ROZDZIAŁ XIII

Agneta była bardzo wzburzona, kiedy tego wieczora opuszczała dziedziniec Lipowej Alei. Nie chciała, żeby Henning odprowadzał ją do domu, choć sam to zaproponował. Wyszła więc niezauważenie, kiedy wszyscy zajęci byli wieczornym obrządkiem.

Jako córka pastora zareagowała gwałtownie na postawę rodziny wobec tego nieszczęsnego Ulvara. Nie spodziewała się po nich takiego zachowania. Zawsze sprawiali wrażenie niezwykle wyrozumiałych. Właśnie taki biedak, który pobłądził, jakim niewątpliwie był Ulvar, powinien móc liczyć na wsparcie z ich strony. Nie żeby go ukrywać. W ten sposób tylko nieuczciwi ludzie rozwiązują niewygodne dla siebie problemy!

No, może nie wszystko w ich postawie było takie negatywne, mówili przecież, że pragną jedynie jego dobra. Że ludzie będą go prześladować, gdyby zamieszkał w domu. Ale mimo wszystko! Nie, tak nie można! Człowiek ma obowiązek stać przy swoich bliskich i wspierać ich niezależnie od tego, ile problemów nam sprawiają.

Nagle drgnęła i krzyknęła przestraszona. Za jednym z drzew w Lipowej Alei ukryła się właśnie jakaś pokraczna figura, tak potworna w księżycowym świetle, iż Agneta zlękła się, że traci rozum. Skąd się ten diabeł tu wziął…?

Więcej nie zdążyła pomyśleć, bo ta wstrętna istota złapała ją za ręce i mocno trzymała. Nieznajoma twarz przysunęła się do niej. W mroku wieczoru wyglądało to tak, jakby piekielne siły objęły panowanie nad światem.

– Kim, do diabła, jesteś i co tu robisz? – wysyczała potworna istota do Agnety.

– Jestem Agneta, córka proboszcza, i byłam z wizytą u Henninga Linda z Ludzi Lodu – wyrecytowała jednym tchem.

Uścisk jego rąk zelżał.

– Aha, u Henninga? – syknął z obrzydliwym chichotem. – No i jak się powodzi mojemu przybranemu ojcu?

Agneta jęknęła.

– Ulvar? Czy pan jest Ulvarem z Ludzi Lodu?

Niepojęte, że to monstrum mogło być bliźniaczym bratem fantastycznego Marca!

– Pan… naprawdę jest Ulvarem? – wyjąkała.

On wybuchnął śmiechem, który naprawdę nie brzmiał przyjemnie.

– Może i jestem. Czy Marco jest tutaj?

– Marco mieszka u Malin i Pera Voldenów – odpowiedziała Agneta, bez powodzenia próbując odzyskać kontrolę nad sobą. Starała się nie patrzeć na niego, wydawało jej się, że tego nie zniesie. Co się stało z jego nosem? Przegniły do połowy w twarzy już i tak do tego stopnia brzydkiej?

Ogarnęło ją głębokie współczucie. Jakże on musiał cierpieć! A ona stoi tu i odnosi się do niego dokładnie tak jak inni. Stara się nie zbliżyć do tego nieszczęśliwego młodego człowieka. Wyprostowała się i spojrzała mu odważnie w twarz, choć mdłości podchodziły jej falami do gardła.

– Aha, Marco mieszka u Malin i Pera, to jasne – powiedział obcy swoim ostrym głosem. – Ale on jest teraz w domu? Nie w żadnej cholernej szkole?

Te nieustanne przekleństwa sprawiały jej wielką przykrość. Trzeba będzie czasu, zanim przyzwyczai się do jego sposobu bycia.

– Nie, Marco jest już wykształcony. Właśnie zdał ostatni egzamin i jest w domu.

– Zdał go, oczywiście, dobrze – wykrzywił się do niej w diabelskim grymasie.

– Bardzo dobrze – odparła drżącym głosem. – Kogo by pan chciał… najpierw odwiedzić? Marca czy Henninga?

