Łańcuchy zdarzeń oplatały przyszłość.
Człowiek o nazwisku Jim Bolder skierował swego nocnego myśliwca xeelee w samo serce macierzystego układu gwiezdnego qaxów, zmuszając ich do zwrócenia gwiazdołamaczy na własne słońce.
Qaxańska okupacja Ziemi załamała się nieodwracalnie. Odtąd ludzie już nigdy nie odnieśli poważniejszej klęski w walce z innymi młodszymi rasami.
Ludzie rozprzestrzenili się wśród gwiazd, sfera ich wpływów powiększała się z wielokrotnością szybkości światła. Nastąpił okres określany mianem asymilacji, kiedy to wiedza i potęga innych gatunków uległy wchłonięciu na skalę przemysłową.
Wkrótce jedynie xeelee stali na drodze ludzi do całkowitej dominacji.
Konflikt, jaki wtedy rozgorzał, trwał milion lat.
Gdy został rozstrzygnięty, we wszechświecie pozostała jedynie garstka ludzi i istot od nich pochodzących.
Projekty xeelee, nieubłagane funkcjonowanie zjawisk naturalnych, nadal zmieniały oblicze wszechświata.
Gwiazdy umierały. Powstawały inne gwiazdy, by zastąpić te, których czas się skończył… lecz w miarę jak pierwotna mieszanka wodoru i tlenu ulegała coraz większemu zanieczyszczeniu produktami rozpadu gwiazdowego, tempo formowania się nowych gwiazd malało wykładniczo.
A mroczniejsze siły wciąż pracowały. Gwiazdy starzały się… zbyt szybko.
Xeelee ukończyli swe wielkie projekty i uciekli z rozkładającego się kosmosu.
Pięć milionów lat po pierwszym starciu między ludźmi a qaxami wrak splińskiego okrętu wojennego wynurzył się, koziołkując z tryskającego promieniowaniem grawitacyjnym wylotu tunelu czasoprzestrzennego. Tunel zamknął się, sypiąc iskrami.
Wrak — mroczny, wyzuty z energii powoli obracał się wśród nieruchomej pustki. Nie było w nim żadnych śladów życia.
Prawie żadnych.
Funkcje kwantowe obmyły Michaela Poole'a błękitnofioletowym deszczem, przywracając go czasowi. Jęknął, przeżywając boleści powtórnych narodzin.
Ludzie nazwaliby to antyxeelee.
Było… wielkie. Jego wyniosłe uczucia mogły zostać opisane ludzkimi pojęciami jedynie przez analogię.
Niemniej jednak — antyxeelee spoglądało na swe ukończone dzieło i odczuwało satysfakcję.
Jego świadomość obejmowała lata świetlne. Lśniąca materia zaśmiecała kosmos. Xeelee pojawili się, zbudowali piękne zamki z tej świetlistej piany, a teraz odeszli. Wkrótce i ta materia zacznie się rozkładać, antyxeelee wyczuwało już napinające się mięśnie mieszkańców mrocznego oceanu, rozciągającego się pod jej powierzchnią.
Zadaniem antyxeelee było nadzorowanie wielkich projektów xeelee, projektów, których celem była budowa drogi poza ten śmiercionośny kosmos. Aby go osiągnąć, xeelee cofnęli się nawet w czasie, by zmodyfikować bieg swej ewolucji, zamieniając swą historię w zamkniętą krzywą czasopodobną, diagram próżniowy. Antyxeelee było świadomością napędzającą ten proces, podróżującą — niczym antycząsteczka — pod prąd czasu, od chwili jej rozpadu po moment jej powstania.
Teraz dzieło zostało ukończone. Antyxeelee czuło coś na kształt zadowolenia wywołanego myślą, że jego podopieczni zdołali uciec, znajdowali się teraz poza zasięgiem tych… drugich, którym xeelee nie potrafili stawić czoło.
Antyxeelee mogło wreszcie odejść.
Zaczęło się rozpraszać i rozciągać. Wkrótce, wraz z krótkim, nielokalnym strumieniem selektronów i neutralin jego świadomość miała się pomnożyć, pokawałkować, rozsypać i zatonąć w próżni…
Ale jeszcze nie teraz. Pojawiło się coś nowego.
Kontrola stanu swego kruchego pojazdu nie zajęła Michaelowi zbyt wiele czasu.
