— Michael — w głosie Harry'ego zabrzmiało napięcie. — Splin atakuje ziemiostatek.
Michael Poole spoczywał na kanapie, czując na piersi ciężar dwukrotnego g „Kraba”. Dookoła otaczały go przyjemnie znajome, przygaszone światła kopuły mieszkalnej statku.
Ponad nim, dokładnie przed rozpędzonym „Krabem”, splin, którego postanowili doścignąć, majaczył niczym zniekształcona twarz, powiększając się zauważalnie. Inne statki orbitowały wokół splina w powolnym, skomplikowanym tańcu. Cała sytuacja wyglądała niemal przyjemnie: spokojnie i bezdźwięcznie.
Poole odczuwał zmęczenie, jego zdolność do dostosowywania się do ciągle zmieniającej się sytuacji byłana wyczerpaniu. Leżąc, czuł się tak, jakby powróciły bezcenne dni samotnej wędrówki przez chmurę Oorta.
Shira płakała cicho na sąsiedniej kanapie, jej kruche ciało zgniatane było bezlitośnie przez podwójną grawitację. Poole niechętnie odwrócił się w jej stronę. Dostrzegł wilgoć pod jej oczami i pod nosem, zaczerwienione plamy na policzkach, oczy niczym dwie krwawe rany. Bezcielesna głowa Harry'ego unosiła się w cieniu parę stóp nad nimi z enigmatycznym wyrazem twarzy.
— Cholera jasna — powiedział Poole. — Harry, włącz obraz ziemiostatku.
Fragment kopuły stał się nieprzejrzysty, przesłonił splina i jego bezsilne ludzkie towarzystwo. Potem pojawiła się na niej łososiowa smuga, odwrócona do góry nogami, trawiaście zielona płaszczyzna, kuliste cielsko kadłuba. Niewielki ziemiostatek w kształcie pucharka wisiał skarlały pod brzuchem atakującego okrętu niczym absurdalna ozdoba, zwracając się ulegle do splina kopułą z materiału xeelee i odwracając od niego trawiastą powierzchnię. Wiśniowe światło wystrzeliło z wnętrza splina, przygaszając blask Jowisza. Ziemiostatek zauważalnie zadygotał.
— Gwiazdołamacze wyszeptała Shira, przypatrując się temu rozszerzonymi oczami. — Splin używa gwiazdołamaczy.
— A czego się spodziewałaś? — odparł ponuro Poole. — Czy materiał xeelee może się im oprzeć?
— Nie wiem. Może przez jakiś czas. Ziemiostatek nie jest okrętem wojennym. Michael.
Poole zmarszczył czoło. Na powiększonym i elektronicznie wyostrzonym obrazie na ścianie kopuły, wyloty miotaczy osobliwości stanowiły wyraźne słabe punkty pancerza statku. Zapewne szok przyczynowosciowy wciąż jeszcze ograniczał siłę ognia i dokładność splina. Lecz jeśli splinowi uda się trafić w któryś z tych otworów, wszystko będzie skończone, bez względu na odporność magicznej substancji xeelee.
Nagle z jednego z wylotów buchnął dym, potem płomienie. Światło miało intensywnie niebieskie zabarwienie, o pokaźnym nadfioletowym komponencie. Poole, przyzwyczajony do bezdźwięcznego migotania broni świetlnej i cząsteczkowej, patrzył na to przytłoczony i zadziwiony, odczuwając własną słabość. Dwa świetlne punkty, intensywnie jaskrawe i wirujące wokół siebie, wystrzeliły z miotacza i okrążając kolumnę dymu i blasku spiralnym ruchem, pomknęły ku cierpliwej masie Jowisza.
— Co to było, do licha? — zapytał Harry.
— Osobliwości — sapnął Poole. — Nie do wiary. Skorzystali z miotacza. Odpalili dwie ze swoich osobliwości. Przyjaciele się bronią. Może Berg…
— Nie. — Shira doskonale panowała nad swoją wilgotną od łez twarzą. — To nasz projekt. Rozpoczęli realizację projektu. — Gdy patrzyła na obraz na ścianie kopuły, jej oczy lśniły jasno, wręcz radośnie.
Znów zapłonęło światło gwiazdołamacza. Przeładowana nadmiarem danych kopuła sczerniała, obraz zgasł, zapadając się ku środkowi, potem ekran znów stał się przejrzysty.
Bezpośrednio nad Poofe'em ścigany przez niego splin zawracał, połyskując złowieszczo stanowiskami dział.
— Chyba nas zauważyli — stwierdził Harry.
Brzuch splina zbliżał się do ziemiostatku niczym gigantyczna pokrywka. Wylot najbliższego działa wciąż oddalony był o wiele jardów.
Berg padła na twarz na powierzchnię kopuły. Cielsko kadłuba przesuwało się nad nią ciche i imponujące niczym wnętrze gigantycznej dłoni. Metalowe konstrukcje, sądząc z ich rozmiarów, mogące być stanowiskami artyleryjskimi, spoglądały wprost na nią. Potem przeszła nad nią olbrzymia rana, wgłębione jezioro krwi i rozdartego ciała. Cos‹ pływało w gęstej, oleistej krwi: symbiotyczne organizmy — albo urządzenia — cierpliwie usuwające najcięższe uszkodzenia. Mając nad sobą akry mięsa rodem wprost z kostnicy, zaczęła się dławic. Oczywiście, nie dobiegał do niej żaden dźwięk ani zapach. Splin wciąż znajdował się jeszcze poza atmosferą ziemiostatku.
