7

Michael Poole posadził kapsułę ratunkową „Kraba” niedaleko trawiastej krawędzi statku z przyszłości, blisko wraku szalupy.

Mając za plecami wirtuala ojca, zszedł na zieloną równinę. Przez moment poczuł dezorientację. Pod stopami miał trawę, źdźbła na tyle sztywne, że wyczuwał je pod miękkimi podeszwami butów. Kule wielkości jego pięści unosiły się osiem stóp nad nim, emitując słoneczne ciepło, zaś niedaleko centrum statku w kształcie dysku, skupisko kuł tworzyło przytulną, ziemską wysepkę światła. Nawet atmosfera nad tym kawałkiem ziemi miała subtelny błękitny odcień.

Lecz w górze — niczym jakieś przytłaczające sklepienie nad miejscem stworzenia — wisiały zbite chmury Jowisza. Jedynie świadomym wysiłkiem woli powstrzymywał się przed przypadnięciem do ziemi pod tym przytłaczającym niebem.

— Wiesz co — powiedział do Harry'ego — wyjście z szalupy sprawiło mi wielką trudność. Stojąc tutaj, czuję się jakbym był nagi.

— Wiem, co masz na myśli. Harry teatralnie pociągnął nosem. — Ale powietrze pachnie równie dobrze, jak wskazywały na to testy. Hej, nawet pachnie świeżą trawą. Podskoczył na palcach. — I przyciąganie zbliżone do ziemskiego, jak to szacowaliśmy z orbity.

— Przestań się popisywać mruknął z niezadowoleniem Poole. — Trudno pojąć, jak ktoś mógł odważyć się na podróż w czasie na powierzchni czegoś takiego. — Wyobraził sobie Berg skuloną na ziemi, podczas gdy po bokach przesuwały się zniekształcone, utworzone z materii egzotycznej ściany tunelu czasoprzestrzennego, i poczuł obce mu dotąd ukłucie opiekuńczości. Do diabła z tym, Berg potrafiła zadbać o siebie nie gorzej od innych — a już na pewno znacznie lepiej niż on sam — lecz nikt nie zasługiwał na to, by doświadczyć czegoś podobnego.

Opiekuńczość zaczęła się rozmywać, przechodząc w przemieszane z niepewnością poczucie winy, podczas gdy on zastanawiał się, czy nie powinien czuć się odpowiedzialny, choćby i pośrednio, za zapoczątkowanie ciągu zdarzeń, który do tego doprowadził.

Odprowadził wzrokiem Harry'ego, który zniknął po drugiej stronie szalupy „Kraba”. Pojazd, cylindryczna bryła metalu wciąż jeszcze oszroniona lodowatym chłodem kosmosu, był na tej łące równie nie na miejscu co pocisk na obrusie ołtarza.

— Mój Boże — wykrzyknął Harry.

Poole podążył w ślad za ojcem. Harry stał wsparty dłońmi na biodrach, przyglądając się potrzaskanej szalupie, którą dostrzegli z „Kraba”.

Szalupa została rozpłatana niczym dojrzały melon. Cięcia lasera na kadłubie były tak precyzyjne, jakby dokonano ich brzytwą — niemal atrakcyjne w swej dokładności i elegancji. Poole widział zwęglone i nadtopione wnętrze pojazdu, zniekształcone wskutek gorąca i powyginane ku ziemi przegrody.

— No, zwyczajny wrak to to nie jest — zauważył Harry. — I spójrz tylko tutaj — Wskazał na nietkniętą płytę poszycia. Widzisz numer identyfikacyjny?

— Pochodzi z „Cauchy”. Harry, to szalupa Miriam, na pewno. — Bezradna panika ogarnęła go nagłym strumieniem. — Co do cholery jej zrobiono?

— Nic, Michael. Nic mi nie jest, widzisz?

Poole okręcił się w miejscu, słysząc ten niski, odrobinę ochrypły i boleśnie znajomy głos. Ujrzał całą jej postać jak przez mgłę — wesołą twarz, krótko przystrzyżoną grzywę włosów, nabiegające łzami oczy. Nie wiedząc jakim sposobem, poczuł ją w swych ramionach. Miriam była o parę cali wyższa od Michaela, jej szczupłe ciało w szorstkim, różowym skafandrze zesztywniało na moment, choć ramionami objęła go za szyję. Potem odprężyła się nagle i całym ciałem przycisnęła do niego. Skrył twarz w miękkim cieple jej szyi.

