Sklepiona belkami piwnica pod “Wędrowną Kobietą” była wielka, jednak wydawała się równie ciasna, co pomieszczenie dzielone w pałacu przez Thoma i Juilina, mimo iż przebywało w środku zaledwie pięć osób. Ustawione na odwróconych do góry dnem baryłkach oliwne lampy rzucały migoczące cienie. Resztę podziemi skrywała ciemność. Przejścia między półkami a ścianami z nieobrobionego kamienia ledwie starczało, żeby zmieściła się w nim beczka, poczucie ciasnoty wszakże nie stąd się brało.
— Prosiłam o pomoc, a nie o pętlę na szyję — zimno oznajmiła Joline. Po tygodniu pod opieką pani Anan, na garnku Enid, Aes Sedai nie wyglądała już na wycieńczoną. Zniknęła gdzieś wymięta sukienka, w której Mat ją po raz pierwszy zobaczył, a jej miejsce zajęły świetne błękitne wełny z wysokim karczkiem i odrobiną koronki wokół nadgarstków oraz pod brodą. W migoczącym świetle, z twarzą na poły ukrytą w cieniu, wyglądała niczym uosobienie wściekłości. Wbite w Mata oczy, zdawały się wiercić dziury w jego czaszce.
— Jeżeli coś pójdzie źle, cokolwiek... będę bezbronna!
Miał już tego dosyć. Zaproponować pomoc z dobroci serca — cóż, przynajmniej coś w tym rodzaju — i dokąd to może zaprowadzić? Potrząsnął jej a’dam przed nosem. Wił się w jego dłoni niczym długi srebrny wąż, połyskiwał w przyćmionym świetle, a obroża i bransolety drapały kamienną podłogę — Joline na ten widok zebrała ciemne spódnice i odsunęła się, jakby obawiając samego dotknięcia. Sądząc po jej skrzywionych ustach, naprawdę mógł być to jadowity wąż. On zaś nie potrafił się nie zastanawiać, czy będzie na nią pasował, obroża wydawała się bowiem znacznie większa od smukłej szyi.
— Pani Anan zdejmie ci ją, gdy tylko znajdziemy się za murami miasta — warknął. — Ufasz jej, tak? Ryzykowała głową, żeby cię tu ukryć. Powtarzam ci, nie ma innego sposobu! — Joline z uporem zadarła podbródek. Pani Anan mruknęła coś gniewnie pod nosem.
— Ona nie zechce tego założyć — rozległ się za plecami Mata bezbarwny głos Fena.
— Jeżeli ona nie zechce tego założyć, to tego nie założy — powiedział jeszcze bardziej ponuro Blaeric, stojący obok.
Mimo wszystkich dzielących ich różnic, dwaj ciemnowłosi Strażnicy Joline byli podobni do siebie niczym dwa ziarnka grochu. Fen z ciemnymi nakrapianymi oczami i podbródkiem, którym mógłby dłutować kamień był nieco wyższy od Blaerica i może nieco szerszy w klatce piersiowej oraz ramionach, jednak bez większych problemów mogliby zamieniać się ubraniami. Proste ciemne włosy Fena spływały mu na ramiona, błękitnooki Blaeric strzygł się krótko, nadto jego czupryna miała jaśniejszy odcień. Blaeric był z Shienaru i wcześniej miał na głowie kosmyk, który zgolił — a teraz zapuszczał włosy, nie chcąc rzucać się w oczy. Oczywiście, nie trzeba dodawać, że nie był z tego powodu zadowolony. Fen, Saldaeanin, zachowywał się, jakby nikogo szczególnie nie lubił prócz Joline. Obaj za nią przepadali. Obaj mówili w ten sam sposób, w ten sam sposób myśleli i poruszali się. Teraz mieli na sobie spłowiałe koszule i proste wełniane robotnicze kamizelki, które sięgały poniżej bioder, jednak każdy, kto nawet w tym słabym świetle wziąłby ich za pracowników fizycznych, musiał być chyba ślepy. Natomiast za dnia, kiedy pracowali w stajniach pani Anan... Światłości! Patrzyli na Mata w taki sposób, w jaki lwy mogłyby się przyglądać kozie, która na nie warknęła. Zmienił pozycję, aby nie spoglądać na nich nawet kątem oka. Noże ukryte w rozmaitych zakamarkach ubrania niewielką dawały pociechę, kiedy tacy stali za plecami.
— Jeżeli nie chcesz jego wysłuchać, Joline Maza, to wobec tego wysłuchasz mnie. — Setalle wsparła dłonie na biodrach i natarła na szczuplutką Aes Sedai. W migdałowych oczach płonął ogień.— Postanowiłam, że dostarczę cię do Białej Wieży, choćbym miała cię tam ciągnąć przez całą drogę! Być może po drodze udowodnisz mi, że wiesz, co to znaczy być Aes Sedai. Wystarczy mi, jeśli okażesz się dorosłą kobietą. Jak dotąd widziałam tylko nowicjuszkę szlochającą w łóżku i miotaną spazmami gniewu!
Joline zagapiła się na nią i wytrzeszczyła wielkie brązowe oczy, jakby nie wierząc własnym uszom. Mat zresztą sam nie był pewien, czy dobrze słyszy. Karczmarki nie skaczą do gardeł Aes Sedai. Fen chrząknął. Blaeric zaś mruknął coś niezbyt pochlebnego.
— Nie musisz pani iść z nami ani kroku dalej, jak tylko do momentu, gdy znikniemy z oczu wartownikom przy bramie, pani Anan — szybko poinformował ją Mat, w nadziei, że uprzedzi wszelki wybuch, jaki mógł lęgnąć się w głowie Joline. — Naciągniesz głęboko kaptur płaszcza... — Światłości, trzeba będzie zdobyć jeden z tych śmiesznych płaszczy! Cóż, jeśli Juilin potrafił ukraść a’dam, poradzi sobie z przeklętym płaszczem. — A wartownicy zobaczą tylko kolejną sul’dam. Przed wschodem słońca będziesz już w domu i nikt się o niczym nie dowie. Chyba, że uprzesz się przy konieczności zabrania ze sobą małżeńskiego noża. — Zaśmiał się z własnego żartu, ale nikt mu nie zawtórował.