Wewnętrzne obwody energetyczne wciąż jeszcze dostarczały kopule mieszkalnej nieco energii. Mogło jej wystarczyć na — ile? parę godzin? Jeśli potrafił to ustalić, nie funkcjonowało żadne połączenie między kopułą a pozostałymi modułami „Kraba Pustelnika”, nie ocalały też żadne utworzone przez Harry'ego łącza ze splinem… z wyjątkiem jednego, płonącego na pulpicie komunikacyjnym sygnału ostrzegawczego, które Michael starannie zignorował. Wedle niego te cholerne zbuntowane limfoboty mogły sobie teraz zeżreć cały statek.
A więc statek był unieruchomiony z braku zasilania. Nie dysponował nawet wewnątrzsystemową szalupą, nie miał jak zmienić swej pozycji w przestrzeni.
Nie narzekał z tego powodu, ani też nie obawiał się przyszłości, jakakolwiek by go czekała. Na cud zakrawało to, że w ogóle przeżył podróż siecią tuneli czasoprzestrzennych… Cała reszta stanowiła dziwaczną nagrodę dodatkową…
Harry oczywiście odszedł.
Wszechświat na zewnątrz kopuły robił wrażenie starego, martwego, mrocznego. Kopuła mieszkalna stanowiła niewielką, odizolowaną bańkę światła i życia.
Michael był tu sam. u kresu czasu. Czuł to.
Przygotował sobie resztkowy posiłek. Ta rutynowa czynność, wykonywana w jasnej plamie światła otaczającej niewielką przestrzeń, w niepokojący sposób dodała mu otuchy. Zaniósł jedzenie na kanapę, położył się. balansując trzymanym w jednej dłoni talerzem, po czym przyciemnił światła kopuły.
Bóg jeden wiedział, dokąd go zaniosło… jeśli „dokąd” miało jeszcze znaczenie po tak olbrzymim przemieszczeniu w czasoprzestrzeni. Gwiazdy były odległe, ciemne, czerwone. Czyżby upłynęło aż tak wiele czasu? — a może coś. jakaś nieznana siła przyspieszyła starzenie się gwiazd w ciągu eonów otaczających porównywalny z okresem życia żarówki skrawek czasu, jaki zajmowali ludzie?
Nigdzie nie dostrzegał oznak ludzkiej obecności czy aktywności. W rzeczy samej ani śladu jakiegokolwiek inteligentnego życia.
Michael uznał, że inteligencja miała aż zbyt wiele czasu na działanie. Miliony lat. setki gatunków dysponujących szybszym niż światło napędem superprzestrzennym i technologią osobliwości — wszechświat powinien zostać odmieniony…
Przekształcenie wszechświata powinno być równie oczywiste co neon wysoki na tysiąc lat świetlnych.
Lecz wszechświat jedynie się postarzał.
Z subiektywnego czasu podróży przez tunele czasoprzestrzenne wywnioskował, że nie mógł pokonać więcej niż parę milionów lat ułamek odległości do czasopodobnej nieskończoności a jednak fala życia już zdążyła się cofnąć. Czy gdziekolwiek pozostali jeszcze jacyś ludzie?
Uśmiechnął się ze smutkiem. Tyle jeśli chodzi o wspaniałe marzenia Shiry o życiu pokrywającym cały wszechświat, manipulującym dynamiczną ewolucję samej czasoprzestrzeni…
W takim razie nie zjawi się żaden „Ostateczny Obserwator”. Projekt Przyjaciół Wignera nie mógł zakończyć się powodzeniem: nikt nie wysłucha ich starannie przygotowanego posłania. Jednak patrząc na zdegenerowany wszechświat, Michael musiał przyznać, że, na Boga, mieli genialną koncepcję. Pomyśleć tylko, że śmiertelni ludzie, którzy już dawno temu rozsypali się w proch, mieli odwagę rzucić wyzwanie tym otchłaniom czasu…
Skończył jeść i starannie odstawił talerz na podłogę. Wypił szklankę czystej wody, podszedł do prysznica i umył się pod mgiełką gorącej wody. Starał się oczyścić wszystkie zmysły, cieszyć się każdą cząstką odbieranych wrażeń. Na wszystko przychodzi ostatni raz, nawet na najbardziej prozaiczne czynności.
