26 Oczekiwania

Elayne szła w towarzystwie Egwene po zbrązowiałej trawie wioskowej łąki w Polu Emonda i ze smutkiem kontemplowała zaszłe w tym miejscu zmiany. Sama Egwene z kolei wydawała się całkiem osłupiała widokiem rozciągającym przed oczyma. Kiedy pojawiła się w Tel’aran’rhiod, długi warkocz kołysał się na plecach, ubrana zaś była w prostą wełnianą suknię, jakby już nic innego nie potrafiła wymyślić, a z każdym krokiem spod spódnic wyglądały mocne, niezgrabne buty. Elayne przypuszczała, że tak musiała się ubierać, kiedy mieszkała w Dwu Rzekach. Teraz jej ciemne włosy spływały na ramiona, ujęte małym czepkiem z delikatnej koronki, reszta ubioru zaś była równie elegancka, jak strój Elayne — suknia w bogatych odcieniach błękitu, wyszywana na staniku, lamówce, wysokim karczku i mankietach srebrną nitką. Haftowane srebrem aksamitne pantofle zastąpiły grube skórzane buty. Elayne musiała przez cały czas kontrolować własną zieloną suknię do konnej jazdy, żeby się nie zmieniła w coś innego, co prawdopodobnie mogłoby okazać się żenujące, lecz w wypadku przyjaciółki zmiany były bez żadnych wątpliwości rozmyślne.

Miała nadzieję, że Rand wciąż jest w stanie kochać Pole Emonda, ono wszakże straciło już wszelką więź z wioską, w której wyrósł razem z Egwene. W Świecie Snów nie było żadnych ludzi, bez trudu jednak można było dostrzec, że Pole Emonda jest obecnie sporym, rozrastającym się miasteczkiem — prawie trzecia część domów zbudowana była z gładko ociosanego kamienia, niektóre z nich miały nawet dwa piętra, a dominujące ongiś strzechy zasadniczo zastąpiły dachówki we wszystkich kolorach tęczy. Kilka ulic wybrukowano gładką, dopasowaną kostką, nie zdradzającą jeszcze żadnych śladów zużycia, a wokół miasta wzrastał gruby mur, z wieżyczkami i żelaznymi bramami, całkiem stosowny dla jakiejś mieściny Ziem Granicznych. Za murami miasta znajdowały się młyny, tartaki, odlewnia żelaza, wielkie warsztaty tkackie, produkujące tak wełny, jak dywany, mieszczące wewnątrz sklepy meblarskie, garncarskie, szwalnie, wytwórnie noży, zakłady pracujących w złocie i srebrze jubilerów, produkujących towary nie gorsze niż Caemlyn, jednak stylistycznie zapożyczone z Arad Doman i Tarabon.

Powietrze nie było chłodne, niemniej rześkie, na ziemi nie zalegał śnieg. Słońce stało tu wysoko ponad głową, Elayne pozostawała nadzieja, że w świecie jawy wciąż panuje noc. Potrzebowała odrobiny prawdziwego snu, zanim przyjdzie stawić czoło wyzwaniom. Przez ostatnich kilka dni czuła się bezustannie zmęczona, tyle było do zrobienia, a tak mało czasu na wszystko. Na spotkanie wybrały sobie to miejsce, ponieważ było nadzwyczaj mało prawdopodobne, aby ktokolwiek je tu wyśledził, obecnie jednak Egwene marnowała czas na obserwację zmian w rodzinnej wiosce. Elayne miała zresztą własne powody — nie licząc sentymentalnych, związanych z Randem — aby przyjrzeć się Polu Emonda. Problem wszakże, polegał na tym, że można było spędzić pięć godzin w Świecie Snów, podczas gdy na jawie mijała tylko jedna, ale równie dobrze sprawy mogły potoczyć się odwrotnie. Niewykluczone, że w Caemlyn wstawał już dzień.

Egwene zatrzymała się na skraju łąki i spojrzała wstecz na szeroki kamienny most, łączący brzegi gwałtownie rozszerzającego się strumienia, wypływającego spod skalnej odkrywki z siłą wystarczającą, aby powalić człowieka. Pośrodku łąki stał masywny marmurowy obelisk równo pokryty wykutymi nazwiskami. Obok niego dwa wysokie maszty na kamiennych podstawach.

— Pamięci poległych — mruknęła. — Któż by się spodziewał takiego pomnika w Polu Emonda? Chociaż Moiraine twierdziła, że podczas Wojen z Trollokami na tym miejscu stoczono wielką bitwę. Wtedy zginęło Manetheren.

— Uczyłam się o tym na lekcjach historii — cicho powiedziała Elayne, zerkając na nagie teraz maszty. Jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić tutaj Randa. Cóż, wciąż był w jej głowie, podobnie jak Birgitte, twardy niczym skała węzeł uczuć i wrażeń, z tak daleka jeszcze trudniejszy do odczytania. Na dodatek, znajdując się w Tel’aran’rhiod, zupełnie nie potrafiła wyczuć strony świata, w której się znajdował. Brakowało jej tej świadomości. Tęskniła za nim.

Na szczytach masztów pojawiły się sztandary, ale tylko na przelotny moment, podczas którego raz leniwie zafalowały. Wystarczyło jednak, żeby dostrzec na jednym jakiegoś czerwonego orła w locie na niebieskim tle. A w zasadzie Czerwonego Orła. Kiedy pewnego razu była w tym miejscu Tel’aran’rhiod z Nynaeve, wydawało jej się, że dostrzegła jego mgnienie, ale wówczas uznała, że musi się mylić, pan Norry wyprowadził ją z błędu. I choć kochała Randa, to kiedy ktoś próbował wskrzesić Manetheren z jego starożytnej mogiły, musiała podjąć określone działania, nawet jeśli dotyczyły one miejsca, w którym wyrósł, i nawet jeśli miało go to zaboleć. Ten sztandar i ta nazwa wciąż niosły w sobie dość siły, żeby zagrozić Andorowi.

