Nie zastanawiając się ani chwili, Rand przeszedł przez bramę i znalazł się w mrocznym wnętrzu sporego pomieszczenia. Napięcie towarzyszące utrzymywaniu splotu oraz zmaganiom z saidinem sprawiło, że się zachwiał; szarpnęły nim skurcze wymiotne, miał ochotę zgiąć się wpół i zwrócić wnętrzności. Wysiłku wymagało bodaj zachowanie wyprostowanej postawy. Przez szczeliny okiennic zamykających maleńkie okna, osadzone wysoko na jednej ze ścian, sączyły się do środka smugi światła — akurat dość, żeby mając w sobie Moc, widzieć wszystko. Pomieszczenie pełne było umeblowania, rozmaitych, owiniętych w płótno kształtów, wielkich beczek z rodzaju tych, jakich używano do przechowywania ceramiki, kufrów wszelkich rozmiarów i kształtów, pudeł, skrzyń i czego tam jeszcze. Przejścia między nimi miały ledwie dwa kroki szerokości. Pewien jednak był, że nie zastanie tu myszkującej lub sprzątającej służby. Na najwyższym piętrze Królewskiego Pałacu znajdowało się kilka takich magazynów, sprawiających wrażenie gigantycznych strychów wiejskich chat, dopiero co porzuconych. Poza tym, przecież był ta’veren. Niemniej dobrze się stało, że nikogo nie było w pobliżu, gdy otwierał bramę. Jeden z jej krańców równo odciął róg pustej, zawiniętej w popękaną, zgniłą skórę skrzyni, drugi zaś zostawił gładką jak szkło rysę, biegnącą przez całą długość wielkiego stołu z inkrustowanym blatem, zastawionego jakimiś misami i drewnianymi pudłami. Niewykluczone,że któraś z królowych Andoru zasiadała za tym stołem wiek czy dwa temu.
“Wiek czy dwa” — we wnętrzu jego głowy zaśmiał się ochryple Lews Therin. “Naprawdę długi czas. Na miłość Światłości, chodźmy stąd! To Prawdziwa Szczelina Zagłady!”. — Głos cichł, w miarę jak tamten wycofywał się coraz głębiej.
Raz chociaż miał własne powody, by nadstawić ucha na skargi Therina. Odwrócił się w stronę widoku leśnej polany rozpościerającego się po drugiej stronie bramy i gestem kazał Min wejść do środka. Gdy tylko to uczyniła, wypuścił saidina, za nią zaś rozbłysła pionowa pręga światła zamykającej się bramy. Na szczęście mdłości odeszły razem z nią. W głowie wciąż mu się trochę kręciło, ale przynajmniej nie miał już ochoty wymiotować i nie zginało go wpół. Zostało tylko paskudne wrażenie brudu, biorące się skazy Czarnego, która przeciekała doń przez strumienie, jakie oplótł wokół siebie. Przeniósł ciężar skórzanego worka z jednego ramienia na drugie, spróbował równocześnie rękawem kaftana zetrzeć pot z twarzy. Przynajmniej nie musiał się przejmować tym, że Min coś zauważy.
Wysokie obcasy jej niebieskich butów wzniecały tumany kurzu pokrywającego podłogę, po kilku krokach wszędzie było go już pełno. Akurat na czas zdążyła wydobyć z rękawa koronkową chusteczkę, żeby stłumić gwałtowne kichnięcie, po którym jednak nastąpiło drugie i trzecie, każde bardziej donośne od poprzedniego. Trochę żałował, że nie chciała założyć sukienki. Rękawy i klapy jej niebieskiego kaftana zdobił haft w kształcie białych kwiatów, również niebieskie zaś, lecz bledsze w odcieniu spodnie ciasno opinały nogi. Wprawdzie z haftowanymi żółtą nitką jasnoniebieskimi rękawiczkami do konnej jazdy wetkniętymi za pasek i w płaszczu obrzeżonym żółtym skomplikowanym haftem, spiętym złotą spinką w kształcie róży, mogła sprawiać wrażenie, jakby trafiła tu w całkiem normalny sposób, z pewnością jednak przyciągałaby wszystkie spojrzenia. On sam włożył szorstkie brązowe wełny, jakie mógłby nosić pierwszy lepszy robotnik. We wszystkich miejscach, jakie odwiedził w ciągu ostatnich kilku dni, ostentacyjnie zaznaczał swą obecność, tym razem nie tylko chciał po prostu zniknąć, zanim rozniesie się wieść o jego obecności, ale nie chciał, by ktokolwiek prócz paru osób zorientował się, że w ogóle tu gościł.
— Dlaczego szczerzysz się do mnie i miętosisz ucho jak jakiś tępak? — zapytała, wsuwając chusteczkę z powrotem do rękawa. W jej wielkich, ciemnych oczach rozbłysła podejrzliwość.
— Właśnie sobie pomyślałem o tym, jaka jesteś piękna — powiedział cicho. Faktycznie, była. Nie potrafił na nią bodaj przelotnie spojrzeć, żeby zaraz nie nawiedzały go takie myśli. Albożeby nie pożałować, iż okazał się zbyt miękki na oddalenie jej.
Wciągnęła głęboki oddech... i kichnęła, zanim zdążyła osłonić dłonią usta, a potem spojrzała nań w taki sposób, jakby była to jego wina.
— Zrezygnowałam dla ciebie z mojego konia, Randzie al’Thor. Dla ciebie utrefiłam włosy. Tobie oddałam całe moje życie! Ale nie zrezygnuję z kaftana i spodni! Poza tym, nikt tutaj nie widział mnie w sukni dłużej, niż zabrało mi zdjęcie jej. Wiesz dobrze, że to się nie uda, jeśli nikt mnie nie rozpozna. Ty zaś z pewnością z takim obliczem nie możesz udawać, że trafiłeś tu prosto z ulicy.
Machinalnie przesunął dłonią po szczęce, chcąc poczuć swoja prawdziwą twarz, Min widziała przecież kogoś innego. Każdy kto by na niego popatrzył, zobaczyłby mężczyznę — z prostymi ciemnymi włosami, ciemnobrązowymi oczami i kartoflanym nosem — wiele cali niższego i lata starszego niż Rand al’Thor. Tylko ten, który by go dotknął, mógłby zerknąć poza Maskę Zwierciadeł. Nawet Asha’man nie potrafiłby przeniknąć odwróconych splotów. Choć gdyby w pałacu natknął się na Asha’manów, oznaczałoby, że jego plan nie powiódł się w sposób znacznie poważniejszy, niż dopuszczał. Wynikiem tej wizyty nie powinno, nie może być, zabijanie. Niemniej miała rację, nie była to twarz człowieka, któremu pozwolono by swobodnie poruszać się po Królewskim Pałacu.
— Wszystko będzie dobrze, jeśli szybko uwiniemy się z tym, po co przyszliśmy i równie szybko znikniemy — odpowiedział. — Zanim komukolwiek przyjdzie do głowy, że skoro ty tu jesteś, to może ja również będę w pobliżu.
— Rand — zaczęła dziwnie miękkim głosem, tak że od razu spojrzał na nią podejrzliwie. Wsparła dłoń na jego piersi i zajrzała mu z powagą w oczy. — Rand, naprawdę musisz zobaczyć się z Elayne. Z Aviendhą pewnie również, sam wiesz, że chyba gdzieś tu jest. Jeżeli...
Pokręcił głową i zaraz tego pożałował. Zawroty nie minęły jeszcze na dobre.
— Nie — powiedział grzecznie, lecz zdecydowanie. Światłości! Nieważne, co twierdziła Min, nie potrafił uwierzyć, że Elayne i Aviendha kochały go obie. Nawet może nie tyle w sam fakt, jeśli rzeczywiście jako fakt należało go traktować, ale w to, że przyjmowała go z całym spokojem. Kobiety nie mogły być do tego stopnia dziwaczne! I Elayne, i Aviendha miały powody, żeby go nienawidzić, nie zaś kochać, i w tej sprawie jedna z nich, Elayne, wypowiedziała się całkiem jasno. Najgorszą rzeczą w tym wszystkim było, że on kochał je obie, podobnie jak kochał Min! Przecież musi być twardy jak stal, a tymczasem podejrzewał, że jeśli przyjdzie mu wszystkie trzy spotkać twarzą w twarz, rozsypie się niczym kruche szkło. — Znajdziemy Nynaeve oraz Mata i zaraz stąd znikamy — Otworzyła usta, ale nie pozwolił jej dojść do słowa. — Nie kłóć się ze mną. Min. Teraz nie pora na to!
Min przekrzywiła nieco głowę i uśmiechnęła się lekko, z rozbawieniem.
— Czyja się kiedykolwiek z tobą kłócę? Czy nie robię zawsze tego, co mi każesz? — Jakby tych absurdów nie było dość, dodała; — Chciałam tylko zauważyć, że skoro tak się spieszysz, to dlaczego przez cały dzień sterczymy w tym zakurzonym magazynie? — Dla podkreślenia swych słów kichnęła znowu.
Z nich dwojga mimo wszystko ona wyglądała bardziej na miejscu w pałacu — nawet tak ubrana — dlatego pierwsza wyszła z pomieszczenia. Okazało się, że magazyn nie mógł być ze szczętem zapomniany, ponieważ zawiasy ciężkich drzwi ledwie skrzypnęły. Rozejrzała się szybko w obie strony, wyszła na korytarz, nakazując gestem, by ruszał za nią. Niezależnie od zaufania, jakie pokładał w swych mocach ta’veren, poczuł ulgę, gdy przekonał się, że w zasięgu wzroku nie ma nikogo. Najbardziej nieśmiały nawet sługa mógłby zacząć dociekać, co też ktoś taki jak on robi na najwyższych piętrach pałacu. Jednak wkrótce i tak przyjdzie spotkać ludzi. Królewski Pałac nie zatrudniał tylu służących co Pałac Słońca albo Kamień Łzy, jednak w miejscu o tych rozmiarach z pewnością musiały być ich setki. Idąc obok Min, próbował powłóczyć nogami i udawać, że gapi się na jaskrawe draperie, rzeźbione boazerie i wypolerowane skrzynie. Wysokich pięter właściwie nie dekorowano szczególnie świetnie, ale człowiek z pospólstwa gapiłby się i tak.
