21 Sprawy majątkowe

Egeanin leżała na łóżku z dłońmi uniesionymi i wnętrzami sklecanymi ku sufitowi, z rozczapierzonymi palcami. Bladobłękitne spódnice rozpostarły się wokół nóg, próbowała leżeć całkowicie bez ruchu, żeby nie pomarszczyć wąskich plisowanych zakładek. Gdyby wnioskować ze sposobu, w jaki suknie ograniczały ruchy, należałoby uznać je za pomysł Mrocznego Pana. Leżąc, wpatrywała się w paznokcie zbyt długie, by mogła wziąć linę do ręki, nie łamiąc przynajmniej połowy. Oczywiście w ciągu ostatnich kilku lat nie wzięła liny do ręki, jednak była przynajmniej w stanie to zrobić.

— ...czysta głupota! — warknął Bayle, szturchając pogrzebaczem kłody drewna płonące na ceglanym kominku. — Niech mnie Fortuna okaleczy, “Morski Jastrząb” mógł pożeglować bliżej wiatru i szybciej niż dowolny seanchański okręt. Przed nami były szkwały i... — Słuchała go tylko na tyle, żeby wiedzieć, iż przestał narzekać na pokój i powrócił do swego ulubionego tematu utyskiwań. Pomieszczenie wyłożone ciemną boazerią z pewnością nie było najlepszym, jakie mogła zaoferować “Wędrowna Kobieta” albo nawet drugim lub trzecim pod względem luksusu, ale ostatecznie spełniało jego wymagania, wyjąwszy widok. Oba okna wychodziły na podwórze stajni. Zielony Kapitan miał rangę generała sztandaru, jednak tutaj większość tych, których przewyższała rangą, byli to adiutanci lub pisarze wyższych oficerów Zawsze Zwycięskiej Armii. W armii, podobnie jak we flocie, przynależność do Krwi miała niewielkie znaczenie, chybaże była to Szlachetna Krew.

Zielony jak morze lakier na paznokciach małych palców skrzył się lekko. Zawsze miała nadzieję na awans, ostatecznie może nawet na Złotego Kapitana, dowodzącego flotami, jak jej matka. W dzieciństwie marzyła nawet o mianowaniu Ręką Imperatorów Morzu, jak jej matka, która mogła stać po lewej stronie Kryształowego Tronu, so’jhin samej Imperatorowej, oby żyła wiecznie, z prawem bezpośredniego odzywania się do niej. Młode dziewczyny traciły czas na próżne mrzonki. Musiała też przyznać, że kiedy weszła w poczet Zwiastunów, rozważała możliwość otrzymania nowego imienia. Nie była to nawet nadzieja, nic z tych rzeczy — oznaczałoby to wynoszenie się ponad swoją pozycję — jednak wszyscy przecież wiedzieli, że odzyskanie ukradzionych ziem oznacz będzie rozszerzenie szeregów Krwi. Teraz była Zielonym Kapitanem, dziesięć lat wcześniej, niż mogła się w najśmielszych snach spodziewać i stała już na stoku tej stromej góry, wznoszącej się przez chmury do szczytu, na którym znajdowała się Imperatorowa oby żyła wiecznie.

Wątpiła niemniej, by zaraz miała otrzymać dowództwo jednego z dreadnoughtów, a co dopiero szwadronu. Suroth twierdziła że wierzy w jej opowieść, w takim wypadku jednak, dlaczego cały czas siedziała na miejscu w Cantorin? Dlaczego, gdy w końcu przybyły rozkazy, stwierdzały, że ma się zameldować tutaj, a nie na statku? Oczywiście, nawet dla Zielonego Kapitana dostępna była tylko skończona ilość przydziałów. Niewykluczone, że o to właśnie chodziło. Niewykluczone, że przeznaczono jej pozycję w otoczeniu Suroth, chociaż rozkazy głosiły tylko, że pierwszym środkiem transportu ma się udać do Ebou Dar i tam czekać na dalsze instrukcje. Niewykluczone. Przedstawiciele Szlachetnej Krwi mogli się zwracać do przedstawicieli niższej bez pośrednictwa Głosu, jej się wszakże wydawało, iż Suroth zapomniała o jej istnieniu zaraz po tym, jak została oddalona po odebraniu wszystkich nagród. Skąd można było wnosić, że żywiła swoje podejrzenia. Tego rodzaju rozważania zazwyczaj się zapętlały. W każdym razie, jeśli ten Poszukiwacz zrezygnuje ze swych podejrzeń, mogła żyć samą wodą morską A musiało tak być, w przeciwnym razie już by wrzeszczała w lochu, ale jeśli on również przebywa w mieście, to będzie ją obserwował, czekając aż podwinie jej się noga. W obecnej sytuacji me był w stanie utoczyć więcej niż tylko kroplę jej krwi, ale Poszukiwacze byli doświadczeni w radzeniu sobie z drobnymi niedogodnościami. Póki jednak będzie tylko obserwował, może sobie patrzeć aż mu oczy wyjdą na wierzch. Miała pod nogami stabilny pokład i odtąd będzie nadzwyczaj uważała na każdy krok. Być może Złoty Kapitan stanowiło niespełnione marzenie, jednak odejście na emeryturę jako Zielony Kapitan wciąż było zaszczytem.

