21

Ponownie wynieśli Sama przed statek i pogrzebali go w miejscu, gdzie poległ. Max ograniczył liczbę uczestników ceremonii do siebie, Walthera i Giordano — Ellie poprosił, aby pozostała w kabinie. Zaciągnięto warty honorowe, lecz ponieważ niebezpieczeństwo ciągle było realne, mężczyźni nie zabrali ze sobą bronili tylko dla parady. Max odczytał słowa modlitwy tak słabym głosem, że sam z trudnością mógł dosłyszeć, co mówi. W warsztacie pospiesznie wykonano tablicę pamiątkową. Kapitan położył ją na grobie, rozważając raz jeszcze to, co wykuto w lśniącym metalu.


Ku pamięci
sierżanta Sama Andersena
Poległ na służbie.
„Jadł to, co mu podano”

Tuż po uroczystości Max wrócił do sterowni. Był tu także wczoraj wieczorem, żeby mieć już za sobą nieunikniony szok, kiedy to po raz pierwszy stanie w sercu statku w roli dowódcy. Dzisiaj nie bał się już tak bardzo i kiedy Kelly powitał go słowami „Dzień dobry, panie kapitanie” przyjął je jako coś naturalnego.

— Dzień dobry, szefie. Dzień dobry, Lundy.

— Kawy, sir? …

— Dziękuję. Czy już obliczono współrzędne orbity stacjonarnej? …

— Jeszcze nie, kapitanie.

— A zatem podarujmy to sobie. Postanowiłem, że wrócimy prostą drogą do domu. Wszystkich pomiarów możemy dokonać w trakcie lotu. Czy ma pan te filmy?

— Zabrałem je już znacznie wcześniej.

Oczywiście, mówili o negatywach, które Max schował we własnej kabinie. Pierwszą serię zdjęć zniszczył Simes jeszcze przed śmiercią kapitana Bleine’a. Pozostał więc tylko jeden komplet dokumentów, ilustrujących wszystkie posunięcia Simes’a od chwili rozpoczęcia feralnej tranzycji aż do momentu jej zakończenia.

— O’kay. Bierzemy się do roboty.

— Tak jest, sir.

Zaczął sypać liczbami z głowy, niczym sprawny automat. W nocy budził się dwa razy, zlany zimnym potem, gdyż śniło mu się, że stracił swą wspaniałą pamięć. Na szczęście był to tylko koszmar. Kovak zwijał się w roli sekretarza, a Noguchi i Lundy pomagali Kelly’emu przy filmach. Cały problem polegał na szybkim starcie z Caritas i to w ten sposób, aby zostawić słońce za plecami oraz w miarę szybko dolecieć do miejsca, skąd przybyli.

Start został zaprogramowany dla automatycznego pilota. Życie na statku zaczęło się toczyć wedle czasu lokalnego, czyli powróciło do czasu Greenwich, który ciągle obowiązywał w sterowni. Oczywiście, pociągnęło to za sobą drobne uciążliwości — kolację miano podać kilka godzin później, a niektórzy pasażerowie jak zwykle zapomnieli przestawić zegarki, aby za powstałe w ten sposób nieporozumienia jak zwykle winić rząd.

Maszynownia zaczęła pracować zgodnie z czasem automatycznego pilota. Niezmiennie polegało to na słodkim nieróbstwie w oczekiwaniu godziny „O”, kiedy należało nacisnąć guziczek i przekazać stery automatowi. Rozdzwonił się telefon. Odebrał Smythe.

— Do pana, kapitanie. Rachmistrz …

— Sir … — głos Samuelsa brzmiał dość ponuro — Przykro mi, że muszę przeszkadzać w pracy …

— Nie szkodzi. Co się stało?

— Mrs. Montefiore chce zamieszkać na Afrodycie. Przez moment trwało milczenie.

— Czy ktoś jeszcze? …

— Nie. Tylko ona, sir.

— Przecież prosiłem, aby decyzję podjęli jeszcze wczoraj.

