9

Jeden z Przyjaciół Wignera, Jaar, czekał na Michaela Poole'a przy wejściu do spoczywającej na ziemi szalupie „Kraba”.

Poole stanął na trapie pojazdu, skąpany w tajemniczym blasku Jowisza. Powiódł spojrzeniem po czekającym na niego młodym mężczyźnie, nieregularnym skupisku budynków z tworzywa xeelee w oddali, niewyraźnych zarysach starożytnych głazów i idealnej krzywiźnie Jowisza rysującej się przytłaczająco ponad tym wszystkim.

Czuł się na to stanowczo za stary.

Wydarzenia poprzedniego dnia — lądowanie, spotkanie z Miriam, zalew obcości-przetrwał dzięki swoistemu psychicznemu rozpędowi. Teraz wszakże nie pozostało z niego nic. Niechętnie budził się z niespokojnego snu, by ponownie stawić czoło niebezpieczeństwom, napięciom kolejnego dnia, konieczności znalezienia sposobu na poradzenie sobie z obecnością Miriam.

Miriam spędziła czas przeznaczony na sen w szalupie. Harry miał dosyć przyzwoitości, by naparę godzin zapomnieć o retoryce walki o prawa dla sztucznych inteligencji, i zapadł w stan uśpienia, by dać im trochę czasu na osobności. Lecz Miriam i Michael nie spali ze sobą. Kim byli. dzieciakami? Rozmawiali, trzymali się za ręce, a potem padli na osobne koje. Zaspokojenie pożądania jakoś nie wydawało się właściwą reakcją na stuletni okres separacji i odnowienie starego, jak i burzliwego związku.

Żałował, że dał się namówić Harry'emu na tę przejażdżkę. Oddałby wszystko, co widział i czego się dowiedział, w zamian za możliwość powrotu do sanktuarium swej stacji w chmurze Oorta, do powolnego gmerania na obrzeżach fizyki materii egzotycznej.

Oczywiście, gdyby dał sobie wyczyścić głowę, tak jak zrobił to Harry. mógłby spojrzeć na wszystkie zdarzenia ze świeżej perspektywy.

A w cholerę z tym.

Poole zszedł po trapie na sztywną angielską trawę. Przyjaciele Wignera powitali go uśmiechami. Poole ujrzał młodego mężczyznę, wysokiego i chudego jak patyk, odzianego w standardowy różowy kombinezon. Kościste nadgarstki i kostki odznaczały się pod szorstkim materiałem. Miał okrągłą, gładko ogoloną głowę i, podobnie jak Shira, bladą cerę, zaś jego oczy były wodniście brązowe. Stał odrobinę pochylony. Poole domyślał się, że nawet po piętnastu stuleciach ktoś o podobnym wzroście i budowie ciała przez całe życie będzie się schylał, by nie wyglądać niezgrabnie, lecz jego uwagę przyciągało coś więcej, coś w dziwnie wygiętych nogach Przyjaciela…

Krzywica. Czy to możliwe, by i ta plaga mogła powrócić na Ziemię? Serce Poole'a zamarło na moment.

— Michael Poole? Poznanie pana jest dla mnie zaszczytem.

— A ty zapewne jesteś Jaar — obiecany przez Shirę przewodnik?

— Specjalizuję się w naukach fizycznych. Ufam, że spał pan spokojnie.

— Nie bardzo — uśmiechnął się szeroko Poole. — Mam zbyt wiele pytań.

Jaar pokiwał głową z powagą.

— Ma pan bystry umysł, panie Poole. Stawianie pytań to dla pana coś naturalnego…

— Shira obiecała — ciągnął ostro Poole — że przyśle kogoś, kto będzie mógł na nie odpowiedzieć.

Jaar uśmiechnął się mgliście i jego mina do pewnego stopnia przypomniała Poole'owi tak charakterystyczny dla Shiry brak zainteresowania. Jaar robił wrażenie nieobecnego, niezainteresowanego ich małym pojedynkiem ani też nawiązaniem z nim jakiegokolwiek bliższego kontaktu. Wyglądało to tak, jakby miał na głowie znacznie ważniejsze problemy.

— Shira mówiła, że niewielki sens ma ukrywanie przed panem tego, czego istnienia już się pan domyślił.

— A więc przysłano cię, byś udobruchał starego człowieka?

