ROZDZIAŁ IX

Przy sianokosach tego roku pomagali im jak zwykle sąsiedzi i przyjaciele. Rodzina przeżyła kilka tragicznych lat, gdy nikt nie chciał okazać im pomocy, wtedy gdy szary ludek panoszył się w Grastensholm, ale teraz znowu było dobrze. W każdym razie dopóki Ulvar trzymał się z dala. Kiedy się tylko pokazywał, pomocnicy zabierali się do domu, nauczeni doświadczeniem.

W tym roku, 1871, wśród pomagających znalazła się też pewna młoda dziewczyna. Mieszkała niedaleko, w willi, i taki miała kaprys, żeby popracować w polu. Po-stanowiła, że przyjdzie pomagać. „Praca w polu jest taka malownicza, mamo, a poza tym mogę się przydać.”

Wieczorem wróciła do domu z rozmarzonym wzrokiem.

Och, czyż zawód rolnika nie jest wspaniały? Ach, pracować na roli, uprawiać ją! Spać na sianie, karmić małe, nieporadne jagnięta…

Matka była dużo bardziej trzeźwa:

– Siedzieć w oborze przez całą zimową noc i czekać na cielę. Prać ciężkie, śmierdzące gnojem ubrania w lodowatej wodzie. Wstawać przed świtem i wiedzieć, że wszystko, absolutnie wszystko i wszyscy w obejściu czekają, że przyjdziesz, nakarmisz, posprzątasz, przygotujesz co trzeba.

– Tak, ale to przecież fantastyczne! Dokładnie za czymś takim zawsze tęskniłam!

– Ach, tak? W ubiegłym tygodniu prawdziwe życie polegało na tym, by móc studiować na uniwersytecie, tylko dlatego, że ty, jako dziewczyna, nie masz do tego prawa. A jeszcze tydzień przedtem najbardziej interesowały cię bale w Christianii.

Córka nie słuchała. Z oczyma utkwionymi w dal myślała o przystojnym, budzącym zaufanie synu gospodarza z Lipowej Alei. Zwoził siano. Przyjeżdżał tylko od czasu do czasu, by załadować wóz. Zamienił z nią ledwie kilka słów, ale, och, jaki on pociągający! Trochę skrępowany, ale wysoki i silny, o głębokim głosie i prawdopodobnie absolutnie niedoświadczony, jeśli chodzi o kobiety. Następnego dnia znowu musi tam pójść.

Henning ją, oczywiście, zauważył, trudno było tego uniknąć. Błyszczała niczym gwiazda pośród ubranych na ciemno kobiet i dziewcząt wiejskich. Obcy ptak, który wcale nie pasował do tego środowiska.

Ma chyba około dwudziestu lat, myślał Henning. Włosy blond, z drobnymi loczkami nad czołem i grubym warkoczem upiętym wokół głowy. Ubrana w białą bluzkę i w spódnicę na szelkach z materiału w kwiatki. Inne kobiety nosiły przeważnie praktyczne suknie w brązową albo szarą kratę, a nadchodziła moda jeszcze bardziej surowa: czerń, bluzki zapięte wysoko pod szyję.

Dziewczyna miała na imię Anneli i Henning wiedział, gdzie mieszka. Ojciec był przedsiębiorcą, spekulował na giełdzie, pewien siebie. Rodzina miała wiele dzieci.

Anneli spoglądała na Henninga tak promiennie i radośnie, że naprawdę go to onieśmielało. Na jego poważną uwagę, że powinna widły trzymać pod sianem, jeśli chce je podnieść, odpowiedziała prawie frywolnie i Henning spłonął rumieńcem. Ale to chyba tylko on tak źle zrozumiał jej słowa.

Następnego ranka, od chwili gdy tylko otworzył oczy, dręczył go niepokój. Czy Anneli dzisiaj też przyjdzie? Z pewnością tylko przelotny kaprys sprawił, że chciała pomagać na łące.

Ale była. Gdy wypatrujące oczy Henninga dojrzały ją już z daleka, serce jego przepełniła spokojna radość.