— To samo jej powiedziałem, lecz jej odpowiedź nie brzmiała zbyt logicznie.

— Nic nie sprawiłoby mi większej przyjemności, niż zostawienie jej samej na bezludnej wyspie. Ale ponieważ odpowiadamy za jej zdrowie i życie, proszę jej oznajmić moją ostateczną decyzję: nie!

— Tak jest, sir. Mógłby mi jeszcze pan poradzić, w jaki sposób mam jej to przekazać?

— Oczywiście! Proszę jej powiedzieć, żeby trzymała się ode mnie z daleka!

Rzucił słuchawkę na widełki. Kiedy się obrócił, dostrzegł stojącego przed sobą Kelly’eya.

— Już najwyższy czas, sir, aby włączyć pilota.

— Niech pan to zrobi. Przecież pan pełni teraz wachtę.

— Tak jest.

Kelly usiadł za pulpitem, a Max zajął miejsce w kapitańskim fotelu. Nagle poczuł, że serce zaczęło mu bić szybciej, a on sam został wciśnięty w siedzenie. „Asgard” znowu miał własną grawitację. Kilka sekund później statek majestatycznie uniósł się nad Caritas i wkrótce nad kopułą sterowni rozbłysły gwiazdy. Max powstał.

— Idę na dół, szefie. Proszę zadzwonić, jeśli będzie pan miał pierwsze namiary. A tak poza tym … jak ustalono wachty? Kelly zabezpieczył stery i zszedł z podestu.

— Postanowiłem, że wraz z Kovakiem będę dyżurował na zmianę co trzy godziny. Max potrząsnął głową.

— Nic z tego. Proszę włączyć jeszcze mnie. Będziemy pełnili wachty co trzy godziny tak długo, jak się da. Kelly opuścił nieco głos.

— Kapitanie … mógłbym wyrazić własny pogląd w tej sprawie?

— Jeśli pan, drogi Kelly, przestanie udzielać mi rad, wtedy i ja przestanę być kapitanem. Sam nie podołam temu zadaniu.

— Dziękuję… A zatem … uważam, że kapitan nie powinien pracować jak dziki osioł. Proszę nie zapominać, iż pan sam musi przeprowadzić wszystkie obliczenia w pamięci … Po chwili dodał jeszcze ciszej.

— Bezpieczeństwo tego statku jest ważniejsze, niż osobiste … ambicje.

Minęło kilka chwil, zanim Max odpowiedział.

— Szefie … czy tam, między stołem a maszyną liczącą jest dość dużo wolnego miejsca? Kelly spojrzał we wskazanym kierunku.

— Chyba tak … To zależy od tego, co chce pan zrobić, sir.

— Pomyślałem, że zamiast stolika z ekspresem do kawy można by u-stawić tam łóżko.

— Czy zamierza pan tutaj spać, sir?

— Właśnie to zamierzam. Ale nie myślałem tylko o sobie samym … My wszyscy spędzamy tu większą część dnia. W ciągu najbliższego tygodnia nie będziemy musieli czuwać non stop, a zatem można by spróbować zdrzemnąć się przez kilka minut. Co pan o tym sądzi?

— To wbrew przepisom, kapitanie. Poza tym ten precedens nie będzie dobrym przykładem dla młodzieży … — spojrzał na Smytha i Noguchi’ego.

— Do pana więc należy zadbać o taką formę raportu, żeby wszystkim było wiadome, po co i dlaczego postanowiliśmy wnieść tu łóżko. Podpiszę wszystko, co pan przygotuje.

— Skoro pan tak sądzi, sir …

— Mam wrażenie, że nie zdołałem pana przekonać. Kto wie, może się mylę … Proszę przemyśleć tę sprawę i dać mi znać, skoro podejmie pan decyzję.

