Z planety Garsona na Halycon droga jest śmiesznie krótka, na pewno nie dłuższa od dwóch kocich skoków: należy wykonać zaledwie trzy tranzycje — po 105, 487 i 19 lat świetlnych, a później pruć prosto przed siebie gładkim gościńcem przez lat 250.
Pierwszy skok odbył się miesiąc po starcie. Max pracował w tym rejsie pod czujnym okiem Kelly’a, który przydzielił go na swoją wachtę — dzięki temu praktykant miał więcej czasu, żeby móc się porządnie wyspać. Ale nie tylko o sen tu chodziło — dzięki takiemu ustawieniu dyżurów Max miał więcej możliwości do nauki — dotychczasowe wachty z Simes’em okazały się zupełnie bezwartościowe.
Dyżury Jones’a stały ciągle pod znakiem nabywania nowych umiejętności. W końcu doszło do tego, że do sterowni przychodził przed Kelly’m i wychodził nie wcześniej, zanim szef go nie zmusił. Po skończeniu dyżuru Kelly miał zwyczaj zostawać na moment w centrali, aby wygłosić coś w rodzaju krótkiego przemówienia, podczas gdy doktor Hendrix, który przejmował po nim służbę, dopytywał się o postępy adepta.
Także kapitan przystał do tego towarzystwa, gdyż wkrótce po odlocie Hendrx skorzystał z okazji i poinformował go o niezwykłym talencie Maxa.
Jak zwykle, Jones pracował bezbłędnie, choć świadomość obecności Blaina wprawiała go w lekkie zakłopotanie. Kapitan obserwował uważnie te popisy, z wyrazem zdumienia na twarzy, a gdy zadanie było wykonane, odezwał się po krótkim milczeniu.
— Dziękuję, chłopcze. To zadziwiające … ale jak się pan właściwie nazywa?
— Jones, sir.
— Jones … rzeczywiście. Starszy pan zamyślił się na moment.
— To zdumiewające, że nawet o północy pamięta pan te kolumny cyfr … Proszę jednak nie zapominać także o czystym sumieniu, Jones. Po upływie dwunastu godzin Hendrix odezwał się do Maxa, który właśnie kończył wachtę.
— Niech pan jeszcze nie wychodzi, Jones. Chciałbym z panem porozmawiać.
— Tak jest, sir.
Astronauta zamienił kilka słów z Kelly’m, po czym zwrócił się do chłopca.
— Kapitan jest w pełni zamroczony pańskim wodewilem. Ale niepokoi go problem, czy oprócz pamięci posiada pan także wystarczający zasób wiadomości z dziedziny matematyki.
— Hm … Nie jestem błyskawicznym liczydłem, sir. Wiele rzeczy nie umiem i nie potrafię, choć dobrze znałem kogoś, kto posiadł podobne umiejętności. Hendrix nie zagłębiał się w tę sprawę.
— Nieważne. Przypominam sobie jednak, że mówił mi pan o swoim wujku. Podobno przerabiał z panem matematykę.
— Tak, ale tylko te partie, które są pomocne w astronautyce.
— A zatem, czy umie pan rozwiązać równanie tranzycyjne?
— Oczywiście, sir.
— Mówiąc szczerze, nie byłbym tego taki pewny, niezależnie od matematycznych talentów starego Cheta. Trudno, musimy spróbować …
— Teraz?
— Oczywiście. Załóżmy, że jest pan oficerem na służbie. Kelly jest pańskim asystentem, a ja postronnym słuchaczem. Proszę obliczyć współrzędne przesunięcia, wychodząc z obecnej pozycji statku. Oczywiście, wiem, że jesteśmy jeszcze zbyt daleko,, ale pomińmy tę kwestię. Proszę pracować tak, jakby od pańskich obliczeń zależało nasze bezpieczeństwo. Max zaczerpnął głęboki oddech.
— Tak jest, sir.
Już miał wkładać nowe dyskietki, gdy Hendrix go powstrzymał krótkim „Nie”.
— Jak to, sir?
— Jeśli jest pan teraz szefem, musi mieć pan załogę. Noguchi proszę go wyręczyć!
— Tak jest, sir.
Noguchi, śmiejąc się, podszedł do Maxa. Podczas ładowania pierwszej skrzynki, nachylił się nad uchem „szefa” i wyszeptał z łobuzerską miną.
