O, tak, Tengel Zły znalazł odpowiednie dla siebie narzędzie!
Tej nocy Ulvar miał okropny sen. Siedział w jakimś bagnie czy też w kloace pełnej najobrzydliwszych ekskrementów. Maź oblepiała jego ciało, chciał wyciągnąć w górę ręce, ale z palców spływały gęste strugi cieczy, które jakby wiązały go z tym gnojem.
Krzyczał głucho z przerażenia, bo za nim posuwała się jakaś wyjątkowo paskudna istota. Bez trudu poruszała się w gnoju i zdecydowanie zbliżała się od tyłu do Ulvara.
A on walczył, żeby uciec, poruszał z trudem omdlewającymi rękami, serce tłukło, jakby chciało się wyrwać z piersi i…
– Ulvar! Ulvar!
Ktoś szarpał go za ramię, chcąc go obudzić.
Otworzył oczy i spojrzał w zmartwioną twarz brata.
– Ulvar, dlaczego krzyczysz tak strasznie?
Ulvar wpadł w złość.
– Nie mieszaj się w nie swoje sprawy – syknął, ale czuł, że jego ciało spływa potem, a pościel jest cała mokra.
– Chciałem cię tylko wyrwać z koszmaru.
Ulvar wstał, żeby zmienić bieliznę. Odwrócił się do Marca plecami, nie chciał z nim rozmawiać.
Bo teraz domyślał się, kim był ten, który płynął za nim. To musiał być Tengel Zły! Może chciał powiedzieć Ulvarowi coś ważnego? I wtedy ten głupi, ten świętoszek…
Stał z prześcieradłem w ręce.
Zatem musiało chyba być tak, że on, Ulvar, spodobał się Tengelowi Złemu. Mogło być tak, że on sam został wybrany przez złego przodka i ma wypełnić dla niego wielkie zadanie. Jedno jest pewne: Tengel Zły jest straszliwym sojusznikiem. Potwór, którego słowo ludzkie opisać nie zdoła.
Ulvar poczuł, że zimny pot spływa mu strumieniem wzdłuż kręgosłupa i mimo woli gwałtownie zadrżał, nie był w stanie tego opanować.
Od tego dnia Ulvar był jak odmieniony.
Oczywiście przedtem był też niebywale kłopotliwy, a nawet w różnych sytuacjach niebezpieczny. Ale przeważnie było to gadanie, puste pogróżki. Teraz jednak stał się nieobliczalny. Dały o sobie znać wszystkie najgorsze cechy dotkniętego, którymi był obciążony.
Dostatecznie dużo już naczytał się o historii Ludzi Lodu, nie chciał tracić na to więcej czasu. To, że nie przeczytał rozdziału o szarym ludku, nie miało znaczenia, bo Heike i Vinga nie opisali rytuału wywoływania duchów ani nie zapisali odpowiednich formułek, więc i tak niczego by się nie nauczył. Nie mógł też dostać się do skarbu, bo go nie było w Lipowej Alei ani w pobliżu. Usłyszał kiedyś przypadkiem, że skarb przechowywany jest w mieście, w specjalnej skrytce w banku. Słowa te nie były, oczywiście, przeznaczone dla Ulvara, ale on już od dawna nieustannie nastawiał uszu, gdy tylko mógł coś podsłuchać. Wtedy zresztą dowiedział się też, że dostęp do skarbu może mieć tylko człowiek znający hasło. Tak więc dla niego sprawa była zamknięta.
Specjalnością Ulvara stało się podsłuchiwanie pod drzwiami. Tylu tajemniczych rzeczy można się było dowiedzieć w ten sposób.
Ale co tam, to wszystko drobiazgi nie mające znaczenia. Teraz Ulvar miał tylko jeden jedyny cel: służyć swemu budzącemu grozę władcy. A to mógł prawdopodobnie najlepiej spełnić za pomocą fletu.
Do wszystkich diabłów! To nie będzie łatwe!
Ulvar nie przestawał rozmyślać, jak się do tego zabrać. Bezradnie przyglądał się gałązkom wierzbiny nad rzeką, ale zbliżało się Boże Narodzenie i nie ma mowy, żeby o tej porze ktoś potrafił zrobić piszczałkę. Kora po prostu nie zejdzie z gałązki, popęka na kawałki. A zresztą on sam nigdy nie zdołał wydobyć więcej niż dwa żałosne dźwięki z takiej piszczałki. Jeden, kiedy zatykał palcem otwór i drugi, gdy go nie zatykał.
