ROZDZIAŁ SZÓSTY

Znowu zrobiło mi się niedobrze. Uświadomiłem sobie, że ten potwór podróżował z Iowa tuż obok mnie. Nie mogłem tego znieść. Nie jestem zbyt delikatny. W Moskwie przynajmniej raz na tydzień ukrywałem się w kanałach. Ale nic dotychczas nie zrobiło na mnie takiego wrażenia.

— Może jeszcze ciągle możemy go uratować — powiedziałem i odetchnąłem głęboko.

Jednak nie wydawało mi się to możliwe. Byłem przekonany, że każdy opanowany przez potwora musi umrzeć, gdyż jest zupełnie stracony. Chyba miałem zabobonne przeświadczenie, że one pożerają duszę.

— Zapomnij o Jandsie — rozkazał Starzec.

— Ale…

— Powiedziałem ci! Nawet jeśli mógłbyś go uratować, to nie miałoby to znaczenia. Dla nikogo… — Zamyślił się.

Zrozumiałem o czym mówił, dlatego więcej nie pytałem. Zasada, w myśl której jednostka jest najważniejsza, nie pozwalała nam użyć Jarvisa jako królika doświadczalnego. Nie wiem tylko, czy zrozumieliby to ludzie mieszkający w tym kraju. Pomyślałem sobie, że sam przed sobą się usprawiedliwiam. Ale naprawdę lubiłem Jarvisa.

Starzec przeszedł ostrożnie obok nieprzytomnego agenta i stanął obok Mary.

— Połącz mnie z Prezydentem, użyj tajnego kodu. Mary podeszła do biurka. Słyszałem jak mówiła, ale całą moją uwagę wciąż skupiał pasożyt. Cały czas pulsował.

— Nie mogę się z nim połączyć. Jego asystent jest na ekranie.

— Który? — zapytał Starzec.

— McDonough.

Na naszych twarzach pojawił się grymas niesmaku. McDonough był inteligentnym i ogólnie lubianym człowiekiem, od kiedy przestał być włamywaczem. Prezydent traktuje go jak kozła ofiarnego.

Starzec gwałtownie wyłączył wizjer, gdy dowiedział się, że nie może uzyskać połączenia. Nie wyglądał najlepiej. Wziął kilka głębszych oddechów i jego twarz złagodniała.

— Dave! Przyprowadź mi tutaj doktora Gravesa. Reszta niech się trzyma z daleka!

Szef laboratorium pojawił się szybko.

— Doktorze — powiedział Starzec — mamy jednego. Ten na pewno nie jest martwy!

Graves spojrzał na Jarvisa, potem na jego plecy.

— Interesujące — stwierdził — możliwe, że to jednak żyje. Pochylił się nad ciałem, żeby przyjrzeć się dokładnie.

— Uważaj! — krzyknął Starzec.

— Przecież muszę go zbadać…

— Do cholery, nie możesz pojąć, że zagraża ci niebezpieczeństwo. Chcę żebyś to zbadał, ale przede wszystkim zalecam ostrożność. Musisz utrzymać to przy życiu, nie możesz pozwolić temu uciec. A przede wszystkim uważaj na siebie. Moje ostrzeżenia nie są bezpodstawne.

Graves uśmiechnął się.

— Nie obawiam się tego. Ja…

— Masz się obawiać! To rozkaz!

— Chciałem tylko powiedzieć, że chcę umieścić pasożyta w inkubatorze. A żeby to zrobić, należy zdjąć go z tego człowieka. Ten martwy, którego dostarczyłeś właściwie w ogóle nie został zbadany. Był martwy, bo go udusiłeś. To stworzenie potrzebuje tlenu. Nie tak jak my, ale tlenu dostarczonego przez żywiciela. Może wystarczyłby mu duży pies.

— Nie — zdecydował Starzec. — Zostaw go tak.

— Co? — Graves popatrzył na niego zdziwiony. — Czy ten człowiek jest ochotnikiem?

Starzec nie odpowiedział od razu. To było trudne pytanie.

— Ludzie, biorący udział w doświadczeniach laboratoryjnych, są ochotnikami. Etyka zawodowa. Chyba to rozumiesz?

— Doktorze Graves, każdy z agentów w mojej Sekcji jest ochotnikiem, dlatego też godzi się na wszystko, co ja uznam za konieczne. Każdy z nich jest do tego zobowiązany. Proszę się zastosować do moich rozkazów, przynieść nosze i zabrać go stąd. I jak wspomniałem proszę być ostrożnym — Starzec powiedział zdecydowanie.

Odesłał nas, jak tylko wynieśli Jarvisa. Wszyscy wybraliśmy się na drinka. Zdecydowanie nikt z nas nie był w dobrej formie. Najgorzej jednak było z Davidsonem. Bardzo chciałem mu pomóc.

