2

Ojciec Michaela Poole'a, Harry, wyłonił się z plamy rozmigotanych świateł na środku kopuły „Kraba Pustelnika”. Połyskliwe piksele położyły się świetlistymi punktami na gołym, kopulastym sklepieniu, zanim zbiegły się w krępą, uśmiechniętą, gładko ogoloną postacią, odzianą w jednoczęściowy, jasnoniebieski kombinezon.

— Dobrze cię znów zobaczyć, synu. Świetnie wyglądasz.

Michael Poole pociągnął łyk whisky z przysadzistej szklaneczki i posłał ojcu groźne spojrzenie. Sufit był nieprzejrzysty, w przeciwieństwie do posadzki, przez którą prześwitywała połać okalającego kometę lodu. nad którą Harry zdawał się unosić, jakby zawieszony w powietrzu.

— Jak jasna cholera — odburknął Michael. Jego głos, zaśniedziały po dziesięcioleciach prawie kompletnej samotności w chmurze Oorta, zgrzytał niczym żwir w porównaniu z miękkim tonem ojca. — Jestem starszy od ciebie.

Harry roześmiał się i zrobił ostrożny krok do przodu.

— W tej sprawie nie będę się z tobą sprzeczać. Twój wiek to kwestia twojego wyboru. Nie sądzę jednak, że powinieneś pić tak wcześnie rano.

Obraz wirtualny był odrobinę rozstrojony, tak więc między eleganckimi butami Harry'ego a podłogą widniała wąska, pozbawiona cienia szczelina. Michael uśmiechnął się w duchu, ciesząc się subtelnym przejawem nierealności tej sceny.

— Idź do diabła. Mam dwieście siedem lat i robię to, na co mam ochotę.

Harry zmarszczył przelotnie czoło, wyrażając zarazem smutek i czułość.

— Zawsze tak było, synu. Żartowałem.

Michael odruchowo cofnął się o krok od obrazu ojca. Samoprzyczepne podeszwy utrzymywały go w pozycji stojącej mimo panującego w kopule stanu nieważkości.

— Czego chcesz?

— Uściskać cię.

— Akurat. — Michael zanurzył czubki palców w alkoholu i prysnął nim w kierunku projekcji. Złociste kropelki przepłynęły powoli przez obraz, pociągając za sobą chmury sześciennych piksefi. — Gdyby to była prawda, rozmawiałbyś ze mną osobiście, a nie za pośrednictwem odwzorowania wirtualnego.

— Synu, jesteś oddalony o cztery miesiące świetlne od domu. Czego się spodziewałeś, dialogu ciągnącego się przez resztę naszego życia? Poza tym te nowoczesne wirtuale są cholernie dobre.

Błękitne oczy Harry'ego przybrały dawny, obronny wyraz, który przeniósł Michaela aż w czasy burzliwego dzieciństwa. Kolejna wymówka, pomyślał. Harry był ojcem rzadko pojawiającym się w domu, zawsze zaprzątały go własne plany — w życiu Michaela pojawiał się jako rzadki, uzbrojony w wykręty intruz.

Ostateczne zerwanie nastąpiło, gdy Michael dzięki desenektyzacji stał się starszy od swego ojca.

— Te wirtuale — mówił tymczasem Harry — pomyślnie przeszły przez wszystkie testy Turinga, jakie można było sobie wyobrazić. Z twojego punktu widzenia to ja — Harry — stoję tu i rozmawiam z tobą. I gdybyś tylko zechciał poświęcić na to trochę czasu i wysiłku, mógłbyś posłać w odwrotną stronę podobnego wirtuala.

— Na co liczysz, na zwrot kosztów podróży?

— Tak czy owak, musiałem posłać wirtuala. Na nic innego nie było czasu.

Te słowa, wypowiedziane lekkim, rzeczowym tonem, wstrząsnęły Michaelem.

— Nie było czasu? O czym ty mówisz?

Harry spojrzał na niego z rozbawieniem.

— Nie wiesz? — zapytał znacząco. — Nie oglądasz wiadomości?

— Zgadywanki przestały mnie bawić — odparł Michael znużonym głosem. — I tak naruszyłeś już moją prywatność. Po prostu powiedz mi, czego chcesz.

