Zdjęto im pęta. Ich pan i władca dotknął po prostu sznurów, które opadły bezwładnie na ziemię.
Władca zlustrował ich charakterystycznym wzrokiem kupca i wymienił z ich właścicielem kilka słów. Najwyraźniej musieli podjąć jakąś ważną decyzję, gdyż miny mieli poważne. Max wyciągnął nóż.
Jeszcze nie bardzo wiedział, jak powinien się nim posługiwać lecz był przekonany, że nie pozwoli zaszlachtować się jak bydło w rzeźni. Jednak sytuacja kryzysowa minęła. Ich strażnik, właściciel czy przewodnik ponownie założył im pęta i poprowadził za sobą. Po kwadransie byli już w pobliżu polany, skąd wyszli. Kiedy centaur odszedł, Ellie rozejrzała się wokół, po czym westchnęła.
— Zawsze mamy szczęście … Cieszę się, że znowu mogę być tutaj.
— Rozumiem panią doskonale.
Przez dwa, w końcu trzy dni rozprawiali o szansach, jakie mają. Kiedy oświetlające polanę lampiony opadły z drzew, stracili nadzieję na jakikolwiek ratunek.
Zaczęli odczuwać rosnący z każdą godziną strach. Ellie uśmiechała się coraz rzadziej, a z jej przekornego ducha nie pozostało ani śladu. Max z kolei zaczął, podchodzić do sprawy w sposób filozoficzny. Ponieważ nigdy nie spędził tyle czasu w jednym miejscu, niewiele też się spodziewał po tej sytuacji, a jako że nie oszukiwał się już wcześniej nie odczuwał w tej chwili wielkiego zawodu.
Tydzień po uwięzieniu, wcześnie rano Ellie odsunęła od siebie ciągle to samo śniadanie i usiadła w milczeniu pod drzewem. W ten sposób spędziła cały ranek. Wszystkie próby Maxa kończyły się niepowodzeniem — jego namowy i apele do rozsądku Ellie budziły w niej jedynie coraz większą zaciętość. W ostatecznym zwątpieniu zaczął szukać ratunku w obietnicach.
— Podaruję pani dwa statki gwiezdne oraz partyjkę szachów …
— Pan? … Tu nie ma nic do śmiechu … — odparła kwaśno — Poza tym w jaki sposób mielibyśmy grać?
— Możemy grać w pamięci …
— Bez sensu. Wystarczy, jeśli pan powie, że ma lepszą pamięć, a ja nie będę mogła dowieść swoich racji. Nie pozwolę się oszukiwać.
— To najmniej ważny powód … Jest pani małostkowa. Wtem roześmiała się.
— To już brzmi lepiej. Ostatnio był pan niezwykle miły w stosunku do mnie … zbyt miły, a tego nie znoszę. Ale skoro tak, to możemy zagrać, tylko w prawdziwe szachy …
— W jaki sposób?
— W taki … — podniosła kilka igieł, których grube pokłady zalegały całą polanę — Ta duża igła jest statkiem flagowym, inne wielkości będą też oznaczały inne rodzaje statków. Wszystko jest możliwe, trzeba tylko pomyśleć, widzi pan?
Oboje bez reszty pogrążyli się w rozgrywce. Odsunęli dzban z wodą, żeby nie przeszkadzał. „Ziemia niczyja” także została oznakowana igłami w biało-czarną szachownicę. Ponieważ poszczególne ruchy musieli odbywać w pamięci, między jednym a drugim posunięciem mogli zaoszczędzić mnóstwo czasu — nie trzeba było przesuwać figur. Małe kamyki oznaczały roboty. Kawałki drewna z powtykanymi igłami zastąpiły im pionki. Po południu wszystko było już gotowe i mogli rozegrać pierwszą partię. Dopiero zapadający zmierzch zmusił ich do zawieszenia gry. Kiedy ułożyli się na ziemi, Max podjął niezwykle praktyczne postanowienie.
— Chyba lepiej będzie, jeśli dzisiaj zdecydujemy się na separację … myślę oczywiście o trzymaniu się za ręce. W ten sposób możemy zburzyć całą szachownicę.