– Odwiedzić? – syknął. – Ja chcę tutaj mieszkać. Tam gdzie mieszka Marco. Ale najpierw chciałbym trochę przestraszyć rodzinkę w Lipowej Alei. Tak żeby narobili w majtki.

Mimo woli Agneta zrobiła krok w tył z obrzydzeniem. W uszach dzwonił jej ohydny śmiech.

– Oni wiedzą, że pan się zjawi. Czy mogłabym mówić do pana ty? Jestem zaprzyjaźniona z rodziną.

– Z Henningiem, co? – zachichotał. – Możesz zresztą mówić jak chcesz, mnie to nie obchodzi. Aha, więc oni wiedzą, że przyjdę? To szkoda.

Agneta ożywiła się. Pojawiła się oto możliwość spełnienia miłosiernego uczynku, więc zapomniała o swoich zastrzeżeniach i teraz akceptowała sposób myślenia Ludzi Lodu:

– Oni się o ciebie martwią. Boją się, że będziesz prześladowany przez sąsiadów. Myślą, że powinno ci się znaleźć jakieś ukryte miejsce, gdzie mógłbyś mieszkać w spokoju. Gdzieś niedaleko. I właśnie ja mam jedno takie miejsce.

Żółte oczy zrobiły się wąskie jak szparki.

– W ten sposób chcą się mnie pozbyć, co?

– Nie, nie, wprost przeciwnie! – próbowała go przekonać, ale brzmiało to jakoś blado, bo przecież przed chwilą sama tak właśnie myślała. Właśnie dlatego, że rodzina odnosiła się do niego z rezerwą, chciała mu pomóc.

Przyznać jednak musiała, że jest to istota odrażająca!

Nie, nie wolno myśleć tak nie po chrześcijańsku! Tu oto znajdowała swoje powołanie, swoją misję!

W oczach Ulvara pojawił się jakiś inny błysk, lecz Agneta zbyt była niedoświadczona i obdarzona zbyt czystym sercem, by pojąć, co to znaczy. Podczas gdy ona zastanawiała się, jak najlepiej wszystko urządzić, jego wzrok błądził niczym macki meduzy po jej ciele.

To, zdaje się, ukochana Henninga? Na to wygląda. To by dopiero była zabawa! Świętoszkowaty Henning…

– Powiedziałaś, że znasz jedno takie miejsce?

Agneta ocknęła się. Uff, nigdy chyba nie przyzwyczai się do tego gulgoczącego głosu. Ale musi. Jest przecież chrześcijanką.

– Tak, właśnie. To stara zagroda komornicza należąca do probostwa. Dom jeszcze stoi. Ma być rozebrany na wiosnę, miejsce potrzebne jest pod nowe wille, ale na razie nikt tam nie chodzi. Mógłbyś mieszkać w tej chacie, nikt by cię nie nękał.

Ulvar zastanawiał się.

Agneta przyglądała mu się po kryjomu. Muszę mu okazywać wyrozumiałość, myślała. O, tak, moje serce przepełnia współczucie dla tej nieszczęsnej istoty. Przecież on nie prosił o to, by tak wyglądać, ani o swoje odpychające zachowanie. To musi być straszne, jak on spogląda w lustro? Musi się czuć upokorzony, nic niewart, gorszy od innych ludzi. W gruncie rzeczy to z pewnością dobry człowiek, wszyscy ludzie rodzą się przecież dobrzy, czyści na duszy i w sercu, to nie jego wina, że stał się taki. Muszę wydobyć na światło dzienne to, co w nim najlepsze, to ziarno dobra, które ukrywa pod tą straszliwą skorupą, jaką pokazuje światu. Biedny chłopiec! Chociaż wszyscy go unikają, przekona się, że ma przynajmniej jednego przyjaciela!

Chcę się całkowicie poświęcić zbawieniu tego człowieka. To będzie czyn na chwałę Pana. A poza tym on jest krewnym Henninga. I bratem Marca, a także kuzynem Malin. Jest bliskim tych wszystkich wspaniałych ludzi! Chętnie zrobię to także dla nich. No i dla tego tak strasznie pokrzywdzonego młodzieńca, oczywiście!

