Pudełkowaty wóz — mały domek na kołach — przywodził Matowi na myśl wozy Druciarzy, które widywał wcześniej, jednak szafki i wbudowane w ściany warsztaty jednoznacznie dawały do zrozumienia, że jego przeznaczeniem nie było mieszkanie. W nosie zawierciło mu od dziwnych, kwaśnych zapachów wypełniających wnętrze, żałośnie zmienił pozycję na trójnożnym stołku, który był jedynym nadającym się do siedzenia meblem. Połamane żebra i kości nóg zdążyły się już zrosnąć, zagoiły się rany, jakie wyniósł spod gruzów domu, który zwalił mu się na głowę, ale odniesione kontuzje od czasu do czasu wciąż odzywały się bólem. Poza tym zależało mu na współczuciu. Kobiety uwielbiały okazywać współczucie, jeśli tylko rozegrać odpowiednio całą sprawę. Zmusił do spokoju dłoń obracającą długi sygnet na palcu. Kiedy kobieta zorientuje się, że się denerwujesz, zaraz zacznie sobie to tłumaczyć na swój sposób i całe współczucie można będzie wyrzucić za okno.
— Posłuchaj, Aludra — powiedział, uśmiechając się jednym ze swoich najbardziej ujmujących uśmiechów — musiałaś już zdać sobie sprawę, że Seanchanie nawet dwa razy nie spojrzą na fajerwerki. Jak słyszałem, te ich damane potrafią robić coś, co nazywa się Światła Niebios, a przy tym twoje najlepsze fajerwerki będą wyglądać niczym iskierki polatujące w kominie. Bez obrazy.
— Jeśli o mnie chodzi, to nie widziałam na własne oczy tych ich tak zwanych Świateł Niebios — odparła z roztargnieniem, w jej glosie pobrzmiewał silny akcent Tarabon. Nie podniosła głowy znad drewnianego moździerza rozmiarów sporego antałka stojącego na jednym z warsztatów. Mimo iż długie do pasa włosy miała przewiązane na karku szeroką błękitną wstążką, wymykające się spod nich pasma przesłaniały jej twarz. Długi biały fartuch, pobrudzony ciemnymi smugami praktycznie rzecz biorąc wcale nie skrywał tego, jak ciasno jej ciemnozielona suknia opinała biodra, jednak, jego bardziej interesowało to, co ona robi. A przynajmniej w równym stopniu. Drewnianym tłuczkiem długim prawie jak jej ręka miażdżyła i ucierała gruby czarny proszek. Proszek nieco przypominał to, co znalazł wewnątrz fajerwerków, które niegdyś ośmielił się otworzyć, wciąż jednak nie miał pojęcia o składnikach. — Tak czy siak — ciągnęła dalej, nieświadoma jego uwagi— nie zdradzę ci sekretów Gildii. Rozumiesz, nieprawdaż?
Mat skrzywił się. Od czterech dni nad nią pracował, żeby dotrzeć do tego punktu, a zaczął od pierwszej chwili, gdy w wyniku przypadkowej wizyty w objazdowym przedstawieniu Valana Luki odkrył, że ona przebywa w Ebou Dar. Przez cały ten czas bał się bodaj wspomnienia o Gildii Iluminatorów.
— Ale ty przecież nie jesteś już Iluminatorem, pamiętasz? Wyrzucili... hm... sama powiedziałaś, że opuściłaś Gildię. — Nie po raz pierwszy w tym czasie rozważał, czy nie wspomnieć delikatnie, jak to kiedyś uratował ją przed czterema członkami Gildii, którzy chcieli jej poderżnąć gardło. Zazwyczaj to starczało, żeby większość kobiet chciała się zbawcy rzucić na szyję, obsypać pocałunkami i zaproponować mu wszystko, czego tylko by chciał. Ale ponieważ, gdy ją uratował, spotkał się z całkowitym brakiem jakichkolwiek pocałunków, mało było prawdopodobne, by teraz miał się ich spodziewać. — W każdym razie — ciągnął dalej lekko — nie musisz się już przejmować Gildią. Od jak dawna tworzysz nocne kwiaty? I nie pojawił się nikt, żeby cię powstrzymać. Cóż, założę się, że nawet nie spotkałaś innego Iluminatora.
— Coś słyszałeś? — zapytała cicho, wciąż nie unosząc głowy. Tłuczek w jej dłoniach prawie zamarł. — Powiedz mi.