— A zatem nie zmrużę oka ze strachu. Poza tym pomysł jest bez sensu … ten goryl i tak popsuł nam szyki, gdyż zmieniając wodę wlazł na pole.
— Nie szkodzi. Dobrze pamiętam, jak wszystko stało.
— Skoro tak, po co te obawy? Jutro odtworzymy sytuację korzystając z pańskiej pamięci. Proszę o rękę … W ciemności odnalazł jej dłoń.
— Dobranoc, Max. Kolorowych snów.
— Dobranoc.
Następnego dnia grali od wschodu do zachodu słońca. Kiedy przyszedł strażnik, nie przerwali zabawy. Centaur usiadł obok i przyglądał się im bez słowa ponad godzinę. Kiedy Ellie była zmuszona wykonać nich do tyłu, Max odezwał się niezwykle poważnym tonem.
— Pani gra znakomicie … diabelnie.
— Dziękuję za pochlebstwo.
— To nie pochlebstwo. Naprawdę tak sądzę. Niewątpliwie kobiety są równie inteligentne, jak mężczyźni, tylko na ogół nie mają okazji, by dać tego dowody … prawdopodobnie nie uważają, że jest to konieczne. Jeśli kobieta jest piękna, nie musi myśleć. Weźmy pani przykład …
— Oh! A więc jestem szpetna!
— Chwileczkę, jeszcze nie skończyłem. Spójrzmy w takim razie na Helenę trojańską. W tym przypadku …
Dopiero teraz spostrzegł, że przemawia do jej pleców. Wyciągnął rękę, jak tylko mógł najdalej i dotknął jej ramienia.
— Ellie? …
Odtrąciła dłoń.
— Proszę zachować dystans… Pan śmierdzi, niczym stary kozioł.
— Cóż … — odparł, jak tylko umiał najzimniej — … pani też nie jest lilijką. Nie myła się pani co najmniej od paru wieków …
— Wiem! — krzyknęła i zaczęła płakać — Nienawidzę siebie samej! Wyglądam obrzydliwie.
— W tym miejscu pani przesadziła … przynajmniej tak sądzę.
— Ty kłamczuchu!
Choć starała się, by jej głos drżał ze świętego oburzenia, odwróciła brudną, zapłakaną twarz i spojrzała w jego stronę.
— Przecież mydło i woda przywrócą panią do dawnej świetności.
— Żebym je chociaż miała … Ale panu także nic nie brakuje. Jak najszybciej powinien pan odwiedzić fryzjera a co do brody … rośnie dosyć bujnie … niczym dzikie chaszcze … Pociągnął ręką po policzkach.
— Nic na to nie poradzę.
— Ja także. Westchnęła.
— Niech pan znowu ustawi figury.
Trzema prostymi posunięciami zagroziła mu genialnym matem. Spojrzał na szachownicę.
— I pani należy do tych kobiet, które tak łatwo kapitulują przed głupim gadaniem niemytych facetów?
— Mr. Jones … czy pan nigdy w życiu nie spotkał niewiasty, o której mógłby powiedzieć, że jest ładna i mądra?
Ciągle jeszcze zastanawiał się nad tym problemem oraz odpowiedzią, jakiej powinien udzielić, gdy Ellie dodała.
— Nauczyłam się gry w szachy jeszcze na kolanach swego ojca, znacznie wcześniej, niż alfabetu. Byłam mistrzynią juniorów. Przy najbliższej okazji pokażę panu swój puchar.
— Naprawdę?
— Gram chętniej, niż jem. Ale i pan nie jest najgorszy … przynajmniej czyni pan postępy. Pewnego dnia będziemy się mogli zmierzyć jako równi partnerzy.
— Chyba nigdy nie zrozumiem kobiet.
— Zdecydowana przesada.
Wiele czasu minęło, zanim zdołał zasnąć. Podczas gdy Eldreth już od dawna cicho pochrapywała, on ciągle jeszcze czuwał, oglądał ogromne komety i rozmyślał. Niestety, nie były to różowe myśli … Obudziło go dotknięcie jakiejś dłoni i czyjś szept.
