20

Winda nie zdążyła się jeszcze zatrzymać, gdy na zewnątrz wypadło czterech uzbrojonych mężczyzn. Max omal się nie potknął na ten widok. Opuścił Ellie na ziemię.

Rozpoczęła się strzelanina. Kr. Chips w samą porę umknął spod zasięgu ognia. Małpka zaczęła piszczeć, skomleć i biadolić. Eldreth usiłowała powstać.

— Jest pani w stanie iść?

— Chyba tak, ale …

Przerwała, gdyż Max podbiegł do windy i zaczął szarpać drzwi. Stalowa zapora nie ustępowała. Dopiero po chwili zorientował się, że dźwig ruszył do góry. Z całej siły nacisnął guzik, przywołujący windę na dół.

Nic z tego — winda nie reagowała. Postukał w siatkę.

— Ejże, wy, tam na górze! Spuszczać windę!

Nikt nie zważał na rozpaczliwe krzyki. Ogarnięty ostatecznym zwątpieniem wczepił się w siatkę i stał tak, wpatrzony w górę. Kiedy odwrócił wzrok chcąc zobaczyć, co się dzieje na polu walki, nie dostrzegł Sama. Tylko gromada centaurów wirowała w odległości dwustu — trzystu metrów od statku, niczym koła młyńskie, powoli, lecz skutecznie dokonujące dzieła zniszczenia. Czterej mężczyźni, którzy przybyli z pomocą, rozciągnęli się w długą linię, strzelając raz za razem. Centaury padały na ziemię, jeden po drugim. Kiedy doliczył do siedmiu, stado odtrąbiło odwrót. Strzały jednak nie umilkły. Zanim napastnicy wycofali się za wzgórze, padło jeszcze kilku.

— Wstrzymać ogień! — krzyknął któryś z nich.

W tej samej chwili jeden z oddziału wdarł się na sam środek placu boju. Pozostali ruszyli za nim. Kiedy wracali, nieśli coś, co wyglądało niczym małe zawiniątko z odzieżą. Tymczasem winda zjechała na dół, drzwi się otwarły i wszyscy weszli do środka. Powoli, ostrożnie ułożyli tobołek na podłodze.

Jeden z nich spojrzał na Eldreth, zdjął kurtkę i przykrył nią twarz Sama. Dopiero teraz Max rozpoznał w tym człowieku pierwszego oficera.

Powoli toczył wzrokiem po pozostałych: mr. Daigler, jakiś człowiek z maszynowni /znał go tylko z widzenia/ oraz mr. Giordano. Po zakurzonej twarzy grubasa biegły ciurkiem łzy.

— Ci przeklęci rzeźnicy … — wykrzyknął zdesperowany — On jeden przeciwko takiej bandzie nie miał najmniejszych szans. Po prostu zdeptali go … Spojrzał na Maxa.

— Ale drogo za to zapłacili. Mr. „Gi” najwyraźniej nie wiedział, do kogo mówi.

— Czy on nie żyje?

— A jakżeby inaczej. Niech pan nie zadaje takich głupich pytań. Steward odwrócił się do ściany. Winda stanęła. Walther wyjrzał na zewnątrz.

— Nie potrzebujemy widowni! — krzyknął gniewnie — To nie cyrk!

— Proszę go wynieść — rzucił w stronę obecnych w środku. Kiedy Max schylał się nad bezwładnym ciałem, kątem oka dostrzegł mrs. Dumont, która objęła Eldreth i wyprowadziła ją na korytarz. Powoli unieśli Sama. Lekarz już czekał.

Walther wyprostował się. Sprawiał wrażenie, jakby dopiero teraz dostrzegł obecność Maxa.

— Mr. Jones? … Zechciałby pan pozwolić do mojej kabiny tak szybko, jak to tylko będzie możliwe?

— Tak jest, sir. Gdy jednak spojrzał na Sama, dodał niepewnie.

— Chciałbym jednak …

— W tej chwili nie ma pan tutaj nic do roboty. Proszę ze mną — uciął w pół zdania Walther, lecz za moment dodał nieco przyjaźniej.

— Powiedzmy, że za kwadrans … Tyle czasu powinno panu wystarczyć, aby się umyć i przebrać …

W największym pośpiechu wziął prysznic, ogolił się i założył świeże ubranie. Nie miał tylko czapki, gdyż zgubił ją gdzieś w dolinie — tam, gdzie ich schwytano.


