5

Flitter ponownie zagnieździł się w wyściółce żołądka splina. Niewielkie, szponiaste zaczepy wysunęły się z dolnej części kadłuba i zagłębiły w utwardzonym ciele.

Jasoft Parz, obserwujący manewr kotwiczenia z wnętrza flittera, poczuł skurcz żołądka w nagłym przypływie empatii.

Pospiesznie przetestował szczelność swego skafandra — żarzące się zielono cyfry przesunęły się płynnie przez szeroką przyłbicę kasku — a potem kiwnięciem głowy poinstruował luk flittera, by się otworzył. Wyrównaniu się różnicy ciśnień towarzyszył cichy syk i podmuch powietrza, które przez kilka chwil szemrało w kabinie, napierając słabo na pierś Parza. Potem Parz z westchnieniem rozpiął pasy i bez trudu podniósł się z fotela. Od jego ostatniej wizyty u gubernatora we wnętrzu splińskiego flagowca, pełen rok temu na orbicie okołoziemskiej, kuracja desenektyzująca dokonała cudów w zetknięciu z najbardziej namacalnymi spośród jego dolegliwości, i błogosławioną ulgę stanowiła możność podniesienia się z miejsca bez towarzyszących tej czynności przeszywających plecy ukłuć bólu.

Limfoboty zamocowały niedużą, płaską platformę nad wyściółką ściany żołądka, niedaleko wylotu luku flittera. Na niej zamontowano zajmującą niewiele miejsca skrzynkę urządzenia tłumaczącego. Parz sprawnie opuścił flitter i uaktywnił elektromagnesy w podeszwach butów, przytrzymujące jego stopy na platformie. Wkrótce wszystkie przygotowania zostały zakończone i mógł stanąć w zadowalająco godnej pozie.

Parz rozejrzał się dookoła. Kadłub flittera, znieruchomiały obok niego, przypominał nie strawiony kęs we wnętrznościach splina. Zwrócił twarz w kierunku kuli wrzącej cieczy zawieszonej nad jego głową. Przy niej, migocząc w posępnym mroku wnętrza splina, widniał wirtual ukazujący widok na zewnątrz statku dwudziestościenny portal tunelu czasoprzestrzennego, wąski skrawek samego Jowisza.

— Gubernatorze — odezwał się. — Minęło wiele czasu.

Z elektronicznego tłumacza rozległ się przytłumiony w gęstym powietrzu głos gubernatora.

— W rzeczy samej. Cały rok od ucieczki tych przeklętych Przyjaciół Wignera. Rok zmarnowany na wysiłki ukierunkowane na naprawę sytuacji. I oto nadchodzi kluczowa chwila, tu, w cieniu Jowisza, czy tak, Parz?

— Nie nazwałbym go zmarnowanym — odparł gładko Parz. — Budowa i wystrzelenie portali nowego Złącza było wielkim sukcesem. Tempo prac niezwykle mnie zdumiało.

— Należą ci się podziękowania za twoją rolę w tym przedsięwzięciu, Jasofcie Parz.

— Moje działania nie miały na celu w pierwszym rzędzie twojej korzyści.

— Może i nie — odparł qax. — Cóż jednak znaczą dla mnie twoje motywy, skoro rezultaty odpowiadają moim oczekiwaniom? Pojmuję, że twoim motywem była nagroda, kuracja desenektyzująca, która…

— Nie tylko to — odparł chłodno Parz. — Tak się składa, iż w mej opinii odtworzenie dawnej technologii opartej na zastosowaniu materii egzotycznej przyniosło ludziom korzyść. — Oczywiście trzeba było za to zapłacić. Qaxańskie jednotorowe myślenie, możliwe jedynie w zmilitaryzowanym społeczeństwie, zamieniło większość ludzkich światów — Ziemię, Marsa, Księżyc, Tytana w niewiele więcej niż fabryki materii egzotycznej, wszystkie ich zasoby przeznaczone zostały na osiągnięcie jednego celu. Lecz ukończenie tak olbrzymiego projektu bazującego na czysto ludzkiej technologii — choćby i za namową qaxów — bardzo podniosło poczucie godności ludzkiej rasy. W końcu to przeklęte urządzenie zbudowane zostało i uruchomione w sześć miesięcy, gubernatorze.