— Nikt mnie nie przysłał, panie Poole — odparł Jaar. — Sam poprosiłem o ten zaszczyt.

Kłaniając się lekko, Jaar zaprosił Poole'a, by ten zechciał mu towarzyszyć. Ramię w ramię ruszyli przez różowiejącą trawę ku centrum ziemiostatku.

— Jesteś zaledwie drugim Przyjacielem, jakiego spotykam… — odezwał się Poole — a jednak wydajesz się bardzo podobnego usposobienia co Shira. Wybacz mi moją bezpośredniość, Jaar, ale czy wy wszyscy jesteście tacy podobni do siebie?

— Nie sądzę, panie Poole.

— Mów mi Michael. Ale jest w tobie wewnętrzny spokój, dziwna pewność — nawet po przedarciu się przez pierścień qaxańskiej floty, nawet po wpadnięciu, chcąc nie chcąc, w otwór w czasoprzestrzeni…

— Jestem pewien, że to, co zamierzamy tu uczynić, jest słuszne.

— Wasz projekt — Poole pokiwał głową. — Ale nie wolno ci powiedzieć, na czym on polega.

— Jak ty urodziłem się z przekleństwem poszukującego umysłu. To musi być irytujące… jakaś dziedzina wiedzy ukryta przed tobą w taki sposób… Przepraszam. — Jaar uśmiechał się łagodnie, blado, nieustępliwie. Jego łysa głowa w dziwny sposób przywodziła Poole'owi na myśl jajko, gładkie i pozbawione szczegółów. — Ale nie powinieneś myśleć, że wszyscy jesteśmy tacy sami. Przyjaciele pochodzą z najróżniejszych środowisk. Zgoda, wybrano nas do tej misji ze względu na młody wiek i sprawność fizyczną, a więc te cechy mamy wspólne. Być może wydajemy ci się podobni po prostu dlatego, że pochodzimy z tak odległej epoki. Może różnice między nami zacierają się wraz z dzielącymi nas stuleciami.

— Może — przyznał Poole i roześmiał się. — Ale nie jestem naiwny, chłopcze.

— Nie wątpię w to — odparł gładko Jaar. — A jednak z braku technologii desenektyzacyjnej żadne z nas nie ma twoich dwustu lat, panie… Michael. — Przez krótką chwilę w jego głosie zabrzmiała kpiarska nuta. — Może po prostu nie przywykłeś do towarzystwa młodych ludzi.

Poole otworzył usta… potem zamknął je z powrotem, czując niejasne zakłopotanie.

— Może masz rację — przyznał.

Przez chwilę szli w milczeniu.

Wewnętrzny spokój, dziwna pewność… Poole'a zastanowiło, czy tajemniczy cel ich misji nie ma czasem jakiegoś mistycznego albo religijnego znaczenia. Być może nie był to projekt naukowy ani inżynieryjny, tak jak pierwotnie przypuszczał. Przed oczami stanął mu nagle dziwaczny obraz poobijanych kamieni kręgu ustawionych w jednej linii ze słońcem wschodzącym zza pokrytego powłoką chmur łuku Jowisza…

Wśród tych dziwnych młodych ludzi niewątpliwie dawało się wyczuć elementy religijnej żarliwości. Ich bezbarwne zachowanie, brak perspektyw na przyszłość dla siebie, pomyślał. Tak, to stanowiło klucz do ich tajemnicy. Jakoś nie żywili nadziei uzyskania ze swego projektu osobistych korzyści czy szczęścia. Może plan misji zakładał poświęcenie się w ofierze, zastanowił się Poole. Wyobraził sobie kruchy ziemiostatek zanurzający się w posępne głębie jowiszowej atmosfery po zakończeniu swej misji, starożytne menhiry odrywające się od jego powierzchni niczym okruchy skały.

Ale jaka sekta religijna ukrywałaby się pod szyldem Przyjaciół Wignera?

Dotarli do „wioski” otaczającej starożytny krąg w centrum ziemiostatku. Jaar prowadził Poole'a między rozrzuconymi po murawie stożkami, walcami i sześcianami, co dojednego wyższymi od nich o parę stóp i zbudowanymi z szarego tworzywa xeelee. Wyjąwszy ślady zamieszkiwania, Poole czuł się tak, jakby wędrował przez kojec jakiegoś dziecka. Grupki młodych ludzi krzątały się spokojnie i bez pośpiechu, pochłonięte swymi zajęciami. Niektórzy mieli ze sobą płaskie, niewielkie urządzenia obliczeniowe, które Berg nazywała minikompami.

