6

Statek fazowy „Krab Pustelnik” krążył rufą do przodu po sztucznie utrzymywanej orbicie wokół napuchniętego oblicza Jowisza.

Michael Poole siedział w przezroczystej kopule mieszkalnej „Kraba” w towarzystwie wirtuala swego ojca, Harry'ego. Statek przelatywał teraz nad ciemną stroną planety i silnik fazowy, płonący w odległości mili od przejrzystej podłogi kabiny, rozjaśniał rozległe połacie oceanu wirujących chmur. Fioletowe światło zalewało od dołu kabinę i Poole dostrzegł, że w odpowiedzi na zmianę oświetlenia procesory położyły na młodej, jasnowłosej głowie ojca należycie demoniczne cienie.

— Niezłe wejście, nie ma co — zauważył Harty.

— Pewnie masz rację, jeśli ktoś lubi fajerwerki. Harry odwrócił się do swego syna, w jego błękitnych oczach palił się chłopięcy zachwyt.

— Nie, to coś więcej. Ty jesteś fizykiem, synu, a ja jedynie urzędnikiem państwowym. Wszystko to rozumiesz znacznie lepiej niż ja kiedykolwiek mógłbym pojąć. Ale być: może wspaniałość tego widoku nie przemawia do ciebie tak bardzo jak do laika takiego jak ja. Ujarzmiamy siły, które zniknęły ze wszechświata w parę sekund po Wielkim Wybuchu.

— W ogólnym zarysie. Tyle tylko, że trafniej byłoby używać pojęcia „pierwsze ułamki sekund”…

Założenia teoretyczne napędu fazowego opierały się na „Teorii Wielkiej Unifikacji”, systemie filozoficznym opisującym elementarne siły natury jako aspekty jednego superoddziaływania. Jądro silnika fazowego „Kraba” stanowiła bryła wodoru wielkości pięści, zamknięta w nadprzewodzącej butli i bombardowana cząstkami do temperatury fizyki stworzenia. W tak wysokich temperaturach działać mogło jedynie zunifikowane superoddziaływanie. Gdy wodór wyciekał z butli, superoddziaływanie ulegało „przemianom fazowym”, rozkładając się na cztery zasadnicze oddziaływania — jądrowe silne i słabe, grawitacyjne i elektromagnetyczne.

I podobnie jak wtedy, gdy para wydziela ciepło, ulegając przemianie fazowej podczas skraplania, tak i podczas każdej przemiany superoddziaływania emitowany był impuls energii.

— „Krab” wykorzystuje energię fazową superoddziaływania, by zamienić lód komety w plazmę — powiedział Poole do ojca. — Przegrzana plazma wyrzucana jest przez nadprzewodzącą dyszę…

Harry skinął głową, spoglądając przez milę konstrukcji na szczątkowy fragment komety, która przyniosła ich tu z chmury Oorta.

— Jasne. Ale ta sama energia przemian fazowych, uwolniona w procesie stygnięcia po Wielkim Wybuchu, była siłą napędzającą rozszerzanie się samego wszechświata.

— To właśnie wydaje się tak niesamowite, kiedy się nad tym zastanowić, Michael. Spędziliśmy rok, gnając przez Układ Słoneczny — teraz sprawiamy, że sam Jowisz rzuca cień — a robimy to. użytkując ni mniej, ni więcej tylko energię stworzenia. Czy ciebie nie napawa to podziwem?

Poole potarł bok nosa.

— Owszem, Harry. Oczywiście, że tak. Ale nie sądzę, by takie podejście wiele nam pomogło w ciągu najbliższych kilku dni. W tej chwili wolałbym nie odczuwać podziwu dla zasad funkcjonowania naszego własnego napędu. Pamiętaj, że będziemy mieć do czynienia z ludźmi z przyszłości oddalonej o piętnaście stuleci… albo, równie dobrze, ze sztucznymi formami życia albo i z obcymi.

Harry przysunął się do Poole'a i wyszczerzył w uśmiechu.

— Nie wszyscy wśród nas, sztucznych inteligencji, są takimi potworami, Michael.

Poole zmrużył oczy.

— Jeśli przesadzisz, wyłączę cię.