Anneli oczywiście przybiegła. Kiedy wczoraj wieczorem rozchichotana opowiadała swoim dwóm przyjaciółkom o niebywale męskim młodym gospodarzu z Lipowej Alei, jedna z nich zawołała: „Ach, Boże, on! Od dawna strzelam do niego oczami, ale on nie patrzy na dziewczyny! Ludzie mówią, że mężczyźni z Ludzi Lodu są podobno fantastyczni w łóżku. Bo mają jakoby…” Dalsze słowa rozpłynęły się w niepohamowanych chichotach. „Ale czy to nie tylko ci przeklęci? Tacy jak Ulvar?” zapytała druga z przyjaciółek. Wszystkie trzy zgodziły się w końcu, że czegoś takiego nigdy na pewno nie wiadomo.

Przyjaciółki były chyba dużo bardziej doświadczone, niż Anneli myślała. Były też starsze. Ale ogarnęła ją ochota, by sprawdzić, jak to jest z tymi mężczyznami z Ludzi Lodu, to znaczy z Henningiem, oczywiście! Jej zainteresowanie nieustannie rosło. Niebezpieczne, to jest bardzo niebezpieczne, zdawał się szeptać jakiś wewnętrzny głos. Ale ona nie zamierzała przecież przekraczać granic! Panna z dobrej rodziny tak nie robi! Chociaż jaj dwie przyjaciółki…?

Na łące Henning nie miał odwagi rozmawiać z Anneli. Bał się, że ona go natychmiast przejrzy na wylot. Postanowił czekać do przerwy na posiłek.

Znalazł się jednak po tej samej stronie długiego kuchennego stołu, co ona. W dodatku daleko od niej. Nawet jej nie widział.

Jedyne, co uzyskał tego dnia, to kilka nieśmiałych uśmiechów na łące. Na nic więcej nie mógł się odważyć.

Został tylko jeszcze jeden dzień…

Henning cierpiał. Nie umiał rozmawiać z dziewczynami. Czuł się zawsze w ich obecności okropnie niezdarny. Ta jednak wznieciła niepokój w jego sercu, niepokój, który groził, że przerodzi się w poważną udrękę.

Przez cały wieczór był nieswój, miejsca nie umiał sobie znaleźć, rodzice przyglądali mu się z troską. Ich zawsze zrównoważony syn, dwudziestoletni teraz. Co się z nim stało?

Tylko Malin wiedziała, co się święci. Widziała dziewczynę i natychmiast się zorientowała, jak bardzo Henning jest nią zainteresowany. Rzeczywiście dziewczyna jest ładna, ale czy to odpowiednia osoba dla niego? Oj, chyba nie!

Parobcy żartowali z nią dosyć niewyszukanie, a ona odpowiadała im tym samym. Chociaż, trzeba powiedzieć, umiała ich osadzić w miejscu. Pochodzę z lepszego domu i trzymajcie swoje brudne łapy przy sobie, zdawała się mówić całą swoją postawą.

Henning jednak znalazł łaskę w jej oczach, Malin to widziała i wcale jej to nie zdziwiło. Chłopiec zrobił się taki przystojny w ostatnich latach. Spod szerokiego czoła spoglądały czyste oczy, w których w ogóle nie było fałszu. Henning miał takie ciepłe, sympatyczne spojrzenie, że aż wzruszające. Jak niewiele trzeba, żeby zranić kogoś takiego! Był szeroki w ramionach, a wąski w biodrach, miał duże dłonie, które mogły z niezwykłą czułością pieścić dziewczynę.

O, tak, Malin rozumiała oboje.

Tylko że tak bardzo do siebie nie pasują! Czy oni tego nie widzą?

Trzeciego i ostatniego dnia Henning miał szczęście. To znaczy Anneli wykazała inicjatywę i po pracy Henning oprowadzał ją po gospodarstwie. Z wielką czułością i dumą mówił o zwierzętach i budynkach, a ona szczebiotała kokieteryjnie, jak to dziewczęta w pewnym wieku mają w zwyczaju, przez cały czas uważnie kontrolując, jak się zachowuje i jak wygląda.