Punktualnie co do minuty zapukał do drzwi kabiny pierwszego oficera. Oprócz gospodarza przy stole siedział główny inżynier Compacnor: oraz mr. Samuels — rachmistrz. Popijali kawę.

— Proszę, niech pan wejdzie, Jones … — zaprosił go Walther.

— Może kawy?

— O, tak. Bardzo proszę, sir.

Max dopiero teraz poczuł potworny głód, więc nie oszczędzał śmietanki i cukru. Po chwili w filiżance miał jasnobrązowy syrop. Siedział, pijąc powoli kawę, podczas gdy trzej mężczyźni kontynuowali przerwaną jego wejściem dyskusję. Nagle, zupełnie bez związku z tym, o czym mówiono, mr. Walther zwrócił się do Maxa.

— Jak się pan czuje?

— Poza tym, że jestem trochę zmęczony, nic mi nie dolega, sir.

— Rozumiem, że nie wrócił pan z wczasów, tym bardziej więc jest mi przykro, iż nie_daję panu spokoju. Czy orientuje się pan w naszym obecnym położeniu?

— Częściowo … Sam … mr. Andersen … — głos go zawiódł.

— Bolejemy wszyscy nad jego śmiercią … — powiedział poważnie Walther — Muszę przyznać, że pod pewnym względem był to najlepszy człowiek, z jakim kiedykolwiek zdarzyło mi się pracować … Ale proszę, niech pan mówi dalej.

Max opowiedział pokrótce, co było mu wiadome, jednak zataił szczegóły śmierci Blaine’a i Simes’a. Po prostu stwierdził tylko fakt, że byli martwi. Walther skłonił potwierdzająco głową.

— A zatem wie pan, czego się spodziewamy z pańskiej strony?

— Chyba tak. Mamy ruszać w dalszą drogę, a ja mam być astronautą … Zawahał się.

— Sądzę, że spełnię te nadzieje.

— Hm … ale to jeszcze nie wszystko.

— Tak, sir? …

— Potrzebujemy pana w roli kapitana.

Spojrzenia wszystkich trzech mężczyzn spoczęły na jego twarzy. Maxa zawiodły zmysły … przez moment nie bardzo wiedział, kim jest i gdzie się znajduje. Dopiero głos pierwszego oficera, dobiegający z jakiejś dużej odległości, niczym przez watę w uszach, przywiódł go do rzeczywistości.

— … musimy niezwłocznie opuścić tę planetę. Prawo stanowi zupełnie jednoznacznie: podczas lotu dowództwo może sprawować jedynie ten, kto ma kwalifikacje astronawigatora. Dlatego prosimy, aby zechciał pan przejąć odpowiedzialność za statek i wydawane rozkazy. Choć jest pan jeszcze młody, jednak wiedza oraz zdolności zupełnie spełniają stawiane prawem warunki. Mr. Jones … pan musi przyjąć tę propozycję.

Max zebrał się w sobie. Powoli, z ogromnym wysiłkiem doprowadził do tego, że rozmyte, przelewające się niczym żywa plazma sylwetki odzyskały swe normalne wymiary i jednoznaczne kształty.

— Mr. Walther? …

— Tak? … — Ale ja nie jestem astronautą … Byłem zaledwie aspirantem …

— Kelly powiedział, że pan jest astronautą — odparł Compagnon.

— To raczej on nim jest. Inżynier pokręcił głową.

— Nie do pana należy osąd. Samuela przytaknął ruchem głowy. Compagnon ciągnął dalej.

— Mówiąc szczerze, muszę wyznać, że wolałbym, aby mr. Walther przejął to stanowisko, ale on nie dorósł jeszcze do podobnej funkcji. Byłbym szczęśliwy, mogąc powierzyć dowództwo Hendrixowi, lecz jego nie ma już wśród nas. Chętnie sam obarczyłbym się tym ciężarem, ale jako fizyk wiem przynajmniej tyle, że nigdy w życiu nie zdołałbym osiągnąć takiej wszechstronności, jakiej wymaga się od astronauty. Poza tym ta funkcja nie odpowiada memu temperamentowi. Kelly powiedział, że pan jest jedynym, który potrafi sprostać temu zadaniu, a ja jemu wierzę. A zatem, sam widzisz, drogi synu, iż musisz się pogodzić z tą koleją rzeczy. Musisz podjąć się tej niełatwej roli, a wraz z nią przejąć autorytet, nieodłącznie związany z kapitańskim tytułem. Oczywiście, może pan liczyć na pomoc Walthera … wszyscy będziemy spieszyć z radą i wsparciem, ale tylko na panu, wyłącznie na panu będzie spoczywała odpowiedzialność.