Zamiast odpowiedzieć wprost, Harry posłał spojrzenie w dół, przez przezroczystą podłogę pod swymi stopami. Jądro komety. szerokie na milę i najeżone lodowymi turniami, sunęło przez mrok. Laserowe reflektory „Kraba Pustelnika” budziły w nich purpurowe i zielone, węglowodorowe cienie.

— Ale widok powiedział Harry. Zupełnie jak ślepa ryba, prawda? Obce, nieznane stworzenie żeglujące po najmroczniejszym oceanie Układu Słonecznego.

Przez wszystkie lata poświęcone badaniu komety to porównanie jakoś nie nasunęło się Michaelowi. Słysząc te słowa, dostrzegł ich trafność. Lecz odpowiedział tylko ponuro:

— To tylko kometa. Jesteśmy w chmurze Oorta, wieńcu komet krążącym w odległości jednej trzeciej roku świetlnego od Słońca, gdzie powracają wszystkie komety, by umrzeć…

— Miłe miejsce — odparł niewzruszony Harry. Omiótł wzrokiem pustą kopułę i Michael poczuł się nagle tak, jakby oglądał ją oczami ojca. Kopuła mieszkalna statku, od dziesięcioleci jego dom, była półkulą o średnicy stu jardów. Siedziska, pulpity kontrolne i podstawowe terminale służące do obróbki danych skupione były wokół geometrycznego środka kopuły. Reszta przezroczystej podłogi podzielona była sięgającymi barku przegrodami na laboratoria, kambuz, pomieszczenie rekreacyjne, sypialnię i kabinę prysznicową.

Nieoczekiwanie układ pomieszczenia, kilka mebli, niskie jednoosobowe łóżko, wydały się Michaelowi niezwykle proste i czysto utylitarne.

Harry przeszedł przez wolną przestrzeń do krawędzi kopuły. Michael niechętnie dołączył do niego z ciepłą whisky w dłoni. Z tego miejsca widoczna była cała reszta „Kraba”. Najeżony antenami i czujnikami grzbiet ciągnął się przez milę, zagłębiając się w bryłę lodu z Europy. Cały statek przypominał z wyglądu elegancki parasol, gdzie kopuła pełniła rolę czaszy, zaś lodowy blok uchwytu. Bryła lodu — szeroka na setki jardów w chwili wyciosania jej z powierzchni jowiszowego księżyca — usiana była wgłębieniami niczym sito, jak gdyby ugnieciona gigantycznymi palcami. Silnik fazowy statku zatopiony był we wnętrzu bloku, zaś lód dostarczył statkowi paliwa podczas lotu ku chmurze Oorta.

Harry zadarł głowę, obserwując gwiazdy.

— Widać stąd Ziemię?

Michael wzruszył ramionami.

— Centralne rejony Układu Słonecznego wyglądają stąd jak rozmazana plama światła. Niczym odległy staw. Chcąc dostrzec Ziemię, trzeba skorzystać z instrumentów.

— Jesteś daleko od domu.

Desenektyzacja przywróciła Harry'emu dawną, gęstą blond grzywę. Jego oczy przypominały czyste, błękitne gwiazdy, kwadratowa twarz o drobnych rysach nieodparcie przywodziła na myśl chochlika. Michael, przyglądając się mu z zaciekawieniem, skonstatował nie bez zdziwienia, że ojciec zdecydował się przy rekonstrukcji na zaskakująco młody wygląd. Sam Michael zachował sześćdziesięcioletnie ciało, w jakim pozostawiły go upływające lata, gdy pojawiła się technologia desenektyzacyjna. Teraz odruchowo przesunął dłonią po wysokim czole, szorstkiej, pomarszczonej skórze policzków. Cholera, Harry nie zatrzymał nawet oryginalnych barw — czarnych włosów, brązowych oczu — które przekazał Michaelowi.

Harry zerknął na szklankę Michaela.

— Ładny z ciebie gospodarz — stwierdził bez cienia przygany w głosie. — Może byś mnie czymś poczęstował? Mówię poważnie. Można teraz kupie moduły gościnne dla wirtuali. Barki, kuchnie. Wszystko, co najlepsze, dla twoich wirtualnych gości.

— I po co to? — roześmiał się Michael. — Nic z tego nie jest realne.