— Max? …
— Co, do diabła … — Cicho … nie tak głośno! Nad jego uchem pochylał się Sam. Szok adrenalinowy natychmiast przegnał sen.
Zerwał się na równe nogi i popatrzył, jak przyjaciel nachyla się nad śpiącą Ellie.
— Miss Eldreth …
Ellie otwarła oczy. Otwarła też usta. Maxa ogarnęła obawa, że wkrótce krzyknie z radości, gdyż Sam nie nakazał jej milczenia, lecz były to przedwczesne obawy — dziewczyna jedynie skinęła głową. Sam ukląkł, obejrzał coś w świetle księżyca, po czym wyjął pistolet. Rozległ się suchy, nieomal bezgłośny strzał, a po chwili Ellie była już wolna — lina opadła. Sam podszedł do Maxa.
— Tylko cicho … nie chciałbym cię oparzyć …
Pistolet wystrzelił, poczuł prawie paraliżujący ucisk wokół kostki, a za moment on także był już wolny. Większa część żywego sznura zwinęła się i popełzła gdzieś w mroki.
— Jak? … — chciał zapytać, w jaki sposób ich znalazł, lecz Sam przyłożył palec do ust.
— Bez zbędnych słów … Chodźcie za mną.
Pociągnęli w krzaki. Nie zdołali ujść nawet dziesięciu metrów, gdy usłyszeli jakiś świst, po czym na ramieniu Eldreth wylądowała Chipsie.
— Tylko bez długich pieszczot … — ostrzegał Sam — Tu chodzi o wasze życie.
Po około stu metrach stanęli.
— Dalej nie możemy już iść … wkrótce ugrzęźlibyśmy gdzieś w ciemnościach. Tutaj przynajmniej jestem pewny, że jesteśmy w miarę bezpieczni. O świcie ruszymy dalej.
— Jak się tu dostałeś? Jest tak ciemno …
— Nie musiałem. Przez całe popołudnie razem z mr. Chipsem leżeliśmy niespełna dwadzieścia metrów od was.
— Ach, to tak … — Max spojrzał w niebo — Mógłbym służyć za przewodnika.
— Naprawdę? … Sporo byś nam pomógł. Te małpy w nocy śpią, jak zabite.
— Pozwól mi przejąć przewodnictwo. Pozostań przy Ellie. Gdy wyszli na skraj lasu, przystanęli, a Sam spojrzał na rozciągającą się niżej trawiastą dolinę.
— Nie powinniśmy poruszać się po otwartej przestrzeni … — szepnął — W środku lasu drzewa nie pozwolą im na użycie tych sznurów, ale na tej łące …
— A zatem wiesz już o lassach?
— Oczywiście.
— Sam … — szepnęła Ellie — … mr. Andersen — poprawiła się po chwili.
— Pst! — napomniał ciekawską dziewczyn — Wszelkie wyjaśnienia musimy odłożyć na później. Teraz tylko biec … Miss Eldrath, pani będzie naszym liderem. Ja pobiegnę razem z Maxem … Jones … orientuj się i chodu! Gotowy?
— Jeszcze minutkę …
Max odebrał Eldreth Chipsie i wsadził ją za połę bluzy. Najpierw biegli, później szli, następnie znowu biegli … gorączkowo chwytając oddech, nie marnotrawiąc sił na zadawanie zbędnych pytań i odpowiedzi, pędzili przed siebie, jeden tylko cel mając przed oczyma — aby jak najszybciej zwiększyć odległość w stosunku do osiedla centaurów.
Wysoka trawa oraz kompletne ciemności znacznie utrudniały ich wysiłki. Byli już prawie na dnie niecki, a Max zamierzał właśnie rozejrzeć się za strumieniem, gdy Sam wyszeptał rozkazującym tonem:
— Na ziemię! Padnij! …
Natychmiast położył się w trawę, dbając, aby nie zdusić Chipsie. Ellie bez zastanowienia rzuciła się obok.
— Centaury? — spytał Max, ostrożnie obracając głowę.
— Nie. Cicho!
Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu dostrzegł Jones balonowatego stwora, sunącego około trzydzieści metrów nad doliną. Leciał w odległości niespełna stu metrów od nich, lecz zaraz zmienił kierunek i zaczął frunąć wprost w stronę zbiegów.