W końcu stanęli przed półkolistą budowlą, anonimową wśród pozostałych zabudowań.

— A to co? — zapytał Poole. — Dom, słodki dom? Bez obrazy, ale wczoraj u Shiry zjadłem już dosyć wodorostów…

Jaar roześmiał się szczerze.

— Nie, Michael. Chociaż byłbym zaszczycony, gdybym mógł później ugościć cię w mojej kwaterze. Ten budynek stanowi wejście.

— Wejście?

— Do wnętrza ziemiostatku. Do warstwy osobliwości — Jaar przyjrzał mu się uważnie z wyraźnym zdziwieniem. — To przecież chciałeś zobaczyć, prawda?

— To na co czekamy? — uśmiechnął się Poole.


Wkroczyli do wnętrza kopuły, Jaar zmuszony był pochylić się, by nie zahaczyć głową o ostrą jak brzytwa framugę. Poole czuł się teraz niezwykle lekko, wręcz sprężyście — przyciąganie musiało tu być odrobinę mniejsze niż na zewnątrz. Pośrodku podłogi wykonanej z materiału xeelee wznosił się wąski walec. W jego ścianie wycięty był otwór wejściowy.

Jaar wszedł do środka, garbiąc swe szczupłe ramiona. Poole podążył za nim. Drzwi zasunęły się bezszelestnie, zamykając ich we wnętrzu walca. Pomieszczenie było ciasne, o gładkich ścianach, wypełnione rozproszonym perłowym światłem bez widocznego źródła. Poole poczuł się tak, jak gdyby znalazł się we wnętrzu neonówki.

Poole był świadom tego, że Jaar obserwuje go z rozbawioną cierpliwością. Teraz Jaar uśmiechnął się.

— To winda. Terminologia nie zmieniła się od twoich czasów. Zabierze nas do wnętrza statku.

Poole skinął głową, czując dziwne zdenerwowanie. Nie przywykł do wystawiania się na bezpośrednie fizyczne niebezpieczeństwo.

— Jasne. Czyli znajdujemy się w szybie windy zatopionym w warstwie osobliwości. Stąd mniejsze przyciąganie.

— Jeśli nie jesteś gotów… — zaczął Jaar, reagując na jego zdenerwowanie.

— Nie musisz się ze mną pieścić, Jaar.

— W porządku. — Jaar dotknął fragmentu nagiej ściany. Nie usiłował ukryć przed Poole'em swych poczynań, choć musiał zdawać sobie sprawę z tego, że Michael zapamięta każdą chwilę tej podróży.

Wszystko działo się bezgłośnie. Podłogajakby zapadła się pod nimi, żołądek podjechał Poole'owi do gardła i Michael odruchowo sięgnął za siebie, by oprzeć się o ścianę.

— To zaraz przejdzie — mruknął Jaar.

Przez zawieszone ciało Poole'a przesunęło się pasmo ciśnienia. Było to jednak ciśnienie ujemne, podobne temu wytwarzanemu przez materię egzotyczną, rozpychające jego brzuch i klatkę piersiową na zewnątrz raczej niż zgniatające je.

Jaar wciąż obserwował go nieruchomym spojrzeniem swych pustych, brązowych oczu. Poole zachowywał kamienny wyraz twarzy. Psiakrew, powinien był się na to przygotować. Jak przyznał sam Jaar, zdążył już wydedukować wewnętrzną strukturę pojazdu.

— Warstwa osobliwości — odezwał się należycie równym głosem. — Przejeżdżamy przez nią, prawda?

Jaar skinął głową aprobująco.

— A ciśnienie, które odczuwasz na piersi, to grawitacyjne oddziaływanie osobliwości. Gdy stoisz na powierzchni ziemiostatku, warstwa znajduje się pod tobą i przyciąga cię w dół, symulując ziemskie pole grawitacyjne, a w jego wnętrzu otacza nas ze wszystkich stron.

Warstwa grawitacyjna sięgnęła już karku Poole'a. Absurdalnie zadarł głowę do góry, jakby usiłując utrzymać ją ponad wodą.

— Teraz uważaj, Michael — powiedział Jaar. — Może wolisz jak poprzednio chwycić się ściany?