— Twoja duma jest dla mnie zrozumiała — odparł gubernator swym gładkim, kobiecym głosem. — I cieszę się, że czas nie zaszkodził twemu wymownemu językowi, ambasadorze.

— Co ty takiego rozumiesz? — zapytał gorzko Parz. Gubernatorze, już raz nas nie doceniłeś, pamiętasz? Ucieczka Przyjaciół…

— Czyżby twoja duma potrzebowała mojego wsparcia, Jasoft? — przerwał mu gubernator. — Zaprosiłem cię tutaj, byś stał się świadkiem triumfu naszej wspólnej pracy.

I rzeczywiście, przyznał Parz, qax wezwał go w przestrzeń okołojowiszową, skoro tylko strumienie cząstek wysokoenergetycznych zaczęły tryskać z wylotu oczekującego portalu… pierwsza zapowiedź gościa z przyszłości.

— W końcu — ciągnął qax — gdyby nie udostępnienie kuracji desenektyzującej tobie i grupie twoich towarzyszy — kuracji, na którą zgodziliście się bez szczególnego ociągania — nie stałbyś tu teraz, prawiąc mi kazania o wrodzonej sile ludzkości. Nieprawdaż? Dobiegałeś już kresu przeciętnego ludzkiego życia, zgadza się?

Ta niedbała pogarda sprawiła, że policzki Parza nabiegły krwią.

— Gubernatorze…

Qax mówił niecierpliwie dalej:

— Dajmy sobie z tym spokój, ambasadorze. Dzisiejszego dnia zajmijmy się naszymi wspólnymi osiągnięciami, nie zaś różnicami.

Parz zaczerpnął w płuca chłodnego, błękitnego, ziemskiego powietrza.

— Dobrze, gubernatorze.

— Twe serce musiało być przepełnione dumą, gdy budowa nowego Złącza została ukończona.

Tak też było, przypominał sobie Parz. Wyloty drugiego tunelu czasoprzestrzennego zlokalizowanego w Układzie Słonecznym oplecione zostały dwudziestościanami z żarzącej się błękitnym blaskiem materii egzotycznej. Przez kilka krótkich, wspaniałych tygodni bliźniacze portale żeglowały razem wokół studni grawitacyjnej Jowisza, mleczne płachty wypaczonej przestrzeni naciągnięte na rusztowania z materii egzotycznej i migoczące niczym ścianki tajemniczych klejnotów.

Potem nadszedł czas, by wysłać w drogę jeden z portali. Skonstruowano potężny statek fazowy. Parz pamiętał, że unosząc się nad portalami, wyglądał niczym ludzkie ramię, zaciśnięta pięść zawieszona nad parą delikatnych, błękitnoszarych kwiatów.

Wielkie silniki fazowe statku zbudziły się nagłym rozbłyskiem do życia i jeden z portali pociągnięty został przez przestrzeń, najpierw po rozwijającej się spirali oddalającej go od studni grawitacyjnej Jowisza, a potem płaskim łukiem w przestrzeń międzygwiezdną.

Parz — podobnie jak reszta ludzkości, gubernator i qaxańskie siły okupacyjne — zasiedli do półrocznego oczekiwania na to, by portal ukończył swą ślimaczą podróż z prędkością podświetlną i dotarł na miejsce przeznaczenia.

Statek pierwszego Złącza, „Cauchy”, potrzebował stulecia, by przekroczyć tysiąc pięćset lat. Nowemu statkowi, pętla zaczynająca się i kończąca przy Słońcu, zajęła zaledwie pół roku czasu subiektywnego, lecz przyspieszając z wielokrotnościami ziemskiej siły ciężkości, przekroczył pięć wieków w przyszłość.