Ulvar zastanawiał się, jak postąpić. Powinien swoje karty rozegrać jak najlepiej. Chciał spotkać Marca, to było dla niego ważne. Pozostałą rodzinę miał w nosie.

Co tam, Marca spotka prędzej czy później!

Zrobił skruszoną minę.

– Chyba masz rację, panienko o dobrym sercu. Nie powinienem narażać na nieprzyjemności moich krewnych. Nie powinienem się tu pokazywać. Moje nazwisko i opinia budzą grozę. Powiedz mi zatem, gdzie mógłbym znaleźć dom, a wszystko powinno się ułożyć! Daj mi tylko klucze do chaty zagrodnika, a dla nikogo nie będę kłopotliwym obciążeniem.

– Musisz też dostać żywność. Chyba nie jadłeś od dawna? Przyniosę ci wieczorem co trzeba.

To właśnie wiedział. Był przekonany, że ona tak postąpi. Stłumił uśmiech zadowolenia.

– Nie odmówię odrobiny jedzenia, ale myślę, że jesteś dla mnie za dobra!

– Och, to drobiazg. Ale ty na pewno nie chcesz odwiedzić najpierw swojej rodziny?

– Jeszcze nie teraz. Najpierw muszę się pozbierać, wtedy będę mógł ich spotkać z czystym sercem.

Mój Boże, jakim to się stał pokornym świętoszkiem! Czy ona naprawdę wierzy w tę komedię? Wszystko wskazuje na to, że tak. Jakie głupie mogą być kobiety!

– Zaraz ci przyniosę klucze – powiedziała pospiesznie z oczyma rozjaśnionymi na myśl o tym, że nareszcie może nieść pomoc, służyć komuś.

Tiu, tiu, tiu, ty słodka idiotko, pomyślał Ulvar i wykrzywił się za jej plecami.

Agneta otrzymała bardzo surowe wychowanie. Ślepe posłuszeństwo wobec dorosłych, w obecności mężczyzny wzrok powinien być zawsze spuszczony, nie odzywać się nigdy, kiedy cię nie pytają, czytanie Biblii rano i wieczorem, nieustanne dopytywania się i przesłuchania, a gdzie, a co, a z kim…

Jedynie w domu Ludzi Lodu czuła się swobodnie. Poznała ich poprzez dzieci, Benedikte i Christoffera. Ponieważ dziewczynka była bardzo jak na swój wiek wyrośnięta, a nie była też, niestety, ładna, miała w szkole tyle kłopotów, że Henning postanowił zabrać ją stamtąd i zorganizować naukę w domu. Szukali guwernantki i zgłosiła się właśnie Agneta. Okazała się taką zdolną nauczycielką, że Malin zabrała też Christoffera ze szkoły, któremu wiodło się tam nie najlepiej – „żeby Benedikte miała towarzystwo”.

Wszystko funkcjonowało bardzo dobrze, Agneta przychodziła kilka razy w tygodniu do Lipowej Alei i czuła się tam znakomicie. Powoli wyzbywała się lęku przed życiem, jakim obciążyło ją wychowanie, poznała Henninga i polubiła go w zupełnie wyjątkowy sposób. Była od niego trochę starsza, a on nie sprawiał wrażenia, że widzi w niej coś więcej niż tylko guwernantkę. Poza tym byli przecież rodzice, ojciec i matka, którzy… Musiała im przeleż obiecać, że nie wyjdzie za mąż, dopóki oni żyją.

A teraz wzięła na siebie odpowiedzialność za biednego, odrzuconego przez wszystkich kuzyna Henninga. Och, zrobi wszystko dla tego chłopca! Henning będzie na pewno z niej zadowolony.