Kiedy potrafił już to zrobić, wypuścił ją z objęć, chwycił za ramiona i spojrzał prosto w oczy.

— Mój Boże, Miriam, myślałem, że zginęłaś. Kiedy ujrzałem szalupę…

Jej wąskie usta wykrzywił uśmiech.

— Niezbyt gościnnie z ich strony, prawda? Ale mi nie zrobili niczego złego. Mikę. Po prostu — teraz na jej twarzy ponownie zagościło napięcie — po prostu powstrzymali mnie przed zrobieniem pewnych rzeczy. Może zaczynam się do tego przyzwyczajać. Miałam na to cały rok…

— A podróż w czasie? Jak było?

Jej twarz jakby obwisła na moment, zanim z powrotem zapanowała nad swoją mimiką.

— Przeżyłam — odparła.

Poole odsunął się od niej z zakłopotaniem. Był świadom obecności Harry'ego u swego boku, lecz starannie unikał spojrzenia w jego kierunku. Miał dwieście lat i wolałby, by go szlag trafił, byle tylko nie musiał doświadczać kolejnych objawów ojcowskich uczuć z jego strony. Nie w tej chwili.

Zauważył teraz, że Miriam towarzyszyła druga kobieta, równie wysoka, odrobinę wychudzona, o wąskiej, kościstej twarzy, wyglądającej młodo i ładnie — z wyjątkiem gładko wygolonej głowy, od której Poole nie mógł początkowo oderwać oczu. Kobieta spoglądała na niego nieruchomym wzrokiem. Spojrzenie jej bladych oczu było nieco irytujące. Poole dostrzegł w nich naiwność młodości pokrytą warstwą jakby tępej obojętności.

Harry zrobił krok w kierunku dziewczyny, rozkładając szeroko ramiona.

— Cóż, Michael miał swoje powitanie, co ze mną?

Michael jęknął w głębi ducha.

— Harry…

Dziewczyna obróciła głowę w stronę Harry'ego i zgrabnie cofnęła się o krok.

— Byłoby to miłe, gdyby było możliwe, proszę pana odparła z kamienną twarzą.

Harry uśmiechnął się szeroko i teatralnym gestem wzruszył ramionami.

— Znowu prześwitują mi piksele? Cholera jasna, Michael, dlaczego mi nic powiedziałeś?

Berg pochyliła się do Poole'a.

— Co to za dupek?

— Wyobraź sobie, że to mój ojciec.

Berg ściągnęła twarz.

— Co za wstyd. Czemu go nie wyłączysz? To tylko wirtual.

— Nie według niego.

— Michaelu Poole. — Dziewczyna uwolniwszy się od atencji Harry'ego. zwróciła się teraz w stronę Poole'a. Miała kiepską cerę. podkrążone oczy i zmęczoną twarz. Niedoskonałość tej dziewczyny z przyszłości wydała się Poole'owi na swój sposób atrakcyjna — co za kontrast w porównaniu z superistotami o zaawansowanej technologii, jakie wyobrażał sobie w co dzikszych fantazjach. Nawet jednoczęściowy kombinezon, w jaki była ubrana, podobnie jak Miriam, zrobiony był z grubego, tanio wyglądającego, sztucznego tworzywa.

— Jestem Poole — powiedział. — Mojego ojca już poznałaś.

— Mam na imię Shira. Spotkanie ciebie to dla mnie zaszczyt. — Jej akcent brzmiał współcześnie, choć neutralnie. — Twoje osiągnięci a są nadal sławne w moim czasie — powiedziała dziewczyna. — Oczywiście nie znaleźlibyśmy się tutaj i nie moglibyśmy się z tobą spotkać bez twego Projektu Złącze… Berg przerwała jej ostrym tonem:

— Czy to dlatego pozwoliliście im wylądować zamiast ich zestrzelić?

— Nie uczynilibyśmy czegoś takiego, Miriam Berg — odparła Shira lekko urażonym głosem.

— Zgoda. Ale mogliście użyć swego napędu superprzestrzennego, by im uciec, tak jak to zrobiliście z poprzednimi statkami…

Ta nazwa uderzyła Poole’a niczym policzek.

— Naprawdę mają napęd superprzestrzenny?

— Pewnie — odparła kwaśno Berg. — A teraz poproś ją, żeby pozwoliła ci go obejrzeć.