— Sądzisz, że zostanę w miejscu, gdzie kobiety traktuje się jak zwierzęta, tylko dlatego, iż potrafią przenosić? — zapytała, pokonując równocześnie dzielącą ich odległość, póki nie stanęła z nim twarzą w twarz. — Czy sądzisz, że pozwolę zostać mojej rodzinie? — Jeśli wcześniej w jej skierowanych na Aes Sedai oczach płonął ogień, to teraz jemu przyszło w nich zobaczyć żar kuźni. Mówiąc szczerze, wcześniej nad tym się nie zastanawiał. Jasne, wolałby widzieć wszystkie damane na wolności, dlaczego jednak ją to tak obeszło? A najwyraźniej obeszło: dłoń powędrowała do rękojeści długiego zakrzywionego sztyletu za paskiem, musnęła ją tkliwie. Eboudarianie nie potrafili ścierpieć zniewagi, pod tym względem była jak oni. — Dwa dni po przybyciu Seanchan, kiedy już się przekonałam, kto zacz, rozpoczęłam rokowania w sprawie sprzedaży “Wędrownej Kobiety”. Już wiele dni temu powinnam była przekazać Lydel Elonid zarząd nad wszystkim, ale się wstrzymywałam, ponieważ z pewnością Lydel nie podejrzewa w najśmielszych snach, że oznacza to także Aes Sedai w piwnicy. Kiedy będziecie gotowi, oddam klucze i odejdę z wami. Lydel robi się już powoli niecierpliwa — rzuciła znaczącym tonem przez ramię, adresując swe słowa do Joline.
“A co z moim złotem?” — chciał zapytać, nieco urażony. Czy Lydel pozwoli mu je zabrać, czy też potraktuje jak niespodziany uśmiech losu spod kuchennej podłogi? Jednak to na myśl o czymś zupełnie innym czuł, że się dławi. Nagle wyobraził sobie bowiem podróż z całą rodziną pani Anan, włączywszy w to żonatych synów i zamężne córki wraz z ich dziećmi, a na dodatek jeszcze parę ciotek i kilku wujków, nie wspominając o dalszych krewnych. Tuziny. Kopy. Ona wprawdzie nie urodziła się w tym mieście, jednak jej mąż miał krewnych wszędzie. Blaeric klepnął go w plecy tak mocno, że aż się zachwiał.
Wyszczerzył na niego zęby, ale już mgnienie później miał nadzieję, że tamten odczyta to jako uśmiech podziękowania. Wyraz twarzy Blaerica nie zmienił się na jotę. Przeklęci Strażnicy! Przeklęte Aes Sedai! Przeklęte, przeklęte karczmarki!
— Pani Anan — powiedział, ostrożnie dobierając słowa — w planach ucieczki z Ebou Dar przewidziano miejsce tylko dla tych kilku osób. — Jeszcze nie wspomniał o widowisku Luki. Mimo wszystko, wcale nie było pewne, że zdoła tamtego przekonać. A im więcej ludzi będzie miał ze sobą, tym to będzie trudniejsze. — Proszę tu wrócić po tym, jak już opuścimy miasto. Jeżeli chce pani się stąd wynieść, dlaczego nie jedną z łodzi męża? Niemniej proponowałbym odczekać parę dni. Albo nawet tydzień. Kiedy Seanchanie odkryją, że zniknęły dwie damane, będą sprawiać trudności wszystkim opuszczającym miasto.
— Dwie? — wtrąciła ostro Joline. — Teslyn i kto jeszcze?
Mat skrzywił się. Znowu za dużo powiedział. Wiedział przecież, jaka jest Joline — słowa “drażliwa”, “samowolna” i “zepsuta” nasuwały się same. Każda uwaga, która skłoni ją do uznania, że cała sprawa jest trudniejsza niż z pozoru się wydaje i zapewne skończy się porażką, może ją pchnąć ku jakiejś własnej poronionej inicjatywie. Ku działaniu, którym bez wątpienia zrujnuje jego plany. Jeżeli zdecyduje się uciekać na własną rękę, złapią ją niechybnie, a wtedy będzie walczyć. Seanchanie zaś, odkrywszy pod samym swoim nosem Aes Sedai, znowu zintensyfikują poszukiwania marath’damane, wzmocnią patrole na ulicach — już przecież nadzwyczaj aktywnie ścigające “szalonego mordercę” — a co ze wszystkiego najgorsze, z pewnością uszczelnią bramy.
— Edesina Azzedin — powiedział niechętnie. — Nic o niej nie wiem.
— Edesina — powoli powtórzyła Joline. Drobna zmarszczka przecięła jej gładkie czoło. — Słyszałem, że ona... — O czymkolwiek słyszała, w jednej chwili zdecydowała się nie dzielić uzyskanymi informacjami, zamknęła usta i popatrzyła nań płomiennym wzrokiem. — Przetrzymują jeszcze inne siostry? Jeżeli Teslyn ma się wydostać, nie pozwolę, by inne jęczały w niewoli!
Sporo wysiłku kosztowało Mata, żeby nie zagapić się na nią z rozdziawionymi ustami. Drażliwa i zepsuta? Była niczym lwica, towarzyszka lwów: Blaerica i Fena.
— Uwierz mi, nie zostawię w zagrodzie żadnej Aes Sedai, która nie będzie chciała zostać — powiedział głosem tak sarkastycznym, na jaki tylko potrafił się zdobyć. Ta kobieta wciąż starała się narzucić swoją wolę. Niewykluczone, że uprze się, by uratować również te dwie, co były jak Pura. Światłości, za żadną cenę nie należało zadawać się z Aes Sedai, a żeby to wiedzieć niepotrzebne były tamte wspomnienia! Wystarczyłby własny rozum, piękne dzięki.