Parz nie był naukowcem i — mimo swych ścisłych związków z tym projektem — fizyka tuneli czasoprzestrzennych pod wieloma względami stanowiła dla niego problem natury filozoficznej. Jednak gdy tylko przybył na orbitę Jowisza i spojrzał na powoli obracający się klejnot dwudziestościennego qaxańskiego portalu, raz jeszcze kompletnego, podstawowe założenie projektu stało się dla niego nadzwyczaj realne.

Po drugiej stronie tych mglistych, szarobłękitnych płaszczyzn kryła się przyszłość. O ile Przyjaciele Wignera zyskali nad nimi przewagę, uciekając w przeszłość, kiedy to żaden qax nie słyszał nawet o ludzkości, jak wielką przewagą dysponować musieli ci qaxowie z przyszłości? Parz zastanawiał się nad tym ponuro. Spoglądali na te wydarzenia z perspektywy pięciu wieków, pięciu stuleci, w trakcie których wynik zmagań ludzkości z qaxami niewątpliwie rozstrzygnięty został na korzyść jednych bądź też drugich.

Od ucieczki Przyjaciół minął zaledwie rok. A jednak przyszli qaxowie już zyskali możliwość kształtowania przebiegu wydarzeń zgodnie ze swą wolą.

— Zamyśliłeś się — odezwał się gubernator, wyrywając go z zadumy.

— Przepraszam.

— To bez znaczenia — powiedział qax, a w elektronicznym głosie zabrzmiały uwodzicielskie tony. — Nie sądzę, ambasadorze, by którykolwiek z nas określił drugiego mianem przyjaciela. Lecz ściśle ze sobą współpracowaliśmy i — przynajmniej raz — zdobyliśmy się na szczerość. Podczas gdy oczekiwać będziemy na rozwój wydarzeń, powiedz mi, co jest źródłem twego zatroskania.

Parz wzruszył ramionami.

— Potęga broni, jaką włożyliśmy w dłonie twym następcom, pięćset lat od dzisiaj. Wyobraź sobie któregoś z wielkich dowódców w historii ludzkości — na przykład Bonapartego — mogącego w podręcznikach do historii znaleźć wynik swej największej bitwy jeszcze przed jej rozpoczęciem.

— Możliwości jest więcej, Jasoft. Twój dowódca mógłby stać się bezradny pod naciskiem faktów historycznych. Większości wojen nie rozstrzyga militarny geniusz — czy bohaterstwo paru jednostek — lecz siły historii. A może twego generała opadłyby wyrzuty sumienia wywołane śmiercią i cierpieniem spowodowanymi jego ambicją. Być może starałby się nawet zapobiec tej bitwie.

— Być może — prychnął Parz. — Jednakże trudno mi sobie wyobrazić qaxańskiego „generała” targanego współczuciem dla ludzkich ofiar tyranii czy wojny, bez względu na wynik. Kiedy dowiedzieliśmy się o ucieczce Przyjaciół Wignera, pamiętasz, że obaj odczuwaliśmy nieufność powodowaną tym, że tak wielka potęga oddana została pod kontrolę niewielkiej grupce osób, i ich rasa nie miała najmniejszego znaczenia. Czyż nie powinniśmy z podobną nieufnością traktować qaxów z naszej przyszłości?

Qax roześmiał się cicho.

— Tym razem to chyba ty nie doceniasz nas. Nie jest mi obcy podziw dla ludzkich osiągnięć, choć niekiedy wasze motywy wymykają się memu zrozumieniu.

Jasoft zerknął przez maskę w stronę łagodnie, mydlanie bulgoczącej morskiej kałuży dającej schronienie gubernatorowi.

— Na przy kład?

— Statek holujący portal naszego Złącza obsadzony był ludźmi. Ogólnie rzecz biorąc, był, oczywiście, w pełni automatyczny — a już na pewno zabezpieczony przed buntem ludzkiej załogi — lecz wasze wielowiekowe doświadczenie w lotach międzygwiezdnych przekonało mnie, że najlepszym sposobem na zagwarantowanie sukcesu misji statku ludzkiej konstrukcji jest umieszczenie na jego pokładzie ludzkich inżynierów, skorzystanie z ich pomysłowości i zdolności dostosowania się do zmiennej sytuacji — tak fizycznie, jak i umysłowo. Tak więc potrzebowaliśmy tej ludzkiej załogi.