Prawdę mówiąc, co to za dźwięki? Jakieś syczące popiskiwania.
Viljar z Lipowej Alei przyszedł któregoś ranka i zapytał, czy Ulvar by nie zebrał sieci z jeziora. Z dawnych czasów mieli prawo połowu na jeziorze, bo przecież kiedyś należało ono do Elistrand. Ulvar pogrążony w swoich rozmyślaniach miał największą ochotę odesłać Viljara do diabła, ale w końcu uznał, że skoro i tak nie ma nic innego do roboty, to dlaczego by nie? Na jeziorze przynajmniej nikt mu nie będzie przeszkadzał głupimi pytaniami.
Spadł właśnie pierwszy śnieg; pokrywał brudnoszarą mazistą powłoką ziemię i wyglądało na to, że lada moment stopnieje.
Ulvar ruszył w drogę po rozmokłej brei, zostawiając za sobą głębokie ślady. Umiał zebrać sieci sam, robił to już wielokrotnie. Zawsze wtedy dzielili się połowem. Część zostawała w Lipowej Alei, a część dostawała Malin. Marca nie było w domu. Chodził teraz do wyższych klas i musiał wstawać wcześnie rano.
Jezioro było spokojne, sprawiało wrażenie opuszczonego. Inne łodzie rybackie albo były tu już wcześniej, albo też pojawią się koło południa. Zepchnął łódź po ośnieżonym brzegu i lekko zsunął ją na wodę.
Kiedy Ulvar wyciągał ostatnią sieć, zaczęło się dziać coś dziwnego.
Dzień od rana był szary i chmury wisiały nisko nad ziemią niczym gęsta mgła, lecz to nie wyjaśniało zdarzeń.
Ulvar rozejrzał się nerwowo, szybko wyciągnął sieć i usiadł na ławeczce przy wiosłach.
Skąd się bierze ta ciemna mgła? Czy to chmury? A może obłok pary unoszącej się z wody?
Nagle znalazł się w samym centrum tego obłoku, całkowicie nim otulony, nie widział prawie nic. A dopiero co dostrzegał przecież brzeg. Mgła najwyraźniej wydobywała się z wody i unosiła w górę, ale też jakby zalewała go od góry, od strony chmur, i otaczała ze wszystkich stron.
Chwycił za wiosła, lecz uczynił to tak gwałtownie, że jedno wyskoczyło z dulki i uderzyło o burtę łodzi. Pospiesznie ulokował wiosło na miejscu i potem siedział bez ruchu z rękami na kolanach.
Uświadomił sobie, że ma w łodzi pasażera, mgła jednak była tak gęsta, że wszystko tonęło w ciemności. Rozpoznawał jedynie kontury postaci usadowionej na przedniej ławeczce.
Jakaś trudna do nazwania groza napełniła jego duszę. Domyślał się, kto tam siedzi. I zdawał sobie sprawę, że to, co tam jest, to jedynie siła myśli! Skąd bowiem mógłby się tu wziąć rzeczywisty Tengel Zły?
Ulvar starał się opanować panikę, trzymał się mocno burty łodzi, tłumił jak mógł pragnienie, by wyskoczyć do wody i na łeb, na szyję uciekać jak najdalej. Dygotał, mdłości dławiły go w gardle i czuł, że mokry, ciepły strumień moczu spływa mu po udach. Kręciło mu się w głowie, miał wrażenie, że zemdleje. Niekontrolowane jęki wydobywały się nieustannie z jego ust i nie był w stanie tego powstrzymać.
Od istoty na dziobie łodzi cuchnęło potwornie. Mimo gęstej mgły mógł widzieć obłok śmierdzącego pyłu, który otaczał jego nieproszonego pasażera.
Po chwili w mózgu Ulvara zaczęły się pojawiać myśli kogoś innego i wola kogoś innego. Nie padło ani jedno słowo, nie rozległ się ani jeden dźwięk z wyjątkiem jęków przerażonego chłopca, mimo to otrzymał on polecenia równie wyraźne, jakby każde słowo zostało wyryte w jego głowie. Tylko że nie było żadnych słów, jedynie myśli.
