13 Wspaniałe wieści

W solarium Pałacu Słońca było zimno i to pomimo płomieni buzujących na kominkach w przeciwległych krańcach pomieszczenia, grubych dywanów i jaskrawych promieni porannego słońca wpadających do wnętrza przez pochyłe szyby (przynajmniej przez te ich części, których nie zasłaniał gromadzący się na framugach śnieg)— jednak swobodnie można było tu przyjmować gości. Cadsuane doszła do wniosku, że nie powinna zajmować sali tronowej. Jak dotąd zresztą lord Dobraine milczał w kwestii przetrzymywania Caraline Damodred i Darlin Sisnera — nie potrafiła wymyślić lepszego sposobu na powstrzymanie ich przed dalszymi psotami, jak tylko mocno trzymać w garści — niemniej spokojnie mógłby wywlec tę sprawę, gdy tylko uzna,że Cadsuane przekroczyła granice przyzwoitości (w jego rozumieniu). A z kolei Dobraine znajdował się zbyt blisko chłopaka, żeby miała ochotę go zmuszać i zbyt poważnie podchodził do swych przysiąg. Patrząc wstecz na swe życie, mogła rozpamiętywać minione porażki, niektóre nawet po dziś dzień wzbudzające gorycz, pomyłki, za które inni płacili życiem — jednak tu i teraz nie mogła sobie pozwolić na najmniejszy błąd czy niepowodzenie. Szczególnie na niepowodzenie. Światłości, miała ochotę ugryźć kogoś!

— Domagam się wydania mi mojej Poszukiwaczki Wiatru, Aes Sedai! — Harine din Togara siedziała sztywno przed Cadsuane, odziana w brokatowe zielone jedwabie, jej pełne usta pozostawały zaciśnięte. Mimo braku zmarszczek na twarzy, proste czarne włosy przetykały siwe pasma. Od dziesięciu lat Mistrzyni Fal swego klanu, przedtem dowodziła wielkim okrętem. Na krześle obok niej, cofnięta o stopę zgodnie z nakazami szacunku dla wyższych rangą, siedziała jej Mistrzyni Żagli, Derah din Selaan, kobieta znacznie młodsza, cała odziana w błękity. Obie wyglądały niczym wykonane w ciemnym materiale posążki symbolizujące gniew, a egzotyczna biżuteria w jakiś sposób tylko przyczyniała się do spotęgowania tego wrażenia. Żadna nawet nie zerknęła na Ebena, gdy ten ukłonił się i podsunął na tacy srebrne puchary z grzanym przyprawianym korzeniami winem.

Po tym, jak zlekceważono jego starania, chłopak najwyraźniej miał pojęcia co zrobić. Zmarszczył brwi i trwał w ukłonie, póki Daigian — pucułowata, w ciemnoniebieskim kaftanie z biały rozcięciami wyglądała niczym rozbawiony gołąb garłacz — nie schwyciła go za fałdę czerwonego kaftana i nie odciągnęła na bok. Miała słabość do tego chudego chłopaka z wielkim nosem i odstającymi uszami, którego nie można było żadną miarą określić mianem przystojnego, a co dopiero ślicznego. Zaprowadziła go pod jeden z kominków, gdzie usiedli obok siebie na wyściełanej ławie i zaczęli bawić się w kocią kołyskę.

— Współpraca twojej siostry jest nam niezbędna w próbach wyjaśnienia, co zdarzyło się tamtego nieszczęsnego dnia — gładko zareplikowała Cadsuane, głosem cokolwiek nieobecnym. Przytknęła do ust puchar z przyprawionym winem i czekała, nie dbając zupełnie o skrywanie oznak niecierpliwości. Przecież Dobraine mógł by sam zajmować się tymi kobietami Ludu Morza, niezależnie już od zastrzeżeń, jakie żywił wobec warunków tej niewiarygodnej umowy, którą w imieniu al’Thora zawarły z nimi Rafela i Merana. Ona nie bardzo potrafiła skoncentrować się na tych sprawach. Prawdopodobnie byłoby dla nich lepiej. Gdyby na poważnie zajęła się tymi konszachtami z Atha’an Miere, pewnie musiałaby bardzo się kontrolować, żeby ich nie traktować na podobieństwo dokuczliwych bitemów, choć to przecież nie one stanowiły przyczynę jej irytacji.

Przy kominku w przeciwległym krańcu solarium niż ten, gdzie poszukali ciepła Daigian i Eben, zajęło miejsca pięć sióstr. Prze fotelem Nesune stał pulpit, na którym spoczywał wielki, oprawiony w drewno tom z pałacowej biblioteki. Tak ona, jak i reszta sióstr ubrane były w proste wełniane suknie, bardziej stosowne dla kupców niż Aes Sedai. Jeśli jednak któraś żałowała braku jedwabi lub pieniędzy na jedwabie, rzecz jasna nie okazywały tego. Sarene stała przy wielkiej ramie do haftowania, jej igła drobnym ściegiem tworzyła kolejny motyw w powodzi kwiecia, w takt ruchów kołysały się delikatnie paciorki na licznych, cieniutkich warkoczykach. Erian i Beldeine grały w kamienie, Elza kibicowała im, czekając na pojedynek ze zwycięzcą. Z pozoru można by uznać, że oto wszystkie beztrosko spędzają jeden z poranków, gdy żadne sprawy świata nie domagają się baczniejszej uwagi. Prawdopodobnie jednak wszystkie wiedziały, że znalazły się tutaj, ponieważ ona chciała im się bliżej przyjrzeć. Dlaczego złożyły przysięgę wierności temu al’Thorowi? Kiruna i tamte przynajmniej zrobiły to w jego bezpośredniej przytomności. Cadsuane gotowa była się zgodzić z mniemaniem, że nikt nie jest w stanie oprzeć się wpływowi ta’veren, kiedy już wpadnie w strefę jego oddziaływania. Ale ta piątka najpierw została srodze ukarana za próbę porwania go, zaś pomysł złożenia przysięgi najwyraźniej przyszedł im do głowy, zanim trafiły przed jego oblicze. Początkowo zresztą gotowa była nawet przyjąć ich rozmaite tłumaczenia, jednak ostatnich kilka dni sprawiło, że skłonność ta stawała się coraz słabsza. Słabła wręcz w oczach.

— Moja Poszukiwaczka Wiatrów żadną miarą nie podlega twojej władzy, Aes Sedai — ostro oznajmiła Harine, jakby wypierając się pokrewieństwa. — Shalon musi i zostanie mi zwrócona. Bezzwłocznie. — Derah z godnością skinęła głową na potwierdzenie tych słów. Cadsuane przyszło do głowy, że Mistrzyni Żagli zareagowałaby identycznie, gdyby Harine kazała jej skoczyć w przepaść. W hierarchii Atha’an Miere pozycja Derah sytuowała ją znacznie niżej od Harine. I mniej więcej tyle Cadsuane o nich obu wiedziała. Niewykluczone, że Lud Morza przyda się do czegoś, jednak w takim wypadku zawsze przecież będzie w stanie nagiąć go do swej woli.

— To jest śledztwo Aes Sedai — powtórzyła łagodnie. — Musimy stosować się do prawa Wieży. — Oczywiście, bardzo swobodnie interpretowanego. Zawsze uważała, że duch praw jest znacznie ważniejszy niż ich litera.