Na sekundę oczy ojca zamieniły się w wąskie szparki.

— Realne? Czy naprawdę wiesz, co teraz czuję, w tej chwili?

— Ani trochę mnie to nie obchodzi — odparł spokojnie Michael.

— Tak — przyznał Harry. — Myślę, że to prawda. Na szczęście poczyniłem pewne przygotowania. — Strzelił palcami i w jego otwartej dłoni zmaterializowała się pokaźna szklanica brandy. Michael niemal poczuł jej zapach. To tak, jakbym zabrał ze sobą piersiówkę. Cóż, Michael, skłamałbym, mówiąc, że to dla mnie przyjemność. Jak ty możesz żyć w tym zapomnianym przez Boga miejscu?

Nieoczekiwane pytanie sprawiło, że Michael dosłownie podskoczył.

— Powiem ci, skoro chcesz wiedzieć. Produkuję pokarm i powietrze z przetworzonego budulca komety. Lód zawiera mnóstwo węglowodorów i azotu. Poza tym…

— Czyli jesteś pustelnikiem ery kosmicznej. Podobnie jak twój statek. Krab pustelnik, wędrujący po obrzeżach Układu Słonecznego, za daleko od domu, by choćby porozmawiać z innym człowiekiem. Mam rację?

— Są po temu powody — odparł Michael, starając się usilnie, by jego słowa nie zabrzmiały jak usprawiedliwienie. Posłuchaj, Harry, na tym polega moja praca. Badam samorodki kwarkowe…

Harry otworzył usta. Potem jego spojrzenie rozmyło się na moment, jak gdyby przepatrywał jakieś utracone, wewnętrzne krajobrazy. W końcu stwierdził, uśmiechając się blado:

— Najwyraźniej niegdyś wiedziałem, co to oznacza.

Michael prychnął pogardliwie.

— Samorodki to jakby rozbudowane nukleony…

Uśmiech Harry'ego stał się odrobinę wymuszony.

— Mów dalej.

Michael tłumaczył szybko, nie zamierzając dawać ojcu najmniejszych forów.

Nukleony, protony i neutrony zbudowane były z kombinacji kwarków. Pod ekstremalnym ciśnieniem w jądrze gwiazdy neutronowej albo podczas samego Wielkiego Wybuchu — powstać mogły bardziej skomplikowane struktury. Samorodek kwarkowy, monstrum w świecie nukleonów, mógł ważyć tonę i być szeroki na tysięczną część cala.

Większość samorodków z czasów Wielkiego Wybuchu uległa rozpadowi. Niektóre przetrwały.

— I to dlatego musisz mieszkać aż tutaj?

— Centralne rejony Układu Słonecznego dowiadują się o obecności samorodka, gdy ten uderza w górne warstwy atmosfery i jego energia objawia się deszczem cząsteczek egzotycznych. Owszem, pewnych rzeczy można się dowiedzieć i na tej podstawie — ale przypomina to obserwowanie cieni na ścianie. Moje badania ukierunkowane są na poznanie ich pierwotnej formy. I dlatego przyleciałem aż tutaj. Cholera, nie więcej niż setka ludzi znajduje się dalej od Słońca, większość z nich o całe lata świetlne stąd, na statkach takich jak „Cauchy”. wlekących się z podświetlną szybkością Bóg jeden wie dokąd. Harry, samorodek kwarkowy gna przed sobą kilwater materii międzygwiezdnej. Coś na ksz.tałt iskrzących się cząstek wysokoenergetycznych, rozpraszających się przed nim. Jest bardzo rozrzedzony, lecz moje detektory potrafią go wychwycić i — może w jednym przypadku na dziesięć — udaje mi się wysłać sondę, by pochwycić sam samorodek.

Harry skubnął kącik ust gestem, który boleśnie przypomniał Michaelowi o kruchym osiemdziesięciolatku, który odszedł na zawsze.

— Brzmi bombowo — przyznał Harry. — I co z tego?

Michael zdusił cisnącą mu się na usta złośliwą odpowiedź.

— Na tym polegają badania podstawowe — odparł. — Coś, czym my, ludzie, zajmujemy się od paru tysięcy lat…

— Po prostu mi powiedz — zaproponował łagodnym tonem Harry.