Czy materiał xeelee oprze się uzbrojeniu splińskiego okrętu? Może i nie. Ale na pewno stanowić będzie przynajmniej częściową osłonę…
Musiała przedostać się do wnętrza kopuły.
Starając się ignorować zawieszony nad nią cielisty strop, czołgała się na brzuchu w stronę otworu w kopule.
Była za wolna, cholernie za wolna. Po paru sekundach zatrzymała się, przytuliła policzek do szarego materiału xeelee.
Śmiechu warte. Czołganie niczego nie zmieni, ani na lepsze, ani na gorsze, może jedynie ją spowolnić.
Mrucząc pod nosem słowa zachęty, unikając spojrzeniem wypełniającego niebo koszmaru, podniosła się na kolana, podgięła nogi i stanęła niepewnie.
Jak gdyby w odpowiedzi wszystko dookoła rozjarzyło się wiśniowym blaskiem. Kopuła zadygotała niczym wystraszone zwierzę.
Ponownie upadła na twarz.
Potem, gdy odezwał się miotacz osobliwości, ciało Berg uderzyło o rozdygotany materiał xeelee. Odepchnęła się od powierzchni kopuły, pozostawiając na niej smugi krwi z nosa i rozbitych warg.
Podniosła się ponownie. Pachniało ozonem. Wiatr uderzył ją w pierś, słaby w rozrzedzonym powietrzu. Bliźniacze punkty światła — niewątpliwie osobliwości — wspięły się ku niebu na kolumnie dymu, wirując wokół siebie niczym zaaferowane świetliki. Krzyknęła ochryple: wyglądało na to, że pozytywni bohaterowie nareszcie wzięli się do dzieła…
Lecz wtedy dostrzegła, że kolumna dymu, na której unosiły się osobliwości, niemal ociera się o powierzchnię kopuły, przeciska się precyzyjnie przez szczelinę między kopułą a ociężałym brzuchem splina i wygina ku Jowiszowi.
Przyjaciele nie próbowali zaatakować splina, nie usiłowali się bronić. Wystrzeliwali swe osobliwości w stronę Jowisza. Nawet w takiej chwili obchodził ich jedynie ten cholerny projekt.
— Dupki — oznajmiła Berg i rzuciła się do biegu.
Ignorując ból w płucach spowodowany rzadką atmosferą, intensywny smród rozgrzanego powietrza, porywiste wiatry i rozdygotaną kopułę, usiłowała zastanowić się, co powinna zrobić po dotarciu do wylotu miotacza. Rury miały jakieś trzy stopy średnicy i czekał ją dwudziestojardowy upadek do wnętrza kopuły. Zapewne będzie mogła ześliznąć się przez pierwsze parę jardów, a potem przyhamować przy użyciu dłoni i stóp…
Ogień gwiazdołamacza zapłonął upiornie dookoła niej. Porzucając zdroworozsądkowe planowanie, osłoniła twarz ramionami i skoczyła głową naprzód do lufy miotacza.
Choć stanowiska ogniowe splina musiały już być otwarte — i chociaż okręt wojenny z przyszłości musiał wyglądać niczym przesłaniająca niebo cielista ściana, masywna i groźna, w oczach ludzi z tej epoki samotny statek pędził ku nim od strony towarzyszącej im flotylli, kierując się wprost na splina po krzywej wywołującej przeciążenia rzędu 2g.
Jasoft Parz nie mógł w to uwierzyć.
Statek miał około mili długości. Jego ognie wylotowe tryskały z bloku lodu kometarnego pochodzenia, przytwierdzonego do długiej, ażurowej łodygi z metalu zwieńczonej przezroczystą kopułą mieszkalną. Kopuła stanowiła plamę mglistego światła. Jasoft wyobrażał sobie, że dostrzega poruszające się w jej wnętrzu istoty, prawdziwych ludzi.
Jasoft zidentyfikował model statku dzięki badaniom, jakie przeprowadził dla zabitego gubernatora. Mieli do czynienia ze statkiem fazowym, napędzanym fazową energią rozdzielających się superoddziaływań. Robił wrażenie niezwykle kruchego.
Coś drgnęło we wnętrzu Jasofta, zagubionego i odizolowanego w groteskowej gałce ocznej splina.
Na pewno istniało coś, co mógł zrobić, by im pomóc.
Odepchnął się od soczewki. Krótkimi, gwałtownymi ruchami miotał się w płynie wewnątrzustrojowym po pomieszczeniu, szukając sposobu na uszkodzenie swego splińskiego gospodarza.
Berg z łomotem sunęła w dół przezroczystej lufy miotacza osobliwości.
Lufa ochraniała ją przed ogniście czerwonym blaskiem ostrzału gwiazdołamaczami, lecz jej powierzchnia okazała się śliska i twarda. Nie mogła znaleźć na jej ścianach żadnego oparcia dla dłoni ani stóp. Tak więc kopała w ściany, zderzając się z nimi, zapierając się w nie ze wszystkich sił, byle tylko uzyskać choć odrobinę tarcia. Wiedziała, że wylot lufy znajduje się sześć stóp nad krystalicznym podłożem wewnętrznej sali. Berg usiłowała obrócić się w tubie tak, by wylądować na pośladkach, osłaniając głowę i ręce…
Wystrzeliła z działa.