Poczuł, że włosy jeżą mu się na głowie. Jak kobiety to robią? Mężczyzna stara się jak może, a one od razu przechodzą do sedna spraw, które próbuje przed nimi ukryć.
— O co ci chodzi? Znasz te same plotki co ja, jak sądzę. Głównie dotyczą Seanchan.
Odwróciła się gwałtownie, aż długie włosy niczym bicze przecięły powietrze, porwała w obie dłonie ciężki tłuczek i uniosła ponad głowę. Starsza od niego może i dziesięć lat, miała wielkie czarne oczy i drobne wydatne usteczka, które zazwyczaj wyglądały na chętne pocałunków. Raz czy dwa razy chciał ją zresztą pocałować. Po czymś takim większość kobiet stawała się bardziej uleją. W tej chwili jednak, szczerząc zęby, wyglądała na gotową w każdej chwili odgryźć mu nos.
— Powiedz mi! — rozkazała.
— Grałem w kości z kilkoma Seanchanami w pobliżu doków — powiedział niechętnie, nie spuszczając wzroku z ciężkiego tłuczka. Mężczyzna może postraszyć, pokrzyczeć, a w końcu spokojnie pójść w swoją stronę, jeśli nie uzna sprawy za dostatecznie poważną jednak kobieta pod najdrobniejszym pretekstem gotowa jest rozłupać czaszkę. Jego zaś bolało zesztywniałe od siedzenia w jednej pozycji biodro. — Wolałbym, żeby to ktoś inny ci o tym powiedział, ale... Gildia już nie istnieje, Aludra. Kapituła w Tanchico została zburzona. — A była to jedyna kapituła z prawdziwego zdarzenia na całą Gildię. Druga, w Cairhien, została już dawno temu opuszczona, zwyczajowo więc Iluminatorzy podróżowali, dając wyjazdowe wyłącznie przedstawienia przed władcami i szlachtą. — Oni tam odmówili zgody na wpuszczenie Seanchan na teren posiadłości, a potem walczyli... przynajmniej próbowali, kiedy tamci i tak weszli. Nie wiadomo co się stało... może żołnierz wszedł z zapalona latarnią do miejsca, gdzie nie powinien... w każdym razie, z tego co mi opowiadano, połowa budynku wyleciała w powietrze. Niewykluczone, że jest w tym sporo przesady. Seanchanie uznali, jednak że któryś z Iluminatorów posłużył się Jedyną Mocą i... — Westchnął, próbując nadać swemu głosowi cieplejsze brzmienie. Krew i popioły, wcale nie miał ochoty o tym opowiadać! Ale wciąż wpijała w niego płonący wzrok, a ta przeklęta pałka gotowa była opaść na jego czaszkę. — Aludra, Seanchanie zgromadzili wszystkich ocalałych w budynku kapituły, jak również Iluminatorów, którzy uciekli do Amadoru, dołączyli do nich wszystkich, którzy bodaj z wyglądu przypominali Iluminatora, a potem zrobili z nich da’covale. To znaczy...
— Wiem, co to znaczy! — oznajmiła gwałtownie. Odwrócił się do wielkiego moździerza i zaczęła tak szybko poruszać tłuczkiem, iż zaczął się obawiać, że może wybuchnąć, jeśli naprawą tą masą wypełniano fajerwerki. — Głupcy! — mruczała wściekle bijąc głośno tłuczkiem we wnętrze moździerza. — Wielcy, ślepi głupcy! Kiedy ma się przeciw sobie potęgę, trzeba ugiąć nieco karku i jakoś z tym żyć, ale oni nie potrafili tego pojąć! — Pociągnęła nosem i otarła policzki wierzchem dłoni. — Mylisz się jednak mój młody przyjacielu. Póki żyje choć jeden Iluminator, Gildia również trwa, a ja wciąż żyję! — Wciąż nie spoglądając na niego ponownie otarła policzki dłonią. — Nawet gdybym ci dała fajerwerki, to co byś z nimi zrobił? Wystrzelił w Seanchan z katapulty jak mniemam? — Parsknięcie jednoznacznie mówiło, co ona sądzi o takim pomyśle.
