślnie rozwiązany — odrzekł Efer. — Ci, Którzy Będą Uczyć Innych, zostaną wysiani na odległe planety do dalekich układów słonecznych, by przyspieszyć rozwój prymitywnych istot. Okazuje się, że wynalezienie koła natrafia na trudności. W wielurejonach trwa to niesłychanie długo. Dlatego ingerujemy. Czynimy to również wówczas, gdy istoty rozumne nie potrafią zrobić użytku ze swojego rozumu, gdy mozolne doświadczenia nie przynoszą żadnych wyników. Przypatrzcie się uważnie uczniom, którzy wkrótce będą uczyć. Oto kowale, garncarze, kamieniarze, rzeźbiarze, Na wyższych piętrach przygotowują się do zawodu nauczycieli rolnicy, architekci, pisarze, medycy i setki innych. Od pewnego czasu docieramy do najodleglejszych rejonów Wszechświata, by dopomóc tym, którzy stawiają pierwsze kroki. Bardziej zaawansowanych wtajemniczamy w prawa rządzące ruchem gwiazd i planet.

— Czym jest podyktowana ta troska o Mniej Rozumnych? — pytanie zadał Akon.

— Prostą kalkulacją — odparł Efer. — Łagodzenie kontrastów między cywilizacjami tej strefy Wszechświata przyspiesza osiągniecie najwyższego stopnia, zwiększa ilość Prawdziwie Rozumnych, a tym samym wzmacnia siłę i efektywność konstruktywnego działania.

— Nie rozumiem — przyznał się szczerze Laurin. — „Efektywność konstruktywnego działania” to brzmi poważnie, można rzec, uczenie, ale te trzy słowa przypominają parawan z jedwabiu, na którym wysz3Tto trzy magiczne znaki. O jaką chodzi efektywność? Kim są konstruktorzy? Na czym polega ich działanie?

— Nie sposób jednym zdaniem… — zaczął Efer.

— Spróbuj dwoma — dokończył Kosmolog.

— Dworna też trudno.

— Zgoda na trzy.

— Mądrość Kosmosu w trzech zdaniach — Efer roześmiał się. — Doceniam twoje poczucie humoru. Chętnie przyspieszamy rozwój rozumu, lecz zbyt duże tempo może zaciemnić obraz.

— Spróbuj — zachęcał Tytus. — Może nie zaciemni.

— Eksperymentujemy, ciągle jeszcze eksperymentujemy, szukając najdoskonalszej formy, najbogatszej treści. Rozumnie jsi sprawili, że poznaliście niektóre efekty nieudanych prób.

— Istoty z planety Xyris i zarozumiałe „indory” — przypomniał Laurin.

— To były pośrednie ogniwa, te prymitywne istoty pozostawiają wiele do życzenia. Natomiast podziwiamy ludzi.

— No, no — wymruczał Akon.

— Szczerze podziwiamy — zapewnił Efer. — Rozumniejszych zachwyca forma i treść ludzka.

— Ty również jesteś bardzo przystojnym mężczyzną — powiedziała Tereza — i mądrym.

— Bo stworzono mnie na obraz i podobieństwo człowieka, podobnie jak innych mieszkańców tej planety, ale kopie nigdy nie dorównują oryginałowi. Wiele widziałem — mówił Efer — i dlatego mogę śmiało powiedzieć, że ludzie są najpiękniejszymi istotami w tej strefie Wszechświata.

Milczeliśmy nieco zakłopotani. Efer dostrzegł nasze zażenowanie i zawołał:

— Ile uroku w tym zawstydzeniu! Jakże to miłe i ujmujące! Najczęściej mamy do czynienia z pyszałkami albo obłudnikami, albo pokrakami, albo dziwolągami. Dookoła centrum Kosmosu wirują światy zapełnione ponurymi, okrutnymi, ciemnymi, nieestetycznymi indywiduami, stworzonymi w przystępie złego humoru. Ziemia to prawdziwy raj.

— No, no — wymruczał znowu Akon.

— Piękni, ale niezbyt mądrzy, czy tak? — zapytał ubawiony Tytus.