Warstwa osobliwości, diamentowe punkciki w krystalicznej sieci błękitnobiałego światła, uderzyła ją w plecy.
Przez kilka długich sekund leżała niczym przyszpilony motyl, wpatrując się w kopułę z tworzywa xeelee. Zalewały ją fale bólu, lecz najwyraźniej niczego sobie nie złamała. Miała jednak wrażenie, że jej płuca, plecy i pierś stanowią pojedynczy, wielki siniec i poruszanie klatką piersiową, by wziąć porządny oddech, sprawiało jej trudność.
Przyjemnie tak leżeć, pomyślała sobie, po prostu leżeć i oglądać ten pokaz fajerwerków…
Blask gwiazdołamacza zapłonął raz jeszcze poza kopułą — nie, pojęła zszokowana, teraz przeświecał przez nią — na jej oczach tworzywo xeelee pokryło się pęcherzami niczym topiący się plastik.
Postanowiła, że odłoży utratę przytomności na później.
Przetoczyła się na brzuch i boleśnie dźwignęła na nogi, ignorując uporczywą sztywność oraz ból w nogach i piersi.
Wydrążone wnętrze ziemiostatku wypełniała pospieszna krzątanina. Wszędzie biegali Przyjaciele, przenosząc elementy urządzeń, obsługując pulpity kontrolne, wykrzykując do siebie polecenia. Lecz nigdzie nie dostrzegała oznak chaosu czy paniki. Przyjaciele dokładnie wiedzieli, co robią. Scena ta przywodziła na myśl olbrzymie instalacje — może elektrownię — w środku sytuacji kryzysowej.
W tym zamieszaniu nikt najwyraźniej nie zauważył jej niezwykłego wtargnięcia. Wszędzie dostrzegała ślady zniszczeń, rezultat potężnego ataku splina. W pobliżu zauważyła wypalony pulpit przykryty dwoma szczupłymi, młodymi ciałami.
Zapłonęła kolejna lufa. zmuszając ją do osłonięcia oczu. Para osobliwości wyskoczyła z płaszczyzny pod jej nogami, z oślepiającym blaskiem przemknęła przez lufę i wzniosła się ponad kopułę niczym umykające dusze. Poczuła pod stopami dygotanie, gdy pojazd zareagował na wystrzelenie tak wielkiej masy.
Wtedy do jej świadomości przedostał się narastający dźwięk, dobiegający z góry niczym oddech giganta. Pospiesznie zadarła głowę. Uszkodzony fragment kopuły zaczął żarzyć się białym światłem. Mniej więcej jedna czwarta kopuły powoli zapadała się, tracąc swą spoistość pod ciągłym ostrzałem splina.
W powietrzu zapachniało spalenizną.
Berg rozpoznała mężczyznę — jeszcze chłopaka — Jaara, Przyjaciela, który oprowadził Poole'a po tym pomieszczeniu. Jaar pracował otoczony niewielką grupką Przyjaciół, mozoląc się nad minikompami przedstawiającymi wykresy przypominające modele trajektorii osobliwości. Sadza i krew pokrywały jego nagą czaszkę, jego podarty kombinezon również oblepiał brud. Wyglądał na zmęczonego, lecz wciąż panował nad sytuacją.
Kilkoma krokami Berg przeszła przez pomieszczenie. Przecisnęła się przez grupkę ludzi i chwyciła Jaara za ramię, zabierając mu minikomp sprzed oczu, tak, że zmuszony był na nią spojrzeć.
Na jego twarzy zarysowała się irytacja przemieszana z napięciem.
— Miriam Berg, jak się tu dostałaś? Sądziłem…
— Później ci wyjaśnię. Jaar, zostaliście zaatakowani. Co zamierzacie z tym zrobić?
— Doprowadzamy do końca nasz projekt — powiedział, uwalniając ramię. — Proszę, Miriam…
Berg złapała go za ramiona i obróciła twarzą do siebie.
— Spojrzyj do góry, cholera jasna! Splin używa gwiazdołamaczy. Cały strop zaraz zleci wam na głowy i żaden materiał xeelee wam nie pomoże. Nie będzie czasu na dokończenie waszego ukochanego projektu. Nie uda się wam, Jaar, chyba że spróbujecie coś na to poradzić.
Zmęczonym gestem pokazał szaleńczą krzątaninę wokół nich.
— Przygotowaliśmy awaryjny harmonogram realizacji projektu, ale już jesteśmy spóźnieni. I mamy ofiary śmiertelne. — Podniósł wzrok i jakby skulił się w sobie na widok zapadającej się kopuły.
— Dlaczego nie użyjecie napędu superprzestrzennego?
— Już go utraciliśmy — odparł Jaar. — Jego elementy wbudowane były w strukturę kopuły. Straciliśmy manewrowość wkrótce po rozpoczęciu ataku…
— Jezu — Berg przesunęła zesztywniałymi palcami po włosach. A więc nie mieli jak uciec. Pozostała im tylko walka. I nie będą walczyć jedynie za ludzkość, lecz i o własne życie… W porządku, Jaar. Pokaż mi, jak działają te cholerne miotacze osobliwości.
Jasott Parz był dumny z siebie.
Nie był w żadnej mierze naukowcem ani inżynierem. A jednak okazało się, że nie brakuje mu zaradności.