— Słyszałam dużo o zmianach od Bode Cauthon i innych nowicjuszek stąd — ciągnęła dalej Egwene, spod zmarszczonych brwi oglądając domy wokół łąki — ale czegoś takiego sobie nie wyobrażałam. — Większość budynków wzniesiono z kamienia. Maleńka gospoda wciąż stała obok szerokich fundamentów jakiegoś znacznie większego gmachu, wciąż rósł na swoim miejscu wielki dąb, lecz po drugiej stronie fundamentów już prawie na ukończeniu była wielokrotnie większa karczma. Nad jej drzwiami widniał wielki szyld: ŁUCZNICY. — Zastanawiam się, czy mój ojciec wciąż jest burmistrzem. Czy matka ma się dobrze? I moje siostry?

— Wiem, że jutro dasz armii rozkaz do wymarszu — powiedziała Elayne — jednak po dotarciu pod Tar Valon z pewnością znajdziesz parę godzin, żeby odwiedzić rodzinne strony. — Dzięki Podróżowaniu tego rodzaju odwiedziny stały się prostą sprawą. Być może ona również powinna wysłać kogoś do Pola Emonda. Gdyby tylko wiedziała, komu może zaufać w takiej misji i oderwać od bardziej naglących obowiązków.

Egwene pokręciła głową.

— Elayne, musiałam zarządzić karę chłosty wobec kobiet, wśród których dorastałam, ponieważ nie wierzyły, że jestem Zasiadającą na Tronie Amyrlin i dlatego, że gdyby nawet uwierzyły, to i tak gotowe były złamać wszelkie zasady przez wzgląd na starą znajomość. — Nagle siedmiobarwna stuła znikła z jej ramion. — Nie wydaje mi się, bym mogła stanąć przed mieszkańcami Pola Emonda jako Amyrlin — dodała ze smutkiem. — Przynajmniej nie teraz. — Otrząsnęła się z nostalgicznych myśli, a jej głos stwardniał. — Koło obraca się, Elayne i wszystko się zmienia. Muszę do tego przywyknąć. — Teraz bardzo przypominała Siuan Sanche z czasów, gdy tamta jeszcze rządziła Tar Valon, zanim wszystko się zmieniło. Ze stułą czy bez niej, Egwene mówiła jak Zasiadająca na Tronie Amyrlin. — Pewna jesteś, że nie przydałoby ci się trochę żołnierzy Garetha Bryne? Przynajmniej tyły żeby zaprowadzić porządek w Caemlyn?

Znienacka otoczyły je wirujące płatki śniegu, stały po kolana w zaspach. Śnieżne czapy w jednej chwili osiadły na dachach domów, niczym skutki prawdziwej zadymki. Nie pierwszy raz zdarzało się coś takiego, one zaś zwyczajnie zignorowały gwałtowny chłód, zamiast wyobrażać sobie płaszcze i cieplejszą odzież.

— Przed wiosną nikt mnie nie zaatakuje — odrzekła Elayne. Armie nie maszerowały zimą, przynajmniej te, które nie mogły skorzystać z udogodnień Podróżowania, jak wojsko Egwene. Śnieg zasypał wszystko, w miejscach gdzie topniał, odsłaniając błoto. Ci Pogranicznicy prawdopodobnie wyruszyli na południe, przekonani, że tego roku zima nie nadejdzie. — Poza tym będziesz potrzebowała każdego żołnierza pod Tar Valon.

Nie zdziwiło jej więc, gdy Egwene zwyczajnie przytaknęła i już nie ponowiła propozycji. Mimo wytężonej działalności werbunkowej z ostatniego miesiąca, Gareth Bryne nie dysponował jeszcze nawet połową armii, której jego zdaniem potrzeba było do zdobycia Tar Valon. Wedle Egwene, gotów był spróbować z tym, co ma, był to jednak wyraźny powód do zmartwień.

— Muszę podjąć trudne decyzje, Elayne. Koło tka Wzór, tak jak chce, ale to ja wciąż muszę decydować.

Tknięta nagłym bodźcem Elayne przebrnęła przez śnieg i otoczyła Egwene ramionami, żeby ją uściskać. Gdy tylko przytuliła tamtą, śnieg zniknął, zostawiając tylko mokre plamy na sukienkach. Zachwiały się.

— Pewna jestem, że podejmiesz właściwe decyzje — powiedziała Elayne, śmiejąc się wbrew sobie. Egwene nie przyłączyła się do niej.

— Mam nadzieję — oznajmiła ponuro — ponieważ, cokolwiek postanowię, ludzie będą z tego powodu umierać. — Poklepała Elayne po dłoni. — Cóż, ty najlepiej rozumiesz, jakie to są decyzje, nieprawdaż? Powinniśmy już wracać do naszych łóżek. — Zawahała się przed odejściem. — Elayne, jeśli Rand znowu się u ciebie pojawi, musisz mi dokładnie opowiedzieć o wszystkim, co będzie mówił; ważna jest najmniejsza nawet wskazówka odnośnie tego, co zamierza i dokąd chce się udać.

— Powiem ci o wszystkim, o czym będę mogła powiedzieć, Egwene — Elayne poczuła ukłucie winy. Wprawdzie powiedziała Egwene prawie o wszystkim... tamta jednak nie wiedziała, że razem z Min i Aviendhą nałożyły Randowi więź zobowiązań Strażnika. Wprawdzie prawo Wieży nie zabraniało tego, o czym dowiedziała się, ostrożnie podpytując Vandene. Ale równocześnie nie było jasne, czy całkiem dozwolone, choć zgodnie ze słowami pewnego najemnika z Arafel, zwerbowanego przez Birgitte: “Co nie jest zakazane, jest dozwolone”. Brzmiało to omalże jak jedno ze starych powiedzonek Lini, chociaż wątpiła, by jej piastunka kiedykolwiek zgodziła się na coś równie permisywnego. — Martwisz się o niego, Egwene. To znaczny, bardziej niż zazwyczaj. Potrafię to dostrzec. Dlaczego?