— Słuchaj Dave, czuję się tak samo źle z powodu tych dziewczyn, ale nie mogliśmy zrobić nic innego. Wbij to sobie do głowy. Nie było innego wyjścia!

— Było aż tak źle? — zapytała Mary.

— Raczej tak. Nie wiem ile ich zabiliśmy, może sześć, może więcej… Właściwie zlikwidowaliśmy tylko pasożyty. Odwróciłem się do Dave’a.

— Rozumiesz to? Wyglądał już trochę lepiej.

— Tak. Oni nie byli ludźmi — mówił powoli. — Powinienem przecież umieć zabić nawet własnego brata, gdyby to było konieczne. A to nie byli ludzie. Celowałem, a one spokojnie podchodziły do mnie. Nie, to nie byli… — przerwał.

Było mi go żal. Po chwili wstał. Wiedziałem, że pójdzie po zastrzyk, który go uleczy. Mary i ja tymczasem próbowaliśmy jeszcze przeanalizować to wszystko. Nie doszliśmy do niczego. W końcu Mary stwierdziła, że jest śpiąca i poszła do żeńskiej sypialni. Starzec na wszelki wypadek kazał nam nocować w biurze. Poszedłem do skrzydła dla mężczyzn i wskoczyłem do śpiwora. Ale nie mogłem zasnąć. Cały czas słyszałem jakieś hałasy, nie mogłem się również opędzić od obrazu stacji telewizyjnej w DesMoines.

Obudził mnie alarm. Szybko się ubrałem.

— Stan pełnej gotowości! Pozamykać wszystkie okna i drzwi. Wszyscy mają być natychmiast w sali konferencyjnej — usłyszałem głos Starca w interkomie.

Właściwie nie dotyczyły mnie żadne rozkazy dla personelu, ale powlokłem się tunelem ze skrzydła mieszkalnego do biur.

Starzec już siedział w wielkiej sali. Wyglądał ponuro. Chciałem go zapytać, co się stało, ale wokół niego kręciło się z tuzin szaleńców, którzy chyba też chcieli się czegoś dowiedzieć. Starzec dostrzegł mnie wśród tłumu i kazał mi iść do strażnika przy głównych drzwiach po listę obecnych w budynku. Kiedy ją przeczytał okazało się, że na sali są wszyscy od starej panny Haines, prywatnej sekretarki Starca, do kelnera z klubu dla personelu. Oczywiście oprócz strażnika i Jarvisa. Wiadomo było, że lista jest dokładna. Każde wejście i wyjście w tym budynku było zapisywane dokładniej niż przychody i rozchody w banku.

Zostałem ponownie wysłany do strażnika. Tym razem, by go przekonać, że może zejść z posterunku i pójść ze mną. Kiedy wróciliśmy, na sali był także Jarvis. Zajmował się nim Graves i jeden z laborantów. Stał na własnych nogach, ubrany w szpitalną piżamę. Wydawało się, że jest przytomny. Jasne jednak było, że jest pod wpływem narkotyków. Spojrzałem na niego i natychmiast zrozumiałem, o co chodzi. Zresztą po chwili Starzec pozbawił mnie wszelkich wątpliwości. Ze spokojem wyciągnął broń i wycelował w zebranych.

— Jeden ze stworów dokonujących inwazji został wypuszczony i jest teraz między nami — powiedział. — Niektórzy z was aż za dobrze rozumieją, co to oznacza. Reszcie postaram się wytłumaczyć. Bezpieczeństwo całej ludzkości zależy teraz od waszego posłuszeństwa, dyscypliny i całkowitego współdziałania — krótko, ale konkretnie starał się wytłumaczyć czym jest pasożyt i co nam grozi w tej sytuacji. — A więc to stworzenie przebywa teraz z nami, w tym pomieszczeniu. Jeden z nas wygląda jak człowiek, ale już nim nie jest. To automat wykonujący polecenia naszego wroga.

Na sali zapanowała grobowa cisza. Ludzie spoglądali na siebie ukradkiem, a niektórzy próbowali się nawet odsuwać od stojących najbliżej. Przed chwilą stanowiliśmy zgrany zespół, który łączyła praca w tym niezwykłym miejscu. Teraz był to tłum, w którym każdy jest podejrzany. Ja także czułem się zagrożony i starałem się odsunąć jak najdalej od człowieka, który stał obok mnie. To był Ronald, kelner z klubu. Znaliśmy się od lat.

Widziałem jak Graves podszedł do Starca.

— Szefie, chciałbym żebyś wiedział, że podjąłem wszystkie możliwe środki ostrożności…

— Przestań! Wyprowadź Jarvisa na środek sali. I zdejmijz niego tę szmatę.