– Och, jaki ty musisz być szczęśliwy – szeptała, przytulając wdzięcznie do siebie małego kotka, z czym było jej bardzo do twarzy. – Zawsze marzyłam o tym, żeby mieszkać na prawdziwej wsi. Móc pracować ze zwierzętami…

Z lekkim grymasem wytarła rękę, którą przed chwilą powąchała świnia.

– Naprawdę o tym marzyłaś? – naiwnie pytał Henning z uszczęśliwioną miną. – A ja myślałem, że jesteś na to za elegancka. Taka panna z miasta, która się boi, że pobrudzi sukienkę.

– Och, nie! Coś ty, ja wcale taka nie jestem!

Jej powieki opadały i podnosiły się obiecująco. Potwornie skrępowany tym, że się nieustannie rumieni, Henning z bijącym sercem szedł do drzwi.

– Musisz się przywitać z koniem – powiedział głosem lekko drżącym, bo nie umiał powstrzymać uśmiechu szczęścia.

Belinda zaprosiła panienkę na kolację, ale przy stole Henning siedział jak niemowa. Nie byłby w stanie rozmawiać z nią, kiedy wszyscy słuchali, mowy nie ma! Poza tym przy stole był też Ulvar, który wcale nie ukrywał swoich poglądów i wciąż komentował zachowanie Anneli. Wszystkie próby uciszenia go lub wysłania do jego pokoju były daremne. Na tego typu upomnienia Ulvar był kompletnie głuchy. Nie poddał się nawet wtedy, gdy Viljar złapał go za ucho i chciał wyprowadzić z jadalni. Wrzeszczał, jak wielekroć przedtem:

– Podnosisz rękę na swojego wychowanka? Chcesz, żebym zameldował o tym na policji?

Wszyscy dobrze wiedzieli, że stać go na głośne żale i zawodzenie na temat, jaka mu się tu dzieje krzywda. Jemu, bezdomnej sierocie! Pozostawało więc tylko prosić Anneli, by nie zwracała uwagi na jego brzydkie słowa i wszelkie szykany.

Tak więc krótki romans Henninga dobiegł końca. Co jeszcze pozostało teraz, kiedy zbiory były pod dachem? Tęsknił rozpaczliwie, przez całe dnie i wieczory wystawał przy oknie i patrzył w stronę jej domu. Trwało tak, dopóki Ulvar nie zapytał, czy Henning zamierza ryczeć niczym jeleń na rykowisku. Wtedy się zaczerwienił, oczy napełniły mu się łzami i uciekł do swego pokoju.

Anneli była odważniejsza i robiła, co mogła. Wystawała wieczorami na rynku i rozmawiała z rówieśnikami, ale jednym okiem wciąż spoglądała w kierunku Lipowej Alei. Henning nigdy jednak nie przychodził, bo po prostu nie wiedział, że młodzi się tam zbierają. Nie znał miejscowych obyczajów.

W końcu sprawę wziął w swoje ręce Ulvar.

Oczy mu błyszczały złośliwie, gdy pewnego wieczora szedł w stronę rynku. Obecna tam młodzież śledziła go niespokojnym wzrokiem. Bardzo wielu zachowało mało przyjemne wspomnienia z czasów dzieciństwa, gdy podstępny Ulvar pastwił się nad nimi. Mimo że było ich teraz wielu, woleli z nim nie zadzierać. Ulvar, który się mścił, był tysiąc razy groźniejszy.

Przeszedł obojętnie koło Anneli.

– Henning chce się z tobą spotkać dziś wieczorem w stodole w Lipowej Alei – szepnął półgębkiem. – O ósmej.

Anneli z niesmakiem popatrzyła na wstrętną figurę, ale jego słowa bardzo jej się spodobały.

– Jak będę chciała – odparła zaczepnie.

Będziesz, będziesz, pomyślał Ulvar i posłał jej złośliwe spojrzenie swoich zielonożółtych oczu. Potem wrócił do domu.

