Kiedy po raz drugi wspomniałem o pigułkach czasowych, już się nie sprzeciwiała. Zaproponowała tylko, żebyśmy wzięli minimalną dawkę.
Przygotowałem zastrzyki, żeby zaczęło działać szybciej. Zazwyczaj, kiedy je brałem, patrzyłem na zegarek. Kiedy wskazówka pokazująca sekundy zatrzymywała się, wiedziałem, że zaczęło działać. Tutaj nie mieliśmy żadnego zegarka. Właśnie wstało słońce. Nie spaliśmy przez całą noc i leżeliśmy teraz na tapczanie przy kominku.
Po zrobieniu zastrzyków przytuliliśmy się rozmarzeni i szczęśliwi. Zastanawiałem się, czy pigułki już zaczęły działać. I wtedy spostrzegłem, że słońce zatrzymało się. Znajdowało się przez cały czas w jednym punkcie. Patrzyłem na ptaka, który przelatywał za oknem. Mogłem dostrzec ruch jego skrzydeł.
Spojrzałem na swoją żonę. Słoneczny blask odbijał się na jej pięknej, szlachetnej twarzy. Pirat leżał obok zwinięty w kłębek.
— Co ze śniadaniem? — zapytałem. — Chyba jestem głodny.
— Bardzo chętnie. Przygotuj coś, ja nie mogę się ruszyć, bo obudzę Pirata — odpowiedziała sennie Mary.
— Przysięgałaś mi miłość, szacunek i śniadanie — zażartowałem i połaskotałem ją w piętę.
Mary poderwała się. Kot wrzasnął i skoczył na podłogę.
— I widzisz, co zrobiłeś? Poruszyłam się zbyt gwałtownie i przestraszył się. Na pewno czuje się urażony.
— Nie przejmuj się kotem. To ja jestem twoim mężem.
Wiedziałem, że popełniłem błąd. Człowiek pod wpływem pigułek czasowych powinien zachowywać się wobec innych bardzo ostrożnie. Nie pomyślałem o tym. Przecież kot pomyślał sobie, że jesteśmy kompletnie pijani. Musiał się nieźle przestraszyć. Spróbowałem go przywabić. Ale nic z tego. Zaczaił się przy drzwiach i wyglądał na całkiem obrażonego. Pomyślałem, że jeśli będę próbował złapać go, przestraszę go jeszcze bardziej. Dałem spokój i poszedłem do kuchni.
Właściwie Mary miała rację. Zawirowanie czasowe, to nie jest najlepszy pomysł na miodowy miesiąc. Ekstatyczne szczęście, które czułem dzięki przebywaniu z Mary zostało wyparte przez euforię wywołaną przez narkotyk. Wyraźnie odczuwałem różnicę i sztuczność tego, co się ze mną działo. Przeczuwałem, że coś tracę. Zmieniłem prawdziwą magię szczęścia, na chemiczny substytut. Nie czułem się źle, ale wolałem rzeczywistość.
Wieczorem zaczęliśmy dochodzić do siebie. Odczuwałem lekkie podenerwowanie, które zawsze się pojawia, kiedy narkotyk przestaje działać. Sprawdziłem swoje reakcje — były normalne. Mary doszła do siebie jakiś czas przede mną.
— Czy chcesz wziąć jeszcze? — zapytała łagodnie. Przytuliłem ją i pocałowałem.
— Nie, kochanie. Tak bardzo cieszę się, że wróciłem.
— To dobrze — wyszeptała i pocałowała mnie w czoło. Narkotyk przestał działać i poczułem się wściekle głodny.
Powiedziałem o tym Mary.
— Może za chwilę — zaproponowała. — Chciałabym poszukać Pirata. Nie ma go już cały dzień.
— Nie przejmuj się, to mu się często zdarza.
Ale ja wiem, że on się na mnie obraził.
Jest na pewno u starego Johna. Zawsze ucieka do niego, kiedy się na mnie pogniewa. Na pewno jest bezpieczny.
— Ale jest już tak późno. Boję się o niego. Przecież jakiś kojot może go dopaść.
— Ależ kochanie tutaj nie ma kojotów.
— No to może lis, albo coś innego. — Była naprawdę zaniepokojona.
— Pójdę go zawołać. Może jest gdzieś niedaleko.
— Załóż coś na siebie — powiedziałem. — Na dworze może być teraz chłodno.
Zawahała się. Po krótkiej chwili wróciła do sypialni i założyła szlafrok. Kiedy wyszła, dołożyłem do ognia i poszedłem do kuchni. Musiała zostawić otwarte drzwi, bo kiedy próbowałem zrobić coś do jedzenia, usłyszałem jej głos.
— Niedobry kot! Zmartwiłeś swoją panią.
— Złap go i zatrzaśnij drzwi! — krzyknąłem. Mary nie odpowiedziała. Nie usłyszałem też, żeby wchodziła, więc wróciłem do salonu. Kiedy wróciła, kota z nią nie było. Chciałem już coś powiedzieć, ale zobaczyłem wyraz jej oczu. Patrzyła na mnie, a w jej spojrzeniu było coś strasznego, nie do opisania. Przerażenie i ból.
— Mary! — krzyknąłem i podbiegłem.
Ze spazmatycznym wrzaskiem, rzuciła się w kierunku drzwi Kiedy się odwróciła, zobaczyłem jej ramiona. Pod szlafrokiem miała pasożyta.
Nie wiem, jak długo stałem bez ruchu. Pewnie ułamek sekundy. Dla mnie to była wieczność. W końcu skoczyłem i złapałem ją za ramiona. Nie mogłem pozwolić jej uciec. Spojrzała na mnie. W jej oczach nie było już przerażenia, były puste.