— Ponieważ samorodki kwarkowe to skupiska materii utworzone w ekstremalnych warunkach. Niektóre poruszają się z szybkościami tak zbliżonymi do prędkości światła, że wskutek dylatacji czasu moje czujniki lokalizują je zaledwie milion lat czasu subiektywnego po opuszczeniu pierwotnej osobliwości.

— Chyba jestem pod wrażeniem. — Harry pociągnął łyk brandy, obrócił się i lekko przeszedł przez pomieszczenie, nie zdradzając najmniejszych oznak zawrotu głowy czy dezorientacji. Usiadł na metalowym krześle i wygodnie założył nogę na nogę, ignorując uprząż używaną w stanie nieważkości. Tym razem złudzenie było prawie doskonałe, jedynie najcieńsza szczelina pozostawała między udami wirtuala a powierzchnią krzesła. — Zawsze podziwiałem twoje osiągnięcia. Twoje i Miriam Berg, ma się rozumieć. Na pewno o tym wiedziałeś, nawet jeśli nie za często ci o tym mówiłem.

— Owszem, nie mówiłeś.

— Byłeś najwyższym autorytetem w dziedzinie materii egzotycznej już sto lat temu, prawda? To dlatego powierzyli ci tak odpowiedzialną pozycję podczas prac nad Projektem Złącze.

— Dzięki za poklepanie po plecach — Michael spojrzał w błękitną pustkę ojcowskich oczu. — To o tym chciałeś porozmawiać? Czy coś zostało w twojej głowie, kiedy dałeś ją sobie wyczyścić? Cokolwiek?

— Same potrzebne rzeczy — Harry wzruszył ramionami. — Przeważnie dotyczące ciebie, skoro chcesz wiedzieć. Taki zeszyt z wycinkami…

Napił się brandy ze szklanki lśniącej w blasku komety i skierował spojrzenie na syna.


Tunele to zaburzenia czasoprzestrzeni łączące punkty oddalone o lata świetlne albo o stulecia. Umożliwiają prawie natychmiastową podróż w zakrzywionej przestrzeni. Są użyteczne… lecz trudne do zbudowania.

W skali niewyobrażalnie małych wielkości — w skali Plancka, gdzie działają tajemnicze zjawiska grawitacji kwantowej — czasoprzestrzeń przypomina zakrzepłą pianę, usianą drobnymi kanalikami. Sto lat wcześniej zespół Michaela Poole'a wyciągnął jeden z nich z piany i zmodyfikował jego wyloty, naginając je do pożądanych przez siebie kształtów i rozmiarów.

Wystarczająco wielkich, by pomieścić statek kosmiczny.

To było najłatwiejsze. Potem musieli uczynić go stabilnym.

Tunel czasoprzestrzenny nie zawierający materii — szczególne rozwiązanie Schwarzschilda równań ogólnej teorii względności — jest bezużyteczny. Zabójcze siły przypływowe blokują jego portale, same portale rozszerzają się, a następnie kurczą z szybkością światła, drobne zakłócenia wywołane przez wpadające przez nie cząsteczki materii doprowadzają do jego destabilizacji i rozpadu.

Tak więc zespół Poole;a musiał wzmocnić swój tunel materią egzotyczną.

Przestrzeń kurczyła się w miarę zbliżania do centrum tunelu, potem należało znaleźć sposób na jej powtórne rozprężenie. Siła odpychająca w tunelu wypływała z ujemnej gęstości energii materii egzotycznej. Nawet wtedy tunel pozostawał niestabilny. Przy zastosowaniu sprzężeń zwrotnych można było uzyskać efekt samoregulacji.

Niegdyś istnienie ujemnej energii uważano za niemożliwe. Podobnie jak w przypadku ujemnej masy samo założenie wydawało się intuicyjnie nierealne. Na szczęście zespół Michaela dysponował paroma zachęcającymi przykładami. Efekt Hawkinga w przypadku czarnych dziur stanowił łagodny przypadek egzotyczności… Tyle że Poole potrzebował ujemnej energii znacznie większego rzędu, porównywalnej z ciśnieniem panującym w jądrze gwiazdy neutronowej.

Był to okres pełen wyzwań.