— Mam powody, Elayne. Siatki szpiegowskie donoszą nam o bardzo niepokojących pogłoskach. Mam nadzieję, że okażą się tylko plotką, jeśli jednak nie... — Teraz była już w każdym calu Zasiadającą na Tronie Amyrlin. Szczupła młoda kobieta, która wydawała się twarda niczym stal i wysoka jak góra. Ciemne oczy wypełniła determinacja, szczęki zacisnęły się.— Wiem, że go kochasz. Ja też go kocham. Ale nie dlatego próbuję Uzdrowić Białą Wieżę, żeby on mógł nałożyć Aes Sedai łańcuchy, niby jakimś damane. Śpij dobrze i miłych snów, Elayne. Miłe sny stanowią dar bardziej cenny, niż sobie większość ludzi zdaje sprawę. — I powiedziawszy to, zniknęła, wracając do świata jawy.

Przez chwilę Elayne trwała bez ruchu, wpatrzona w miejsce, na którym jeszcze przed chwilą była Egwene. Co ona chciała powiedzieć? Rand nigdy tego by nie zrobił! Choćby tylko przez miłość do niej, niemniej przenigdy! Dotknęła myślą tego twardego jak kamień węzła w głębi głowy. Ponieważ był tak daleko, złote żyły stanowiły jedynie wspomnienie. Z pewnością, by tego nie zrobił. Zmartwiona, wyszła ze snu z powrotem do śpiącego ciała.

Potrzebowała snu, ale zdało jej się, że gdy tylko znalazła się w swoim ciele, promienie słońca musnęły jej powieki. Która godzina? Czekały ją audiencje, liczne obowiązki. Zdawało jej się, że mogłaby spać jeszcze miesiącami. Każdy dzień wypełniała gorączkowa aktywność. Otworzyła oczy, czując pod powiekami piach, jakby nie spała wcale. Wnosząc z kąta padania promieni słonecznych, było jut dobrze po wschodzie. Obowiązki. Aviendha poruszyła się przez sen, a Elayne szturchnęła ją palcem pod żebra. Jeśli ona musiała wstać tamta też nie będzie się wylegiwać.

Aviendha obudziła się z drgnieniem i natychmiast sięgnęła po nóż spoczywający na blacie małego nocnego stoliczka. Lecz zanim dłoń dotknęła rękojeści z ciemnego rogu, opadła bezwładnie.

— Coś mnie obudziło — mruknęła. — Śniło mi się, że to Shaido... Spójrz na słońce! Dlaczego pozwoliłaś mi tak długo spać? — narzekała, wyskakując z łóżka.— To, że pozwolono mi przebywać z tobą... — na moment jej słowa stłumiła materia ściąganej przez głowę, wygniecionej koszulki — nie oznacza, iż Monaelle nie każe mnie wychłostać za lenistwo. Masz zamiar cały dzień tak leżeć?

Elayne jęknęła i wygramoliła się z łóżka. Essande czekała już na nią przy drzwiach garderoby. Nigdy nie budziła Elayne, o ile ta wcześniej nie zapomniała wyraźnie jej tego zlecić. Teraz poddała się przebiegającym w nieomal całkowitej ciszy zabiegom tamtej, podczas gdy Aviendha ubierała się sama, milczenie Essande z nadmiarem kompensując serią żartobliwych docinków na temat tego, jak bycie ubieranym przez kogoś musi kojarzyć się z powrotem do dzieciństwa, i jak to w końcu Elayne zapomni umiejętności ubierania się i na resztę życia będzie potrzebowała kogoś w tym celu. Powtarzało się to każdego ranka od dnia, gdy po raz pierwszy spały w jednym łóżku. Aviendhę najwyraźniej strasznie to śmieszyło. Elayne jednak nie reagowała na żarty tamtej, ograniczając wypowiadane słowa do odpowiedzi na propozycje garderobianej odnośnie ubioru. Wreszcie ostatni guziczek z macicy perłowej był już zapięty, ona zaś mogła przejrzeć się w wysokim stojącym tremo.

— Essande — zapytała wówczas, jak gdyby nigdy nic — czy ubrania lady Aviendhy są gotowe? — Suknia z delikatnej niebieskiej wełny z odrobiną srebrnych haftów będzie jak najbardziej stosowna na to, co je dziś czekało, Essande cała pojaśniała.

— Wszystkie śliczne jedwabie i koronki lady Aviendhy, moja pani? O, tak. Wyszczotkowane, wyczyszczone, wyprasowane i złożone. — Gestem objęła szafy otaczające ścianę.

Elayne przez ramię uśmiechnęła się do swej siostry. Aviendha natomiast wbiła wzrok w szafy, jakby gnieździły się w nich jadowite węże, potem z wysiłkiem przełknęła ślinę i dokończyła wiązania na głowie ciemnej, zwiniętej chustki. Elayne odprawiła Essande i powiedziała:

— Tylko na wypadek, gdybyś ich potrzebowała.

— Dobrze, dobrze — mruknęła Aviendha, wkładając srebrny naszyjnik. — Nie będzie więcej żartów na temat twojego ubierania.

— No. Albo każę jej ubierać ciebie. Ciekawe, czy to wydawałoby ci się równie zabawne.

Mrucząc pod nosem coś na temat ludzi nie znających się na żartach, Aviendha najwyraźniej absolutnie się z nią nie zgadzała. Elayne na poły oczekiwała, że zacznie się domagać wyrzucenia wszystkich otrzymanych ubrań. Była nawet lekko zaskoczona, że tamta jeszcze się tym nie zajęła.

Śniadanie Aviendhy, podane w salonie, składało się z wędzonej szynki z rodzynkami, jajek przyrządzanych z suszonymi śliwkami, suszonej ryby w orzeszkach piniowych, świeżego chleba grubo posmarowanego masłem i herbaty do przesady osłodzonej miodem. Elayne natomiast w ogóle nie smarowała chleba, miodu do herbaty dawała jedynie ociupinę, za resztę posiłku mając gorącą owsiankę z rozmaitych ziaren, przyprawioną ziołami — miało być to danie szczególnie zdrowe. Nie czuła jeszcze dziecka dojrzewającego w jej łonie, niezależnie od tego co Min nagadała Aviendzie, jak również Birgitte, kiedy we trzy się upiły. Ostatecznie więc jej Strażnik, Dyelin i Reene Harfor we trzy postanowiły, że musi przejść na dietę “stosowną dla kobiety w jej stanie”. Gdyby posłała do kuchni po coś słodkiego, jakimś sposobem zamówienie nigdy nie zostałoby dostarczone, a jeśli sama zeszłaby na dół, kucharki potraktowałyby ją spojrzeniami tak ponurymi i pełnymi dezaprobaty, że z pewnością umknęłaby jak niepyszna.