Harine syknęła niczym gotująca się do ataku żmija, a potem wyrzuciła z siebie kolejną lawinę roszczeń i uzasadnień, ale Cadsuane nie bardzo się przysłuchiwała.

Wróciła do poprzedniego wątku swych myśli. Prawie potrafi zrozumieć Erian. Blada, czarnowłosa Illianka twierdziła, że musi stać przy boku chłopaka w Ostatniej Bitwie. Prawie potrafiła zrozumieć Beldeine, tak niedawno wyniesioną do szala, że jej oblicze nie nabrało jeszcze charakterystycznego dla Aes Sedai wyglądu i tak zdecydowaną, by jak najszybciej stać się tym, kim powinna być Zielona siostra. I Elzę, Andorankę o miłej powierzchowności, której oczy prawie płonęły, gdy mówiła, że za wszelką cenę chłopak musi dożyć momentu, w którym będzie musiał stawić czoło Czarnemu. Ale to były słowa kolejnej Zielonej i to na dodatek bardziej jeszcze zapalczywej niż przeciętna. Cadsuane spojrzała na Nesune, która zgarbiona nad książką wyglądała niczym czarnooki ptak, wpatrujący się w robaka. Brązowa, zamknęłaby się w klatce razem ze skorpionem, gdyby powzięła zamiar przeprowadzenia nad nim odpowiednich badań. Wreszcie Sarene, na tyle naiwna, by dziwić się, że ktoś uważa ją za ładną, a cóż dopiero oszołamiającą, przez Białe ceniona jednak nadzwyczaj za chłodną ścisłość swej logiki — rozumowanie brzmiało tak: al’Thor jest Smokiem Odrodzonym, zatem należy się opowiedzieć po jego stronie. Podawane przez nie wytłumaczenia składały się na idiotyczne zupełnie, bałaganiarskie powody, jednak potrafiłaby się zmusić do ich akceptacji, gdyby nie pozostałe.

Drzwi sali otworzyły się i do środka weszła Verin w towarzystwie Sorilei. Pomarszczona, siwiuteńka kobieta Aielów podała Brązowej siostrze jakiś drobiazg, który ta natychmiast schowała do sakwy przy pasie. Prostą brunatną suknię Verin zdobiła brosza z kwiatowym motywem — pierwszy detal biżuterii, jaki Cadsuane u niej widziała, prócz rzecz jasna pierścienia z Wielkim Wężem.

— To ci pomoże zasnąć — mówiła Sorilea — pamiętaj jednak, nie więcej niż trzy krople w wodzie lub jedna w winie. Przesadzisz odrobinę i możesz przespać kolejny dzień. Przesadzisz znacznie i już się nie obudzisz. Po smaku nic się nie wyczuje, więc naprawdę trzeba zachowywać nadzwyczajną ostrożność.

Verin również miała kłopoty ze spaniem. Cadsuane nie udało się przespać przyzwoicie nawet jednej nocy od czasu, jak chłopak uciekł z pałacu. Jeśli w najbliższym czasie choć raz porządnie nie wypocznie, chyba na prawdę kogoś ugryzie. Nesune i pozostałe niespokojnie popatrzyły na Sorileę. Chłopak zrobił z nich uczennice Mądrych i wkrótce okazało się, że tamte bardzo poważenie podeszły do przeznaczonej im roli. Pojedyncze pstryknięcie kościstych palców Sorilei mogło oznaczać koniec beztroskiego poranka.

Harine nagle pochyliła się naprzód i poklepała Cadsuane po policzku, wcale nie tak lekko!

— Nie słuchasz mnie — oznajmiła ostro. Jej czoło przywodziło na myśl skłębione burzowe chmury, oblicze jej Mistrzyni Żagli prawie dorównywało mu wyrazem. — Ale będziesz słuchać!

Cadsuane zbliżyła dłonie na wysokości ust i spojrzała na tamtą kobietę. Nie. Nie przewróci zaraz Mistrzyni Fal do góry nogami. Nie odeśle jej z płaczem do apartamentów. Zachowa się tak dyplomatycznie, jak Coiren mogłaby sobie życzyć. Pospiesznie przebiegła w pamięci treść dotychczasowej rozmowy.

— Przemawiasz w imieniu Mistrzyni Statków Atha’an Miere, a twoje słowa wspiera jej autorytet, który z kolei ledwie potrafię sobie wyobrazić — oznajmiła pojednawczo. — Jeżeli twoja Poszukiwaczka Wiatrów w ciągu godziny do ciebie nie wróci, zadbasz, by Coramoor surowo mnie ukarał. Domagasz się również przeprosin za uwięzienie twojej Poszukiwaczki Wiatrów. Chcesz także, abym się zobowiązała, iż nakłonię lorda Dobraine’a do natychmiastowego wywiązania się z obietnicy Coramoora, przewidującej przydzielenie wam ziemi. Jak sądzę, to są najistotniejsze kwestie.— Rzecz jasna, prócz bicia w policzek!

— No, wreszcie — powiedziała Harine, wygodnie rozpierając się w fotelu, przekonana, że wszystko znów dzieje się wedle jej myśli. Jej uśmiech był wręcz do obrzydzenia pełen samozadowolenia.— Musisz zrozumieć, że...

— Figę mnie obchodzi twój Coramoor — ciągnęła dalej Cadsuane, głosem równie spokojnym jak poprzednio. Wszystkie figi w świecie za Smoka Odrodzonego, jednak żadnej za Coramoora. — Jeżeli jeszcze raz dotkniesz mnie bez pozwolenia, każę cię rozebrać do naga, wychłostać, potem związać i odnieść w worku na pokoje. — Cóż, dyplomacja nigdy nie była jej najsilniejszą strona — Jeżeli zaś nie przestaniesz nachodzić mnie w sprawie swojej siostry... No, cóż. Wówczas mogę naprawdę się rozzłościć. — Wstała i całkowicie ignorując zaskoczone westchnienia i pełne urazy posapywania tamtej, zawołała głosem uniesionym tak, by słychać go było w drugim krańcu pomieszczenia: — Sarene!

Szczupła Tarabonianka żwawo oderwała się od swego haftu aż zaszczekały paciorki na cienkich warkoczykach i podbiegła do Cadsuane, zajmując miejsce obok niej i ledwie przystając, by rozłożyć szare suknie w ukłonie. Mądre musiały je dopiero uczyć jak skakać na każde zawołanie, jednak w przypadku Cadsuane w grę wchodziło coś więcej jeszcze niż nawet głęboko zakorzeniony obyczaj. Takie korzyści wynikały z bycia legendą, zwłaszcza jeśli dodatkowo było się legendarnym ucieleśnieniem nieobliczalności.

— Odprowadź je do ich pokoi — nakazała Cadsuane. — Będą teraz pościć i medytować nad uprzejmością. Dopatrzysz, aby tak się stało. A jeśli potraktują cię bodaj jednym nieuprzejmym słowem, obu spuść lanie. W sposób całkowicie dyplomatyczny.

Sarene wzdrygnęła się. Już otworzyła usta żeby zaprotestować wobec tak rozpaczliwego braku logiki, jednak wystarczył rzut oka na twarz Cadsuane, by pospiesznie zajęła się kobietami Atha’an Miere, gestem nakazując im wstać.