Powoli zniżył pułap. W tej chwili był już tuż nad ich głowami. Sam ponownie wyciągnął pistolet i ostrożnie wycelował. Z lufy wydobyła się cienka, fioletowa smuga … suchy trzask, a za moment stworzenie spadło na ziemię tak blisko, że Max czuł swąd spalonego ciała.
— Jeden szpieg mniej … — szepnął Sam, chowając broń.
— A teraz, droga dziatwo, znowu przed siebie.
Ellie spostrzegła potok w chwili, gdy wpadła w zimną wodę. Wydobyli ją ze strumienia, po czym razem zaczęli brnąć przez nurt, przystanąwszy na krótko, aby ugasić pragnienie.
— Co się stało_ z pani lewym butem? — zapytał Sam, gdy już dotarli do brzegu.
— Prąd zerwał mi go z nogi.
Sam zaczął szukać, lecz bez efektu: rozświetlana jedynie słabym światłem księżyca woda wyglądała, jak atrament.
— Trudno — stwierdził po bezowocnym grzebaniu się w strumieniu — Bez sensu dłużej tu tkwić. Musi się pani pogodzić z ranami na stopach … Aha, radziłbym zdjąć i drugi but.
Bez większych niespodzianek wkrótce dotarli do zbocza pagórka, za którym było już osiedle kolonistów i statek. Lecz tutaj Ellie rozcięła piętę_o wystający kamień. Z całej siły powstrzymywała się od płaczu i z zaciśniętymi zębami usiłowała wspinać się dalej, aż doszli na sam szczyt wzgórza.
Max chciał wejść w wąwóz … czasu było niewiele, gdyż wschodnia linia horyzontu poróżowiała — wkrótce miało wzejść słońce, a wtedy ich prześladowcy odkryją ucieczkę i wyruszą w pogoń. Już miał zamiar schodzić, gdy Sam go powstrzymał.
— Najpierw musimy się rozejrzeć … to nie jest miejsce, skąd wyruszyliście …
— Oczywiście … Powinniśmy pójść nieco na północ — przywołał z pamięci obraz tego feralnego dnia, kiedy to postanowili wybrać się na tę pechową majówkę … Zrekonstruował topografię terenu i porównał model ze zdjęciem lotniczym, które pamiętał jeszcze ze sterowni „Asgarda”.
— Statek leży za następnym wzgórzem …
— Tak też i myślałem … Leżeliśmy tam wraz z Chipsie między drzewami niemal całą wieczność … Zanim tu doszliśmy, pojaśniało i musieliśmy czekać cały dzień.
— Czy to ma jakieś znaczenie? W dolinie, gdzie wylądował statek, nigdy nie było centaurów.
— Chcesz powiedzieć, że ty nie widziałeś centaurów. W międzyczasie wiele się zmieniło … nie zapominaj, że nie było cię tu już od kilkunastu dni. Obecnie przeżywamy coś w rodzaju inwazji. Niebezpieczeństwo jest tym większe, im bliżej statku się znajdujemy, dlatego radziłbym mówić nieco ciszej. A teraz, jeśli potrafisz, prowadź nas na wzniesienie tuż naprzeciwko statku.
Max czuł się na siłach, nawet jeśli miało to oznaczać, że musi znaleźć właściwą drogę w prawie nieznanym terenie, posługując się jedynie swą fotograficzną pamięcią, która zanotowała jakąś bardzo niedoskonałą mapę o zbyt dużej skali.
Im bliżej było świtu tym większy pośpiech doradzał Sam. Obecnie szli nieomal bezgłośnie, choć Ellie utykała coraz bardziej i coraz trudniej było jej powstrzymać jęki bólu.
— Naprawdę współczuję pani … — wyszeptał Sam w chwili, gdy ranna dziewczyna musiała zeskoczyć z dużego skalnego bloku. Noga krwawiła coraz bardziej, a na białych skałach widniały czerwonobrunatne ślady — Współczuję i przykro mi z powodu pani cierpień, ale chyba lepiej, jeśli dojdzie pani do domu ranna, niż zostanie pojmana przez tych zwyrodnialców.