— Tym razem nie dam się zaskoczyć. Zaraz się obrócimy, zgadza się?

— Przygotuj się.

Warstwa przesunęła się ponad głowę Poole' a, oddalając się od niego. Przez kilka sekund coś dziwnie zagarniało go do góry, lecz zaraz uległo to gwałtownej odmianie, ośrodek zmysłów Poole'a obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, Michael poczuł się tak, jakby spadał głową w dół w otchłań. Potem zaczęła się rotacja, ostre szarpnięcie siły Coriolisa w okolicach brzucha. Klatka windy obracała się wokół osi zlokalizowanej gdzieś na wysokości jego talii. Co dziwne, Poole wcale nie czuł się zagrożony. Zupełnie jakby był ponownie małym dzieckiem, kołyszącym się w powietrzu w mocnych, bezpiecznych ramionach Hany ego. Prawdziwego Harry'ego.

Obrót dobiegł końca. Siła Coriolisa zanikła. Wzdychając z ulgą, Poole poczuł, że z powrotem opada na podłogę, już zachowującą się normalnie pod jego stopami. Jednak nie do końca. Poczuł pstrykanie w uszach. Jaar uśmiechnął się do niego uprzejmie.

— Bez obaw — powiedział. — Minęło trochę czasu, zanim sam się do tego przyzwyczaiłem.

Poole skrzywił się, czując potrzebę wykazania się męskością przed tym młodym człowiekiem.

— Mówiłem ci, że nie musisz się ze mną pieścić. Minęliśmy warstwę. Teraz obróciliśmy się do góry nogami tak, że dziury znajdują się pod naszymi stopami i wszystko wróciło do normalności. Zgadza się?

Jaar skinął głową, przytakując niewzruszenie. Przyłożył dłoń do innej części ściany i drzwi windy odsunęły się w bok.

Jaar wyszedł na gładką, szklistą powierzchnię, Poole podążył za nim, prawie się potykając. Przy niewielkim ciążeniu gładka powierzchnia była cholernie śliska. Kiedy stanął pewnie na nogach, zadarł głowę do góry.

Ziemiostatek był w środku pusty.

Poole stał pośrodku sztucznej jaskini, która zajmowała większość objętości pojazdu. Nad głową miał kopułę z szarego materiału xeelee — w najwyższym miejscu pusta przestrzeń wynosiła około dwadzieścia jardów — pod stopami zaś szklaną płaszczyznę. nieskazitelnie zlewającą się z krzywizną kopuły. Pod szkliwem znajdował się sześcioboczny wzór utworzony z niebieskich i różowych prętów, każde oko plastra szerokie na mniej więcej jard.

Szklane rury — puste szyby szerokie na jard wychodziły z otworów w stropie, kończąc się sześć stóp nad podłogą. W oczach Poole'a cała kopuła wyglądała niczym jakiś cholerny żyrandol. Kanciaste konsole zamontowane były na posadzce pod każdą rurą. Przez otwory w sklepieniu prześwitywały różowe chmury Jowisza. Same szyby przypominały bajkowe armaty wycelowane w Jowisza.

Ludzie — młodzi mężczyźni i kobiety w różowych kombinezonach, Przyjaciele Wignera — krzątali się na gładkiej płaszczyźnie, rozmawiając i obsługując wszechobecne minikompy, nie zwracając uwagi naolbrzymie kolumny wiszące nad ich głowami. Przyjaciele poruszali się z powolną elegancją, niczym rtęć w naczyniu, co Poole'owi zawsze kojarzyło się z mieszkańcami światów o małym ciążeniu, takich jak Księżyc. Ich głosy, przyciszone i poważne, docierały wyraźnie do uszu Poole'a.

Rozproszone światło wydawało się emanować z samego kopulastego stropu, zabarwione lekkim błękitno-różowym odcieniem emitowanym przez zatopioną w szkliwie strukturę. Poole miał wrażenie, że przebywa w wyimaginowanych jaskiniach we wnętrzu Ziemi, zrodzonych w wyobraźni jednego z jego ulubionych autorów, Verne'a.

Jaar uśmiechnął się i skłonił lekko.