— I nie mieliście kłopotów z naborem ochotników. Mimo czekających ich przyspieszeń wielokrotnie przekraczających ziemskie ciążenie — uśmiechnął się Parz. — To żadna niespodzianka, gubernatorze.

— Niby dlaczego?

— Nie wszyscy ludzie są jednakowi. Nie wszystkim odpowiada status rasy odbiorców tak bardzo jak…

— Jak na przykład tobie, Jasoft?

— Owszem — Parz zadarł brodę do góry, czując napinającą się, porośniętą krótką szczeciną skórę policzków. Nie oczekiwał, by qax zrozumiał ten gest, lecz mniejsza o to. — Zgadza się. Nie wszyscy ludzie są podobni do mnie. Niektórzy pragną wyrwać się z klatki, w jaką zamienił się Układ Słoneczny, bez względu na cenę. Kiedy ludziom znów wolno będzie podróżować poza Układ Słoneczny? I co warte jest życie bez zwiedzania, badania, zadziwienia? Może odebranie nam technologii desenektyzacyjnej było błędem z waszej strony. Może przywrócona taniość ludzkiego życia — kilka żałosnych dziesięcioleci, a potem ciemność bez końca — uczyniła ludzi bardziej skłonnymi do ryzyka? Trudniejszymi do kontrolowania? To możliwe, prawda, gubernatorze?

Gubernator roześmiał się.

— Być może. Cóż, Parz. Powinniśmy przejść już do kwestii najistotniejszej. I jak się czujesz w chwili, gdy Złącze ma się lada moment uaktywnić?

Parz przebiegł myślami przez długie miesiące oczekiwania po ukończeniu budowy i wystrzeleniu Złącza. Przez cały ten czas trzymał w swej kwaterze wirtual stacjonarnego portalu, wysłuchując nie kończących się, zaskakujących komentarzy o relatywistycznej dylatacji czasu, zamkniętych krzywych czasopodobnych i horyzontach Cauchy'ego.

Przyszli qaxowie musieli oczywiście spodziewać się wizyty z przeszłości. Być może paru qaxów żyjących w czasach Parza wciąż jeszcze pozostawało świadomymi i potrafiło przypomnieć sobie chwilę wystrzelenia portalu.

W końcu nadszedł dzień, w którym statek powrócić miał na Ziemię przyszłości — dzień w którym portal miał zacząć funkcjonować jako tunel przez czas, wiodący w przyszłość; i w milczącym czuwaniu do Parza dołączyła wielomiliardowa, niewidzialna kongregacja wpatrzona w wirtuale stacjonarnego jowiszowego dwudziestościanu. Na całej Ziemi i w całym okupowanym systemie ludzie obserwowali migoczące elementy Złącza z mieszaniną fascynacji i lęku.

I wreszcie rozpoczęła się erupcja cząsteczek egzotycznych z wylotu tunelu…

— Odczuwałem chyba to samo — powiedział powoli Parz — przez co musiał przechodzić Michael Poole. konstruktor pierwszego Złącza, czekając na owoce swego dzieła. Lecz, jak rozumiał Parz. pierwszy Projekt Złącze zainicjowany został w nadziei uzyskania wiedzy od przyszłych pokoleń ludzkości — a także by przetestować w praktyce założenia nauki o czasoprzestrzeni i fizyki egzotycznej — oraz, jak się domyślał, dla czystej, niczym nie zmąconej przyjemności. Działająca maszyna czasu na orbicie wokół Jowisza. Skoro jej skonstruowanie jest możliwe, to dlaczego nie?

Poole musiał wyczekiwać otwarcia się swego tunelu z radością. Nie z lękiem, tak jak Parz.

— Tak — powiedział w zamyśleniu gubernator. — A teraz…

I wtedy, wirtualny obraz dwudziestościanu eksplodował. Upstrzona złotem ciemność opadła Parza, a on krzyknął i skulił się w sobie, dygocząc.