— Niech pan nie pozwoli zbić się z tropu. Powinniśmy mu pokazać, ile jesteśmy warci. Poza tym Kelly pomoże w najtrudniejszych przekształceniach.
A jednak Kelly nie pomógł. Wykonywał jedynie najprostsze mechaniczne czynności i nawet najmniejszym kiwnięciem głowy nie dał Maxowi do zrozumienia, czy pracuje poprawnie, czy się myli.
Gdy Jones sprawdził wydruki i porównał z mapą, nie podał obliczeń do maszyny, lecz Kelly’emu i Noguchi’emu. Po chwili rozbłysły światła, które powinny wyświetlić ostateczny wynik.
Doktor Hendrix nie odezwał się ani słowem, ale wraz z pozostałymi dwoma stał pochylony nad wydrukami. Po chwili lampki znowu zamigotały, zaś astronauta odłożył tabele i wystukał własny wynik.
— Różnimy się tylko dziewiątą cyfrą po przecinku. Nieźle.
— Czy to znaczy, że pomyliłem się?
— Niekoniecznie. Ja także mogłem popełnić omyłkę.
Na twarzy Maxa zagościł uśmiech, natomiast czoło Hendrixa przecięły głębokie bruzdy.
— A dlaczego nie uwzględnił pan efektu Dopplera?
Przez plecy przebiegł mu zimny dreszcz.
— Ja … zapomniałem, sir…
— Myślałem, że pan nigdy nie zapomina, Jones.
Po chwili ciągnął dalej.
— Człowiek, dowodzący statkiem nie ma prawa zapomnieć niczego, co mogłoby stanowić zagrożenie dla życia załogi. Dlatego, jako ćwiczenie, wykonał to pan całkiem nieźle, ale zapomniał pan o tempie. Gdyby się to działo w rzeczywistości, a nie na próbę, cały ten statek zdążyłby wylądować w Hadesie i rozbić się o Styks, a pan ciągle tkwiłby po uszy w rachunkach. Tu trzeba szybko i bezbłędnie! Trudno, mamy jeszcze dużo czasu. Jak na początek, bardzo dobrze.
Odwrócił się. Kelly uczynił jakiś ruch w kierunku wyjścia. Max zrozumiał, że czas na niego i zniknął w drzwiach.
Zanim zasnął, przemyślał całą tę sprawę od początku. Czy przypadkiem doktor Hendrix nie chciałby … Nie! To niemożliwe. Odsunął tę myśl. W końcu Kelly także mógł to zrobić — wystarczająco często widział, jak przeprowadza podobne obliczenia, w dodatku znacznie szybciej niż dzisiaj. Prawdopodobnie wina leżała po stronie Noguchi’ego — on przewinił … i to z pewnością. W końcu nie była to jakaś wielka tajemnica.
Kiedy zbliżali się do pierwszej anomalii, z dotychczasowych czterech wacht uczyniono dwie i w dodatku z pełną obsadą: astronauta, asystent, kartograf oraz rachmistrz.
Max został włączony w skład jednego z zespołów, gdzie powierzono mu pełną odpowiedzialność za wszystko, co robi. Gdy nadszedł decydujący moment, pracowały obie drużyny, a przy maszynie liczącej stał Kelly. Asystował mu Lundy.
Smythe wraz z Kovakiem pracowali nad mapami, podając dane Hendrixowi, który przekazywał je programistom. To właśnie on, jako astronauta, dowodził teraz statkiem. W obu rękach trzymał suwaki: jednym z nich utrzymywał prędkość „Asgarda” tuż przy granicy prędkości światła, drugim regulował kurs lotu.
Z wszystkich mężczyzn, uwijających się gorączkowo w sterowni, tylko kapitan Blaine zachował stoicki spokój, królując na swym tronie z cygarem w zębach. Przyglądał się szaremu ze zmęczenia Hendrizowi i nic nie mówił.
Tymczasem astronauta wyrzucał z siebie nieskończone potoki liczb, zachowując doskonałą dykcję, tak, aby nie było możliwości pomylenia się oraz niepotrzebnego powtarzania po raz drugi tego samego.
Max przysłuchiwał się, dziwił i uczył.
Co chwila spoglądał na kopułę, za którą widniała bezgraniczna przestrzeń — pustka, pożerana przez niewyobrażalną szybkość. Wtem Hendrix umilkł.