Zastanowił się nad wyszukaniem jakiejś płyty albo książki. Czegoś, co pasowałoby do tej chwili.
Światła zgasły. Nawet sygnał przywołania wysyłany przez zbuntowane limfoboty umilkł.
Cóż, tyle jeśli chodzi o dobrą książkę.
Przy bladym blasku gwiazd, po omacku, znalazł drogę do kanapy.
Robiło się coraz zimniej. Wyobraził sobie, jak ciepło wycieka z kopuły w olbrzymi pochłaniacz pomroczniałego, starego nieba. Co też dopadnie go pierwsze? Zimno, czy brak powietrza?
Nie odczuwał strachu. Miał wrażenie, że narodził się na nowo: czuł się młodo, pierwszy raz po upływie subiektywnego stulecia. Ciężar upływającego czasu nareszcie nie spoczywał na jego barkach.
Być może ogarniał go ów spokój śmierci, gotowość na opuszczenie trosk zbyt długiego życia, jaką odkrył przed nim jego ojciec. I wreszcie poczuł zadowolenie z życia wystarczająco długiego, by zobaczyć wszystko, co chciał.
Splótł ramiona na piersiach. Zaczynał drżeć, zimne powietrze szczypało go w nozdrza. Zamknął oczy.
Iskierka świadomości zaintrygowała antyxeelee. Obudziło się w nim coś na kształt ciekawości.
Oto pojawił się obiekt sztucznego pochodzenia.
Skąd ten stygnący wrak znalazł się w tym czasie i miejscu?
Coś w nim było. Pojedyncza, gasnąca świeca świadomości…
Antyxeelee sięgnęło w jego stronę.
Nad Michaelem zawisł statek, inny statek.
Michael umierając, spojrzał na niego z zachwytem.
Wyglądał jak nasienie figowca wykonane z czarnego gagatu. Żadne światła nie płonęły na niewielkim, strąkowatym kadłubie. Mroczne jak noc skrzydła pokrywające setki mil przestrzeni zawisły nad wrakiem „Kraba”, falując delikatnie.
Przyjaciele Wignera opowiadali Michaelowi o takich statkach. Miał przed sobą nocny myśliwiec o skrzydłach z nieciągłości w strukturze czasoprzestrzeni.
Xeelee.
Chłód zatopił swe szpony w jego piersi. Mięśnie gardła ogarnął gwałtowny spazm, czarne kręgi przesłoniły mu wzrok.
Nie teraz, zaczął błagać bezgłośnie, nie odrywając gasnącego wzroku od statku xeelee. w mgnieniu oka porzuciwszy elegijną pogodę ducha. Jeszcze tylko trochę. Muszę się dowiedzieć, co to znaczy. Proszę…
Antyxeelee zdjęło konający płomień ze świecy.
Ostatnie drobinki ciepła umknęły z wraku. Powietrze w przezroczystej kopule zaczęło zamarzać na panelach łączności, fotelach, kuchence, porzuconym ciele.
Antyxeelee osłoniło płomyk, niemal rozbawione jego maleńkim strachem, jego zadziwieniem, jego bezbronnym pragnieniem przetrwania.
Płomień został wpleciony w pajęczynę funkcji kwantowych, nieprzyczynową i nielokalną.
Michael był — bezcielesny. Jak gdyby klejnot świadomości, spoczywający za jego oczami, wydłubany został z ciała i ciśnięty w kosmos.
Nie miał nawet serca, którego uderzenia mógłby liczyć.
Lecz coś przebywało tu wraz z nim, wyczuwał to: jakiś — byt. Przypominało wysoki strop, pod którym unosił się i pobzykiwał niczym owad. W jego nastroju wyczuwał głębokie, usatysfakcjonowane znużenie, zadowolenie wędrowca u kresu długiej i uciążliwej podróży. Przez długi czas pozostawał w blasku jego opieki.
Potem zaczęło się rozpływać.
Michael pragnął zapłakać jak dziecko poszukujące swego wielkiego rodzica. Był wymęczony i poobijany. Czuł się tak, jakby lodowiec wspomnień i uczuć rozszczepiał się na setki okalających go lodowców. Te zaś z kolei pękały na okruchy, roztapiające się w wodach oczekującego morza…
I pozostał sam.
Pomiar czasu był niemożliwy, chyba tylko powolną ewolucją jego własnych uczuć.