Harine skoczyła na równe nogi, rysy jej smagłej twarzy wyciągnęły się w grymasie gniewu. Zanim jednak zdążyła wypowiedzieć pierwsze bodaj słowo z pewnością długiej tyrady, Derah dotknęła lekko jej ramienia i pochyliła się, by wyszeptać coś do bogato zdobionego ucha przez złożoną trąbkę wytatuowanej dłoni. Cokolwiek powiedziała jej Mistrzyni Żagli, Harine postanowiła zmilczeć. Wyraz jej twarzy oczywiście nie złagodniał, jednak zmierzyła wzrokiem siostry w przeciwległym krańcu pomieszczenia i po chwili grzecznie dała Sarene znak, że może je odprowadzić. I choć samą Harine stać jeszcze było na udawanie, iż wszystko dzieje się za jej zgodą, to rzut oka na Derah — która właściwie następowała jej na pięty, przez całą drogę do drzwi rzucała za siebie niespokojne spojrzenia — rozwiewał wszelkie złudzenia.

Cadsuane prawie pożałowała tak frywolnego rozkazu. Sarene niestety postąpi dokładnie tak, jak jej kazano. Te kobiety Ludu Morza jak dotąd stanowiły tylko powód do irytacji, poza tym okazując się całkowicie bezużyteczne. A jeśli miała skoncentrować się na rzeczach naprawdę ważnych, przede wszystkim nie powinna się irytować, jeśli natomiast miała znaleźć jakieś zastosowanie dla tamtych kobiet, to narzędzia przed użyciem i tak wymagały ostrzenia, ten sposób był równie dobry jak inny. Zbyt bardzo rozzłościły ją, by przejmowała się teraz jak to zostanie zrobione, a zacząć można było równie dobrze teraz co później. Nie, tak naprawdę to była wściekła na chłopaka, ale jemu nic nie mogła w danej chwili zrobić.

Sorilea odkaszlnęła głośno, porzuciła obserwację Sarene wyprowadzającej Atha’an Miere i z pochmurnym grymasem spojrzała ku krańcowi pomieszczenia solarium zajmowanemu przez siostry. Zaszczekały bransolety, kiedy poprawiła szal. Kolejna kobieta w nastroju pozostawiającym wiele do życzenia. Wśród Ludu Morza szerzyły się osobliwe plotki na temat “Aielskich dzikusów”, a choć w istocie ich treść niezbyt odbiegała egzotyką od rzeczy, w które Cadsuane sama wierzyła jeszcze niedługo przed spotkaniem z Sorileą, to Mądrym bynajmniej się one nie podobały.

Cadsuane z uśmiechem ruszyła na spotkanie Sorilei. Sorilea z pewnością nie zaliczała się do kobiet, którym każe się do siebie przychodzić. Powszechnie wierzono, że zostały przyjaciółkami — w momencie, gdy ta myśl zagościła w jej głowie, zrozumiała, że być może tak się i stanie — jednak nikt nie miał pojęcia o ich sojuszu. Tymczasem obok niej pojawił się Eben i z wyraźną ulgą powitał fakt, że do połowy opróżniony puchar Cadsuane wylądował na jego tacy.

— Wczoraj, późną nocą — powiedziała Sorilea, gdy chłopiec w czerwonym kaftanie spieszył już z powrotem do Daigian — Chisaine Nurbaya wyraziła prośbę o służbę Car’a’carnowi. — W jej głosie pobrzmiewały tony głębokiej dezaprobaty. — Przed pierwszym brzaskiem zrobiła to Janinę Pavlara, potem Innina Darenhold, wreszcie Yayelle Kamsa. Wcześniej nie pozwolono im na wzajemne kontakty. Tak, że w grę nie wchodzi żadna zmowa. Ze swej strony wyraziłam zgodę na ich prośby.

Cadsuane nieartykułowanym odgłosem dała wyraz swojej irytacji.

— Jak przypuszczam, już odbywają nakazaną przez ciebie pokutę — mruknęła, myśląc w sposób wytężony. W obozie Aielów przetrzymywano w niewoli dziewiętnaście sióstr, dziewiętnaście sióstr wysłanych przez tę głupią Elaidę, żeby porwały chłopaka a teraz wszystkie po kolei przysięgają mu wierność! Te ostatnie należały zresztą do najbardziej zawziętych. — Cóż może skłonić Czerwoną siostrę do uklęknięcia przed mężczyzną, który potrafi przenosić?

Verin najwyraźniej chciała coś powiedzieć, jednak zamilkła ustępując kobiecie Aielów. Dziwne, ale Verin do swego wymuszonego terminu podchodziła jak czapla do perspektywy pobytu na bagnach. Spędzała więcej czasu w obozie Aielów niż poza nim.

— To nie jest pokuta, Cadsuane Melaidhrin — Sorilea machnęła lekceważąco chudą dłonią, a złoto i kość słoniowa zaszczekały znowu. — One po prostu próbują sprostać toh, któremu sprostać się nie da. Są to usiłowania równie głupie, jak nasze początkowe próby obrócenia ich w da’tsang, ale nie można przed nimi zamykać perspektywy odkupienia, jeśli tylko będą się starać naprawdę usilnie — zakończyła niechętnie. Sorilea żywiła wobec tych dziewiętnastu sióstr coś więcej niż zwykłą niechęć. Po chwili jednak uśmiechnęła się słabo. — W każdym razie, nauczymy je sporo z rzeczy, których muszą się nauczyć. — Ta kobieta chyba naprawdę wierzyła, że Aes Sedai wyszłoby tylko na dobre terminowanie przez pewien czas u Mądrych.

— Mam nadzieję, że dalej nie spuszczasz ich z oka — powiedziała Cadsuane. — Zwłaszcza ostatnich czterech. — Ze swej strony pewna była, że dotrzymają tej absurdalnej przysięgi, oczywiście nie zawsze w sposób, który chłopakowi mógłby się spodobać, niemniej nie należało wykluczać, iż jedna czy dwie są Czarnymi Ajah. Kiedyś zdołała samą siebie przekonać do planu mającego na celu wytępienie Czarnych Ajah, tylko po to, by później obserwować, jak prześlizgują się jej miedzy palcami niczym woda. Była to najbardziej gorzka jak dotąd porażka jej życia, wyjąwszy być może fakt że nie dowiedziała się, co kuzyn Caraline Damodred robił na Turniach Granicznych, póki wiedza ta nie zestarzała się tak bardzo o całe lata... że okazała się zupełnie niepotrzebna. W obecnej chwili nawet Czarne Ajah wydawały się wymówką odwodząca od naprawdę ważnych działań.

— Uczennice zawsze znajdują się pod ścisłą kontrolą — odparła pomarszczona kobieta. — Muszę sprawdzić, czy te, co tu siedzą są tak wdzięczne, jak powinny, że pozwala im się leniuchować niczym jakimś wodzom klanu.

Wzmiankowane cztery siostry przed kominkiem, skwapliwie powstały na widok zmierzającej w ich stronę Sorilei, ukłoniły się głęboko, a potem pokornie słuchały cichych słów, podkreślanych wymachiwaniem palca. Sorilea mogła sądzić, że wiele jeszcze może je nauczyć, jednak z pewnością nauczyły się już dość, by wiedzieć, że szal Aes Sedai nie oferuje żadnej ochrony uczennicom Mądrych. W oczach Cadsuane toh zdawał się w znacznej mierze nieodróżnialny od pokuty.

— Ona jest... doprawdy niesamowita — mruknęła Verin. — Cieszę się, że jest po naszej stronie. Jeśli jest.

Cadsuane obrzuciła ją ostrym spojrzeniem.