Chociaż musiała przyznać, że wszystko się w niej wzdraga przed kontaktem z tym człowiekiem. I wciąż musiała powtarzać sobie, że przecież on sam, nieszczęśliwy człowiek, niczemu nie jest winien! Agneta musi być cierpliwa i bardzo zręczna. To wielki dobry uczynek jej życia!

Henning przyglądał się Agnecie, gdy wchodziła do pokoju, w którym urządzono klasę szkolną. Taka była rozgorączkowana ostatnimi czasy. Już prawie od tygodnia była taka. I… tajemnicza, z jakimś błyskiem egzaltacji w oczach. Co się z nią dzieje?

I tak spieszno było jej do domu po zakończeniu lekcji! Ona, która zawsze zostawała z dziećmi jeszcze jakiś czas ku jego wielkiej radości, teraz prawie nie miała czasu powiedzieć „do widzenia”.

Przyglądał się szydełkowej torbie, którą zawsze nosiła na ramieniu. Ostatnio ta torba była dziwnie ciężka, Agneta aż się pod nią uginała. Benedikte swoim zwyczajem trzymała nauczycielkę za rękę i Henning ze smutkiem stwierdził, że jedenastoletnia dziewczynka jest prawie tak wysoka jak Agneta. Los tego nieszczęśliwego dziecka sprawiał mu tyle bólu.

Henning toczył wewnętrzną walkę. Raz w życiu sparzył się boleśnie z powodu kobiety. Pierwsza żona odebrała mu prawie całą pewność siebie. Tak się starał, by robić wszystko, jak sobie życzyła, był miły i dobry, jak tylko umiał, a umiał pod tym względem bardzo dużo, lecz w zamian otrzymywał wyłącznie szyderstwa. Że jest niezdarny, nudny i podobne obraźliwe słowa, lecące na jego głowę niczym grad.

Wszystko to powstrzymywało go od wszelkich działań, jeśli chodzi o Agnetę.

Ale teraz odczuwał niepokój. Była jakaś taka rozświetlona, jak bywają zwykle zakochane kobiety, albo jak ktoś, kto zmierza do bardzo szlachetnego celu.

Henning miał wrażenie, że Agneta wymyka mu się z rąk. To nie może się stać! Nagle uświadomił sobie, że życie bez Agnety będzie nieznośne.

Podczas lekcji chodził po hallu, tam i z powrotem, tam i z powrotem. W końcu dzieci wyszły, a on, jąkając się, poprosił Agnetę, by została jeszcze chwilę. Jest coś, o czym chciałby z nią porozmawiać.

Była wyraźnie zdenerwowana. Spoglądała na duży zegar w hallu, wiszący pomiędzy prastarymi portretami dzieci Silje.

– Ja… Ja nie wiem, prawdę mówiąc… to bardzo się spieszę – powiedziała i jakby mimo woli dotknęła swojej dużej torby.

Henning raz jeszcze zastanowił się nad jej zawartością. Szkolne podręczniki nie mogły zajmować aż tyle miejsca, tego był pewien.

– Ale ja cię proszę – nalegał. – To dla mnie bardzo ważne.

Starał się działać jak najszybciej, dopóki odwaga go nie opuści.

Skinęła głową i dzieci wyszły. Henning poprosił, by wrócili do szkolnego pokoju, tam będą mniej skrępowani.

Fakt, że ona się tak jawnie spieszy, czynił go jeszcze mniej pewnym, a jego słowa brzmiały nie tak, jakby sobie życzył. Mimo wszystko jednak zdołał wydusić z siebie, że jego córka potrzebuje matki, a on sam pragnąłby mieć żonę. Może nie najlepiej dobrane zdania jak na oświadczyny, brzmiało to raczej tak, jakby szukał darmowej gospodyni, która poprowadzi mu dom.

Agneta spuściła wzrok. Na jej policzkach pojawiły się wyraźne rumieńce, które z wolna spływały w dół, na szyję. Minęła dobra chwila, zanim odpowiedziała.

– Dziękuję ci, Henningu, ale ja mam pewien obowiązek…

Dobry Boże, a cóż to za odpowiedź! Henning widział, że ona sama jest zdenerwowana tym, co powiedziała.