— Może ci superludzie z przyszłości okażą się wystarczająco rozwinięci, by uznać prawa sztucznej inteligencji mruknął zrzędliwie Harry. — Takie jak, na przykład, prawo do nieprzerwanej świadomości. Tak czy owak, dobrze wiem, że to tylko takie gadanie.

— Jeśli nie przestaniesz gmerać mi w głowie, wyłączę cię, stary pierniku, a wtedy przekonamy się, czy to tylko gadanie.

W kopule zabrzmiał alarm. „Krab”, żeglujący zaledwie tysiąc mil ponad morzem purpurowych chmur, był niedaleko punktu największego zbliżenia do planety. Stary, spracowany statek wyłonił się zza krawędzi Jowisza i wystawił na blask odległego Słońca. Słońce, skarlałe odległością, sięgnęło promieniami nieskończenie płaskiego horyzontu Jowisza przez warstwy chmur. Z całą wspaniałością uwidoczniła się głębia jowiszowej atmosfery, gdy chmury położyły się długimi na tysiąc mil cieniami na swych krążących niżej towarzyszkach. Blask zalał kabinę. Przez sekundę wirtualny obraz Harry'ego zachował swe purpurowe cienie rzucane wzdłuż podłogi kabiny, a mające swe źródło w ogniach napędu. Potem procesor nadrobił zaległości i kiedy Harry zwrócił twarz do Słońca, jego profil oświetlony był już złociście.

Wtedy, niczym wschodzące nieoczekiwanie drugie, kanciaste słońce, portal Złącza wyskoczył zza horyzontu, pędząc w ich stronę. Michael spostrzegł ogniste punkciki statków okrążających portal, czekających na kolejnych intruzów z przyszłości. Trajektoria „Kraba” zawiodła go na odległość kilkunastu mil od portalu. Michael utkwił wzrok w olśniewającym błękicie egzotycznej, tetraedralnej struktury portalu, przesunął spojrzeniem po chłodnych zarysach, zbiegających się elegancko w geometrycznie idealnych wierzchołkach. Fasety przypominały na wpół przezroczyste tafle srebrzonego szkła. Mógł dostrzec przez nie pastelowe oceany Jowisza. Kształty chmur pokrywała zniekształcająca kontury błyszcząca srebrzyście patyna, a płaszczyzny wirowały w sposób nieuchwytny dla ludzkiego oka, niczym senne obrazy. Co kilka sekund fasety stawały się przejrzyste, zaledwie na krótki, zapierający dech w piersiach moment, ukazując Michaelowi obraz innego kosmosu, obcych gwiazd, niczym tunel wyciosany w materii Jowisza.

„Krab” gnał dalej, oddalając się od konstrukcji, która zmalała gwałtownie za nimi niczym porzucona zabawka.

— Mój Boże — wyszeptał Harry. — Nie zdawałem sobie sprawy, że to jest takie piękne. Wydawało mi się, że dostrzegam gwiazdy najego ścianach.

— Bo dostrzegałeś, Harry — odparł cicho Poole. — To naprawdę jest przejście w inną przestrzeń i inny czas.

Harry pochylił się do Michaela.

— Jestem z ciebie bardzo dumny.

Poole zesztywniał, odsuwając się od niego.

— Posłuchaj — odezwał się Harry — jak myślisz, co tak naprawdę tam znajdziemy?

— Na pokładzie statku z przyszłości? Poole wzruszył ramionami. — Ponieważ nie nawiązali z nami łączności, wyjąwszy jedną wiadomość od Miriam zaraz po wyjściu ze Złącza rok temu, trudno nawet zgadywać.

— Jak sądzisz, czy ludzie wciąż jeszcze będą przypominać ludzi?

Poole posłał Harry'emu ostre spojrzenie.

— A czy my „przypominamy jeszcze ludzi”? Spójrz tylko na nas, Harry. Ja jestem nieśmiertelny dzięki technologii desenektyzacyjnej, a ty jesteś na wpół rozumną sztuczną inteligencją.

— Tylko na wpół rozumną?

— Powierzchownie wyglądamy jak ludzie i zapewne za takich też się uważamy, lecz nie jestem pewien, czy człowiek sprzed powiedzmy tysiąca lat rozpoznałby w nas członków tego samego gatunku, co on sam. A teraz mamy do czynienia z różnicą następnych piętnastu stuleci…

Harry zamachał palcami w powietrzu, robiąc skrzywioną minę.