— Powinniśmy najszybciej jak się da zejść na niższe piętro — mruknął. Wciąż nie spotkali nikogo, za następnym rogiem mogli jednak wpaść na dziesięć osób. — Pamiętaj, pierwsze napotkanego służącego zapytasz, gdzie znaleźć Nynaeve albo Mata. I nie wdawaj się w żadne wyjaśnienia, chyba że będzie musiała.
— Cóż, dziękuję, że mi o tym przypominasz, Rand. Wiedziałam, że o czymś zapomniałam i nie potrafiłam sobie za nic uświadomić, co to było. — Przelotny uśmiech, jakim go obdarzyła, był trochę kwaśny, towarzyszyło mu zirytowane mruknięcie.
Rand westchnął. To była zbyt poważna sprawa, żeby sobie z niej żartować, gdyby jednak jej pozwolił, z pewnością tak by do niej podeszła. Chodziło o to, że ona inaczej na wszystko spoglądała. Czasami różnili się w kwestii tego, co ważne. Zasadniczo się różnili. Będzie musiał zwracać na nią baczną uwagę.
— No proszę, panna Farshaw — powiedział za nimi kobiecy głos. — Mam przyjemność z panną Farshaw, nieprawdaż?
Kiedy Rand odwrócił się gwałtownie, ciężki worek zakołysał się i mocno uderzył go w plecy. Przysadzista kobieta, która teraz ze zdumieniem patrzyła na Min, była prawdopodobnie ostatnią osobą, jaką chciałby spotkać, wyjąwszy chyba tylko Elayne i Aviendhę. Mgliście zastanawiając się, dlaczego też przywdziała czerwony kaftan z wielkim Białym Lwem na piersiach, zgarbił się i unikał spojrzenia w jej oczy. Zwykły robotnik, wykonujący swoją pracę. Nie ma powodu przyglądać mu się dokładniej.
— Pani Harfor? — wykrzyknęła Min, aż promieniejąc z zachwytu. — Tak, to ja. A pani jest właśnie tym, kogo mi trzeba. Obawiam się, że się zgubiłam. Czy może mi pani powiedzieć, gdzie znaleźć Nynaeve al’Meara? I Mata Cauthona? Ten człowiek ma coś dostarczyć Nynaeve.
Pierwsza Pokojówka spod lekko zmarszczonego czoła spojrzała na Randa, potem jednak skupiła całą uwagę na Min. Uniesieniem brwi skwitowała jej strój, a może osiadły na nim kurz, jednak nawet nie zająknęła się na temat jednego czy drugiego.
— Mat Cauthon? Nie wydaje mi się, abym go poznała. Chyba że jest jednym z nowo przyjętych służących lub Gwardzistów — dodała z powątpiewaniem. — Jeśli zaś chodzi o Nynaeve Sedai, jest zajęta. Przypuszczam, że nie będzie miała nic przeciwko, jeśli odbiorę przesyłkę i zaniosę do jej pokoi.
Rand poczuł się, jakby go coś szarpnęło. Nynaeve Sedai? Dlaczego tamte — to znaczy prawdziwe Aes Sedai — dalej pozwalają bawić się w te gierki? I Mata nie ma? Najwyraźniej nigdy tu nie dotarł. Barwy zawirowały mu przed oczyma, prawie układając się w obraz, którego jednak nie potrafił dostrzec. Zniknęły w mgnieniu oka, tymczasem on zdążył się zachwiać. Pani Harfor znowu spojrzała na niego groźnie i parsknęła. Najprawdopodobniej uznała, że jest pijany.
Min również zmarszczyła czoło, ale dlatego, że się namyślała się przez chwilę nawet dotykała palcem brody, ale trwało to tylko moment.
— Sądzę jednak, że Nynaeve... Sedai chciałaby się z nim osobiście spotkać. — Zająknięcie było ledwie zauważalne. — Czy może mu pani wskazać drogę do jej pokoi, pani Harfor? Przed wyjazdem mam do załatwienia jeszcze jedną sprawę. Staraj się przyzwoicie zachowywać, Nuli, i rób, co ci każą. To poczciwy człowiek.
Rand otworzył już usta, zanim jednak zdołało wydobyć się z nich choć słowo, ona odwróciła się i poszła w głąb korytarza, prawie biegnąc. Poruszała się w każdym razie tak szybko, że płaszcz powiewał jej za plecami. Żeby sczezła, zamierzała spotkać się z Elayne! Mogła zniszczyć wszystko!
“Twoje plany rozsypują się w proch, ponieważ tak bardzo chcesz żyć, szaleńcze”. — Lews Therin przemawiał ochrypłym, lepkim szeptem. “Zrozum wreszcie, że jesteś martwy. Zrozum to i przestań mnie dręczyć, szaleńcze!”. Rand zdusił w sobie ten głos, aż nie przeszedł w stłumiony pomruk, niczym odgłos bitema bzyczącego w ciemnościach jego umysłu. Nuli? Co to za imię?
Pani Harfor patrzyła w ślad, póki Min nie zniknęła za rogiem, potem obciągnęła swój kaftan — choć ten wcale tego rodzaju zabiegów nie potrzebował. Przeniosła swe niezadowolenie na Randa. Mimo iż skryty za Maską Zwierciadeł, wciąż był od niej znacznie wyższy, ale Reene Harfor nie należała do kobiet, które tego drobiazgi zbijają z pantałyku.
— Nie podoba mi się twój wygląd, Nuli — powiedziała o ściągając brwi — a więc bacz na każdy swój krok. Jeśli masz odrobinę oleju w głowie, z pewnością rozumiesz, o co mi chodzi.
Jedną dłonią trzymając rzemień worka, drugą podrapał się czole.
— Tak, pani — mruknął stłumionym głosem. Pierwsza Pokojówka mogła skojarzyć jego prawdziwe brzmienie. To Min miała przecież mówić, póki nie odnajdą Mata lub Nynaeve. Cóż, na Światłość, pocznie, gdy sprowadzi mu na kark Elayne? I jeszcze Aviendhę? Prawdopodobnie ona również przebywa w pałacu. Światłości! — Zechciej mi wybaczyć, pani, ale powinniśmy się chyba nieco pośpieszyć. Naprawdę mam pilną sprawę. — Poklepał lekko worek. — Nynaeve mówiła, że to ważne. — Jeśli uda mu się przed powrotem Min załatwić sprawę z Nynaeve, być może zdąży ją zabrać zanim będzie musiał stawić czoło tamtym dwóm.
— Jeśli Nynaeve Sedai uznała sprawę za ważną — ucięła pulchna kobieta, ze szczególnym naciskiem wymawiając tytuł, który on pominął — to powinna kogoś poinformować, że się ciebie spodziewa. Dobrze, idź za mną i zatrzymaj dla siebie swoje komentarze oraz opinie.
Nie czekając na odpowiedź, ruszyła przed siebie, również w dalszej drodze ani razu nie obejrzała się, sunąc z majestatyczną gracją. Mimo wszystko co miał zrobić, jak tylko zastosować się do jej rozkazów? Z tego co pamiętał, Pierwsza Pokojówka traktowała jako rzecz samo przez się zrozumiałą, że wszyscy robią, co ona powie. Nieświadomie przyspieszył, żeby ją dogonić, ale dał tylko jeden krok przy jej boku, nim pełne zdumienia spojrzenie sprawiło, że natychmiast się cofnął, drapiąc się po czole i mamrocząc przeprosiny. Ostatnimi czasy nie bardzo zdarzało mu się chodzie za kimś. Z pewnością zaś nie wpłynęło to na poprawę jego nastroju. Ciążyło mu wspomnienie mdłości i brud skazy. Ostatnimi czasy zresztą paskudne nastroje nawiedzały go właściwie nieustannie — chyba że Min była obok.
Nim uszli daleko, w korytarzu zaczęli się pojawiać odziani w liberie służący — polerowali, odkurzali, krzątali się, każdy spieszył się tu i tam. Najwyraźniej brak ludzkiej obecności w chwili, gdy wraz Min opuszczał magazyn, stanowił wyjątek raczej niż regułę. Znowu oddziaływanie ta’veren. Zeszli po wąskich schodach dla służby wbudowanych w ścianę — niżej aktywność wrzała ze zdwojoną siłą. Ale w oczy rzucała się też różnica — widział wiele kobiet nie noszących liberii. Miedzianoskóre Domani, niskie, blade Cairhienianki, a także kobiety o oliwkowej skórze i ciemnych oczach, które z pewnością nie były Andorankami. Na ich widok uśmiechnął się, cokolwiek zawziętym, pełnym satysfakcji uśmiechem. Na żadnej z twarzy nie dostrzegł nic, w czym mógłby rozpoznać charakterystyczny brak śladów upływu czasu, wielu zaś zmarszczki, których nie sposób byłoby się doszukać obliczu jakiejkolwiek Aes Sedai, jednak wielokrotnie, gdy znalazł się obok, czuł dreszcz przebiegający po skórze. Przenosiły, przynajmniej trzymały saidara. W pewnej chwili pani Harfor poprowadziła go obok jakichś drzwi, gdy znowu poczuł gęsią skórkę — za drzwiami jakaś kobieta przenosiła.
— Proszę mi wybaczyć, pani — powiedział ochrypłym głosem, który cechował Nuliego. — Czy wiele Aes Sedai przebywa w pałacu?
— To nie jest twoja sprawa — odwarknęła. Potem jednak zerknęła na niego przez ramię, westchnęła i spuściła nieco z tonu. — Przypuszczam, że nic się nie stanie, jak ci powiem. Pięć, licząc lady Elayne i Nynaeve Sedai. — W jej głosie pobrzmiewała lekka nuta dumy. — Minęło dużo czasu, odkąd tyle Aes Sedai gościło w nim równocześnie.
Rand gotów był wybuchnąć śmiechem, choć nie czuł śladu rozbawienia. Pięć? Nie, ta liczba obejmowała również Elayne i Nynaeve. Więc tylko trzy prawdziwe Aes Sedai. Trzy! To, kim były pozostałe, nie miało najmniejszego znaczenia. A zaczął już wierzyć, że plotki o setkach Aes Sedai maszerujących wraz z armią do Caemlyn naprawdę oznaczały, iż tyleż właśnie zechce się opowiedzieć po stronie Smoka Odrodzonego. Okazało się jednak, że nawet jego wstępne nadzieje na coś więcej niż garstkę okazały się zupełnie płonne. Plotki jak zawsze były tylko plotami. O ile w tym wypadku nie stanowiły efektu jakichś knowań Elaidy. Światłości, co się stało z Matem? Barwy zawirowały w jego głowie — przez moment wydawało mu się, że widzi jego twarz — i potknął się znowu.