— Wyglądasz jak kobieta, która ma coś do powiedzenia, a równocześnie powiedzieć tego nie chce. Dotyczy to Sorilei? — Warunki ich sojuszu był bardzo mgliście zdefiniowane. Niezależnie od rodzącej się przyjaźni, zawsze mogło się okazać, że w istocie mają zupełnie różne cele.

— Nie, nie o nią chodzi — westchnęła przysadzista kobieta. Mimo dość kanciastej twarzy, kiedy przechylała głowę na bok, naprawdę wyglądała jak tłuściutki wróbel. — Wiem, że to nie moja sprawa, Cadsuane, ale ponieważ Bera i Kiruna nie mogły do niczego dość z naszymi gośćmi, ucięłam sobie krótką pogawędkę z Shalon. Wystarczyło parę chwil naprawdę delikatnego przesłuchania, aby wyśpiewała całą historię, którą Ailil potwierdziła w pełni, gdy tylko zrozumiała, że i tak wszystko wiem. Wkrótce po tym, jak po raz pierwszy przybył tu statek Ludu Morza, Ailil nawiązała kontakt z Shalon w nadziei, że dowie się, czego też chcą od młodego al’Thora. Ze swojej strony Shalon chciała się jak najwięcej dowiedzieć na jego temat i na temat panującej tu sytuacji. To doprowadziło do kolejnych spotkań, które zmieniły się w przyjaźń, od niej zaś niedaleko już było do szeptania sobie najgłębszych tajemnic do poduszki. Podejrzewam, że u podstaw wszystkiego legła przed wszystkim obustronna samotność. W każdym razie, to właśnie zasadniczo starały się ukryć, nie zaś wzajemne podchody.

— Przez całe dni opierały się przesłuchaniom tylko po to, żeby coś takiego ukryć? — z niedowierzaniem zapytała Cadsuane. W rękach Bery i Kiruny obie przecież wyły!

Tłumiona radość sprawiła, że Verin aż zmrużyła oczy.

— Cairhienianki są konwencjonalne i pruderyjne, Cadsuane przynajmniej na oczach innych ludzi. Za zaciągniętymi zasłonami mogą zachowywać się niczym króliki, jednak publicznie żadna nie przyzna się nawet do tego, że dotknęła własnego męża! A wśród Ludu Morza obowiązują równie surowe obyczaje. A przynajmniej Shalon jest poślubiona mężczyźnie, który wypełnia swe obowiązki gdzie indziej, a złamanie przysięgi małżeńskiej stanowi naprawdę poważne przestępstwo. Pogwałcenie panującej dyscypliny, jak można podejrzewać. Jeśli jej siostra się o tym dowie, Shalon może obudzić się jako... “Poszukiwaczka Wiatrów na łodzi wiosłowej”... takich chyba użyła słów.

Cadsuane żywo pokręciła głową i poczuła jak tańczą jej ozdoby we włosach. Kiedy zaraz po ataku na pałac, obie kobiety znaleziono skrępowane i zakneblowane pod łóżkiem Ailil, podejrzewała, iż być może wiedzą na jego temat więcej niż skłonne są przyznać. Kiedy żadna nie chciała wyjawić, dlaczego spotykały się potajemnie, była już prawie pewna. Być może nawet jakiegoś poważniejszego ich udziału, ze względu na to, że z pozoru atak miał być dziełem Asha’manów renegatów. Rzekomych renegatów, przynajmniej. Cały ten czas i wysiłek zupełnie zmarnowane. Chociaż może niekoniecznie, jeśli tamtym naprawdę tak bardzo zależało na dochowaniu tajemnicy.

— Każ odprowadzić lady Ailil do jej apartamentów i przeprosić za sposób, w jaki została potraktowana, Verin. Daj jej nadzwyczaj... mgliste... gwarancje, że jej wyznanie pozostanie tajemnicą. Dodatkowo upewnij się, że zrozumiała niepewność tych gwarancji. I jednoznacznie zasugeruj, że mogłaby mnie pierwszej każdorazowo dostarczać wieści dotyczących działań jej brata.— Szantażu naprawdę nie lubiła, jednak stanowił poręczne narzędzie, które resztą wykorzystała już przeciwko trzem Asha’manom, a Toram Riatin może wciąż przysparzać kłopotów nawet po tym, jak jego rebelia rozwiała się niczym dym. W istocie nieszczególnie obchodziło ją, kto zasiada na Tronie Słońca, ale w knowaniach i spiskach ludzi zainteresowanych przede wszystkim władzą niejednokrotnie można było natrafić na ślady znacznie ważniejszych spraw.

Verin uśmiechnęła się i pokiwała głową aż zakołysał się maleńki koczek.

— O, tak, przypuszczam, że to zadziała znakomicie. Zwłaszcza, że ona żywi zupełnie niepohamowaną niechęć do brata. Shalon potraktować podobnie, tak? Oczywiście, ona będzie dostarczać informacji o Atha’an Miere? Nie wiem jednak do jakiego stopnia będzie zdolna zdradzić Harine, niezależnie już od osobistych konsekwencji.

— Zdradzi to, co każę jej zdradzić — ponuro oznajmiła Cadsuane. — Ją jednak przetrzymaj do jutrzejszego wieczora. — Harine nawet przez moment nie może sądzić, że to jej żądania zostały spełnione. Lud Morza był kolejnym narzędziem, które miała zamiar wykorzystać wobec chłopaka, niczym więcej. Wszystkich i wszystko należało postrzegać jedynie w takim świetle.

Wcześniej w ślad za Verin do pomieszczenia solarium wsunęła się Corele i delikatnie zamknęła za sobą drzwi tak, by nikomu nie przeszkodzić. Zupełnie do niej niepodobne. Chuda niczym chłopiec, z grubymi czarnymi brwiami i burzą lśniących czarnych włosów spływających na plecy, które nadawały jej poniekąd dziki wygląd, niezależnie jak skromnie by się ubrała. Żółta siostra w normalnych okolicznościach wpadłaby pewnie do pomieszczenia śmiejąc się do rozpuku. Teraz potarła czubek zadartego nosa, z wahaniem spojrzała na Cadsuane, a w jej oczach nie było śladu tańczących w nich zazwyczaj iskierek.

Cadsuane skinęła rozkazująco w jej stronę, Corele zaś wyraźnie westchnęła i ruszyła ku niej przez dywan, ściskając w obu dłoniach fałdy błyskających żółtymi rozcięciami niebieskich spódnic. Zanim się odezwała — mówiąc ze śpiewnym akcentem Murandy — zmierzyła jeszcze wzrokiem siostry skupione wokół Sorilei w jednym krańcu pomieszczenia oraz Daigian i Ebena, grając w kocią kołyskę, w drugim.

— Przynoszę najwspanialsze wieści, Cadsuane. — Wnioskując z tonu jej głosu, nie bardzo sama do końca potrafiła w to uwierzyć. — Wiem, że kazałaś znaleźć Damerowi zajęcie w pałacu on jednak upierał się, by dbać o siostry wciąż przebywające w obozie Aielów. Mimo iż zazwyczaj jest łagodnego usposobienia, kiedy mu na czymś zależy, potrafi być bardzo uparty, z pewnością zaś jego zdaniem jasne jest jak słońce, że nie istnieje nic czego nie można by Uzdrowić. I cóż, w każdym razie faktem jest że poszedł tam i Uzdrowił Irgain. Cadsuane, ona jest w takim stanie, jakby nigdy nie została... — Urwała. Niezdolna wypowiedzieć tego słowa. Które mimo to zawisło w powietrzu między nimi. Ujarzmiona.