Wśród aparatury podtrzymującej jego życie znalazł zapasowy skafander. Wykorzystując ostry kant urządzenia, pociął go i złożył na kształt stożkowatego namiotu. Materia skafandra, starając się przywrócić utraconą szczelność, złączyła się ściśle wzdłuż nowych, wyznaczonych przez niego szwów.
Przymocował namiot nad pniem nerwowym splina i przez maskę skafandra wypełnił go zdatnym do oddychania powietrzem, tworząc niewielki pęcherzyk atmosfery w płynie wewnątrzustrojowym.
Potem przetrząsnął wyposażenie sprzętu generującego sztuczne środowisko. Może będzie musiał rozebrać całe urządzenie, by wywołać pożar…
Spliński okręt wisiał nad kopułą mieszkalną „Kraba Pustelnika”, przetaczając się w rytm gwałtownych, szarpanych, mechanicznych poruszeń.
Michael Poole przyglądał się mu z czymś na kształt fascynacji. Oprócz samej jego przytłaczającej obecności było też coś niejasno obscenicznego w połączeniu odpychającej, nabrzmiałej żywej tkanki z mechaniczną martwotą. Michaelowi przychodziły na myśl mity z przeszłości, opowieści o żywych trupach.
Nic dziwnego, że Ziemia została — zostanie — zniewolona przez te okręty.
Michael zerknął na Shirę. Przyjaciółka, wyczerpana, wybrudzona, zgniatana ciągłym, wywołanym przez silnik fazowy przeciążeniem sięgającym 2g, leżała na wznak na sąsiedniej kanapie. Miała otwarte-wytrzeszczone — lecz niewidzące oczy. Kątem oka dostrzegł poświatę migoczącą czystym błękitem gdzieś niedaleko perymetru kopuły mieszkalnej.
Bezcielesna głowa Harry'ego dryfowała w powietrzu niczym balon.
— Co to było?
— Silniki korygujące.
— Wiem, czym są silniki korygujące mruknął Harry. Głowa obróciła się teatralnym gestem, by zerknąć na splina. Olbrzymi żywy okręt odsuwał się teraz z zenitu „Kraba”. Obracasz statek?
Michael rozsiadł się wygodniej na kanapie i splótł ręce.
— Uruchomiłem wcześniej przygotowany program — odparł. — Statek się obraca. Dookoła, o pełne sto osiemdziesiąt stopni.
— Ale silnik fazowy wciąż działa. — Głowa ponownie zerknęła na splina, mrużąc oko, oceniając odległość. — Powinniśmy już zwalniać. Michael, zamierzasz połączyć się z tym czymś?
— Nie — uśmiechnął się Michael. — Połączenie statków nie jest częścią planu.
— To co jest. na rany Chrystusa?
— Harry, wiesz równie dobrze jak ja, że ta stara balia nie jest okrętem wojennym. Wyjąwszy parę skanerów archeologicznych, nie dysponuję niczym, co mogłoby zostać użyte jako broił oprócz samego statku. Wzruszył ramionami, nie wstając. — Może gdybym zabrał trochę więcej próbek z chmury Oorta, mógłbym obrzucić go skałami…
— Co masz na myśli zapytał złowieszczo Harry — mówiąc „oprócz samego statku”?
— Po naszym przyspieszeniu do 2g dysponujemy dużą szybkością względem splina. Kiedy się obrócimy, zaledwie parę minut później dotrzemy do splina. Nawet z działającym silnikiem fazowym nie stracimy z niej prawie nic… Pojmujesz, Harry? Powitamy splina ustawieni tyłkiem do przodu, z działającym silnikiem fazowym…
Powolnym, niepewnym ruchem Shira uniosła ręce i zasłoniła twarz długimi palcami.
— Mój Boże — wyszeptał Harry. Staranujemy spliński okręt wojenny. Och, świetny plan, Michael.
— Masz lepszy pomysł?
Na poczerniałej kopule nad nimi zamigotał obraz: spliński okręt wojenny widziany oczyma rufowych kamer „Kraba”. Stalowa szarość kadłuba splina odbijała się w oszronionych pikselami oczach Harry'ego.
— Michael, gdy tylko ten splin ustawi się do strzału i potraktuje nas swoim cholernym gwiazdołamaczem, ten statek zamieni się w strumień stopionych żużli.
— Wtedy zginiemy w walce. Pytam raz jeszcze: masz lepszy pomysł?
— Owszem — odparł Harry. Twoją pierwszą propozycję, Wróćmy do chmury Oorta i znajdźmy sobie trochę skał do rzucania.
Za wielką, przezroczystą głową Harry'ego schemat poruszeń splina wydawał się ulegać zmianie. Michael zmrużył oczy, starając się wychwycić jakieś regularności. Czyżby obrót okrętu stawał się bardziej szarpany, bardziej chaotyczny?
Skoro już o tym mowa, należałoby się spodziewać, że w tej chwili powinni już być martwi.
Czyżby splin miał jakieś problemy?
Ćwierć kopuły zapadło się w końcu. Lufy miotaczy rozsypały się z wdziękiem. Materiał xeelee kurczył się niczym płonący plastik, przez szczeliny Miriarn dostrzegała ostry blask gwiazd, migotanie wiśniowego światła gwiazdołamaczy.