— Przyszedłeś pijany do pałacu, Nuli — oznajmiła z mocą pani Harfor — i opuścisz go, gorzko tego żałując. Sama tego dopatrzę!
— Tak, pani — mruknął Rand, drapiąc się po czole. W jego głowie Lews Therin zanosił się szaleńczym śmiechem przez łzy. Przybył tu, ponieważ było to konieczne, ale już zaczynał żałować swej decyzji.
Otoczone poświatą saidara Nynaeve i Talaan siedziały naprzeciw siebie w odległości czterech kroków od kominka, rozsiewającego wokół ciepło buzującego ognia, które przeganiało panujący w powietrzu chłód. “Niewykluczone jednak, że za rozgrzanie odpowiedzialny był wysiłek” — pomyślała kwaśno Nynaeve. Według bogato zdobionego zegara na rzeźbionym gzymsie kominka lekcja trwała już godzinę. Godzina przenoszenia bez chwili przerwy rozgrzałaby każdego. Na jej miejscu powinna być Sareitha, jednak Brązowa siostra wymknęła się z pałacu, zostawiając kartkę informującą o jakichś nie cierpiących zwłoki sprawach na mieście. Careane stanowczo zaprotestowała przeciwko zajęciu, które zabrałoby jej drugi dzień z rzędu, Vandene zaś absolutnie nie zgadzała się, by w ogóle ją angażowano, wykręcając się absurdalnym pretekstem, że praca z Kirstian i Zaryą nie zostawia jej chwili wolnego czasu.
— W ten sposób — powiedziała, smagając strumieniem Ducha wokół dość bezładnej zasłony szczupłej niczym chłopak uczennicy z Ludu Morza. Wzmocniła siłę swego splotu, odpychając strumienie dziewczyny i równocześnie przeniosła trzy oddzielne sploty powietrza. Jednym połaskotała Talaan pod żebra, przez materię błękitnej lnianej bluzki. Trywialna sztuczka, jednak dziewczyna z zaskoczenia aż westchnęła i przez moment jej uchwyt na Źródle osłabł, a ją wypełniło drobniutkie zawirowanie Mocy. W tym ułamku sekundy Nynaeve zwolniła nacisk na strumienie tamtej i uderzyła własnym splotem w pierwotny cel. Próba oddzielenia Talaan tarczą wciąż przypominała uderzenie pięścią w ścianę — pominąwszy fakt, że ból ciosu rozkładał się równo po całym ciele, a nie tylko porażał dłoń, w czym jednak trudno było upatrywać jakiejś jaśniejszej strony całego przedsięwzięcia — jednak w obecnej sytuacji otaczająca tamta poświata saidara zgasła, a prawie równocześnie jeden z dodatkowych strumieni Powietrza otoczył ramiona Talaan, krępując je przy bokach, drugi zaś związał na wysokości kolan jej odziane w szerokie ciemne spodnie.
Nadzwyczaj zgrabnie wykonane, pomyślałaby może w innych okolicznościach Nynaeve. Dziewczyna była bardzo zdolna i zręcznie wychodziło jej tkanie splotów. Poza tym, próba oddzielenia tarczą kobiety, która akurat przenosiła Moc, w najlepszym wypadku była ryzykowna, w najgorszym zaś skazana na całkowite niepowodzenie, chyba że dysponowało się znacznie większą siłą od niej— Choć nawet wówczas nie było gwarancji sukcesu — a przecież miedzy nią i Talaan prawie nie było różnicy. Dlatego też nawet nie uśmiechnęła się z satysfakcją. Wydawało się, że nie minęło aż tak wiele czasu od dni, gdy siostry jej samej przyglądały się z zaskoczeniem, wierząc, że chyba tylko któryś z Przeklętych mógłby okazać się silniejszy. Talaan jeszcze się rozwijała, właściwie była wciąż prawie dzieckiem. Piętnaście lat? Może nawet młodsza! Światłość jedna wiedziała, jakie są granice jej możliwości. Żadna z Poszukiwaczek Wiatru o tym nie wspomniała, Nynaeve zaś nie miała zamiaru dociekać. Cóż po wiedzy, o ile silniejsza od niej okaże się ostatecznie ta dziewczyna Ludu Morza? Nic przecie.
Wierzgając bosymi stopami na wzorzystym zielonym dywanie, Talaan podjęła pojedynczą próżną próbę rozerwania tarczy, którą Nynaeve z łatwością utrzymywała, a potem westchnęła i spuściła wzrok, przyznając się do porażki. Nawet w sytuacji, gdy z powodzeniem stosowała się do zaleceń Nynaeve, zachowywała się, jakby zawiodła, nic więc dziwnego, że obecnie załamała się w sposób tak widoczny, iż z pozoru jedynie krępujące ją sploty Powietrza powstrzymywały przed bezładnym osunięciem się na posadzkę.
Nynaeve rozplatała sploty, poprawiła szal na ramionach i otworzyła usta, chcąc wyjaśnić dziewczynie, w czym pobłądziła. Zwłaszcza zaś by wskazać — po raz kolejny — że próby uwolnienia się są całkowicie bezprzedmiotowe, jeżeli nie jest się znacznie silniejszą od tej, która trzyma tarczę. Kobiety Ludu Morza najwyraźniej miały kłopoty z daniem wiary jej słowom, póki nie powtórzyła ich po dziesięciokroć i nie przeprowadziła stosownej demonstracji przynajmniej ze dwadzieścia razy.
Zanim jednak zdążyła się odezwać, wtrąciła się Senine din Ryal:
— Wykorzystała przeciwko tobie twoją własną siłę. I znowu wytrąciła cię z równowagi. To jest jak zapasy, dziewczyno. Wiesz przecież, na czym polegają zapasy.
— Spróbujcie ponownie — rozkazała Zaida, podkreślając swoje słowa żywym gestem smagłej, wytatuowanej dłoni.
Wszystkie znajdujące się w pomieszczeniu krzesła zostały odsunięte pod ścianę, chociaż w istocie wolna przestrzeń wcale nie była potrzebna. Zaida siedziała na jednym z nich, przyglądając się lekcji w towarzystwie sześciu Poszukiwaczek Wiatru — skupione w ciasnej grupce wyglądały niczym orgia czerwieni, żółci, błękitów, brokatowych jedwabi, jaskrawo ufarbowanych lnów, a od lśnienia złotych kolczyków, kółek w nosie i łańcuszków z medalionami mogły rozboleć zęby. Zawsze przebiegało to w taki sam sposób: jedna lub dwie uczennice brały prawdziwą lekcję — a wedle pogłosek, które dotarły do uszy Nynaeve, często Merilille brała na siebie rolę uczennicy, jeśli akurat nie uczyła — podczas gdy Zaida przyglądała się w towarzystwie tych lub innych Poszukiwaczek Wiatru. Mistrzyni Fal rzecz jasna nie potrafiła przenosić, niemniej zawsze była obecna, a żadna z Poszukiwaczek Wiatru nigdy nie zniżyła się do osobistego wzięcia udziału w lekcji. Wszystko, tylko nie to.
W oczach Nynaeve dzisiejsze zgromadzenie składało się na doprawdy dziwną gromadkę, zwłaszcza pamiętając o obsesji, jaką Lud Morza żywił na punkcie hierarchii. Poszukiwaczka Wiatrów Zaidy, Shielyn, siedziała po prawej stronie obok niej, szczupła, pełna chłodnej rezerwy, prawie tak wysoka jak Aviendha, górowała nad swą przełożoną. Jak dotąd wszystko pozostawało w typowym porządku, przynajmniej na ile Nynaeve się orientowała, jednak po lewej stronie Zaidy siedziała Senine, a ona pływała na ślizgaczu, jednym z najmniejszych statków floty Ludu Morza, a na dodatek jej okręt był pośród wszystkich najmniejszy. Oczywiście pomarszczona kobieta, której twarz żłobiły głębokie bruzdy, a włosy mocno przetykała siwizna, w przeszłości nosiła nie tylko te nędzne sześć kolczyków, jakie obecnie zdobiły jej uszy, więcej też medalionów złociło się na biegnącym skroś smagłego lewego policzka łańcuszku. Wtedy była Poszukiwaczką Wiatrów Mistrzyni Okrętów— zanim na stanowisko wybrano Nestę din Reas — a zgodnie z prawem, kiedy Mistrzyni Okrętów lub Mistrzyni Fal umierała, jej Poszukiwaczka Wiatrów musiała zaczynać karierę od najniższego szczebla drabiny społecznej. Nynaeve jednak była pewna, że w grę wchodziło tu coś więcej niż szacunek dla wcześniejszej pozycji Senine. Rainym, młoda kobieta o rumianych policzkach, która również pływała na ślizgaczu, zajmowała miejsce tuż obok Senine, a Kurin o twarzy jak wykutej z kamienia i pozbawionym wyrazu spojrzeniu zajmowała miejsce za Shielyn, gdzie przycupnęła niczym czarna statuetka. Taki porządek spychał Caire i Tebreille na ostatnie pozycje, a przecież obie były Poszukiwaczkami Wiatru Mistrzyń Fal, w uchu każdej zaś tkwiły po cztery grube kółka, a medalionów miały tyle co sama Zaida. Być może jednak chodziło tylko o to, żeby jak najdalej od siebie utrzymać te dwie siostry o nawiedzonym spojrzeniu — nienawidziły się bowiem z pasją, jaką może rodzić tylko najbliższe pokrewieństwo. Niewykluczone, że właśnie o to chodziło. Próba zrozumienia Atha’an Miere była przedsięwzięciem równie beznadziejnym, jak próba zrozumienia mężczyzn. Można było oszaleć, próbując.