Fen szturchnął go twardym palcem w lewe ramię.
— Nie pajacuj — powiedział Strażnik ostrzegawczym tonem.
Blaeric dźgnął go w drugie ramię.
— Pamiętaj, z kim rozmawiasz.
Joline parsknęła, ale dłużej nie drążyła tego tematu.
Mat poczuł dziwną słabość w karku, mniej więcej w miejscu, gdzie uderzy topór kata. Aes Sedai mogły sobie wyprawiać sztuczki ze słowami, nie spodziewały się jednak, że inni zwrócą to przeciwko nim.
Zwrócił się do Setalle:
— Pani Anan, przecież musi pani wiedzieć, że łodzie męża są znacznie lepszym...
— Może i tak — weszła mu w słowo — tyle, że trzy dni temu Jasfer odpłynął, zabierając wszystkie dziesięć łodzi i krewnych na ich pokładach. Jeżeli kiedykolwiek wróci, w gildii na pewno będą mu mieli do powiedzenia parę przykrych słów. Nie wolno mu zabierać pasażerów. Płyną wzdłuż brzegu do Illian, gdzie będą na mnie czekać. Rozumiesz, wcale nie mam zamiaru udawać się aż do samego Tar Valon.
Tym razem Mat naprawdę nie mógł się nie skrzywić. W przypadku, gdyby nie udało mu się namówić Luki, miał zamiar spróbować z łodziami Jasfera Anana. Było to niebezpieczne wyjście, prawda bardziej niż niebezpieczne. Sul’dam w dokach z pewnością chciałaby dokładnie obejrzeć każdy rozkaz, w myśl którego damane odpływały dokądś na pokładach rybackich łodzi, zwłaszcza w środku nocy. Jednak te łodzie zawsze stanowiły ostatnią deskę ratunku. Cóż, w takim razie będzie musiał przemówić do rozumu Luce przemówić naprawdę porządnie.
— Pozwoliłaś swojej rodzinie popłynąć o tej porze roku? — W głosie Joline niedowierzanie walczyło o lepsze z przyganą. — Kiedy szykują się najgorsze sztormy?
Wciąż odwrócona do Aes Sedai plecami, pani Anan uniosła dumnie głowę, ale nie była to duma z siebie samej.
— Ufałabym Jasferowi, nawet gdyby postanowił pożeglować wprost w paszczę cemaros. Ufam mu w takim samym stopniu, jak ty swoim Strażnikom, Zielona. Bardziej.
Tknięta nagłym bodźcem, Joline zmarszczyła brwi, schwyciła żelazną podstawę lampy i podeszła bliżej, oświetlając twarz karczmarki.
— Czy my się już gdzieś nie spotkałyśmy? Czasami, gdy nie widzę twojej twarzy, głos wydaje mi się znajomy.
Zamiast odpowiedzieć, Setalle wzięła od Mata a’dam i zaczęła przesuwać w palcach segmenty płaskiej bransolety, zamocowanej na końcu srebrnej smyczy. Cała ta rzecz składała się z segmentów, wpasowanych w siebie tak zręcznie, że nie sposób było dostrzec połączeń między nimi.
— Równie dobrze możemy teraz przeprowadzić próby.
— Próby? — zapytał i zadrżał na widok wyrazu migdałowych i oczu tamtej.
— Nie każda kobieta może zostać sul’dam. Tyle już powinieneś wiedzieć... Zakładam, że mi się uda, lepiej jednak sprawdźmy nim wybije godzina. — Spod zmarszczonych brwi spoglądała na bransoletę, która uparcie nie chciała się otworzyć i obracała ją niepewnie w dłoniach. — Wiesz może, jak ją się otwiera? Nie potrafię nawet znaleźć zapięcia.
— Tak — odparł cicho. W tych rzadkich momentach, gdy zdarzało mu się rozmawiać z Seanchanami o sul’dam i damane, ograniczał się do ostrożnych pytań o ich wykorzystanie w boju. Nigdy wcześniej je zastanawiał się nad drogą doboru sul’dam. Dopuszczał możliwość, że przyjdzie mu się z nimi zmierzyć w bitwie... te starożytne wspomnienia wciąż narzucały mu się z rozważaniami na temat strategii i taktyki... jednak z pewnością nigdy nie planował ich werbunku. — Lepiej sprawdźmy od razu. — Zamiast... Światłości!
Zapięcie obroży było dla niego prostą sprawą, bransoleta jeszcze prostszą. Wszystko sprowadzało się do nacisku we właściwych miejscach, od góry i od dołu, w kierunku nie całkiem prostopadłym do smyczy. Można było to zrobić jedną ręką... Bransoleta otworzyła się z metalicznym szczęknięciem. Z obrożą poszło nieco trudniej i wymagało to odeń użycia obu dłoni. Przyłożył palce do właściwych punktów po obu stronach miejsca, gdzie przymocowana była smycz, nacisnął i pociągnął, równocześnie nie osłabiając nacisku. Wydawało mu się, że bez rezultatu, póki nie skręcił trzymanych w dłoniach fragmentów obroży w przeciwne strony. Rozeszły się tuż obok miejsca, gdzie zamocowana była smycz, wydając szczęknięcie głośniejsze niż poprzednie. Proste. Oczywiście wyrozumowanie, jak to zrobić, zajęło mu wcześniej, jeszcze w pałacu, prawie godzinę, mimo iż wezwał na pomoc Juilina. Jeśli jednak spodziewał się pochwał, spotkał go zawód. Nikt nawet nie spojrzał na niego, jakby wszyscy potrafili to samo!