Graves nie dyskutował więcej i podszedł do współpracownika. Prowadził go jak nieprzytomnego. Jarvis wyglądał strasznie. Przygnębiające wrażenie podkreślały sine pręgi na policzku i skroni.

— Obróć go! — rozkazał Starzec. Jarvis bez sprzeciwu pozwolił się odwrócić plecami do zgromadzonych. Widać było ślad po pasożycie — czerwone plamy.

— Wszyscy możecie to zobaczyć — powiedział Starzec. Tutaj znajdowało się to stworzenie.

Kiedy rozbierano Jandsa na sali słychać było szepty i stłumione chichoty. Teraz nagle zapadła cisza.

— Musimy znaleźć tego potwora. Należy schwytać go żywego. Ostrzegam wszystkich nadgorliwych, których swędzą ręce, kiedy dotykają spustu. Jeśli ktoś zabije pasożyta, ja zabiję jego. Jeśli musielibyście strzelać do ofiary, aby ją zatrzymać, strzelajcie w nogi.

— Chodź tutaj! — wskazał na mnie.Zacząłem przedzierać się do niego. Zatrzymał mnie w połowie drogi.

— Graves, niech Jarvis usiądzie tu obok. Zabierz te jego łachy.

Jarvis został prawie przeniesiony z powrotem. Graves z pomocnikiem dołączyli do grupy.

— Wyjmij pistolet i rzuć go na podłogę! — zwrócił się do mnie Starzec.

Mówiąc to, celował w mój brzuch. Bardzo powoli wyjąłem broń i rzuciłem ją na podłogę.

— Teraz zdejmij ubranie. Wszystko.

Nie jestem wstydliwą panienką, ale to był dosyć dziwny rozkaz. Broń Starca szybko pokonała moje zahamowania. Na pewno nie pomogły mi chichoty młodszych dziewcząt, byłem nagi, ale nie miałem wyboru. Pomyślałem sobie, że jestem całkiem niezły.Pomimo to, zarumieniłem się.

Starzec najpierw mnie obejrzał, a potem kazał mi wziąć broń i stanąć obok siebie.

— Odwróć się i pilnuj drzwi! — rozkazał — Dotty teraz ty! Zdejmuj z siebie wszystko!

Dotty była pracowniczką biura. Z całą pewnością alarm zastał ją w łóżku. Miała na sobie tylko bieliznę i przeźroczysty szlafrok. Stanęła na środku i zastygła ze zdumienia.

Starzec pomachał do niej pistoletem.

— Szybciej, ściągaj ubranie! To nie zabawa!

— Czy naprawdę mam to zrobić? — zapytała z niedowierzaniem i odrobiną kokieterii, która była zdecydowanie nie na miejscu.

— Ruszaj się! — wrzasnął Starzec. Przestraszona, zaczęła się rozbierać.

— No dobrze — powiedziała jeszcze — nie musi mnie pan straszyć w ten sposób. — Zagryzła wargi i powoli zdjęła stanik.

— Chyba powinien mi pan dodatkowo zapłacić. Tego niema wśród moich obowiązków — dodała prowokująco, po czym zrzuciła z siebie resztę.

Przybrała jakąś sztuczną pozę, aby należycie zaprezentować swoje wdzięki. Ze względu na sytuację, było to dość żenujące. Owszem miała się czym pochwalić, ale przynajmniej ja nie miałem nastroju, żeby to docenić.

— Stań pod ścianą — wrzasnął ze złością Starzec. — Dalej!

Nie wiem czy robił to specjalnie, ale wybieranie na przemian kobiety i mężczyzny było doskonałym sposobem, żeby zmniejszyć opór do minimum. Mężczyźni byli raczej poważni, choć niektórzy wyglądali na speszonych. Kobiety reagowały inaczej, jedne chichotały, inne rumieniły się, ale żadna nie protestowała za bardzo. Zresztą można było dowiedzieć się dzięki tej sytuacji wielu ciekawych rzeczy o innych. Na przykład jedna dziewczyna, na którą mówiliśmy „Pulpet”, była po prostu chodzącym arsenałem. Nigdy jeszcze nie widziałem takiej ilości pistoletów. Kiedy się rozebrała okazało się, że jest całkiem niewielka.

Poczułem dreszcz, kiedy przyszła kolej na Mary. Moja wspaniała współpracowniczka pokazała, jak można było rozebrać się szybko i nieprowokująco. Starzec powinien wybrać ją jako pierwszą. Mary zachowywała się bardzo naturalnie nawet wtedy, gdy była naga. Dodawało jej to godności i elegancji. Uświadomiłem sobie wtedy, że nic nie mogłoby zmienić moich uczuć do niej. Mary także dołożyła się znacznie do kupy żelastwa. Ona chyba uwielbiała broń.