— No i? — dopytywał się Bayle. — Co o tym myślisz?

Potężnie zbudowany, solidny, mocny — dokładnie w typie mężczyzn, których zawsze preferowała. Stał obok łóżka w koszuli bez rękawów z marsem na czole i pięściami na biodrach. Nie była to postawa, jaką so’jhin winien przybierać w obliczu swej pani. Z westchnieniem opuściła ręce. Bayle po prostu nigdy się nie nauczy, jak powinien zachowywać się so’jhin. Wszystko traktował jako żart, zabawę, jakby nic nie było rzeczywiste. Czasami mawiał nawet, że chce być jej Głosem, niezależnie jak długo mu wyjaśniała, że jest to możliwe tylko dla Szlachetnej Krwi. Raz kazała go wysmagać, a potem on nie zgadzał się na spanie w tym samym łóżku, póki go nie przeprosiła. Przeprosiny!

Pospiesznie próbowała sobie przypomnieć, co przedtem tylko na poły usłyszała z jego narzekań. Tak, po całym tym czasie wciąż ta sama dyskusja. Nic nowego. Opuściła nogi na podłogę, usiadła i zdjęła z paznokci nakładki. Robiła to już tyle razy, że cała czynność nabierała rutynowego charakteru.

— Gdybyś spróbował ucieczki, damane na tamtym statku połamałaby twoje maszty niczym gałązki. To nie było przypadkowe zatrzymanie, Bayle, sam doskonale o tym wiesz, obwołali cię i pierwsze co chcieli wiedzieć to, czy mają do czynienia z kapitanem “Morskiego Jastrzębia”. Każąc ci stanąć i przekonując ich, że zmierzamy do Cantorin z darem dla Imperatorowej, oby żyła wiecznie, uśpiłam ich podejrzenia. Cokolwiek innego... cokolwiek!... a skończylibyśmy w łańcuchach w ładowni, a potem sprzedani na targu w Cantorin. Wątpię, byśmy mieli tyle szczęścia, żeby choć spotkać się katem. — Uniosła kciuk. — Poza tym, gdybyś zachował spokój, Jak ci mówiłam, również nie trafiłbyś na targ niewolników. Musiałam za ciebie zapłacić mnóstwo pieniędzy!— Najwyraźniej wiele kobiet w Cantorin miało podobny jak ona gust, jeśli chodzi o mężczyzn. Na licytacji podbiły cenę w sposób niebotyczny.

Zaparł się w swym uporze i tylko zmarszczył czoło oraz z irytacją podrapał się po brodzie.

— Wciąż uważam, że powinniśmy to wyrzucić za burtę — mruknął. — Poszukiwacz nie miał dowodu, że w ogóle znajdowało na pokładzie.

— Poszukiwacze nie potrzebują żadnych dowodów — powiedziała, szyderczo naśladując jego akcent. — Poszukiwacze zawsze są w stanie znaleźć dowód, a jest to proces zazwyczaj bardzo bolesny.— Skoro został zmuszony, żeby wspomnieć o tym, co dawno temu sam uznał już za rzecz załatwioną, może tym samym niedaleki był już koniec całej sprawy. — W każdym razie, Bayle, przyznałeś, że nic się nie stanie, jeśli Suroth wejdzie w posiadanie obroży i bransolet. Nie będzie mu można ich nałożyć, jeśli ktoś nie znajdzie się w bezpośredniej bliskości, a z tego, co słyszałam, nikomu ani się to nie udało, ani nikt tego nie chciał. — Powstrzymała się od dodania, że nawet w przeciwnym razie, nie będzie to miału większego znaczenia. Bayle nie znał dobrze nawet wersji Proroctw rozpowszechnionych po tej stronie Morza Świata, ale trwał nic wzruszenie przy przekonaniu, że nigdzie nie wspomina się, aby Smok Odrodzony musiał uklęknąć przed Kryształowym Tronem. W tym celu zaś prawdopodobnie będzie konieczne nałożeniu mu męskiej odmiany a’dam, ale Bayle i tak nigdy by tego nie zrozumiał. — Co się stało, nie odstanie, Bayle. Jeśli Światłości się spodoba, długo pożyjemy w służbie Imperium. No dobrze, twierdziłeś, że znasz to miasto. Co tu jest ciekawego do roboty?