Harry przepchnął się do przodu i przysunął swą młodą twarz blisko dziewczyny.

— Dlaczego przybyliście tutaj, do naszego czasu? Dlaczego reszta Układu Słonecznego odebrała z tego statku zaledwie jedną wiadomość?

— Zadajesz wiele pytań — odparła Shira, unosząc przed sobą ręce, jakby opędzając się od Harry'ego. — Będzie czas na to, by wyczerpująco na nie odpowiedzieć. Lecz proszę was, jesteście tu naszymi gośćmi. Musicie pozwolić nam, byśmy mogli okazać wam naszą gościnność.

Harry wskazał ręką na rozpłatany wrak szalupy z „Cauchy”.

— Ciekawie rozumiecie pojęcie gościnności.

— Nie bądź durniem, Harry — skarcił go zirytowany Poole. — Posłuchajmy, co mają do powiedzenia. — Odwrócił się do dziewczyny i powiedział uprzejmym tonem — Dziękujemy ci, Shiro.

— Zaprowadzę was do mojego domu — oznajmiła Shira. — Proszę za mną.

Potem odwróciła się i powiodła ich ku centralnej części ziemiostatku.


Poole, Harry i Berg szli parę kroków za Shira. Kiedy zagłębili się w luźny labirynt parterowych, szarych budynków pokrywający centralną część pojazdu, wirtualne oczy Harry'ego bezustannie strzelały na wszystkie strony.

Poole przez cały czas walczył z dziecinną pokusą dotknięcia Berg, porwania jej raz jeszcze w ramiona.

Podczas marszu Poole miał dziwne wrażenie, jak gdyby natrafiał na swej drodze płytkie zagłębienia w trawiastej ziemi. Mimo to podłoże wyglądało na gładkie, jeśli mógł to ocenić. Dołki wydawały się mieć około jarda średnicy. Ukradkiem obserwował Shirę prowadzącą ich przez, tę niewielką osadę. Kroczyła z wdziękiem, lecz, jak zauważył, ona także odchylała się o parę stopni w przód i w tył od pionu, jakby pokonując niewidoczne pofałdowania terenu.

Harry. oczywiście, unosił się ułamek cala ponad trawiastym podłożem.

Harry przysunął się do Berg i wyszeptał:

— Wygląda na dwadzieścia pięć lat. Ile ma naprawdę?

— Około dwudziestu pięciu.

— Nie żartuj sobie ze mnie.

— Mówię poważnie — Berg przesunęła dłonią przez sztywne jak drut włosy. — Utracili technologię desenektyzacyjną… a raczej została im ona odebrana. Przez qaxów.

Harry wyglądał tak, jakby nie mógł w to uwierzyć.

— Co takiego? Jak to się mogło stać? Wyobrażałem sobie, że ci ludzie będą nas wyprzedzać pod wieloma względami… Na tym przecież zasadzała się część podniecenia płynącego z eksperymentu Michaela ze złączem czasowym.

— Owszem — przyznał ponuro Poole. — Wychodzi jednak na to, że historia nie jest procesem monotonnym. A tak przy okazji, kim są ci qaxowie?

— Ona wam opowie odparła posępnie Berg. Wiele więcej od niej nie usłyszycie, ale o qaxach wam opowie. Ci ludzie nazywają siebie Przyjaciółmi Wignera.

— Wignera? — zapytał Poole. — Eugene'a Wignera, tego fizyka kwantowego?

— Jeśli mi wiadomo, tak.

— Dlaczego?

Berg ze smutkiem wzruszyła kościstymi ramionami, szorstki materiał kombinezonu zaskrzypiał nieprzyjemnie.

— Myślę, że gdybym znała odpowiedź na to pytanie, zrozumiałabym wiele z tego, co się tu dzieje.

— Miriam — szepnął Poole. — Co udało ci się dowiedzieć o ich generatorze grawitacji?

Berg spojrzała na niego.

— Interesują cię szczegóły czy zadowolisz się streszczeniem?

— Streszczenie wystarczy…

— Kompletnie nic. Niczego nie chcą mi powiedzieć. Nie sądzę, by chcieli w ogóle komuś coś powiedzieć. Szczerze powiedziawszy, pewnie woleliby, żeby mnie tu nie było. I bez wątpienia nie byli zachwyceni, kiedy przemyciłam wiadomość dla ciebie.

— Dlaczego dla mnie? — zapytał Poole.