— Wspaniałe wieści — bezbarwnym głosem potwierdziła Cadsuane. Zaiste, były. W głębi serca każdej siostry spoczywał lęk przed odcięciem od Mocy. A teraz odkryty został sposób Uzdrawiania tego, czego wcześniej żadną miarą Uzdrowić nie było można. I to przez mężczyznę. Poleją się łzy i posypią wzajemne oskarżenia, zanim szum ucichnie. Niemniej, o ile każda siostra, która o tym usłyszy z pewnością dostrzeże w tym fakcie przełomowe odkrycie... i to nie tylko pod względem funkcjonalnym; przecież chodziło również o korzystanie z męskiej połowy Źródła!... jednak jej zdaniem w porównaniu z Randem al’Thorem była to burza w szklance wody. — Wobec tego przypuszczam, że sama zgłosiła się, by ją chłostano, jak pozostałe?

— Nie musiała — nieobecnym głosem zauważyła Verin. Z pozoru przyglądała się plamie atramentu na palcu, jednak w istocie jej spojrzenie sięgało znacznie dalej. — Mądre najwyraźniej uznały, że Rand ukarał Irgain i tamte dwie w dostateczny sposób, gdy uczynił... co uczynił. Traktując wszystkie pozostałe niczym najmarniejsze zwierzęta, równocześnie starały się utrzymać te trzy przy życiu. Słyszałam plotki o poszukiwaniu męża dla Ronaille.

— Irgain wie wszystko na temat przysiąg, które inne złożyły. — W głosie Corele rozbrzmiały nutki zadziwienia. — Niemalże w tej samej chwili, gdy Damer z nią skończył, zaczęła zawodzić nad utratą swego Strażnika, ale ona również gotowa jest złożyć przysięgę. Sednem całej sprawy jest to, że Damer chce spróbować również z Sashalle i Ronaille. — Zaskakujące, ale przybrała teraz postawę omalże wyzywającą. Wcześniej wprawdzie nie sposób było jej odmówić typowej dla Żółtych arogancji, jednak dobrze wiedziała, jak należy się zachowywać w obecności Cadsuane. — Nie potrafię sobie wyobrazić, byśmy miały pozwolić siostrze na trwanie tym stanie, skoro istnieje lekarstwo. Chcę żeby Damer spróbował szczęścia również z nimi.

— Oczywiście masz rację, Corele.

Wychodziło na to, że część uporu Damera zaraziła również ją. Cadsuane miała zresztą zamiar pozwolić na dalsze eksperymenty, pod warunkiem, że nie zajdą za daleko. Powoli zaczęła wokół siebie gromadzić siostry, którym ufała (jedne przebywały tutaj z nią, drugie gdzie indziej), od czasu gdy po raz pierwszy usłyszała o wydarzeniach w Shienarze — jej agenci bezustannie obserwowali Siuan Sanche i Moiraine Damodred od wielu lat, przez które nic z pozoru się nie działo — jednak to, że im ufała, nie musiało od razu oznaczać, iż pozwoli im robić co się w duszy zamarzy. Stawka była zbyt wielka. Z drugiej strony, nie mogła przecież skazywać siostry na tak nędzną kondycję.

Drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka wbiegł Jahar, z towarzyszeniem śpiewu srebrnych dzwoneczków na końcach ciemnych warkoczy. Wszystkie głowy odwróciły się, by popatrzeć na młodzieńca w znakomicie dopasowanym niebieskim kaftanie, który wybrała dla niego Merise — nawet Sorilea i Sarene nie poskąpiły spojrzenia — ale wraz z pierwszymi słowami, wylewającymi się z jego ust pierzchły wszystkie myśli o przystojnej, ogorzałej od słońca twarzy.

— Alanna straciła przytomność, Cadsuane. Po prostu przewróciła się w korytarzu. Merise zabrała ją do sypialni, a mnie posłała po ciebie.

Wśród okrzyków wyrażających wstrząs, jakim się to dla wszystkich okazało, Cadsuane wzięła pod ręce Corele i Sorileę — której nie mogła przecież zostawić — i kazała Jaharowi prowadzić. Verin poszła również, a Cadsuane nie znalazła powodów by jej tego zabronić. Verin potrafiła dostrzec to, co innym umykało.

Służący w czarnych liberiach nie mieli najmniejszego pojęcia kim lub czym był Jahar, jednak ruszali się żwawo, schodząc z drogi Cadsuane, która szybko maszerowała tuż za nim. Pewnie kazałaby mu jeszcze się pospieszyć, niemniej wtedy już musiałaby biec jego śladem. Nie uszli jeszcze daleko, drogę zastąpił im niski mężczyzna z wygolonym wysoko czołem, w ciemnym kaftanie z przodem naznaczonym kolorowymi, pionowymi pasami. Ukłonił się Musiała przystanąć.

— Nich ci łaska sprzyja, Cadsuane Sedai — powiedział gładko. — Wybacz, że ci przeszkadzam, skoro przecież widzę jak się spieszysz, ale uznałem, że powinnaś wiedzieć o nieobecności lady Caraline i Wysokiego Lorda Darlina w pałacu lady Arilyn. W chwili obecnej oboje znajdują się na pokładzie rzecznego statku płynącego do Łzy. Tym razem już poza twoim zasięgiem, jak się obawiam.

— Byłbyś zaskoczony, wiedząc, co jeszcze znajduje się w moim zasięgu, lordzie Dobraine — odrzekła chłodnym tonem. Mogła zostawić przynajmniej jedną siostrę w pałacu Arilyn, przekonana jednak była, że tych dwoje nigdzie się nie ruszy. — Czy to naprawdę było mądre? — Nie miała żadnych wątpliwości, kto do tego przyłożył ręki, chociaż jemu z pewnością nie starczy odwagi by się przyznać. Nic dziwnego, że zaprzestał wysiłków w sprawie tamtych dwojga.

Jej ton nie wywarł na Dobraine żadnego wrażenia. Co więcej, zdołał ją powtórnie zaskoczyć.

— Wysoki Lord Darlin ma być Rządcą Łzy z ramienia Lorda Smoka, nadto wydawało się rzeczą rozsądną wyprawić z kraju lady Caraline. Ona sama zrezygnowała z roszczeń do Tronu Słońca i wyrzekła się udziału w buncie, ale inni mogliby zechcieć posłużyć się jej osobą. Niewykluczone, Cadsuane Sedai, że nie było szczególnie mądrą rzeczą pozostawienie ich wyłącznie pod opieką służby. W żadnym razie, na miłość Światłości, nie powinnaś ich winić za to, co się stało. Zdolni byli powstrzymać dwójkę... gości... przed wyjściem na zewnątrz, ale żadną miarą nie potrafili sprostać moim zbrojnym.

Jahar prawie tańczył z niecierpliwości. Merise dysponowała twardą ręką. Cadsuane najchętniej już by była przy Alarmie.

— Mam nadzieję, że za rok będziesz tego samego zdania — powiedziała. Dobraine tylko się ukłonił.