— A więc wycieczka z przewodnikiem — oznajmił. — Nad głową masz kopułę z materiału konstrukcyjnego xeelee. W rzeczywistości jej ściany przechodzą przez posadzkę, na której stoimy, i przez warstwę osobliwości, tworząc skorupę wewnątrz pojazdu, przebitą tylko w jednym miejscu szybem windy.

— Dlaczego?

Jaar wzruszył ramionami.

— To tworzywo zatrzymuje wszystkie rodzaje promieniowania.

— A więc ochrania pasażerów przed zbytnią bliskością czarnych dziur.

— I uniemożliwiło qaxom wykrycie naszej działalności i nabranie większych podejrzeń. Dokładnie tak. Poza tym, nasz silnik superprzestrzenny wbudowany został w strukturę skorupy z materiału xeelee.

— Pod nami natomiast, rozciąga się warstwa osobliwości — Poole wskazał dłonią na posadzkę.

Jaar przypadł na jedno kolano. Poole postąpił podobnie i obaj spojrzeli przez szkliwo na enigmatyczne szprychy, błękitne i różowofioletowe.

— Ta powierzchnia nie jest jedynie przezroczystą warstwą. Jest na wpół żywa. To, co widzisz, stanowi w większej mierze przesunięte barwy — tłumaczył Jaar.

— Ze swoich obserwacji dotyczących nierównego pola grawitacyjnego na powierzchni wydedukowałeś, że nasz statek utrzymywany jest w całości dzięki osobliwościom miniaturowych czarnych dziur. — Wskazał na wiązanie w strukturze. Tam masz jedną z nich. Wyprodukowaliśmy i zabraliśmy ze sobą w przeszłość około tysiąca, Michael.

Jak wyjaśnił Przyjaciel, czarne dziury posiadały ładunek, a w miejscu utrzymywała je krystaliczna sieć elektromagnetyczna. Przesunięte barwy wskazywały linie przepływu plazmy w sieci krystalicznej oraz promieniowanie wielkiej częstotliwości pozostałe po wpadającej do nich materii, zgniatanej przez osobliwości.

Efekt Hawkinga sprawiał, że każda osobliwość żarzyła się z temperaturą mierzoną w terastopniach. Megawaty generowane przez unieruchomione, świecące się czarne dziury dostarczały ziemiostatkowi energii — na przykład energii zasilającej napęd podprzestrzenny.

Wyparowywanie nieubłaganie redukowało masę/energię każdej czarnej dziury. Lecz zakończenie tego procesu potrwać miało miliard lat.

Poole z powagą przyglądał się wielobarwnemu pokazowi. Trudno mu było uwierzyć, że zaledwie parę stóp pod jego stopami znajdował się obiekt mniejszy od elektronu, a zarazem o masie asteroidy, drobna skaza na strukturze samej czasoprzestrzeni. Dalej zaś znajdowała się trawiasta równina, której czepiały się niczym muchy sufitu szalupa „Kraba”, Berg, Shira i pozostali, dziecinne budynki Przyjaciół Wignera, jak i — co było najtrudniejsze do ogarnięcia — starożytne głazy megalitycznego kręgu, widniejące w świetle Jowisza niczym zgniłe zęby w górnej szczęce niekompletnej, pokrytej sierścią czaszki.

Cały pojazd otaczać musi warstwa atmosfery, pomyślał. Oczywiście powietrze zapewne drastycznie rzednie w miarę oddalania się od rejonów o dużym ciążeniu, bliskich centrum warstwy osobliwości.

Podniósł się na nogi nieco zesztywniały.

— Jestem ci wdzięczny za to, co mi pokazałeś — powiedział.

Jaar obserwował go. wysoki, kompletnie łysy, niepokojąco blady.

— I czego się, według siebie, dowiedziałeś?

Poole wzruszył ramionami z zamierzoną niedbałością. Skinięciem dłoni objął całą jaskinię.

— Nic nowego. To bardzo imponujące, ale to jedynie szczegóły. Warstwa osobliwości. Tam kryje się sedno misji. To dlatego zadaliście sobie tyle trudu, by cofnąć się w czasie. — Wskazał na szyby biegnące ku szczelinom w kopule. — Wyglądają jak lufy dział wymierzone w Jowisza. Uważam nawet, że to rzeczywiście są działa — miotacze osobliwości. Sądzę, że zamierzacie uwolnić te osobliwości z elektromagnetycznych zakotwiczeń i wyrzucić je tymi rynnami w stronę Jowisza.