Mamrocząc pod nosem do siebie, Nynaeve poprawiła szal i przygotowała do walki, szykując strumienie Mocy. Jednak tym razem czysta radość czerpania saidara z trudem przebijała się przez irytację. Spróbujcie jeszcze raz, Nynaeve. I może jeszcze raz, Nynaeve. Pokaż to nam, Nynaeve. Przynajmniej Renaile nie była obecna. Często wymagały od niej, by uczyła rzeczy, na których znała się gorzej od innych, do czego niechętnie, ale w końcu musiała się przyznać; naprawdę zbyt krótko przebywała w Wieży — a kiedykolwiek próbowała protestować, Renaile rozkoszowała się wyciskaniem z niej siódmych potów. Pozostałe również jej nie oszczędzały, ale przynajmniej nie sprawiało im to takiej przyjemności. W każdym razie, po upływie dobrej godziny była już porządnie zmęczona. Przeklęta Sareitha i jej sprawy na mieście!
Uderzyła znowu, ale tym razem pasmo Ducha Talaan wyciągnęło się naprzeciw jej splotów znacznie delikatniej, niż oczekiwała, a utkane przez nią strumienie odepchnęły je znacznie dalej, niźli było to zamierzone. Znienacka od strony dziewczyny poleciało ku niej sześć splotów Powietrza, które Nynaeve musiała szybko przeciąć Ogniem. Odcięte sploty uderzyły w Talaan, sprawiając, że dziewczyna aż podskoczyła, zanim jednak zniknęły na dobre, pojawiło się sześć następnych, jeszcze szybszych. Nynaeve znowu uderzyła. Ale wtedy splot Ducha Talaan zamigotał wokół niej, otaczając całą i odcinając od saidara — i nie pozostało jej już nic innego, jak tylko w milczeniu obserwować porażkę. Odgrodzono ja od Źródła! Talaan skutecznie użyła tarczy! Jakby dla pogłębienia własnej sromoty, poczuła strumienie Powietrza delikatnie szczypiące jej ramiona i nogi, miętoszące spódnice. Gdyby się tak nie rozeźliła na Sareithę, nic takiego z pewnością by nie zaszło.
— Dziewczyna ją ma — powiedziała Caire z wyraźnym zaskoczeniem. Sądząc tylko po chłodnych spojrzeniach, jakimi ją obrzucała, nikt by nie podejrzewał, że jest matką Talaan. W rzeczy samej. Talaan, z pozoru skonfundowana własnym sukcesem, natychmiast uwolniła sploty i wbiła wzrok w posadzkę.
— Bardzo dobrze, Talaan — powiedziała Nynaeve, ponieważ najwyraźniej nie można było liczyć na słowa pochwały czy zachęty ze strony pozostałych. Lekko zirytowana zsunęła szal za ramion. Nie trzeba informować dziewczyny, że po prostu miała szczęście. Okazała się szybka, to prawda, Nynaeve jednak podejrzewała, że jej własne siły są już na wyczerpaniu. Z pewnością nie była obecnie u szczytu możliwości. — Obawiam się, że na dziś nie mogę wam poświęcić więcej czasu, tak więc...
— Spróbujcie znowu — rozkazała Zaida, z napięciem pochylając się naprzód. — Chcę coś sprawdzić. — Nie było to wyjaśnienie ani nawet rodzaj przeprosin, po prostu zwykłe stwierdzenie faktu. Zaida nigdy nic nie wyjaśniała ani za nic nie przepraszała. Po prostu oczekiwała bezwarunkowego posłuszeństwa.
Nynaeve już chciała powiedzieć tej kobiecie, że i tak nie jest w stanie zobaczyć nic z tego, co robią, ale natychmiast odrzuciła pokusę. Przeciwko sobie miałaby sześć Poszukiwaczek Wiatrów. Dwa dni wcześniej dała swobodny wyraz swoim opiniom i z pewnością nie chciałaby powtarzać tego, co nastąpiło potem. Próbowała zracjonalizować rzecz całą, traktując ją jako rodzaj pokuty za odzywanie się bez zastanowienia, ale nie bardzo jej się udawało. Żałowała, że w ogóle nauczyła je łączyć się w krąg.
— Ostatni raz — powiedziała z przymusem, odwracając się ku Talaan — a potem naprawdę muszę iść.
Tym razem była przygotowana na sztuczkę dziewczyny. Przeniosła i znacznie zręczniej odbiła sploty Talaan, nie wkładając w to tyle siły. Dziewczyna uśmiechnęła się do niej niepewnie. Zrozumiała że tym razem Nynaeve nie da się zwieść dodatkowym splotom Powietrza. Sploty Talaan zaczęły się oplatać wokół jej strumieni, musiała szybko zwinąć własne, żeby je złapać. Będzie gotowa w chwili, gdy tamta kobieta stworzy sploty Powietrza. A może tym razem nie będzie to Powietrze? Z pewnością nic groźnego. W końcu były to tylko ćwiczenia. Tylko że strumień Ducha Talaan nie dokończył pozornego obejścia, Nynaeve zaś smagnęła szerokim zamachem, podczas gdy Talaan uderzyła prosto w nią i to był koniec. Po raz drugi saidar zamigotał i opuścił ją, a więzy Powietrza skrępowały jej ręce przy bokach i nogi w kolanach.
Ostrożnie wciągnęła oddech. Będzie musiała złożyć gratulacje tamtej. Nie ma innego wyjścia. Jednak gdyby miała wolną rękę, z pewnością wyrwałaby sobie warkocz z głowy.
— Trzymaj! — rozkazała Zaida, podniosła się z krzesła i wdzięcznym krokiem podeszła do Nynaeve; spodnie z czerwonego jedwabiu z szelestem ocierały się o bose stopy, szarfa splątana w skomplikowane węzły falowała wokół talii. Poszukiwaczki Wiatru również wstały i ruszyły za nią, w porządku przewidzianym przez hierarchię. Caire i Tebreille odnosiły się do siebie z lodowatą obojętnością, przepychając się, by stanąć najbliżej Mistrzyni Fal, Senine i Rainym zaś trzymały się krok z tyłu.
Talaan posłusznie utrzymywała tarczę i więzy, każąc Nynaeve stać jak posąg. I pozwalając, by wściekłość wrzała w niej niczym zbyt długo gotowana woda. Ta postanowiła, że nie będzie wierzgać nogami niczym marionetka, której przecięto sznurki, wobec czego pozostało jej tylko trwać nieruchomo. Caire i Tebreille przyglądały jej się z chłodną wyższością, Kurin z niewzruszoną pogardą, jaką żywiła dla wszystkich mieszkańców lądu. Ta kobieta o kamiennym wejrzeniu nie zdradzała tego żadnym grymasem, skrzywieniem, czy innym wyrazem twarzy, jednak wystarczyło pobyć z nią jakiś czas, żeby doskonale znać jej zdanie. Tylko u Rainyn można było dostrzec lekki ślad współczucia, nieznaczny smutny uśmiech.
Zaida popatrzyła Nynaeve prosto w oczy. Były mniej więcej tego samego wzrostu.
— Trzymasz ją tak mocno, jak tylko potrafisz, uczennico?
Talaan ukłoniła się nisko, niemalże zginając wpół, potem dotknęła po kolei czoła, ust i piersi.
— Zgodnie z twoim poleceniem, Mistrzyni Fal — prawie wyszeptała.
— O co tu chodzi? — dopytywała się Nynaeve. — Każ jej mnie wypuścić. Może wam uchodzić na sucho traktowanie Merilille w ten sposób, jeśli jednak ci się zdaje, że...
— Powiedziałaś, że nie można przełamać tarczy, chyba że dysponuje się znacznie większą siłą — weszła jej w słowo Zaida. Jej ton nie był szczególnie ostry, najwyraźniej jednak domagała się posłuchu. — Jeśli Światłość zechce, dowiemy się, czy powiedziałaś prawdę. Jest rzeczą dobrze znaną, że Aes Sedai potrafią prawdę tak obracać na wszystkie strony, iż kręci się niby wir. Poszukiwaczki Wiatru niech uformują krąg. Kurin, ty staniesz na czele. Jeżeli się uwolni, zadbacie, by nikomu nie wyrządziła krzywdy. Dla zachęty... Uczennico, kiedy odliczę do pięciu, przewrócisz ją do góry nogami. Raz.
Poświata saidara otoczyła jednocześnie wszystkie Poszukiwaczki Wiatrów. Kurin stała na rozstawionych nogach, z rękoma podpartymi o biodra, jakby dywan był pokładem statku. Całkowity brak wyrazu na jej twarzy zdawał się głosić, że jest z góry Przekonana, iż zaraz będą świadkami odkrycia krętactwa, jeśli już nie kłamstwa w żywe oczy. Talaan wciągnęła głęboki oddech i przynajmniej raz stała bez ruchu. Nawet nie mrugała, utkwiwszy w Zaidzie spojrzenie niespokojnych oczu.
Nynaeve zmrużyła oczy. Nie! Nie mogą jej tego zrobić! Nigdy więcej!
— Mówię ci — powiedziała ze znacznie większym spokojem niźli czuła — nie jestem w stanie zerwać tarczy. Talaan jest zbyt silna.
— Dwa — powiedziała Zaida, splatając ramiona na piersiach i przyglądając się Nynaeve w taki sposób, jakby naprawdę potrafiła dojrzeć sploty.
Nynaeve na próbę pchnęła tarczę. Równie dobrze mogłaby pchać kamienną ścianę, taki był efekt.
— Posłuchaj mnie, Za... hm... Mistrzyni Fal. — Z pewnością nie było żadnej potrzeby jeszcze bardziej drażnić tej kobiety. Tamte były maniaczkami właściwego tytułowania. Maniaczkami zdecydowanie zbyt wielu rzeczy. — Jestem pewna, że również Merilille musiała ci wspomnieć o naturze tarczy. Ona zaś składała Trzy Przysięgi. Po prostu nie jest w stanie kłamać. — Niewykluczone, że w sprawie Różdżki Przysiąg Egwene miała jednak rację.
Spojrzenie Zaidy nie zadrżało nawet na moment, wyraz twarzy nie zmienił się.
— Trzy.
— Wysłuchaj mnie — upierała się Nynaeve, nie dbając już wcale o skrywanie rozpaczliwych poniekąd tonów w głosie. Mocniej nacisnęła na tarczę, potem z całą siłą. Równie dobrze mogłaby tłuc głową o głaz. Instynktownie, całkiem na próżno zaczęła się wiercić w krępujących ją strumieniach Powietrza, zatańczyły frędzle i luźne fałdy szala. Miała tyleż samo szans na wyrwanie się z tych więzów, co na przełamanie tarczy, jednak nie potrafiła się już opanować. Nigdy więcej! Tego nie zniesie! — Musisz mnie wysłuchać.