— Wiem — jej twarz wykrzywił grymas bólu, lecz nie wydała najmniejszego jęku. Dotychczas nie słyszeli ani słowa skargi z jej strony.
Kiedy wreszcie dotarli do niewielkiego pagórka na wprost statku, było już zupełnie widno. Max wskazał ręką pojazd, leżący w odległości niespełna pół mili.
— Chyba musimy teraz zejść na dół … — wyszeptał z ulgą.
— Nie … — sprzeciwił się przyjaciel.
— Dlaczego nie?
— Ponieważ wujaszek Sam jest zdania, że lepiej będzie skryć się w tych krzakach, wystawić plecy na żer komarom i czekać, aż zajdzie słońce. Max spojrzał na zbocze — zaledwie tysiąc metrów …
— Przecież moglibyśmy pokonać tę drogę jednym skokiem …
— Chyba zapomniałeś, mój drogi, że co cztery nogi, to nie dwie. A ja myślałem, że masz taką wspaniałą pamięć …
Szczyt porośnięty był gęstymi krzakami, ciągnącymi się wokół płaskiej platformy. Sam tak długo szukał, aż znalazł miejsce, skąd mogli obserwować dolinę. Ellie wraz z Maxem podczołgali się za nim. Rzeczywiście, wszystko widzieli jak na dłoni. Nieomal na wyciągnięcie ręki mieli przed sobą osiedle kolonistów. Statek leżał nieco dalej na lewo.
— Zechciejcie się rozgościć … — zachęcał Sam — Będziemy musieli ustalić porządek dyżurów, gdyż jedno z nas powinno czuwać, podczas gdy dwoje będzie spało. Mamy przed sobą sporo czasu i w jakiś sposób będziemy musieli go zagospodarować. Śpiąc połączymy przyjemne z pożytecznym.
Max usiłował przesunąć Chipsie nieco w bok, aby mógł się wygodnie ułożyć. Zanim jednak zdołał dotknąć miejsca, gdzie ukrył zwierzątko, zza pazuchy wyjrzała mała główka z zakrzywionym, długim dziobem.
— Dzień dobry! — powitała ich małpka uroczyście — śniadanie?
— Dzisiaj śniadania nie będzie — obwieściła Ellie — Sam, jak sądzisz, czy można ją wypuścić?
— Pod warunkiem, że zachowa spokój … Sam ciągle lustrował równinę poniżej. Max zajął się tym samym.
— Dlaczego nie możemy podejść do osiedla? — zdziwił się po chwili Jones — Przecież stamtąd jest znacznie bliżej.
— Nie mamy dokąd iść — odparł Andersen — Wioska się poddała.
— Co takiego? … Nie mógłbyś opowiedzieć czegoś więcej? Sam ciągle obserwował równinę.
— W porządku … ale musicie być cicho. Ja także będę tylko szeptał. Co chcesz wiedzieć?
— Co z wioską?
— Opuszczona. Było zbyt niebezpiecznie.
— Czy kogoś schwytali?
— Tylko na chwilę. Całe szczęście, Daigler miał pistolet i umiał sobie z nimi poradzić. Ale cała zabawa zaczęła się dopiero później. Na początku sądziliśmy, że ich jedyną broń stanowię te żywe lassa, jednak wkrótce na własnej skórze musieliśmy się przekonać, iż potrafią sprawić nieco więcej niespodzianek. Na przykład umieją powodować sztuczne zawały ziemi … Musieliśmy więc opuścić wioskę.
— Jest ktoś ranny?
— Hm … Para nowożeńców za wszelką cenę chciała się wprowadzić do nowego mieszkania. Becky Weberbaner została wdową … Ellie chciała krzyknąć, lecz Sam spojrzał na nią tak ostrym wzrokiem, że się uspokoiła. Nawet Max, zanim przystąpił do dalszych pytań, musiał przełknąć łzy.
— Nie rozumiem, dlaczego po tym, jak dostali wiadomość ode mnie …
— Jaką wiadomość?
Opowiedział, co napisał na kartce i w jaki sposób postanowił ich ostrzec, a zarazem powiadomić o losie Ellie oraz swym własnym.