Gubernator milczał. Do uszu Parza dobiegało jedynie urywane poświstywanie jego własnego oddechu.

Po ciągnących się w nieskończoność sekundach Parz znalazł w sobie dość silnej woli, by unieść głowę. Wirtual portalu znajdował się na swym dawnym miejscu, oświetlany wąskim promieniem jowiszowego blasku…

Przed portalem unosił się statek. Grot utworzony z mroku nocy przebił błękitną plamę wylotu portalu. Powierzchnia nieciągłości czasoprzestrzennej wciąż jeszcze falowała, kilka sekund po przeniknięciu przez nią intruza, rzucając zniekształcone odbicia różowej, jowiszowej poświaty na mieszczącą gubernatora wrzącą kulę qaxańskiego oceanu.

Statek z przyszłości rozpostarł skrzydła, szerokie na sto mil. Mroczne baldachimy zawisły nad Parzem.

— Jestem przerażony, gubernatorze — powiedział Parz, zniżając głos do szeptu.

— Nie bardziej ode mnie. Parz, sylwetka tego statku, zastosowanie napędu nieciągłości — to cechy charakterystyczne technologii nocnego myśliwca xeelee.

Xeelee… Parz uczuł, jak jego lęk przemienia się w przesądne niemalże przerażenie na myśl o tym, że xeelee nagle zmuszeni zostali do skierowania swej uwagi na ludzkość.

— Jednak, to qaxański statek — dodał gubernator. — Odebrałem sygnał wywoławczy… Moim następcom musi dobrze się powodzić w przyszłych stuleciach, skoro uzyskali tak szeroki dostęp do technologii xeelee.

— Musisz być z nich dumny — stwierdził gorzko Parz. Jego serce wciąż tłukło się jak oszalałe, lecz strach już zaczynał ustępować irytacji wywołanej zadufaniem qaxa.

— Jego skrzydła utworzone są z prawdziwych nieciągłości czasoprzestrzennych — paplał dalej gubernator. — Siła napędowa czerpana jest z nieliniowego zaburzenia czasoprzestrzeni — podobnie jak fale dźwiękowe rozprzestrzeniające się w atmosferze, skoro już zostaną wzbudzone. A…

— Dosyć tego.

Oddech zamarł Parzowi w piersiach. Nowy głos, który rozbrzmiał ze skrzynki tłumacza, także miał kobiecą intonację. Podczas gdy zsyntetyzowany głos gubernatora był płytki, szybki i jakby zadyszany, ten był głęboki i mocny, niemal szorstki.

Gubernator zapytał prawie dziewczęcym tonem:

— Słyszę twój głos. Kim jesteś?

— Jestem qaxem.

— Nie rozpoznaję cię — rzekł gubernator.

— To nie powinno cię dziwić. Przybywam przez tunel Złącza z twojej przyszłości. W tym punkcie czasoprzestrzeni moja świadomość nie została jeszcze uformowana.

— Panie — odezwał się Parz, zdecydowany nie okazywać podziwu ani przerażenia przywykłem do tego, że qaxowie zajmują przestrzeń o średnicy całych mil, jak na przykład gubernator i jego fragment macierzystego oceanu. Lecz objętość twego statku jest znacznie mniejsza. Jakim sposobem świadomość qaxa pomieszczona być może w tak niewielkiej przestrzeni?

— Wiele rzeczy ulegnie zmianom w nadchodzących stuleciach odparł przybysz. — Wielu qaxów umrze, a jeszcze więcej się narodzi. Zaledwie kilku qaxów obecnie świadomych przeżyje tak długo, a formy utrzymujące naszą świadomość dalece się zróżnicują. Qaxowic nie będą już mogli pozwolić sobie na luksus starożytnej, wodnej formy. Qaxowie, rozproszeni wśród gwiazd, muszą znaleźć nowe sposoby przeżycia.

Parz jedynie z trudem dopuszczał do siebie wszystkie implikacje tych słów.

— Qaxie, co chcesz przez to powiedzieć? Co stanie się z qaxami? Co uczynią z wami ludzie?