— Zawsze odbywały się tu obchody rozmaitych świąt — powiedział powoli, niechętnie. Nie lubił przyznawać się do porażki w kłótnie, niezależnie jak puste były jego argumenty. — Niektóre mogą ci przypaść do gustu. Ale inne nie, jak podejrzewam. Tyłki cię... rozdrażnią. — Co chciał przez to zasugerować? Znienacka wyszczerzył zęby. — Możemy znaleźć Mądrą Kobietę. Tutaj to one zajmują się odbieraniem przysiąg małżeńskich. — Pogładził palcami ogoloną część czaszki i przewrócił oczyma, jakby chciał się przyjrzeć pozbawionym włosów miejscom. — Oczywiście, jeśli dobrze pamiętam wykład, jaki mi zrobiłaś na temat “praw i obowiązków” związanych z moją pozycją, so’jhin może wziąć ślub tylko z innym so’jhin najpierw musisz zwrócić mi wolność. Niech mnie fortuna okaleczy, nie zobaczyłaś jeszcze nawet stopy kwadratowej obiecanych posiadłości. Ja ze swej strony mógłbym wrócić do dawnego zajęcia i szybko zarobić na posiadłość dla ciebie.

Ze zdumienia aż rozdziawiła usta. To już nie była żadna stara sprawa, do której wciąż nawracał. To było coś zdecydowanie nowego. Zawsze szczyciła się swoim opanowaniem. Na szczebel dowódczy awansowała dzięki zdolnościom i odwadze, dzięki temu, była weteranem morskich bitew, sztormów i katastrof. Ale w tej chwili czuła się niczym majtek podczas pierwszego rejsu, spoglądający w dół ze szczytu głównego masztu, przerażony i oszołomiony tym, jak cały świat wiruje wokół niego oraz z pozoru nieuniknionym upadkiem do morza.

— To nie jest takie proste — powiedziała, wstając gwałtownie tak, że musiał się cofnąć. Światłość jedna świadkiem, nienawidziła, kiedy jej odbierało oddech! — Uwolnienie niewolnika wymagałoby ode mnie łożenia na utrzymanie wolnego człowieka, zadbanie o to, byś mógł się sam utrzymać. — Światłości! Słowa płynące z ust niekontrolowaną strugą były jeszcze gorsze niż niezdolność wykrztuszenia choć jednego. — W twoim wypadku, przypuszczam, oznaczałoby to, że muszę kupić ci okręt — powiedziała odzyskując w końcu panowanie nad sobą — a jak sam raczyłeś mi przypomnieć, nie mam jeszcze żadnych posiadłości. Poza tym, nie mogę pozwolić na to, byś wrócił do szmuglu, doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. — To ostatnie było najprostszą sprawą, podczas gdy pozostałe rzeczy nie do końca kłamstwem. Lata spędzone na morzu zaowocowały określonymi profitami, a nawet jeśli złoto jakim dysponowała stanowiło w oczach Krwi nieistotne pokłosie, stać ją było na okręt, oczywiście póki nie był to dreadnought, jednak z drugiej strony, przecież nie stwierdziła wyraźnie, że jej nie stać.

Rozłożył ramiona, co zresztą stanowiło kolejną rzecz, na którą raczej nie powinien sobie pozwalać, a po chwili wahania oparła wodę na jego ramieniu i pozwoliła aby ją objął.

— Wszystko będzie dobrze, dziewczynko — mruknął czule. — Jakimś sposobem wszystko się dobrze skończy.

