Chcieliśmy odnaleźć i zabić wszystkie pasożyty w ciągu tygodnia. Poza silną propagandą, kraj był podzielony na sektory, w których wciąż trwały poszukiwania latających talerzy. Radar był nieustannie gotowy do przyjęcia informacji o niezidentyfikowanych obiektach, a jednostki wojskowe gotowe do walki, jeśli jakikolwiek by wylądował. Ale nic się nie działo. Cała akcja przypominała odpalenie zepsutego fajerwerku. Na nieopanowanych terenach ludzie bez sprzeciwu poddawali się zarządzeniom. Chodzili z obnażonymi plecami, sprawdzali się nawzajem, ale nic nie znajdowali. Oglądali wiadomości, czekając aż rząd wreszcie ogłosi, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane.
Z czasem zaczynali wątpić w konieczność biegania po ulicach w strojach kąpielowych. Nie przemawiało do nich zagrożenie ze strony pasożytów, których nikt nie widział.
A zarażone tereny? Raporty stamtąd, właściwie niczym się nie różniły od raportów z innych części kraju.
Centralna telewizja, a więc i wiadomości nie docierały wszędzie. Pełną kontrolę nad stacją nadawczą mieliśmy tylko w stolicy. Nie wiadomo było, co nadają stacje lokalne.
Podejrzewaliśmy, że na niektórych terenach władcy kontrolują stacje telewizyjne. I o ile, ludzie tam pewnie nie słyszeli ostrzeżeń, mieliśmy wszelkie dane, by przypuszczać, że przybysze z Tytana je słyszeli. Nadchodziły raporty z Iowa. Gubernator stanu Iowa był jednym z pierwszych, którzy przesłali wiadomość Prezydentowi. Obiecywał w niej pełną współpracę. Zawiadamiał, iż policja stanu krąży po drogach, zatrzymując i sprawdzając wszystkich. Połączenia lotnicze nad Iowa zostały wstrzymane na czas zagrożenia, tak jak zarządził Prezydent. Gubernator przekazał nam nawet relację z wystąpienia nakłaniającego mieszkańców do chodzenia z obnażonymi plecami. Podczas transmisji eksponowano jego twarz. Chciałem, by się odwrócił. Ale nagie plecy zostały pokazane z innej kamery.
Jeśli jakieś miejsce w Stanach było największym skupiskiem przybyszów z Tytana, to właśnie Iowa. Zastanawiałem się nad tym wszystkim siedząc w sali konferencyjnej. Zgromadziła się znowu spora grupa ekspertów. Obok Prezydenta stał Starzec i oczywiście Mary. Był też minister bezpieczeństwa — Martinez i główny szef sztabu — marszałek Rexton. Dostrzegłem również grube ryby z gabinetu Prezydenta, ale oni właściwie się nie liczyli.
— I co, Andrew? Iowa jest nasza — Prezydent zwrócił się do Starca po obejrzeniu przekazu z Iowa.
— Wydaje mi się — powiedział Rexton — że nie mieliśmy dość czasu, by ocenić sytuację. Oni chyba zeszli do podziemia. Musimy sprawdzić każdy skrawek podejrzanego obszaru.
— Przetrząsnąć Iowa?! Może snopek po snopku, co? Nie, to do mnie nie przemawia — odezwał się Starzec.
— A jak inaczej, by się pan do tego zabrał?
— Niech pan wyobrazi sobie przeciwnika! Oni nie mogli zejść do podziemia. Nie mogą funkcjonować bez żywicieli.
— No dobrze, załóżmy, że to prawda. Ile pasożytów może być według pana w Iowa?
— Do cholery, skąd mam wiedzieć? Nie zwierzają mi się!
— Możemy założyć w przybliżeniu, że…
— Nie ma pan żadnych podstaw do jakichkolwiek założeń — krzyknął Starzec. — Czy nie widzicie, oni wygrali następną rundę?
— Co?