Wbrew sobie Michael poczuł, jak do głowy napływają mu wspomnienia owych dni, wyraźniejsze od widoku wyblakłej kopuły i niewyraźnego obrazu ojca. Skąd brał się urok starych wspomnień? Michael i jego zespół-wraz z Miriam, jego zastępcą spędzili ponad czterdzieści lat, powoli orbitując wokół Jowisza. Proces wytwarzania materii egzotycznej opierał się na manipulowaniu energią strumienia magnetycznego łączącego Jowisza z jego księżycem, lo. Życie bywało trudne, niebezpieczne — lecz nigdy nudne. Płynęły lata, a oni nieznużenie przypatrywali się automatycznym sondom nurkującym w studnię grawitacyjną Jowisza i powracającym z kolejną garścią lśniącej materii egzotycznej, gotowej, by pokryć nią rosnące czworościany portali.

Przypominało to obserwowanie wzrastania dziecka.

Nauczyli się z Miriam całkowicie i bezwarunkowo polegać na sobie. Czasami zastanawiali się, czy ta zależność nie niosła ze sobą zarodka miłości. Zazwyczaj jednak byli na to zbyt zajęci.


— Nigdy nie byliście bardziej szczęśliwi niż wtedy, prawda, Michael? — zapytał Harry w niepokojąco bezpośredni sposób.

Michael zdusił ostrą, obronną odpowiedź.

— To było dzieło mego życia.

— Wiem. Ale nie jego koniec.

Michael kurczowo ścisnął szklankę, wyczuwając pod palcami jej ciepłe krzywizny.

— Ale tak właśnie się czułem, gdy „Cauchy” opuścił wreszcie orbitę Jowisza, holując jeden z portali Złącza. Udowodniłem, że materia egzotyczna to coś więcej niż tylko ciekawostka. Pokazałem, że można znaleźć dla niej zastosowanie przy projektach inżynieryjnych na największą skalę. Ale oczekiwanie na rezultat tego eksperymentu zająć miało całe stulecie…

— Albo piętnaście stuleci, zależnie od punktu widzenia.

„Cauchy” wysłano z podświetlną szybkością w długą podróż w kierunku Strzelca — ku jądru galaktyki. Miał powrócić do Układu Słonecznego po locie trwającym sto lat czasu pokładowego — lecz, dzięki zjawisku dylatacji czasu, starszy o tysiąc pięćset lat.

Takie właśnie były założenia tego projektu.

Michael przeglądał czasami wirtualne obrazy portalu porzuconego na orbicie Jowisza. Starzał się w tym samym tempie co jego bliźniak na pokładzie „Cauchy”, podobnie jak on i Miriam. Lecz podczas gdy Michaela i Miriam rozdzielała rosnąca „odległość” w einsteinowskim ujęciu czasoprzestrzeni — odległość wkrótce mierzona latami świetlnymi i stuleciami — tunel nadal łączył oba portale. Po stu latach czasu subiektywnego, tak dla Michaela jak i Miriam, „Cauchy” zakończyć miał swą okrężną wędrówkę i powrócić na orbitę Jowisza, zagubiony w przyszłości Michaela.

Wtedy zaś stanie się możliwe, przy wykorzystaniu tunelu czasoprzestrzennego, pokonanie w parę godzin piętnastu stuleci minionego czasu.

Odlot tego statku, oczekiwanie na ukończenie jego podróży, pozostawiło puste miejsce w życiu Michaela. Również w jego sercu.

— Stwierdziłem, że stałem się raczej inżynierem niż naukowcem… skupiłem swoją uwagę na jednym rodzaju tworzywa produkowanym w naszych akceleratorach magnetycznych na Io, a inne aspekty fizyki egzotycznej pozostawiłem nietknięte. Tak więc postanowiłem…

— Uciec?

Raz jeszcze Michaela ogarnął gniew.

Ojciec pochylił się ku niemu, splatając dłonie na plecach. Dobiegający z dołu szary blask komety igrał na jego gładkiej, przystojnej twarzy. Michael zauważył, że szklanka brandy zniknęła niczym niepotrzebny rekwizyt.

