— Jak ręce? — zapytał Starzec, kiedy wszedłem do niego.
— W porządku. Na razie mam sztuczną skórę. Jutro zrekonstruują mi ucho.
Wiedziałem, że jest zdenerwowany.
— Nie wiem, czy będziesz miał czas na robienie przeszczepu. Będą musieli ci zrobić sztuczne.
— Nie ma sprawy. Ucho jest nieważne. Czyżbyś miał dla mnie jakąś robotę?
— Zobaczymy, na razie powiedz, jakie są twoje wnioski po tym, co zobaczyłeś.
— Jest niedobrze — przyznałem. — Wszyscy szpiegują się nawzajem. Trochę to przypomina Rosję. Komunistę zazwyczaj można przekupić, ale jaką łapówkę można zaproponować tym stworom?
— Hmm… — mruknął — to interesująca myśl. Ale wracając do Rosji. Jak myślisz, łatwiej byłoby nadzorować Rosję czy czerwoną strefę? Gdybyś musiał wybierać, co byś zrobił?
— Ty coś knujesz. Od kiedy to pozwalasz swoim ludziom wybierać robotę.
— Pytam ciebie tylko o opinię, jako zawodowca.
— Nie wiem — odrzekłem po namyśle, zastanawiając się jednocześnie o co mu chodzi. — Przecież nie mamy wystarczających danych. Powiedz mi, czy pasożyty są w Rosji?
— To właśnie to, czego musimy się dowiedzieć — odpowiedział.
W tym momencie przypomniałem sobie słowa Mary. Miała rację — agenci nie powinni się żenić. Jeśli to się kiedyś skończy, zajmę się czymś zdecydowanie spokojniejszym.
— O tej porze roku, mógłbym się tam dostać tylko przez Kanton — powiedziałem. — Chyba, że myślałeś o zrzucie.
— Dlaczego myślisz, że chcę abyś tam pojechał? — zapytał. — Myślę, że szybciej i łatwiej można się tego dowiedzieć w czerwonej strefie.
— Jak? — Byłem zaskoczony.
— Bardzo prosto. Jeśli Rosja jest opanowana, to pasożyty żerujące tutaj muszą o tym wiedzieć. Po co mamy jechać przez pół globu?
Szybko zapomniałem o planach które już snułem. Na przykład: Hindus z żoną, podróżujący w sprawach handlowych. To był niezły sposób dostania się za kurtynę.
— Jak do diabła chcesz się teraz tam dostać? — zapytałem. — Mam założyć plastykową imitację pasożyta? Złapią mnie przy pierwszej próbie bezpośredniego kontaktu.
— Nie bądź defetystą. Już wysłałem czterech agentów.
— I co? Wrócili?
— No niezupełnie…
— A ty chcesz, żebym był piątym? Może przyszło ci do głowy, że płacisz mi za obijanie się?
— Myślę, że tamci zastosowali złą taktykę…
— No pewnie! — zgodziłem się. — Dać się tam wysłać, to nie jest najlepsza taktyka.
— Musiałbyś przekonać pasożyty, że jesteś renegatem. Co ty na to?
Zaskoczył mnie ten pomysł. Nie odpowiedziałem od razu.
— Słuchaj, a może po prostu będę udawał burdel-mamę z Panamy? — wybuchnąłem — albo mordercę poszukiwanego listem gończym? To by im chyba odpowiadało, jak myślisz?
— Spokojnie — powiedział. — To mogłoby nie wyjść w praktyce…
— Słuchaj… — Już miałem mu wyjaśnić, co o tym wszystkim myślę, ale przerwał mi.
— Chociaż tobie to mogłoby się udać. Masz dużo doświadczenia w walce z pasożytami. Jesteś już wypoczęty. Tylko te twoje niewielkie poparzenia na dłoniach… A może jednak zrzucimy cię gdzieś pod Moskwą, przyjrzysz się wszystkiemu osobiście. Przemyśl to. Ale jeszcze przez jeden dzień możesz być spokojny.