Henningowi powiedział to samo. Że Anneli chce z nim rozmawiać. Czy może wyjść do stodoły o godzinie ósmej?

Henning stał jak słup soli. Policzki zrobiły mu się czerwone. Nie mógł wykrztusić ani słowa, skinął tylko głową.

Och, jak ładnie się ubrał tego wieczora! Przyczesane na mokro włosy gładko przylegały do głowy i wcale mu nie dodawały urody, podkradł też ojcu trochę wody po goleniu, która pachniała niebiańsko.

O godzinie ósmej Ulvar siedział skulony w swojej kryjówce pod dachem stodoły i spoglądał w dół. Teraz się zabawi! Nareszcie zobaczy kochającą się parę w akcji. To dopiero będzie coś!

Potem, kiedy tamci zapomną o bożym świecie, zeskoczy na dół prosto na nich i będzie śmiał im się w twarz, kiedy w popłochu będą się próbowali ubrać i uciec ze stodoły. Czuł, że ogarnia go podniecenie, i chichotał cicho w oczekiwaniu.

Ale sprawy nie potoczyły się tak, jak myślał.

Tamci przyszli oboje, lecz już pierwsze słowa, jakie wymienili, niemal jednocześnie wypowiedziane zdanie:„Podobno chcesz ze mną rozmawiać”, ujawniły intrygę Ulvara.

– To znaczy, że on się tu gdzieś chowa – mruknął Henning. – Wyjdźmy stąd!

I poszli. Ulvar ze złością patrzył, że spacerują po świeżo skoszonej łące, na otwartej przestrzeni, i on nie będzie mógł podejść do nich niezauważony. Był wściekły.

Zamiast zabawić się ich kosztem, doprowadził po prostu do spotkania. I Henning, ów prostoduszny młodzieniec, wierzył Anneli, kiedy go zapewniała, że niczego bardziej nie pragnie, jak pracować w gospodarstwie. Może ona sama też w to wierzyła?

W miesiąc po pierwszym spotkaniu uczucia obojga osiągnęły bardzo wysoką temperaturę. Przyjaciółki Anneli, które otrzymywały codzienne raporty, zaczynały się niecierpliwić.

– Jeszcze go nie doprowadziłaś do szaleństwa, Anneli?

– Ech, on jest taki nieśmiały, taki rycerski! Nigdy nie dotknie kobiety przed ślubem, to jego zasada.

– Przecież nie musicie czekać aż tak długo – podżegała jedna z przyjaciółek. – A zresztą to jest właśnie najbardziej zabawne. Podniecić mężczyznę tak, żeby nie był w stanie nad sobą panować.

Druga z zapałem kiwała głową. Żadna z nich nie odważyła się jeszcze na nic podobnego, ale teraz dostawały sprawozdania z pierwszej ręki o tym, co się przeżywa z mężczyzną, i przesadzały trochę na temat własnych doświadczeń. Najwyraźniej popychały Anneli do czynu.

Ona zatem robiła co mogła, by doprowadzić Henninga do takiego napięcia, że przestanie nad sobą panować, bo przecież jej uwodzicielskie talenty nie mogły się okazać gorsze niż zdolności przyjaciółek! To nie może być!

Poza tym sama też była nieznośnie ciekawa, jak to jest w miłości, a już zwłaszcza jak to jest z Henningiem. Uwodziła go więc jak tylko umiała. I w końcu pewnego wieczora w lesie stało się to, co było nieuchronne. Na szczęście Ulvar ich tego dnia nie podglądał. Był już wtedy w domu i dawno spał. Obecność Anneli sprawiała, że Henningowi zaczęło wirować w głowie; on, który przez cały czas starał się zachowywać rozsądek i walczyć z narastającą namiętnością, teraz był całkowicie oszołomiony. Anneli zaś nie robiła nic, by powstrzymać jego niecierpliwe ręce, poddawała się chętnie jego pieszczotom i ostatnie wyrzuty sumienia Henninga musiały utonąć w podnieceniu, pokonane przez tęsknotę, która go od dawna trawiła.