— Słyszeliście gubernatora. Pozwolili nam zobaczyć jego plecy, choć nie mamy żadnej pewności, że to były jego plecy. Przecież potem nie obrócił się ponownie do kamery?
— Odwrócił się — ktoś wtrącił. — Sam widziałem.
— Ja też odniosłem podobne wrażenie — powiedział Prezydent wolno, jakby z namysłem. — Czy sugerujesz, że gubernator Pocher ma pasożyta?
— Oczywiście! Widziałeś to, co chciałeś zobaczyć. Było cięcie zanim się odwrócił. Ludzie zazwyczaj tego nie zauważają, są przyzwyczajeni. W ten sposób każda informacja z Iowa może być fałszywa.
Prezydent zamyślił się. Minister Martinez stanowczo pokręcił głową.
— Niemożliwe — powiedział. — Przyznaję, że wiadomość od gubernatora mogła być sfałszowana. Każdy zręczny aktor umiałby to zrobić. Pamiętacie przemowę inauguracyjną w czasie kryzysu w roku dziewięćdziesiątym szóstym, kiedy Prezydent zachorował na zapalenie płuc? Takie rzeczy można sfałszować. Ale co ze sceną z ulicy w Des Moines? Niech mi pan nie mówi, że podstawiono setki półnagich ludzi biegających po ulicy. A może te pasożyty potrafią stosować zbiorową hipnozę?
— O ile wiem, nie potrafią — przyznał Starzec. — Gdyby potrafiły, moglibyśmy równie dobrze złożyć broń i stwierdzić, że rasa ludzka przestała istnieć. Ale co upewniło pana, że ta wiadomość była przekazem z Iowa?
— Co?! Do cholery, sir, przecież była na kanale z Iowa!
— To niczego nie dowodzi. Przeczytał pan jakąś nazwę ulicy? Wyglądała jak typowa ulica śródmieścia, jaką można znaleźć w każdym stanie. Czy spiker coś powiedział?
Minister otworzył usta. Przypomniałem sobie również cały przekaz. I nie tylko nie potrafiłem powiedzieć, jakie to miasto, ale nawet w jakiej części kraju. Może Memfis, Seattie albo Boston, lub żadne z nich. Wyłączając charakterystyczne miejsca jak Canal Street w Nowym Orleanie, czy Civic Center w Denver, śródmieścia wszędzie są takie same, podobne do siebie jak salony fryzjerskie.
— Niech pan się nie przejmuje — westchnął Starzec. Ja też nie potrafiłbym powiedzieć, choć szukałem jakichkolwiek punktów orientacyjnych. Wytłumaczenie jest proste. Stacja DesMoines wybrała scenę uliczną w mieście nieopanowanym przez pasożyty i puściła to na swoim kanale, z własnym komentarzem. Pocięli taśmę tak, że nie można było zlokalizować miejsca…i daliśmy się oszukać.
Zaplanowali wszystko w najmniejszych szczegółach i są gotowi wywieźć nas w pole, bez względu na to, co postanowimy zrobić by ich zniszczyć.
— Nie przesadzasz, Andrew? — zapytał Prezydent. — Jest jeszcze jedna możliwość. Może przenieśli się w inne miejsce.
— Są ciągle w Iowa — powiedział stanowczo Starzec. — Ale nie można tego sprawdzić za pomocą tego sprzętu. — Wskazałna nadajnik wideofoniczny.
— To absurdalne! — krzyknął Martinez. — Twierdzi pan, iż nie otrzymamy żadnego prawdziwego raportu z Iowa, dopóki będzie opanowane przez pasożyty.
— Tak właśnie.
— Ale ja zatrzymałem się dwa dni temu w Des Moines, kiedy wracałem z Alaski. Wszystko wyglądało normalnie. Mogę przyjąć, że przybysze istnieją, chociaż żadnego jeszcze nie widziałem. Ale szukajmy ich tam, gdzie one są, zamiast tworzyć fantastyczne bajki.