Tak naprawdę to wcale nie tęskniła za przyprawionym winem, słodyczami i innymi rzeczami, których nie wolno było jej jeść — chyba, że pod jej nosem Aviendha właśnie wcinała tarty i puddingi — Znaczyło jednak to, że wszyscy w pałacu wiedzieli o jej ciąży. Również o tym, jak znalazła się w tym stanie i z kim. Jeśli chodziło o mężczyzn rzecz nawet nie wyglądała tak źle, wyjąwszy, że wiedzieli, a ona wiedziała, że wiedzą, jednak kobiety bynajmniej swej wiedzy nie skrywały. Niezależnie od tego czy akceptowały, czy kręciły nosem na cała sytuację, połowa spoglądała na nią, jakby była rozpustnicą, a druga połowa przyglądała się z namysłem. Zmusiła się do przełknięcia kilku łyżek owsianki — nie była taka zła, choć zdecydowanie wolałaby odrobinę szynki, od której Aviendha właśnie odkrajała grube plastry, albo choć jedno jajko w śliwkach — ale żując kleistą substancję, prawie tęskniła za dniem, kiedy zaczną się związane z ciążą dolegliwości, a Birgitte będzie razem z nią musiała cierpieć.

Pierwszą osobą, jaka miała pojawić się dziś w apartamentach — oczywiście nie licząc Essande — był prowadzący w rankingu pałacowych kobiet kandydat na ojca jej ledwie poczętego dziecka.

— Moja Królowo — powiedział kapitan Mellar, wymachując zwieńczonym piórami kapeluszem w skomplikowanym ukłonie. — Główny Urzędnik czeka, aż zechcesz mu poświęcić chwilę czasu.— Ciemne, nie mrugające oczy kapitana wyraźnie mówiły, że jego snów nigdy nie nawiedzają ci, których zabił, a koronkowa szarfa skroś piersi i koronki na mankietach oraz karku tylko pogłębiały groźne wrażenie. Aviendha otarła tłuszcz z policzków lnianą serwetką i obserwowała go oczyma bez wyrazu. Stojące po obu stronach drzwi Gwardzistki skrzywiły się lekko. Mellar już zdążył zapracować sobie na reputację mężczyzny nie tracącego żadnej okazji, by podszczypywać Gwardzistki, przynajmniej te ładniejsze, nie wspominając już przechwalaniu się tym w tawernach. Ta druga rzecz była w ich oczach czymś znacznie bardziej nagannym.

— Nie jestem jeszcze królową, kapitanie — żywo zaprzeczyła Elayne. W rozmowie z tym człowiekiem zawsze starała się zachowywać jak najdalej posuniętą rzeczowość. — Jak przebiega werbunek do szeregów mojej straży przybocznej?

— Jak dotąd zaciągnęły się tylko trzydzieści dwie kobiety, moja pani. — Wciąż trzymając w dłoni kapelusz, obie ręce oparł na rękojeści miecza, a jego swobodna postawa oraz uśmiech nie bardzo pasowała do mężczyzny stojącego w obliczu swej królowej. — Lady Birgitte ustanowiła normy, którym niełatwo sprostać. Przynajmniej niewielu kobietom się to udaje. Daj mi dziesięć dni, a znajdę setkę mężczyzn, którzy będą od każdej lepsi, i których sercom będziesz równie droga, co mojemu.

— Nie wydaje mi się, żeby to był najlepszy pomysł, kapitanie Mellar. — Z najwyższym wysiłkiem zdusiła lodowate tony wkradające się w głos. Musiał słyszeć plotki na temat siebie i jej. Czy wydawało mu się, że tylko dlatego, iż im nie zaprzeczył, naprawdę może wydać jej się... atrakcyjny? Odsunęła od siebie miskę ze zjedzoną do połowy owsianką i stłumiła dreszcz. Jak dotąd trzydzieści dwie? Ale ich liczba rosła szybko. Niektóre spośród Myśliwych Polujących na Róg, którym zależało na splendorze rangi, z pewnością doszły do wniosku, że służba w straży przybocznej Elayne dostarcza odpowiedniego nimbu. Rozumiała, że te kobiety nie mogą pełnić służby nieprzerwanie, dzień i noc, lecz niezależnie od uporu Birgitte, setka wydawała się nadmiernie wygórowaną liczbą. Niemniej na najlżejszą nawet wzmiankę o skromniejszej sile, tamta zapierała się rękoma i nogami. — Proszę, poinformuj Pierwszego Urzędnika, że może wejść — poleciła. Wykonał kolejny ceremonialny ukłon.

Wstała, by pójść za nim, a kiedy otwierał jedno ze skrzydeł rzeźbionych w lwy drzwi, położyła mu dłoń na ramieniu i uśmiechnęła się.

— Po raz kolejny dziękuję za uratowanie mi życia, kapitanie — powiedziała głosem tak ciepłym, że mógłby być pieszczotą.

Tamten naprawdę odpowiedział porozumiewawczym uśmiechem! Gwardzistki patrzyły wprost przed siebie, zupełnie zmartwiałe, zarówno te, które mogła dostrzec w korytarzu przez uchylone drzwi, jak i te, które znajdowały się w komnacie, a kiedy Elayne odwróciła się do wnętrza, zobaczyła na twarzy Aviendhy grymas równie prawie pozbawiony wyrazu co spojrzenie, jakim wcześniej obrzuciła Mellara. Tym razem najwyraźniej skrywała rozbawienie. Elayne westchnęła.

Przeszła przez dywan, otoczyła siostrę ramieniem i przemówiła cicho, adresując słowa wyłącznie do jej ucha. Ufała swoim strażniczkom w sprawach, w których nie zaufałaby wielu innym, jednak były rzeczy, jakich nie odważyłaby się im powierzyć.