Po chwili uspokoiłem się.
— Dzięki. Co zaplanowałeś dla Mary? — zmieniłem temat.
— Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy.
— Jestem jej mężem.
— No i co?
— Na miłość boską, mógłbyś chociaż życzyć nam szczęścia!
— Jasne, życzę wam wszyskiego, co najlepsze. A swoją drogą, zadziwiasz mnie, masz wszystko czego potrzebuje człowiek, żeby być szczęśliwym. Czy ty przynajmniej o tym wiesz?
— Wiem i dziękuję.
Zamyśliłem się. Przyszło mi do głowy, że Starzec mógł mieć coś wspólnego z naszymi urlopami, które tak szczęśliwie nałożyły się na siebie.
— Tato…
— Tak?
Już drugi raz w ciągu tego miesiąca tak go nazwałem, nie odbiera tego najlepiej.
— Już dawno zaplanowałeś sobie, że ja i Mary pobierzemy się?
— Nie bądź śmieszny! Wierzę w wolny wybór i ludzką wolę, synu.
— Wiem. Nie przejmuj się, nie narzekam. Ale nie lubię czuć, że ktoś decyduje za mnie, szczególnie w tak ważnych dla mnie sprawach.
— Nic takiego nie zrobiłem. Przyrzekam. Wiem tylko, że nawet w takich warunkach jak te, ludzie muszą się kochać i rodzić. Wszystko inne to dodatek.
— Tak? Więc wysłałeś dwoje agentów na urlop podczas rozgrywającej się bitwy, po to, by sobie zapewnić wnuka? — stwierdziłem.
Zmieszał się.
— Nie wiem, o czym mówisz. Należał się urlop. Reszta to przypadek.
— Takie przypadki się nie zdarzają. Ale chcę, żebyś wiedział, że jestem zadowolony z wyniku. A co do tej misji, to jeżeli rzeczywiście chcesz, żebym ją spełnił, muszę się nad tym dobrze zastanowić. Powinienem też wyleczyć to piekielne ucho.
Wracając z gabinetu zabiegowego spotkałem Mary.
— Kochanie, już po wszystkim? — krzyknąłem na jej widok uradowany.
Obróciła się powoli dookoła, bym mógł się jej przyjrzeć.
— Dobra robota, czyż nie?
Rzeczywiście, to była bardzo dobra robota. Nigdy bym nie powiedział, że jej włosy były spalone. Oczywiście na ramionach i plecach nie było śladu po oparzeniach, ale tego się spodziewałem. Najbardziej zadziwiły mnie te włosy. Dotknąłem ich z lewej strony, tam gdzie były spalone.
— Teraz twój ulubiony pistolet znalazł się znów na miejscu — powiedziałem i uśmiechnąłem się.
— Ten? — uśmiechnęła się także i w jej dłoni błysnął pistolet. Chwilę potem miała już dwa. Zupełnie nie wiem, skąd wziął się ten drugi.
— Dobre dziecko, schowaj to. Jeśli kiedykolwiek będziesz w kłopotach finansowych, zawsze możesz założyć nocny klub ze sztuczkami magicznymi, jako główną atrakcją. Ale nie próbuj tych numerów ze strzelcami straży.
— Jeden na pewno mnie nie dostanie — zapewniła mnie. Poszliśmy do klubu i zaszyliśmy się w cichym miejscu, żeby porozmawiać. Nie zamawialiśmy żadnych drinków. Nie potrzebowaliśmy tego. Zastanawialiśmy się wspólnie nad sytuacją. Nie opowiedziałem Mary o moim nowym zadaniu. Ona, jeśli także jakieś dostała, też niczego nie zdradziła. W końcu znaleźliśmy się z powrotem w pracy. Trudno zmienić stare przyzwyczajenia.
— Mary? — zapytałem nagle. — Czy jesteś w ciąży?
— Chyba jeszcze za wcześnie, żeby to stwierdzić, kochanie — odpowiedziała. Patrzyła mi uważnie w oczy. — A chciałbyś tego?
— Tak.