— Najpierw odpowiedz na moje pytanie — wtrącił się gubernator. Parzowi wydało się, że w sztucznym głosie wyczuwa nutę urażonej dumy. — Dlaczego nie uprzedziłeś mnie o swym przybyciu? I dlaczego porozumiewamy się przy pomocy tego ludzkiego urządzenia tłumaczącego? Jesteśmy qaxami. Jesteśmy braćmi. Nasza fizyczna postać może się różnić, lecz przecież nadal możemy się porozumieć tak, jak czynili to qaxowie?

— Chcę, by Jasoft Parz słyszał i rozumiał wszystko, co się tu dzieje — oznajmił nowo przybyły qax. — Będę potrzebować jego współpracy.

Parz cofnął się niepewnie o krok, wyczuwając pod stopami krawędź metalowej platformy.

— Znasz mnie?

Ponownie wezbrał w nim prymitywny lęk, paraliżując go. Poczuł się jak dzikus przed obliczem szamana. Jakim sposobem qax z przyszłości oddalonej o pięć stuleci wiedzieć mógł o jego istnieniu? Ależ to oczywiste, pomyślał, przeganiając tańczącą wśród jego myśli iskrę szaleństwa. Ten qax przybywa z przyszłości. Wie wszystko o tym ciągu wydarzeń. Zapewne z tuzin razy obserwował rozwój tej sceny…

— Jasofcie Parz, bądź świadkiem…

Parz podniósł wzrok.

Wiśniowe światło niczym lanca przeniknęło przez kadłub splina, idealną linią przebijając jądro oceanicznej kuli gubernatora. Ciało splina wokół rany złuszczyło się, pokrywając się olbrzymimi pęcherzami, i Parz przez krótki moment ujrzał czerń kosmosu. Wirtualny obraz nocnego myśliwca obrócił się w chmurę pikseli i zniknął.

Jasoft zamknął oczy, przywołując w wyobraźni ostatnią sekundę trwania wirtualnej projekcji.

To qaxański statek, zrozumiał. Broń — promień — cokolwiek to było — odpalona została z pokładu przybyłego z przyszłości qaxanskiego statku.

— To technologia xeelee. Jasofcie Parz — oznajmił nowo przybyły qax. — Gwiazdołamacz…

W miejscu, w które uderzył wiśniowy promień, powierzchnia oceanicznej kuli zawrzała i zamieniła się w parę. Wielkie bąble dobyły się z głębi cieczy, rozpraszając subtelny wzór heksagonalnych komórek turbulencyjnych. Mgła okryła kipiącą kulę.

— Mój Boże — wyszeptał Parz. — Zabijasz go.

— Ten promień to skupione promieniowanie grawitacyjne — odparł qax konwersacyjnym tonem. — Stabilność kuli oceanicznej utrzymywana jest dzięki niewielkiej czarnej dziurze umieszczonej w jej centrum. Działanie broni zakłóciło równowagę kuli. Teraz zapada się ku centralnej osobliwości.

Kula cieczy zawieszona nad głową Parza zniknęła już całkowicie za mgłą, zupełnie jakby stał pod gęstą, sferyczną chmurą. Krople płynu, okrągłe i ciężkie niczym rtęć, rozbryzgiwały się obscenicznie na masce Parza. Uniósł dłoń w rękawicy i przetarł jej powierzchnię.

— Qaxie powiedział wzburzony nie wiedziałem, że przedstawiciele waszego gatunku mordują jeden drugiego.

— Niepowodzenie tego, którego nazywałeś gubernatorem, dopuszczenie do ucieczki przez czas tych ludzkich buntowników, jest tak katastrofalne, że aż zbrodnicze. Parz, potraktuj to jako dbałość o czystość gatunku, nie morderstwo. Wzmocnienie gatunku przez eliminację najsłabszych. Gubernator Ziemi wykazywał niezdecydowanie. Ja nie.