Setalle zatrzasnęła bransoletę wokół nadgarstka, zwiniętą smycz przewiesiła przez przedramię, a potem wzięła w dłonie otwartą obrożę. Joline patrzyła na nią z odrazą, dłonie kurczowo zaciskały się na fałdach spódnic.
— Chcesz stąd uciec? — zapytała cicho karczmarka.
Po chwili wahania Joline wyprostowała się i uniosła podbródek. Setalle założyła obrożę na szyję Aes Sedai, zapięcie zaskoczyło z tym samym ostrym trzaskiem, który wydało, otwierając się. Ocena rozmiaru musiała go zmylić, pasował idealnie, układając się tuż nad wysokim karczkiem sukni. Joline skrzywiła się i to było wszystko, Mat jednak nieomal namacalnie czuł, jak Blaeric i Fen sztywniej ą za jego plecami. Wstrzymał oddech.
Obie kobiety równocześnie dały mały krok, ocierając się o Mata i dopiero wtedy wypuścił powietrze z płuc. Joline niepewnie zmarszczyła brwi. Kolejny krok.
Aes Sedai z krzykiem padła na podłogę, wijąc się w agonii. Nie potrafiła artykułować słów, z otwartych ust dobywały się coraz głośniejsze jęki. Skuliła się w sobie, ręce, nogi, a nawet palce drżały skręcając się pod nienaturalnymi kątami.
Gdy tylko Joline upadła, szarpiąc za obrożę, Setalle również osunęła się na kolana. Równocześnie poderwali się Blaeric i Fen, choć ich postępowanie w oczach Mata zdało się zupełnie niezrozumiałe Blaeric ukląkł, uniósł zawodzącą Aes Sedai i przycisnął do piersi równocześnie masując szyję. Fen palcami uciskał jej ramiona. Obroża otworzyła się, a Setalle przysiadła na piętach. Jednak Joline nie przestawała rzucać się i jęczeć, a jej Strażnicy wciąż się nią zajmowali, masując zesztywniałe mięśnie. Mat doczekał się od nich paru chłodnych spojrzeń, jakby wszystko było jego winą.
Ledwie zwracał na nich uwagę, mając przed oczyma wyłącznie gruzy swoich subtelnych planów. Nie miał pojęcia, co teraz zrobić, od czego zacząć. Tylin wróci za dwa dni, a do tego czasu nie powinno go już być w mieście..
Przecisnął się obok Setalle i poklepał ją po ramieniu.
— Powiedz jej, że postaram się wymyślić coś innego — mruknął. Ale co? Najwyraźniej do posługiwania się a’dam potrzebna była kobieta ze zdolnościami kwalifikującymi ją na sul’dam.
Karczmarka dogoniła go w ciemnościach u podnóża schodów wiodących do kuchni, gdzie zostawił kapelusz i płaszcz. Mocny, prosty wełniany płaszcz bez śladu haftu. Mężczyznom najlepiej jest bez ozdób, Rozstał się z nimi bez żalu. I te wszystkie koronki! Śladu żalu!
— Masz przygotowany inny plan? — zapytała. W ciemnościach nie widział jej twarzy, tylko srebrnego węża a’dam. Majstrowała przy bransolecie na nadgarstku.
— Zawsze mam inny plan — skłamał, rozpinając jej bransoletę — Przynajmniej nie będziesz musiała nadstawiać karku. Gdy tylko zajmę się Joline, będziesz mogła dołączyć do męża.
Mruknęła coś niezrozumiale. Podejrzewał, że wiedziała, iż kłamie i nie ma żadnego planu.
Nie chciał przechodzić przez pełną Seanchan wspólną salę, toteż wyszedł z kuchni tylnimi drzwiami, wydostając się na podwórze stajni, a później przez bramę prosto na Mol Hara. Nie chodziło nawet o to, by się obawiał, iż któryś zauważy go i zacznie się zastanawiać. W tych skromnych rzeczach brali go za chłopca na posyłki karczmarki. Ale wśród Seanchan dostrzegł wcześniej trzy sul’dam i dwie damane. Powoli mu świtało, że nie da rady wydostać Teslyn i Edesiny, toteż sam widok damane już go przygnębiał. Krew i krwawe popioły, obiecał przecież tylko,że spróbuje!
Blade słońce wciąż stało jeszcze wysoko na niebie, jednak wzbierał już wiatr od morza, przynoszący sól i obietnicę deszczu. Wszyscy obecni na Mol Hara wyraźnie spieszyli się, by załatwić swoje sprawy, nim lunie, wyjątkiem był oddział Straży Skazańców, maszerujący przez plac. Ludzie, nie Ogirowie. Gdy dotarł do cokołu wysokiego pomnika królowej Nariene z obnażoną piersią, poczuł dotyk dłoni na ramieniu.
— Z początku cię nie rozpoznałem bez tych pstrokatych rzeczy, Macie Cauthon.
Mat odwrócił się, stając twarzą w twarz z potężnie zbudowanym so’jhin z Illian, którego widział w dniu, gdy Joline powtórnie pojawiła się w jego życiu. Skojarzenie tamtych dwu zdarzeń nie rokowało szczególnie miło. Mężczyzna o okrągłej twarzy wyglądał dość dziwnie z bujną brodą i częściową łysiną, na dodatek wszystkiego w koszuli bez rękawów.
— Znamy się? — zapytał ostrożnie Mat.
Tamten uśmiechnął się szeroko.
— Niech mnie Fortuna okaleczy, ja ciebie znam. Pewnego razu odbyliśmy razem pamiętną przejażdżkę na moim statku. Na początku były trolloki i Shadar Logoth, a skończyło się wszystko Myrddraalem i pożarem Białego Mostu. Bayle Domon, panie Cauthon. Teraz mnie już pamiętasz?