W końcu ustawiono w sterowni łóżko oraz wydano stosowne rozkazy. Max widział, że ani Kelly, ani Kovak nie korzystali z tego dobrodziejstwa, lecz bynajmniej tym się nie speszył. Gdyby nie kilka minut drzemki, na sen zostawałoby mu bardzo niewiele czasu. Wkrótce weszło w stały zwyczaj spożywanie posiłków w sterowni. Max spędzał w sterowni tak wiele czasu, że w końcu pierwszy oficer musiał nalegać, aby choć na moment pokazał się w salonie, gdyż jego absencja źle wpływała na morale pasażerów. Choć Walther nie instruował go, w jaki sposób ma się uśmiechać i sprawiać dobre wrażenie, co więcej — w ogóle o tym nie wspomniał, Max wiedział, że to należy do jego obowiązków — przynajmniej tyle mógł wyczytać między słowami oficera. Oczywiście, nie miał zbyt wiele okazji, by spotkać się z Eldreth. Podczas pierwszego posiłku spostrzegł, że jest miła, lecz stara się zachować dystans. Na początku myślał, iż to tylko respekt, należny jego nowej godności. Później przyszła obawa, że Ellie jest chora. Przypomniał sobie, w jakim stanie przybyła na pokład — musiano nawet użyć noszy. Postanowił więc o stan jej zdrowia zapytać lekarza, oczywiście w ścisłej tajemnicy.

Właśnie podano kawę. Powoli zaczął bębnić palcami po stole, gdyż wzywały go obowiązki. Dopiero po chwili wspomniał niewypowiedzianą wprawdzie, lecz gorącą prośbę Walthera. Cóż — i tym razem straszył wszystkich miną ponuraka. Rozejrzał się więc po sali i mruknął pod nosem, jednak tak głośno, aby wszędzie go słyszano.

— Co tu tak cicho? Niczym w prosektorium … Czy nikt nie umie tańczyć? Dumont!…

— Tak jest, kapitanie!

— Proszę nastawić jakąś muzykę. Mrs. Mendoza … mogę panią prosić? …

Mrs. Mendoza chichocząc przyjęła zaproszenie. Choć, jak na Argentynkę, nie miała żadnego poczucia rytmu, szczęśliwie udało mu się zrobić kilka kroków bez większych potknięć.

Odprowadził ją do stołu, podziękował i zgodnie z przywilejem starszeństwa poprosił mrs. Daigler. Włosy Maggie były jeszcze ciągle krótkie, lecz błyszczały, niczym stare złoto.

— Już dawno pana nie widzieliśmy, kapitanie.

— Musiałem dużo pracować. Brakuje nam ludzi, zwłaszcza fachowców.

— Tak też myślałam… Kiedy to się wreszcie skończy?

— Pyta pani o tranzycję? Sam manewr trwa ułamek sekundy, ale przedtem musimy przeprowadzić nieskończenie długie obliczenia.

— Czy naprawdę mamy szansę na powrót do domu?

Miał nadzieję, że jego uśmiech budził wystarczająco dużo wiary w lepszą przyszłość i wyzwalał zaufanie w jego kwalifikacje.

— Niewątpliwie.

Westchnęła ciężko.

— Wreszcie usłyszałam cokolwiek od człowieka kompetentnego. Dziękuję. Czuję się znacznie lepiej. Odprowadził ją na miejsce.

Rozejrzał się — pozostała jeszcze Ellie. Dziewczyna siedziała na swym krześle sztywno wyprostowana. Podszedł ku niej.

— Nogi już nie bolą?

— Dawno o tym zapomniałam. Dziękuję za troskę, sir.

— Czy mogę liczyć na jeden taniec? Otwarła szeroko oczy.

— Mam sądzić, że kapitan zechce mi poświęcić nieco czasu? Schylił się w jej stronę tak, aby nikt nie mógł ich słyszeć.

— Jeszcze jeden taki dowcip, a wrzucę panią do przerębli. Zachichotała i zmarszczyła gniewnie nosek.

— Tak jest, sir, tak jest!

Dłuższy czas tańczyli, nie rozmawiając. W jej bliskości czuł się znakomicie i zaczął rozmyślać, czemu wcześniej nie zaprosił jej do zabawy. W końcu Ellie przerwała milczenie.