Max poczuł, jak serce zaczęło walić, niczym młot. Rozbolała go głowa. Pierwszy oficer spojrzał nań wyraźnie zatroskany.

— I co? …

— Przyjmuję … — wydyszał ciężko, a po chwili dodał — Co innego mi pozostaje? Walther powstał z miejsca.

— Jakie są pańskie rozkazy, sir?

Max siedział w bezruchu — usiłował uspokoić szalony łomot serca. Palcami uciskał skronie, chcąc doprowadzić tętno do normy.

— Hm … proszę kontynuować normalny tok prac … Przygotować statek do startu.

— Tak jest, kapitanie! — wyprężył się Walther — Mogę jeszcze spytać na kiedy planuje pan odlot, sir? Max ponownie usiłował powstrzymać natłok myśli.

— Kiedy? … Z pewnością nie wcześniej, niż jutro … jutro w południe. Najpierw muszę się wyspać.

Przyszło mu do głowy, że zgodnie z wcześniejszymi planami pierwszego oficera powinni wynieść statek na orbitę stacjonarną. W ten sposób uwolniliby się od towarzystwa centaurów i jednocześnie mogliby przeprowadzić odpowiednie namiary.

— Uważam, że to dobra decyzja, sir. Potrzebujemy nieco czasu … Także i Compagnon powstał.

— Jeśli kapitan pozwoli … załoga czeka na rozkazy. Muszę już iść. Dołączył się Samuele.

— Pańska kabina jest gotowa, sir. Polecę przenieść rzeczy osobiste.

Max patrzył się otępiałym wzrokiem — nie miał pojęcia, co powinien uczynić. W ogóle nie znał swych nowych obowiązków.

— W porządku. Dziękuję panom.

— Tak jest, sir … Samuels obrzucił go nieco krytycznyn spojrzeniem.

— Proszę mi pozwolić skierować tu Lopeza … pańska fryzura domaga się fryzjera, sir.

— Skoro to konieczne …

Rachmistrz i główny inżynier opuścili kabinę. Max stał ciągle na środku pokoju — nie wiedział, co teraz należy czynić.

— Kapitanie … — odezwał się Walther — Zechciałby mi pan poświęcić kilka minut? …

— Oczywiście. Usiedli. Pierwszy oficer nalał w filiżanki kolejną porcję kawy.

— Mr. Walther … czy jest możliwe powiadomienie kambuza? Jeszcze nic nie jadłem …

— Ależ tak, sir. Zapomniałem. Przepraszam. Zamówił herbatę oraz kanapki. Po chwili ponownie zwrócił się do Maxa.

— Wybaczy pan, ale musiałem zaczekać, aż zostaniemy sami.

— Tak? …

— Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale nie wszyscy muszą wiedzieć wszystko.

— Hm… a o co chodzi? Walther obracał w rękach filiżankę.

— Czy pan zna okoliczności śmierci mr. Simes’a? Max powiedział mu wszystko, co usłyszał od Sama. Walther skinął głową.

— W zasadzie tak to wyglądało, ale … Może nie należy źle mówić o zmarłym, lecz Simes miał nieznośny charakter. Kiedy Blaiae umarł, uważał za naturalne, iż właśnie on powinien go zastąpić.

— Hm … Sądzę, że z prawnego punktu widzenia miał rację.

— Absolutnie nie! Boleję, iż muszę jeszcze raz grzebać się w tych brudach, ale tak właśnie było. Simes nie miał żadnego prawa do czegokolwiek, a zwłaszcza do schedy po Blaine’m. Max zmarszczył brwi.

— W tej chwili nic już nie rozumiem.