— Wspaniały, czarujący człowiek, cudowne, miłe stworzenia — roztkliwiał się Efer. — Podziwu godna skromność i umiejętność zachowania dystansu do własnych zalet i przywar. Piękni i mądrzy

— zapewniał pośrednik. — Jeszcze nie tak mądrzy jak Rozumniejsi, lecz na wszystko przyjdzie pora. Także na prawdziwą mądrość. Zanim odpowiem na pytanie Tytusa, pokażę wam dalsze fragmenty Szkoły Aniołów.

— Aniołów? — zdziwił się filozof Akon.

— Studiowałem historie cywilizacji ziemskiej. W swoim. czasie sporo mówiliście i pisaliście o aniołach. Oglądałem liczne reprodukcje obrazów artystów malarzy, podziwiałem wspaniałe rzeźby i olśniewające freski, nie mogłem oderwać oczu od zachwycających gobelinów. Treścią tych arcydzieł często były postacie nieziemskie, promieniejące jasnością, przeczyste, niepokalane.

— I skrzydlate — uzupełnił Tytus.

— Skrzydła, ha ha! — Efer manifestował znakomity humor. — Tylko poeci uskrzydlają istoty z Innych Światów. Ile wrażliwości, ile subtelności w tym pomyśle! Obejrzałem wiele obrazów z aniołami. Najbardziej wzruszył mnie obraz anioła w biało-błękitnyeh szatach, czuwającego nad dzieckiem kroczącym po niepewnym mostku.

— To Anioł Stróż — powiedział Akon. — Wielce sympatyczna postać. Więc wy szkolicie kandydatów na aniołów?

— Żartobliwie nazwaliśmy nasz instytut „Szkołą Aniołów”. Wyjedziemy teraz na najwyższą kondygnację, skąd zobaczycie kosmodrom, dobrze wymówiłem to słowo?

— Bardzo dobrze — pochwalił Tytus.

Był to przeogromny kosmodrom, przypominający najruchliwsze lotniska w okresie Pierwszej Ery Kosmicznej. Pojazdy startowały co kilka sekund, rakiety, gwiazdoloty, statki kosmiczne o najrozmaitszych kształtach.

— Zabierają Tych, Którzy Bada Uczyć Innych — tłumaczył Efer. — Wiele światów oczekuje nauczycieli. Staramy się zaspokoić potrzeby naszej Kosmicznei Rodziny. Z coraz większym trudem spełniamy życzenia Mniej Rozumnych, bo w miarę upływu czasu wzrastają wymagania. Najczęściej Prymitywnych. Spieszą się, ciągle się spieszą. Najpierw pragną przenosić głos na odległość, potem sami chcą fruwać. Uczonych na Ziemi długo trapił problem opanowania sił grawitacyjnych. Dopomogliśmy wam — przyznał Efer. — Tak, to nie tajemnica, pomoc była konieczna, chodziło przecież o wysłanie w Kosmos Wielkiej Wyprawy.

Głos Efera oddalał się i oddalał. Stojący przy mnie Tytus wołał:

— Narbukilu! Narbukilu! Dokąd się wybierasz? Pozostań z nami.

— Oni chcą nas rozdzielić — usłyszałem głos Terezy.

Światła w hali przygasły, by po chwili rozgorzeć z oślepiającą jasnością.

Pytacie mnie, kim jestem? Nazywam się Tytus Człowiek. Pragniecie wiedzieć, skąd przybywam? Z Planety Ziemia, najurodziwszej ze wszystkich planet rodzinnego systemu Słońca.

A teraz kroczę drogą-smugą w czerwień Nie Wiadomo Dokąd. Otaczają mnie zewsząd czerwień i ciepło, przesycone wonnościami, których nie umiem nazwać. Aromaty słodkie, lekko odurzające sprowadzają uczucie nasycenia i błogości. Co było przed sekundą? Bezustanne trwanie w zespoleniu z czerwienią, nie przemijające. Doznania istoty spoczywającej na gorącym piasku, raz po raz obmywanym ciepłą falą przypływów i odpływów. Nad głową słońce, pod głową, pod policzkiem puchowa poduszka w atłasie, pachnąca ziołami i wodorostami. Przypływ sprawia, że czerwień intensywnieje. Tęsknią za zielenią. Kiedyś napisałem zabawny diałóg: Rozmowa z kuńatem. Jak to było? Aha, już wiem: „Rośniesz? Dziękuję, ciągle jeszcze rosnę. Sam? O, nie, rosną ze mną ogórki i kapusta. Kapusta? Cóż to za towarzystwo? Kapusta jest smaczna. Lecz ty pachniesz. Kapusta także pachnie. Gdy w porze obiadów wchodzisz do domów, czujesz na schodach zapach kapusty. Dobry, spokojny zapach. Wkrótce będzie obiad, zasiądziesz do stołu i będziesz się raczył kapustą. Delicje.