Jaar powoli skinął głową.

— A potem?

Poole rozłożył szeroko ramiona.

— Po prostu czekać…

Wyobraził sobie osobliwość — maleńki, prawie niewidoczny, ognisty supeł promieniowania gamma — zataczający obszerne, powolne elipsy wokół Jowisza, za każdym obrotem wypalający wąski tunel przez rzadkie gazy zewnętrznej warstwy atmosfery. Opór atmosfery będzie stosunkowo duży. Uderzeniowe fale plazmy spowolnią osobliwość w jej wędrówce przez powietrze. Wreszcie, niczym chwytne dłonie, atmosfera zatrzymałaby ją całkowicie.

Podążając w dół ciasną spiralą, czarna dziura przecięłaby jowiszowe warstwy metanu i wodoru, w końcu zanurzając się w utworzonym z metalicznego wodoru jądrze. Tam zatrzymałaby się, gdzieś w pobliżu środka ciężkości Jowisza. I zaczęłaby rosnąć.

— Będziecie je wysyłać jedną po drugiej — powiedział Poole. — Wkrótce cały rój osobliwości, orbitujących wzajemnie wokół siebie niczym owady, zapełni lite jądro planety. I będzie się nieubłaganie powiększać, pochłaniać coraz więcej materii Jowisza. W końcu niektóre z nich zderzą się z sobą i połączą, jak sądzę, wywołując fale grawitacyjne, które jeszcze bardziej zdestabilizują zewnętrzne warstwy planety. — Być może, rozumował Poole, Przyjaciele będą nawet mogli kontrolować proces łączenia się czarnych dziur — ukierunkowywać impulsy fal grawitacyjnych tak, by do woli modelować proces rozpadu planety.

Dopóki czarne dziury, jak rak, nie zniszczą Jowisza.

Gdy jądro zostanie pochłonięte, cała planeta skona w potężnej implozji, niczym przebity balon. Poole zgadywał, że jej temperatura znacznie wzrośnie, pojawią się niestabilne rejony zakłóceń — wybuchy, które rozproszą większość materii atmosfery. Fale przypływowe rozerwą księżyce albo przesuną je na eliptyczne orbity. Oczywiście ludność tych terenów będzie zmuszona się ewakuować. Być może napięcia pływowe i fale grawitacyjne doprowadzą nawet do całkowitego unicestwienia części z nich.

— Wtedy — powiedział Poole — pozostanie tylko jedna, olbrzymia osobliwość. Pozostanie rozległy dysk składający się z resztek atmosfery Jowisza i fragmentów rozbitych satelitów. Ocalałe księżyce okrążać będą te szczątki niczym zagubione ptaki.

Milczenie Jaara było równie wymowne co materiał konstrukcyjny xeelee.

Poole zmarszczył brwi.

— Oczywiście, by spowodować kolaps Jowisza, wystarczyłaby pojedyncza osobliwość, jeżeli tylko to jest waszym zamiarem. Po co więc przywieźliście z sobą całe ich stado?

— Nie wątpię, że i to już sobie poukładałeś — odparł sucho Jaar.

— I owszem. Przypuszczam, że staracie się kontrolować wielkość ostatecznej osobliwości — powiedział Poole. — Nie zaprzeczysz chyba? Chmara „siewnych” osobliwości sprawi, że ułamek masy planety zostanie odrzucony, odłączony przed końcowym kolapsem. Uważam, że zaplanowaliście tę implozję tak, by powstała czarna dziura miała odpowiednią wielkość i masę.

— Czemu mielibyśmy to robić?

— Jeszcze się nad tym zastanawiam stwierdził ponuro Pooie. — Ale czas trwania… To może zająć całe stulecia. Rozumiem wiele, Jaar, ale nie rozumiem, jak możecie myśleć takimi kategoriami, nie mając dostępu do desenektyzacji.

— Człowiek potrafi planować wydarzenia trwające dłużej niż jego życie — odparł Jaar, młody i pewien siebie.

— Być może. Ale co się stanie, gdy wystrzelicie już ostatnią ze swoich osobliwości? Ziemiostatek ulegnie rozpadowi. Nawet jeśli wewnętrzna skorupa z materiału konstrukcyjnego zapewni jego stabilność, warstwa zewnętrzna ziemia, trawa, samo powietrze — odpłynie w kosmos, skoro tylko wasze źródło siły ciążenia wyrzucone zostanie w przestrzeń.