— Częściowo dlatego, że sądziłam, iż będziesz miał największą szansę zrozumienia tego, co się tu dzieje. A także dlatego, że uważałam, iż tobie najprędzej pozwolą tu wylądować. Twoje nazwisko jest jedynym, jakie ci ludzie znają z naszej epoki. Częściowo zaś…

— Tak?

Berg wzruszyła ramionami, balansując na krawędzi zakłopotania.

— Ponieważ potrzebowałam przyjaciela.

Idący przy niej Poole musnął dłonią jej ramię.

Odwrócił głowę w stronę wirtuala.

— Harry, te niewidzialne zagłębienia w terenie…

— Jakie zagłębienia? — zapytał zaskoczony Harry.

— Mają około jarda średnicy — odparł Poole. — Sądzę, że wywołuje je kiikuprocentowa niedokładność w funkcjonowaniu tego, co generuje tu sztuczną grawitację.

— Też się czegoś takiego domyślałam — skinęła głową Berg. — Pokonujemy niewielkie studnie grawitacyjne, zgadza się?

— Harry, sprawdź, czy te zagłębienia odpowiadają rozmieszczeniu mas punktowych gdzieś pod powierzchnią, w głębi statku.

Harry skinął głową i jego twarz przybrała niezwyczajnie zamyślony wyraz.

— A co on może wiedzieć? — zapytała Berg.

— Nie jego pytam — odparł cierpliwie Poole. — Tak naprawdę komunikuję się z szalupą. Miriam, Harry zastępuje nam zakamuflowany terminal podłączony do centralnego procesora szalupy. Jednym z najważniejszych powodów — nie, najważniejszym powodem dla którego go zabrałem, jest to, że ludzie z przyszłości na pewno prędzej zaakceptują jego niż plecak wyładowany sprzętem laboratoryjnym.

Harry wyglądał na dotkniętego, lecz „myślał” dalej.

Dotarli do budynku, który najwyraźniej był „domem” Shiry, stożkowatego, wysokiego na dziesięć stóp tipi. W jego ścianie widniał trójkątny otwór. Shira z uśmiechem zaprosiła ich do środka. Poole przesunął palcem wzdłuż krawędzi otworu. Szary materiał, z którego zbudowane było tipi, był sztywny, odrobinę ciepły w dotyku a więc niemetaliczny i robił wrażenie wystarczająco ostrego, by przeciąć ludzkie ciało.

Dwie świetlne kule wielkości pięści unosiły się pod sufitem tipi, rzucając łagodne, podwójne cienie. Sporadyczne podmuchy wiatru poruszały nimi niczym papierowymi latarniami. Ściany pomieszczenia pozbawione były wszelkich ozdób, cechowały się tym samym matowym, szarym połyskiem co zewnętrzna fasada. Na podłodze mającej jakieś piętnaście stóp średnicy u podstawy stożka stał tylko jeden mebel, niskie, z wyglądu twarde łóżko, zasłane grubymi dywanami albo poduszkami.

Stanęli w miejscu, odrobinę skrępowani. Co ciekawe, skoro już znaleźli się we wnętrzu tipi, Harry zaczął mieć problemy z rozdzielczością. Jego twarz i kończyny rozsypały się na piksele wielkości kostki cukru, a potem uformowały z powrotem.

Shira poprosiła ich. by usiedli, po czym wyszła.

Berg i Poole niepewnie sięgnęli po poduszki, położyli je na środku pomieszczenia i usiedli parę cali od siebie. Harry z popisowym zamieszaniem przysiadł na łóżku, ale rozdzielczość była teraz tak kiepska, że chwilami zamieniał się w taką chmurę przemieszanych ze sobą pikseli, iż Poole widział przez niego szarą ścianę za jego plecami, Poole roześmiał się.

— Wyglądasz okropnie — powiedział.

— Dzięki — odparł Harry niewyraźnie. — To materiał, z którego zrobione są ściany. Blokuje sygnał z łodzi. To co widzicie, odbija się i wpada przez otwór wejściowy.

— A co z tymi studniami grawitacyjnymi?

Harry skinął głową, jego twarz pokryta była warstwą bezpańskich pikseli.

— Miałeś rację. Zagłębienia odpowiadają punktowym masom po dziesięć milionów ton każda, rozmieszczonym na planie sześcioboku jard pod powierzchnią, na której stoimy… Oto i Shira.