— Nie podoba ci się ten pomysł? — zapytał, udając, że nie rozumie o co chodzi. Dobra polowa katapulta, na przykład skorpion, mogła wyrzucić dziesięciofuntowy głaz na odległość pięciuset kroków, a dziesięć funtów fajerwerków wyrządzi z pewnością znacznie większe szkody niż kamień. — Tak czy siak, mam lepszy pomysł. Widziałem te tuleje, z których wystrzeliwujesz w niebo nocne kwiaty. Na trzysta kroków lub więcej, tak powiedziałaś. Jeśli trochę je pochylić, założę się, że potrafią wystrzelić nocny kwiat na odległość tysiąca kroków.
Wciąż wbijając wzrok w moździerz, jakby wyłącznie do siebie wymamrotała:
— Oto co mi przychodzi z mielenia ozorem — tyle udało mu się podsłuchać, jeszcze coś o ślicznych oczach, co jednak zupełnie nie miało sensu. Ponieważ nie chciał, żeby znowu rozwodziła się nad sprawą sekretów Gildii, zaczął pospiesznie mówić:
— Te tuleje są znacznie mniejsze niż katapulty, Aludra. Gdyby je dobrze zamaskować, Seanchanie nigdy by się nie zorientowali, skąd się nagle wzięły. Możesz o tym myśleć jak o rewanżu za kapitułę.
Wreszcie odwróciła głowę i spojrzała na niego z szacunkiem, zmieszanym z zaskoczeniem, ale to drugie jakoś udało mu się zignorować. Oczy miała zaczerwienione, zaś policzki znaczyły ślady łez. Może gdyby otoczył ją ramieniem... Kobiety zazwyczaj potrafiły docenić odrobinę pociechy w płaczu.
Zanim jednak choćby drgnął, ona zamachnęła się tłuczkiem, trzymając go przed sobą niczym miecz. Te szczupłe ramiona musiały być silniejsze niż na to wyglądały, ponieważ koniec pałki nawet nie drżał.
“Światłości” — pomyślał — “naprawdę nie mogła wiedzieć, co mam zamiar zrobić”.
— Nieźle, jak na kogoś, kto po raz pierwszy w życiu widział tuleje wyrzutowe ledwie parę dni temu — powiedziała — jednak sama wpadłam na ten pomysł już dawno. Miałam swoje powody.— Na chwilę w jej głosie zabrzmiały gorzkie tony, ale prawie natychmiast zniknęły, ich miejsce zaś zajęła nuta rozbawienia. — Skoro jesteś taki bystry, dam ci zagadkę, dobrze? — powiedziała unosząc brwi. Och, zdecydowanie coś ją musiało rozbawić! — Powiedz mi, jaki mogę mieć pożytek z ludwisarza, a wtedy opowiem ci wszystkie moje sekrety. Nawet te, od których będziesz się rumienił, dobrze?
No i teraz dopiero zrobiło się ciekawie. Bo fajerwerki były ważniejsze niż nawet godzina przytulanek. Jakie też ona może mieć sekrety, od których mógłby się zarumienić? W tych sprawach sam mógłby ją zaskoczyć. Nie wszystkie wspomnienia tych pozostałych mężczyzn, które zostały wtłoczone do jego głowy ograniczały się do bitew.
— Wytwórca dzwonów — zadumał się, nie mając pojęcia jak ruszyć dalej. W żadnych wspomnieniach nie znajdował nawet najlżejszej wskazówki. — Cóż, jak mniemam... Wytwórca dzwonów mógłby... Może...
— Nie — powiedziała tonem zaskakująco żywym. — Teraz sobie pójdziesz i wrócisz za dwa lub trzy dni. Mam pracę do wykonania, a ty mnie tylko rozpraszasz swoimi pytaniami i czarowaniem. Nie, żadnych dyskusji! Idziesz.
Patrząc wściekle, wstał i wcisnął na głowę swój czarny kapelusz o szerokim rondzie. Czarowanie? Czarowanie! Krew i krwawe popioły! Przy wejściu leżał na podłodze jego płaszcz, wcześniej tam rzucony— jęknął, gdy pochylił się, aby go podnieść. Większość dnia spędził na tym stołku. Niewykluczone, że dokonał z nią pewnych postępów. W każdym razie dokona, jeśli uda mu się rozwiązać zagadkę. Dzwony alarmowe. Gong wybijający godziny, te miało to najmniejszego sensu.