„Ty, mój wasalu, uczniu i niewolniku! Masz słuchać moich poleceń i wypełniać je dokładnie.”
– T…t…tak – wyjąkał Ulvar, bliski utraty przytomności ze strachu.
W jego głowie pojawiła się kolejna informacja: „Mój własny flet został zniszczony. Podobnie jak inny flet, który zdobyła jedna z moich służebnic. Oba zostały unieszkodliwione przez mego podłego wroga.”
Przez Shirę, pomyślał Ulvar i w tym momencie coś groźnie trzasnęło w jego głowie. Powinien bardziej uważać na swoje myśli. Nie pozwolił więc już sobie na konkluzję, że służebnicą, o której budząca trwogę zjawa mówi, była Tula. Tula jednak odwróciła się od swego złego przodka…
Ulvar tego nie uczyni. Nigdy by się nie odważył.
Uczucie zadowolenia płynące od zjawy uświadomiło Ulvarowi, że obcy rejestruje każdą najdrobniejszą jego myśl.
Ów dziwny wewnętrzny głos mówił dalej: „Ty masz pewną możliwość, choć musisz wiedzieć, że jest ona niewielka. Biada ci, jeśli ją zaprzepaścisz! W mieście jest pewna kobieta, która ma stary flet. Ona sama nawet o tym nie wie, ale ty pójdziesz tam i zdobędziesz ten flet. On nie jest najlepszy dla naszego celu, ale możesz zdobyć tylko ten, innego nie ma. Dostaniesz ode mnie instrukcje. Flet da się naprawić.
Ulvar pomyślał: Ale jak odnajdę tę kobietę?
„Pokażę ci drogę” – przemknęło mu przez głowę i zaraz mgła zaczęła rzednąć. Ukazało się znowu czyste jezioro. Ławeczka na dziobie łodzi była pusta.
Ulvar czuł, że świadomość go opuszcza, i pospiesznie położył się na dnie łodzi, by nie wypaść do wody.
Ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego, myślał, ale mrok spłynął na niego i stłumił wszelkie uczucia. Nie chcę, nie mogę, on był taki ohydny!
Ale w żadnym razie nie odważę się też powiedzieć: nie.
Kiedy wspomnienie wydarzeń zbladło, Ulvar śmiał się ze swojego przerażenia. Oczywiście, że chce pomagać Tengelowi Złemu! Tengel jest przecież jego mistrzem, jego gwiazdą przewodnią!
Jakiż to honor! Jaka cześć zostać wybranym, nikt przedtem tego zaszczytu nie dostąpił. Owszem, Tula, lecz ona zdradziła swego wielkiego przodka.
Zły Tengel przekona się, że można polegać na Złym Ulvarze!
Bardzo szybko otrzymał instrukcje. W obrzydliwym, dławiącym marzeniu sennym dostał polecenie, że ma udać się do miasta, do Christianii. Kroki jego zostaną skierowane we właściwą stronę, nie należy się niczym martwić.
Zadanie polegało na tym, że powinien nawiązać rozmowę z pewną kobietą, którą spotka, i musi towarzyszyć jej do domu.
Szansa nadarzyła się bardzo szybko. Mógł, nie zwracając niczyjej uwagi, pojechać do Christianii i przenocować w mieście, gdyby zaszła potrzeba. Wszyscy domownicy wybrali się do znajomych z wizytą i mieli tam zostać przez sobotę i niedzielę. Bez przekonania prosili go, by im towarzyszył, ale on wymówił się chorobą. Coś z gardłem…
Przyjęli tłumaczenie z wyraźną ulgą.
Tylko Marco posłał mu wymowne spojrzenie. Przeklęty Marco, czasami to bardzo męczące mieć brata bliźniaka, przed którym tak niewiele można ukryć.
Zimowy zmierzch zapadał wcześnie. Ulvar błądził po głównych ulicach Christianii i czuł się cudownie wolny. Mrok osłaniał go przed ciekawskimi spojrzeniami przechodniów, kołnierz baraniego kożuszka miał wysoko postawiony i naprawdę nie zwracał niczyjej uwagi. Był niski, to prawda, i miał krzywe nogi jak po angielskiej chorobie, ale przecież w dzieciństwie nie dostał ani kropli matczynego mleka, poza tym jednak nie wyróżniał się specjalnie. A zresztą nigdy nie przejmował się tym, co ludzie o nim myślą.