— Widziałam przechodzącą pokojówkę, Aviendha. Pokojówki plotkują gorzej niż mężczyźni. Im więcej osób będzie myśleć, że jest to dziecko Doilina Mellara, tym będzie ono bezpieczniejsze. Jeśli okaże się to konieczne, pozwolę mu nawet uszczypnąć się w pośladek.

— Rozumiem — powiedziała powoli Aviendha, zmarszczyła brwi i wbiła spojrzenie w talerz, jakby widziała na nim coś innego niż jajka i śliwki, które machinalnie przesuwała sztućcami.

Pan Norry zapoznał ją ze zwykłą melanżem spraw związanych z codziennym zarządzaniem pałacem i miastem, fragmentami swojej korespondencji z zagranicznymi stolicami oraz informacjami pozyskanymi u kupców, bankierów i wszystkich tych, którzy prowadzili interesy w dalekich stronach. Jednak zdecydowanie najważniejsze, jeśli już nie najbardziej interesujące, w jej oczach były pierwsze wieści, jakimi się z nią podzielił.

— Dwaj najpoważniejsi bankierzy miasta są... gotowi wyrazić zgodę, moja pani — powiedział swoim zwykłym, suchym jak kurz głosem. Przyciskając do piersi skórzaną teczkę, spojrzał z ukosa na Aviendhę. Wciąż nie mógł przywyknąć do jej obecności podczas swych audiencji. Podobnie jak to miało miejsce w przypadku Gwardzistek. Aviendha wyszczerzyła zęby, on zaś widząc to, zamrugał i odkaszlnął w kościstą dłoń. — Pan Hoffley i pani Andscale z początku... zdradzali... niejakie wahanie, lecz równie dobrze jak ja znają rynek ałunu. Zapewne nie można rzec, że ich kufry są twoimi, moja pani, zaaranżowałem jednak transport dwudziestu tysięcy złotych koron do skarbca pałacu, a w miarę potrzeby możesz ubiegać się o dalsze pożyczki.

— Poinformuj lady Birgitte — nakazała mu Elayne, skrywając ulgę. Birgitte nie dała jeszcze rady zwerbować nowej Gwardii w sile pozwalającej na utrzymanie miasta tak dużego jak Caemlyn, nie wspominając już o realizacji innych zadań, niemniej przed wiosną Elayne nie mogła liczyć na dochody ze swych posiadłości, a najemnicy naprawdę byli drodzy. Teraz przynajmniej nie groziło jej, że brak żołdu skłoni ich do porzucenia służby, przynajmniej do czasu aż Birgitte znajdzie zastępstwo. — Co jeszcze, panie Norry?

— Obawiam się, że najwyższy priorytet trzeba przyznać sprawie ścieków, moja pani. Szczury mnożą się w nich, jakby to była wiosna, a...

Łączył ze sobą rozmaite rzeczy wedle tego, co uznawał za najważniejsze. Jak należało sądzić, Norry za osobistą porażkę uznawał fakt, iż jeszcze nie odkrył, kto uwolnił Elenię i Naean, chociaż już ponad tydzień minął od tamtych wydarzeń. Ceny zboża dosięgały zawrotnych wysokości, podobnie jak wszelkich innych towarów spożywczych, było już jasne, że naprawy pałacowych dachów potrwają dłużej i będą kosztować więcej, niż pierwotnie szacowali mularze — w miarę upływu zimy jedzenie zawsze drożało, a mularze nieodmiennie liczyli sobie więcej, niż wynosiły ich pierwotne szacunki. Norry przyznał, że ostatni list, jaki nadszedł z Nowego Braem, pochodzi sprzed kilku dni, a armia Ziem Granicznych najprawdopodobniej od tego czasu nie przemieściła się znacznie, czego przyczyn jednak nie potrafił pojąć. Furażerowie armii, w chwili obecnej z pewnością całkowicie ogołocili okolice. Elayne również nie rozumiała powodów stacjonowania w jednym miejscu, niemniej teraz była tym faktem uradowana. Plotki z Cairhien o Aes Sedai przysięgających wierność Randowi uczyniły wreszcie zrozumiałym sens zatroskania Egwene, chociaż wciąż wydawało się zupełnie nieprawdopodobne, by którakolwiek siostra mogła tak postąpić. W ocenie Norry’ego była to informacja najmniej ważna, teraz jednak nie mogła się z nim zgodzić. Rand nie pozwoliłby sobie na uczynienie wrogów z sióstr towarzyszących Egwene. Nie mógł sobie pozwolić na to wobec żadnych sióstr. Jednak najwyraźniej znalazł sposób.

Wkrótce miejsce Halwina Norry’ego zajęła Reene Harfor. W przejściu skinęła głową Gwardzistkom i otwarcie uśmiechnęła się do Aviendhy. Jeśli ta pulchna, siwiejąca kobieta kiedykolwiek przeżywała jakieś rozterki, gdy Elayne nazywała Aviendhę siostrą, nigdy tego po sobie nie okazała, a teraz wręcz z zupełną szczerością aprobowała całą sprawę. Jej raport, mimo poprzedzających go uśmiechów, okazał się znacznie bardziej ponury niż dowolna informacja przekazana przez Pierwszego Urzędnika.

— Jona Skellita opłaca Dom Arawn, moja pani — powiedziała Reene, a wyraz jej twarzy przypominał oblicze kata. — Dotąd dwukrotnie widziano, gdy odbierał sakiewkę z rąk człowieka znanego z sympatii wobec Arawn. Nie pozostawia również wątpliwości, że Ester Norham również pozwala się komuś opłacać. Nie kradnie przechowuje jednak ponad pięćdziesiąt złotych koron pod luźną deską podłogi. Ostatniej nocy dołożyła do nich jeszcze dziesięć.

— Zastosuj ten sam tryb postępowania, co wobec pozostałych. — Ze smutkiem odrzekła Elayne. Jak dotąd Pierwsza Pokojówka odkryła dziewięcioro niewątpliwych szpiegów, mocodawców czworga z nich nie dało się niestety ustalić. Fakt, że Reene wykryła w pałacu bodaj jednego szpiega, już wystarczał, by Elayne nie na żarty się rozgniewała, niemniej cyrulik i fryzjer to było już trochę za dużo. Szkoda, że nie uznali jej za godną tej samej lojalności, jaką obdarzali jej matkę, Morgase.