Alannę zabrano po prostu do najbliższej sypialni w okolicy — okazała się zaiste niewielkim pokoikiem, którego ciasnotę powodowało dodatkowo wrażenie wywierane przez wszechobecne w Cairhien ciemne boazerie. Kiedy wszyscy weszli do środka, w pomieszczeniu naprawdę zrobiło się pełno. Merise pstryknęła palcami i wskazała Jaharowi kąt, jednak nawet to, że się doń wycofał, niewiele to pomogło.

Alanna spoczywała na łóżku, oczy miała zamknięte, jej Strażnik, Ihvon, klęczał obok ściskając jej nadgarstek.

— Sprawia takie wrażenie, jakby bała się obudzić — oznajmił ten wysoki, szczupły mężczyzna. — Z tego co czuję, wszystko z nią w porządku, tylko nie chce się obudzić.

Corele odsunęła go na bok, aby móc ująć głowę Alanny w dłonie. Żółtą siostrę otoczyła natychmiast poświata saidara, a utkany przez nią splot Uzdrawiania pochwycił Alannę w swą sieć, ale efekt tych zabiegów był żaden — smukła Zielona nawet nie drgnęła. Corele wycofała się, kręcąc głową.

— Moje umiejętności Uzdrawiania z pewnością nie dorównują twoim, Corele — sucho oznajmiła Merise — ale nie zaszkodzi, jak też spróbuję. — Po tych wszystkich latach w jej głosie wciąż można było usłyszeć silny akcent z Tarabon, jednak ciemne włosy sczesywała gładko z twardej twarzy. Cadsuane ufała jej w stopniu większym zapewne niż którejkolwiek z pozostałych. — Co teraz zrobimy, Cadsuane?

Sorilea spoglądała na leżącą przed nią kobietę z twarzą całkowicie pozbawioną wyrazu, tylko jej usta zacisnęły się w cienką linię. Cadsuane nie potrafiła nie zastanawiać się, czy tamta przypadkiem nie rozważa powtórnie sensu ich sojuszu. Verin również Przyglądała się Alannie, jednak spojrzeniem pełnym ostatecznej grozy, Cadsuane nie sądziła, by cokolwiek było w stanie do tego stopnia przerazić Brązową siostrę. Jednak sama czuła dreszcz trwogi. Jeśli teraz stracą ten związek z chłopakiem...

— Usiądziemy i poczekamy, aż się obudzi — zaproponowała spokojnie. Nic innego nie mogły zrobić. Absolutnie nic.


— Gdzie on jest? — warknął Demandred zaciskając pięści splecionych za plecami dłoni. Stojąc na rozstawionych szeroko nogach całą postawą zdradzał, iż doskonale zdaje sobie sprawę, że jest najważniejszy w tym pomieszczeniu. Zawsze tak było. Mimo to tęsknił za obecnością Semirhage lub Mesaany. Choć ich sojusz był wsparty na nadzwyczaj delikatnych podstawach — w istocie nawet nie tyle sojusz, co zwykłe porozumienie, iż żadne nie wystąpi przeciw drugim do czasu, aż wyeliminuje się pozostałych — przecież przetrwał cały ten czas. Dzięki współdziałaniu udało im zachwiać pozycję kolejnych przeciwników, paru spychając w śmierć lub los gorszy od śmierci. Jednak Semirhage nie bardzo mogła uczestniczyć w tych spotkaniach, zaś Mesaana ostatnimi czasy nieczęsto pokazywała się komukolwiek na oczy. Jeśli jednak knuła zerwanie sojuszu... — Od momentu, kiedy ci ślepi głupcy... ci idioci!... zawiedli w Cairhien, al’Thora widziano już w kilkunastu wsiach i w pięciu miastach, włączywszy to przeklęte miejsce na Pustkowiu. A są to tylko wyniki raportów, jakie dotarły do naszych rąk! Wielki Władca jeden tylko wie, jakie jeszcze informacje zmierzają właśnie ku nam konno czy na owczym grzbiecie, czy w jaki tam jeszcze sposób, który ci barbarzyńcy wynaleźli dla przekazania wiadomości.

Ponieważ Graendal przybyła pierwsza na miejsce, ona zdecydowała o wystroju komnaty — co samo w sobie stanowiło już powód do irytacji. Ściany widokowe sprawiały wrażenie, jakby podłogę z drewnianych desek otaczał las jaskrawo ubarwionego kwiecia, winorośli i pełen ptactwa o jeszcze bardziej szalonym upierzeniu. Powietrze pełne było słodkich woni i cichych ptasich śpiewów. Jedynie łuk bramy psuł iluzję. Po co potrzebne było jej to przypomnienie czegoś, co zostało bezpowrotnie utracone? Niewykluczone, że skoro już potrafili wytwarzać ściany widokowe, wkrótce będą w stanie produkować tu— to znaczy w pobliżu Shayol Ghul — w pełni funkcjonalne lance uderzeniowe lub megaloty. Tak czy siak pamiętał przecież, że nienawidziła wszystkiego co miało najmniejszy bodaj związek z naturą.

Słowa “idioci” i “ślepi głupcy” wywołały marsa na czole Osan’gara, czemu nie należało się zresztą dziwić, niemniej prawie natychmiast wyraz całkowitej obojętności zagościł na jego prostej, pomarszczonej twarzy. Jakże innej niż ta, z którą się urodził. Nienależnie od imienia, jakie aktualnie nosił, zawsze doskonale wiedział, komu można się sprzeciwić, a komu nie.

— To tylko kwestia przypadku — oznajmił spokojnie, choć tym samym już umywał ręce. Stare przyzwyczajenie. Odziany był w strój stosowny dla jakiegoś władcy tego Wieku, w kaftan ciężki od złotych haftów, które prawie bez reszty skrywały czerwień jego materii oraz buty obrzeżone złotymi frędzlami. Szyję i nadgarstki spowijała piana koronek tak obfita, że starczyło by ich na dziecięce ubranko. Człowiek, któremu całkowicie obce było znaczenie słowa “nieumiarkowanie”. Gdyby nie szczególne umiejętności, nigdy nie zostałby Wybranym. Przyłapawszy się na nerwowych gestach dłoni, Osan’gar sięgnął szybko ku małemu stoliczkowi obok fotela, porwał wysoki puchar z cuendillara i głęboko wciągnął w nozdrza bukiet ciemnego wina. — Zwykłego prawdopodobieństwa— mruknął, starając się nadać głosowi beztroski ton. — Następnym razem zostanie zabity lub pojmany. Szczęście nie może mu sprzyjać wiecznie.

— Masz zamiar zdać się wyłącznie na szczęście? — Aran’gar spoczywała wygodnie rozciągnięta w głębokim, miękkim fotelu, jak na otomanie. Obrzuciła Osan’gara pojedynczym mglistym uśmiechem, a potem uniosła kolano tak, że rozcięcie jaskrawoczerwonej sukni odsłoniło nogę aż po biodro. Wydawało się, jakby każdy oddech mógł rozerwać czerwoną satynę najściślej jak to tylko możliwe opinającą pełne piersi. Od czasu, gdy zamieniono ją w kobietę zniknęły wszystkie idiosynkratyczne maniery zachowania, jednak rdzeń osobowości obleczonej w żeńskie kształty pozostał ten sam. Demandreda nie można było posądzać o stronienie od cielesnych rozkoszy, pewien był jednak, że któregoś dnia żądze tamtej sprowadzą na nią śmierć. Jak to już przecież miało raz miejsce. Rzecz jasna, jeśli ten drugi raz okaże się ostateczny, z pewnością nie uroni nawet łzy. — To ty odpowiadałeś za obserwowanie go, Osan’gar — ciągnęła dalej, a jej usta pieściły każdą kolejną sylabę. — Razem z Demandredem. — Osan’gar drgnął, oblizał warg końcem języka, a wtedy ona zaśmiała się gardłowo.— Zarzuty wobec mnie są... — Wcisnęła koniec kciuka w poręcz fotela, jakby coś rozgniatając i zaśmiała się znowu.