Smak kapusty nie ustępuje woni kwiatów.

To bluźnierstwo.

E, tam…

Co widzisz?

Słońce w zieleni.

Co czujesz?

Czuję zimny powiew wiatru.

Co jeszcze?

Pada deszcz. Liście stają się ciężkie, a piasek wilgotny.

Ty nie lubisz kwiatów?

Ubóstwiam.

Przesada, niewiele mamy wspólnego z bóstwami.

Jak się nazywasz?

Amarylis.

Taki napis widnieje na szyldzie, zawieszonym nad wejściem do szynku.

Co chwila przychodzą tu spragnieni goście.

Pszczoły spijają nektar.

Cierpisz?

W pewnym sensie.

Marzysz o innym życiu?

Marzę, czy to grzech?

Nie, kwiaty nie grzeszą. Nie mają czym.

Ja spełnię to marzenie. Cięte kwiaty w kryształowym wazonie, oto wizja twojego raju. Kryształ tak pięknie lśni w słońcu. Tnij!” Napisałem ten dialog, a nauczycielka spojrzawszy na mnie z grozą, powiedziała: „Dziecko, co z ciebie wyrośnie?” Tuż przed zaśnięciem oglądałem w lustrze goły brzuch, na próżno szukając kiełków. To coś, rozumowałem, powinno wyrosnąć z pępka. Nie wyrosło.

— Wspomnienie z dzieciństwa — usłyszałem głos.

— Sam doprawdy nie wiem dlaczego.

— Intensywna czerwień przywraca pamięć odległej przeszłości. To wspomnienie stworzyło dobrą atmosferę.

— Powiedziałbym, ciepłą, niemal rozkoszną.

— Mówię ustami Efera, który razem z tobą przeniknął do czerwieni. Będzie twoim przewodnikiem po terytorium wewnętrznym. Czy chcesz, by wzmogło się uczucie rozkoszy?

— Czerwień ciemnieje, słońce wkrótce osiągnie zenit.

— To pozorne maksimum. Mogę wstrzymać istniejące w twoim wymiarze przemijanie czasu. Czy dobrze znosisz ekstazę?

— Nie wiem.

— Ekscytuje mnie ta zdumiewająca istota.

— Jestem tylko człowiekiem.

— Tylko, tylko! Czas przestaje istnieć. Mów o swoich wrażeniach.

— Ciepła fala wędruje od stóp do lędźwi, tu przemienia się w gorący ołów.

— To płynne złoto. Mów, co czujesz.

— Ból w lewej pachwinie.

— A teraz?

— Lekki powiew na plecach.

— A teraz?

— Kołysanie.

— Mów, co widzisz.

— Biegną po piaszczystej drodze. Z lewej strony purpurowe morze, z prawej rubinowe góry. Przede mną Różowa Zatoka. Biegnę coraz szybciej, stopy unoszą się nad piaskiem, pokonałem grawitację i poruszając ramionami, płynę w powietrzu. Rozkoszne uczucie. Kim jesteś?

— Powiedzmy, twoim kosmicznym uwielokrotnieniem, twoją gwiazdą.

— Słyszę śmiech.

— Bo ubawiła mnie ta metafora. Gwiazda to zaledwie punkt gorejący blaskiem, światło potrzebne dla rozpoznania dróg Pierwszej Strefy Wszechświata. Te punkty można połączyć liniami i wtedy powstanie kształt, zarys postaci siedzącego człowieka, lewa ręka spoczywa na kolanie, prawą dłonią podparł brodę. Myśli. Tak, to kosmiczna istota myśląca. Ale punkty, można łączyć dowolnymi liniami, rysując kwiaty, wozy drabinaste, sm©ki wielogłowe zionące ogniem, zygzaki. Przed kim uciekasz?

— Przed pustką.