Starzec wyglądał na zmęczonego. Zastanawiałem się, ilu ludzi jeszcze będzie mówiło poważnie takie rzeczy.
— Jeśli będzie pan kontrolował komunikację kraju, ma pan w kieszeni cały kraj — odpowiedział mu Starzec. — To chyba jest oczywiste. Myślę, że powinien pan podjąć szybkie działanie, panie ministrze, bo inaczej nie zostanie panu żaden z kanałów komunikacyjnych.
— Ale ja jedynie…
— Niech je pan odnajdzie i wyrzuci — powiedział ze złością Starzec. — Ja mówię panu, że są w Iowa, Nowym Orleanie i w wielu innych miejscach. Moja robota skończona. Pan jest ministrem bezpieczeństwa i pan ma je usunąć. — Wstał i podszedł do Prezydenta.
— Panie Prezydencie, to za dużo jak na człowieka w moim wieku. Kiedy nie śpię, zbyt szybko tracę panowanie nad sobą. Czy mogę odejść?
— Oczywiście, Andrew.
— Niech pan chwileczkę poczeka. Możemy sprawdzić pańskie podejrzenia — Martinez zwrócił się do szefa sztabu. Rexton!
— Tak, sir?
— Jak się nazywa ta nowa jednostka przy Des Moines? Fort, czy coś takiego? Jak ona się nazywa?
— Fort Patton!
— Tak, tak właśnie. Nie traćmy czsu. Trzeba się z nimi połączyć…
— Wizualnie! — dodał Starzec.
— Oczywiście. Myślę, że będziemy mogli zobaczyć, jaki jest prawdziwy stan rzeczy w Iowa.
Rexton podszedł do wideofonu i połączył się z główną kwaterą Generalnego Urzędu Bezpieczeństwa. Poprosił oficera o obraz z Fort Patton, w Iowa.
Za chwilę, na monitorze pokazało się wnętrze Wojskowego Centrum Komunikacyjnego. Na pierwszym planie zobaczyliśmy młodego oficera. Jego stopień i znak jednostki widniały na czapce, tors miał nagi.
— Widzi pan? — Triumfalnie odwrócił się do Starca.
— Widzę.
— Upewnijmy się — zwrócił się do oficera na ekranie. Poruczniku.
— Tak, sir? — Młody człowiek patrzył przerażony i przenosił wzrok z jednej sławnej osoby, na drugą. — Odbiór i nadawanie są zsynchronizowane czasowo — zapewnił.
— Wstań i obróć się! — rozkazał Martinez.
— Co? Dlaczego?… Oczywiście, sir. — Wyglądał na speszonego, wstał i obrócił się. Ale teraz ekran obejmował tylko koniec jego szortów i nic powyżej.
— Bez sensu! — krzyknął Martinez. — Usiądź i obróć się!
— Tak jest! — młodzieniec podszedł do biurka. — Chwileczkę, tylko poszerzę kąt obrazu, sir.
Nagle obraz zamazał się i zaczął falować. Głos oficera ciągle było słychać.
— Czy teraz lepiej, sir?
— Cholera, teraz nic nie widać!
— Nie? Proszę zaczekać, sir.
Słychać było jego przyśpieszony oddech. Nagle obraz wrócił, ale na ekranie pokazał się major, a pokój był większy.
— Kwatera Główna — zameldował się. Oficer dyżurny, major Donovan.
— Majorze — Martinez starał się opanować — byłem połączony z Fort Patton. Co się stało?
— Tak jest, sir. Sprawdzałem to. Mamy jakieś drobne zakłócenia techniczne na tym kanale. Połączymy pana jeszcze raz za chwilę.
— Więc proszę się pośpieszyć!
— Tak jest, sir! — obraz na ekranie zafalował i znikł.
— Zawołajcie mnie, kiedy wyjaśnią się te cholerne techniczne zakłócenia. Tymczasem idę do łóżka — powiedział Starzec.