— Może nawet przyszłoby mi do głowy, żeby pocałować takiego przystojnego młodzieńca jak ty, gdybyś nie należał do innej — mruknęła zdecydowanie cieplejszym tonem. — Masz naprawdę śliczne pośladki.
Natychmiast wyprostował się, odwrócił w jej stronę. Twarz paliła go bardziej z wściekłości niż ze wstydu, ale oczywiście nie omieszkała wypomnieć mu rumieńca. Ostatnio już powoli udawało mu się nie pamiętać o tym, w co jest odziany, o ile ktoś nie podniósł tej kwestii. Na tym tle przydarzyło mu się kilka incydentów w tawernach. Kiedy spoczywał unieruchomiony z nogą w łupkach, z obandażowanymi żebrami i opatrunkami na reszcie ciała, Tylin schowała gdzieś jego wszystkie rzeczy. Nie miał pojęcia gdzie, z pewnością jednak schowała je, nie zaś spaliła. Mimo wszystko nie mogła przecież poważnie myśleć o przetrzymywaniu go w nieskończoność. Wszystko co mu zostało z własnego ubioru, to kapelusz i czarna szarfa, zawiązana wokół szyi. I oczywiście srebrny medalion z głową lisa, zazwyczaj noszony na rzemyku pod koszulą. I jeszcze noże — z ich stratą naprawdę trudno byłoby mu się pogodzić. Kiedy ostatecznie udało mu się wydostać z tego przeklętego łóżka, ta przeklęta kobieta kazała mu uszyć nowe ubranie, a kiedy przeklęte szwaczki mierzyły go i dokonywały przymiarki, cały czas siedziała sobie i patrzyła! Śnieżnobiałe koronki nieomal całkiem skrywały jego przeklęte ręce, jeśli przestawał na nie uważać, dalsze spływały spod szyi prawie do samego pasa. Tylin lubiła mężczyzn w koronkach. Jego płaszcz miał barwę jaskrawego szkarłatu — podobnie jak zbyt obcisłe spodnie — a obrzeżony był lamówką w złote zawijasy i białe róże, jakby tego było jeszcze mało. Nie wspominając już o białym kręgu na lewym ramieniu z zielonym Mieczem i Kotwicą Domu Mitsobar. Błękitny kaftan mógł być zdarty wprost z Druciarza, jeśli o kolor chodzi, zdobiony na piersiach czerwono-złotą taireńską plecionką, na dodatek sięgającą mocno na rękawy. Nie lubił wspominać tego, co musiał znieść, żeby przekonać Tylin o zaniechaniu pomysłu ozdobienia perłami, szafirami i Światłość jedna wie czym jeszcze. Poza tym kaftan był krótki! Nieprzyzwoicie krótki! Tylin również lubiła jego przeklęte pośladki i najwyraźniej jej nie przeszkadzało, kto jeszcze im się przygląda!
Narzucił płaszcz na ramiona — przynajmniej dawał jakieś okrycie — porwał wysoki do ramienia kostur stojący obok drzwi. Biodro i noga będą go boleć, póki nie rozrusza ich w marszu.
— Do zobaczenia za dwa, trzy dni — powiedział, wkładając w swe słowa tyle godności, na ile potrafił się zdobyć.
Aludra zaśmiała się cicho. Nie na tyle cicho jednak, żeby nie usłyszał. Światłości, kobieta potrafiła osiągnąć więcej przy pomocy śmiechu niż brutal z doków całą wiązanką przekleństw! I z równym rozmysłem.
Wykuśtykał z wozu i kiedy zszedł dostatecznie nisko po drewnianych schodkach, zatrzasnął za sobą drzwi. Popołudniowe niebo niczym nie różniło się od tego, które miał nad głową rankiem: szare i skłębione, sklepione ponurymi chmurami. Wiatr szarpał ostrymi podmuchami. Altara nie znała prawdziwej zimy, ale tego, co ją tu zastępowało, było dosyć. Zamiast śniegu lodowate deszcze i burze nadciągające znad morza, w przerwach między nimi wilgoć, która czyniła chłód jeszcze bardziej dotkliwym. Ziemia pod butami sprawiała wrażenie rozmokłej, nawet gdy była sucha. Chmurząc czoło, kuśtykał— jak najdalej od wozu.
