8

Max miał zamiar czuwać podczas pierwszej zmiany kursu, lecz zasnął w środku nocy i przegapił tą niezwykłą chwilę. Obudzono go o piątej rano czasu pokładowego. Wściekły wskoczył w ubranie, po czym popędził na górę.

Korytarze pokładu pasażerskiego były zupełnie puste — nawet ranne ptaszki miały zwyczaj wstawać najwcześniej o szóstej, czyli pozostawała im jeszcze prawie godzina spokojnego snu.

Max ruszył do salonu. Podszedł do ogromnego wizjera, ulokowanego tu dla wygody pasażerów i wyjrzał w Kosmos. Gwiazdy wyglądały zupełnie normalnie — jedynie znane z Ziemi konstelacje gdzieś znikły. Pozostała jedynie stara, poczciwa Droga Mleczna — dla zbiorowiska gwiazd o przekroju kilkuset tysięcy lat świetlnych ta niewielka zmiana kursu niewiele znaczyła. W końcu czy można porównywać marne sześćdziesiąt lat świetlnych z setkami tysięcy?


Spośród morza połyskujących punkcików jeden świecił szczególnie mocno. Max sądził, że ta jasnożółta gwiazda to Theta Centauri — słońce planety Garsona — miejsca ich pierwszego postoju.

Tymczasem, ponieważ nie chciał, aby ktokolwiek dostrzegł go w miejscu, gdzie w zasadzie nie powinien przebywać, wziął się do pracy.

Lot do planety Garsona, nawet mimo potężnej szybkości, jaką rozwijali, trwał prawie miesiąc. Eldreth odwiedzała dolny pokład nieomal codziennie: po pierwsze — aby spotkać się z mr. Chipsem, po drugie — aby mieć okazję do poplotkowania z Maxem, z którym grała także w trójwymiarowe szachy.

Dzięki temu Jones mógł się dowiedzieć, że choć Bllie urodziła się w Auckland na Terrae, swą prawdziwą ojczyznę znalazła na Hesperze.

— Ojciec wysłał mnie na Terrae, abym nabrała manier i ogłady, ale jak zwykle, nic z tego nie wyszło.

— Jak mam to rozumieć?

— Po prostu. Jestem, jak sam widzisz, dość żywą osóbką i szybko zyskuję tak przyjaciół, jak wrogów. Trudno ze mną wytrzymać, dlatego ojciec wezwał mnie z powrotem do domu. Szach! … Chipsie, postaw tę figurę na właściwe miejsce … Coś mi się zdaje, że ta mała diablica chce przechylić szalę na pańską stronę, Max.

Wreszcie udało się Maxowi pozbierać wszystkie części tej skomplikowanej mozaiki i wyrobić sobie właściwy obraz całej sprawy. Szkoła miss Mimsey była już trzecią z kolei instytucją oświatową, która podjęła ryzyko udzielenia Ellie stosownych nauk. Tak, jak w dwóch pozostałych zakładach, tutaj także Eldreth rozpętała istną burzę, puściła w ruch cały aparat szkolnego terroru i odleciała z Ziemi, której nigdy nie darzyła zbytnią sympatią.

Ojciec, który był wdowcem, z całego serca pragnął, aby jego córka posiadła bodaj minimum wiadomości, koniecznych do prowadzenia normalnego życia, jednak Ellie miała za sobą przewagę lepszych pozycji strategicznych. W każdej chwili mogła sprzeciwić się jego woli, gdyż doprowadzenie pełnomocników ojca do białej gorączki nie przedstawiało dla niesfornej dziewicy najmniejszej trudności. I tym razem dopięła swego. Sam popełnił poważny błąd, próbując ośmieszyć ich przyjaźń.

— Czy zabrnąłeś już aż tak daleko, że trzeba będzie ustalić datę ślubu?

— O czym mówisz?

— Nie zgrywaj się przede mną. Cały statek trąbi o waszych zaręczynach i chyba tylko sam kapitan trwa w błogiej nieświadomości. Czy myślisz, że ja także dam się wydrwić?

— Przestańże wreszcie! Naprawdę nie wiem, do czego pijesz.

— Zrozum mnie dobrze, Max … — ciągnął nieubłaganie — … nie chcę w tym momencie uprawiać żadnych złośliwości. Po prostu wyrażam swe najwyższe zdumienie. Nigdy jeszcze nie przyszło mi do głowy, aby zarzucić wędkę na taką grubą rybę. Istnieją trzy skuteczne sposoby, żeby się odkuć w tym parszywym życiu: po pierwsze — pracować w, pocie czoła, po drugie — urodzić się w dobrej rodzinie, po trzecie: — wżenić się w dobrą rodzinę. Z tego wszystkiego najlepsza jest ta druga ewentualność, ponieważ … Na Boga! Czemu się tak denerwujesz, ja tylko żartuję!