— Nie możesz mnie nazywać “dziewczynką”, Bayle — zbeształa go, za jego plecami wbijając wzrok w kominek. Ale jakoś mogła skupić wzroku. Przed wypłynięciem z Tanchico postanowiła wziąć z nim ślub; była to jedna z tych błyskawicznych decyzji którym zawdzięczała swoja reputację. Był przemytnikiem, prawda, ale z tym można było skończyć, poza tym był przecież tak godny zaufania, silny i inteligentny, prawdziwy wilk morski. Ta ostatnia cecha zawsze wydawała jej się niezbędna u przyszłego męża. Tylko, że nie miała pojęcia o obyczajach, wśród których wyrósł. W niektórych miejscach Imperium to mężczyźni musieli się oświadczyć i naprawdę się obrażali, jeśli kobieta wyszła z tym pierwsza. Poza tym nie miała pojęcia, jak omamić mężczyznę. Tych kilku kochanków, jakich miała, byli to wszystko mężczyźni równi jej rangą, mężczyźni, którym mogła złożyć propozycję w zupełnie otwarty sposób, a potem pożegnać bez żalu, gdy jedno z nich dostało przydział na inny okręt lub awansowało. Ale teraz on był so’jhin. Rzecz jasna, nie było nic niewłaściwego w zabieraniu własnego so’jhin do łóżka, przynajmniej póki się ostentacyjnie nie obnosił z tym faktem. Zwyczaj wymagał, by zawsze rozkładał sobie siennik u stóp łóżka, nawet jeśli na nim nie sypiał. Ale uwolnienie so’jhin, odcięcie go od “praw i obowiązków”, na które Bayle tak sarkał, byłoby szczytem okrucieństwa. Nie, znowu kłamała, zatajając prawdę, a co gorsza, okłamywała nawet siebie samą. Z cale go serca chciała wyjść za Bayle’a Domona, mężczyznę. Czuła jednak gorycz na myśl, że być może nie będzie w stanie poślubić wyzwolonego niewolnika.

— Jak moja pani sobie życzy — powiedział z beztroskim szyderstwem naśladując formalny sposób zwracania się do niej.

Szturchnęła go pod żebra. Nie mocno. Tylko na tyle, by jęknął. Musiał się nauczyć! Nie miała już żadnej ochoty na podziwianie atrakcji Ebou Dar. Chciała pozostać tu, gdzie była, zatopiona w jego ramionach, nie musząc podejmować żadnych decyzji, stać tak jak stali, na zawsze.

Na ostry dźwięk pukania do drzwi, odsunęła go do siebie. Przynajmniej był już na tyle zorientowany, żeby nie protestować. Kiedy nakładał kaftan, ona strzepnęła plisy sukni, próbując wygładzając zmarszczki powstałe od leżenia na łóżku. Było ich strasznie dużo, mimo iż przecież starała się leżeć zupełnie nieruchomo. Za drzwiami mógł być posłaniec od Suroth albo pokojówka sprawdzająca, czy czegoś im nie trzeba, lecz ktokolwiek to był, nie miała zamiaru pokazywać się mu w takim stanie, jakby wcześniej tarzała się po pokładzie.

W końcu zrezygnowała z bezowocnych prób doprowadzenia się do porządku, poczekała aż Bayle się zapnie i przyjmie postawę stosowną dla so’jhin, jednak pojedyncze spojrzenie starczyło, by przekonała się, że chyba mogłaby czekać wiecznie.

“Jak kapitan na pokładzie rufowym, gotowy do wydawania rozkazów” — pomyślała, wzdychając.

W końcu jednak warknęła:

— Wejść! — Kobieta, którą zobaczyła za drzwiami, była ostatnią, jakiej należało się spodziewać.

Bethamin z wahaniem zmierzyła ją wzrokiem, dopiero potem weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Wciągnęła głęboki oddech, a potem uklękła ze sztywno wyprostowanymi plecami. Ciemnoniebieska suknia z czerwonymi emblematami w kształcie błyskawic wyglądała na świeżo wyczyszczoną i odprasowaną. Ten jaskrawy kontrast względem stanu własnego ubioru zirytował Egeanin.

— Moja pani — zaczęła niepewnie Bethamin i przełknęła ślinę. — Moja pani, proszę o pozwolenie na rozmowę z tobą. — Zerknęła na Bayle’a, oblizała usta. — Na osobności, jeśli taka twoja wola, moja pani?

Po raz ostatni Egeanin widziała tę sul’dam w piwnicy w Tanchico, kiedy zdjęła jej z szyi obrożę a’dam i kazała odejść. Sam ten fakt mógłby stanowić materiał do szantażu, nawet gdyby należała teraz do Szlachetnej Krwi! Bez wątpienia waga oskarżenia byłaby identyczna jak w wypadku uwolnienia damane. Zdrada. Tyle że Bethamin nie mogła niczego ujawnić, nie pogrążając się sama.

— On może wysłuchać wszystkiego, co masz do powiedzenia, Bethamin — powiedziała spokojnie. Oto znalazła się na pełnych mielizn wodach i nie było miejsca na nic innego prócz spokoju. — Czego chcesz?

Bethamin niespokojnie poruszyła się na kolanach, a potem przez chwilę jeszcze oblizywała wargi. Potem, znienacka, słowa potokiem spłynęły z jej ust.