— Pamiętam. — Faktycznie coś sobie przypominał. Większa część podróży jawiła mu się dość mgliście, jakby postrzępiona i w dziurach, które wypełniły później tamte inne wspomnienia. — Musimy się kiedyś spotkać nad korzennym winem i porozmawiać o starych dobrych czasach. — Co oczywiście nie nastąpi nigdy, jeśli uda mu się Domona zauważyć wcześniej. To co z całej podróży zapamiętaj jawiło mu się osobliwie niemiłe, jakby echa majaków śmiertelnej choroby. Prawda, był chory, przynajmniej w pewnym sensie. Kolejne niemiłe wspomnienie.
— Najlepiej od razu — zaśmiał się Domon, otaczając grubą ręka ramiona Mata i zawracając do “Wędrownej Kobiety”.
Nie widząc sposobu zniechęcenia tamtego, który nie skończyłby się bójką, Mat poszedł. A bójka na pięści nie bardzo kojarzyła mu się z postanowieniem nie rzucania się w oczy. Zresztą wcale nie musiał zwyciężyć. Domon był tłusty, ale jego tłuszcz okrywał twarde mięśnie. Tak czy siak, nie miał nic przeciwko odrobinie wina. Poza tym — przypomniał sobie — czy Domon aby nie był przypadkiem kimś w rodzaju szmuglera? Niewykluczone, że znał drogi wiodące do i z Ebou Dar, o których inni nie mieli pojęcia, i że zdradzi nieco swej wiedzy, poddany ostrożnej indagacji. Zwłaszcza nad pucharkiem wina. W kieszeni kaftana Mata spoczywała tłusta sakiewka ze złotem i nie miał nic przeciwko temu, by jej zawartość przeznaczyć na doprowadzenie tego mężczyzny do stanu upojenia stosownego skrzypkowi w Niedzielę. Pijani mówili.
Domon pospiesznie przeprowadził go przez wspólną sale, po drodze kłaniając się na lewo i prawo Krwi oraz oficerom, którzy ledwie zwracali na niego uwagę, o ile w ogóle. Jednak nie poszli do kuchni, gdzie Enid może odstąpiłaby im ławkę w kącie. Zamiast tego udali się na górę po pozbawionych poręczy schodach. Póki Domon nie popchnął Mata w kierunku małego pomieszczenia na tyłach gospody, ten uznał, iż chce odebrać jego płaszcz i kaftan. Pomieszczenie ogrzewał ogień buzujący na palenisku, jednak Mat nagle poczuł zimno bardziej przejmujące niż na zewnątrz.
Domon zamknął za nimi drzwi, a potem oparł się o nie i zaplótł ramiona.
— Oto stoisz w obecności Kapitana Zielonych lady Egeanin Tamarath — zaintonował, a później dodał bardziej normalnym tonem: — To jest Mat Cauthon.
Mat spoglądał to na Domona, to na wysoką kobietę siedzącą sztywno na krześle z drabinkowatym oparciem. Jej plisowana suknia była dzisiaj bladożółta, na nią narzuciła haftowaną w kwiaty tunikę, jednak nie miał kłopotów z przypomnieniem sobie. Ostre rysy twarzy i błękitne oczy, nieomal równie drapieżne, co oczy Tylin. Tylko, jak podejrzewał, Egeanin bynajmniej nie chodzi o pocałunki. Dłonie miała szczupłe, wyraźnie jednak poznaczone odciskami od miecza. Nawet nie miał szansy zapytać, o co w tym wszystkim chodzi, ale też okazało się, że wcale nie musiał.
— Mój so’jhin poinformował mnie, że nie jest ci obce niebezpieczeństwo, panie Cauthon — oznajmiła, gdy tylko Domon skończył. Rozwlekły seanchański akcent nadawał jej słowom ton stanowczy i rozkazujący, ale przecież była z Krwi. — Potrzebuję takich ludzi do załogi mego statku, a zapłacę dobrze, w złocie i srebrze. Jeżeli znasz sobie podobnych, ich również chętnie zatrudnię. Jednak muszą umieć trzymać język za zębami. Moje sprawy są wyłącznie moimi sprawami. Bayle wspomniał jeszcze dwa imiona. Thom Merrilin i Juilin Sandar. Jeśli którykolwiek z nich przebywa w Ebou Dar, znajdzie się zajęcie dla ich zdolności. Znają mnie i wiedzą, że mogą mi powierzyć swoje życie. To ostatnie odnosi się również do ciebie, panie Cauthon.
Mat usiadł na drugim krześle i odrzucił płaszcz na oparcie. Wiedział, że nie powinien zasiadać nawet w obecności przedstawiciela pomniejszej Krwi — którą, zgodnie ze znaczeniem podgolonych włosów i lakierowanego zielono paznokcia u małego palca, musiała być — ale należało zebrać myśli.
— Masz statek? — zapytał, głównie po to, by zyskać na czasie. Gniewnie otworzyła usta. Pytania do Krwi należało zadawać bardziej subtelnie.
Domon odkaszlnął i pokręcił głową, przez moment wyglądał na jeszcze bardziej rozgniewanego, ale po chwili jego sroga twarz wypogodziła się. Z drugiej jednak strony oczy Egeanin wciąż spoczywały na Macie niczym świdry. Powstała, rozstawiła nogi i stanęła przed nim w jednoznacznie wyzywającej postawie.
— Będę miała statek, w najgorszym razie późną wiosną, zalety to od tego, jak długo moje złoto będzie tu szło z Cantorin — powiedziała lodowatym głosem.
Mat westchnął. Cóż, w istocie przecież nie było szans, aby zamustrować Aes Sedai na statek Seanchanki, żadnych szans.
— Skąd znasz Thoma i Juilina? — Bez wątpienia Domon mógł jej opowiedzieć o Thomie, ale, Światłości, skąd wiedziała o Juilinie?
— Zadajesz zbyt wiele pytań — ucięła zdecydowanie, odwracając się. — Obawiam się, że mimo wszystko nie znajdę dla ciebie zajęcia. Bayle, odprowadź go. — Ostatnie zdanie to był stanowczy rozkaz.