Po wszystkim był zrozpaczony i błagał ją o przebaczenie, ona jednak uśmiechała się zadowolona. W końcu osiągnęła to upragnione. Och, z jakim triumfem będzie mogła jutro opowiedzieć przyjaciółkom! Jakie to wszystko wspaniałe, podniecające!

Znacznie mniej podniecające okazały się sprawy w parę tygodni później, kiedy z płaczem trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy. Henning przyjął wyznanie ze spokojem, po prostu będą musieli wziąć ślub wcześniej niż sądzili. Gorzej było z przyjaciółkami.

Utraciła je już tego samego dnia, kiedy z taką dumą opowiedziała im o podboju. Wyszło wtedy na jaw, że nie zamierzają się z nią dłużej zadawać. Wysłuchały jej szczegółowych opowiadań o pierwszym prawdziwym miłosnym spotkaniu, potem popatrzyły na nią wyniośle i odeszły. Panny z porządnych domów nie chciały mieć nic wspólnego z kobietą upadłą.

Najgorsze jednak było przyznanie się do wszystkiego rodzicom!

Odbył się cichy ślub. Ojciec panny wyglądał jak gradowa chmura, matka pochlipywała. Viljar i Belinda twarze mieli blade ze wstydu, Malin nie ukrywała zmartwienia. Nikt więcej na ślub nie przyszedł.

Anneli wprowadziła się do Lipowej Alei i teraz już nie uważała, że życie na wsi jest takie interesujące. Wciąż miała mdłości, prawie nie wstawała z łóżka, o żadnej pomocy z jej strony nie można było nawet myśleć, całymi dniami obnosiła ponurą i nieszczęśliwą minę.

Straciła śliczną dziewczęcą figurę i musiała słuchać złośliwych komentarzy Ulvara na temat, jak doszła do stanu, w którym się właśnie znalazła. Tłumaczył jej to drobiazgowo ze wszystkimi detalami i nieustannie wypominał, że urodzi bękarta. Gotowa była krzyczeć na sam widok Ulvara.

Malin, która miała zamiar wyjść tej jesieni za Pera, odłożyła ślub na jakiś czas, bo teraz w Lipowej Alei sytuacja wcale się nie poprawiła. Wprost przeciwnie, Malin była potrzebna, żeby łagodzić sytuację i stosunki pomiędzy poszczególnymi członkami rodziny.

Pewnego dnia Anneli uciekła do rodzicielskiego domu, ale nie znalazła tam zrozumienia. „Jak sobie kto pościeli, tak się wyśpi” – oświadczyli rodzice i pokazali jej drzwi. Pokój Anneli zajęli już dwaj jej bracia i dla dziewczyny po prostu nie było miejsca.

W Lipowej Alei wszyscy naprawdę starali się robić dla niej co tylko mogli. I teściowie, Viljar i Belinda, i oczywiście Henning, i Malin. Nawet Marco starał się jej ułatwiać życie.

Lecz Anneli nie dostrzegała ich życzliwości. Widziała tylko złośliwość Ulvara i uważała, że specjalnie się na nią uwziął. Akurat w tym było sporo racji. Nareszcie znalazł sobie ofiarę, którą mógł dręczyć i otwarcie, i po kryjomu, bo Anneli dawała się prowokować. Inni domownicy już dawno nauczyli się nie zwracać uwagi na jego zachowanie. Anneli jednak skarżyła się nie tylko na Ulvara. Ona skarżyła się na wszystko.

– To minie, Henning – tłumaczyła Belinda synowi. – Kobiety często są nieznośne, kiedy oczekują dziecka. Potem wszystko będzie dobrze.

– Mam nadzieję – odpowiadał Henning zmęczony. Zadręczał się, że tak się wszystko źle ułożyło. Całą winą obarczał siebie.

Rodzina zdołała jakoś przekonać Malin, że dadzą sobie radę sami w Lipowej Alei, a ona mogła w końcu zdecydować się na ślub z Perem. Należały im się też prawdziwe miodowe dni, mieli przez jakiś czas pomieszkać sami w swoim nowym domu, a chłopcy zostaną jeszcze trochę w Lipowej Alei.