– To znaczy, ja chciałam powiedzieć, że… Akurat teraz nie bardzo mogę ci odpowiedzieć – jąkała się, a słowa płynęły nieskładnie. – Ja…

Głos uwiązł jej w gardle.

Henning pojmował, że jeśli teraz wszystkiego nie wyjaśni do końca, może ją utracić. Niepewnie wyciągnął rękę i ujął jej dłoń.

– Agneto, powiedziałem nie to, co chciałem. Ja… Mam dla ciebie wiele czułości. Pragnę, byś została moją żoną, bo nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.

Widział, że Agneta z trudem łapie oddech. Bardzo starannie dobierała teraz słowa.

– Ja z radością przyjęłam twoje oświadczyny – powiedziała uroczyście. – I gdybyś mi tylko dał trochę czasu, żebym mogła przedstawić sprawę rodzicom, to ja… Ale…

– Ja, naturalnie, sam do nich pójdę – wtrącił pospiesznie. – Muszę tylko najpierw wiedzieć, czy tobie samej ta myśl nie sprawia przykrości.

O mój Boże, myślał z rozpaczą. Czy człowiek może być bardziej drętwy? Ale czasy wtedy były takie. Takie surowe poglądy na życie przychodziły z Anglii, gdzie panowała królowa Wiktoria, rok był 1883, i w większości krajów Europy, w tym także w Norwegii, obowiązywały zasady mieszczańskiej, fałszywej moralności.

Agneta wciąż stała ze wzrokiem wbitym w podłogę.

– Mnie… Mnie ta myśl sprawia wyłącznie radość – wyszeptała. – Gdybyś jednak zechciał okazać trochę cierpliwości i jeszcze trochę zaczekał, to dowiesz się… wielu rzeczy. A wtedy zastanowimy się, czy powinieneś pójść do moich rodziców.

W końcu spojrzała mu prosto w oczy, a on w jej wzroku dojrzał ból.

– Myślę jednak, że to beznadziejne. Oni się nie zgodzą – szepnęła i wybiegła z domu.

Henning zaciskał zęby. Wszystko poszło, można powiedzieć, średnio. I jakie to tajemnice ona ukrywa?

Ulvarowi powodziło się znakomicie. Tak znakomicie, że zastanawiał się, czy nie zostać na dłużej w chacie komornika. Nie, oczywiście, że nie. Miał przecież cel, który pragnął osiągnąć. Musi pomóc Tengelowi Złemu. A ponieważ nie udało mu się zdobyć fletu, trzeba próbować innych metod. Miał gotowy plan. Zgodnie z tym, co wyczytał w księgach Ludzi Lodu, kontakt z przodkiem najłatwiej było nawiązać w Dolinie Ludzi Lodu. A zatem powinien się tam udać. Musi jednak być dobrze przygotowany, żeby nie potrzebował zawracać, jak Ulvhedin czy Ingrid albo Heike i Tula.

W takim razie musi zdobyć skarb. Za wszelką cenę; jeśli będzie trzeba, to gwałtem, po trupach, to zresztą nie stanowi dla Ulvara żadnej przeszkody. Wiedział, że musi to zrobić, nie wiedział tylko jeszcze jak. Ta część planu nie była gotowa. Nie może pójść do Doliny bez skarbu, to pewne.

Tymczasem rozkoszował się uczynnością Agnety. Przychodziła do niego codziennie z jedzeniem i różnymi smakołykami. Zrobiła mu bardzo wygodne posłanie, sprzątała i ozdabiała chatę, dbała, by mu niczego nie brakowało.

Po latach spędzonych w strasznych warunkach zakładu dla psychicznie chorych to wszystko było niczym rozkoszny sen.