Aviendha skrzywiła się, gdy pani Harfor mruknęła, że owszem, ale naprawdę nie miało najmniejszego sensu zwalniać szpiegów ani ich zabijać, jak to proponowała Aviendha. W każdym wypadku zastąpiliby ich nowi, nieznani. “Szpieg jest narzędziem w ręku w wroga, póki go nie odkryjesz,” mawiała jej matka — “a wtedy zmienia się w twoje narzędzie”. A Thom rzekł:“Kiedy okryjesz szpiega, trzymaj go pod puchową kołderką i karm łyżeczką.” Mężczyznom i kobietom, którzy ją zdradzili, “pozwoli” się wyśledzić to, co Elayne chciała, by wiedzieli, niepełną prawdę, jak na przykład informacje o liczbie żołnierzy zwerbowanych przez Birgitte.

— A pozostałe sprawy, pani Harfor?

— Nic, moja pani, ale wciąż żywię nadzieję — odrzekła Reene tonem jeszcze bardziej grobowym niż przed chwilą. — Nie ustaję w nadziei.

Po odejściu Pierwszej Pokojówki przyszły dwie delegacje kupców. W skład pierwszej wchodziła liczna grupa Kandorian, z kolczykami wysadzanymi klejnotami i srebrnym łańcuchami ich gildii na piersiach. W skład drugiej kilkoro Illian, których zupełnie surowe kaftany i suknie poszczycić się mogły jedynie cieniami haftów. Przyjęła ich w jednej z mniejszych komnat audiencyjnych. Tam gdzie gobeliny zawieszone na ścianach przedstawiały sceny myśliwskie, nie zaś Białe Lwy, a polerowane panele boazerii nie nosiły śladu rzeźbień. W końcu byli to kupcy, nie dyplomaci, chociaż niektórzy mogli poczuć się nieco dotknięci, że tylko zaproponowała im wino, a nie napiła się z nimi. Zarówno Kandorianie, jak Illianie z ukosa popatrywali na dwie Gwardzistki, które w ślad za nimi weszły do komnaty i zajęły miejsca przy drzwiach, choć jeśli do tego czasu nie słyszeli jeszcze wieści o zamachu na nią, to musieli być chyba głusi. Kolejnych sześć wartowniczek czekało na zewnątrz.

Kiedy tylko na chwilę przestawali słuchać Elayne, Kandorianie ukradkiem popatrywali na Aviendhę, Illianie natomiast po pierwszym zdziwieniu nie zwracali na nią wcale uwagi. Bez wątpienia znaczącą wydawała im się obecność kobiety Aielów, nawet jeśli siedziała tylko w kącie na podłodze i nie odzywała się ani razu, obie delegacje jednak właściwie oczekiwały tego samego: zapewnienia, że Elayne nie rozgniewa Smoka Odrodzonego do tego stopnia, by przyszło mu na myśl wysłać swe armie i Aielów dla spustoszenia Andoru. Oczywiście, żadnemu nie starczyło odwagi, by rzecz nazwać po imieniu. Nie wspomnieli również o fakcie, że Aielowie i Legion Smoka obozują znaczącymi siłami parę mil od Caemlyn. Wszystko można było wyczytać z grzecznych pytań na temat jej planów, teraz gdy zdecydowała się zdjąć z wież miasta sztandary Smoka i sztandary Światłości. Powiedziała im to, co mówiła wszystkim: że Andor sprzymierzy się ze Smokiem Odrodzonym, ale nie będzie podbitą przez niego prowincją. W zamian uzyskała mgliste życzenia dobrego samopoczucia, sugestie, że z całego serca poprą jej roszczenia do Tronu Lwa, przy czym żadna z tych rzeczy nie został stwierdzona jednoznacznie i wyraźnie. Mimo wszystko, w wypadku jej porażki chcieli być życzliwie oglądani w Andorze, niezależnie pod czyją znajdzie się władzą.

Po poprzedzonym licznymi ukłonami i grzecznościami odejściu Illian na chwilę przymknęła oczy i rozmasowała skronie. Przed południowym posiłkiem czekało ją jeszcze spotkanie z delegacją wyrobników szkła, a po nim pięć kolejnych z kupcami i rzemieślnikami. Nadzwyczaj pracowity dzień, pełen pokrętnych banałów i trywialnych dwuznaczności. A pod nieobecność Nynaeve i Merilille na nią przypadała wieczorem kolej uczenia Poszukiwaczek Wiatru, jak w najlepszym razie stanowiło przeżycie równie nieprzyjemne, co najmniej miłe ze spotkań z kupcami. Tak więc prawdopodobnie nie zostanie jej wiele czasu na badanie ter’angreali przywiezionych z Ebou Dar, zanim nie poczuje, że oczy same jej się zamykają. To było naprawdę krępujące, kiedy Aviendha na poły niosła ją do łóżka, nic jednak nie potrafiła na to poradzić. Zbyt wiele było do zrobienia, a dni za krótkie.

Do przybycia wytwórców szkła pozostała godzina, lecz Aviendha z całą stanowczością odrzuciła sugestię choćby zerknięcia na rzeczy z Ebou Dar.

— Birgitte rozmawiała z tobą? — zapytała Elayne, kiedy Aviendha właściwie wlokła ją po wąskiej klatce schodowej. Cztery Gwardzistki szły przodem, reszta zaś z tyłu, demonstracyjnie ignorując wszystko, co zachodziło między nimi. Chociaż wydało jej się, że Rasoria Domanche, krepa Myśliwa z błękitnymi oczami i słomianymi włosami, które od czasu do czasu zdarzały się u taireńskich kobiet, nieznacznie się uśmiechała.

— Czy muszę ci znowu powtarzać, że spędzasz zbyt wiele godzin w zamknięciu i zbyt mało śpisz? — pogardliwie zareagowała Aviendha. — Potrzebujesz świeżego powietrza.