— Przyszedł do mnie Poszukiwacz i rozkazał, abym na powrót nawiązała naszą... znajomość, a potem donosiła mu na ciebie. — Jakby chcąc pohamować tę paplaninę, zagryzła dolną wargę i spojrzała, na Egeanin. W ciemnych oczach była desperacja i błaganie, identyczne jak wówczas w Tanchico.

Egeanin chłodno spojrzała w jej oczy. Pełne mielizn wody i nie oczekiwany szkwał. Znienacka wyjaśnił się powód dziwnego rozkazu przybycia do Tanchico. Niepotrzebny był jej opis, żeby wiedzieć, iż ma do czynienia z tym samym człowiekiem. Nie musiała również pytać, dlaczego Bethamin dopuszcza się zdrady państwowej, zdradzając Poszukiwacza. Gdyby postanowił, że ciążące na niej podejrzenia są dostatecznie mocno ugruntowane, żeby wziąć ją na przesłuchanie, w końcu Egeanin powiedziałaby mu wszystko, co wiedziała, włączywszy w to przygodę w pewnej piwnicy, a wtedy szyja Bethamin znów znalazłaby się uścisku a’dam. Jedyną nadzieją tej kobiety, była pomoc Egeanin w uniknięciu zapędów tamtego.

— Powstań — powiedziała. — Usiądźmy. — Na szczęście w pomieszczeniu były dwa krzesła, choć żadne nie kusiło wygodą — Bayle, myślę, że w tym kufrze z szufladkami znajdzie się flaszeczka brandy.

Bethamin tak się trzęsła, że Egeanin musiała pomóc jej powstać i zaprowadzić ją do krzesła. Bayle podał im kute w srebrze kubki — na szczęście nie zapomniał, żeby się ukłonić i najpierw obsłużyć Egeanin — kiedy jednak wrócił na swoje miejsce obok kufra okazało się, że sobie nalał również. Stał tam tak z kubkiem w dłoni, przyglądając się im, jakby była to najbardziej naturalna rzeczna świecie. Bethamin zagapiła się nań z wytrzeszczonymi oczami.

— Wydaje ci się, że już trafiłaś na pal — powiedziała Egeanin a sul’dam drgnęła, spojrzenie przerażonych oczu znowu utkwiwszy w twarzy Egeanin. — Mylisz się, Bethamin. Jedyną prawdziwą zbrodnią, jaką popełniłam, było uwolnienie ciebie. — Znowu, nie było to do końca prawdą, w końcu przekazała męską a’dam bezpośrednio w ręce samej Suroth. A spotkania z Aes Sedai nie były przestępstwem. Poszukiwacz mógł coś podejrzewać... próbował podsłuchiwać pod drzwiami w Tanchico... jednak ona nie była sul’dam, którą by można obciążyć oskarżeniami o nie wywiązanie się z obowiązków schwytania marath’damane. W najgorszym razie oznaczało to naganę. — Póki się o tym nie dowie, nie będzie miał dowodów aresztowanie mnie. Jeśli chce wiedzieć, co mówię, albo cokolwiek innego na mój temat, powiedz mu. Pamiętaj tylko, że kiedy zdecyduje mnie aresztować, podam mu twoje imię. — Drobne napomnienie na wypadek, gdyby Bethamin doszła do wniosku, że zdoła się uratować, rzucając ją na pożarcie. — Nawet nie będzie mnie musiał męczyć.

Ku jej zaskoczeniu sul’dam wybuchła histerycznym śmiechem. I śmiała się, póki Egeanin nie pochyliła się i delikatnie jej nie spoliczkowała.

Z pochmurną miną pocierając policzek, Bethamin powiedziała:

— On wie nieomal wszystko, oprócz wydarzenia w piwnicy, moja pani. — I zaczęła prezentować fantastyczną sieć zdrady, łączącą Egeanin i Bayle’a, a także Suroth oraz niewykluczone, że samą Tuon, z Aes Sedai, marath’damane oraz damane, które wcześniej były Aes Sedai.