— Max … Czy mam rozumieć, że pogodził się pan ze stratą pola 3 D?

— Absolutnie wykluczone. Ale będziemy mogli dokończyć tę rozgrywkę dopiero wtedy, gdy przeprowadzę tranzycję … oczywiście, o ile zechce mi pani podarować dwa statki.

— Przykro mi, że się narzucam, ale chciałabym, żeby przywitał się pan z Chipsie. Dzisiaj rano pytała już o Maxa.

— Mi także przykro. Nawet miałem już zamiar, aby zaprosić ją do sterowni, ale później pomyślałem, że mogłaby zepsuć całą naszą pracę. Znowu musielibyśmy ślęczeć miesiąc nad papierami.

— Niech więc pan idzie do mnie.

— Wszędzie, tylko nie do pani kabiny.

— Niech pan nie będzie taki żałosny … l tak nie mam zbyt dobrej reputacji, abym mogła cokolwiek stracić, zaś pan, jako kapitan, ma prawo czynić wszystko wedle własnego uznania.

— W ten sposób od razu widzę, że nigdy nie była pani kapitanem. Proszę tylko popatrzeć, jak się nam przyglądają … — oczami wskazał na mrą. Montefiore — Najlepiej będzie, jeśli przyniesie pani Chipsie tutaj. I proszę już dłużej się nie sprzeczać.

— Tak jest!

Połechtał Chipsie w podbródek, nakarmił kilkoma kostkami cukru, po czym zapewnił, że jest najpiękniejszym skrzyżowaniem pająka i małpiszona, jaki kiedykolwiek istniał w tej części Wszechświata. Kiedy wychodził z salonu, czuł się niezwykle podniesiony na duchu. Gdy zobaczył, że mr. Walther znika za drzwiami swej kabiny, podszedł natychmiast i zastukał.

— Walther? … Pracuje pan?…

— Ależ nie. Proszę wejść, kapitanie.

Max odczekał, aż pierwszy oficer dopełni obrządku z kawą i nie czyniąc żadnych wstępów od razu wystąpił z tym, co mu leżało na sercu.

— Mr. Walther … przychodzę do pana ze sprawą osobistą.

— Czy mógłbym coś zrobić dla pana, sir?

— Sądzę, że nie. Ale pan ma większe doświadczenie, niż ja. W każdym razie chciałbym o tym opowiedzieć.

— Skoro takie jest życzenie kapitana …

— Proszę mnie dobrze zrozumieć … Nie przyszedłem tu jako kapitan, lecz jako Max.

Walther roześmiał się.

— Dobrze, ale proszę nie oczekiwać, że zacznę się do pana zwracać w inny sposób. Boję się nabrać złych przyzwyczajeń.

— O’kay, o’kay …

Max miał zamiar wyspowiadać się ze sfałszowanej książeczki pracy. Nie miał pojęcia, czy doktor Hendrix poinformował pierwszego oficera, czy zatrzymał tę wiadomość dla siebie i wraz z tajemnicą umarł.

— Chciałbym panu opowiedzieć, w jaki sposób trafiłem na ten statek … — rozpoczął, choć nie przyszło mu to zbyt łatwo, gdyż sytuacja kapitana tłumaczącego się przed oficerem i to w dodatku z takiego przewinienia była doprawdy okolicznością niezwykłą. Walther słuchał z poważną miną, a Max opowiadał. Wyjawił mu wszystkie szczegóły, nie ukrywając nawet udziału Sama, gdyż w tej chwili nie mogło mu to ani pomóc, ani zaszkodzić.

— Już od kilku dni czekałem na tę spowiedź, kapitanie … — odezwał się po dłuższym momencie milczenia, które zapadło, gdy Jones skończył swą opowieść.

— … ale postanowiliśmy przejść nad tą sprawą do porządku dziennego. Tego rodzaju kwestii nie należy roztrząsać na statku.