Wyobraził sobie menhiry unoszące się z murawy niczym kończyny gigantów i odpływające w kosmos. Jaki dziwny byłby to koniec dla starożytnych megalitów, dalece dziwniejszy od tego, jaki wyobrazić by sobie mogli ci, którzy je wyciosali.

— A co się stanie z wami? Wydajecie się zdecydowani odrzucić naszą pomoc. Musicie umrzeć… może już za kilka miesięcy. A już na pewno na długo zanim wasz projekt wyda owoce i rozpocznie się kolaps Jowisza.

Twarz Jaara była spokojna, obojętna, nieporuszona.

— Nie pierwsi poświęcimy życie dla większego dobra.

— A przepędzenie qaxów to właśnie takie większe dobro? Może i tak jest. Ale… — Poole spojrzał w wielkie, brązowe oczy Przyjaciela. — ~ Ale nie sądzę, by chodziło wam wyłącznie o szlachetne samopoświęcenie. Mam rację, Jaar? Nie jesteście zainteresowani naszymi ofertami udostępnienia wam technologii desenektyzacyjnej. A w razie czego można by was bez problemu ewakuować, zanim będzie za późno. Wasze poświęcenie byłoby tak naprawdę całkowicie bezcelowe, nieprawdaż? Ale wy wcale nie boicie się śmierci. Śmierć jest po prostu… bez znaczenia.

Jaar nie odpowiedział.

Poole cofnął się o krok.

— Przerażacie mnie — oznajmił bez ogródek. — I wywołujecie we mnie złość. Wyrywacie z Ziemi Stonehenge. Stonehenge, na rany Chrystusa! A potem macie jeszcze czelność cofnąć się w czasie, by zapoczątkować zniszczenie całej planety… kolaps grawitacyjny większej części wartościowej materii układu. Jaar, nie obawiam się stawienia czoła konsekwencjom moich własnych posunięć. Koniec końców to ja zbudowałem machinę czasu, która tu was sprowadziła. Ale nie pojmuję, jak możecie mieć czelność to zrobić, Jaar — zużyć, zniszczyć tak wiele ze wspólnego dziedzictwa ludzkości.

— Michael, nie powinieneś się tak unosić. Jestem pewien, że Shira powiedziała ci dokładnie to samo. Gdy projekt dobiegnie końca, nic z tego — wskazał jaskinię — nikt z nas nie będzie miał najmniejszego znaczenia. Wszystko zostanie naprawione. Pojmujesz, że nie zamierzamy wyjawić ci niczego więcej ponad to, do czego już sam doszedłeś. Ale nie powinieneś się niepokoić, Michael. Nasze działania służą dobru ludzkości przyszłej i przeszłej…

Poole stanął twarzą w twarz z młodym człowiekiem.

— Jak śmiecie przypisywać sobie coś podobnego, snuć takie plany? wysyczał. Cholera, człowieku, nie możesz mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat. Qaxowie stanowią potworny ciężar dla ludzkości. Widziałem i słyszałem wystarczająco wiele, by być o tym przekonanym. Ale podejrzewam, że wasz projekt to coś więcej, coś potężniejszego i bardziej dalekosiężnego niż jakakolwiek groźba ze strony pojedynczego ciemiężyciela w rodzaju qaxów. Jaar, myślę, że zamierzacie zmienić historię. Ale nie jesteście bogami! Boję się, że możecie być znacznie groźniejsi od qaxów.

Jaar cofnął się odruchowo, zaskoczony wybuchem Poole'a, lecz wkrótce jego twarz przybrała dawny wyraz otwartej pewności siebie.

Poole zatrzymał go przy sobie w jaskini przez jakiś czas, zasypując go argumentami, żądaniami, groźbami. Nie dowiedział się jednak niczego nowego.

W końcu pozwolił, by Jaar powrócił wraz z nim na powierzchnię. Po drodze Poole spróbował uruchomić panel kontrolny windy, tak jak wcześniej uczynił to na jego oczach Przyjaciel. Jaar nie powstrzymywał go. Oczywiście, urządzenie nie zareagowało.

Kiedy wyszli z powrotem na trawiastą równinę, Poole pomaszerował do swego statku pełen gniewu i lęku.

Загрузка...