Kiedy Bethamin przeskakiwała tak od jednego niewiarygodnego zarzutu do drugiego, a w jej głos powoli wkradały się paniczne nuty, Egeanin zareagowała na to upijając łyk brandy. Zwyczajnie. Z całkowitym spokojem. Nie denerwowała się. Bez reszty panowała... To było już coś więcej niż pełne mielizn wody. Żeglowała wzdłuż skalistego wybrzeża, a sam Duszoślep gnał na tym szkwale, chcąc ukraść jej wzrok. Bayle również słuchał, jego oczy stawały się coraz większe, póki jednym haustem nie opróżnił kubka mocnego ciemnego alkoholu. Czuła ulgę, widząc jego reakcję i równocześnie poczucie winy, że sama jest tak spokojna. Nikt by nie uwierzył, że on może być mordercą. Poza tym, choć miał nadzwyczaj zręczne dłonie, z mieczem radził sobie ledwie przyzwoicie — tak więc czy bronią, czy gołymi rękami, Szlachetny Lord Turak wypatroszyłby Bayle’a jak karpia. Zresztą jedynym powodem, dla którego w ogóle brała pod uwagę taką możliwość, był fakt, iż przebywał w Tanchicoz tymi dwiema Aes Sedai. Cała rzecz była czystym nonsensem. Nie mogło być inaczej! Te dwie Aes Sedai nie były częścią żadnej konspiracji, to było tylko przypadkowe spotkanie. Światłość jedna wiedziała, że to były zwykłe dziewczynki, zresztą zupełnie niewinne, zbyt miękkie, aby poderżnąć temu Poszukiwaczowi gardło, gdy miały taką okazję. Czego zresztą należało żałować. Same jej wręczyły męską a’dam. Poczuła, jak lodowate mrówki pełzną po jej grzbiecie. Gdyby Poszukiwacz kiedykolwiek dowiedział się, że zamierzała naprawdę pozbyć się a’dam w taki sposób, jak sugerowały te Aes Sedai, gdyby ktokolwiek się dowiedział, byłaby w równym stopniu winna zdrady, jak gdyby na prawdę utopiła ją w odmętach morza.

“A nie jestem?” — zapytała samą siebie. Czarny przybywał, by odebrać jej wzrok.

Z twarzą zalaną łzami, Bethamin przyciskała do piersi swoi kubek, jakby w ten sposób sama chciała się utulić. Jeśli w ten sposób miała zamiar powstrzymać targające nią dreszcze, to nie udało jej się. Trzęsąc się, patrzyła na Egeanin, a może tylko utkwiła spojrzenie w przestrzeni za jej plecami. Coś strasznego. Płomienie nie zdążyły jeszcze ogrzać pomieszczenia, ale na czole Bethamin lśniły krople potu.

— ...a jeśli się dowie o Rennie i Secie — paplała — wtedy będzie już wiedział na pewno! Przyjdzie po mnie i po tamte sul’dam! Musisz go powstrzymać! Jeśli mnie weźmie, podam mu twoje imię! Tak zrobię! — Znienacka odchyliła głowę, podniosła niepewnym ruchem do ust kubek i opróżniła zawartość. Zaraz zakrztusiła się i rozkaszlała, niemniej podsunęła Bayle’owi po jeszcze. Nawet nie drgnął. Wyglądał, jakby go zdzielono obuchem w głowę.

— Kim są Renna i Seta? — zapytała Egeanin. Była równie przerażona co sul’dam, jak zawsze jednak trzymała swój strach na wodzy. — Czego Poszukiwacz może się o nich dowiedzieć, — Bethamin uciekła spojrzeniem i znienacka sama się domyśliła. — To są sul’dam, nieprawdaż, Bethamin? I tak jak tobie nałożono im obroże.

— Należą do orszaku służby Suroth — zaszlochała tamta. — Nie pozwala im się łączyć w parę. Suroth wie.

Egeanin potarła zmęczone oczy. Być może mimo wszystko rzeczywiście istniał jakiś spisek. Albo Suroth ukrywała wiedzę o tym, co się stało, żeby chronić Imperium. Los Imperium zależał od sul’dam, jego siłę pobudowano na ich istnieniu. Wieści o tym, że sul’dam mogły się nauczyć przenosić, wstrząsnęłyby Imperium aż do głębi. Z pewnością nią wstrząsnęły. I niewykluczone, że aż do głębi. Przecież nie uwolniła wówczas Bethamin powodowana poczuciem obowiązku. Tanchico zmieniło tyle rzeczy. Już nie wierzyła, że każda kobieta, która potrafi przenosić, powinna być wzięta na smycz, zbrodniarki z pewnością, może również te, które odmówiłby złożenia przysięgi przed Kryształowym Tronem i... Nie wiedziała. Ongiś jej życie wspierało się na prawdach trwałych niczym kamień, które były niezawodne jak gwiazdy przewodniczki. Chciała z powrotem tamtego życia. Chciała bodaj kilku trwałych prawd.