— Odszczekaj to ostatnie zdanie!

— W porządku, wycofuję się, nigdy tego nie mówiłem. Już dobrze, dobrze … Czemuś taki przewrażliwiony? Po prostu się dziwiłeś, a ty mnie źle zrozumiałeś! Skoro tak, to przepraszam.

— Ale … — Max nie umiał obrócić wszystkiego w żarty. — … ale ja wiem, że nie mówiłeś serio. Tylko skąd ci przyszło do głowy, że mógłbym myśleć o żeniaczce, skoro mamy we dwóch …

— Człowieku, czy ty nie umiesz mówić ciszej? … — wyszeptał Sam…

— A tak mimochodem: zdążyłeś się już zastanowić nad moją ofertą?

— Tak. To jedyne rozsądne wyjście. Nie wracam na Ziemię.

— Kochany chłopie! — wyciągnął ręce — Nigdy tego nie pożałujesz. Jednak po chwili na jego twarzy ukazał się wyraz zakłopotania.

— Ale musimy zdobyć kupę forsy.

— Przecież chyba już coś zarobiliśmy na tej krypie!

— Nie wygłupiaj się. Jeśli tylko zechcesz podjąć z kąta jakąś zna czniejszą sumę, możesz być pewny, że cię nie wypuszczą ze statku, aż na Ziemi. Trudno. Oszczędzaj swe napiwki, staraj się o więcej i zostaw wszystko mnie. Ja już się tym zajmę.

— Ale jak?

— Istnieje wiele możliwości. Nie twój interes …

— Świetnie. Powiedz mi tylko, o czym myślałeś, gdy … Załóżmy, że naprawdę chciałbym poślubić Ellie …To czysta teoria, gdyż ona jest jeszcze dzieckiem, a ja z pewnością nie stanowię dobrej partii… ale załóżmy tę ewentualność. Co to w ogóle obchodzi wszystkich ze statku? Sam sprawiał wrażenie człowieka porządnie zaskoczonego.

— Jak to? Czy ty naprawdę nie wiesz, kim ona jest?

— A co miałbym wiedzieć? Nazywa się Eldreth Coburn, wraca do domu, pochodzi z Hespery. Czy coś jeszcze?…

— Biedaku! W takim razie nie wiesz, a i ona ci nie powiedziała, że jest jedyną córką Jego Ekscelencji Sir Johna Fitzgeralda Coburna, generała w stanie spoczynku, OBE, KB, OSU, a także prawdopodobnie XYZ. Ojciec Ellie jest ambasadorem, a także urzędującym przedstawicielem Najwyższego Komisarza.

— Mój Boże!

— Rozumiesz teraz wszystko, naiwniaku? Jeśli jesteś z nią, w tak serdecznych stosunkach, powinieneś to wykorzystać, dopóki jeszcze nie dobiliśmy na Hesperę.

— Powinienem ci w tej chwili urwać głowę! Ona jest zbyt miła, by móc z nią tak postępować.

— Z pewnością … — zachichotał Sam — Ale sam dobrze wiesz, że trzeba korzystać z deszczu, dopóki pada.

Wiadomość o ojcu Eldreth wprowadziła Maxa w duże zakłopotanie. Oczywiście, przypuszczał, że nie należy do grupy zwykłych zjadaczy chleba — w przeciwnym razie nie mogłaby sobie pozwolić na luksus lotu w kabinie pasażerskiej, ale bogactwa się nie obawiał. Jednak nowina o tak wysokich koneksjach była nie do zniesienia.

Postanowił, że skończy ten romans. Miał zamiar w ten sposób ułożyć swój rozkład zajęć, aby mógł ze spokojnym sumieniem oświadczyć Ellie, że nie ma czasu na gry w szachy. Ciekawe, jak na to zareaguje? E11ie po prostu rzuciła zabawę i zaczęła mu pomagać, aby mógł szybciej skończyć. Dlatego musiał uderzyć bez zasłony dymnej.

— Widzisz, Ellie … pasażerowie, którzy przychodzą tutaj, odwiedzać zwierzęta, zaczynają coś plotkować na nasz temat. Jestem zdania, że nie powinna pani zadawać się dłużej ze mną.

— Bzdura!

— O, nie. Choć oboje dobrze wiemy, że to tylko niewinna zabawa, skąd mają wiedzieć o tym wszyscy inni?