Stopione tworzywo spadło deszczem na warstwę osobliwości. Przyjaciele rozbiegli się niczym owady, gdy zasypały ich okruchy — rozżarzone do czerwoności i ostre jak brzytwa. Wiatr dmuchnął ze zniszczonego fragmentu pomieszczenia. Miriam poczuła dym i zapach płonącego ciała.
— Jezu — wyszeptała Miriam. Wiedziała, że miała szczęście. Pulpit kontrolny, przy którym pracowała wraz z Jaarem, mieścił się z dala od zapadającej się części kopuły. Jaar wydał nieartykułowany okrzyk i odskoczył od pulpitu. Berg chwyciła go za ramię. — Nie! — Obróciła go ku sobie.-Nie bądź głupi, Jaar. Za cholerę nie będziesz potrafił im pomóc. Twoje miejsce jest tutaj.
Jaar odwrócił od niej głowę, kierując wzrok ku zrujnowanym fragmentom ziemiostatku.
Wtedy oślepiło ją wiśniowe światło. Splin znalazł otwór w zniszczonej kopule i promień gwiazdołamacza uderzył bezpośrednio w ukryte pod nią pomieszczenie. Unosząc rękę, by osłonić oczy przed blaskiem bijącym od kopuły, ujrzała, jak kryształowa warstwa pokrywająca część osobliwości matowieje i pęka. Jej powierzchnię pokryły szczeliny, przywodząc na myśl topiący się lód. Na całym tym terenie nikt nie pozostał przy życiu. Same osobliwości zaś, rozżarzone do białości świetliki zanurzone w sieci błękitnego światła, poruszały się, przesuwały.
W całej sztucznej jaskini Przyjaciele nagle utracili zimną krew. Porzucili swoje stanowiska, gromadząc się w wystraszonych grupach albo, utraciwszy nadzieje, wbiegali na zniszczony teren. Lufy miotaczy osobliwości umilkły, nowe iskry nie wylatywały już w kosmos.
Berg zrozumiała, że Przyjaciele utracili wszystko, w co wierzyli.
Uwolniła Jaara i powróciła do konsoli. Starała się zignorować wszystkie bodźce zewnętrzne — smród ludzkiego mięsa, bijący w twarz wiatr, przeraźliwy zgrzyt rozpadającego się tworzywa xcelee-i zanalizować układ pulpitu kontrolnego działa. Funkcjonował na prostej zasadzie ekranu dotykowego, jego układ był jak najbardziej logiczny. Uderzając delikatnie w kolorowe kwadraty, uruchomiła procedurę graficznego sterowania celownikiem.
Kątem oka widziała schematyczne diagramy ziemiostatku — pokaźne połacie struktury kopuły płonące czerwienią — oraz wykresy, ciągi cyfr, dane opisujące mniej widoczne uszkodzenia.
— Jak bardzo dostaliśmy? — zapytała Berg. — Tracimy powietrze?
Jaar przypatrywał się jej z roztargnieniem, na jego twarzy rysowało się cierpienie.
— Nie — odparł, ochryple przekrzykując chaotyczny zgiełk. — Szczeliny w kopule znajdują się w najwyższej warstwie atmosfery. Przyciąganie osobliwości utrzyma większość powietrza w gęstej warstwie blisko powierzchni… przynajmniej przez najbliższe kilka minut. Ale z czasem powietrze wysączy się przez te szczeliny. Pochłonie całą energię cieplną, wyparuje przez zrujnowaną skorupę… a wtedy sama kopuła być może dozna kolejnych uszkodzeń.
— W porządku. A jak wygląda sytuacja w warstwie osobliwości?
Pobieżnie zerknął na konsolę, uniósł niedbale rękę i niemal od niechcenia stuknął w ekran.
— Utraciliśmy kontrolę nad około trzydziestoma procentami osobliwości. Spójność utrzymującej je sieci elektromagnetycznej została zburzona.
Berg zmarszczyła brwi, przetwarzając w milczeniu uzyskane informacje.
— Co to oznacza dla nas?
— Nie przeprowadzaliśmy żadnych symulacji takiego scenariusza. — Odwrócił się w jej stronę, pot na jego głowie lśnił w blasku gwiazdołamaczy. — To katastrofalna klęska. Teraz nie pozostało nam już nic. Uwolnione osobliwości będą się wzajemnie przyciągać, skupią się w ciasnym roju. Obliczenia ruchu dla n ciał byłyby interesujące… Roje osobliwości ostatecznie, oczywiście, implodują. To koniec. — Jego ramiona zadrgały konwulsyjnie pod cienką warstwą ubrudzonego, różowego materiału.
Berg zmierzyła go przeciągłym spojrzeniem. Odniosła wrażenie, że w tej chwili Jaar — kompletnie załamany — byłby gotów powiedzieć jej wszystko, co tylko chciałaby wiedzieć o tym ich cholernym projekcie. Zorientowała się, że na wszystkie pytania, jakie nękały ją przez długie miesiące od chwili wylądowania wprost w objęcia Przyjaciół Wignera, mogłaby wreszcie uzyskać odpowiedź…
— Jezu, gdybym tylko miała na to czas.
Spojrzała na pulpit kontrolny, wyciągnęła dłonie do ekranu — lecz ujrzała zupełnie nową konfigurację. Świetlne kwadraty przesuwały się po ekranie. Cholerstwo zmieniało się na jej oczach.
— Jaar, co się dzieje?
Spojrzał szybko, ze śladowym zainteresowaniem.