— Żartujesz. Wszechświat to niemal doskonała pełnia. Kipi, niczym mleko pozostawione na ogniu. Eksploduje, imploduje. Rozszerza się i kurczy jak mięsień serca. Pustka nie istnieje. Twoje niedoskonałe zmysły widzą cienie na ścianie groty. Źle widzisz, źle słyszysz, chociaż biegniesz ponad morzami i górami, chociaż ciągle biegniesz, pokonując coraz większą przestrzeń i czas. Co widzisz?

— Ziemię z wielkiego oddalenia.

— Widzisz model Ziemi.

— I miliony światełek. Jedne gasną, drugie zapalają się. Przybywa świateł, mimo że inne gasną. W ciągu jednej sekundy tysiące gaśnie i dwa razy tyle zapala się. Ziemia jaśnieje i jaśnieje. Ubywa cieni.

— Zdołaliście dwukrotnie przedłużyć życie ludzkie, czy również rozkosz?

— Do niedawna najwyższą i najtrwalszą rozkoszą były dla nas kontemplacje piękna.

— Stworzyłeś teorię świadomego odczuwania rzeczywistości, które zwiększa dystans do wszelkich rzeczy, zwalnia przemijanie i pozwala rozkoszować się trwaniem.

— Byłem współautorem tej teorii.

— Co dzieje się z twoją świadomością na moim terytorium czerwieni?

— Zawieszony w przestrzeni, nie odczuwam skutków ciążenia. Słyszę twój głos i własne słowa. Czerwień hipnotyzuje, osłabia świadomość. A może akcja toczy się w mojej podświadomości?

— Przerzuciłem most, który połączył oba brzegi. Możesz swobodnie wędrować, odchodzić i wracać jak fale. Świadomość i podświadomość wzajemnie przenikają się. Próbujemy wzbogacić twoje doznania, zaostrzyć zmysły, pogłębić uczucia, usunąć bariery lęku, niechęci przed nowymi kolorami, uczynić dotykalnymi abstrakty. Uśmiechasz się.

— Gdy dotykani lśniącej powierzchni marmuru, gdy trzymam w palcach perłę, gdy kładę dłoń na grzbiecie konia, gdy czuję pod opuszkami palców szorstką skórę pięty, nie nawykłej do obuwia, gdy zagryzam wargi — wiem, że istnieję w rzeczywistości, nawet jeśli w tym momencie nie myślę. Jak dotknąć abstraktu?

— Radość to drzewo o zdrowym pniu, pachnącym korą, to drzewo o wspaniale powyginanych konarach rysujących się gmatwanina gałęzi na tle jakiegokolwiek nieba. Gałęzie wypuszczają pąki, z których rozwijają się liście. Drzewo rośnie w oczach, czerpiąc z ziemi blask. Pień, konary i gałęzie emanują światłem. Usiądziesz w cieniu tego drzewa i przekonasz się, że to drzewo bez cienia. Więc staniesz tuż przy nim, opierając się plecami. Dreszcz rozkoszy przeniknie twoje ciało. Dotknąłeś abstraktu.

— Radość sprawiają również drobiazgi, mówił kosmolog Laurin, który ma drobną żonę.

— Jedynie wy, ludzie, umiecie śmiać się z samych siebie.

— Nie wszyscy, nie zawsze.

— Bo rytm pozwala odróżnić dzień od nocy; co teraz widzisz?

— Tysiące istot spacerujących po ulicach miasta.

— Oni nie spacerują. Oni przebierają nogami, co powoduje przesuwanie się taśmy, utrzymującej w stałym ruchu koła, dźwignie, które wprawiają w ruch mechanizm Zegara, mój mechanizm. Istnieję dzięki westchnieniom i drżeniu powiek. Gdy przyglądasz się swojej dłoni, gdy nakłuwasz naskórek, by usunąć drzazgę, trwam. No czas na mnie!

I Tytus znalazł się nieoczekiwanie w samym środku gigantycznej konstrukcji zamkniętej w cztero wymiarze. Gdziekolwiek spojrzał, w górę, w dół czy na boki, widział tysiące wolno wirujących kręgów. Zapragnął zobaczyć ten mechanizm z oddalenia i natychmiast spełniono to pragnienie. Teraz dopiero zrozumiał, patrząc na rozległą przestrzeń, wypełnioną kręgami, że ogląda przekrój planety, na której poznał pośrednika Efera.