Wysunęła wzgardliwie dolną wargę.

— Czy i z panem muszę się pokłócić? Mam wrażenie, że pobierał pan nauki u miss Mimsey.

— Skądże znowu. Oczywiście, może pani nadal odwiedzać Chipsie, ale lepiej będzie, jeśli zechce pani przychodzić w towarzystwie innych pasażerów.

Już miała na końcu języka ostrą ripostę, lecz rozmyśliła się i wzruszyła ramionami.

— W porządku. Nie powiem żeby tu było przyjemnie rozmawiać. Zgoda. Dlatego już od dzisiejszego popołudnia, gdy tylko skończy pan pracę, będziemy się spotykali w bawialni. Liczę, że przyjdzie pan także wieczorem.

Max zaprotestował. Mr. Giordano z pewnością nie dopuściłby do tak ostentacyjnego łamania reguł, obowiązujących na statku. Lecz i na to miała gotową odpowiedź.

— Proszę się nie przejmować pańskim szefem. Mogę go sobie obwinąć wokół małego palca … — tę uwagę poparła oczywiście odpowiednim ruchem ręki.

Gdy Max wyobraził sobie opasłego mr. „Gi”, kręcącego się wokół małego palca Ellie, umilkł na moment, lecz w końcu zdołał wydobyć z siebie głos.

— Chyba pani nie wie, że załoga nie ma prawa wstępu do salonu. To jest …

— Ależ skądże. Przecież już nieraz zapraszałam mr. Dumonta i kapitana Blain’a na kawę.

— To zupełnie inna sprawa. Mr. Dumont jest oficerem, a jeśli kapitan pozwoli … w tym wypadku będzie pan moim gościem.

— Nie. Tego zaproszenia nie mogę przyjąć. A kapitan … Gdyby kapitan zobaczył nas teraz razem, chyba wyszedł by z siebie … oczywiście nie z powodu pani, lecz z racji mojej bezczelności … — usiłował wyjaśnić jej tę subtelną różnicę między prawami pasażerów a tym, co wolno było załodze — A gdyby jeszcze dojrzał mnie w salonie, osobiście pogoniłby mnie aż na pokład H. Niżej jest już tylko próżnia …

— Nie wierzę …

— To pani prawo … — wzruszył ramionami — Ale dobrze. Przyjdę dzisiaj wieczorem, żeby się pani mogła przekonać na własne oczy, jak sprawy stoją. Oczywiście, sam kapitan nie wypchnie mnie z salonu … to byłoby poniżej jego godności. Zastąpi go mr. Dumont, zaś jutro rano stanę przed kapitanem, który ukarze mnie wstrzymaniem żołdu … co najmniej na miesiąc. Wreszcie zauważył, że przejęła się jego słowami.

— Na coś takiego mogę tylko odpowiedzieć, że to śmierdząca sprawa co cuchnie, aż pod niebiosa. Przecież wszyscy ludzie są równi … Wszyscy ludzie! Tak mówi prawo!

— Czy aby na pewno? Moim zdaniem chyba tylko ci z góry …

Wtem wstała i wyszła. Max musiał się zająć uspokajaniem mr. Chipsa, lecz nie było nikogo, kto mógłby dokonać tej sztuki. W końcu doszedł do wniosku, że dzień, kiedy wraz z Samem miał zniknąć ze statku, nadejdzie raczej nieprędko.


Następnego dnia Ellie znowu pojawiła się koło stajni, ale tym razem w towarzystwie pani Mendoza, która wyglądała niczym właścicielka cyrku na wakacjach. Eldreth zwracała się do Maxa tyleż uprzejmie, co bezosobowo, tonem szlachetnie urodzonej lady, która chce być miła dla służby. Gdy tylko jednak mrs. Mendoza znalazła, się poza zasięgiem wzroku, szybko zmieniła ton.

— Max?

— Słucham, panienko.

— Chciałabym … Max, jak nazywał się pański wujek? Czy przypadkiem nie Chester Jones?

— Tak, Ale dlaczego? …

— Ach … to nie ma właściwie nic do rzeczy … — dokończyła zupełnie innym głosem, gdyż pani Mendoza zbliżyła się na niebezpieczny dystans. Temat upadł. Następnego dnia rano wezwał go szef kantyny.

— Hę … Lec chłopcze do grubasa. Kazał cię natychmiast przysłać do biura. Chyba czeka cię ciężka przeprawa.