— Kiedy wylądowaliśmy, objąłem władzę ja, jako senior. Astronauta dowodzi jedynie w czasie lotu, na lądzie ja wydaję rozkazy, jako najstarszy. W sytuacji, która zaistniała po śmierci Blaine’a Simes nie miał żadnego prawa obwoływać się kapitanem, bo choć istotnie był najstarszy stopniem jednak wszelkie decyzje co do nominacji zastępcy należały do mnie. Rozmawiałem o tym wszystkim z Kelly’eyem i dowiedziałem się, jak wyglądała sprawa ostatniej tranzycji. Dlatego postanowiłem, że raczej zgnijemy na tej planecie, niż Simes miałby objąć dowództwo. Kiedy po śmierci kapitana sprowadził się do jego kabiny i polecił mnie wezwać, usiłowałem wyprowadzić go z błędu. Skoro nie usłuchał argumentacji słownej, poszedłem po świadków oraz szefa policji, aby wspólnymi siłami wyrzucić tego szaleńca z miejsca, którego nie powinien zajmować. Resztę już pan zna … Anderson nie tylko panu uratował życie. Ja także zawdzięczam mu wiele … bardzo wiele … Nieoczekiwanie zmienił temat.

— Czy pan naprawdę umie liczyć w pamięci, bez tabel i książek?

— Hm … chyba tak.

— Opanował pan wszystkie tabele, czy zna pan tylko kilka?

— Znam wszystkie standardowe wzory, wykresy, tabele i podręczniki, które na ogół służą astronautom.

Max zaczął opowieść o swym wuju, lecz Walther przerwał mu w połowie.

— Przepraszam, że jestem niecierpliwy, ale spieszę się podzielić kolejną nowiną. Jestem szczęśliwy, że pan istnieje … Jedyne książki, którymi dysponujemy, spoczywają teraz w pańskiej pamięci. Kiedy Kelly opowiedział Waltherowi, jak się rzeczy w istocie mają, wszczęli śledztwo. Niestety, bez rezultatów — cały zbiór niezbędnych książek przepadł gdzieś bez wieści. Wyznaczono wysoką nagrodę. Wszyscy rzucili się do poszukiwań. Zbadano całe wnętrze statku, cal po calu, od dolnego pokładu aż po górne poszycie, lecz książek nie znaleziono.

— Podejrzewam, że wyniósł je gdzieś na zewnątrz i zakopał … — zakończył ponuro Walther — Nawet gdybyśmy mieli w tej chwili pełną swobodę ruchów, a centaury w ogóle by nie istniały, wątpię, czy udałoby się je znaleźć. Dlatego cieszę się, gdy słyszę, że darzy pan swą pamięć tak samo wielkim zaufaniem, jak Kelly.

W tej samej chwili Maxa opadły wątpliwości: w końcu inaczej się robi coś dla sportu, a inaczej z powodu konieczności.

— Aż tak źle jeszcze nie jest … — odparł z namysłem — Być może Kelly nie wpadł na ten pomysł, lecz większość logarytmów i tabel znajduje się w książkach inżynieryjnych … wystarczy tylko poszukać. W każdym razie znajdziemy tam wszystko, co jest potrzebne podczas normalnego lotu. Wszystkie inne księgi służą jedynie do przeprowadzenia tranzycji.

— Kelly nie zapomniał o tym. A teraz niech mi pan zechce powiedzieć, sir, w jaki sposób wycofuje się statek patrolowy, jeśli zetknie się z nową kongruencją?

— Ach … więc tego pan ode mnie oczekuje? …

— Nie moją jest rzeczą podpowiadać kapitanowi, w jaki sposób powinien prowadzić statek — odparł oschle Walther. Max nie przeciągał struny.

— Długo rozważałem ten problem … — powiedział powoli — … Miałem przecież bardzo dużo czasu …

Nie wspomniał, że znaczną część bezsennych nocy poświęcił na to, aby utrzymać się przy zdrowych zmysłach.

— Oczywiście nie dysponujemy takimi przyrządami, w jakie są wyposażone patrolowce … poza tym warto pamiętać, że i one niekiedy nie wracają.

— Ale …

Przerwało im pukanie do drzwi.

Po chwili wszedł pomocnik stewarda, dźwigając oburącz olbrzymią tacę, zastawioną jedzeniem. Nakrył do stołu. Maxowi zrobiło się ciemno przed oczami.

Przyszedł do siebie dopiero w momencie, gdy mógł zabrać się do konsumpcji. W mgnieniu oka posmarował chleb masłem i konfiturami, po czym ugryzł wielki kęs.

~ Mój Boże … tego tylko czekałem.

— Chyba powinienem był wcześniej o tym pomyśleć — uśmiechnął się Walther — Może banana?

Max drgnął.