Sam pokręcił przecząco głową.
— Owszem, zwierzak wrócił do domu, ale bez żadnych, listów. Już wcześniej zauważyliśmy wasze znikniecie i ruszyliśmy na poszukiwania … całe szczęście, nie zapomnieliśmy wziąć ze sobą broni.
— To w jaki sposób nas znalazłeś?
— Przecież już mówiłem … Chips mnie prowadził.
— Ciągle nic nie rozumiem — wyszeptał Max — Przecież wiedziałeś, jakie niebezpieczeństwo ci grozi, a jednak ruszyłeś na tę wyprawę samotnie. Czy nie mogłeś wziąć ze sobą jakiegoś oddziału uzbrojonych mężczyzn? Byłoby znacznie łatwiej.
— Wręcz przeciwnie … — zaprzeczył Sam — Pojedynczy człowiek miał jeszcze jakieś szansę, aby cię odnaleźć. Duża grupa nie przebiłaby się nigdy. A przecież w jakiś sposób musieliśmy cię w końcu odzyskać …
— Tym bardziej jestem ci wdzięczny … Sam, w tej chwili nie mogę znaleźć bardziej odpowiednich słów … Raz jeszcze dziękuję.
— Ja także — dodała Ellie — I proszę nie mówić do mnie „miss Eldreth”. Dla przyjaciół jestem po prostu Ellie.
— W porządku. Jak z nogą? …
— Nie myślę o niej.
— Cieszę się, mając u boku tak dzielną dziewczynę. Ponownie zwrócił się do Maxa.
— Chcę, żebyś mnie dobrze zrozumiał … nie powiedziałem, że tylko ciebie chcieliśmy odzyskać … Mówiłem, że w końcu musieliśmy cię odzyskać … musieliśmy … nie mieliśmy innego wyboru. Przepraszam, Ellie …
— Jak to? Dlaczego właśnie mnie?
— Ponieważ … — zawahał się przez chwilę — … Cóż, wszystkich szczegółów dowiesz się na statku. Wszystko jednak na to wskazuje, że jeśli będziemy chcieli wystartować, nie obędzie się bez twojej pomocy. Jesteś jedynym astronautą, jaki nam pozostał.
— A Simes?
— Ciszej, ciszej, na miłość Boską. Mr. Simes nie żyje.
— Boże drogi!
Choć nigdy nie przepadał za tym człowiekiem, jednak nie życzył mu tak niechlubnego końca w paszczy centaurów.
— Nie, Max, to nie tak było. Widzisz … kiedy umarł kapitan Blaine …
— Blaine też?
— Owszem.
— Wiedziałem, że jest chory, ale żeby do tego stopnia …
— Hm … powiedzmy, że popełnił harakiri … miał przesadne poczucie honoru. Kiedy sprzątałem jego kabinę, znalazłem puste opakowanie po środkach nasennych. Być może zażył je osobiście, być może nasz przyjaciel Simes ułatwił mu tę decyzję, wsypując tabletki do herbaty … W każdym razie lekarz powiedział coś o „naturalnej przyczynie zgonu” i tak też wpisano do książki pokładowej. Kto wie, może miał rację? Może istotnie śmierć jest naturalnym wyjściem z sytuacji, w której życie staje się nie do zniesienia …
— To był dobry człowiek — szepnęła poruszona do głębi Ellie.
— Tak — potwierdził Sam — Prawdopodobnie zbyt dobry.
— Ale co ma z tym wspólnego Simes?
— Ooo … to już całkiem inna historia. Nasz umiłowany brat Simes zdawał się sądzić, że został koronowanym przywódcą statku, lecz pierwszy oficer miał nieco odmienny pogląd. Cała sprawa poszła o kilka filmów, które były w posiadaniu Kelly’eya. Simes usiłował oczyścić sobie drogę do tronu i użył przemocy, a wtedy ja pomogłem mu skręcić kark. Nie było czasu na szlachetne gesty, gdyż wyciągnął pistolet … — dodał nieco przepraszającym tonem.