— Próba kompensacji po utracie części osobliwości — wyjaśnił. — Rozmieszczenie masy będzie się zmieniać, dopóki uwolnione osobliwości nie utworzą w miarę stabilnej konfiguracji.
— Jasne.
Spojrzała na przesuwające się kolorowe kwadraty, starając się potraktować pulpit jako swego rodzaju byt całościowy. Powoli zaczęła rozumieć zależności nowego układu względem zapamiętanej uprzednio matrycy i niepewnie wyciągnęła dłonie do ekranu…
Wtedy rekonfiguracja, pozornie przypadkowe przesunięcia, zaczęła się na nowo.
Berg opuściła bezradnie ręce.
— Cholera jasna — powiedziała. — Zasłużyłam na to za moją pewność, że pójdzie mi łatwo. — Chwyciła Jaara za ramię, mężczyzna spojrzał na nią bezbarwnym wzrokiem. — Posłuchaj, Jaar, musisz wyleźć z lej swojej skorupy i pomóc mi przy tym. Sama nie dam sobie rady.
— Pomóc ci przy czym?
— Przy odpaleniu osobliwości.
Jaar potrząsnął przecząco głową. Trudno było mieć pewność, ale Berg wydawało się, że niemal uśmiecha się do niej, z cierpliwością tolerując jej ignorancję.
— To bezcelowe. Już ci tłumaczyłem, że bez tych utraconych trzydziestu procent nie zdołamy zakończyć projektu…
— Niech cię szlag — wrzasnęła, przekrzykując wzmagający się wiatr. — Nie zamierzam wystrzelić tego cholerstwa w stronę Jowisza! Posłuchaj mnie. Chcę, żebyś pomógł mi w walce z tym splinem…
Jaar pokręcił głową, wyraźnie zdezorientowany i wystraszony, i spróbował uwolnić się z jej uchwytu.
— Co się z wami dzieje? Wiem, że projekt był ważniejszy od waszego życia, ale zakończył się fiaskiem! Dlaczego nie pomożesz mi was uratować?
Patrzył na nią tak, jakby mówiła w języku, którego już nie rozumiał.
Rozległ się jęk przypominający zew jakiegoś wielkiego zwierzęcia. Kuląc się odruchowo, spojrzała w górę, całe akry kopuły płonęły już białym ogniem, całe połacie zwijały się z gorąca, odsłaniając gwiazdy. Tworzywo xeelee wisiało na krawędziach otworów niczym strzępy spalonej skóry.
Zrozumiała, że być może pozostało jej zaledwie parę sekund do całkowitej awarii urządzeń — albo do ostatecznego rozpadu systemu zabezpieczeń, a wtedy pozostanie jej jedynie grać w bilarda tysiącem uwolnionych spod kontroli czarnych dziur wielkości miejskiej dzielnicy — albo do zawalenia się tego cholernego stropu…
A ona o mały włos nie zmarnowała ich, trzymając tego faceta za rękę.
— Jaar krzyknęła wasz projekt diabli wzięli. Jedyną możliwością jego powodzenia, w przyszłości, jest rozpoczęcie wszystkiego od nowa. Wytworzenie nowych osobliwości, zbudowanie następnego ziemiostatku. Ale nie pozostało nam wiele możliwości. Nie możemy uciekać, ponieważ z silnika, jak i z kopuły, pozostał tylko żużel. Możemy jedynie walczyć. Jaar, musisz mi w tym pomóc. Musimy zniszczyć splina, zanim on zniszczy nas.
Wciąż to samo puste spojrzenie, tępo otwarte usta.
Zirytowana wbiła mu pięść w ramię.
— To dla dobra projektu. Jaar. Projektu. Musisz przeżyć i znaleźć sposób na jego wskrzeszenie. Chyba to rozumiesz, prawda, Jaar?
Kolejny fragment kopuły rozpadł się w deszczu wirujących odłamków. Zamigotało światło gwiazdołamacza.
Jasoft Parz latał po całym oczodole niczym ziarno grochu w filiżance. Fragmenty rozbitego urządzenia podtrzymującego życie trzepotały na końcu pępowiny jak niedorzeczne, metalowe łożysko. Ściany komory były miękkie i elastyczne, a płyn wewnątrzustrojowy stanowił doskonały amortyzator.
Wydało mu się to prawie zabawne.
Samo urządzenie stanowiło żałosny widok. Wymontował tyle elementów w poszukiwaniu sposobu rozpalenia swego ogniska — nie wspominając o zmarnowaniu połowy swojego zapasu powietrza dla podtrzymania ognia, że trudno mu było uwierzyć, by mogło utrzymać go przez życiu dłużej niż przez kilka minut.
Wątpił, by teraz miało to większe znaczenie, bez względu na wynik tej krótkiej, zawziętej bitwy. Nie sądził, by akurat jemu pozwolono ją przeżyć.
A jednak wcale go to nie obchodziło. Od lat nie czuł podobnego spokoju.
Prowizoryczny namiot tlenowy wciąż jeszcze się trzymał, mimo turbulencji i falowania płynu wewnątrzustrojowego, iskrzący elektryczny płomień skwierczał w zetknięciu z nagim nerwem splina. System nerwowy zdezorientowanego stworzenia zalewać musiały fale cierpienia. Przez zasnuwającą się mgłą soczewkę splina dostrzegał strumienie wiśniowego światła, smugi ognia omiatające przestrzeń. A więc promienie gwiazdołamaczy ostrzeliwały zbliżający się statek fazowy. Lecz nawet on widział, jak niecelne i chaotyczne były to strzały.