Shira wśliznęła się do środka z uśmiechem na twarzy, niosąc na tacy trzy naczynia.

— Z naszej kuchni. Przykro mi, ale dla ciebie niczego nie mam — powiedziała do Harry'ego. Odpowiedź wirtuala rozmyła się w nieostrej plamie — na całe szczęście, uznał Poole.

Luminosfery. wyraźnie obdarzone szczątkową świadomością, obniżyły się nad ich głowami, przyświecając im podczas posiłku i nadając pomieszczeniu niedorzecznie przytulnego charakteru. Sfery zdawały się nie zauważać Harry'ego, przepływając przez jego głowę i górną partię korpusu. Harry ignorował je ze stoickim spokojem. Poole nie czuł głodu, lecz z zaciekawieniem zabrał się za swoje danie przy użyciu prostych metalowych sztućców, wręczonych mu przez Shirę. Jedzenie było gorące. Na talerzu leżało coś o włóknistej strukturze białego mięsa oraz zielone warzywo o gęstych liściach, przypominające kapustę, miękkie, jakby rozgotowane. Shira rozlała do małych, niebieskich naczyń przeroczysty gazowany napój. Sącząc go, Poole uznał, że zatrąca słodkawym posmakiem o niewielkiej zawartości alkoholu niczym cienkie wino.

— Dobre — stwierdził, w odpowiedzi uzyskując od Shiry uprzejmy uśmiech. — Co to jest?

— Owoce morza — odparła Berg między kęsami. — Mięso uzyskują z jadalnego grzyba. A ta zielona maź to spreparowane wodorosty.

Shira lekko skinęła głową, przytakując.

— Rozsądne i wydajne rozwiązanie — przyznał Poole.

— Owszem — potwierdziła Berg. — Tyle że nie mają niczego innego. Mike, oni pokazali mi parę zdjęć swej Ziemi. Zmiażdżone miasta. Kontynenty obrębione gęstą warstwą chlorofilowej zieleni: przybrzeżne farmy. Produkty otrzymywane z pozostałości uprawnych terenów lądowych eksportowane są poza planetę. Złożone cząsteczki są podobno w cenie i przynoszą wysokie zyski. Qaxom. Michael, cała planeta zamieniona została w cholerną fabrykę.

Mroczne myśli wypełniły umysł Michaela. Kiepska kondycja fizyczna Shiry. konfiskata technologii desenektyzacyjnej, okupacja Ziemi przez obce siły… Kiedy wyobrażał sobie przyszłość, ku której wiódł wzniesiony przez niego most, oczekiwał rzeczy dziwnych, a jakże, ale i postępu… godności.

Zamiast tego miał przed sobą tę nędznie ubraną dziewczynę i jej pozbawione smaku jedzenie…

— A od kogo qaxowie uzyskują te wysokie zyski? — zapytał Berg.

— Masz spore zaległości do nadrobienia, Michael. — Odwróciła się w jego stronę, na jej usta wypłynął suchy, spięty uśmiech. — To duża galaktyka. Dżungla. Dziesiątki, setki ras, rywalizujących o dostęp do surowców.

Poole odstawił swój talerz na dywan i bez pośpiechu odwrócił się ku Shirze.

— Mam wiele pytań — powiedział. — A te strzępy informacji, jakie zebrała Miriam, jedynie zwiększyły ich ilość. Wiem, że niechętnie dzielicie się swoją wiedzą, ale…

— Nie zaprzeczę temu — odparła Shira z pewnym wdziękiem. W jej oczach zapłonął ciepły blask. — Ale ty jesteś naukowcem. Michaelu Poole, a sztuka bycia naukowcem kryje się w umiejętności zadawania właściwych pytań. Ruchem ręki wskazała wnętrze tipi, swoją cząstkę świata. — Po tym, co dzisiaj ujrzałeś Jak brzmi według ciebie właściwe pytanie? Zadaj je, a ja postaram się udzielić ci na nie odpowiedzi.

Harry, plama pikseli, wymruczał:

— Właściwe pytanie? Ale jak…

Poole wyłączył Harry'emu głos i postarał się skupić, odnaleźć klucz do tego oceanu obcości, drogę prowadzącą do dziwacznego świata Shiry.

— W porządku — powiedział. — Shira, z czego zbudowane są ściany tego tipi?

Shira skinęła głową, na jej wąskich wargach pojawił się uśmiech.