Powietrze na wysokiej kolumnadzie doprawdy trudno było określić innym mianem. Poza tym cięło chłodem, choć słońce wisiało jeszcze wysoko na nieboskłonie. Lodowaty wiatr uwijał się wśród gładkich kolumn, tak że stojące obok niej — dla ochrony przed gołębiami — Gwardzistki musiały przytrzymywać kapelusze z piórami. Elayne uparła się, że nie będzie na zimno zwracać uwagi.

— Dyelin z tobą rozmawiała — narzekała, drżąc. Dyelin twierdziła, że kobieta nosząca dziecko potrzebuje codziennych, długich spacerów. Skwapliwie również przypomniała Elayne, że może sobie być Dziedziczką Tronu, ale tak naprawdę jest na razie tylko Głową Domu Trakand, a jeśli Głowa Domu Trakand chce porozmawiać z Głową Domu Taravin, to musi pofatygować się do niej korytarzami pałacu albo z rozmowy nici.

— Monaelle urodziła siedmioro dzieci — odparła Aviendha. — I mówi, że muszę ci dostarczyć świeżego powietrza. — Mimo iż jej ramiona chronił tylko szal, z pozoru w ogóle nie czuła ukąszeń wiatru. Ale Aielowie z równą niewzruszonością co siostry znosili kaprysy pogody. Elayne ciasno otoczyła się ramionami i nachmurzyła czoło.

— Przestań się dąsać, siostro — powiedziała Aviendha. Wskazała dłonią podwórze stajni, ledwie widoczne za białą dachówką. — Spójrz, Reanne Corly już pilnuje, czy nie wraca przypadkiem Merililte Ceandevin. — Na podwórzu stajni rozbłysła pionowa pręga światła, obróciła się i otworzyła w powietrzu dziurę szeroką na dziesięć stóp i takiej też wysokości.

Elayne spojrzała ponuro na Reanne. Wcale się nie dąsała. Być może nie powinna uczyć jej Podróżowania, skoro Kuzynki nie były jeszcze Aes Sedai, lecz żadna z pozostałych sióstr nie miała dość siły by utrzymać splot, a jeśli Poszukiwaczki Wiatru mogły się dowiedzieć, wobec tego — wedle jej najlepszego rozeznania — kobiety Rodziny również. Poza tym, nie będzie się przecież wszystkim zajmować osobiście. Światłości, czy zima naprawdę potrafiła być tak dokuczliwa, zanim nauczyła się nie dopuszczać do siebie upału i chłodu?

Ku jej zaskoczeniu Merilille faktycznie pojawiła się w przestrzeni bramy, otrzepała śnieg z ciemnego podbitego futrem płaszcza, za nią jechali Gwardziści w hełmach, przydzieleni jej kilka dni wcześniej jako eskorta. Najbardziej z nieobecności Merilille niezadowolone były Zaida i Poszukiwaczki Wiatru, przy czym “niezadowolone” było tu dość łagodnym słowem, sama zaś Szara siostra wręcz rzuciła się na okazję rozstania z nimi choćby na kilka dni. Konieczne okazało się również codzienne otwieranie bramy na tym samym miejscu, Elayne jednak nie spodziewała się jej co najmniej jeszcze przez tydzień. Kiedy ostatni z dziesięciu Gwardzistów w czerwonych kaftanach znalazł się na podwórzu stajni, szczupła Szara siostra już zeskoczyła z siodła, rzuciła wodze stajennemu i pospieszyła do pałacu, omal po drodze nie wpadając na kobietę, która wcześniej otworzyła jej bramę.

— Rozkoszuję się świeżym powietrzem — powiedziała Elayne, ledwie powstrzymując szczękanie zębów — skoro jednak Merilille wróciła, muszę do niej zejść. — Aviendha spojrzała na nią spod oka, jakby podejrzewała podstęp, ale pierwsza ruszyła ku schodom. Powrót Merilille musiał mieć za sobą ważne przyczyny, wnioskując zaś z pośpiechu, przywoziła albo dobre wieści, albo bardzo złe.

Nim Elayne wraz ze swą siostrą przekroczyły progi salonu — rzecz jasna w towarzystwie dwu Gwardzistek, które natychmiast zajęły miejsca pod drzwiami — Merilille już zdążyła się rozgościć. Ciemny miejscami od wilgoci płaszcz wisiał na oparciu jednego z fotelików, bladoszare rękawiczki do konnej jazdy wetknęła za pasek, a czarne włosy wyraźnie domagały się muśnięcia grzebienia. Z podkrążonymi ciemnymi oczyma jej twarz mówiła o zmęczeniu co najmniej dorównującemu temu, jakie czuła Elayne.

Mimo iż tak szybko przybiegła ze stajni, nie była sama. Oparta jedną dłonią o gzyms kominka stała Birgitte i w zamyśleniu marszczyła czoło. Drugą ręką ściskała długi złoty warkocz, nieomal naśladując Nynaeve. Dziś miała na sobie obszerne ciemnozielone spodnie i krótki czerwony kaftan — od tej kombinacji mogła rozboleć głowa. Był i kapitan Mellar. Na widok Elayne złożył wyszukany ukłon, długo wymachując białymi piórami kapelusza. I choć nic tu było po nim, pozwoliła mu zostać, a nawet obdarzyła bardzo ciepłym uśmiechem.

Pulchna młoda pokojówka, która właśnie stawiała wielką srebrną tacę na jednym z bocznych kredensów, zamrugała, spojrzała na Mellara szeroko rozwartymi oczyma i wychodząc, prawie zapomniała o ukłonie. Elayne przestała się uśmiechać w momencie, gdy drzwi za nią się zamknęły. Zrobi wszystko, byle tylko chronić dziecko. Dla gości było przyprawione grzane wino na niewyszukanej tacy z plecionki, dla niej słaba herbata. Dobrze choć, że gorąca.

— Miałam szczęście — westchnęła Merilille, gdy tylko usiadła. Znad pucharka wina obrzuciła Mellara niepewnym spojrzeniem. Znała opowieść o tym, jak uratował życie Elayne, lecz wyjechała, zanim zaczęły się plotki. — Okazało się, że Reanne otworzyła bramę niecałe pięć mil od stanowisk Pograniczników. Od przybycia nie ruszyli się nawet na milę. — Zmarszczyła nos. — Gdyby nie pogoda, smród latryn i końskiego łajna pewnie nie pozwalałby oddychać. Miałaś rację, Elayne. Są tam wszyscy czterej władcy, w obozach oddalonych od siebie o kilka mil. Każdy dowodzi armią. Pierwszego dnia trafiłam na Shienaran, a potem większość czasu spędziłam na rozmowach z Easarem z Shienaru i pozostałą trójką. Każdego dnia spotykaliśmy się w innym obozie.