— Trzecia ręka wyrastająca ze środka twarzy. Bezcielesne głowy, skaczące po pokładzie niczym piłki. Jak myślisz?

Poole wzruszył ramionami.

— Jeżeli takie daleko idące modyfikacje byłyby korzystne bądź też celowe, może i tak. Ale nie uważam, by miało to najmniejsze znaczenie w porównaniu z tym, co dzieje się wewnątrz ich głów. I tym, co zbudowali.

— A technologia?

— Chyba na szczycie listy umieściłbym fizykę osobliwości — powiedział Poole. Manipulowanie zakrzywieniem czasoprzestrzeni … Posiedliśmy już tajemnice fizyki wielkich gęstości i wysokich energii na tym opierają się założenia napędu fazowego — i materii egzotycznej, z której zbudowane zostały portale Złącza.

— A za piętnaście wieków… — podsunął Harry.

— Jak daleko możemy się posunąć w tej dziedzinie? Spodziewałbym się konstruowania samych osobliwości, w skali od kilku ton do być może masy średniego asteroidu.

— Po co?

Poole rozłożył szeroko ramiona.

— Miniaturowe źródła energii. Wyobraź sobie, że masz w kuchni czarną dziurę, do której możesz wrzucać odpadki w celu skompresowania do wielkości niewidocznych gołym okiem w ułamku sekundy, uzyskując przy tym fale dającego się wykorzystać promieniowania krótkofalowego. A co powiedziałbyś na sztuczną grawitację? Umieść czarną dziurę w jądrze, powiedzmy, Księżyca, a będziesz mógł podnieść przyciąganie na jego powierzchni tak bardzo, jak tylko będziesz chciał.

Harry skinął głową.

— Oczywiście, musiałbyś znaleźć sposób na powstrzymanie osobliwości przed pochłonięciem Księżyca.

— Owszem. Mamy jeszcze fale grawitacyjne, generowane podczas zderzeń czarnych dziur. Można by, na przykład, uzyskać wiązkę holowniczą. — Poole wrócił na fotel i zamknął oczy. — Oczywiście jeśli posunęli się wystarczająco daleko, być może znaleźli zastosowanie i dla nagich osobliwości.

— A co to takiego?

— …Być może wkrótce się przekonamy.

Teraz wkroczyli już w obszar wypełniony statkami. Setki iskierek, każda znacząca ognie pojedynczego napędu, unosiły się nad cierpliwym oceanem Jowisza. Krążyły zbyt daleko, by odróżnić jakiekolwiek szczegóły, lecz Poole wiedział, że wśród nich znajdowały się statki Floty z zamieszkanych księżycy Jowisza, statki badawcze z planet wewnętrznych, a także cholerni gapie i turyści. Bóg jeden wie skąd. Stłumiony szmer dobiegający z głębi kopuły poinformował go, że ta wielobarwna armada zaczyna już zasypywać go sygnałami — Poole wiedział, że od chwili odebrania przed rokiem wiadomości od Berg przestrzeń wokół Jowisza stała się centralnym punktem uwagi dla niemal całej ludzkości, jego przybycie zaś stanowiło najbardziej wyczekiwane wydarzenie od dnia pojawienia się statku z przyszłości.

Zignorował je, pozwalając, by zajęły się nimi jego wirtualne kopie. Gdyby zawierały coś wstrząsającego, zostanie niezwłocznie powiadomiony.

Spoglądając w rozciągającą się przed nim zatłoczoną przestrzeń, po tylu dekadach izolacji na ponurych peryferiach Układu Słonecznego, Poole poczuł nagłe ukłucie absurdalnej klaustrofobii. Przyniosła go tu tak ciekawość, jak i szczątkowy niepokój o los Miriam Berg i jej załogi. Lecz gdy trwająca cały rok podróż z chmury Oorta dobiegła końca, przekonał się, że tak naprawdę wcale nie chciał się tu znaleźć, ponownie wśród cuchnących ludzkich światów.

Harry przyglądał mu się, jego młodzieńcze czoło pobruździły zmarszczki.

— Odpręż się, synu — powiedział. — Nikt nie mówił, że to będzie łatwe.