Pierwszy raz dopuścił do siebie myśl, że być może jego plan jednak się powiedzie.
— Jasotcie Parz. — Syntetyczny, przetłumaczony głos qaxa, jak zauważył z rozbawieniem Parz, wciąż był tak miarowy i pozbawiony znaczenia, jak komputerowo generowane informacje o terminach podróży… lecz stanowił maskę dla wrzasku wściekłości. — Zdradziłeś mnie.
Jasoft roześmiał się.
— Bardzo mi przykro. Ale czego się spodziewałeś? Kto by pomyślał, że tak łatwo jest unieszkodliwić spliński okręt… pod warunkiem, że jest się we właściwym miejscu we właściwym czasie. Tak czy owak, jesteś w błędzie. Prawda jest taka, że sam siebie zdradziłeś.
— Jak to?
— Przez swą nieznośną pobłażliwość — odparł Parz. Byłeś tak pewien łatwego zwycięstwa. Cholera jasna, qaxie, ja wynurzyłbym się z tego portalu, strzelając ze wszystkich dział — rozniósł tych ludzi z przeszłości, zanim zdążyliby zrozumieć, co się w ogóle dzieje! Ale nie ty — chociaż wiedziałeś przecież, że Przyjaciele Wignera być może zorganizowali opór przeciw w twojej flocie… I, co gorsze, zabrałeś ze sobą mnie — człowieka, jednego z twych wrogów — w najwrażliwsze miejsce swego okrętu tylko po to, by zwiększyć smak swego triumfu. Pobłażliwość, qaxie!
— Wciąż jeszcze kontroluję tego splina — odparł qax. — Jego procesy tłumiące ból nie były przygotowane na poradzenie sobie z uszkodzeniami, jakie spowodowałeś. Lecz obwody heurystyczne usuną zakłócenia w kilka sekund. A ty, Jasotcie Parz, możesz przygotować się na przybycie limfobotów, które usuną przyczynę uszkodzenia…
— Omdlewam z przerażenia — odparł sucho Parz. Za zamglonym oknem soczewki jego podobnej do batysfery celi płonął ogień zbliżającej się z wielką prędkością komety. Silnik fazowy lśnił niczym małe słońce. — Lecz nie sądzę, by pozostało ci nawet te kilka sekund, qaxie.
Miotany bólem splin zamknął swą wielką powiekę.
Tuba miotacza, zawieszona pod uszkodzoną kopułą, wysunęła się w dół. W końcu dotknęła krystalicznej posadzki pod stopami B erg i wtopiła się w nią bez śladu spojenia. Dwie ogniste osobliwości przysunęły się niezauważalnie bliżej lufy miotacza, jakby ciesząc się z perspektywy wystrzelenia w kosmos. B erg poczuła subtelną zmianę w otaczającym ją polu grawitacyjnym; przypominało to trzęsienie ziemi i odniosła wrażenie, że zapada się w głąb swego żołądka.
— Teraz posłuchaj — powiedziała szybko, odwracając się do Jaara. — Oto, czego od ciebie chcę. Masz przekonfigurować to cholerstwo tak, by po wystrzeleniu pary osobliwości szczyt ich trajektorii znalazł się we wnętrzu splina. Ale to nie wszystko. Chcę, by osobliwości połączyły się dokładnie wtedy, gdy zatrzymają się w centrum splina. Rozumiesz?
Jaar spojrzał na nią, początkowo ewidentnie nie pojmując jej słów. Potem dotarło do niego ich znaczenie. Jego oczy zwęziły się raptownie.
— Jak szybko potrafisz to zrobić? — zapytała.
— Tylko popatrz.
Zderzenie, gdy już do niego doszło, miało w sobie coś rodem z baletu.
Silnik fazowy pokrył pęcherzami wielkie połacie wijącego się cielska splina. Michael odruchowo wzdrygnął się i cofnął przed połacią okrwawionego ciała nad swoją głową. Lecz splin najwyraźniej wciąż nie mógł należycie zareagować. Dziwne wiśniowe promienie, przesuwające się z prędkością światła rozdarcia czasoprzestrzeni, nie gasły ani na moment, lecz strzelały na oślep, nieodmiennie chybiając „Kraba”.
— Coś jest z nim nie w porządku — wyszeptał Harry. — Już dawno powinien nas rozpłatać. Dlaczego tego nie zrobił?
Lecz wtedy „Krab” zagłębił się w ciało splina, rozpalony silnik fazowy przebił kadłub. Ognie sprawiły, że krew i ciało wyparowały w olbrzymiej, obscenicznej. bezdźwięcznej eksplozji. Wielkie cielsko splina wydawało się szarpnąć w tył. W końcu lodowy ogon „Kraba” zniknął, cały czas płonąc, w padlinie splina.
Wokół olbrzymiej rany natychmiast zaczęła się pospieszna krzątanina. Michael zmrużył oczy. by przyjrzeć się temu dokładniej.
— Niewielkie roboty — powiedział zdumiony Harry.
— Limfoboly — odezwała się słabo Shira, wpatrując się w widok na ekranie z tępą fascynacją.
— Niszczą nasz kadłub — stwierdził Harry. — Zostaliśmy zaatakowani. Pierwszy raz.