— To właśnie mnie niepokoi. Jestem ciekaw, co się stanie po naszym powrocie … o ile powrócimy.

— O ile powrócimy … — powtórzył Walther — Czego pan ode mnie oczekuje, sir? Rady, pomocy? …

— Nie wiem. Po prostu chciałem to panu opowiedzieć.

— Hm … istnieją dwie alternatywy. Jeden sposób, najprostszy, leży w naszych rękach: możemy zmienić nieco jeden z mało ważnych raportów …

— Nie, Walther. Nie chciałbym, aby „Asgard” opuszczały sfałszowane raporty.

— Byłem prawie pewny, że to właśnie pan powie, kapitanie. Mamy więc podobne przekonania, choć osobiście czuję się zobowiązany kryć tę sprawę …

— Owszem, ja także kiedyś zamierzałem zrobić coś podobnego, ale teraz zmieniłem zdanie.

— Rozumiem. Druga alternatywa to zameldowanie o sprawie i pozostawienie rzeczy ich własnemu biegowi. W każdym razie może pan być pewny, że nie zasypię gruszek w popiele … Sądzę, że główny inżynier oraz rachmistrz także podejmą jakieś działania.

— Dziękuję, mr. Walther … — odetchnął z ulgą Max — Wszystko mi jedno, co zechcą ze mną zrobić, byleby tylko pozwolili na dalsze loty. Bo jeśli nie pozwolą …

— To raczej niemożliwe, zwłaszcza, jeśli wyprowadzi pan statek z tych opresji. Ale gdyby spróbowali uknuć jakąś intrygę, wtedy wszyscy razem damy im poznać, co znaczy bić się o swoje prawa. Na razie niech pan robi swoje i zapomni o tym wszystkim.

— Spróbuję … Czy może mi pan powiedzieć, jak zapatruje się pan. na tę sprawę … na to fałszerstwo.

— To nie jest takie proste, kapitanie. Znacznie ważniejsze są pańskie odczucia w związku z tą … aferą.

— Co ja czuję? … Sam chyba nie wiem. Prawdopodobnie jak walczący lew.

— Dlaczego?

— Ponieważ w duchu próbuję się usprawiedliwiać, mówiąc, że to nie ja popełniłem zbrodnię, lecz system mnie do tego zmusił. Ale w tej chwili nie mam już ochoty dłużej się oszukiwać. Nie dlatego, żebym żałował, poczuł nagły atak skruchy czy wyrzuty sumienia. Po prostu chcę ponieść karę. Nic więcej.

— To dowód zdrowego rozsądku … — stwierdził z zadowoleniem Walther — W tym wypadku żaden kodeks nie pomoże. Należy się raczej trzymać własnego osądu sprawy i nie spełniać na ślepo niczyich postanowień. Ja sam także łamałem przepisy … nawet dosyć często. Niekiedy zdarzało mi się za to zapłacić, niekiedy uchodziło mi to płazem. Historia, którą mi pan opowiedział, mogłaby mieć zupełnie inny finał: na przykład mógłby pan zostać apostołem moralności, kroczącym wąską ścieżką dusz sprawiedliwych i trzymającym się litery prawa jako jedynego drogowskazu. Mógłby pan także zostać wiecznym dzieckiem, które wierzy, że prawo obowiązuje wszystkich innych poza jedynym człowiekiem, czyli właśnie panem. Z tego, co mi pan tutaj powiedział, wnioskuję jednak, że ani jedna, ani druga ewentualność nie doszła do skutku, a pan po prostu wydoroślał. Max musiał się uśmiechnąć.

— Dziękuję panu, Walther. Podniósł się z krzesła.

— Idę teraz do sterowni. Muszę jeszcze trochę popracować.

— Kapitanie … czy pan wystarczająco sypia?

— Ja? … Ależ oczywiście. Ucinam sobie krótką drzemkę podczas każdej wachty … prawie każdej.

— Jeszcze cztery godziny, kapitanie. Max potarł dłonią zaspane oczy.