Kobiety! Aludra była jednak śliczna. I umiała robić fajerwerki. Ludwisarz? Może jakoś uda mu się zrobić z tego dwa krótkie dni. Póki Aludra nie zacznie się za nim uganiać. Ostatnimi czasy temu zajęciu oddawało się naprawdę wiele kobiet. Czy to Tylin w jakiś sposób go zmieniła, sprawiając, że teraz kobiety uganiały się za nim jak ona sama? Nie. To zupełnie bez sensu. Wiatr szarpał połami jego płaszcza, powiewając za jego plecami, lecz był zbyt zatopiony w myślach, żeby temu zaradzić. Dwie szczupłe dziewczyny — akrobatki, uznał — obrzuciły go nieśmiałymi uśmiechami, gdy je mijał. Odpowiedział uśmiechem i wyprężył się. Nie, Tylin go nie zmieniła. Był tym samym człowiekiem, którym był zawsze.
Widowisko Luki było co najmniej pięćdziesiąt razy bardziej okazałe niż to wynikało z opowieści Thoma, a może i bardziej — rozległa gmatwanina namiotów i wozów o rozmiarach dużej wioski. Mimo złej pogody liczni artyści ćwiczyli na otwartej przestrzeni. Kobieta w dopasowanej białej bluzce i spodniach równie obcisłych jak jego, kołysała się siedząc na luźnej linie rozpiętej między dwoma wysokimi słupkami. Nagle znienacka puściła chwyt, zanim jednak spadła na ziemię, zdążyła zaczepić jedną stopą o linę. Potem skręciła się, schwyciła linę dłońmi, podciągnęła się, usiadła i zaczęła wszystko do nowa. Niedaleko pewien człowiek naprawdę biegł po jajowatym kole, które musiało mieć długość co najmniej dwudziestu stóp, umieszczonym na platformie — kiedy skoczył przez jego węższy koniec, musiał znajdował się jeszcze wyżej nad powierzchnią ziemi niż kobieta, która wkrótce miała z pewnością skręcić kark, Mat przyjrzał się przelotnie obnażonemu do pasa mężczyźnie, który toczył trzy lśniące kule po swoich rękach i barkach, ani razu nie dotykając ich dłońmi. To było naprawdę ciekawe. Może sam by też potrafił. Przynajmniej od tych kul nie krwawi się i nie ma złamań. Przeżył już tego dość, by starczyło na całe życie.
Jego prawdziwe zainteresowanie wzbudziły szeregi koni. Długie szeregi koni, przy których trudziły się z dwa tuziny opatulonych mężczyzn, wybierających nawóz. Setki koni. Z pewnością Luca musiał przyjąć pod swe skrzydła jakiegoś seanchańskiego tresera, nagrodą zaś był glejt od Szlachetnej Lady Suroth, pozwalający mu zatrzymać wszystkie te zwierzęta. Oczko, wierzchowiec Mata, znalazł bezpieczne schronienie przed loterią zarządzoną przez Suroth w stajniach Pałacu Tarasin, jednak wydostanie go stamtąd stanowiło zadanie ponad możliwości. Tylin praktycznie rzecz biorąc nałożyła mu obrożę i nie zamierzała uwolnić w dającym się przewidzieć czasie.
Odwrócił się od przykuwającego uwagę widoku i przez chwilę zastanawiał, czy nie kazać Vaninowi ukraść kilku z tych koni, gdyby rozmowy z Luką skończyły się niepomyślnie. Na ile Mat zdążył już się zorientować w umiejętnościach Vanina, dla tamtego zdumiewającego człowieka byłaby to tylko wieczorna przechadzka. Choć z pozoru gruby i niezdarny, Vanin potrafił ukraść i dosiąść jego konia, jakiego tylko spłodziła klacz na tej ziemi. Nieszczęśliwie się składało, że Mat nie sądził, iż on sam byłby w stanie trzymać się w siodle dłużej niż milę. A jednak pomysł godny był uwagi. Powoli sytuacja zaczynała się robić rozpaczliwa.