Dlatego też kiedy do niego przychodziła, stawał się słodki jak miód. Była bardzo spłoszona i wyraźnie się go bała, ale on przemawiał najłagodniejszym tonem i najdelikatniejszym głosem, przypominał sobie dawno zapomniane dobre maniery, których uczyli go Henning i Malin, i często skarżył się na bóle, to tu, to tam. Chętnie leżał w łóżku, kiedy przychodziła, i miał „gorączkę”. Wtedy gładziła go delikatnie po czole i przygotowywała mu coś gorącego do picia. Udawało mu się też nakłonić ją czasami, by przyniosła coś mocniejszego z plebanii. Dolewała mu parę kropli do rozgrzewającego napoju, a była tak głupia, że potem zostawiała całą butelkę. Te cholerne baby są naprawdę głupie!

Ale przyjemnie było na nią popatrzeć. Ulvar leżał, układał swoje tajemne plany i rozkoszował się jej widokiem, jak biega po izbie, sprząta i szykuje jedzenie.

„W domu mówię, że zabawię dłużej w Lipowej Alei” – zwierzyła mu się kiedyś.

Ale tego dnia była jakaś odmieniona. Widział, że ręce Agnety drżą, kiedy podawała mu kubek. Na policzkach płonęły jej rumieńce.

– Czy coś się stało? – zapytał swoim najsłodszym głosem.

Agneta drgnęła i popatrzyła na niego. Wciąż jeszcze nie przywykła do jego okropnego wyglądu, jeszcze przejmował ją dreszcz, kiedy się do niej odzywał, a minę miała taką, jakby zjadła coś niestrawnego. Ale była dzielna, nie skarżyła się nigdy.

– Czy się stało? – zapytała spłoszona. – Nie, a co miałoby się stać?

– Ja nie wiem. Czy nikt się o mnie nie pytał? – zastanawiał się Ulvar.

– W Lipowej Alei? Nie. Dlaczego oni mieliby mnie pytać o ciebie? Ale Henning wspomina cię od czasu do czasu. Zastanawia się, co się z tobą stało. Bo przecież wiedział, że Wilk wrócił.

– Naprawdę tak powiedział?

– A czy on nie nazywa ciebie Wilkiem? Ja tak to zrozumiałam. To znaczy ja wiem, że masz na imię Ulvar, ale to przecież naturalne, żeby na kogoś o tym imieniu mówić na przykład „Wilczek”…

– Dobrze, dobrze, skończmy z tym – przerwał jej niecierpliwie. – Ale dlaczego tak chętnie rozmawiasz o Henningu?

Miał wrażenie, że Agneta straciła na chwilę oddech. Potem głęboko wciągnęła powietrze, długo je wypuszczała z powrotem i nareszcie musiała powiedzieć to, o czym starała się przez cały dzień milczeć.

– Henning zapytał, czy wyszłabym za niego. Myślę, że mogę ci o tym powiedzieć. Jesteś przecież jego bliskim krewnym.

Ulvar usiadł na posłaniu. Patrzył na nią szeroko otwartymi oczyma, w których pojawiał się i znikał żółty błysk.

– Co? – ryknął szyderczym śmiechem. – Henning się o ciebie oświadczył? Dzisiaj? I co mu odpowiedziałaś?

Agneta poczuła się dotknięta jego tonem. Nie podobało jej się też, że Ulvar wstaje z łóżka. A poza tym wcale nie wyglądał na chorego.

Urażona powiedziała:

– Podziękowałam mu za zainteresowanie, ale poprosiłam, żeby na odpowiedź poczekał, dopóki nie wypełnię swojego zobowiązania. Zresztą musimy porozmawiać z moimi rodzicami, a to wcale nie będzie łatwe.

Wyskoczył z łóżka i biegał po izbie w skarpetkach, przypominał dzikie zwierzę tropiące ofiarę. Od tego leżenia w pościeli w ubraniu cuchnęło od niego nie wietrzoną odzieżą. Agneta odnosiła wrażenie, że jest obrzydliwie natarczywy.

– No i co odpowiesz Henningowi? – syczał, parskając śliną. – Chciałabyś takiego ślamazarnego, starego dziada?