— Tylko nie to. Obawiam się, że już nigdy nie będę mógł jeść żadnych bananów, ogórków i papajów …

— Uczulenie?

— Coś w tym rodzaju. Zjadł kanapkę i zabrał się za następną.

— Jeśli chodzi o szczegóły naszego lotu … może pomówimy o tym nieco później …

— Tak jest, kapitanie.

Obudził się tuż przed kolacją. Przez dobrą chwilę oglądał swe nowe wcielenie, wpatrując się w ogromne lustro, zajmujące połowę ściany kapitańskiej sypialni.

Włosy były już krótko przycięte, zaś dwie godziny snu usunęły uczucie skrajnego wyczerpania.

Sięgnął po czapkę, na której otoku widniało jeszcze imię Hendrixa. Później wcisnął się w nowy mundur, opatrzony już kapitańskimi epoletami. Ponownie stanął przed lustrem, obrócił się kilka razy, popatrzył krytycznym wzrokiem i westchnął: trudna rada, kiedyś trzeba uczynić pierwszy krok. Kiedy był w drodze do salonu, rozbrzmiały głośniki.

— Do załogi i pasażerów: proszę zgromadzić się w salonie! Milczący tłumek rozstąpił się, czyniąc dlań wąskie przejście. Podszedł do kapitańskiego stołu. Walther stał już przy swoim krześle.

— Dobry wieczór, sir. Usiedli. Naprzeciwko siebie miał miss Eldreth.

— Hallo, Ellie …

Poczuł, jak fala gorąca ogarnia go po czubki uszu. Niewątpliwie poczerwieniał.

— Dobry wieczór, kapitanie — odparła mocnym, dźwięcznym głosem. Ubrała się w tę samą suknię, którą nosiła owego wieczora, gdy po raz pierwszy zobaczył ją w salonie.

Ktoś, kto nie znałby jej dobrze, nie mógłby się domyśleć, że jest to ta sama dziewczyna, która przed kilkoma godzinami przybyła na statek windą.

W kilku słowach pierwszy oficer przedstawił ich obecną sytuację. Zakończył w sposób następujący:

— … dlatego zgodnie z literą prawa postanowiłem przekazać pełnię władzy w ręce nowego kapitana. Prosimy, kapitanie Jones.

Max powstał, rozejrzał się, lecz nie mógł wykrztusić ani jednego słowa. Po chwili przyszło mu do głowy, że powinien sięgnąć po szklankę z wodą. Przełknął łyk … pomysł był o tyle zbawienny, iż ta drastyczna chwila ciszy mogła zostać uznana za dowód talentu oratorskiego, a nie — przejaw jego słabości.

— Drodzy goście i koledzy … — rozpoczął, czując, że powraca mu siła — … nie możemy zostać dłużej na tej planecie. Niedawno nasz lekarz poinformował mnie, iż świat zwierzęcy, istniejący na Caritas, żyje w strukturach nazwanych „symbiotycznym niewolnictwem”. Co jest dobre dla zwierząt, dla ludzi jest niekiedy nie do przyjęcia. Ponieważ nie możemy zmienić układu sił, musimy odlecieć. Przerwał na moment, znowu sięgnął po szklankę z wodą, wypił nieco.

Spojrzał w oczy Ellie i nabrał jeszcze większej pewności.

— Być może pewnego dnia wylądują tu ludzie lepiej przygotowani do kolonizacji tej planety, niż my w tej chwili. Jeśli zaś chodzi o nasze własne losy … Chciałbym zawrócić przez tę samą „dziurę”, wyrwę czasoprzestrzeni, którą się tu dostaliśmy. Oczywiście, nikogo nie zmuszamy do powrotu, lecz jest to jedyny sposób, by móc wrócić do domu. Jeśli ktoś z państwa nie chce ryzykować niebezpiecznego lotu, możemy go wysadzić na północnym kontynencie planety, nazwanej przez nas „Afrodytą”. Choć będzie tam zapewne zbyt gorąco, niewątpliwie istnieją jakieś szanse przetrwania. Wszystkich chętnych proszę o sporządzenie listy i dostarczenie jej rachmistrzowi jeszcze dziś wieczór. Pozostali wraz ze mną podejmą próbę powrotu. Przez chwilę panowało pełne oczekiwania milczenie.

— To wszystko — zakończył i zajął miejsce przy stole.

Загрузка...