Szedł kulejąc i nieuważnym wzrokiem obserwował ćwiczących linoskoczków, akrobatów, żonglerów, zastanawiając się równocześnie, w jaki sposób znalazł się w tym impasie. Krew i popioły! Przecież był ta’veren! Miał rzekomo kształtować świat wedle swej woli! A oto proszę! Uwięziony w Ebou Dar, pieszczoszek i zabawka Tylin — ta kobieta nie pozwoliła mu nawet wyzdrowieć do końca, rzuciła się na niego jak kaczka na robaka! — podczas gdy pozostali świetnie się bawili. Mając te wszystkie Kuzynki u swych stóp, Nynaeve z pewnością rządziła każdym w zasięgu ręki. Kiedy Egwene wreszcie zrozumie, że te bredzące, bez reszty obłąkane Aes Sedai, które zrobiły z niej Amyrlin, wcale tego zrobić nie zamierzały, będzie miała pod ręką Talmanesa i Legion Czerwonej Ręki, gotowych ją wy dostać z opresji. Światłości, niewykluczone, że Elayne nosi już na głowie Różaną Koronę, w jej przypadku to zupełnie możliwe! Rand i Perrin pewnie rozpierają się przed kominkiem w jakimś pałacu, popijając wino i opowiadając sobie dowcipy.
Nagle delikatnym błyskiem w jego głowie zawirowały kolory — skrzywił się i potarł czoło. Ostatnimi czasy zdarzało się to zawsze, gdy pomyślał o którymś z nich. Nie miał pojęcia, co to oznacza i nie chciał wiedzieć. Chciał tylko, żeby to się już skończyło. Gdyby tylko potrafił się wydostać z Ebou Dar. I zabrać ze sobą tajemnicę fajerwerków, rzecz jasna. Ucieczka była dlań jednak znacznie ważniejsza niż jakiekolwiek tajemnice.
Thom i Beslan wciąż znajdowali się tam, gdzie ich zostawił, popijający w towarzystwie Luki przed zdobionym frontem wozu tego ostatniego. Nie mógł się tak swobodnie do nich przysiąść. Z jakiegoś powodu Luca nabrał instynktownej antypatii do Mata Cauthona. Mat odpłacał mu tym samym uczuciem, ale on miał powody. Chodziło o tę pełną samozadowolenia, kołtuńsko uśmiechniętą twarz tamtego, o sposób w jaki patrzył na wszystkie kobiety. I o to, jak najwyraźniej mu się zdawało, iż wszystkie kobiety świata lubią patrzeć na niego. Światłości, ten człowiek był przecież żonaty!
Rozciągnięty w pozłacanym fotelu, z pewnością wyszabrowanym z jakiegoś pałacu, Luca śmiał się, gestykulując zamaszyście, po pańsku, przed oczyma Thoma i Beslana, usadowionych na ławkach po jego obu stronach. Jego jaskrawoczerwony płaszcz i kaftan zdobiły symbole gwiazd i komet. Druciarz by się zawstydził! A na widok jego wozu zapłakał! Znacznie większy od warsztatu na kołach Aludry, najwyraźniej cały był lakierowany! Wizerunki księżyca w kolejnych fazach zdobiły całą długość boków wozu, resztę zaś odmalowanej w czerwieniach i błękitach powierzchni pokrywały gwiazdy i komety. W tym otoczeniu Beslan wywierał dość słabe wrażenie, mimo kaftana i płaszcza z motywami ptaków w locie. Thom zaś, który właśnie ocierał wino z wąsów, w prostych brązowych wełnach i ciemnym płaszczu wyglądał zdecydowanie bezbarwnie.
Jedynej osoby, którą spodziewał się tu zastać nie było na miejscu, jednak szybko rozejrzawszy się dookoła, dostrzegł przy sąsiednim wozie gromadkę kobiet. Od młodych, w jego wieku, aż po siwe, wszystkie chichotały, rozbawione przez tego, którego otaczały. Mat westchnął i udał się w tamtą stronę.
— Och, nie potrafię się zdecydować — dobiegł jego uszy wysoki głos chłopca, stojącego w kręgu kobiet. — Kiedy spoglądam na ciebie, Merici, wydaje mi się, że twoje oczy są najpiękniejsze ze wszystkich, jakie w życiu widziałem. Ale kiedy przyjrzę się tobie, Neilyn, twoje zdają mi się najpiękniejsze. Twoje usta są niczym dojrzałe wiśnie, Gillin, a twoje pragnąłbym tylko całować, Adria. Twoja szyja zaś, Jameine, wdzięczna niczym u łabędzia...