Efer był przy nim. Tytus czuł jego oddech na obnażonym karku, bo biegnąc w czerwieni nad górami, zrzucił biały kaftan. Ktoś przepołowił glob, jak przepoławia się owoc melonu, ale zamiast soczystego miąższu ujrzał kręgi, dostrzegł także struktury krystaliczne o pełnej, najwyższej symetrii i formy kuliste. Ciągle trudno było jeszcze dostrzec detale, nieoceniony Efer spełnił następne życznie Tytusa, chociaż nie zamienili ani jednego słowa, przybliżył do oczu to, wokół czego wirowały kręgi, umożliwił również poznanie zawartości kuł. I komentował:

…Batrachomyomachia, żaby walczą z myszami, myszy i żaby skaczą, skoki wprawiają w ruch kręgi. Jedynie kryształy pozostają nieruchome.

…Dwunożne istoty z kamiennymi toporami skaczą sobie do oczu, biją się o ścierwo upolowanego mamuta. Dzięki tym skokom obracają się kręgi i koła.

…Wojownicy na rydwanach toczą walkę z wojownikami bez rydwanów. Ci na rydwanach rzucają oszczepami w tych drugich, którzy sierpami podcinają końskie pęciny. Wojownicy skaczą, konie podskakują, wirują kręgi, koła i kule. Jedynie kryształy pozostają bez ruchu.

— Kto nakręca ten zegar? — zapytał Tytus.

— Czas — odrzekł Efer.

Powrót do gwiazdolotu był tym razem bolesny. Tytusa bolały oczy, mówił o jakimś migotaniu kryształów. Terezę bolała głowa. W odległych czasach kobiety cierpiały na dokuczliwą migrenę. Dawno uporaliśmy się z tą dolegliwością. Czyżby znowu powracała? Filozof Akon skarżył się na bóle stawów, Laurina bolały uszy. Ja odczuwałem ból serca. — Przejściowe zakłócenia — orzekł Julis. — Połkniecie kilka pigułek i bóle ustaną.

Stan naszego zdrowia zaniepokoił Dowódcę.

— Zmniejszymy szybkość — zdecydował — zmienimy kierunek.

— Warto kontynuować rozmowę z Rozumniejszymi — powiedział Tytus.

— Czy rzeczywiście są Rozumniejsi? — zastanawiał się Dowódca. — Mam szereg poważnych wątpliwości, a stan waszego zdrowia wymaga natychmiastowej interwencji.

— Julis stwierdził, że to przejściowe zakłócenia

— przypomniała Tereza. — Stęskniłam się za Domem Rodzinnym. Tam odpoczniemy.

— To najlepsze lekarstwo na nasze dolegliwości — przyznał Akon. Wtedy dopiero przemówiłem:

— Cierpię zapewne na zanik pamięci, nie mogłem odnaleźć drogi do Domu Rodzinnego. Czy w czasie naszej „nieobecności” przebudowano gwiazdolot numer 2000?

Paweł Do milczał, patrzył na mnie z ironicznym uśmiechem.

— Dlaczego nie odpowiadasz? — zapytał Laurin, a zbliżając się do Dowódcy, mówił: — Ten sam i nie ten sam, podobny bardzo do oryginału, lecz tylko podobny, niestarannie wykonano reprodukcję. Nie wróciliśmy do czasu teraźniejszego. Źle czuję się w cudzej skórze. Spójrzcie, ani śladu blizny nad lewym obojczykiem. Nasza świadomość pozostała w sobowtórach stworzonych na planecie Efera.

— Nonsens — zaprotestował Dowódca. — Jesteś chory, Laurin.

— Co zrobiliście z Domem Rodzinnym? — Tytus włączył ekran wewnętrzny statku. — Widzę wieżę obserwacyjną, kabinę Nawigatora, galerie, pracownię Narbukila, pomieszczenia załogi, kosmonautów na stanowiskach, maszyny, aparaty, Dom Rodzinny zniknął bez śladu.

— A jednak nastąpiło to, czego obawiałem się najbardziej — oświadczył Dowódca. — Uszkodzenie kory kresomózgowia. Wezwę Julisa.

Czekał widocznie w pobliżu, bo zjawił się natychmiast.

— Tak, tak — mówił unikając naszych spojrzeń — to klasyczne objawy zakłócenia pamięci. Nie można bezkarnie manipulować ludzką świadomością, nie wolno z taką bezwzględnością penetrować podświadomości.