— Znowu pomogłeś w potrzebie? …
— To była nieco inna sytuacja niż wtedy, podczas próby rokoszu … nie skończył, tylko rzucił się w krzaki.
— Ani słowa więcej … może nas przegapi … — wyszeptał. Jakiś kobold nadleciał z północy i zawisł nad pagórkiem. Po chwili ruszył nisko nad ziemią, jak gdyby przeszukiwał teren.
— Może lepiej cofnąć się? … — szepnął Max prosto w ucho Sama.
— Za późno. Cisza!
Balon płynął w powietrzu tuż przed nimi … powoli zbliżał się do miejsca, gdzie byli ukryci… Sam trzymał pistolet w pogotowiu. Czekał aż do momentu, gdy kobold zawisł nad krzakami. Cienka strużka dymu, błysk ognia i szpieg zwalił się na ziemię.
— Tutaj … tutaj jest jeszcze jeden.
— Gdzie?
Sam spojrzał w kierunku, wskazywanym przez Maxa.
Drugi balon najwidoczniej spostrzegł, jaki los spotkał pierwszego, toteż wzbił się do góry i zachowywał bezpieczną odległość.
Sam właśnie go zauważył, uniósł broń, lecz w tej samej chwili balon zwiększył wysokość.
— Zestrzel go!
— Za późno … za daleko i za późno. Teraz już nie ma powodu, by dłużej bawić się w podchody. Ellie … niech pani się po prostu stoczy w dół zbocza. Przynajmniej oszczędzimy ranną stopę. Wraz z niewielką lawiną kamieni znaleźli się u podnóża pagórka. Mr. Chips odzyskał wreszcie swobodę ruchu i mógł w pełni korzystać z wolności.
— Max … ile czasu potrzebujesz, aby przebiec pół mili? — zapytał Sam, gdy doszli już do siebie.
Wyglądali dosyć żałośnie. Nie dość, że brudni, to jeszcze obdarci, z kawałkami gałęzi we włosach, umorusani i z obtartym naskórkiem przypominali gromadę włóczęgów, ściganą przez policję.
— Nie wiem … może trzy minuty …
— Musisz to zrobić szybciej. Zbieraj się … ja pomogę Ellie.
— Nie.
— Musisz biec pierwszy. Jesteś potrzebny nam wszystkim.
— Nie! Sam parsknął. Widać było, że poniósł go gniew.
— Do cholery, nie zgrywaj się. Nie potrzebujemy martwych bohaterów.
Nie miał jednak innego wyjścia. Obaj objęli Ellie i zaczęli biec.
— Sama mogę szybciej … — wyszeptała Eldreth.
— W porządku.
Biegli teraz we trojkę, ile tylko sił w nogach. Statek był coraz bliżej, niemal rósł w oczach. Wejście do windy stało otworem. Max zastanawiał się, jak długo będą musieli czekać na spuszczenie krzeseł. Byli już w połowie drogi, gdy Sam wykrzyknął, jak tylko mógł najgłośniej.
— Naprzód! Za nami gna cały oddział kawalerii!
Max spojrzał do tyłu. Przez ułamek sekundy widział stado centaurów … tuzin, dwa tuziny, może jeszcze więcej … Gnali na ukos, chcąc im odciąć drogę.
Także Ellie dostrzegła zagrożenie i wyrwała do przodu w takim tempie, że wkrótce Max został za nią.
Byli już tylko dwieście metrów od statku, gdy winda powoli opuściła się ku ziemi. Max chciał wydać okrzyk triumfu, kiedy tuż za plecami usłyszał ryki centaurów.
— Szybciej, szybciej! — poganiał Sam.
Wtem zatrzymał się. Także i Max stanął.
— Ellie, szybciej …
— Pędź szybko do windy … — przyskoczył doń Anderson — Nic tu po tobie. Bez pistoletu jesteś zupełnie bezużyteczny. Przyciśnięty argumentacją, której nie mógł odrzucić, nie wiedział co robić. Widział tylko, jak Ellie przystanęła.
— Zanieś ją do statku — rozkazał przyjaciel.
Tymczasem sam przyklęknął na jednym kolanie i oparł pistolet na ręce tak, jak uczyły przepisy.