– Tak, chciałabym – odparła ostrzej, niż zamierzała, uważała bowiem, że Henning zasłużył sobie na obronę z jej strony. – On wcale nie jest ślamazarny, jest troskliwy i dobry. To wspaniały mężczyzna.

Jej upór drażnił Ulvara. Stał się nieostrożny. Porzucił udawaną łagodność i z ponurą miną zbliżał się do niej. Ona uskoczyła w bok.

– Henning – syczał przez zaciśnięte zęby. – Henning jest diabłem. Nie wiedziałaś o tym?

– Wcale nie jest, to nieprawda!

Ulvar widział, że jego bliskość przepełnia ją obrzydzeniem, podszedł więc jeszcze bliżej.

– Henning mnie okłamywał. Przez całe życie mnie okłamywał! Skarb Ludzi Lodu należy do dotkniętych, a nikt, nikt w tym przeklętym domu nie powiedział mi, że ten skarb w ogóle istnieje. Ukryli go przede mną, ukradli to, co należy do mnie! Ale teraz koniec z tym! Teraz ja im oddam. A Henning… Henning dostanie pierwszy!

– Nie! – wykrztusiła. – Nie masz prawa robić mu nic złego, on się tobą zajmował od chwili, gdy się urodziłeś, on nawet pomógł ci przyjść na świat!

– On ukradł mój skarb! – ryknął Ulvar. – A teraz ja ukradnę jego skarb!

– Jego skarb? Co chcesz przez to powiedzieć? – szepnęła Agneta drżącym głosem, spoglądając ku drzwiom. Ale on zastąpił jej drogę.

Ulvar zrobił krok w jej stronę, a potem jednym gwałtownym szarpnięciem rozerwał na niej suknię. Krzyknęła rozpaczliwie i starała się jakoś zasłonić piersi. Ulvar uderzył ją po rękach i ściągnął suknię z ramion.

– Nie! – krzyczała Agneta. – Nie, nie, co ty robisz? Oszalałeś?

– Stul pysk, ty cholerna świętoszko, ty głupia babo! – syczał przez zęby. – Teraz posmakujesz czegoś, o czym marzyłaś przez całe swoje życie, stara panno! Chciałaś mnie nawracać? Siedzieć tu i czytać mi psalmy, co? Nie przyszło ci do tego głupiego łba, że mi to kością w gardle staje? Wyobrażałaś sobie, że mnie zawrócisz z drogi, że zrobisz ze mnie pokornego baranka? A teraz widzisz, że to wszystko gówno! Nic więcej, tylko gówno! Mój władca jest tak silny, że on…

Słowa i wyobraźnia go zawiodły, więc wynagrodził to sobie ściskając mocno szyję Agnety.

– A gdybym tak teraz przekręcił tę kurzą szyjkę, to co byś powiedziała?

Nic, jak sądzę, przemknęło Agnecie przez myśl, sytuacja jednak była za poważna na żarty. Musiała przyznać, że jeśli chodzi o Ulvara, pomyliła się kompletnie. Teraz ujawniał się w całej okazałości jego prawdziwy przerażający charakter. Był śmiertelnie niebezpieczny!

– Proszę cię, oszczędź moje życie – wykrztusiła, bo trzymał ją tak mocno za gardło, że ledwo mogła mówić.

Wtedy puścił z ostrym, szyderczym śmiechem. Tym znanym śmiechem Ulvara, którego ona jeszcze nigdy nie słyszała.

– Twoje życie? Nie, nie zamierzam pozbawiać cię życia! To by była zbyt prosta zemsta na Henningu. Nie, on może sobie ciebie wziąć, ale uszkodzoną! Wtedy zobaczymy, czy będzie cię w ogóle chciał.

– Nie! – wrzeszczała Agneta. Ale została wepchnięta do kąta, z którego w żaden sposób nie mogła uciec, nie miała też możliwości obrony. Ulvar zaczął odpinać pasek.

Agneta wpadła w histerię.