— Cztery.
Nie! Nie! Nigdy więcej! Szaleńczo zaczęła drapać tarczę. Choć twarda niczym kamień, pod dotykiem splotów przypominała raczej szkło — gładkie i śliskie. Czuła pulsującą za nią obecność Źródła, prawie mogła je dostrzec, niczym światło i ciepło tuż za granicą pola widzenia. W desperacji, ciężko dysząc, błądziła po gładkiej powierzchni. Dawało się wyczuć jej krawędź, ale była to krawędź okręgu równocześnie tak małego, że mieścił się w dłoni i tak wielkiego, że mógłby skryć się pod nim cały świat, kiedy jednak spróbował prześlizgnąć się przez tę krawędź, natychmiast znalazła się na powrót w centrum tej gładzi. To na nic. Wiedziała o tym od dawna, dawno temu tego ją nauczono. W jej klatce piersiowej serce tłukło się ożebra. Bezskutecznie próbując się opanować, znowu wymacała splotami tę krawędź, ale tym razem zamiast prób przedostania się poprzestała na samych odczuciach. Było tam miejsce, sprawiające wrażenie... miękkiego. Nigdy wcześniej go nie zauważyła. Miękki punkt — nieznaczne zgrubienie? — pod wszelkimi innym względami był identyczny jak reszta tarczy, zresztą wcale niebyt znowu taki miękki, mimo to jednak naparła nań z całej siły. I znowu wróciła na środek kręgu. Zdjęta całkowitym szaleństwem, wszystkie swe siły rzuciła przeciwko tej podatnej osobliwości i już nie mogła przestać, próbowała, odrzucało ją na powrót, nie przerywała nawet na moment, próbowała znowu. I znowu. Och, Światłości! Proszę! Musi jej się udać, zanim...
Nagle zdała sobie sprawę, że Zaida wciąż nie powiedziała “pięć”. Rozpaczliwie łapiąc powietrze, jakby właśnie przebiegła dziesięć mil, patrzyła wytrzeszczonymi oczyma. Pot spływał po jej twarzy, po plecach. Jego kropelki łaskotały między piersiami, toczyły się dalej, na brzuch. Drżały pod nią kolana. Mistrzyni Fal zaglądała jej głęboko w oczy, w namyśle dotykając szczupłym palcem pełnych ust. Poświata wciąż otaczała krąg sześciu Poszukiwaczek Wiatrów, Kurin dalej stała niczym pogardliwy kamienny posąg, jednak Zaida nie doliczyła do pięciu.
— Naprawdę walczyła tak mocno, jak się wydawało, Kurin — zapytała na koniec Mistrzyni Fal — czy tylko ciskała się i jęczała dla pozoru? — Nynaeve spróbowała spojrzeć na nią z obrazą. Wcale nie jęczała! A może? Jednak chmurny mars na jej czole nie wywarł na Zaidzie większego wrażenia niż kropla deszczu na skale.
— Wkładając tyle wysiłku, Mistrzyni Fal — niechętnie przyznała Kurin — mogłaby raker przenieść na plecach. — Jednak w płaskich czarnych kamykach jej oczu wciąż lśniła pogarda. Tylko ci co żyli morzem, potrafili zasłużyć sobie na jej szacunek.
— Uwolnij ją, Talaan — rozkazała Zaida, a kiedy się odwróciła i, nie spojrzawszy więcej na Nynaeve, ruszyła na swoje miejsce, więzy zniknęły. — Poszukiwaczki Wiatru, chcę z wami zamienić słowo, gdy ona już sobie pójdzie. Oczekuję cię jutro o tej samej porze, Nynaeve Sedai.
Nynaeve wygładziła pomięte spódnice, ze złością odrzuciła szal i podjęła próbę odzyskania przynajmniej części godności. Niełatwe zadanie, biorąc pod uwagę, że cała była spocona i drżała. Na pewno nie jęczała! Omijała wzrokiem kobietę, która odgrodziła ją tarczą. Dwukrotnie! Stała tam sobie, pokorna jak ciele, ze spojrzeniem utkwionym w dywanie. Ha! Nynaeve zarzuciła szal na ramiona.
— Sareitha Sedai będzie jutro udzielać lekcji, Mistrzyni Fal. — Przynajmniej głos już jej nie drżał. — Ja będę zajęta aż do...
— Twoje lekcje są znacznie bardziej pouczające niż lekcje innych — powiedziała Zaida, wciąż nawet na nią nie spojrzawszy. — O tej samej godzinie, albo przyślę twoje uczennice, żeby cię sprowadziły. Teraz możesz odejść. — I brzmiało to jak: “A teraz odejdziesz”.
Nynaeve z wysiłkiem przełknęła cisnące się na usta słowa protestu. Miały gorzki smak. Bardziej pouczające? Co to miało znaczyć? Nie sądziła, by naprawdę chciała wiedzieć.
Póki nie opuściła pomieszczenia, wciąż była nauczycielką — kobiety Ludu Morza ściśle przestrzegały ustanowionych reguł; podejrzewała, że to przez fakt, iż na wodzie brak wyraźnych zasad mógł przysporzyć kłopotów, niemniej wolałaby, aby pojęły, że to nie pokład statku — wciąż była nauczycielką, a to oznaczało, że nie może po prostu się wymknąć, jak bardzo by tego nie pragnęła. Gorzej, ich reguły wyraźnie określały rolę nauczycielek branych spośród przykutych do brzegu. Podejrzewała, że może po prostu odmówić współpracy, jeśli jednak choć odrobinę naruszy postanowienia umowy, te kobiety rozniosą wieści o tym od Łzy po Światłość Jedna wie jakie miejsca! Cały świat się dowie, że Aes Sedai złamała dane słowo. Jaki to mogłoby mieć wpływ na postawę ludzi wobec Aes Sedai, nawet bała się myśleć. Krew i krwawe popioły! Egwene miała racje, żeby sczezła!
— Dziękuję ci, Mistrzyni Fal, za zaszczyt, jakim było udzielenie ci lekcji — powiedziała, kłaniając się, a potem dotykając palcami czoła, ust i piersi. Nie był to zbyt głęboki ukłon, niemniej na nic więcej nie zasłużyły dzisiaj, jak tylko na przelotne skinienie głowy. No cóż, może dwa. Jedno należało się Poszukiwaczkom Wiatrów. — Dziękuję wam, Poszukiwaczki Wiatrów, za to, że mogłam wam dzisiaj udzielić lekcji. — Siostry, które zdecydowały się na koniec uczyć Atha’an Miere, gotowały się z wściekłości, kiedy zrozumiały, że ich uczennice będą decydować o tym, czego należy je uczyć, kiedy, a nawet o sposobie wypełniania czasu nie przeznaczonego na naukę. Na okręcie Ludu Morza zamieszkujący ląd nauczyciel przewyższał rangą prostego majtka, lecz tylko odrobinę. A siostry nie miały nawet otrzymać tłustych mieszków złota jakimi zazwyczaj kuszono innych nauczycieli.
Zaida i Poszukiwaczki Wiatrów zareagowały dokładnie w taki sposób, jakby prosty majtek właśnie oznajmił im, że odchodzi. To znaczy, stały spokojnie w milczącej gromadce, najwyraźniej czekając — raczej niecierpliwie — aż sobie pójdzie. Tylko Rainyn zaszczyciła ją bodaj spojrzeniem. Też z lekka zniecierpliwionym. Mimo tego co zostało powiedziane i zrobione, przede wszystkim była Poszukiwaczką Wiatrów. Talaan wciąż stała tam gdzie przedtem, pokorna istotka wpatrzona w dywan pod bosymi stopami.
Nynaeve uniosła głowę, wyprostowała się, zebrała wszystkie strzępy godności, jakie jej jeszcze zostały i opuściła pomieszczenie. Były to spocone, pomięte strzępy. Już w korytarzu schwyciła skrzydło drzwi obiema dłońmi i zatrzasnęła je z całej siły. Potężny łomot, który echem poniósł się po pałacu, był nadzwyczaj satysfakcjonujący. Gdyby ktoś się skarżył, zawsze mogła powiedzieć, że wyślizgnęły jej się z ręki. I naprawdę tak było, tyle że najpierw wprawiła je w ruch.
Odwróciła się, otrzepała z zadowoleniem dłonie. I zaraz wzdrygnęła, widząc, kto na nią czeka.
W prostej ciemnoniebieskiej sukience dostarczonej przez Kuzynki, Alivia na pierwszy rzut okaz wcale nie wyglądała nadzwyczajnie — kobieta trochę tylko wyższa niż Nynaeve, z delikatnymi zmarszczkami w kącikach błękitnych oczu i pasemkami siwizny w złocistych włosach. Jednak w spojrzeniu tych oczu gorzał intensywny płomień, przypominało wzrok jastrzębia utkwiony w zdobyczy.
— Pani Corly wysłała mnie z zaproszeniem na kolację dziś wieczorem — powiedział ten niebieskooki jastrząb rozwlekłym seanchańskim akcentem. — Obecne będą również panie Karistovan, Arroan i Juarde.
— Co ty tu robisz sama? — takie było pierwsze pytanie Nynaeve. Żałowała, że nie potrafi do tej sprawy podchodzić jak inne siostry, które zawsze świadome były siły drugiej kobiety, równocześnie nie poświęcając jej szczególnego namysłu, ale tego dopiero musiała się nauczyć. Może któryś z Przeklętych był silniejszy od Alivii, ale z pewnością nikt inny. I na dodatek była Seanchanką. Nynaeve naprawdę nieswojo czuła się sam na sam z nią w pustym poza tym korytarzu. Nie do końca wierzyła w opowieść tamtej o tym, jak poślizgnęła się na schodach. — Nie wolno ci nigdzie chodzić samej!
Alivia wzruszyła ramionami, co sprowadzało się do nieznacznego uniesienia jednego z nich. Kilka dni temu była tylko kłębkiem głupawych uśmiechów, a Talaan sprawiałaby przy niej wrażenie bezczelnej. Teraz jednak nie uśmiechała się już do nikogo.