— Można by sądzić, że powinnaś się nieco bardziej przejmować, Aran’gar — mruknęła Graendal znad pucharu z winem. Odczuwaną pogardę skrywała równie skutecznie, jak nieomal przeźroczysta mgiełka szaty ze streith okrywała jej bujne krągłości — Dotyczy to zresztą całej trójki: i ciebie, i Osan’gara, i Demandreda. A także Moridina, gdziekolwiek się podziewa. Prawdopodobnie powinniście obawiać się tryumfu al’Thora w równej mierze co jego porażki.

Aran’gar śmiejąc się pochwyciła w rękę dłoń stojącej. W zielonych oczach zamigotały iskierki.

— A ty może lepiej wyjaśnisz, co masz na myśli, kiedy zostaniemy same?

Ubiór Graendal stał się czarną chmurą zupełnie nieprzejrzystego dymu. Zaklęła ochryple, wyrwała dłoń i odsunęła się od fotela. Aran’gar... zachichotała.

— O co ci chodzi? — ostro zapytał Osan’gar, podrywając się z fotela. Natychmiast jednak opanował emocje, wsadził kciuki za klapy kaftana, przybrał pozę belfra i zaczął perorować pedantycznym tonem: — W pierwszym rzędzie, moja droga Graendal, wątpię abym był w stanie opracować metodę usunięcia cienia Wielkiego Władcy z powierzchni saidina. Al’Thor to przecież prostak. Czegokolwiek nie spróbuje, przekona się, że tego nie dość, a ze swojej strony nie potrafię uwierzyć, że wie choćby, od czego należałoby zacząć. W każdym razie i tak nie damy mu spróbować, ponieważ takie jest życzenie Wielkiego Władcy. Potrafię sobie wyobrazić, czemu mielibyśmy się obawiać niezadowolenia Wielkiego Władcy, jeśli go zawiedziemy, jakkolwiek byłoby to mało prawdopodobne. Dlaczego jednak ci z nas, których przed chwilą wymieniłaś, mieliby żywić szczególne powody do obaw?

— Ślepy jak zawsze i jak zawsze nudziarz — mruknęła Graendal. Odzyskała już równowagę, jej ubiór znowu stał się niczym czysta mgła, choć z czerwonawym poblaskiem. Być może jednak nie była tak spokojna, jak chciałaby udawać. A może chciała, by zdali sobie sprawę, że tłumi w sobie dozę emocji. Wyjąwszy streith, reszta jej ozdób pochodziła z obecnego Wieku: ogniste łzy w złotych włosach, wielki rubin kołyszący się między piersiami, ozdobne złote bransolety na obu nadgarstkach. Oraz coś dziwnego, czego, jak Demandred podejrzewał, pozostali mogli nie zauważyć. Prosta złota obrączka na małym palcu lewej dłoni. Prostota nie bardzo kojarzyła się z Graendal. — Jeżeli temu młodemu człowiekowi w jakiś sposób uda się usunąć cień, cóż... Wam, którzy przenosicie saidina nie będzie dłużej potrzebna specjalna ochrona Wielkiego Władcy. Czy wówczas jednak zaufa on... waszej... lojalności? — Uśmiechnęła się i upiła łyk wina.

Osan’gar nie odpowiedział uśmiechem. Jego twarz pobladła, gwałtownie otarł usta dłonią. Aran’gar siedziała na krawędzi swej sofy, nie starając się już o poprzednią atmosferę zmysłowości. Palce spoczywających na podołku dłoni zakrzywiły się jak szpony, patrzyła na Graendal, jakby chciała rzucić się jej do gardła.

Demandred rozluźnił zaciśnięte pięści. Przynajmniej w końcu wszystko wyszło na jaw. Miał nadzieję, że al’Thor zginie — a jeśli już nie, to przynajmniej zostanie pojmany— zanim to podejrzenie uniesie swój łeb. Podczas Wojny Mocy co najmniej kilkunastu spośród Wybranych padło ofiarą podejrzeń Wielkiego Władcy.

— Wielki Władca pewny jest wierności was wszystkich — oznajmił znienacka głos Moridina, on sam zaś wkroczył między nich niczym sam Wielki Władca Ciemności we własnej osobie. Często zresztą sprawiał wrażenie, jakby za takowego się uważał, a obecnie przybrane chłopięce oblicze bynajmniej nie wpływało na zmianę tego wrażenia. Mimo słów z pozoru dodających otuchy, oblicze miał ponure, a niezmienny czarny ubiór, jak najbardziej stosownie kojarzył się ze znaczeniem jego imienia: Śmierć. — Nie musicie się więc martwić do czasu, aż nie straci tej pewności. — Dziewczyna imieniem Cyndane, truchtem drobiła w ślad za nim, przypominając drobne, srebrnowłose domowe zwierzątko o wydatnym łonie, odziane w czernie i czerwienie. Nie wiadomo dlaczego na ramieniu Moridina siedział szczur, jego blady nos węszył intensywnie, czarne ślepia czujnie wpatrywały się w obecnych. Jakiś powód pewnie być musiał. Albo nie było żadnego. Dziecięce oblicze bynajmniej nie czyniło go zdrowszym na umyśle.

— Dlaczego nas tutaj wezwałeś? — zapytał natychmiast Demandred. — Mam wiele do zrobienia i nie będę marnował czasu na gadanie po próżnicy. — Nieświadomie wyprężył się, próbując dorównać wzrostem tamtemu.

— Mesaany znowu nie ma? — zapytał Moridin, jakby nie słysząc zadanego mu pytania. — Szkoda. Ona też powinna wysłuchać co mam do powiedzenia. — Zdjął szczura z ramienia i trzymając za ogon, przyglądał się jak zwierzę bezradnie przebiera nóżkami Jakby nic prócz gryzonia się w danej chwili nie liczyło. — Drobne, z pozoru całkowicie nieważne sprawy, w efekcie mogą się okazać decydujące — mruknął. — Jak choćby ten szczur. Albo to, czy Isamowi uda się znaleźć i zarżnąć tego robaka, Faina. Słowo wyszeptane w niewłaściwe uszko albo takie, które nie trafiło gdzie trzeba. Motyl przysiadł na źdźble trawy, a po drugiej stronie świata wali się góra. — Szczur znienacka skręcił się, próbując zatopić ząbki w nadgarstku swego dręczyciela. Ten niedbałym ruchem odrzucił go na bok. Jeszcze w locie zmienił się w kłębek płomieni, w coś znacznie gorętszego niż płomień, i zniknął. Moridin uśmiechnął się.

Wbrew sobie Demandred skrzywił się. To było działanie Prawdziwej Mocy, on sam nic nie poczuł. Pod powierzchnią błękitnych oczu Moridina zawirowały czarne cętki, potem kolejne, wreszcie zatańczyły równym szeregiem. Tamten musiał chyba wyłącznie posługiwać się Prawdziwą Mocą od czasu ich ostatniego spotkania, skoro tak szybko nabawił się tylu saa. On sam nigdy nawet nie myślał o dotknięciu Prawdziwej Mocy, chyba że potrzeba była nagląca. Naprawdę nagląca. Oczywiście, od czasu jego... namaszczenia... obecnie tylko Moridin dysponował tym przywilejem. Korzystając z niego tak szczodrze, musiał zaiste być szalony. Prawdziwa Moc stanowiła narkotyk bardziej uzależniający od saidina, bardziej śmiertelny niż trucizna.