— Och, na rany Chrystusa, zamknij się — warknął Poole. Mówiąc te słowa, poczuł coś dziwnego, ulgę płynącą z faktu, że poza jego głową istniał jeszcze ktoś, albo coś, realny w granicach rozsądku, na kogo mógł reagować. — Powinienem wsadzić cię do elektronicznej butelki, opatrzyć ją etykietą „Tato”, i wypuszczać tylko wtedy, gdy potrzebować będę kolejnego, pobłażliwego ojcowskiego kazania.

Harry Poole rozpromienił się, niewzruszony tą przemową.

— Robię tylko to, co do mnie należy — mruknął.

„Krab” niosąc przed sobą wciąż działający silnik, zbliżał się teraz do najgęstszego skupiska statków na niebie. Chmura pojazdów, jak gdyby przeczuwając nadejście „Kraba”, zaczęła się rozpraszać.

W głębi tej chmury ognistych muszek Michael dostrzegł kontury czegoś wielkiego, plamę zieleni na tle ciemnego różu Jowisza.

— Oto on — rzekł Poole, przekonując się, że jego głos brzmi ochryple. — Statek z przyszłości. Pora brać się do pracy… — Rzucił w powietrze pierwsze polecenie.

Zatłoczony wszechświat poza kopułą przesłonił nagły grad pikseli, tańczących niczym drobiny kurzu wokół „Kraba”, powoli formułując wokół kopuły płaszczyzny, kule i pasma. Harry z otwartymi ustami wiercił się niepewnie w fotelu, obserwując powstawanie wielkiego wirtuala wokół statku. Gdy proces się zakończył, spoglądali przez oczy o średnicy stu jardów każde, o powiekach omiatających niby ulewny deszcz połyskliwe soczewki. Nos, olbrzymi niczym ambitny projekt inżynieryjny, o nozdrzach przypominających dysze silników, przesłonił moduł fazowy „Kraba”. Wielkie, wymodelowane uszy żeglowały po obu bokach kopuły.

Usta wielkości wieloryba rozwarły się, połyskując wilgotnie.

— Mój Boże — wyszeptał Harry. — To ty, prawda? Spoglądamy z wnętrza twojej głowy.

— Nie potrafiłem znaleźć innego sposobu na to, by upewnić się, że zostaniemy należycie zidentyfikowani. Nie martw się. Ten wirtual jest tylko na pokaz, nawet nie jest inteligentny. Powtarza w kółko pięciosekundowe powitanie i tyle.

— W takim razie jak usłyszą to, co ma im do powiedzenia?

— Harry, ten wirtual jest wysoki na dwie mile odparł zirytowany Poole. — Niech czytają mu z ust!

Harry pokręcił głową, przyglądając się nozdrzom, grubym niby liny włosom zwisającym nad kabiną, porom w skórze wielkości małych asteroidów.

— Co za obrzydliwe przeżycie — odezwał się w końcu.

— Zamknij się i oglądaj przedstawienie.

Teraz dookoła zakamuflowanego „Kraba” zgromadziło się wiele statków. Poole rozpoznał najeżone stanowiskami ogniowymi okręty Floty, otwarte i delikatne platformy naukowe, a nawet jeden czy dwa międzyksiężycowe promy, które niewątpliwie nie powinny zostać dopuszczone tak blisko. Wiele spośród większych jednostek rozplanowanych było podobnie jak „Krab”, jednostkę napędową i część mieszkalną łączył długi kadłub. Z tej odległości wyglądały niczym płonące zapałki porozrzucane w przestrzeni kosmicznej.

— Jak sądzisz, jak ci ludzie z przyszłości na nas zareagują? — zapytał Harry z nagłą nerwowością.

Poole, zerkając w bok, dostrzegł, że Harry obgryza paznokieć, który to zwyczaj dobrze pamiętał z odległego dzieciństwa.

— Może rozwalą nas na drobne kawałki — odparł złośliwie. — Co ciebie to obchodzi? Leżysz sobie teraz wygodnie w łóżku na Ziemi, daleko od wszelkiego niebezpieczeństwa.

Harry spojrzał na niego z wyrzutem.

— Michael, nie zaczynajmy tego od nowa. Jestem wirtualem, ale mam własną osobowość, poczucie istnienia.