— Wszyscy byli zajęci, dlatego wyślizgnęłam się na własną odpowiedzialność. Tak czy siak, jeśli zawsze będziecie mnie pilnować, to nigdy nie zyskam waszego zaufania i nigdy nie zdobędę się na to, by zabić sul’dam. — Słowa te, wypowiedziane tak beztroskim tonem, przeszywały mrozem do szpiku kości. — Powinnyście się ode mnie uczyć. Ci Asha’mani mówią o sobie, że są bronią i zaiste są nieźli, co wiem z doświadczenia, jednak ja jestem lepsza.
— Niewykluczone — ostro odrzekła Nynaeve, poprawiając szal. — Niewykluczone też, że wiemy znacznie więcej, niż sobie wyobrażasz. — Nie miałaby nic przeciwko temu, — gdyby mogła zademonstrować tej kobiecie kilka splotów podpatrzonych u Moghedien. Włączywszy w to takie, co do których uznały, że są zbyt paskudne, aby skazywać na nie najgorszego wroga. Pominąwszy tylko... Nie miała większych wątpliwości, że ta kobieta pokona z łatwością, czegokolwiek by nie zrobiła. Pod jej spojrzeniem powstrzymanie się przed chęcią przestępowania z nogi na nogę nie było rzeczą łatwą. — Póki... o ile!... nie zdecydujemy inaczej nie chcę cię po raz drugi widzieć bez towarzystwa dwu lub trzech Kuzynek. Jeśli rozumiesz, o co mi chodzi.
— Jak sobie chcesz — Alivia nie straciła pewności siebie. — Jaką wiadomość mam zanieść pani Corly?
— Powiedz pani Corly, że nie mogę przyjąć jej zaproszenia. I pamiętaj, co ci mówiłam!
— Powiem jej — zaciągając, odrzekła Seanchanka, kompletnie ignorując przestrogę. — Ale tak naprawdę, to chyba wcale nie jest zwykłe zaproszenie. Godzinę po zmierzchu, powiedziała. Być może te słowa sprawią, że zrozumiesz, o co mi chodzi. — Z lekkim, tajemniczym uśmiechem odeszła, bynajmniej nie spiesząc się z powrotem na przeznaczone jej miejsce.
Nynaeve patrzyła w ślad za odchodzącą kobietą i to nie ze względu na to, iż tamta zapomniała się ukłonić. Cóż, nie tylko. Szkoda, że nie zarezerwowała sobie jeszcze kilku tych uśmiechów, przynajmniej dla sióstr. Obejrzała się raz na drzwi, za którymi obradowały Atha’an Miere, przez chwilę też rozważała możliwość, czy nie iść za Alivią i nie sprawdzić, czy zrobi, jak jej kazano. Ale w końcu ruszyła w przeciwnym kierunku. Nie spieszyła się. Sytuacja byłaby niemiła, gdyby kobiety Ludu Morza wyjrzały na zewnątrz i doszły do wniosku, że podsłuchiwała, ale mimo to nie spieszyła się. Poprzestała tylko na samym pragnieniu szybszego marszu. To wszystko.
Atha’an Miere nie byli jedynymi w pałacu, z którymi nie chciała się spotkać. Nie jest to zwykłe zaproszenie, więc co? Sumeko, Karistovan, Chilares Arman i Famelle Juarde obok Reanne Corly wchodziły w skład Kółka Dziewiarskiego. Kolacja była tylko pretekstem. Będą chciały rozmawiać z nią o Poszukiwaczkach Wiatru. A zwłaszcza pewnie o sytuacji, jaka wytworzyła się między Aes Sedai mieszkającymi w pałacu a “dzikuskami” Ludu Morza. W gruncie rzeczy nie powinna oczekiwać przygan za nieumiejętność zachowania godności Wieży. Tak daleko się nie posuwały, przynajmniej jeszcze nie choć dzień ten pewnie zbliżał się wielkimi krokami. Jednak w trakcie całej kolacji wysłucha wielu celnych pytań i ostrych komentarzy. Żadne nie skłonią jej do wydania wyraźnego rozkazu milczenia. A wszelkie inne napomnienia z pewnością okażą się niewystarczające. Z kolei jeśli się nie zjawi, najprawdopodobniej same ją znajdą. Próba wpojenia im odrobiny charakteru okazała się fatalną pomyłką. Przynajmniej nie tylko ona jedna musiała znosić jej skutki, chociaż podejrzewała, że Elayne dostaje się najmniej. Och, jakże tęskniła do momentu, gdy ujrzy je w bieli nowicjuszek czy w sukienkach Przyjętych. Jakże marzyła o znikających na horyzoncie żaglach statków Atha’an Miere!
— Nynaeve! — dobiegł jaz tyłu dziwnie stłumiony okrzyk. Z akcentem Ludu Morza. — Nynaeve!
Przemocą oderwała rękę od warkocza i odwróciła się na pięcie, gotowa zrugać bezlitośnie. Obecnie nie pełniła obowiązków nauczycielki, nie znajdowały się na pokładzie statku i niech ją wreszcie zostawią samą, przeklęte!
Talaan zatrzymała się przed nią, prawie poślizgnąwszy na ciemnoczerwonych płytkach posadzki. Dysząc ciężko, młoda kobieta potoczyła dookoła wzrokiem, jakby się bała, że ktoś ją podsłucha. Prawie podskakiwała za każdym razem, gdy w oddali ukazał się jakiś służący, a zaczynała oddychać znowu, gdy stwierdziła, że widzi tylko liberię.
— Czy ja mogę udać się do Białej Wieży? — zapytała szybko, wykręcając palce i przestępując z nogi na nogę. — Nigdy nie zostanę wybrana. Nazywają to poświęceniem, mając na myśli porzucenie na zawsze morza, ale ja marzę o zostaniu nowicjuszką. Będę strasznie tęskniła za mamą, lecz... Proszę. Musisz zabrać mnie do Wieży. Musisz!
Nynaeve zamrugała, zalana potokiem słów. Wiele kobiet marzyło o zostaniu Aes Sedai, nigdy jednak nie spotkała takiej, która Marzyłaby o zostaniu nowicjuszką. Poza tym... Atha’an Miere ongiś odmawiali Aes Sedai prawa wstępu na pokład każdego statku, na którym Poszukiwaczka Wiatrów potrafiła przenosić, jednak by powstrzymać siostry przed wtrącaniem się w ich sprawy, od czasu do czasu wybierano którąś z uczennic, by posłać do Białej Wieży. Egwene twierdziła, że obecnie wśród sióstr przebywają tylko kobiety Ludu Morza, wszystkie bardzo słabe, jeśli chodzi o władanie Mocą. Przez trzy tysiące lat tego było dość, aby przekonać Wieżę, iż wśród kobiet Atha’an Miere talent jest słaby i pojawia się rzadko, cała sprawa zaś niewarta jest zbadania. Talaan miała rację — nikomu tak silnemu, jak ona, nie zostanie udzielone pozwól nie na udanie się do Wieży, nawet jeśli wszystko już wyszło na jaw. W istocie częścią zawartej umowy było, że siostry wywodzące się z Atha’an Miere będą mogły zrezygnować z bycia Aes Sedai i no wrócić na morze. Gdy dowie się o tym Komnata Wieży, z pewnością rozpęta się piekło, o jakim Egwene nawet się nie śniło!
— Cóż, szkolenie jest bardzo trudne, Talaan — powiedziała oględnie — i musisz mieć co najmniej piętnaście lat. Poza tym — Nagle uderzyło ją coś w słowach młodej kobiety.— Będziesz bardzo tęsknić za matką? — zapytała z niedowierzaniem, nie dbając o to, jak brzmi.
— Skończyłam dziewiętnaście lat! — z urazą zaprotestowała Talaan. Mając przed sobą jej chłopięcą sylwetkę i twarz, Nynaeve nie bardzo potrafiła uwierzyć. — Oczywiście, że będę tęsknić. Czy to dziwne? Ach, już rozumiem. Nic nie wiesz. Prywatnie okazujemy sobie wiele uczuć, publicznie jednak musimy unikać otwartego sprzyjania komukolwiek. U nas to surowe przestępstwo. Matka może za to zapłacić swoją pozycją, a nas obie powieszą nogami do góry na rei i wychłoszczą.
Nynaeve skrzywiła się na samą myśl o wiszeniu nogami do góry.
— Bez trudu mogę sobie wyobrazić, czemu wolałabyś tego uniknąć — powiedziała. — Mimo to...
— Wszyscy jak ognia unikają choćby najlżejszego podejrzenia o faworyzowanie krewnych, ale moje położenie jest jeszcze gorsze, Nynaeve!
— Przede wszystkim, dziewczyna... młoda kobieta... która chce zostać nowicjuszką, powinna się nauczyć, że nic należy wchodzić w słowo siostrom. — Oczywiście, w obecnej chwili zwracanie jej uwagi na nic by się nie zdało. Nynaeve próbowała odzyskać inicjatywę, ale słowa wylewały się z ust Talaan niepowstrzymaną strugą. — Moja babcia to Poszukiwaczka Wiatrów Mistrzyni Fal klanu Dacan, a jej siostra piastuje tę samą pozycję w klanie Takana. To zaszczyt dla mojej rodziny, że aż pięć spośród nas wyniesionych zostało tak wysoko. Ale równocześnie wszyscy czyhają na najmniejszy znak nadużyć ze strony Gelyn. I słusznie, nie wolno pozwalać na nepotyzm... ale przez to moja siostra była uczennicą pięć lat dłużej niż normalnie, a jedna z moich kuzynek sześć! Tylko dlatego, by nikt nikomu nie mógł zarzucić, że awansowały w nieuczciwy sposób. Kiedy z położenia gwiazd trafnie odczytuję pozycję, karzą mnie za to, że robię to zbyt wolno, mimo iż Poszukiwaczka Wiatrów Ehvon wcale nie potrafi tego zrobić szybciej! Kiedy po smaku morza odgaduję, do jakiego zbliżamy się brzegu, karzą mnie, ponieważ smak, o którym mówię, nie jest dokładnie tym samym, jaki ma morze w ustach Ehvon! Dwa razy odgrodziłam cię tarczą, jednak dziś wieczorem mnie powieszą do góry nogami, ponieważ nie zrobiłam tego jeszcze szybciej! Spotykają mnie kary za niedociągnięcia, które u innych są ignorowane, za błędy, których nigdy nie popełniam, tylko mogę je popełnić! Czy szkolenie, jakie przeszłaś jako nowicjuszka, może być gorsze, Nynaeve?