Zabrał na drogę odpowiednią sumę pieniędzy, bo coś mu mówiło, że mogą się przydać. Nie wszystkie należały do niego, ale skąpiec Per może w końcu zafundować to i owo swojemu biednemu przybranemu synowi. W każdym razie Ulvar tak uważał.
Wsłuchiwał się w wewnętrzne impulsy, a te kierowały go w stronę jakiegoś rynku. Ulvar nie znał nazw ulic Christianii. Nie mógł jednak nie zauważyć, że zagłębia się w nędzną dzielnicę. Domy były nieduże i zniszczone, a ludzie, którzy chodzili po ulicach, w żadnym razie nie należeli do arystokracji. Bez przerwy potykał się o pijaków, którzy zasnęli na trotuarze. Raz po raz kopał któregoś z obrzydzeniem. Zamarzną tu w nocy na śmierć, myślał, ale nie ubolewał nad tym. Mają to, na co zasłużyli. Nigdy nie żywił żadnych szlachetniejszych uczuć dla bliźnich.
Teraz wiedział, że jest blisko celu. W całym ciele wibrowała niecierpliwość Tengela Złego. Ulvar rozglądał się. Choć wieczór był zimny, na ulicach znajdowało się zdumiewająco dużo ludzi. Handel na rynku już się zakończył, mimo to wielu kupców stało przy swoich straganach, mają tu chyba zamiar nocować, by nie zbierać towarów i nie rozkładać ich znowu rano.
Czy to ta kobieta, do której z woli Tengela Złego ma się zbliżyć? Tamta na chodniku? Ale, rany boskie, to przecież jest…
Tak, to ta, to ona, czuł to wyraźnie. Denerwująca niecierpliwość mieszała się z uczuciem zadowolenia; pulsowało mu w skroniach, w mózgu myśli Tengela…
Prostytutka? Miał rozmawiać z ulicznicą i prosić, by pozwoliła mu iść ze sobą do domu? Czuł, że twarz mu płonie. Ukradkiem obserwował kobietę.
Młoda nie była, jej najlepsze lata minęły już dość dawno temu, ale zachowała coś w rodzaju elegancji. Dojrzała kobieta w kapeluszu ozdobionym wysokimi piórami i mnóstwem wstążek, o sporym brzuchu ściśniętym mocno gorsetem.
Mimo wszystko nie wyglądała najgorzej. Włosy, które opadały kędzierzawą chmurą na twarz, były kasztanoworude, Ulvar widział to wyraźnie, bo kobieta stała w kręgu światła latarni. I chociaż była zbyt jaskrawo umalowana, to miała w sobie jakiś styl, niebrzydkie rysy i blask w oczach.
Przyszła mu do głowy podniecająca myśl. Dlaczegóż by nie?
W ciągu ostatnich miesięcy był tak zajęty księgami Ludzi Lodu, że nawet nie zauważył, iż on sam przemienił się z chłopca w młodego mężczyznę. Od czasu do czasu pospiesznie sam się zaspokajał i to rozwiązywało jego problemy w tej dziedzinie.
Ale z prawdziwą kobietą?
Dla Ulvara nie miało znaczenia, że to kobieta tego rodzaju. Była wystarczająco zmysłowa, by pobudzić jego fantazję. A pieniędzy miał dość.
Poza tym jego pan i władca sobie tego życzył.
Podszedł więc bliżej i mruknął: „Dobry wieczór”.
Odwróciła się zaskoczona. Być może jego ostry głos trochę ją przestraszył? Ulvar stał w cieniu, więc widział tylko, że to mężczyzna w ładnym kożuszku, sięgający jej do ramion. Ubrany był dobrze i pobrzękiwał trzymanymi w kieszeni monetami, ale czy trochę nie za młody?
– Co to za dzidziuś? – powiedziała udając rozbawioną. – Mleko pod nosem już ci wyschło?
– Mam dwadzieścia lat – skłamał Ulvar. Naprawdę miał teraz siedemnaście i pół. – I pomyślałem sobie, że zaproponuję pięknej pani, iż odprowadzę ją do domu. Nigdy nie wiadomo, jaki nędznik może stanąć na drodze urodziwej kobiety.