Cierpiał katusze rozpaczy. Dlaczego przywiedziono go w ten punkt czasoprzestrzeni, zachowano w taki sposób, a potem od niechcenia porzucono?
Rozpacz przerodziła się w gniew, ten zaś trwał bardzo długo.
Wreszcie wygasł.
Powróciła ciekawość i zaczął eksperymentować ze swą świadomością. Pod względem fizycznym najwyraźniej składał się z ciasnego węzła kwantowych funkcji falowych. Teraz bardzo ostrożnie począł go rozplątywać, pozwalając jądru swej świadomości prześlizgiwać się po czasoprzestrzeni. Wkrótce miał wrażenie, że przesuwa się po łuku kosmosu, nieskrępowany ograniczeniami przestrzeni czy czasu.
W całej galaktyce odnalazł dzieła ludzkiej ręki. Zatrzymywał się nad miejscami i przedmiotami porzuconymi przez historię, równie wiele czasu spędzając nad dziecięcą zabawką co nad olbrzymią kosmiczną fortecą.
Wszędzie napotykał na ślady wojny. Ruiny gwiazd i światów, roztrwonioną energię. Nigdzie jednak nie znalazł ludzi — rozumnego życia.
Początkowo Michael nadawał ludzkie nazwy odwiedzanym miejscom i reliktom. Jednak w miarę upływu czasu i nabierania pewności siebie odrzucił to ograniczenie świadomego rozumu. Dopuścił do tego, by jego świadomość jeszcze bardziej się rozproszyła, rozszerzając ograniczone możliwości ludzkiej percepcji, której dotąd tak kurczowo się trzymał.
Zewsząd otaczały go kwantowe funkcje falowe. Ciągnęły się od gwiazd i planet, arkusze prawdopodobieństwa łączące materię i czas. Były jak pajęcze sieci oplatające starzejące się galaktyki. Mieszały się, wzmacniały i neutralizowały nawzajem, co do jednej związane nieskazitelną logiką rządzących nimi równań falowych.
Funkcje wypełniały czasoprzestrzeń i przenikały jego duszę. Radośnie ujeżdżał ich barwną jasność w jądrach starzejących się gwiazd.
Rozluźnił swe poczucie skali wielkości tak, że nie znajdował szczególnej różnicy między średnicą elektronu a głębią gwiezdnej studni grawitacyjnej. Jego poczucie czasu ulegało sprężeniu, dzięki czemu mógł obserwować owadzi, trzepotliwy rozpad wolnych neutronów — albo też zwalniał, by przyglądać się wspaniałemu, powolnemu rozkładowi samych protonów…
Wkrótce nie pozostało w nim wiele z człowieka.
Wtedy był wreszcie gotów na ostateczny krok.
Ludzka świadomość była rzeczą sztuczną. Niegdyś ludzie wierzyli, że bogowie ożywiają ich dusze, tocząc swe bitwy w ludzkim przebraniu. Później sformułowali ideę samoorganizującej się świadomości. Teraz Michael postrzegał, że wszystko to były jedynie idee, modele, złudzenia, za którymi można było się schować.
On, ostatni z ludzi, nie musiał uciekać się do tych przestarzałych sposobów pocieszenia.
Pojął, że nie istniało poznanie. Realna była tylko percepcja.
Z odpowiednikiem uśmiechu odprężył się. Jego świadomość zaiskrzyła i przygasła.
Znajdował się poza czasem i przestrzenią. Olbrzymie funkcje kwantowe obejmujące cały wszechświat przepływały obok niego niczym szeroka, burzliwa rzeka, jego oczy wypełniało szare światło świecące pod powierzchnią rzeczywistości, światło, wobec którego wszystkie zjawiska są jedynie cieniami.
Czas płynął leniwie, niezauważenie.
I wtedy…
W przestrzeni dryfowało tetraedralne pudło o przezroczystych ścianach.
Przez nie istniejący kąt do jego wnętrza wszedł człowiek. Sznur spleciony z kory drzewa ciągnął się w ślad za nim. Człowiek odziany był w wygarbowane zwierzęce skóry. Był wychudzony, oblepiony brudem, o skórze poznaczonej odmrożeniami.
W zdumieniu spojrzał na gwiazdy.
Rozciągnięta świadomość Michaela poruszyła się. Coś się zmieniło…
Historia wznowiła bieg.
1992