Po długich wahaniach Malin przyjęła propozycję. Przecież bardzo chciała tego małżeństwa, a lata płyną nieubłaganie.

Malin i Per wzięli ślub wiosną roku 1872 w starym kościele Grastensholm, który teraz nazywał się inaczej, ale nadal był bardzo ładny. Przynajmniej połowa mieszkańców parafii przyszła na ten ślub, część zaproszono, a inni zjawili się sami z siebie, żeby popatrzeć. Większość zebranych chciała też obejrzeć jedenastoletniego chłopca siedzącego na chórze. Ktoś tak urodziwy po prostu nie może istnieć, szeptano. Ale przecież on był, siedział na chórze, śpiewał, widzieli go! Siedział u boku swego kuzyna, Henninga Linda z Ludzi Lodu, który niebawem miał przejąć Lipową Aleję. Rodzice chcieli już usunąć się w cień, synowi zostawić zarządzanie, bo, chociaż młody, udowodnił, że potrafi to robić. Miał też żonę, choć ona na ślub nie przyszła. Za miesiąc spodziewa się rozwiązania i nie czuje się dobrze. W ogóle często choruje.

Przyjechali rodzice Malin ze Szwecji. Niebywale wytworni i bardzo bogaci. Ale wrażenie sprawiali sympatyczne.

Christer i Magdalena doznali szoku, kiedy zobaczyli Ulvara. Znali go z opisów, ale nigdy by nie pomyśleli, że… Odnosili się jednak do niego przyjaźnie, traktowali chłopca dokładnie tak samo jak ślicznego Marca. Nic nie wskazywało na to, by Ulvar jakoś specjalnie sobie cenił ich obecność, ale przynajmniej zostawiał ich w spokoju.

Viljar Lind z Ludzi Lodu przyszedł, oczywiście, do kościoła wraz z żoną Belindą. Ona wyglądała na zdenerwowaną, ale przecież nigdy nie lubiła dużych zgromadzeń. Była jednak bardzo elegancka, wszyscy tak uważali, skromna, lecz prawdziwa dama.

Młoda para prezentowała się znakomicie! Oboje w najlepszym gatunku, można by powiedzieć. Malin udało się złagodzić surowe zachowanie gminnego urzędnika, pana Voldena. I bardzo dobrze! Panna młoda promieniała tego dnia jak słoneczko. Dobrze zbudowana, choć w żadnym razie nie tęga, może niezbyt ładna, ale naprawdę pociągająca. Tak, pociągająca, to najodpowiedniejsze słowo.

Kogoś jednak w kościele brakowało.

Bogu dzięki, myślała większość zgromadzonych. Z początku wszyscy lękliwe rozglądali się za Ulvarem z Ludzi Lodu. Ale, oczywiście, takie diabelskie nasienie nie przestąpi progu świątyni.

Tak więc w kościele panował spokój i szczęście. Tylko Marco czasami niespokojnie spoglądał na Henninga. Jakby miał nadzieję, że ceremonia rychło dobiegnie końca.

Niepokój Marca był tak niezwykły, że Henning zaczął się bać. Bardzo dobrze wiedział, o czym myśli chłopiec u jego boku.

Ulvar absolutnie odmówił pójścia do kościoła, choć Malin prosiła go szczególnie serdecznie i obiecywała, że będzie mógł wraz z innymi chłopcami siedzieć na chórze. Ale nie! On ma ważniejsze sprawy na głowie niż latać po kościołach nie wiadomo po co. W końcu musieli dać za wygraną, a bardzo ładny nowy garnitur został w szafie.

On zaś siedział skulony na wzgórzu i patrzył w dół na idących do kościoła ludzi.

Cholerni idioci! zżymał się. Do diabła, co za cholerni idioci! Zgwałciłbym ich wszystkich, małych i dużych, nawet stare baby.