Było tak, jakby ktoś inny przemawiał przez niego, bo on sam nigdy specjalnie słów nie dobierał. A takt i elegancja także nie należały do jego cnót.
Kobieta zaśmiała się ochryple.
– Naprawdę umiesz się wyrażać, mój chłopcze! Ale to by cię kosztowało jakiś banknocik.
– Ile? – zapytał rzeczowo.
Wymieniła jakąś śmieszną sumę. Widocznie zapotrzebowanie na jej usługi w ostatnich latach spadło.
– Zapłacę dwa razy tyle, jeśli pozwoli mi pani odprowadzić się aż do mieszkania – oświadczył Ulvar z elegancją.
– Jezu, a co to za facet mi się trafił, co chce płacić więcej, niż mówię!
Ulvar nieostrożnie postąpił parę kroków naprzód i kobieta krzyknęła, przestraszona.
– Nie, fuj, a cóż to za maszkara! Ciebie nie chcę tknąć nawet pogrzebaczem!
– Nawet gdybyś wiedziała, co mam do zaoferowania?
Roześmiała się nerwowo i cofnęła o krok.
– Do zaoferowania? Co masz na myśli? Co ty możesz mieć do pokazania? Cały jesteś taki malutki?
Ulvar przewidział to pytanie i był przygotowany. Pospiesznie rozchylił poły kożucha i pozwolił jej spojrzeć.
– Boże, zmiłuj się, ale cudo! – krzyknęła tym swoim wulgarnym głosem. Ale wyraźnie jej zaimponował. – I już w pełnej gotowości, no, no! Chodź! Na co jeszcze czekamy?
Ujęła go pod rękę i poprowadziła w dół ulicy.
– Jak to się stało, chłopcze, że masz taki straszny wygląd? – zapytała ochryple, a rękę wsunęła mu pod kożuch, jakby chciała się przekonać, że to, co przed chwilą widziała, jest jednak rzeczywiste.
– E tam – odparł Ulvar obojętnie. – Nie wiem. Już się zresztą przyzwyczaiłem do swojej gęby i uważam, że jest bardzo przydatna.
Kobieta zadrżała, ale roześmiała się tylko. Nigdy w swoim grzesznym życiu nie spotkała mężczyzny tak obdarowanego jak ten młodzieniec. W ogóle ostatnimi laty nie mogła już znaleźć mężczyzny, który byłby w stanie zaspokoić jej potrzeby. No, ale teraz! Żeby on tylko nie był taki paskudny!
I ta stara, zniszczona kobieta poczuła znowu od dawna nieznany dreszcz oczekiwania. Nie pamiętała już, od kiedy spełnia swoje obowiązki, sama nie doznając niczego.
Doszli do domu w mocno podejrzanej okolicy. Kobieta otworzyła bramę i wpuściła go na wąskie schody. Na klatce pachniało kapuśniakiem, a w pokoju tanimi perfumami.
Zapaliła naftową lampę i Ulvar zobaczył pokój ozdobiony pluszowymi narzutami i orientalnymi tapetami. Łóżko, które służyło także jako kanapa, pokryte było tanią tkaniną w krzykliwy wzór.
– Miło tu, no nie? – zapytała kokieteryjnie przekrzywiając głowę. Wyjęła szpilki, zdjęła kapelusz i umieściła go na wieszaku.
Ulvar zdjął kożuch. Kobieta rozbierała się nie tracąc czasu. Zrzucała jedną sztukę ubrania po drugiej, potem odwróciła się do niego, by rozpiął jej gorset.
Do diabła, myślał Ulvar. Do diabła! Teraz poznasz prawdziwego mężczyznę, ty stara… Teraz Ulvar z Ludzi Lodu będzie miał pierwszą kobietę w życiu, i to nie są przelewki, możesz być pewna! Ty cholerna, stara zdziro, teraz będziesz miała mężczyznę swojego życia!
Przykręciła lampę do minimum i odwróciła się do niego. Zaczęła go rozbierać powolnymi, pieszczotliwymi ruchami. Ulvar pojęcia nie miał, że to z jej strony po prostu rutyna, był podniecony do granic wytrzymałości. W końcu ona położyła się na nędznym łóżku. Jej skóra bielała w mroku. Kobieta była wielka jak maciora w Lipowej Alei.