Mat zdusił przekleństwo i na ile był w stanie przyspieszył kroku, przepchnął się przez tłum kobiet, mrucząc na lewo i prawo przeprosiny. Wreszcie zobaczył Olvera, niskiego, bladego chłopca, który stał pośród zgromadzenia prężąc się i uśmiechając do kolejnych kobiet. Już na widok jego wyszczerzonych w szerokim uśmiechu zębów, każda powinna w pierwszym rzędzie myśleć o oberwaniu mu uszu.
— Proszę, wybaczcie mu — wymamrotał Mat, biorąc chłopca za rękę. — Chodź, Olver, musimy wracać do miasta. Przestań tak zamiatać tym płaszczem. On tak naprawdę nie wie, co mówi. Nie mam pojęcia skąd mu się to wszystko bierze.
Na szczęście kobiety tylko śmiały się i straszyły włosy Olvera, kiedy Mat go odprowadzał na bok. Niektóre najwyraźniej urzeczone nim, jakby tego było mało! Jedna zaś wsunęła dłoń pod płaszcz Mata i uszczypnęła go w pośladek. Kobiety!
Kiedy już wydostali się na wolną przestrzeń, Mat popatrzył ponuro na chłopca, z zadowoleniem truchtającego przy jego boku. Olver znacznie urósł od kiedy Mat po raz pierwszy go spotkał, ale wciąż był niski jak na swoje lata. A z tym szerokim uśmiechem i odstającymi uszami na dokładkę, nigdy nie będzie przystojny.
— Możesz wpakować się w poważne tarapaty, jeśli będziesz się w ten sposób zwracał do kobiet — pouczył go Mat. — Kobiety lubią, jak mężczyzna jest cichy i dobrze wychowany. I opanowany. Opanowany i może nieco nieśmiały. Pielęgnuj w sobie te cechy, a daleko zajdziesz.
Olver obrzucił go pełnym nieskrywanego niedowierzania spojrzeniem, Matowi pozostało więc jedynie westchnąć. Chłopak miał całą gromadę wujków, którzy się nim zajmowali, a każdy z nich — wyjąwszy oczywiście samego Mata — wywierał nań zły wpływ.
Widoku Thoma i Beslana starczyło, żeby szeroki uśmiech powrócił na twarz Olvera. Uwolnił dłoń i ze śmiechem pobiegł w ich stronę. Thom uczył chłopaka żonglerki oraz gry na harfie i flecie, Beslan zaś posługiwania się mieczem. Pozostali “wujkowie” dawali mu inne lekcje, wpajając zadziwiająco szeroki wachlarz umiejętności. Kiedy tylko wróci do sił, Mat zamierzał dołożyć do tego ćwiczenia w walce na pałki i strzelania z łuku, długiego na modłę Dwu Rzek. Czego natomiast chłopak uczył się od Chela Vanina albo innych żołnierzy Legionu, Mat wolał nie wiedzieć.
Na widok Mata Luca podniósł się ze swego ekstrawaganckiego siedziska, głupi uśmiech przeszedł natychmiast w kwaśny grymas. Spojrzeniem zmierzył go od stóp do głów, zamiótł wokół siebie połami tego idiotycznego płaszcza i oznajmił grzmiącym głosem:
— Jestem człowiekiem zajętym. Mam mnóstwo pracy. Niewykluczone, że wkrótce będę gościł Szlachetną Lady Suroth na prywatnym przedstawieniu. — I nie powiedziawszy więcej słowa, odszedł trzymając poły zdobnego płaszcza tylko jedną dłonią tak, że łopotały za jego plecami niczym sztandar.
Mat otulił się ściślej własnym okryciem. Płaszcz był po to, by grzać. Zdarzyło mu się widzieć w pałacu Suroth, choć nigdy z bliska. Bliższych kontaktów jednak sobie nie życzył. Nie potrafił sobie wyobrazić, aby miała poświęcić bodaj chwilkę swego czasu na oglądanie Wielkiego Wędrownego Widowiska i Wspaniałej Wystawy Cudów oraz Dziwów Świata Valana Luki, jak głosił czerwonymi literami wysokimi na krok transparent rozpięty na dwu wysokich tyczkach przed wejściem. Gdyby się jednak zdecydowała, z pewnością należało się obawiać o los lwów. Mogłyby umrzeć ze strachu.
— Zgodził się, Thom? — zapytał cicho, patrząc spod zmarszczonych brwi w ślad za Luką.