Kiedy mnie kopnęła uświadomiłem sobie, że teraz jest moim przeciwnikiem i będę musiał z nią walczyć o nią samą. Wiedziałem, że do wroga podchodzi się z wyciągniętymi ramionami, ale w końcu to była moja żona. Musiałem uważać, żeby nie zrobić jej krzywdy. Tymczasem pasożyt nie miał wobec mnie żadnych skrupułów. Nie mogłem zabić Mary, nie chciałem tego. Musiałem zabić pasożyta, aby uwolnić Mary.
Uderzyłem ją z całej siły w twarz. Ale to nawet jej nie osłabiło. Upadliśmy na podłogę. Uderzyłem ją głową w twarz, żeby mnie nie gryzła. Próbowałem ją sparaliżować, uciskając odpowiednie punkty na jej ciele. Nie pozostało mi nic innego, jak usunąć pasożyta. Wiedziałem jaki szok to powoduje, miałem nadzieję, że to nie zabije Mary, chociaż na pewno zrani dotkliwie. Chciałem pozbawić ją przytomności, a potem delikatnie go usunąć. Mogłem to zrobić przy pomocy ognia, tylko, że to było bardzo bolesne.
Nie miałem czasu na zastanowienie. Mary właśnie zatopiła zęby w moim uchu. Złapałem jedną ręką władcę. Nic się nie stało. Nie był miękki, jak zazwyczaj, ale twardy, jakby pokryty pancerzem. Wtedy uderzyłem go z całej siły. Mary wrzasnęła straszliwie i odgryzła mi kawałek ucha. Ale pasożyt żył nadal. Próbowałem go podważać, lecz przylegał do jej ciała tak mocno, że nie mogłem wcisnąć pod niego nawet palca.
Dowlokłem Mary do kominka. W pewnym momencie mało mi nie uciekła. Walczyła jak lwica. Ale złapałem ją za włosy i zbliżyłem jej ramiona do ognia. Chciałem tylko przypalić pasożyta, ale Mary szarpnęła się tak gwałtownie, że upadłem uderzając się o róg kominka. Wpadła prosto na rozżarzone węgle.
Krzyknęła z bólu i zerwała się. Jeszcze nie całkiem przytomny po uderzeniu, zobaczyłem, że jej piękne włosy płoną. Także szlafrok. Zerwałem się i zacząłem gasić płomienie. Dostrzegłem, że nie ma pasożyta. Rozejrzałem się po pokoju. Zobaczyłem go na podłodze przy kominku. Pirat stał obok i prychał.
Wynoś się stąd Pirat — wrzasnąłem. — Uciekaj!
Kot spojrzał na mnie, ale nie zareagował. Nie mogłem zostawić Mary, dopóki nie byłem pewien, że ogień jest ugaszony. Kiedy zgasł, rzuciłem się w kierunku kominka. Złapałem szufelkę do węgla. Nie miałem zamiaru dotykać tej bestii gołymi rękami. Ale pasożyta nie było już na podłodze. Zdążył dopaść Pirata. Kot stał sztywno, na szeroko rozstawionych łapach. Złapałem go i próbowałem przysunąć go do ognia. Szarpał się strasznie. Nie miogłem sobie z nim dać rady. Co chwilę jego pazury orały mi skórę. Nie zważając na wycie Pirata, trzymałem go nad ogniem. Jego futro płonęło, moje ręce także. Ale wytrzymałem, dopóki pasożyt nie wpadł do paleniska. Położyłem kota na podłodze. Był w bardzo ciężkim stanie. Sprawdziłem, czy nie płonie jego sierść i wróciłem do Mary.
Nadal była nieprzytomna. Klęknąłem przy niej i płakałem.
Przez następną godzinę starałem się zrobić dla Mary, co tylko mogłem. Miała prawie całkiem spalone włosy z lewej strony, poparzone plecy i szyję. Ale serce biło miarowo i oddychała normalnie. Nie straciła też zbyt dużo krwi. Opatrzyłem rany i zrobiłem zastrzyk przeciwbólowy i nasenny. Potem zająłem się Piratem.
Wciąż leżał na podłodze. Nie wyglądał dobrze. Pasożyt wykończył go jeszcze bardziej niż Mary. A poza tym ogień. Już myślałem, że nie żyje, ale kiedy dotknąłem go podniósł głowę.
— Przepraszam stary — wyszeptałem. Wydawało mi się, że zamiauczał. Opatrzyłem go. Nie dałem mu tylko środka nasennego i obejrzałem siebie.
Ucho przestało krwawić, ale martwiły mnie dłonie. Kiedy włożyłem je do wody, myślałem, że oszaleję z bólu. Tak samo, kiedy próbowałem wysuszyć je pod suszarką. Nie potrafiłem ich zabandażować, a poza tym były mi potrzebne.
W końcu wziąłem plastikowe rękawiczki, wypełniłem je maścią na oparzenie i założyłem. Maść znieczulała, jakoś mogłem wytrzymać. Połączyłem się z miejscowym lekarzem.
Mam przyjść do pana w nocy? — zapytał. — Pan chyba żartuje.
Próbowałem go przekonać, że nie mam nastrojów do żartów.
— Moja żona może umrzeć.
— Człowieku! — odpowiedział. — To czwarty alarm tej nocy. Ale nikt nie wychodzi w nocy na ulicę. Rano do pańskiej żony przyjadę w pierwszej kolejności.
Powiedziałem mu, żeby rano w pierwszej kolejności poszedł do diabła i wyłączyłem się.
Pirat umarł zaraz po północy. Pochowałem go natychmiast, żeby Mary tego nie widziała. Pożegnałem się z nim i wróciłem do domu. Mary leżała cicho. Przystawiłem sobie krzesło do jej łóżka i czuwałem.