— Ja w szkole nowicjuszek... — powiedziała słabym głosem Nynaeve. Wolałaby, żeby tamta przestała wciąż wspominać o wiszeniu do góry nogami. — No, tak. Dobrze. Naprawdę nie chciałabyś wiedzieć. — Cztery pokolenia kobiet z talentem? Światłości! Na lądzie rzadkością było dziedziczenie zdolności bodaj z matki na córkę. Wieża naprawdę chętnie przyjęłaby Talaan. To jednak nie miało nastąpić. — Jak podejrzewam, Caire i Tebreille tak naprawdę bardzo się kochają? — zapytała, próbując zmienić temat.
Talaan skrzywiła się.
— Ciotka jest chytra i kłamliwa. Cieszy ją każde upokorzenie mojej matki. Ale matka, gdyby tylko chciała, mogłaby ją przy wołać do porządku. Pewnego dnia Tebreille trafi na ślizgacz, pod komendę Mistrzyni Żagli o żelaznej ręce i bolących zębach! — Na samą myśl o tym uśmiechnęła się ponuro, z satysfakcją. A moment później podskoczyła, z oczyma rozwartymi jak u młodej sarny, ponieważ za nią przemknął jakiś służący. To przypomniało jej o pierwotnych zamiarach. Zaczęła mówić szybko, wciąż rozglądając się dokoła: — Rzecz jasna, nie możesz poruszyć tej sprawy podczas lekcji, ale kiedy indziej masz wolną rękę. Ogłoś, że mam udać się do Wieży, a nie będą się w stanie sprzeciwić. Przecież jesteś Aes Sedai!
Nynaeve wytrzeszczyła oczy na dziewczynę. I one o wszystkim zapomną podczas następnej lekcji? Czy ta idiotka nie widziała, co z nią zrobiono?
— Rozumiem, jak bardzo tego pragniesz, Talaan — powiedziała — ale...
— Dziękuję ci — wtrąciła Talaan, kłaniając się pośpiesznie — Dziękuję! — I pędząc, jakby ją gonili, uciekła w stronę, z której przyszła.
— Czekaj! — krzyknęła Nynaeve, dając kilka kroków za dziewczyną. — Wracaj! Niczego nie obiecywałam!
Służący zaczynali jej się przyglądać, początkowo otwarcie, później — powróciwszy do swych zajęć — sporadycznie. Pogoniłaby za tą głupią dziewczyną, gdyby nie bała się, że wpadnie prosto na Zaidę i pozostałe. Tamta z pewnością natychmiast komuś wypapla, że udaje się do Wieży, że Nynaeve obiecała. Światłości, prawdopodobnie tak czy siak im powie!
— Wyglądasz, jakbyś połknęła zgniłą śliwkę — rozległ się obok głos Lana. Objęła wzrokiem jego sylwetkę: wysoki, silny, przystojny, w tym dobrze skrojonym zielonym kaftanie. Ciekawe, od jak dawna tu stał. Z pozoru wydawało się trudne do wyobrażenia, że mężczyzna tak potężnie zbudowany, o tak władczej postawie, nawet bez płaszcza Strażnika mógł poruszać się równie niepostrzeżenie.
— Cały koszyk — mruknęła, wtulając twarz w szeroką pierś męża. Dobrze jest móc się przytulić do kogoś tak silnego, choćby na moment, mieć kogoś, kto pogłaszcze po włosach. Nawet jeśli rękojeść jego miecza uwiera w żebra. A ci wszyscy, którzy będą się gapić na ten publiczny pokaz uczuć, mogą iść się powiesić. Poza tym jednak przed nią majaczyły tylko kolejne katastrofy, jedna gorsza od drugiej. Nawet jeśli zapewni Zaidę i tamte, że nigdzie nie zabierze Talaan, i tak ją obedrą ze skóry. Tym razem niczego przed Lanem nie ukryje. O ile za pierwszym razem się udało. Reanne i tamte dowiedzą się o wszystkim. Alise też! Zaczną ją traktować tak, jak traktowały Merilille, będą ignorować jej rozkazy, a szacunku zostanie tyle, na ile mogła liczyć Talaan ze strony Poszukiwaczek Wiatrów. Jakimś sposobem wmuszą jej opiekę nad Alivią, z czego wyniknie na pewno katastrofa i dalsze upokorzenia. Ostatnimi czasy chyba tylko to potrafiła — wynajdywać coraz to nowe sposoby na bycie poniżaną. A w regularnym odstępie czterech dni dalej musiała się spotykać z Zaidą i tamtymi.
— Pamiętasz, jak wczoraj rano nie chciałeś mnie wypuścić z pokoju — wyszeptała, spoglądając w górę akurat w momencie, gdy na jego twarzy wyraz zatroskania rozpływał się w uśmiech. Oczywiście że pamiętał. Poczuła, jak płoną jej policzki. Rozmowy przyjaciółkami były jedną rzeczą, a śmiałość przy mężu całkiem inną — Cóż, chcę, żebyś mnie zabrał do siebie i przez rok nie pozwolił wkładać ubrania! — Tak naprawdę, to jej pierwszą reakcją była wówczas wściekłość. Jednak on potrafił sprawić, że zapominała o gniewie.
Odrzucił do tyłu głowę i zaśmiał się donośnym basem, po chwili mu zawtórowała. Jednak w głębi ducha chciało jej się płakać. W istocie wcale nie żartowała.
Bycie zamężną oznaczało, że nie trzeba dzielić łóżka z inną kobietą czy z dwoma kobietami i dawało prawo do posiadania salonu. Nie był szczególnie wielki, niemniej sprawiał przytulne wrażenie— dobry kominek i cztery krzesła wokół niewielkiego stołu. Ona i Lan nic więcej nie potrzebowali. Jednak wszelkie nadzieje na odrobinę prywatności rozwiały się, gdy weszli do środka. Pośrodku pomieszczenia czekała na nich Pierwsza Pokojówka, władcza niczym królowa, schludna, jakby właśnie skończyła się ubierać i zdecydowanie niezadowolona. W kącie saloniku stał jakiś nieporządnie odziany, niezgrabny człowiek z okropną brodawką na nosie i workiem przewieszonym przez ramię.
— Ten człowiek twierdzi, że przyniósł ci coś, czego bezzwłocznie się domagałaś — powiedziała pani Harfor, wpierw ukłoniwszy się lekko. Był to naprawdę bardzo lekki ukłon, choć jak najbardziej poprawny, tylko Elayne mogła od niej oczekiwać prawdziwie dworskich manier. Poza tym sprawiała takie wrażenie, jakby Nynaeve wywoływała u niej równą dezaprobatę, co ten człowiek z brodawką na nosie.— Nie muszę ci chyba mówić, że nie podoba mi się jego wygląd.
Nynaeve była tak zmęczona, że objęcie saidara stanowiło wyzwanie nieomal ponad siły, jednak przez tych wszystkich zabójców, szpiegów i Światłość jedna wie kogo jeszcze, uwinęła się z tym w mgnieniu oka. Lan musiał dostrzec jakąś zmianę na jej twarzy, ponieważ ruszył w stronę tamtego; wprawdzie nie wyciągnął miecza, ale widać było, że jest gotów to zrobić w każdej chwili. Nie potrafiła pojąć, jakim sposobem był w stanie czasem odczytać jej myśli, skoro do innej siostry należała więź jego zobowiązań, ale napawało ją to zadowoleniem. Udało jej się sprostać Talaan — oczywiście tylko pod względem surowej siły! — teraz jednak nie była pewna, czy potrafi przenieść bodaj tyle, aby przewrócić krzesło.
— Nigdy... — zaczęła.
— Wybacz, pani — wymamrotał pośpiesznie nieokrzesany człowiek, drapiąc się po tłustych włosach spadających na czoło. — Pani Thane powiedziała, że chcesz się ze mną natychmiast zobaczyć. Sprawy Koła Kobiet, tak powiedziała. Względem Cenna Buie.
Nynaeve zebrała się w sobie, dopiero po chwili orientując się, że powinna zamknąć usta.
— Tak — odrzekła powoli, przyglądając się tamtemu. Oderwanie wzroku od tej okropnej brodawki było trudne, jednak nie pozostawiało najmniejszej wątpliwości, że nigdy w życiu go nie widziała. Sprawy Koła Kobiet. Żaden mężczyzna nie miał prawa wtykać w nie nosa. Stanowiły tajemnicę. Wciąż nie wypuszczała saidara. — Tak... teraz sobie przypominam. Dziękuje pani, pani Harfor. Pewna jestem, że wzywają cię nie cierpiące zwłoki obowiązki.
Pierwsza Pokojówka najwyraźniej jednak głucha była na aluzję, niezdecydowana, mierzyła ją podejrzliwym spojrzeniem. Po chwili przeniosła wzrok na tamtego prostaka, wreszcie na Lana i dopiero wtedy jej czoło wygładziło się. Skinęła głową, jakby obecność Strażnika gwarantowała, że wszystko jest w porządku!
— Pozwolę sobie zostawić was samych. Pewna jestem, że lord Lan poradzi sobie z nim.
Nynaeve jakoś przełknęła odczuwaną urazę, a kiedy drzwi za zamknęły się, natychmiast ruszyła na tego człowieka i jego brodawkę.
— Kim jesteś? — zapytała ostro. — Skąd znasz te imiona? Nie pochodzisz z Dwu Rze...
Sylwetka tamtego... zafalowała i zmarszczyła się. Inaczej nie sposób tego określić. Falowała, rosła... i nagle stał przed nią Rand, krzywiąc się i przełykając ślinę, w pomiętych wełnach, a te paskudne łby lśniły czerwienią i złotem na grzbietach jego dłoni; z ramienia zwisał mu skórzany worek. Gdzie on się tego nauczył? Kto go nauczył? Stłumiła w sobie pragnienie przybrania innej postaci, choćby tylko na chwilę, żeby mu pokazać, iż też potrafi.