— Kiedy opuści Ebou Dar, możemy się z nim zabrać — odparł pomarszczony mężczyzna. — Nie za darmo. — Parsknął, rozdmuchując siwe wąsy, a potem z irytacją przeczesał dłonią białe włosy. — Za sumę, której się domaga, powinniśmy jeść i sypiać niczym królowie, ale znając go, mocno w to wątpię. Nie uważa nas za przestępców, zapewne wnioskując z faktu,że wciąż możemy swobodnie się poruszać, zdaje sobie jednak sprawę, iż przed czymś uciekamy, w przeciwnym razie bowiem wybralibyśmy inny sposób podróżowania. Najgorsze jest, że przed nastaniem wiosny nie ma zamiaru ruszyć się z miejsca.
Mat przez chwilę szperał w zasobach stosownych przekleństw. Dopiero wiosną. Światłość jedna wiedziała, co Tylin zrobi z nim do tego czasu, do zrobienia czego go zmusi. Może pomysł, by Vanin ukradł konie, nie był taką złą ideą.
— Będę miał więcej czasu na grę w kości — oznajmił, jakby cała sprawa nie miała najmniejszego znaczenia. — Jeśli chce tyle, ile mówisz, trzeba napełnić sakiewkę. Jedną rzecz należy przyznać Seanchanom, potrafią przegrywać. — Od chwili, gdy był w stanie na własnych nogach opuścić Pałac, starał się kontrolować długość okresów szczęścia w grze i jakoś nie naraził się na groźby poderżnięcia gardła za oszukiwanie. Początkowo sądził nawet, że to jego szczęście objęło swym zasięgiem również inne rzeczy, albo że fakt bycia ta’veren w końcu na coś się przydał.
Beslan spojrzał na niego ponuro. Szczupły, smagły mężczyzna, nieco młodszy od Mata, podczas ich pierwszego spotkania zachowywał się radośnie zawadiacko, zawsze gotów na rundę po tawernach, zwłaszcza, jeśli miała zakończyć się walką lub w ramionach kobiety. Od przybycia Seanchan znacznie jednak spoważniał. W jego oczach stanowili prawdziwy powód do zmartwienia.
— Matka nie będzie zadowolona, gdy się dowie, że pomagam jej ukochanemu opuścić Ebou Dar, Mat. Wyda mnie za jakąś zezowatą z wąsem niczym taraboński piechur.
Po całym tym czasie, Mat wciąż nie potrafił powstrzymać odruchowej reakcji. Nie przyzwyczaił się do myśli, że w opinii syna Tylin to, co jego matka robiła z Matem, było jak najbardziej na miejscu. Cóż, Beslan zgadzał się, że matka w nieco zbyt wielkim stopniu usiłuje uczynić z Mata swoją własność — w nieco zbyt wielkim, dobre sobie! — ale był to jedyny powód jego pomocy. Beslan twierdził, że Mat może dostarczyć jego matce wytchnienia i pozwolić oderwać myśli od traktatów, do których podpisywania zmuszali ją Seanchanie. Czasami Mat żałował, że nie mieszka dalej w Dwu Rzekach, gdzie przynajmniej wiadomo było, co myślą inni ludzie. Ale tylko czasami.
— Możemy już wracać do Pałacu? — zapytał Olver, było to bardziej żądanie niż pytanie. — Mam lekcję czytania z lady Riselle. Podczas gdy czyta, pozwala mi kłaść sobie głowę na łonie.
— Godne uwagi osiągnięcie, Olver — powiedział Thom, podkręcając wąsa, by ukryć uśmiech. Pochylił się ku obu mężczyznom i ściszył głos, aby chłopak nie słyszał: — Ta kobieta każe mi przygrywać sobie na harfie, zanim pozwala mi przyłożyć głowę do tej wspaniałej poduszki.
— Riselle wszystkich zmusza do tego, by ją najpierw zabawiali — roześmiał się ze zrozumieniem Beslan, a Thom popatrzył na niego ze zdumieniem.
Mat jęknął. Tym razem nie chodziło o kontuzjowaną nogę, ani o fakt, że najwyraźniej wszyscy mężczyźni w Ebou Dar mogli wybierać, do czyjego łona przytulą głowę, tylko nie Mat Cauthon. Te Przeklęte kości znowu zaczęły toczyć się w jego głowie. Nadciągało coś złego. Coś bardzo złego.