W końcu wszyscy byli już nadzy, oprócz Starca i panny Haines. Starzec trochę się jej obawiał. Była dużo starsza od niego i często stawiała na swoim. Nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że Starzec się myli. Pasożyt mógł na przykład ukryć się w zakamarkach sufitu i czekać na dogodny moment, żeby zsunąć się na czyjeś plecy.

Starzec wyglądał spokojnie. Podszedł do sterty ubrań i sprawdził ją laską. Wiedział, iż tam nic nie ma. Może chciał zyskać na czasie. W końcu spojrzał na sekretarkę.

— Panno Haines, jeśli będzie pani tak łaskawa, teraz pani kolej.

Starsza pani nawet się nie poruszyła, jakby nie słyszała, co powiedział. Stała, patrząc na niego, statua poświęconego dziewictwa. Wiedziałem, że Starzec zastanawia się co zrobić.

— Szefie, może najpierw ty… Teraz ona albo ty. Nie ma innego rozwiązania. Wyskakuj z ciuchów — szepnąłem do niego.Spojrzał na mnie przeciągle.

— Rozbierz ją. Ja jestem następny. — Zaczął jednak rozpinać zamek od spodni.

Zawołałem Mary i powiedziałem jej, żeby wzięła kilka kobiet i rozebrała pannę Haines. Kiedy się odwróciłem Starzec miał do połowy opuszczone spodnie. Właśnie ten moment wybrała sobie panna Haines, żeby uciec.

Starzec stał w połowie drogi między nią, a mną. Nie mogłem strzelać. To także nie był przypadek. Chciał być pewien, że nikt nie strzeli. Musiał go mieć żywego.

Tymczasem sekretarka dopadła drzwi i wybiegła na korytarz, zanim w ogóle ktokolwiek zorientował się, co się dzieje. Mogłem pobiec i dogonić ją, ale powstrzymywały mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, zrobiło to na mnie takie wrażenie, że nie mogłem się ruszyć z miejsca. Wciąż była dla mnie starą panią Haines, która karciła mnie za błędy gramatyczne w moich raportach. Po drugie, jeśli była rzeczywiście ofiarą pasożyta, nie chciałem ryzykować zabicia go. Szczególnie po ostrzeżeniu Starca. Nigdy nie byłem mistrzem w strzelaniu. Jednak po krótkim zastanowieniu pobiegłem za nią. Przecież trzeba było coś zrobić. Na korytarzu zobaczyłem, że wbiegła do jednego z pokoi. Podszedłem do drzwi i znowu odruchowo zatrzymałem się. Zaraz potem, gwałtownie otworzyłem drzwi i rozejrzałem się dookoła. Broń miałem w pogotowiu. Nagle coś uderzyło mnie w głowę z prawej strony. Zdawało mi się, że upadłem na podłogę.

Nie bardzo pamiętam, co działo się potem. Czułem ciepło, przynajmniej na początku. Słyszałem jakąś szamotaninę i krzyki.

— Cholera, uderzyła mnie. Uważaj na ręce — potem ktoś powiedział ciszej. — Zwiążcie jej nogi. Zostaw go, nie jest ciężko ranny.

Czułem się dziwnie obezwładniony. Kiedy wyszli poczułem, że wracają mi siły. Usiadłem, ogarnęło mnie niezrozumiałe pragnienie ucieczki. Wstałem i zataczając się trochę podszedłem dodrzwi. Wyjrzałem na korytarz, ale nikogo nie było. Ruszyłem korytarzem, w przeciwnym kierunku niż sala konferencyjna. Zatrzymałem się przy drzwiach wyjściowych. Z przerażeniem przypomniałem sobie, że jestem nagi. Pobiegłem do męskiego skrzydła i złapałem pierwsze z brzegu ubranie. Wziąłem też parę butów. Były bardzo ciasne, ale to nie miało znaczenia. Pobiegłem z powrotem do wyjścia. Drzwi były otwarte. Już miałem nadzieję,że udało mi się uciec niezauważonym, ale ktoś mnie wołał. Nie zareagowałem. Pobiegłem przed siebie. Znalazłem się w jednym z tych dziwnych korytarzy. Każdy, kto znał dobrze rozkład pomieszczeń biur Sekcji mógł się z nich wydostać niezauważony. Było tam pełno korytarzy pokręconych jak spagetti. Po chwili znalazłem się na zapleczu kiosku z owocami. Kiwnąłem do właściciela, który nie wydawał się zdziwiony moim pojawieniem. Wałęsałem się po ulicach. Potem śledziłem faceta, który wyglądał na zamożnego. Poczekałem, aż zrobi swoje zakupy. W pierwszym ciemnym rogu rzuciłem się na niego. Teraz miałem pieniądze i byłem gotowy do działania. Nie wiedziałem jeszcze do czego są mi potrzebne. Miałem tylko mglistą świadomość, że są niezbędne.

Загрузка...