— Z materiału konstrukcyjnego xeelee — odparła.

— A kim — zapytał ostrożnie Poole — są ci xeelee? Shira pociągnęła łyk wina i starannie dobierając słowa, odpowiedziała mu.


Xeelee byli właścicielami wszechświata.

Gdy ludzie opuścili Układ Słoneczny, wlekąc się w ślimaczym tempie prędkości podświetlnej na pokładach swych pierwszych statków fazowych, znaleźli się w skomplikowanym wszechświecie, zamieszkałym przez wiele inteligentnych ras. Każda z nich podążała za swymi celami, powodowała się własnymi motywami.

Gdy ludzie mieli do czynienia z innymi ludźmi, w czasach poprzedzających loty międzygwiezdne, w tle nieustannie obecne było poczucie podświadomej więzi: koniec końców, wszyscy należeli do tego samego gatunku. Zawsze pozostawała nadzieja, że pewnego dnia dojdzie do porozumienia, wymiany informacji, utworzenia obustronnie zadowalającego systemu rządów.

Ras napotkanych przez ludzkość, z podziwem i przestrachem penetrującą swój zaułek galaktyki, nie łączyło nic: żadna więź, żadne prawo, z wyjątkiem jedynie brutalnych praw ekonomii.

Mniej niż dwieście lat po czasach Poole'a Ziemia została opanowana i zaprzęgnięta do pracy w gospodarczej machinie zbiorowego umysłu wodnych stworzeń zwanych sąueemami.

— Widzę, że otwarty kosmos to nie przelewki — gwizdnął Harry.

— Zgadza się — potwierdziła z powagą Shira. — Lecz powinniśmy traktować wszystkie rasy młodsze, takie jak squeemowie — a nawet i qaxowie — jako równe nam. W owych pierwszych latach ekspansji przewaga squeemów nad nami opierała się na jednym: technologii superprzestrzennej.

Lecz napęd superprzestrzenny, jak wiele innych kluczowych składników technologicznych lokalnej, wielogatunkowej cywilizacji — jeżeli w tym przypadku określenie to jest adekwatne — pochodził w ostatecznym rozrachunku od xeelee.

Obojętnie, w którym kierunku się spojrzało, ludzie i rasy, z którymi utrzymywano kontakty, napotykali na xeelee, oznajmiła Shira. Podobnych bogom, wyniośle trzymających się z dala od innych: wszechmocnych, beznamiętnych, zajętych swymi ambitnymi działaniami i tajemniczymi projektami.

— Jakimi projektami? — zapytał Poole.

Według Shiry tego nie wiedział nikt O absolutną pewność było trudno, ale wyglądało na to, że ta niewiedza właściwa była wszystkim młodszym rasom.

— Czy w takim razie xeelee w ogóle istnieją? zapytała Berg, pochylając się ku Shirze.

— O, tak — odparła bez cienia zawahania Shira.

Xeelee zachowywali się wyniośle… lecz byli też odrobinę niestaranni. Tu i ówdzie pozostawiali odłamki swych technologii, skwapliwie zbierane przez młodsze rasy.

— Podejrzewamy, że dla samych xeelee są to przedmioty całkowicie trywialne — powiedziała Shira. — Ale pojedynczy artefakt wystarczy, by ożywić gospodarkę całej rasy — czasem nawet i dać jej znaczącą przewagę nad sąsiadami. Jej twarz w nierówym blasku unoszących się bezszelestnie sfer wyglądała na jeszcze bardziej zmęczoną i ściągniętą. — Michael, my, ludzie, jesteśmy nowicjuszami w tej grze. a inne gatunki nie udzielają odpowiedzi na pytania o te sprawy. Sądzimy jednak, że stoczona została niejedna wojna — popełnione akty ludobójstwa — o posiadanie przedmiotów, które dla xeelee są zapewne drobiazgami bez większego znaczenia.

Shira opisała mu kilka przykładów.

Napęd superprzestrzenny. Na samą tę myśl Poole'owi zabłysły oczy.

Materiał konstrukcyjny: monomolekularne arkusze, prawie niezniszczalne, które poddane działaniu energii promienistej samoistnie powstawały z przedmiotów wielkości ludzkiej pięści, tak zwanych „kwiatów xeelee”.

Natychmiastowa łączność, oparta na nierozdzielności kwantowej…

— Nie — zaprotestował Poole. — To niemożliwe. Nie można przesyłać informacji kanałami nierozdzielności kwantowej.