Max wymaglował wszystkie płaty mózgowe, próbując przypomnieć sobie, czy przypadkiem czegoś nie przeskrobał. Ponieważ jednak nic nie przychodziło mu do głowy, zaczął się obawiać, że za tym wszystkim stoi Ellie i już z góry usiłował stłumić potężny strach. Gdy stanął przed szefem, nie zauważył nic niezwykłego. Mr. Giordano poinformował go tylko krótko.

— Proszę się zgłosić do biura rachmistrza. Szybko!

Max pognał w stronę biura.

Głównego rachmistrza nie było. W zastępstwie gospodarza przyjął go mr. Kuipes, który chłodnym okiem zmierzył go od stóp do głów i zakomenderował sucho.

— Proszę się ubrać w czysty mundur, a później biegiem do kajuty kapitana. Max stał nieporuszony. Przełknął tylko ślinę.

— Czego jeszcze? Wykonać rozkaz!

— Proszę o wybaczenie … — wyrzucił z siebie Max, prężąc się służbiście — … ale nie wiem, gdzie jest kabina kapitana!

— Chyba żartujesz, chłopcze! Pokład A, 09.

Max ruszył.

Kapitan był właśnie u siebie. Oprócz gospodarza dostrzegł mr. Samuela — głównego rachmistrza, mr. Walthera — pierwszego oficera oraz doktora Hendrixa — astronautę.

Szybko przypomniał sobie, co powinien powiedzieć.

— Pomocnik stewarda trzeciej klasy, Jones Max melduje się na miejscu.

Kapitan Blaine spojrzał nań niechętnie.

— Ach, to pan … Proszę zająć miejsce — wskazał krzesło, po czym zwrócił się do pierwszego oficera.

— Sądzę, że w tej sytuacji jest to jedyne rozsądne wyjście, choć może się wydawać nieco drastyczne. Czy panowie mnie zrozumieli? Rachmistrz skinął głową.

Max zaczął rozmyślać, jak bardzo drastyczne było to rozwiązanie i czy będzie w stanie jakoś to przeżyć.

— W księdze pokładowej zapiszemy to jako sprawę precedensową, a ja sam sporządzę dla Centrali oddzielne wyjaśnienie. W końcu przepisy są po to, aby je łamać. Na tym koniec.

Kapitan zwrócił się do biurka, dając tym samym do zrozumienia, że odprawę uważa za skończoną. Jednak pierwszy oficer pochylił się w stronę dowódcy.

— Panie kapitanie … — wskazał na Jonesa. Kapitan ponownie podniósł wzrok.

— Ach, rzeczywiście! Młody człowieku, nazywacie się Jones?

— Tak jest, sir!

— Właśnie przeglądałem pańskie papiery. Widzę, że próbował pan kiedyś szczęścia w roli kartografa …

— Tak jest, sir!

— Czy to panu nie odpowiadało?

— Nie, panie kapitanie! … — zaczął rozmyślać, co w tych okolicznościach odpowiedziałby Sam.

— … To było tak, że … prawdę mówiąc nie robiłem tam nic innego, tylko czyściłem popielniczki w saunie … w centrali dowodzenia … Kapitan uśmiechnął się krótko.

— Może tym razem coś z tego wyjdzie. Czy miałby pan ochotę, aby spróbować raz jeszcze?

— Co? … Tak jest, sir.

— Kapitanie! … — to padło z miejsca, gdzie siedział rachmistrz.

— Słucham …

— Kapitanie … na ogół nie widzę żadnych przeszkód, jeśli ktoś ma pełnić dwa razy tę samą pracę, ale tym razem mamy jeszcze … tę sprawę osobistą …

— Hm … rzeczywiście. Ale co to ma do rzeczy?

— Wiele, kapitanie. Na swoim obecnym stanowisku nie musi się przepracowywać … — roześmiał się rubasznie — Pilnuje stajni. Ma czas na amory.

Kapitan także się uśmiechnął i zwrócił się do astronauty.

— Nie widzę żadnych przeszkód.

— Kelly jest gotowy, aby go przyjąć. Potrafi to zrozumieć …

— Dobrze. Jeśli teraz …

— Jeszcze moment, kapitanie … — astronauta zwrócił się do Maxa — Jones … pan miał krewnego w mojej gildii …

— Tak jest. Wujka. Chestera Jonesa …

— Służyłem pod jego dowództwem. Mam nadzieję, że pan zachował coś z jego talentu w zapamiętywaniu liczb …

— Ja także, sir.

— Zobaczymy. Proszę się zgłosić do szefa rachmistrzów.

Maxowi udało się odnaleźć drogę do sterowni, nie pytając nikogo o kierunek, choć przecież nie wiedział, dokąd go nogi niosą.

Загрузка...