Ulvar wziął ją z gwałtownością, która sprawiła, że ulicznica jęknęła, ale było oczywiste, że nie sprawia jej to przykrości. Ulvar zagłębiał się w niej, poznawał to niezwykłe uczucie oszołomienia, bezgranicznego pogrążenia się we wzburzonej fali, która go porwała, zmyła wszelką brzydotę, pospolitość i obojętność. Kobieta krzyczała z rozkoszy, gdy osiągnęła spełnienie, coś, co nie zdarzyło jej się w objęciach mężczyzny od wielu lat. Bo ten podobny do diabła młodzieniec dawał jej rozkosz pomieszaną z przerażeniem, podniecające uczucie nieznanej dotychczas perwersji. Było to jednak niezbędne, by rozpalić tę zobojętniałą już na tak wiele, podstarzałą rozdawczynię rozkoszy.
Po wszystkim udusił ją jej własnym aksamitnym paskiem.
I zaczął przetrząsać pokój w poszukiwaniu fletu.
Duch Tengela Złego opuścił go teraz. Poznawał to po niezwykłej swobodzie uczuć. W rzeczywistości siła woli potężnego przodka opuściła go w momencie, kiedy znalazł się w tym pokoju. Był we właściwym miejscu i wiedział, co ma zrobić. Dalsze kierowanie jego postępowaniem było zbędne.
Nie przejmując się nagością martwej kobiety o wytrzeszczonych oczach i obrzmiałym języku wyciągniętym na brodę, Ulvar metodycznie przeszukiwał mieszkanie. Gospodyni nie należała do najporządniejszych; pod barwną dekoracją kryła się po kątach brudna bielizna, jakieś stare gazety i dosłownie zwały kurzu. Gdyby w pokoju było więcej światła, Ulvar musiałby się z pewnością zastanowić nad obrzydliwymi ranami na jej ciele. Ale nie miał już dla niej czasu.
Stał w jednym kącie pokoju i przyglądał się szafie na ubrania w drugim kącie. Oczywiście, już dokładnie przeszukał wnętrze szafy, ale teraz wzrok jego padł na górę mebla i zobaczył, że leży tam jakiś instrument smyczkowy, skrzypce czy altówka, a także harmonia. Z miejsca, w którym stał, nic więcej nie widział, ale mógłby się założyć o własną duszę, że znajduje się tam również flet. Było to zresztą ostatnie możliwe miejsce w tak starannie przeszukanym pomieszczeniu.
Instrumenty kobieta musiała najwyraźniej po kimś odziedziczyć. Tak można było wnioskować po grubej warstwie kurzu, jaka je okrywała.
I oto dokładnie w tym momencie triumfu, w tej chwili, gdy zamierzał zrobić tych kilka ostatnich kroków i zobaczyć, co leży na szafie, drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł jakiś człowiek. Rosły mężczyzna, który swoją postacią wypełnił całe drzwi.
Przez sekundę Ulvar stał jak sparaliżowany. Mężczyzna spoglądał to na niego, to na leżącą na łóżku kobietę.
– Agda? – powiedział ochryple. – Agda…
Potem zwrócił się do Ulvara.
– Co, do cholery, tutaj…
Ulvar nie słuchał dalej. Miał w głowie tylko jedną myśl: flet. Ucieczka bez fletu nie wchodziła w rachubę. Rzucił się naprzód. Przewrócił stół i jakieś krzesło, dopadł do szafy i uchwycił się jej górnej krawędzi. Poczuł ręką jakiś podłużny kształt… coś obłego z drewna, macał, żeby to dostać…
Obcy mężczyzna także ocknął się do życia. Z rykiem rzucił się do wiszącego na szafie Ulvara, szarpnął nimi ściągnął na ziemię.
– Ty przeklęty morderco! – wrzeszczał.
Ulvar zawył z rozczarowania, gdy poczuł, że flet wymknął mu się z ręki, potoczył się i spadł na podłogę za szafą. Mężczyzna nie puszczał Ulvara i wciąż wzywał pomocy.