Max spojrzał na astronautę, zaś kiedy prowadzący całą tę operację powiedział — Uwaga … teraz! — ponownie zapatrzył się w gwiazdy. Niebo jakby się zachwiało, zapadło w sobie, przygasło, a po chwili nad kopułą rozbłysł nowy Wszechświat, czy raczej ten sam, lecz oglądany z innej strony.
— To jest Albert Memoriał … a ten tutaj to Hexagon…
Hendrix westchnął.
— Wszystko wskazuje na to, kapitanie, że i tym razem nam się udało. Spojrzał na Simes’a.
— Niech pan kontynuuje.
Przepuścił przed sobą kapitana, po czym obaj zniknęli za drzwiami. Wachty znowu wróciły do czterostopniowego cyklu, powrócił stary porządek i nieco monotonii, gdyż kolejna tranzycja miała się odbyć dopiero za kilka dni.
Max był zaskoczony, gdy podczas jednej z wolnych godzin został wezwany do Hendrixa. Założył najlepszy mundur, przyczesał włosy i poszedł na górę.
— Kartograf Jones melduje się na rozkaz.
Astronauta przyjął do wiadomości meldunek, lecz nie poprosił, by zechciał zająć miejsce.
— Wszystko w porządku, Jones … — Hendrix spojrzał na Kelly’eya, który również był obecny w kabinie.
— Może pan mu to powie …
— Skoro tak pan uważa! — Kelly najwyraźniej nie czuł się dobrze w tej roli — Widzi pan … Jones … sprawa jest następująca … otóż pan nie należy do mojej gildii … Max był tak zaskoczony, że nie potrafił odpowiedzieć. Chciał mówić, że myślał … że sądził … że nie przypuszczałby … ale w końcu nie wydobył z siebie ani jednego słowa. Kelly ciągnął dalej.
— Faktem jest, że musiałby pan mieć wykształcenie astronomiczne.
Właśnie omawialiśmy to razem.
Brzęczenie, które od pewnego czasu dawało mu się we znaki, spotężniało.
— I co, Jones? … — dotarło doń jakby z dużej odległości pytanie Hendrixa — Chce pan spróbować?
— Tak jest, sir.
— To dobrze. Obserwowaliśmy pana razem … ja i Kelly … i doszliśmy do wniosku, że dałoby się nauczyć pana niezbędnej szybkości i zręczności. Hm … mam nadzieję, sir.
— Ja także chciałbym w to wierzyć — odparł sucho Hendrix. — Ale to się dopiero okaże. Jeśli coś nie wyjdzie, zawsze może pan ponownie wstąpić do swojej gildii, nie obawiając się żadnych szykan. W każdym razie nabędzie pan nieco doświadczenia, a to też się liczy.
Astronauta znowu spojrzał na Kelly’eya.
— Chciałbym jeszcze przez chwilę porozmawiać z tym panem. Później podejmiemy wspólną decyzję.
Gdy Kelly już wyszedł, Hendrx podszedł do biurka, wyciągnął książeczkę lotów Maxa i nieoczekiwanie surowym tonem zapytał ciągle stojącego w postawie zasadniczej Jonesa.
— Czy to pańska książka?
— Tak jest, sir.
Hendrx popatrzył mu prosto w oczy.
— Nie ma co, piękny obraz kariery. Mógłby pan opowiedzieć coś więcej na ten temat?
Chwila przerwy, która nastąpiła po tym pytaniu, nie trwała dłużej, niż czas, potrzebny na dwanaście uderzeń serca, lecz Maxowi wydawało się, że trwa całą wieczność.
W końcu poczuł się niezbyt pewnie, gdyż zaczęły dawać się we znaki wyrzuty sumienia oraz żal za grzechy.
Usłyszał swoje własne słowa, choć nie był pewny, że to właśnie on je wypowiada.
— To nie jest obraz pięknej kariery, sir. Ta książka od początku do końca kłamie.
Sam nie wiedział, jak mu się to udało. Dopiero w ostatniej chwili zrozumiał, iż w ten sposób niszczy wszystkie szansę, burzy z takim trudem wzniesioną konstrukcję, ale było już za późno. Mimo to, zamiast poczuć się załamanym lub zdruzgotanym, wrócił nastrój beztroski, jakiegoś dziwnego odprężenia. Hendrx odłożył dokument na biurko.