Domon nie ruszył się od drzwi.
— Powiedz mu — nalegał. — Wcześniej czy później musi się o wszystkim dowiedzieć, w przeciwnym razie stanie się dla ciebie większym zagrożeniem, niż to, przed którym stoisz obecnie. Powiedz mu. — Jak na so’jhin, wyraźnie mógł sobie na wiele pozwolić. Seanchanie ściśle pilnowali tego, aby niewolnicy znali swoje miejsce. Aby wszyscy znali swoje miejsce, jeśli już o tym mowa. Egeanin nawet w czwartej części nie mogła być tak twarda, jak wyglądała.
A w obecnej chwili wyglądała na bardzo twardą, kiedy tak spacerowała w tę i we w tę, rozkopując spódnice i spozierając wściekle na Domona oraz Mata. Na koniec zatrzymała się.
— Udzieliłam im niewielkiej pomocy w Tanchico — powiedziała. A po chwili dodała: — Oraz dwóm kobietom, które z nimi były, Elayne Trakand i Nynaeve al’Meara. — Spojrzała na niego bacznie, próbując wywnioskować z reakcji, czy zna te imiona.
Mat poczuł ucisk w piersiach. Nie taki, który boli, ale taki, jak wówczas, gdy obserwuje się obstawionego konia, gnającego do linii mety tuż przed resztą stawki, kiedy nic jeszcze się nie rozstrzygnęło. Cóż, na Światłość, Nynaeve i Elayne mogły robić w Tanchico, że potrzebna im była seanchańska pomoc? I cóż takiego zrobiły że ją otrzymały? Thom i Juilin nie wtajemniczyli go w szczegóły. W każdym razie to i tak nie miało teraz znaczenia. Egeanin potrzebowała ludzi, którzy potrafią dochować tajemnicy i nie boją się niebezpieczeństwa. Ona sama była niebezpieczeństwem. Niewiele rzeczy mogło się Krwi wydawać groźne, prócz poczynań innego z Krwi i...
— Poszukiwacze są na twoim tropie — powiedział.
Sposób, w jaki zadarła głowę, potwierdził jego podejrzenia. Poza tym jej dłoń natychmiast powędrowała do boku, szukając nieistniejącej rękojeści miecza. Domon przestąpił z nogi na nogę i rozprostował dłonie, oczu nie spuszczał z Mata. Oczu znienacka twardszych nawet niż oczy Egeanin. Mat zrozumiał w jednej chwili, że być może nie opuści żywy tego pokoju.
— Jeżeli musisz zniknąć z oczu Poszukiwaczom, mogę ci pomóc — dodał szybko. — Powinnaś się udać tam, gdzie nie sięga władza Seanchan. Wszędzie gdzie oni rządzą, Poszukiwacze mogą cię odnaleźć. I najlepiej ruszać jak najszybciej. Złoto zawsze możesz sobie sprowadzić. Jeżeli Poszukiwacze wcześniej cię nie dopadną. Thom poinformował mnie, że z jakiegoś powodu wzmogli swoją aktywność. Że już szukują łoże tortur i grzeją żelaza.
Egeanin przez chwilę stała zupełnie bez ruchu, przyglądając mu się. Potem wymieniła z Domonem przeciągłe spojrzenie.
— Może i faktycznie najlepiej byłoby jak najszybciej wyjechać — szepnęła. Jednak już po chwili jej głos stwardniał. Jeśli na jej twarzy jeszcze przed momentem malowała się obawa, to teraz nie było po niej śladu. — Poszukiwacze nie powstrzymają mnie przed opuszczeniem miasta, jak mniemam, ponieważ sądzą, że zaprowadzę ich do czegoś, na czym zależy im bardziej niż na mnie. Będą mnie więc śledzić, póki nie opuszczę ziem zdobytych przez Rhyagelle, wiedząc, że w każdej chwili mogą kazać żołnierzom mnie aresztować. Co z pewnością się stanie, gdy zrozumieją,że wymykam im się z rąk. I do tego właśnie będą mi potrzebne umiejętności twojego przyjaciela Thoma Merrilina, Macie Cauthon. Między początkiem naszej podróży, który znajduje się tutaj, a kresem, który leży na ziemiach pozostających poza władzą Seanchan, muszę zniknąć z oczu Poszukiwaczy. Złoto z Cantorin z pewnością nie dotrze na czas, jednak mam go dość, by uczciwie wynagrodzić waszą pomoc. Możesz o tym powiedzieć pozostałym, panie Cauthon.
— Mów mi Mat — powiedział, obdarzając ją swoim najlepszym uśmiechem. Nawet kobiety o srogich obliczach, zazwyczaj miękły nieco na ten widok. Cóż, ona jakoś nie zmiękła... jeśli już, to nawet odrobinę zmarszczyła czoło... niemniej jedną z rzeczy jakich był pewien odnośnie kobiet, był efekt jego uśmiechów. — Wiem, jak sprawić byś od razu zniknęła. Nie ma potrzeby odkładać tego na później Poszukiwacze mogą już jutro cię aresztować. — To był celny strzał. Nawet nie mrugnęła... podejrzewał, że niewiele rzeczy potrafiłoby ją do tego zmusić... Tylko nieznacznie skinęła głową. — Jeszcze jedna rzecz, Egeanin. — Cała rzecz wciąż mogła mu eksplodować w twarz, niczym fajerwerki Aludry, niemniej nie wahał się. Czasami trzeba po prostu rzucić kości. — Nie potrzebuję złota, natomiast potrzebuję trzech sul’dam, które potrafią trzymać buzie zamknij na kłódkę. Sądzisz, że możesz mi ich dostarczyć?
Po chwili, która wydawała się trwać całe godziny, skinęła głową, on zaś uśmiechnął się pod nosem. Jego koń przybiegł pierwszy.