– Nie wolno ci mnie tknąć! – krzyczała, zasłaniając twarz rękami. – Nie dotykaj mnie, ty…

– No, no, co chciałaś powiedzieć? – skrzywił się z paskudnym grymasem. – Kim ja jestem?

– Potwór! Bestia!

Zrozpaczona, próbowała mu się wymknąć, tłukła zaciśniętymi pięściami, ale trafiała tylko w jego ramię. Widziała, że Ulvar od pasa w dół jest nagi, i wrzeszczała jak opętana.

Przez dłuższy czas wszystko było jedynie chaosem, ona walczyła jak wściekła, żeby mu się wyrwać, a on chwytał ją natychmiast z powrotem, gdy tylko choć na chwilę błysnęła jej nadzieja, że może uda jej się oswobodzić, i przez cały czas zdzierał z niej ubranie, sztukę po sztuce. W końcu już nie miała ani jednej szmatki, którą mogłaby się okryć. Padła na kolana z rękami skrzyżowanymi na piersiach.

Ulvar chwycił ją za włosy i brutalnie podniósł z klęczek. Nie chciała patrzeć na jego nagie, obrzydliwe ciało, pełne potwornych ran i blizn, zupełnie zwierzęce, a teraz gotowe, żeby…

– Obiecuję ci, że porozmawiam z Henningiem o skarbie – płakała głośno. – Będę go prosić, błagać, by ci go oddał.

Przez kilka sekund pełnych nadziei spostrzegła, że on stoi bez ruchu, jakby zastanawiał się nad taką możliwością.

– Obiecuję ci – szlochała. – Nie ustąpię, dopóki nie dostaniesz skarbu.

Bo Agneta nie miała pojęcia, czym ten skarb jest, myślała, że chodzi tu o jakieś z materialnego punktu widzenia wartościowe przedmioty. Nie wiedziała nic o tym, jak niebezpieczny może być skarb, gdyby wpadł w ręce jednego z dotkniętych, owładniętych wolą czynienia zła. A jeśli o to chodzi, Ulvar należał w pewnością do najgorszych.

Silnym ciosem powalił ją znowu na ziemię.

– Ech, i co, myślisz, że by ci dał? Żebyś mi przyniosła? Masz naprawdę wysokie wyobrażenie o sobie, ty cholerna dziwko!

Próbowała się czołgać, ale on złapał ją wpół i rzucił na posłanie. Agneta znowu zaczęła krzyczeć, ze strachu i z bezgranicznego obrzydzenia.

Ulvar był coraz bardziej rozwścieczony, w końcu wpakował jej w usta jakąś brudną szmatę.

– Nareszcie zamkniesz pysk, ty przeklęta idiotko! I koniec już z tym wygłupianiem się.

Wszystko stało się śmiertelnie groźne, Agneta nie widziała możliwości ratunku. Biła i drapała, darła paznokciami jego skórę i kopała, ale co mogła osiągnąć? Ulvar miał przewagę pod każdym względem, a teraz trzymał szamoczącą się kobietę pod sobą.

Z obrzydzeniem, rozpaczą i przerażeniem poczuła, że bierze ją w posiadanie. Nie miało znaczenia, że sprawiło jej to potworny ból. Znacznie gorszy był wstręt, kiedy czuła, jak się w niej porusza. Cały akt był tak poniżający i tak upokarzający, że Agneta nie mogła pojąć, dlaczego jeszcze nie umarła.

Trzeba jednak przyznać, że nie zrezygnowała do końca. Broniła się przez cały czas. Nie była dla Ulvara łatwą zdobyczą. Długo musiał walczyć, zanim w końcu osiągnął zadowolenie.

Kiedy nareszcie skończył, był taki zmęczony, że po prostu opadł na posłanie. Agneta miała jeszcze tyle siły, że brutalnie zepchnęła go na podłogę i wylała mu na głowę zawartość jego własnego nocnika.

Potem złapała swoje ubranie i uciekła. Próbował ją złapać, ryczał wściekle, ale nie mógł się pozbierać na zalanej i śliskiej podłodze.

Загрузка...