— Bardzo dobrze, Jones, znakomicie. Gdyby udzielił mi pan innej odpowiedzi, wypędziłbym pana ze sterowni i to na zawsze. Lecz skoro tak, może zechciałby mi pan nieco dokładniej opowiedzieć, co się stało? … Proszę usiąść. Max zajął miejsce i zaczął opowiadać. W tajemnicy zachował jedynie imię Sama oraz te szczegóły, które mogłyby wskazywać na jego udział w całym tym przedsięwzięciu.
Oczywiście nie uszło to uwagi gospodarza, który bez owijania w bawełnę zapytał, o co tu chodzi.
— Niestety, tego nie mogę powiedzieć, sir…
— W porządku. Chcę pana zapewnić, że nie zamierzam przedsięwziąć żadnych kroków w celu odszukania tego człowieka … o ile oczywiście, znajdowałby się przypadkiem na „Asgardzie”.
— Dziękuję, sir.
— A teraz, drogi chłopcze, powiedz mi, co cię skłoniło do tego oszustwa? Chyba nie sądziłeś, że nikt na to nie wpadnie?
— Nie … Wiedziałem, że kiedyś tak się stanie. Ale chciałem poznać Kosmos i nie miałem żadnej innej możliwości.
Ponieważ Hendrix nie odpowiedział, Max ciągnął dalej. Po uczuciu uspokojenia, odprężenia, ulgi, teraz czuł naglącą potrzebę usprawiedliwienia się, obrony, przedstawienia swoich racji, gdyż nie chciał, aby doktor Hendrix pożegnał go, mając fałszywy obraz sytuacji. Zależało mu na tym człowieku. Wiedział, że zrobił to, co musiał uczynić … — tak przynajmniej mu się zdawało.
— A co pan sam zrobiłby na moim miejscu, sir?
— Ja? Może pan zamierza przez to pytanie dowiedzieć się, czy oceniam pański występek tak samo z punktu widzenia prawa, jak i moralności?
— Zakładam, że tak właśnie jest.
— Uważam, iż nie jest dobrze, jeśli ktoś ucieka się do kłamstwa, aby zdobyć to, na czym mu zależy. To niegodne! Doktor Hendrix poskubał się w wargę.
— Być może przedstawiam w tej chwili nieco faryzejski osąd pańskiej sprawy … to moja własna słabość … W końcu muszę przyznać, że włóczęga, jakim pan był, nie mógł sobie pozwolić na luksus godności osobistej. A jeśli chodzi o wszystko inne, to trzeba powiedzieć, iż człowiek jest istotą z osobowością kompleksową … nie wiem, nie czuję się dobrze w roli sędziego. Nie umiem wydać wyroku w pańskiej sprawie, Jones. To należy do pana. Władze osądzą ten postępek. Mnie w tej chwili interesuje jedynie fakt, czy posiada pan zdolności, które chciałbym wykorzystać …
Uczucia Maxa znowu opadły parę stopni niżej, gdyż ponownie powróciła myśl o tym, że przegrał wszystkie szanse.
— Jak mam to rozumieć, sir?
— Proszę nie wyciągać fałszywych wniosków, Jones … — Hendrix postukał w leżąca ciągle na biurku książkę — To nie jest po mojej myśli … nie pochwalam tego rodzaju metod. Ale, być może, jest pan w stanie naprawić swój błąd. Ponieważ potrzebuję pilnie jeszcze jednego oficera, pańskie szansę są dosyć duże. Jeśli okaże się, że jest pan odpowiednim kandydatem, rozpatrzymy tę sprawę przychylnie. Nie ukrywam, że moja decyzja jest w znacznym stopniu uzależniona od względów natury osobistej. Pański wuj zobowiązał mnie, abym to zrobił.
— Zrobię wszystko, co będzie w mojej mocy, sir. Dziękuję.
— Proszę mi nie dziękować. Niezależnie od tego, co postanowię, muszę przyznać, że nie jestem szczególnie dobrze do pana nastawiony … przynajmniej w tej chwili. Proszę z nikim nie rozmawiać na ten temat — Poproszę kapitana, aby zwołał zebranie gildii. Ja, Blaine i mr. Simes będziemy za panem głosować. W międzyczasie wystawimy pana na próbę, aby móc się dowiedzieć, czy naprawdę spełnia pan wszystkie wymagania. Poza tym formalności będą nieco inne od ogólnie przyjętych … chyba nie dziwi to pana, Jones? Max nie miał pojęcia o jakichkolwiek formalnościach, choć wiedział, że niekiedy oficerowie wysiadają przez „luk załadunkowy”. Na razie interesowała go jednak inna sprawa.