— Niech to szlag. Michael, stałeś się wpływowym człowiekiem. Nie tylko w sprawach naukowych czy inżynieryjnych. Zainicjowanie i realizacja Projektu Złącze wymagały opanowania sztuki współpracy z innymi ludźmi. Polityka. Budżet. Motywacja. Problematyka zarządzania, kierowania — osiągania wyznaczonych celów w świecie pełnym ludzi. Mogłeś powtórzyć to jeszcze niejeden raz. Mogłeś zbudować dowolną konstrukcję, gdy raz nauczyłeś się, jak to zrobić. A jednak odwróciłeś się plecami do tego wszystkiego. Uciekłeś i skryłeś się tutaj. Posłuchaj, wiem, jakie to musiało być dla ciebie bolesne, że Miriam Berg wolała odlecieć na „Cauchy” niż pozostać z tobą. Ale…

— Nie ukrywam się, do jasnej cholery — odparł Michael. walcząc z ogarniającym go gniewem. — Powiedziałem ci, co tu robię. Samorodki kwarkowe mogą dostarczyć nowych informacji o elementarnej strukturze materii.

— Jesteś dyletantem — stwierdził Harry, a potem rozsiadł się lekceważąco na krześle. — Niczym więcej. Nie masz kontroli nad tym, co nadpłynie ku tobie z otchłani czasu i przestrzeni. Pewnie, to bardzo intrygujące. Ale to nie jest nauka. To kolekcjonowanie motyli. Wielkie projekty realizowane na planetach wewnętrznych, takie jak akcelerator Serenitatis, już dawno pozostawiły cię daleko w tyle. Harry patrzył na niego szeroko otwartymi oczami. — Powiedz mi. że się mylę.

Zirytowany Michael cisnął szklankę na podłogę. Rozbiła się na przezroczystej posadzce i żółty płyn, rozświetlany blaskiem kornety, oblepił unoszące się leniwie okruchy szkła.

— Czego ty do cholery chcesz?

— Zestarzałeś się, Michael — stwierdził ze smutkiem Harry. — Nieprawdaż? I, co gorsza, nie walczyłeś z tym.

— Zachowałem człowieczeństwo warknął Michael. Nie zamierzałem dopuścić do tego, by zawartość mojej głowy została przelana w mikroprocesor.

Harry podniósł się z krzesła i podszedł do syna.

— To wcale nie tak powiedział cicho. Przypomina to raczej edycję wspomnień. Klasyfikację, sortowanie, racjonalizację.

— Co za odrażające określenie — prychnął Michael.

— Nic nie zostaje utracone, wiesz? Wszystko zostaje zmagazynowane — nie tylko na mikroprocesorach, ale i w interaktywnych sieciach nerwowych — albo wprowadzone do wirtuala, jeśli najdzie cię na to ochota uśmiechnął się Harry. Możesz porozmawiać z samym sobą. młodszym o kilkadziesiąt lat. Prawdę powiedziawszy, mogłoby się stać twoim ulubionym zajęciem.

— Posłuchaj — Michael zamknął oczy i ścisnął palcami nasadę nosa. — Już to sobie wszystko przemyślałem. Nawet już o tym kiedyś rozmawialiśmy. A może i o tym zapomniałeś?

— Tak naprawdę nie ma innego wyjścia, sam wiesz.

— Oczywiście, że jest.

— Nie, jeśli pragnie się pozostać człowiekiem, tak jak sam to zadeklarowałeś. Częścią bycia człowiekiem jest umiejętność twórczego myślenia — reagowania na nowych ludzi, nowe wydarzenia, nowe sytuacje. Michael, faktem jest, że ludzka pamięć ma ograniczoną pojemność. Im więcej w nią upychasz, tym bardziej wydłużasz czas dostępu. Dzięki technologii desenektyzacyjnej…

— Nie można stać się ponownie dziewicą dzięki przeszczepowi hymenu, na miłość boską.

— Masz słuszność — Harry wyciągnął rękę do syna, potem zawahał się i opuścił ją wzdłuż ciała. — Porównanie szorstkie jak zwykle, ale trafne. Nie utrzymuję przecież, że przefiltrowanie wspomnień przywróci ci dawną niewinność. Dreszcz przenikający twe ciało przy pierwszym przesłuchaniu utworów Beethovena. Rozkosz pierwszego pocałunku. Zdaję sobie sprawę, że obawiasz się utraty tego, co pozostało ci po Miriam.