— Powiedz to xeelee — uśmiechnęła się Shira.

Badania naukowe wśród młodszych ras właściwie nie istniały, jak dowiedział się Poole. Powszechnie uważano, że stanowią jedynie stratę czasu, próbę wymyślenia czegoś, co xeelee zapewne wynaleźli miliard lat wcześniej. A poza tym, ryzykowne było wydawanie swych zasobów na badania nad jakąś technologią, podczas gdy najbliższy sąsiad zapewne zużywał swoje na zakup pirackiej wersji tej samej technologii wykradzionej xeelee, by któregoś dnia skąpać w ogniu twój macierzysty system…

Potem Shira nakreśliła dalszą historię ludzkości.

Lekkie, mało wydajne jarzmo squeemów zrzucone zostało z łatwością (oczywiście spoglądając na te wydarzenia z perspektywy czasu) i ludzkość ponownie zapuściła się w głąb galaktyki na nowych statkach wykorzystujących technologię napędu superprzestrzennego… wykradzioną pierwotnym złodziejom, squeemom.

Wtedy ludzie napotkali qaxów. I zostali zmuszeni do pogodzenia się raz jeszcze ze starością.

— A wy znaleźliście się tutaj jako uciekinierzy przed qaxami?

Shira bezgłośnie zamknęła usta. Było oczywiste, że Poole zbliżał się do granic wiedzy, jaką Shira gotowa była im udostępnić.

— W takim razie — powiedział waszym zamiarem jest zapewne znalezienie sposobu na obalenie ich władzy na Ziemi.

Shira uśmiechnęła się.

— Jesteś inteligentnym człowiekiem, Michaelu Poole. Na pewno jest dla ciebie jasne, że nie zamierzam odpowiadać na takie pytania. Mam nadzieję, że nie zmusisz mnie do bycia nieuprzejmą…

Berg prychnęła i splotła ramiona na piersiach.

— Niech to szlag, oto ten sam mur, na który pakowałam się raz za razem, odkąd ten kawałek ziemi pojawił się na kursie „Cauchy”. Shira, dla mnie jasne jest to, że trafiliście tu, by pozbyć się qaxów. Ale dlaczego do jasnej cholery nie chcecie naszej pomocy? Możemy wydawać się wam prymitywni, ale, szanowna pani, umiemy się bić.

— Już o tym rozmawialiśmy — odparła cierpliwie Shira.

— Niemniej jednak. Miriam ma trochę racji — wtrącił Poole. — Możemy przynajmniej zaoferować wam technologię desenektyzacyjną. Nie musicie się zestarzeć, Shira, pomyśl tylko o tym.

Wyraz twarzy Shiry nie uległ najmniejszej zmianie.

— Wątpię, żebyście mi uwierzyli, ale to naprawdę nie ma znaczenia.

Harry jakby zadygotał.

— Ta dziewczyna napawa mnie strachem — powiedział niewyraźnie.

— Wierzę ci — stwierdził cierpliwie Poole. — Rozumiem, że są rzeczy ważniejsze od życia paru ludzi… Ale jednak Miriam tną słuszność. Co macie do zyskania, odtrącając potencjał gospodarczy Układu Słonecznego?

— Może po prostu nie ufają naszym zapewnieniom o chęci pomocy — zastanawiał się na głos Harry. Może bylibyśmy niczym szympansy pracujące u boku fizyków jądrowych… a może boi się paradoksu czasowego.

Berg potrząsnęła przecząco głową, nie spuszczając posępnego spojrzenia z dziewczyny.

— Może. Aleja mam inną teorię.

— A mianowicie? — zapytał Poole.

— Gdyby zapoznali nas ze swymi planami, powstrzymalibyśmy ich.

Beztroski śmiech Shiry zabrzmiał mało przekonująco.

— To przyjemna zabawa.

Poole zmarszczył czoło.

— Cóż, przynajmniej dowiedziałem się dosyć, by rozwiązać część nurtujących mnie zagadek — stwierdził.

Shira wyglądała na zbitą z tropu.

— Wasz statek zbudowany został pod nosem sił okupacyjnych — powiedział. — A więc zmuszeni byliście zakamuflować go w tak niezwykły sposób.