— Myślałam sobie... — zaczęła Bethamin. Jeśli tak dalej będzie oblizywać wargi, nic jej nie zostanie. — Moja pani, gdyby Poszukiwaczowi... przydarzył się wypadek... być może niebezpieczeństwo znikłoby razem z nim. — Światłości, ta kobieta naprawdę wierzyła w spisek przeciwko Kryształowemu Tronowi i była gotowa odpuścić go, byle tylko ocalić własną skórę!

Egeanin wstała, a sul’dam nie miała innego wyjścia, jak pójść w jej ślady.

— Pomyślę o tym, Bethamin. Będziemy się spotykać każdego dnia, gdy tylko znajdziesz wolny czas. Tego właśnie oczekuje Poszukiwacz. Póki nie zdecyduję, co robić, nie zrobisz nic. Rozumiesz? Nic prócz twoich obowiązków i tego, co ci powiem. — Bethamin rozumiała. A wiara w to, że teraz ktoś inny już zajmie się zagrożeniem, przepełniła ją takim poczuciem ulgi, iż uklękła znowu i pocałowała dłoń Egeanin.

Egeanin prawie wypchnęła ją z pokoju, zamknęła drzwi, a potem cisnęła swoim kubkiem w palenisko. Odbił się od cegieł, potoczył po małym dywaniku rozłożonym na podłodze. Wyszczerbiony. Ten zestaw kubków otrzymała w prezencie od ojca, kiedy objęła swój pierwszy okręt. Poczuła się, jakby odebrano jej wszystkie siły. Poszukiwacz splótł księżycowe promienie i zbiegi okoliczności w ciasną pętle na jej szyję. Ale nie z tego, nie zostanie sprzedana na targu. Zadrżała na samą myśl. Cokolwiek zrobi poszukiwacz miał ją w garści.

— Mogę go zabić — Bayle zatarł dłonie, równie wielkie jak reszta jego członków. — Jak pamiętam, to chudeusz. Przyzwyczaił się, że wszyscy słuchają jego rozkazów. Nie będzie się spodziewał, że ktoś mu skręci kark.

— Nigdy go nawet nie znajdziesz, Bayle. Będzie się z nią spotykał za każdym razem w innym miejscu, a nawet gdybyś ją śledził dzień i noc, on może występować w przebraniu. Nie zabijesz każdego mężczyzny, z jakim będzie rozmawiała.

Wyprostowała się i podeszła do stolika, gdzie spoczywała je tabliczka do pisania i otworzyła wieko. Rzeźbiona w symboliczne fale z oprawionym w srebro kałamarzem i srebrnym pojemnikiem na piasek, tabliczka stanowiła prezent od matki na tę samą okazję przy której otrzymała srebrne kubki. Równo ułożone kartki dobrego papieru nosiły jej niedawno przyznany herb: miecz i zwichrowaną kotwicę.

— Napiszę ci list wyzwoleńczy — powiedziała, zanurzając w atramencie srebrne pióro — i dam dość pieniędzy, żebyś opłacił przejazd. — Pióro pomknęło po papierze. Zawsze miała ładny charakter pisma. Wpisy do dziennika pokładowego musiały być czytelne. — Obawiam się, że nie będzie tego dość na zakup statku, ale musi ci wystarczyć. Odpłyniesz pierwszą okazją. Jeśli ogolisz resztę głowy, nie powinieneś mieć żadnych kłopotów. Wciąż dość niezwykły widok stanowią łysi mężczyźni bez peruki, jednak jak dotąd nikt nie...— Zająknęła się, gdy Bayle wyrwał jej kartę spod ręki.

— Jeśli mnie uwolnisz, nie będziesz mogła wydawać rozkazów — powiedział. — Poza tym, musisz zadbać, żebym się utrzymał jako wolny człowiek. — Wrzucił papier do ognia i przez chwilę patrzył jak czernieje i skręca się. — Powiedziałaś, że będzie to okręt, trzymam cię więc za słowo.

— Posłuchaj moich słów — oznajmiła swoim najlepszym kapitańskim głosem, co nie wywarło na nim żadnego wrażenia. To musi być wina tej przeklętej sukni.

— Będziesz potrzebowała załogi — wszedł jej w słowo — a ja mogę ci ją znaleźć, nawet tutaj.

— Jaki pożytek mogę mieć z załogi? Nie mam statku. Gdybym miała gdzie mogłabym pożeglować, żeby Poszukiwacz mnie nie znalazł.

Bayle wzruszył ramionami, jakby była to nieistotna kwestia.

— Najpierw załoga. Rozpoznałem tego młodego chłopaka kuchni, tego z dziewczyną na kolanach. Przestań się krzywić. Niema niczego złego w odrobinie pocałunków.