— Tylko tak ci się wydaje.

— Czy to nie to samo?

— Tak czy owak, wątpię, aby cokolwiek nam zagrażało — rzekł Poole. — Ludzie z przyszłości jak na razie nie próbowali użyć swojej broni. Dlaczego mieliby to teraz zrobić?

Harry skinął niechętnie głową.

— To prawda.

Kiedy statek z przyszłości wszedł na orbitę wokół Jowisza, okręty Floty podjęły kilka prób zbliżenia się do niego. Ludzie z przyszłości nie odpowiedzieli ani też nie ostrzelali jednostek Floty. Po prostu uciekli szybciej, niż można było za nimi nadążyć.

— Może są nieuzbrojeni — podsunął Harry.

— To możliwe. W każdym razie dysponują supernapędem.

— Wiem, że naukowcy zastanawiają się, czy nie jest to jakiś rodzaj napędu superprzestrzennego — powiedział Harry.

— Może. Ale jeśli to prawda, nie mamy pojęcia, jak funkcjonuje. Nie sposób wydedukować tego na podstawie istniejących technologii, tak jak uczyniłem to w przypadku technologii osobliwości. Napęd superprzestrzenny stanowiłby skok jakościowy.

— Może to nie jest ludzki wynalazek. Może pochodzi od obcych.

— Tak czy owak, nie sądzę, by zagrażało nam ostrzelanie. Jeśli będą chcieli, byśmy weszli na pokład, nie będą uciekać.

— Ale mnie pocieszyłeś — mruknął wirtual.

Teraz ostatnie warstwy statków kosmicznych rozstąpiły się przed nimi, iskierki silników fazowych rozbiegły się na boki niczym wystraszone owady.

Statek z przyszłości stanął przed nimi w całej okazałości niczym połać terenu wyłaniająca się zza powłoki chmur. Silnik „Kraba” zgasł w końcu i wirtual Poole'a, mamroczący swe idiotyczne powitanie, zawisł nad dyskiem zielonej ziemi o średnicy jednej czwartej mili. Poole wyraźnie widział krąg starożytnych kamieni w jego centrum niczym czarnobrązowe blizny na tle zieleni. Pas niepozornych budynków otaczał głazy, zaś wokół niego trawa rosła niczym w jakiejś surrealistycznej wizji, aż do samej krawędzi świata. Jej zieleń boleśnie kontrastowała z purpurowym różem Jowisza, tak, że wyglądało to, jakby statek otoczony był blizną o nieokreślonym zabarwieniu.

Niedaleko krawędzi Poole zauważył plamę metalu, okopcony krater w trawie. Czyżby to była szalupa z „Cauchy”?

Iskry światła, niczym uwięzione gwiazdy, rozsypane były na powierzchni tego unoszącego się w kosmosie fragmentu Ziemi. Poole gdzieniegdzie dostrzegał drobne, owadopodobne kształty poruszające się po powierzchni. Ludzie? Wyobraził sobie głowy zadarte w zdumieniu ku jego olbrzymiej, uśmiechniętej twarzy.

Pobieżnie omiótł spojrzeniem wskaźniki instrumentów kopuły, spoglądając na gwar nadpływających danych opisujących masę szalupy — zbliżoną do asteroidu-jej konfigurację grawitacyjną i charakterystykę radiacyjną.

— Widziałem zdjęcia i czytałem o tym — powiedział Harry — ale myślę, że do tej pory tak naprawdę w to nie wierzyłem.

— Ma bardziej delikatny wygląd niż oczekiwałem — mruknął Poole.

— Delikatny?

— Tylko spójrz. Po co budować statek do podróży w czasie pod warstwą ziemi, bez wystarczającej ochrony… chyba że chciałoby się ukryć swoją pracę.

— Mogą uciekać, ale nie są zdolne walczyć podsunął Harry.

— Dokładnie tak. Może to wcale nie są bohaterscy, wszechwładni bogowie z przyszłości, jakich się spodziewaliśmy. Może ci ludzie to uciekinierzy.

Harry zadrżał.

— Uciekinierzy przed czym?

— Cóż, przynajmniej przed nami jeszcze nie uciekli. Dalej, zejdźmy do szalupy i przekonajmy się, czy pozwolą nam wylądować.

Загрузка...