— Katastrofalne niepowodzenie? — Parz przykląkł i przysunął twarz do skrzynki tłumacza, podnosząc głos, by przekrzyczeć wzmagający się wicher. Mój Boże, qaxie, nie wiem, czego oczekiwałem od przyszłości, ale na pewno nie tego… My, ludzie, przepełniamy was lękiem. Zgadza się, qaxie?

— Tak — odparł po prostu qax. Lecz mój lęk być może powinien być źródłem twojego z kolei strachu. Ponieważ w tym punkcie czasoprzestrzeni to ja mam władzę…

Parz zadrżał, słysząc te słowa.

— I ja nie boję się ciebie, Jasofcie Parz — dokończył qax.

Parz zmarszczył czoło.

— Cóż za pochlebstwo.

— Przestudiowałem twoją wcześniejszą rozmowę z gubernatorem. Nowapolityka udostępniania starożytnej technologii desenektyzacyjnej wybranym ludziom jest w rzeczy samej mądra. Głównie z tego powodu, że wprowadza wśród was podziały. A ty, Jasofcie Parz, przyjąłeś zapłatę od qaxów. Żyjesz, podczas gdy twoi współbracia padają jak muchy. — Qax roześmiał się, jego mechaniczny śmiech brzmiał mrocznie i złowieszczo w porównaniu ze śmiechem gubernatora. — Twoja analiza potencjalnej wartości nieśmiertelności była trafna. Człowiek chętniej zrezygnuje z życia trwającego kilka żałosnych dekad niż porzuci szansę na nieśmiertelność. A ty. Parz?

— Skoro pragniesz mojej współpracy, dlaczego mnie znieważasz?

— Och, twoją współpracę uzyskam bez trudu.

Parz zadarł głowę, pozwalając, by upiorny deszcz spływał po szybie kasku.

— W takim razie posłuchaj mnie. Gubernator, którego zdajesz się darzyć taką pogardą, był istotą cywilizowaną. Kontekst, w jakim wspólnie pracowaliśmy — okupacja — nie był dziełem żadnego z nas. Nadrzędnym celem gubernatora była skuteczność, nie terror czy brutalność, I to dlatego spędziłem całe życie, pracując dla niego. Wierzyłem, że w ten sposób najlepiej przysłużę się memu gatunkowi. Ty zaś… Od chwili twego przybycia z przyszłości zdążyłem już zobaczyć, jak mordujesz jednego ze swych braci…

Qax roześmiał się.

— Jesteś uczciwym człowiekiem, Jasofcie Parz. Być może właśnie dlatego gubernator tak bardzo cenił sobie twoją obecność. Posłuchaj więc. Moim celem nie jest utrzymanie okupacji Ziemi.

— W takim razie, co? — zapytał zaniepokojony Parz.

— Nie planuję pozostać w tym punkcie czasoprzestrzeni.

Moim zamiarem jest przejście przez pierwotny ludzki portal — cofnięcie się jeszcze bardziej w przeszłość.

— Ścigasz Przyjaciół Wignera, ludzkich buntowników, przez czas?

— Owszem, zamierzam ich zniszczyć. Jak i osiągnąć coś znacznie większego.

Parz spróbował wyobrazić sobie tego qaxa — pozbawionego zasad zabójcę, który przyznał się do strachu i nienawiści wobec ludzi wyłaniającego się w kompletnie nie przygotowanym Układzie Słonecznym sprzed piętnastu stuleci.

— A ja? — zapytał z obawą Jasoft. — Co ja mam robić, podczas gdy ty przeprowadzać będziesz swój atak na przeszłość?

— Będziesz mi towarzyszyć, ma się rozumieć.

— Dobry Boże… — Fala ciemności z pierwotnego oceanu ponownie zalała maskę Jasofta. Bez większego powodzenia przetarł ją wierzchem okrytej rękawicą dłoni.

Qax powiedział:

— Gubernator zachowa przytomność jeszcze przez kilka godzin, choć jego świadomość zaczyna się już kurczyć.

— Czy to go boli?

— Tu nasze zadanie jest już skończone. Wracaj na pokład swego statku.

Prawie nic nie widząc spod warstwy oceanicznego płynu, Parz umknął pod osłonę swego flittera.

Загрузка...