— Mam nadzieję, że odrobinę czasu poświęciłaś, by się rozejrzeć dookoła — z szacunkiem odezwała się Birgitte spod kominka. Okazywała szacunek wszystkim Aes Sedai prócz tej jednej, z którą była związana. — Ilu ich jest?

— Nie wydaje mi się, abyś była w stanie podać dokładne liczby — wtrącił Mellar takim tonem, jakby oczekiwał wszystkiego, tylko nie tej informacji. Choć raz na jego wąskiej twarzy nie było uśmiechu. Zajrzał w głąb swego pucharka, wzruszył ramionami. — Niemniej, cokolwiek widziałaś, może okazać się ważne. Jeśli jest ich dostatecznie wielu, zagłodzą się, zanim będą w stanie zagrozić Caemlyn. Bez pożywienia i paszy dla zwierząt, najliczniejsza armia świata składa się tylko z tylu a tylu trupów. — Roześmiał się. Birgitte spojrzała na niego ponuro, a Elayne wykonała nieznaczny gest, nakazując jej milczenie.

— Faktycznie z zapasami się u nich nie przelewa, kapitanie — chłodno powiedziała Merilille, prostując się w fotelu mimo wyraźnego zmęczenia — ale bynajmniej jeszcze nie głodują. Jeśli o tym mowa, nie liczyłabym, że głód ich pokona. — Po krótkim wytchnieniu od towarzystwa Ludu Morza jej wielkie oczy straciły wyraz nieustannego zaskoczenia, a mimo typowego dla Aes Sedai opanowania widać było wyraźnie, że od pierwszego widzenia nie lubi Doilina Mellara, niezależnie czyje ocalił życie. — Jeśli zaś chodzi o liczebność, powiedziałabym, że jest ich nieco ponad dwieście tysięcy i bardzo wątpię, czy ich oficerowie podaliby liczbę wiele odbiegającą od mojej oceny. Nawet głodni, stanowią wielką siłę. — Mellar znowu wzruszył ramionami, zupełnie nieporuszony spojrzeniami Aes Sedai.

Szczupła Szara siostra ani nie spojrzała nań powtórnie, ani demonstracyjnie nie unikała wzrokiem, w jej oczach stał się po prostu fragmentem umeblowania komnaty. Ciągnęła dalej:

— Jest z nimi co najmniej dziesięć sióstr, Elayne, chociaż dołożono wszelkich starań, by ukryć przede mną ten fakt. Prawdopodobnie nie ma wśród nich popleczniczek Egwene, ale wcale niekoniecznie należy stąd wnosić, że opowiadają się za Elaidą. Obawiam się, że wiele sióstr nie opowie się po żadnej stronie, póki kłopoty w Wieży nie dobiegną końca. — Westchnęła znowu, tym razem pewnie nie ze zmęczenia.

Elayne skrzywiła się i odstawiła filiżankę. Kuchnia nie dostarczyła jej ani odrobiny miodu, a nie przepadała za całkiem gorzką herbatą.

— Czego chcą, Merilille? Władcy, nie siostry. — Dziesięć sióstr czyniło armię dziesięciokrotnie groźniejszą, przynajmniej dla Randa. Nie, dla każdego. — Przecież nie siedzą pośród tych śniegów wyłącznie dla przyjemności.

Szara siostra nieznacznym gestem rozłożyła ręce.

— Jeśli chodzi o ich cele długoterminowe, to mogę jedynie spekulować. Jeśli zaś mowa o krótkoterminowych, to chcą się z tobą spotkać. Gdy tylko dotarli po Nowe Braem, wysłali do Caemlyn posłańców, o tej porze roku jednak może im i tydzień jeszcze za brać dotarcie na miejsce. Tenobia z Saldaei zdradziła mi przypadkowo albo przynajmniej takie to miało sprawiać wrażenie, że wiedzą, iż masz pewne powiązania, a przynajmniej jesteś bliską znajomą pewnego człowieka, który ich również nadzwyczaj interesuje. Skądś wiedzą o twojej obecności w Falme podczas wiadomych wydarzeń. — Mellar zmarszczył czoło skonfundowany, lecz nikt go nie oświecił. — Przez wzgląd na te siostry nie zdradziłam tajemnicy Podróżowania, tylko zapowiedziałam, że wrócę niedługo.

Elayne wymieniła spojrzenia z Birgitte, która też wzruszyła ramionami, choć w jej wypadku gest ten nie oznaczał ani obojętności, ani lekceważenia. Najsłabszym punktem w planach Elayne wykorzystania Pograniczników dla onieśmielenia opozycji był fakt, iż miała do czynienia z udzielnymi władcami, sama będąc wyłącznie Głową Domu Trakand i Dziedziczką Tronu po zmarłej królowej. Ze wzruszenia ramion Birgitte można było wyczytać wdzięczność za ten fakt, Elayne jednak nie mogła się nie zastanawiać, jak ci ludzie z Ziem Granicznych dowiedzieli się o czymś, o czym bardzo niewielu wiedziało. Ponadto, ilu jeszcze miało dostęp do tych informacji? Trzeba za wszelka cenę bronić nienarodzonego dziecka.

— Zechciałabyś zaraz tam wrócić, Merilille? — zapytała. Aes Sedai z radosną gotowością przystała na jej propozycję, w lekko rozszerzonych oczach widać było, że gotowa jest znosić dowolny smród, jeśli tylko oszczędzi jej to ponownych spotkań z Poszukiwaczkami Wiatrów, przynajmniej na jakiś czas. — Wobec tego pojedziemy razem. Jeżeli chcą się ze mną spotkać jak najszybciej, to zaraz się tam udamy. — Wiedzieli zbyt wiele, by można było zwlekać. Nie można przystać na nic, co zagrozi dziecku.

Загрузка...