— Widzę, że nie skorzystałeś z własnej rady — Rand zwrócił się do Lana, jej jakby wcale nie dostrzegając. — Dlaczego jednak pozwalasz jej udawać Aes Sedai? Nawet jeśli siostry nie mają nic przeciwko temu, może stać jej się jakaś krzywda.
— Ponieważ ona jest Aes Sedai, pasterzu — spokojnie odparł Lan. I również nawet na nią nie spojrzał! I wciąż wydawał się w każdej chwili gotów sięgnąć miecza! — Jeśli zaś o tamto chodzi... Czasami ona bywa silniejsza od ciebie. Rozumiesz?
Dopiero wtedy Rand na nią spojrzał. I z niedowierzaniem zmarszczył czoło. Żadnego wrażenia nie wywarło na nim, gdy gniewnie poprawiła szal na ramionach, a żółte frędzle zafalowały. Zamiast tego pokręcił tylko głową i powiedział:
— Nie. Masz rację. Czasami bywa się zbyt słabym, żeby zrobić, co należy.
— O czym wy mówicie? — zapytała ostro.
— Takie męskie sprawy — odparł Lan.
— Nie zrozumiałabyś — dodał Rand.
Parsknęła. Plotki i gadanie o niczym, na tym w dziewięciu przypadkach na dziesięć polegały te męskie sprawy. Poczuła napływ zmęczenia, wypuściła Źródło. Z wahaniem. Oczywiście nie musiała szukać w nim obrony przed Randem, chętnie jednak pokosztowałaby jeszcze przez moment tej słodyczy, a zmęczenie nie miało tu nic do rzeczy.
— Wiemy o wypadkach w Cairhien, Rand — powiedziała, z uczuciem ulgi osuwając się na krzesło. Te przeklęte baby Ludu Morza zupełnie ją wykończyły! — Dlatego tu przybyłeś w takim przebraniu? Jeżeli próbujesz się przed kimś ukryć... — Wyglądał na zmęczonego. Twardszy, niż go zapamiętała, ale strasznie umęczony. Jednak najwyraźniej nie miał zamiaru siadać. Dziwne i wyglądem przypominał teraz Lana, jakby za chwilę miał wyciągnąć miecz, którego przecież nie nosił. Może ten zamach na jego życie sprawi, że pójdzie po rozum do głowy. — Rand, Egwene może ci pomóc.
— Nie ukrywam się — odparł. — Po prostu jest paru ludzi których muszę zabić. — Światłości, wyrażał się o tych sprawach z równym brakiem emocji co Alivia! Dlaczego on i Lan wciąż mierzyli się wzrokiem, udając, że wcale tak się nie dzieje? — Poza tym w czym niby Egwene mogłaby pomóc? — ciągnął dalej, kładąc worek na stole. Stłumiony odgłos świadczył, że zawartość miała swoją wagę. — Przypuszczam, że ona również jest Aes Sedai? — W jego głosie naprawdę brzmiało rozbawienie. — Też ją tutaj zastanę? Wy trzy i tylko dwie prawdziwe Aes Sedai. Tylko dwie! Nie. Nie mam na to czasu. Chciałbym, żebyś coś mi przechowała, do czasu aż...
— Egwene jest Zasiadającą na Tronie Amyrlin, ty wełnianogłowy głupcze — warknęła. Miło było dla odmiany komuś innemu wejść w słowo. — Elaida została uznana za uzurpatorkę. Mam nadzieję, ze starczyło ci rozumu, żeby się do niej nie zbliżać! Ze spotkania z nią nie wyszedłbyś na własnych nogach, możesz mi wierzyć! W pałacu przebywa pięć prawdziwych Aes Sedai, włączywszy w to mnie, niedaleko zaś trzysta z Egwene na czele armii, zdecydowanych na detronizację Elaidy. Spójrz na siebie! Na co przyszło to całe śmiałe gadanie, skoro ktoś omalże cię nie zabił i teraz musisz przemykać się ukradkiem, odziany jak stajenny! Gdzie będziesz bardziej bezpieczny niż przy Egwene? Nawet ci twoi Asha’mani nie odważą się wystąpić przeciwko trzystu siostrom!— O, tak, naprawdę nieźle poszło. Próbował skryć swe zaskoczenie, ale dość nieporadnie i teraz gapił się na nią.
— Zdziwiłabyś się, na co potrafią się odważyć moi Asha’mani — oznajmił sucho po dłuższej chwili. — Zakładam, że Mat jest z armią Egwene? — Uniósł dłonie do skroni, zachwiał się.
Zanim zdążył się wyprostować, ona już poderwała się z krzesła i dała pierwszy krok ku niemu. Z trudem objęła saidara i sięgnęła Mocą między jego dłonie, trudząc się nad spleceniem Sondy. Od jakiegoś czasu próbowała znaleźć lepszy sposób na odkrycie natury dolegliwości, jak dotąd bez powodzenia. Musiało starczyć, co umiała. Jednak gdy splot dotknął jego ciała, aż zaparło jej dech. Wiedziała o ranie w boku, jaką odniósł pod Falme, wiedziała, że nie chciała się wygoić, że opierała się znanym technikom Uzdrawiania, niczym wrzód zła w ciele. Teraz dostrzegła ranę, w tym samym miejscu, również pulsującą złem. Innym rodzajem zła, z pozoru przypominającym lustrzane odbicie tamtego niemniej równie jadowitym. Poza tym Moc nie sięgała do tych ran. Nie żeby naprawdę tego chciała — na samą myśl czuła dreszcze! — ale przecież spróbowała. I coś niewidzialnego odepchnęło jej sploty. Niczym osłona, której nie była w stanie zobaczyć. Saidin?
Przestała przenosić, cofnęła się o krok. Pomimo zmęczenia przywarła do Źródła tak mocno, że siłą trzeba by ją od niego odrywać. Żadna siostra nie potrafiła myśleć o męskiej połowie Źródła, nie czując przynajmniej ukłucia lęku. Popatrzył na nią z takim spokojem, że zadrżała. Wydawał się zupełnie innym mężczyzną niż ten Rand al’Thor, którego znała od dziecka. Obecność Lana nagle zdała się pożądana, mimo iż niełatwo przyszło jej to przyznać. Zobaczyła, że tamten cały czas pozostaje równie spięty jak na początku. Mogli sobie z Randem gawędzić jak dwaj mężczyźni nad fajką i kuflem piwa, jednak Lan był przekonany, że tamten drugi jest skrajnie niebezpieczny. A Rand patrzył na Lana tak, jakby o tym wiedział i rozumiał.
— W chwili obecnej są to sprawy bez znaczenia — podjął na nowo Rand, podchodząc do stołu. Nie miała pojęcia, czy chodziło mu o miejsce pobytu Mata, czy własne rany. Wyjął z worka dwa posążki, każdy wysoki może na stopę. Jedna statuetka przedstawiała mądrego, brodatego mężczyznę, druga równie mądrą i pogodną kobietę, obie postaci odziane były w obszerne szaty, w dłoni każda trzymała przezroczystą kryształową kulę. Wnioskując ze sposobu, jaki ciążyły mu w dłoniach, musiały ważyć znacznie więcej, niż się wydawało. — Chcę, żebyś je dla mnie przechowała, Nynaeve do czasu aż po nie przyślę. — Z ręką wspartą na figurce kobiety zawahał się. — Aż przyślę po ciebie. Będziesz mi potrzebna żeby je użyć. Razem ich użyjemy. Kiedy już zajmę się tymi ludźmi. To trzeba załatwić najpierw.
— Użyć? — zapytała podejrzliwie. Dlaczego najpierw należało kogoś zabić? Jednak pytanie to wydawało się obecnie nieważne — Do czego? To są ter’angreale?
Pokiwał głową.
— Za pomocą tego możesz korzystać z największego sa’angreala, jaki kiedykolwiek wykonano dla kobiety. Z tego co wiem, spoczywa pogrzebany w ziemi pod Tremalking, ale to nieistotne. — położył dłoń na statuetce mężczyzny. — Dzięki niemu, ja mogę dotknąć męskiej połowy. Ktoś... powiedział mi... kiedyś, że mężczyzna i kobieta dysponujący tymi są sa’angrealami mogą rzucić wyzwanie Czarnemu. Niewykluczone zresztą, że po to je właśnie ongiś wykonano, tymczasem jednak mam nadzieję, że wystarczą dla oczyszczenia męskiej połowy Źródła.
— Gdyby było to możliwe, dlaczego nie zrobili tego w Wieku Legend? — powiedział cicho Lan. Jego głos przypominał syk ostrza opuszczającego pochwę. — Powiedziałeś kiedyś, że przeze mnie może stać jej się krzywda. — Wydawało się niemożliwe, by mógł mówić jeszcze twardszym głosem, jednak tak właśnie było. — Ty możesz ją zabić, pasterzu. — A z jego głosu wyraźnie wynikało, że nie pozwoli na to.
Na spojrzenie zimnych oczu Lana Rand zareagował równie chłodnym wzrokiem.
— Nie mam pojęcia, dlaczego tego nie zrobili. I nie interesuje mnie to. Spróbować trzeba.
Nynaeve przygryzła wargę. Podejrzewała, że Rand specjalnie zrobił z tego publiczne przedstawienie — przechodzenie z publicznej do prywatnej sfery życia, pociągana przez nie różnica ról powodowała, że czasami kręciło jej się w głowie — jednak nie miała Lanowi za złe, że odezwał się nie pytany. Pod tym względem często zachowywał się nieznośnie, ale lubiła szczerych mężczyzn. W każdym razie potrzebowała czasu do namysłu. Nie chodziło o kształt decyzji. Tę podjęła od razu. Tylko o to, jak wprowadzić ją w życie. Randowi może się to nie spodobać. Lan z pewnością oszaleje. Cóż, mężczyźni zawsze chcieli, żeby wszystko układało się po ich myśli. Czasami potrzebna im była nauczka, wykazująca daremność tych dążeń.
— Uważam, że to doskonały pomysł — powiedziała na koniec. Nie do końca było to kłamstwo. W porównaniu z alternatywą, pomysł był doskonały. — Ale nie rozumiem, dlaczego miałabym tu siedzieć i czekać na wezwanie, niczym jakaś pokojówka. Zrobię to ale od razu weźmiesz mnie z sobą.
Miała rację. Żadnemu się nie spodobało.