— Możliwe — odparł Poole. — Ale myślę, że teraz jest to bez znaczenia.
Gwiezdny żar silnika fazowego zgasł wreszcie, zdławiony przez zapracowane limtbboty. Lecz bryła lodu i długi, rozpadający się kadłub „Kraba”, równomiernym tempem wciąż zagłębiały się w ciało splina.
Było to przeżycie niemal seksualne, pomyślał Michael.
Osobliwości wystrzelone ze zmniejszoną prędkością początkową wydawały się pełznąć w górę przeroczystego szybu. Berg ujrzała przed oczami wizję osobliwości wytaczających się z lufy miotacza i spadających z powrotem na krystaliczną powierzchnię z rozczarowującym plaśnięciem…
Osobliwości dotarły do wylotu miotacza i zniknęły im z oczu, zasłonięte przez kopułę jaskini.
Berg poczuła, że w chwili zrealizowania planu — na dobre albo na złe — opuściła ją cała energia. Ścisnęła dłońmi konsolę, czując, jak uginają się pod nią nogi.
Purpurowoczerwone światło płonęło bezgłośnie w pęknięciach strzaskanej kopuły. Zabójcze promienie gwiazdołamaczy splina zamigotały i zgasły.
W całym zrujnowanym ziemiostatku Przyjaciele unieśli głowy ku temu niepewnemu blaskowi niczym kwiaty do słońca.
Połowa kopuły uległa zniszczeniu. Ponad nią splin przesłaniał gwiazdy.
Z wygaszonymi gwiazdołamaczami olbrzymi okręt toczył się przez obojętne niebo. Wielki krwawy krater, pokrywający jedną ósmą powierzchni splina, deformował jego kadłub i Berg mogła jedynie skrzywić się ze współczuciem na ten widok. W miarę obrotu splina zorientowała się. że krater ten miał swego odpowiednika — chyba jeszcze głębszego — na przeciwnym biegunie statku. Stanowiska ogniowe wezbrały krwią. Wędrówka splina przez gwiazdy stawała się coraz bardziej niepewna, jakby posłuszeństwa odmówił system odpowiadający ludzkiemu błędnikowi.
— Rany implozyjne wywołane ukierunkowanymi falami grawitacyjnymi — stwierdził spokojnie Jaar, oceniając uszkodzenia splina. — Zadziałało.
Berg zamknęła oczy, poszukując w swym wnętrzu uczucia triumfu, choćby ulgi. Nadal jednak czuła się zagubiona w kosmosie, stojąc na skorupce jajka, która prawdopodobnie rozpadnie się sama z siebie, bez dalszej pomocy ze strony splina. A na wypadek gdyby o tym zapomniała, zakończywszy swe niszczycielskie działanie we wnętrzu splina, z nieba spadała ku niej miniaturowa czarna dziura…
— Chodź. Jaar, kochany sukinsynu — powiedziała. — Jeżeli marny to przeżyć, czeka nas jeszcze wiele pracy…
Splin implodował.
Moduł napędowy „Kraba” wbił się w jego serce niczym sztylet. Przez napięte mięśnie przetoczyły się fale konwulsji, wstrząsając ciałem splina niczym zjawisko sejsmiczne. Na całej powierzchni statku eksplodowały naczynia krwionośnie, wypluwając w kosmos szybko krzepnące płyny.
Qax milczał.
Jasott Parz trzymał się kurczowo włókien nerwowych. Gałka oczna obracała się gwałtownie, gdy splin poszukiwał ucieczki przed cierpieniem. Parz zamknął oczy, usiłując poczuć jego agonię — każdy spazm, każde pękające naczynie.
Jego przeznaczeniem było zostać świadkiem zagłady Ziemi. Teraz z ponurą determinacją zamierzał zostać świadkiem zniszczenia qaxa, wtopionego w świadomość splina. Starał się poczuć jego strach przed nadciągającą ciemnością, złość wywołaną własnymi błędami, pogłębiające się zrozumienie tego, że przyszłość — Jima Boldera, qaxańskiej diaspory — koniec końców jednak się wydarzy.
Klęska i śmierć.
Jasott Parz uśmiechnął się.
„Krab” zatrzymał się w końcu z ogonem zatopionym w zrujnowanym sercu splina. Kopuła mieszkalna, uczepiona strzaskanego kadłuba statku, górowała nad wrakiem splina niczym platforma obserwacyjna ponad upiornym morzem krwi i zmasakrowanego ciała.
Leżał na swej kanapie, czując, jak ucieka z niego napięcie. Obok niego Shira wydawała się spać.
— Potrzebuję prysznica — oznajmił.
— Michael — wirtual Harry'ego unosił się na skraju kopuły, wyglądając na zewnątrz. — Tam coś jest.
Michael wybuchnął śmiechem.
— Co takiego, coś jeszcze oprócz wraku żywego okrętu wojennego z przyszłości? No, zaskocz mnie, Harry.
— Wydaje mi się, że to gałka oczna. Naprawdę, wielka, ohydna gałka oczna, szeroka na całe jardy. Wypadła z oczodołu i dryfuje na czymś w rodzaju kabla… może to przedłużenie nerwu optycznego.
— No i?
— No i myślę, że w środku ktoś jest. — Harry wyszczerzył się ujmująco. — Myślę, że mnie zobaczył. Macha do mnie ręką…