— Co z Domem Rodzinnym? — odezwał się cudownie opanowany Tytus.

— Ależ Dom Rodzinny nigdy nie istniał — oświadczył Dowódca — czy dobrze mówię, Julis?

— Istniał jedynie w ich wyobraźni — poprawił lekarz.

— Kłamiesz! — zawołałem tracąc cierpliwość.

— Oni obaj kłamią — stwierdził spokojnie Tytus. — Znajdujemy się na pokładzie bliźniaczego gwiazdolotu Dowódcy, to reprodukcja statku, oglądaliśmy ją wielokrotnie na ekranach w galerii, usiłując odgadnąć, jakie jest przeznaczenie tej kopii. Teraz już wiemy.

— Czy rzeczywiście wiedzą? — Julis zwrócił się do Dowódcy.

— Domyślają się. < — O czym teraz myślą?

— O Domu Rodzinnym.

— Mogą pokrzyżować nasze plany.

— Tak, myślą bardzo intensywnie. — Nie zdołaliśmy odtworzyć Domu Rodzinnego.

— Sam dom nie byłby problemem. Nie zdołaliśmy przeniknąć do świadomości jego mieszkańców.

— Ojca i matki?…

— Dziwne istoty, broniły się bardzo skutecznie przed wszelkimi próbami.

— Broniły? Walczyły!

— Dwie słabe istoty pokonały Rozumniejszych.

— Nie pokonały. Utrudniły wykonanie zadania. Musimy znaleźć inne rozwiązanie.

— A kosmonauci?

— Już nie słyszą tej rozmowy! Wkrótce znajdą się w swoim gwiazdolocie.

Czas przemijał i wracał, przyspieszał, zwalniał. Ta arytmia denerwowała. Powrót do czasu teraźniejszego trwał dłużej niż zwykle. Cały wysiłek woli koncentrowaliśmy na Domu Rodzinnym. Jak najszybciej znaleźć się w gościnnej izbie. „Gdzie jesteśmy?” — pytała Tereza. „Ciągle jeszcze w drodze” — odpowiadał Akon. „Idziemy pod górę — mówił Laurin. — Stale pod górę. Przed sekundą obejrzałem się.” „Nie powinieneś” — rzekł Tytus. „Uczyniłem to instynktownie — tłumaczył się Laurin — podświadomie, by przekonać się, jaką już pokonaliśmy przestrzeń.” „Co zobaczyłeś?” — zapytałem. „Reprodukcję gwiazdolotu stojącą przed Szkołą Aniołów — odrzekł Laurin. — Widziałem sylwetki pięciu kosmonautów: Tytusa, Terezy, Laurina, Akona i Narbukila. Wyszli ze statku i zniknęli w bramie gmachu o różowych ścianach.” „Mam nadzieję, że nie wyrządzą im krzywdy” — zaniepokoiła się Tereza. „Nie wyrządzą — zapewnił Tytus. — Nie rozbija się pucharu przed spełnieniem toastu.” — Droga biegnie w dół — powiedział uradowany Laurin. — Przekroczyliśmy granicę czasu. Już widać budynki Akademii Astronautycznej.

— Leżymy w gabinecie lekarskim — wyszeptała Tereza. — Co się stało?

— Straciliście przytomność — wyjaśnił Julis. — To zapewne wina Efera.

Paweł Do pochylał się nad ciągle jeszcze nieprzytomnym Tytusem.

— Za chwilę otworzy oczy — stwierdził astromedyk. — Nic im nie będzie. Najważniejsze, że wrócili.

Czy naprawdę wróciliśmy? Czy to nowa mistyfikacja? Przyglądałem się uważnie Dowódcy i lekarzowi.

— Gabinet Julisa sąsiaduje z ogrodem, otwórzcie drzwi — prosiłem. — Chcą zobaczyć zielone drzewa.

Spełniono moją prośbę. Były drzewa, był ogród, widziałem piaszczystą drogę i drewniany płot. Przed Domem siedział na ławie Gospodarz-Ojciec i palił fajkę. Matka rozwieszała na podwórzu bieliznę.

Odetchnąłem z ulgą.

Laurin powiedział: — Nareszcie w domu — a filozof Akon dodał: — Marzę o gorącej kąpieli. Tyle pyłu na kosmicznych drogach!

Загрузка...