„Asgard” leciał teraz odpowiednim tunelem. Już od kilku dni leciał po tej trajektorii, aby wkrótce przebić się do miejsca, gdzie była ich rodzima Droga Mleczna. Max spojrzał na Kelly’eya.

— Jak długo jest pan w sterowni?

— Niezbyt …

— Czy pan w ogóle spał?

— Ach, kapitanie …

— Pan jest niepoprawny. Znowu jedno gotowe?

— Tak jest, kapitanie.

— Proszę zaczynać.

Podczas gdy dyżurni podawali Maxowi wyniki obliczeń, on zamieniał je w liczby systemu dwójkowego i podawał obsłudze maszyny. Już od kilku dni prawie wcale nie opuszczał sterowni, tylko rozwiązywał poszczególne równania, opracowywał wyniki, a później rzucał się na łóżko i spał.

Dopóki było to możliwe, dyżurni się zmieniali, tak, żeby choć przez kilka godzin mogli wypocząć. Tylko Kelly nie ustępował i ciągle trwał na swym posterunku.

Oczywiście, Max także nie mógł liczyć na to, że ktoś go zastąpi. Musiał osobiście wyliczyć każde równanie, gdyż tylko w jego pamięci zmagazynowane były niezbędne tabele, wzory i algorytmy postępowania. Właśnie wszyscy zgromadzili się w „saunie” — wszyscy poza Lundym, który przyszedł dopiero wtedy, gdy Max skończył i wydał rozkaz, wykonania korekty.

— Pozdrowienia z kuchni! — wykrzyknął wesoło, stawiając na stole wielką wazę lodów z kremem.

— Jaki smak? — zapytał rzeczowo Max.

— Czekoladowy.

— Świetnie. To lubię najbardziej. A tak mimochodem … jeśli już zabierze się pan do rozdzielania tego deseru, proszę nie zapominać, że jutro będę wypisywał świadectwa pracy.

— Ale to nie fair.

— Niech więc Kelly zajmie się podziałem. Miejmy nadzieję, że jego duma nakaże mu zachować sprawiedliwość. Max zwrócił się do szefa:

— Ile czasu jeszcze mamy?

— Dwadzieścia minut.

— Tak niewiele?

— Wystarczy.

— O’kay.

Zrobili nowe pomiary i zjedli lody, po czym zajęli stanowiska pracy, gdzie powinni być obecni w czasie tranzycji.

Tym razem Kelly nie usiadł przy maszynie liczącej. Zastąpił go Kovak, zaś on sam zajął się stereografami, gdzie najlepiej mógł wykorzystać swe doświadczenie. Asystował mu Lundy. Smyth i Noguchi nadal przeprowadzali namiary.

Dwie godziny przed wyznaczonym czasem manewru zadzwonił Max do Compangnona. Oświadczył mu, że w tej chwili największy ciężar spoczywa na maszynowni. Główny inżynier zapewnił, iż on i jego ludzie dadzą z siebie wszystko.

Jones pracował i odpoczywał w dziesięciominutowych turach. Co prawda nie czuł się tak świeżo, jak odebrane prosto spod kury jajko, niemniej radził sobie nie najgorzej.

Praca była dobrze zorganizowana, nie musieli dokonywać zbyt wielu korekcji lotu, tak, że tylko Compagnon mógł narzekać z nadmiaru zajęć. Kiedy chronometr maszyny obwieścił, że do punktu „O” pozostała niecała godzina, Max dźwignął się z łóżka i przeciągnął, aż zatrzeszczały kości.

— Wszyscy na stanowiska. Noggy, obudź się! … Czy każdy otrzymał po tabletce? Gdzie jest moja? Kovak podał mu niewielką pigułkę. Popił ją kawą.

— Kto głodny, niech korzysta z ostatniej okazji. Później nie będzie już czasu.