Wyprostowała się, gotowa udzielić mu ostrej reprymendy odnośnie obowiązków. Nie krzywiła się, tylko marszczyła brwi. Tamci dobierali się do siebie w miejscu publicznym, jak zwierzęta, a on zapominał, że jest jej własnością! Nie miał prawa mówić do niej w ten sposób!

— Ma na imię Mat Cauthon — ciągnął dalej Bayle, mimo że już otworzyła usta. — Wnioskując z ubrania, osiągnął coś w świecie, nawet sporo. Kiedy go pierwszy raz spotkałem, był w kaftanie wieśniaka i uciekał przed trollokami do miejsca, gdzie nawet trolloki bały się wejść. Ostatnim razem, gdy nasze drogi się przecięły, spłonęła prawie połowa miasta Biały Most, a Myrddraal ścigał jego i jego przyjaciół. Nie widziałem wprawdzie na własne oczy jak to się skończyło, ale muszę przecież wierzyć. Każdy, kto jest w stanie uciec trollokom i Myrddraalowi może nam się przydać, jak sądzę. Zwłaszcza w obecnej sytuacji.

— Któregoś dnia — warknęła — sama na ciebie napuszczę te trolloki i Myrddraala. — Te stwory nie mogły nawet w połowie być tak straszne, jak je opisywał.

Wyszczerzył zęby i pokręcił głową. Znał jej poglądy na temat tak zwanego Pomiotu Cienia.

— A co jeszcze ważniejsze, na moim statku Mat Cauthon płynął w pewnym towarzystwie. W towarzystwie ludzi jak najbardziej stosownych na obecną sytuację. Jednego z nich znasz. To Thom Merrilin.

Egeanin wstrzymała oddech. Merrilin był bystrym starcem. Niebezpiecznym starcem. I obracał się w towarzystwie tych dwu Aes Sedai, kiedy poznała Bayle’a.

— Bayle, tu naprawdę chodzi o spisek? Powiedz mi. Proszę. — Nikt nie mówił “proszę” do niewolnika, nawet jeśli ten był so’jhin. Przynajmniej póki mu na czymś strasznie nie zależało.

Znowu pokręcił głową, wsparł dłoń na gzymsie kominka i spod zmarszczonych brwi zapatrzył się w ogień.

— Dla Aes Sedai intryga jest tym, czym dla ryby woda. Z pewnością mogłyby spiskować z Suroth, pytanie jednak brzmi , czy ona chciałaby spiskować z nimi? Widziałem, jak spoglądała na damane. Jakby to zapchlone, sparszywiałe psy, roznoszące choróbska. Czy w ogóle chciałaby rozmawiać z Aes Sedai? — Spojrzał na nią, a oczy miał jasne i czyste, nic nie skrywały. — Powiem to raz na zawsze. Gdybym miał przysięgać na grób babci, nie wiem nic o żadnej konspiracji. Gdybym jednak wiedział nawet o dziesięciu, nie pozwoliłbym ani temu Poszukiwaczowi, ani nikomu innemu wyrządzić ci krzywdy, niezależnie co musiałbym w tym celu zrobić. — Takie słowa mogłyby pojawić się na ustach każdego lojalnego so’jhin. Cóż, żaden so’jhin o jakim kiedykolwiek słyszała, nigdy nie byłyby tak bezpośredni, ale stojące za słowami uczucia byłyby te same. Tylko, że doskonale zdawała sobie sprawę, iż on nie chciał, aby tak to zabrzmiało. Nie mógł w istocie wiedzieć, że o to chodzi.

— Dziękuję ci, Bayle. — Głos, który się nie łamał był koniecznym przy wydawaniu rozkazów, ale ona wdzięczna była, że jej głos teraz właśnie się nie załamał. — Znajdź tego Mata Cauthona i Thoma Merrilina, jeśli dasz radę. Może coś da się zrobić.

Zanim opuścił jej towarzystwo, oczywiście zapomniał się ukłonić, ale nie miała zamiaru mu tego wypominać. Bowiem nie miała zamiaru również pozwolić, by ten Poszukiwacz ją dopadł. Zrobi wszystko, czego trzeba, aby go powstrzymać. Do takiego wniosku doszła jeszcze zanim uwolniła Bethamin. Napełniła aż po brzegi wyszczerbiony kubek, zamierzając się upić do tego stopnia, żeby nie móc myśleć, zamiast tego jednak okazało się, że siedzi, wpatrzona w ciemny płyn, nie tknąwszy nawet kropli. Czegokolwiek byłoby trzeba. Światłości, nie była wcale lepsza od Bethamin! Ale ta wiedza nie zmieniała nic. Czegokolwiek będzie trzeba.

Загрузка...