— Zgadza się — uśmiechnęła się Shira. — Jesteśmy dumni z naszego podstępu. Do chwili startu, kiedy uaktywniliśmy osłonę generowaną przez silnik superprzestrzenny, ziemiostatek niczym nie różnił się od reszty powierzchni Ziemi, wyjąwszy jedynie starożytne głazy, które posłużyły do dokładniejszego zmylenia qaxów.

— Stąd brak kadłuba — ciągnął Poole. — Tak czy owak, statek był jak najbardziej do wykrycia. W końcu masą dorównuje niewielkiej planetoidzie. Na długo przed startem musiał być źródłem anomalii grawitacyjnych, wykrywalnych przez qaxów z orbity.

Shira wzruszyła ramionami, jej rozbawienie było w pewien sposób irytujące.

— Nie odpowiadam za posunięcia qaxów. Może z biegiem lat stali się nieostrożni.

Poole, siedzący po turecku na cienkiej poduszce, ponownie przysiadł na piętach. Spojrzał w spokojną twarz dziewczyny. Coś w Shirze napawało go głębokim niepokojem. Ciężko było pamiętać, że przy braku technologii desenektyzacyjnej jej wiek biologiczny odpowiadał faktycznemu. Młodość stała się rzadkością w jego świecie, co Poole uświadomił sobie z cieniem żalu. Lecz jak na dwudziestopięcioletnią dziewczynę miała w sobie wewnętrzną martwotę, która była niemal przerażająca. Krwawą historię ludzkości, przygnębiający obraz nie kończącej się, nieludzkiej wojny wśród gwiazd, nawet qaxańską okupację — której doświadczyła na własnej skórze — opisywała z beznamiętną obojętnością.

Zupełnie tak, jakby życie nie miało dla niej żadnego znaczenia. uświadomił sobie z niepokojem Poole. Pochylił się do przodu.

— Dobrze, Shira, dajmy sobie spokój z podchodami. Wiem, skąd się tu wzięliście. Nie wiem natomiast, dlaczego się tu zjawiliście.

Shira wbiła spojrzenie w pustą tacę i stygnące jedzenie.

— A jakie według ciebie są nasze zamiary? — zapytała cicho.

Poole uderzył pięścią w podłogę z materiału xeelee.

— Wasz ziemiostatek usiany jest osobliwościami. I najwyraźniej tylko to, oprócz napędu superprzestrzennego, przywieźliście ze sobą z przyszłości. I pozostaliście na orbicie Jowisza. Dysponując napędem superprzestrzennym, mogliście udać się w dowolne miejsce w Układzie Słonecznym albo i poza nim… Sądzę, że planujecie doprowadzić do implozji Jowisza, chcecie wykorzystać wasze osobliwości, by zamienić go w czarną dziurę.

Harry sapnął cicho. Berg dotknęła jego ramienia.

— Mój Boże, Michael. Teraz wiesz, dlaczego chciałam, żebyś się tu zjawił. Myślisz, że potrafią to zrobić?

— Jestem tego pewien — Poole nie odrywał spojrzenia od opuszczonej głowy Shiry. — I nie ulega wątpliwości, że ich projekt ma coś wspólnego z obaleniem albo usunięciem qaxów z epoki przyszłej okupacji. Ale sam mechanizm pozostaje jeszcze dla mnie niejasny. I nie postanowiłem jeszcze, czy powinniśmy im na to pozwolić.

Teraz Shira uniosła głowę w jego kierunku, w jej bladoniebieskich oczach zapłonął gniew.

— Jak śmiesz się nam sprzeciwiać? Nie masz pojęcia o tym, co planujemy. Jak możesz mieć czelność…

— A jak wy możecie mieć czelność zmieniać bieg historii? — zapytał cicho Poole.

Shira zamknęła oczy i przez kilka sekund siedziała w pozycji lotosu, jej płaska pierś falowała głębokimi, rozdygotanymi oddechami. Kiedy ponownie otworzyła oczy. wydawała się nieco spokojniejsza.

— Michaelu Poole, wolałabym mieć cię za sojusznika raczej niż wroga.

— Ja ciebie również — odpowiedział jej uśmiechem.

Podniosła się, zgrabnie wyprostowując ciało.

— Muszę to skonsultować — oznajmiła i bez dalszych wyjaśnień wyszła z tipi, skinąwszy jedynie głową.

Poole i Berg zaczęli skubać wystygłe już jedzenie. Harry przyglądał się im przez mgiełkę zakłóceń.

Загрузка...