Że też Malin mogła się połakomić na tego zarozumialca, tego cholernego zadufka! Ale ona musi mieć cholernie źle w tym swoim łbie. Ona sama też jest głupia jak stołowa noga. Nie ma czego żałować!

To małżeństwo nie ma żadnej przyszłości. Ja powinienem…

Nagle oczy mu rozbłysły. Ja wam tu zaraz… Poczekajcie…

– Tak jest! To powinienem zrobić!

Zerwał się i pognał w dół przez las. Przeleciał jak strzała przez osadę, nie przejmując się krzyczącymi za nim ludźmi ani złymi psami.

Kiedy dotarł do kościelnego parkanu, wokół panowała cisza. Wszyscy znajdowali się wewnątrz, ceremonia ślubna była w toku.

Ulvar podszedł do otwartych bocznych drzwi…

W tym momencie gdy Per i Malin zostali sobie poślubieni, a proboszcz zakończył swoje piękne przemówienie, zaczął bić żałobny dzwon. Ciężkie, ponure zawodzenie niosło się nad okolicą i odbijało echem w kościele.

Malin i Per spoglądali na siebie, on blady jak ściana. Zebrani zamarli w szoku. Rodziny państwa młodych także. Jedynym, kto się poruszył, był Marco. W szalonym pędzie zbiegł z chóru.

Po chwili także Malin odzyskała zdolność działania.

– To Ulvar – powiedziała. – Chodźmy!

Ale Henning zatrzymał ją, tam gdzie stała w swoim pięknym ślubnym stroju.

– My się tym zajmiemy, Marco i ja. Wy zostańcie tutaj!

Viljar i Christer pobiegli także, a po chwili wahania również pastor i kilku innych gości weselnych.

Żałobny dzwon ciągnął swoją złowieszczą pieśń.

W drodze na dzwonnicę znaleźli leżącego dzwonnika. Trzymał się za głowę i zawodził żałośnie.

– To sam diabeł – jęczał.

– Niemożliwe – rzekł Viljar. – Diabeł w kościele?

– W każdym razie coś potwornego. Jakaś bestia!

Henning i Marco wbiegli już na górę. Henning wyrwał linę z rąk Ulvara i zatrzymał dzwon. Echo uderzeń jeszcze drżało mu w uszach.

– Ty chyba zwariowałeś, chłopcze? – zawołał do Ulvara ze złością. – Żeby zrobić coś takiego Malin, która zawsze okazywała ci tylko dobro! Naprawdę musisz zniszczyć nawet ten najpiękniejszy dzień w jej życiu?

Ulvar wykrzywił się w okropnym grymasie i chciał powiedzieć coś paskudnego, ale napotkał spojrzenie brata.

W oczach Marca nie było ani gniewu, ani nawet wymówki, mimo to Ulvar skulił się i syknąwszy: „Kompletni idioci!” do stojących przy nim, ruszył w dół popychając wszystkich po drodze tak, że musieli się trzymać poręczy, żeby nie spaść ze schodów. Zaraz potem roztrącił ludzi zgromadzonych w kruchcie, wybiegł z kościoła na cmentarz, przeskoczył przez mur i zniknął.

W kościele Malin stała z podniesioną głową.

– Nie zamierzam płakać w dniu mojego ślubu – powiedziała stanowczo. – I ty też nie płacz, Belindo! Musimy pamiętać, że chłopiec nic nie może na to poradzić.

A ojciec Malin dodał:

– Moja matka, Tula, także była dotknięta. Ale była to osoba czarująca. W młodości zawsze pragnąłem też być taki. Teraz jednak wdzięczny jestem losowi, że mi tego oszczędził. Ulvar musi mieć w sobie potwornie dużo zła. Malin ma rację, musimy być wyrozumiali.

Jego słowa podziałały uspokajająco. Ceremonia została zakończona godnie, a wkrótce zapomniano o całym epizodzie.

W sercach jednak zachowali pamięć tej makabrycznej chwili, kiedy podczas ślubu Malin zaczęły bić żałobne dzwony.

Загрузка...