Wkrótce zaczęły napływać dane … jak zwykle w tym samym, monotonnym rytmie. Po chwili poczuł, że ogarnia go zmęczenie. Zaledwie przyjął kolejną poprawkę toru lotu i zdążył przekazać ją do maszynowni, Kelly miał już nowe kolumny cyfr do opracowania.

Znowu zapłonęły lampki — kolejna korekta. Odczytał wynik, podał go maszynowni, a za moment gotowe były kolejne obliczenia.

— Powtórzyć!

Kelly powtórzył. Max przebiegł w pamięci tabele i stwierdził, że tysiące znaków nie mu nie mówią. Co właściwie znaczyła ostatnia korektura? Czy na pewno posłużył się właściwym algorytmem? Czy coś takiego można określić mianem „liczenia”? A statki patrolowe? … Jakiej metody tam używano, aby wydobyć się z podobnej pułapki? Czy można oczekiwać, aby jeden jedyny człowiek …

— Kapitanie! — usłyszał ostry głos Kelly’eya. Potrząsnął głową i usiadł.

— Przepraszam. Proszę dalej, szefie.

Z panicznym strachem przebiegł długie kolumny tabel, sprawdzając, czy się nie pomylił, po czym przeprowadził kolejną operację. Teraz już wiedział, co to znaczy, gdy kapitan statku mknącego przez strefę śmierci z szybkością światła straci wiarę we własne możliwości. W tym strasznym momencie nawiedziło go uczucie, że ktoś stoi za jego krzesłem, kładzie mu rękę na ramię i łagodnie uspokaja … Po chwili jasnym, wyraźnym głosem zaczął podawać nowe liczby pracującemu przy maszynie Kovakowi. I tak trwało to ponad dwadzieścia minut. Z precyzją automatu wykrzykiwał rzędy cyfr, danych, wykonywał drobne korektury, opracowywał nowe dane, aż wtem nadszedł decydujący moment.

— Trzymać się mocno! — krzyknął i nacisnął guzik. Rozejrzał się, lecz nikogo nie dostrzegł.

— Co to za maszyna! — wrzasnął radośnie Kelly — Znowu na starych śmieciach!

Max spojrzał w górę … Istotnie nad nimi ponownie błyszczały dobrze znane gwiazdozbiory Nu Pegasi i Halycona.


Pięć minut później zasiadł wraz z szefem do zimnej kawy oraz resztek bułeczek. Tymczasem Noguchi i Smyth zajęli się procedurami końcowymi. Kovak wraz z Lundym, którzy pełnili pierwszą wachtę, zeszli na dół, aby przed służbą zdążyć jeszcze nieco odpocząć. Max ponownie spojrzał na kopułę.

— A więc naprawdę dokonaliśmy tej sztuki … Nigdy bym w to nie uwierzył.

— Naprawdę? Przecież nikt nie miał najmniejszych wątpliwości.

— Hm … Cieszę się, że nie może pan wiedzieć, jak drżały mi łydki. Kelly nie podjął tematu.

— Czy pan sobie zdaje sprawę z faktu, że pański głos niezwykle przypomina barwę głosu doktora Hendrixa … zwłaszcza przy podawaniu danych … Max obrzucił go krótkim, ostrym spojrzeniem.

— Skąd pan wie? … To było w tym strasznym momencie … tuż przed decydującą chwilą …

— Wiem — odparł Kelly, nie siląc się na bliższe wyjaśnienia.

— Oczywiście, to tylko takie wrażenie … bardzo subiektywne u-czucie … w duchy nie wierzę, ale zdawało mi się, że ktoś za mną stoi. Tak samo, jak kiedyś stał Hendrix, gdy kontrolował to, co robiłem. Szef skinął głową.

— To ja stałem. Mam nadzieje, że mi pan wybaczy.

— Co proszę? …

Kelly nie odpowiedział, lecz zajął się ustaleniem pozycji statku i porównaniem wyników pomiarów z mapami nieba. Na stole rozłożono standardowe, ciemnobłękitne płachty papieru — zdarzyło się to po raz pierwszy, gdy wszyscy uznali „Asgard” za stracony.