Moridin przeszedł po pasiastej posadzce, podszedł do Osan’gara, położył dłoń na jego ramieniu. Złowieszczy charakter uśmiechu dodatkowo pogłębiały tańczące w oczach saa. Osan’gar przełknął ślinę i spróbował odpowiedzieć wyższemu od siebie mężczyźnie niepewnym uśmiechem.

— Naprawdę znakomicie się składa, że nigdy nawet nie brałeś pod uwagę kwestii usunięcia cienia Wielkiego Władcy — cicho oznajmił Moridin. Od jak dawna słuchał na zewnątrz? Uśmiech Osan’gara jeszcze bardziej zaczął przypominać grymas mdłości. — Al’Thor jednak nie okazał się równie mądry jak ty. Powiedz im, Cyndane.

Drobna kobietka nabrała głęboko powietrza. Po obliczu i figurze można by w niej domniemywać smakowitego owocu, gotowego do zerwania, jednak wielkie błękitne oczy mroziły niczym lodowiec. A więc jeśli owoc, to chyba raczej brzoskwinia. Tu i teraz brzoskwinie były trujące.

— Przypuszczam, że żadne z was nie zapomniało o Choedan Kal. — Żadna doza opanowania nie potrafiłaby nadać temu niskiemu, chrapliwemu głosowi brzmienia innego niż namiętny, jej jednak jakoś udało się przesycić go sarkazmem. — Lews Therin zdobył dwa klucze zapewniające mu dostęp doń, po jednym dla każdej płci. I zna kobietę dostatecznie silną, by posłużyła się kobiecym. Chce wykorzystać Choedan Kal w swoim dziele.

Wszyscy zaczęli się wzajemnie przekrzykiwać.

— Sądziłam, że wszystkie klucze zostały zniszczone! — wykrzyknęła Aran’gar, podrywając się na nogi. Oczy jej rozszerzał strach. — On może zniszczyć świat, tylko próbując posłużyć się Choedan Kal!

— Gdybyś kiedykolwiek wzięła do ręki książkę inną niż dzieła historyczne, wiedziałabyś, że ich praktycznie rzecz biorąc nie można zniszczyć! — warknął na nią Osan’gar. Ale równocześnie wepchnął palce za kołnierz, jakby ten znienacka stał się dlań za ciasny, a oczy nieomal wychodziły mu z orbit. — Skąd ta dziewczyna wie, że on je ma? Skąd?

Gdy tylko Cyndane skończyła mówić, puchar wyślizgnął się z ręki Graendal i podskakując potoczył się po posadzce. Jej ubiór nabrał barwy krwistego szkarłatu, usta wykrzywiły się jakby w wymiotnym grymasie.

— A ty sobie przed chwilą wyobrażałeś, że los odda go w twoje ręce! — krzyknęła na Demandreda. — Miałeś nadzieję, że ktoś go dla ciebie znajdzie! Głupiec! Głupiec!

Demandred doszedł do wniosku, że Graendal nawet jak na nią posuwa się trochę za daleko. Gotów byłby się założyć, że oświadczenie, jakiego przed momentem wysłuchała, nie było dla niej żadnym zaskoczeniem. Wyglądało, jakby nudziło ją samo patrzenie. Nie powiedział jednak nic.

Przyłożywszy dłoń do serca w sposób doskonale imitujący gest kochanka, Moridin palcami drugiej ręki uniósł podbródek Cyndane. W jej oczach lśniło poczucie urazy, ale twarz równie dobrze mogłaby należeć do lalki. Z pewnością zaś do wszystkiego co z nią robił, odnosiła się z uległością lalki.

— Cyndane wie o mnóstwie rzeczy — cicho oznajmił Moridin — i mówi mi o wszystkim, co wie. O wszystkim. — Wyraz twarzy drobnej kobietki na moment nawet nie uległ zmianie, lecz ona sama wyraźnie zadrżała.

Dla Demandreda była prawdziwą zagadką. Z początku uznał ją za reinkarnację Lanfear. Ciała do których trafiały dusze po ponownej inkarnacji rzekomo dobierano z tego, co akurat było dostępne, jednak Osan’gar i Aran’gar stanowili żywy dowód okrutnego poczucia humoru Wielkiego Władcy. Właściwie był pewien swoich podejrzeń, póki Mesaana nie poinformowała go, że dziewczyna jest słabsza od Lanfear. Mesaana i pozostali widzieli w niej kogoś z aktualnego Wieku. Z drugiej wszakże strony mówiła o al’Thorze per Lews Therin, identycznie jak Lanfear, zaś miano Choedan Kal wymawiała, jak ktoś doskonale zaznajomiony z grozą, jaką wzbudzały podczas Wojny o Moc. W owych czasach tylko ognia stosu obawiano się bardziej, a i to nieznacznie. Niewykluczone wszak, że Moridin uczył ją po to, by wykorzystać, kierując się własnym interesem? Jeśli w ogóle taki posiadał. Bywały chwile, gdy jego działania przypominały wybuchy nieskrępowanego niczym szaleństwa.

— Tak więc mimo wszystko wychodzi na to, że musi zginąć — powiedział Demandred. Z trudem ukrywał satysfakcję. Rand Al’Thor czy Lews Therin Telamon, w każdym wypadku śmierć tamtego z pewnością przysporzy spokoju jego snom. — Zanim zdąży jeszcze zniszczyć świat. I nas. Co sprawę jego odnalezienia czyni jeszcze pilniejszą.

— Zginąć? — Moridin poruszał rękoma, jakby coś ważył w dłoniach. — Jeśli do tego ma dojść, to faktycznie macie rację — oznajmił na koniec. — A odnalezienie go nie będzie żadnym problemem. Kiedy dotknie bodaj Choedan Kal, od razu będziecie wiedzieli, gdzie się znajduje, i następnie udacie się tam, żeby go pojmać. Albo zabić, jeśli nie będzie innego wyjścia. Tak nakazuje wam Nae’blis.

— Nae’blis rozkazał — żywo potwierdziła Cyndane, skłaniając głowę. Pozostali w pomieszczeniu zawtórowali jej echem, choć w głosie Aran’gar brzmiała wyraźna niechęć, w głosie Osan’gara desperacja, zaś Graendal, co dziwne, najwyraźniej pogrążyła się w zadumie.

Konieczność ugięcia karku bolała Demandreda równie mocno, co wypowiedziane słowa. To oni więc będą musieli pojmać al’Thora — na dodatek akurat w chwili, gdy wraz z jakąś kobietą pić będą z Jedynego Źródła hausty Mocy zdolne strzaskać kontynenty! — jednak nie usłyszał najdrobniejszej wskazówki, że Moridin ma być tam z nimi. Lub bodaj jego oswojone suczki-bliźniaczki: Moghedien oraz Cyndane. Obecnie tamten był Nae’blis, jednak niewykluczone, że da się tak zaaranżować sprawy, by podczas następnego zgonu nie otrzymał kolejnego ciała. Jego zgon być może da się zaaranżować już niedługo.

Загрузка...