Jacyś ludzie zaczęli wbiegać do pokoju, dom okazał się nagle pełen żywych istot. Ulvar wyrywał się, gryzł i drapał tego, który go trzymał, żółte oczy miotały skry, a gdy przeciwnik ujrzał na moment jego twarz, doznał szoku. Korzystając z tego Ulvar wyciągnął nóż. Machał nim na oślep, ale nie trafiał, a wkrótce został pojmany.
– O rany, a co to za czort? – zapytał ktoś. – Skąd on się tu wziął?
Ulvar wrzeszczał:
– Nakazuję, niech was wszystkich piekło pochłonie, nakazuję!
Bo czytał przecież o Ulvhedinie i zaklęciach. Jego słowa nie miały jednak żadnej mocy. W sromocie i poniżeniu, bez fletu, wyjący niczym demon wichru, został Ulvar wyniesiony na ulicę.
Dlaczego, dlaczego nie nauczyłem się niczego o czarach? myślał w rozpaczy. Skarb Ludzi Lodu. Powinienem mieć skarb Ludzi Lodu, wtedy mógłbym ich wszystkich przemienić w proch. Tula umiała to robić. Zrobiła to przecież kiedyś z jedną wstrętną babą.
Ale zamienić nikogo w pył nie umiał ani on, ani Tula, ani w ogóle nikt z Ludzi Lodu. Tuli pomogły cztery demony, co po przeczytaniu ksiąg Ludzi Lodu powinien był rozumieć.
Ulvar widywał różne istoty na cmentarzu. Wiedział, jakie cechy obciążonych ma on sam. Ale żadna, żadna z nich nie mogła mu pomóc teraz, może zresztą głównie dlatego, że ogarnięty paniką nie wiedział, co robi.
Dla kogoś tak spragnionego przewagi nad ludźmi jak Ulvar była to straszliwa udręka.
Jedyne, co był w stanie robić, to bronić się najzupełniej instynktownie. Ciął więc nożem na prawo i na lewo, dopóki ktoś nie wykręcił mu trzymającej broń ręki i nie odebrał noża; potem już tylko pluł, parskał i miotał najokropniejsze przekleństwa. Jego ostre zęby co chwila wbijały się w czyjąś rękę, ramię, ucho. Kopał i tłukł pięściami mężczyzn, kobietom wyrywał wielkie pęki włosów.
– Zatłuc go! – krzyczał jeden z ludzi, a drugi wymierzył Ulvarowi potężny cios w twarz. Ile już takich ciosów dostał, nie byłby w stanie powiedzieć. Czuł się jak bity kotlet.
– To nie człowiek, to przecież diabeł, chyba widzicie! – wrzeszczała jedna z kobiet. – Zróbcie z nim koniec!
Pojawiło się kilku zwabionych hałasami policjantów i to go uratowało.
– Stać! Co się tutaj dzieje?
Tłum wrzeszczał, ludzie wykrzykiwali coś jeden przez drugiego, a policjanci próbowali ich uspokoić.
– No, no, nie będzie tutaj żadnych samosądów. Tym gagatkiem my się zajmiemy!
Ktoś krzyczał coś o gilotynie. Brzmiało to okropnie, Ulvar próbował się wyrwać, ale zbyt wiele rąk go trzymało.
– Nic, nie, nie będzie żadnych pokazowych egzekucji! – wołał jeden z policjantów. – Ale dożywotnie zamknięcie w domu wariatów też nie jest niczym wesołym.
Ulvar we wściekłym proteście wygiął się jak łuk. Ale żądni zemsty ludzie trzymali go mocno. Tengelu Zły, przybądź i pomóż mi, myślał przerażony, bliski szaleństwa.
Ale przodek milczał. Ulvar kopnął potężnie jednego z policjantów, który podszedł zbyt blisko, co miało taki skutek, że drugi podniósł pałkę i wymierzył pojmanemu ogłuszający cios.
Dokładnie w chwili, gdy Ulvar tracił świadomość, poczuł nagle potworne gorąco, jakby ogarnął go ogień. było to uczucie tak intensywne, że wprost nieznośne. Słyszał nad sobą krzyk:
– O Boże! Dom Agdy się pali! Pewnie w zamieszaniu ktoś przewrócił lampę.
Flet, zajęczało coś w głowie Ulvara, a potem pochłonęła go ciemność.
Nic dziwnego, że Tengel Zły milczał. Drogocenny flet przepadł. Tengel Zły nie potrzebował już Ulvara.