— Domon — mruknął w zadumie Thom, nie wyciągając z ust cybucha fajki. Jego głowa spoczywała na cienkiej poduszce, złożonej na dwoje, on sam zaś z pozoru przyglądał się tylko delikatnej sinej mgiełce zasnuwającej pozbawiony okien pokój. Jarzyła się pojedyncza mała lampka. — I Egeanin.
— Która teraz należy do Krwi. — Juilin siedział na krawędzi swego łóżka ze spojrzeniem utkwionym w poczerniałą główkę swojej fajki. — Nie jestem pewien, czy mi się to podoba.
— Chcesz powiedzieć, że nie możemy im zaufać? — zapytał Mat, nieostrożnie próbując kciukiem ugnieść tytoń w fajce. Nagle oderwał go, stłumił przekleństwo i possał oparzony palec. Znowu został dla niego tylko stołek albo miejsce stojące pod drzwiami, tym razem jednak nie miał nic przeciwko niewygodnemu siedzisku. Jego rozmowa z Egeanin trwała krótko, jednak Thom wrócił do pałacu dopiero po zmroku, a Juilin jeszcze później. Na wieści przyniesione przez Mata żaden nie zareagował oczekiwaną radością. Thom westchnął tylko, że w końcu udało mu się porządnie przyjrzeć jednej z ważnych pieczęci, a Juilin coraz to patrzył ze złością na ciśnięty w kąt pokoiku tobołek. Fakt, że już nie potrzebowali sukni sul’dam, naprawdę nie stanowił wystarczającego powodu, by się dąsać. — Mówię wam, oboje byli szarzy na twarzach ze strachu przed Poszukiwaczami — ciągnął dalej Mat, ostudziwszy nieco kciuk. Może nie dokładnie szarzy, niemniej bali się, to było jasne. — Egeanin jest teraz z Krwi, ale nawet nie mrugnęła, kiedy jej powiedziałem, po co potrzebuję dwóch sul’dam. Powiedziała tylko, że zna trzy takie, które zrobią, czego od nich oczekujemy, i że na jutro będą gotowe.
— Egeanin to honorowa kobieta — zadumał się Thom. Co jakiś czas wydmuchiwał kółka z dymu. — To dziwne, prawda, ale przecież jest Seanchanką. Sądzę, że Nynaeve ostatecznie ją polubiła, w przypadku Elayne było to oczywiste. Ona zaś polubiła nasze dziewczyny. Mimo iż wiedziała, że są Aes Sedai. Bardzo nam pomogła w Tanchico. Bardzo. Okazała się nadzwyczaj kompetentna. Naprawdę chciałbym wiedzieć, za co ją wyniesiono do godności Krwi, niemniej... tak, możemy ufać Egeanin. I Domonowi. Ciekawy człowiek, ten Domon.
— Szmugler — mruknął z dezaprobatą Juilin. — A teraz należy do niej. So’jhin są czymś więcej niż zwykłymi niewolnikami, sam wiesz. Istnieją tacy so’jhin, którzy mówią Krwi, co należy robić. — Thom spojrzał na niego spod uniesionych brwi. Tylko tyle, jednak po chwili łowca złodziei wzruszył ramionami. — Przypuszczam, że Domonowi też można zaufać — oznajmił niechętnie. — Jak na szmuglera.
Mat parsknął. Może byli zazdrośni. Cóż, to on był ta’veren, a oni musieli jakoś z tym żyć.
— Wobec tego wyjeżdżamy jutro w nocy. Jedyna zmiana w planach polega na tym, że mamy trzy prawdziwe sul’dam i kobietę Krwi, która przeprowadzi nas przez bramy.
— A te sul’dam wyprowadzą trzy Aes Sedai za mury miasta, pozwolą im odejść i nawet do głowy im nie przyjdzie nikogo zaalarmować — mruknął Juilin. — Pewnego razu, kiedy Rand al’Thor przebywał w Łzie widziałem, jak moneta pięć razy z rzędu wylądowała na krawędzi. W końcu odeszliśmy, zostawiając ją stojącą na stole. Prawdopodobnie więc, wszystko się może zdarzyć.
— Albo im ufasz, albo nie, Juilin — warknął Mat. Łowca złodziei znowu popatrzył ponuro na zwinięte suknie w kącie. Mat polecił głową. — Jak oni wam pomogli w Tanchico, Thom? Krew i popioły, wy dwaj, nie ćwiczcie znowu na mnie tych tajemniczych spojrzeń! Wy wiecie, oni wiedzą, więc ja też mogę się dowiedzieć.
— Nynaeve nie kazała nikomu mówić — oznajmił Juilin, jakby to miało naprawdę jakiekolwiek znaczenie. — Elayne też zabroniła. Obiecaliśmy. Można by rzec, że przysięgliśmy.
Thom pokręcił wciąż spoczywającą na poduszce głową.
— Wymowa faktów zależy od okoliczności, Juilin. A w każdym razie, nie nazwałbym tego przysięgą. — Wydmuchnął trzy ideały kółka z dymu; każde następne przeleciało przez poprzednie.— pomogli nam najpierw zdobyć, a potem pozbyć się czegoś w rodzaju męskiego a’dam, Mat. Czarne Ajah chciały go użyć przeciwko Randowi. Teraz rozumiesz, dlaczego Nynaeve i Elayne zabroniły o tym mówić. Gdyby rozeszła się wieść, że ta rzecz w ogóle istniała, Światłość jedna wie, jakie stąd zrodziłyby się plotki.
— Kogo obchodzą plotki? Męski a’dam — Światłości, gdyby Czarne Ajah nałożyły go Randowi na szyję, albo wpadł w ręce Seanchan... Te barwy znowu zawirowały mu przed oczyma, zmusił się, by nie myśleć o Randzie. — Plotki nie wyrządzą żadnej szkody... nikomu. — Tym razem żadnych roztańczonych kolorów. Nie pojawiały się, póki nie myślał o... I znowu feeria barw. Zagryzł ustnik fajki.