Kiedy szef skończył swą pracę, Max uświadomił sobie, że czeka go jeszcze trud ustalenia trajektorii lotu.

— Jestem zdania … — odezwał się po chwili — … że powinniśmy trzymać się kursu na Nu Pegasi. Kelly był wyraźnie zdziwiony.

— Na Nu Pegasi?

— Przecież nie możemy lecieć na Halycon. Przy tej odległości … Co pan sądzi?

— Nic, kapitanie.

— Bez żartów. Niechże pan mówi.

— Myślałem, że wylądujemy na Terree Novae, ale skoro kapitan postanowił inaczej…

Max pobębnił palcami w stół. Nigdy nie przyszłoby mu na myśl, że po tym, gdy dokonał niemożliwego, ktokolwiek mógłby oczekiwać czegoś innego niż tylko wylądowanie na najbliższej planecie.

— Pan sądził, że poprowadzę statek na Nową Ziemię? … Bez tabel i jakiejkolwiek pomocy …

— Jestem od tego daleki, kapitanie. To było tylko takie podświadome życzenie … Max wyprostował się.

— Proszę powiedzieć Kovakowi, aby trzymał dotychczasowy kurs. Acha … niech pan poprosi Walthera do mojej kabiny.

— Tak jest, sir. Pierwszego oficera spotkał jeszcze na korytarzu.

— Hallo, Walther! Proszę ze mną. Weszli do środka. Max zdjął czapkę i rzucił ją na stół.

— A jednak aię kręci! … Dokonaliśmy tego!

— Tak jest, kapitanie. Obserwowałem wszystko przez bulaj w salonie.

— Nie wygląda pan na zaskoczonego.

— A powinienem? Max rzucił się na fotel.

— Powinien pan, powinien …

— W porządku. Jestem więc zaskoczony i zdumiony. Max spojrzał nań bez przekonania, po czym zrobił ponurą minę.

— Może pan chociaż wie, gdzie powinniśmy lecieć?

— Kapitan jeszcze nie zechciał zdradzić mi tej tajemnicy.

— Do diabła z tymi szaradami, przecież pan wie, o co mi chodzi! Celem naszej podróży jest Terra Nova, ale po drodze leży Halycon. Dokąd pan zamierzał lecieć, zanim jeszcze mianowano mnie kapitanem. O czym pan wtedy myślał?

— Wtedy myślałem tylko o jednym: w jaki sposób i skąd zdobyć dla „Asgarda” nowego dowódcę — odparł spokojnie Walther.

— To jeszcze nie odpowiedź. Czy pan nie rozumie, że w tej chwili toczy się gra o dobro pasażerów? Oczywiście, zgodziłem się ponieść ryzyko tranzycji, nie miałem żadnego wyboru. Ale w tej chwili mogę wybierać … Czy zatem nie powinniśmy poinformować ich o sytuacji i zdać się na ich wybór? Walther pokręcił głową.

— Nie ma zwyczaju, aby pytać pasażerów … w każdym razie nie praktykuje się tego na statku, który jest w podróży. To nie fair. Max zerwał się i zaczął przemierzać kabinę długimi, nerwowymi krokami.

— Fair, nie fair … ciągle ta sama śpiewka. Przecież jest pan pierwszym oficerem! Niech pan zadecyduje? Walther stał nieporuszony, choć Max krzyczał mu prosto w twarz.

— Decyzja nie należy do mnie, sir. Po to został pan kapitanem, aby decydować.

Max stał przez moment w milczeniu. Zamknął oczy.

Gdzieś z dna pamięci, z pokładów podświadomości, których sam nie mógł do końca przejrzeć, wypłynęły długie, równe kolumny cyfr … Podszedł do telefonu i połączył się ze sterownią.

— Mówi kapitan. Czy jest u was Kelly? Tak? …

Witam szefie. Bierzemy kurs na Nową Ziemię. Proszę wszystko przygotować. Za chwilę się zjawię.

Загрузка...