— Mr. Simes, sir?
— Oczywiście. Wszyscy astronauci, z którymi pan pracuje, będą się musieli wypowiedzieć w tej sprawie.
— Hm … I decyzja musi być jednogłośna?
— Tak.
— A zatem … a zatem może pan już w tej chwili zrezygnować z całej tej sprawy. Sądzę … umiem docenić pańskie trudy, ale … Głos uwiązł mu w gardle. Doktor Hendrix uśmiechnął się zimno.
— Nie zechciałby pan zostawić tego wszystkiego w moich rękach?
— Przepraszam, sir.
— Kiedy sprawa zostanie załatwiona, porozumiem się z panem … A może inaczej: o ile sprawa zostanie załatwiona, dam panu znać.
— Tak jest, sir! — Max powstał — Proszę o wybaczenie raz jeszcze, ale istnieje kilka wątpliwości, które chciałbym wyjaśnić.
Astronauta pochylał się już właśnie nad biurkiem, chcąc przystąpić do własnych zajęć, lecz spojrzał w stronę Maxa, ukazując złą, zniecierpliwioną twarz.
— O co chodzi?
— Może powiedziałby mi pan … pytam tylko przez ciekawość … otóż, może zechciałby mi pan powiedzieć, w jaki sposób odkrył pan to fałszerstwo, sir?
— Ach, to chcesz wiedzieć, Jones! So cóż … sam się zdradziłeś. Jestem przekonany, że nie tylko ja znam tę sprawę … Kelly chyba też … on zawsze ma szczęście w rozwiązywaniu tego rodzaju łamigłówek. Pewnego razu słyszałem, jak Lundy zapytał pana o pewną knajpką na Księżycu. Z pańskiej odpowiedzi wywnioskowałem, że nie wie pan, o czym mowa, a to jest niemożliwe. Każdy astronauta, każdy, kto lata w Kosmosie, musi znać to miejsce … Ta knajpka znajduje się tuż naprzeciwko wschodniej śluzy do księżycowego kosmodromu.
— Oh!
— Lecz cała sprawa wyjaśniła się już ostatecznie w połączeniu z tym … — ponownie postukał w książeczkę lotów.
— Jak pan wie, Jones, stale mam do czynienia z liczbami, dlatego nie mogę nie zwracać uwagi na wymowę liczb, tak samo, jak nie mógłbym sam z siebie przestać oddychać. A z tego dokumentu wynika, że wyruszył pan w Kosmos na rok przed odejściem pańskiego wuja. Dobrze jednak wiem, że w tamtym czasie Chet kształcił pana u siebie w domu i nie mogło być inaczej, gdyż był pan zbyt młody. A zatem dwa równoważne fakty stoją wobec siebie w jawnej sprzeczności … czy potrzebne są dalsze wyjaśnienia?
— Widzę, że nie wykazałem się zbytkiem inteligencji …
— Z pewnością nie można tego panu przyznać. Język liczb jest jednoznaczny, dlatego lepiej z nimi nie kręcić. Co poza tym leży panu na sercu?
— Niepokoją mnie jeszcze konsekwencje tego, co zrobiłem … — Wskazał na sfałszowany dokument.
— Ach, to tutaj … — westchnął Hendrix, podając książeczkę Jonesowi — Nie wiem. To jest już wyłącznie sprawa Gildii Stewardów i Pisarzy. Mój cech nie będzie się mieszał w kwestie natury dyscyplinarnej, należące do innej gildii. Nie mam jednak wątpliwości, że sklasyfikują to jako wykroczenie przeciwko etyce zawodowej i wyciągną wnioski …
Z tą słabą pociechą Max wyszedł z kabiny Hendrixa. Mimo to czuł się znacznie lepiej, niż w chwili, gdy wchodził onegdaj na pokład. Myśl, o czekającej go karze nie była aż tak bardzo nie do zniesienia, jak życie z obawą, kiedy i gdzie go nakryją. Wkrótce jednak i o tym zapomniał — wizje ponurej przyszłości ustąpiły radości z powodu pierwszego kroku, jaki wreszcie zrobił na drodze do astronautyki. Chciałby móc opowiedzieć o tym Samowi … albo Ellie …