— Cholernie wiele sobie zakładasz, niech cię szlag.

— Ależ, Michael. To jedyna opcja. W przeciwnym razie pozostaje jedynie rola żywej skamieliny. — Harry uśmiechnął się smutno. — Przykro mi, synu. Nie zamierzałem pouczać cię, jak masz żyć.

— Pewnie, nigdy nie zamierzałeś tego robić, co? To tylko takie stare przyzwyczajenie. — Michael podszedł do wnęki podajnika żywności i szybką serią uderzeń w klawiaturę zamówił kolejną whisky. Powiedz mi, jaka to sprawa nie cierpiąca zwłoki skłoniła cię do przesłania mi pakietu wirtualnego?

Harry powoli krążył po wolnej od mebli części podłogi. Jego bezgłośne kroki, ciężkie mimo zerowej grawitacji i pozornie stawiane nad głębią oceanu przestrzeni, nadawały tej scenie nieziemskiego kolorytu.

— Złącze — powiedział w końcu.

— Projekt? — Michael zmarszczył brwi. — Co z nim?

Harry ze szczerą sympatią spojrzał na syna.

— Chyba naprawdę utraciłeś tutaj kontrolę nad biegiem swego życia, Michael. Upłynęło sto lat od startu „Cauchy”. Pamiętasz założenia misji?

Michael zastanowił się. Sto lat…

— Mój Boże — powiedział. — Już czas, prawda?

W odległej przyszłości „Cauchy” miał właśnie powrócić do Układu Słonecznego. Michael odruchowo skierował spojrzenie na ścianę kabiny, w stronę Jowisza. Drugi portal tunelu wciąż orbitował cierpliwie wokół Jowisza. Czy to możliwe, by dokładnie w tej chwili istniał tam pomost biegnący przez półtora tysiąclecia?

— Przysłano mnie po ciebie — ciągnął posępnie Harry. Mówiłem im, że to strata czasu, że kłóciliśmy się, odkąd nauczyłeś się mówić. Ale i tak mnie wysłali. Może ufali, że mimo wszystko będę miał większe szansę, by cię przekonać, niż ktokolwiek inny.

— Przekonać mnie do czego? zapytał zdezorientowany Michael.

— Do powrotu — wirtual rozejrzał się po kabinie. — Ta stara balia wciąż jeszcze potrafi latać, co?

— Oczywiście.

— W takim razie najszybszym sposobem na powrót do domu byłoby dobrowolne zabranie się tym rupieciem. Zajmie ci to jakiś rok. Wysłanie statku z zadaniem przywiezienia cię siłą potrwałoby dwukrotnie dłużej…

— Harry. zwolnij nieco, do cholery. Kim są ci „oni”? I dlaczego stałem się nagle taki ważny?

— „Oni” to administracja Jowisza, działająca przy całkowitym poparciu wszystkich agencji międzyrządowych — całego systemu, jeśli mi wiadomo. A twoje znaczenie wynika z transmisji.

— Jakiej transmisji?

Harry przyjrzał się synowi, jego zbyt młoda twarz zastygła nieruchomo. Potem odezwał się miarowym głosem:

— Michael, portal powrócił. I coś wyłoniło się z tunelu. Statek z przyszłości. Odebraliśmy z niego jedną transmisję mikrofalową. Podejrzewamy, że została nadana potajemnie, wbrew woli istot obsługujących statek.

Michael pokręcił głową. Może rzeczywiście się postarzał. Słowa Harry'ego wydawały mu się nierealne — niczym opis snu wymykający się zrozumieniu.

— Udało się wam rozszyfrować tę transmisję?

— Bez trudu — odparł sucho Harry. — Była po angielsku. Tylko głos, bez wizji.

— No i? Dalej, Harry.

— Wymieniono w niej ciebie. Z nazwiska. Nadawcą była Miriam Berg.

Michael poczuł, jak wbrew jego woli całe powietrze ucieka mu z płuc.

Wirtual ojca przykucnął przed nim z wyciągniętą ręką, tak blisko twarzy Michaela, że można było rozróżnić pojedyncze piksele.

— Michael? Nic ci nie jest?

Загрузка...