— Nieprawda, Mat. Opowieści mają swą moc. Historie bardów, poematy trubadurów, a także uliczne plotki. Wzbudzają namiętności i zmieniają sposób, w jaki ludzie widzą świat. Dzisiaj słyszałem, jak pewien człowiek mówił, że Rand ukorzył się przed Elaida, że przebywa w Białej Wieży. Tamten w to wierzył, Mat. Co się stanie, jeśli, powiedzmy, dostatecznie wielu Tairenian uwierzy? Tairenianie nie lubią Aes Sedai. Zgadza się, Juilin?
— Niektórzy — zgodził się Juilin, a potem dodał, jakby Thom go do tego zmusił: — Większość. Ale niewielu z nas spotkało kiedykolwiek Aes Sedai, przynajmniej wiedząc, kto zacz. Ponieważ prawo zabrania przenoszenia, niewiele Aes Sedai przybywa do Łzy, a te, którym już się to zdarza, unikają obnoszenia się z Pierścieniem.
— To jest w tej kwestii bez znaczenia, mój przepadający za Aes Sedai przyjacielu. Zresztą i tak tylko przemawia na rzecz mojej tezy. Łza sprzymierzyła się z Randem, a przynajmniej jej szlachta, ponieważ obawiają się, że gdyby postąpili inaczej, wróciłby do nich i... Gdyby jednak uznali, że przebywa w Wieży, doszliby może do wniosku, że już nie wróci. Gdyby zobaczyli w nim narzędzie Wieży, stanowiłoby to tylko następny powód do wystąpienia przeciw niemu. A więc, gdy tylko odpowiednia liczba Tairenian uwierzy w to, o czym mówił tamten, sytuacja będzie wyglądać tak, jakby Rand opuścił Łzę zaraz po dobyciu Callandora. To jest tylko pojedyncza plotka i jej ewentualne skutki dla samej Łzy, niemniej może ona wyrządzić dalsze szkody w Cairhien, albo Illian, czy gdzie tam jeszcze. Nie mam pojęcia, jakie opowieści mogą się zrodzić wokół męskiego a’dam w świecie, po którym krąży Smok Odrodzony i Asha’mani, ale jestem zbyt stary, żeby chcieć się przekonać.
Mat zrozumiał, przynajmniej do pewnego stopnia. Każdy dowódca starał się wprowadzić przeciwnika w błąd odnośnie swych zamiarów — na przykład wpoić mu przekonanie, że zamierza atakować pozycje, których atakować nie zamierzał — a wróg, jeśli tylko wart był swej ceny, starał się robić to samo. Czasami obie strony potrafiły się wprawić w takie pomieszanie, że działy się dziwne rzeczy. Niekiedy prawdziwe tragedie. Płonęły miasta, których nikt nie zamierzał palić, tyle tylko, że najeźdźcy po prostu uwierzyli w nieprawdę. Ginęły tysiące. Z tego samego powodu niszczono zasiewy, a następnie dziesiątki tysięcy umierały z głodu.
— Dobrze, nie będę strzępił ozora w sprawie tego a’dam dla mężczyzn — powiedział. — Przypuszczam jednak, że ktoś musi powiedzieć... jemu? — Kolory rozbłysły. Może uda mu się w końcu nauczyć nie zwracać na nie uwagi albo do nich przywyknąć. Zniknęły równie szybko, jak się pojawiły. Ostatecznie, nie były wcale takie dokuczliwe. Po prostu nie lubił rzeczy, których nie rozumiał. Zwłaszcza, gdy mogły mieć coś wspólnego z Mocą. Srebrny łeb lisa, noszony zawsze pod koszulą na piersi, miał go chronić przed Mocą, niemniej ta ochrona była równie nieszczelna, co jego własne wspomnienia.
— Nie komunikujemy się regularnie — sucho uciął Thom. — Przypuszczam, że Elayne lub Nynaeve znalazły jakiś sposób, aby go o tym powiadomić, jeśli uznały, że to naprawdę ważne.
— Dlaczego miałyby to zrobić? — zapytał Juilin, nachylając się, aby zzuć but. — Ta rzecz spoczywa obecnie na dnie morza. — Znowu zmarszczył czoło i cisnął butem w zwinięte suknie.— Pozwolisz nam dziś się odrobinę wyspać, Mat? Nie sądzę, byśmy jutrzejszej nocy bodaj zmrużyli oko, a ja lubię to robić regularnie.
Tę noc Mat zdecydował się spędzić w łóżku Tylin. Nie chodziło nawet o wspomnienia. Zaśmiał się, gdy ta myśl przyszła mu do głowy, chociaż w śmiechu pobrzmiewało zbyt dużo płaczliwych tonów, żeby był przekonujący. Chodziło tylko o to, że dobry materac i poduszki z gęsiego puchu były znacznie lepsze niż siano na stryszku stajni, zwłaszcza w sytuacji, gdy człowiek nie wiedział gdzie następnym razem przyzwoicie się wyśpi.
Problem polegał na tym, że nie mógł zasnąć. Leżał w ciemnościach z ręką założoną za głowę i rzemykiem medalionu owiniętym wokół nadgarstka, przygotowany na ewentualny atak gholam. Ale to nie myśl o potworze nie pozwalała mu spać. Nie potrafił przestać roztrząsać w głowie szczegółów planu. Plan był dobry. I prosty. Tak prosty, jak to tylko możliwe w danych okolicznościach. Tyle tylko, że żadna bitwa nigdy nie przebiegała według planu, nawet najlepszego. Wielcy dowódcy zawdzięczali swoją sławę nie tylko błyskotliwym planom, ale temu, że zwyciężali nawet wówczas, gdy ich plany zawodziły. I oto, kiedy pierwszy brzask zalśnił w oknach, on wciąż leżał, obracając medalion w palcach i próbując dociec, co pójdzie źle.