Do dzisiaj ciekawi mnie, czy istotnie byli inteligentni? Chyba już nigdy nie zdołamy tego sprawdzić.
Uważam, że Sowieci mają lepsze sposoby na takie sytuacje. Nie bawią się, jak to nazywają w „zgniłoliberalny sentymentalizm”. Jedno jest pewne — nie były to zwierzęta.
Nie chciałbym dożyć ponownej inwazji. Gdyby taka nastąpiła, z pewnością ponieślibyśmy klęskę. Ty, ja, cała tak zwana ludzkość.
Dla mnie to wszystko zaczęło się bardzo wcześnie, dwunastego lipca przeraźliwym dźwiękiem alarmowym nadajnika o niezmiernie wysokiej częstotliwości. Poderwałem się przerażony, bezładnie machając rękami. Po chwili uświadomiąem sobie co się dzieje.
— W porządku! — wrzasnąłem. — Słyszę ciebie. Wyłącz ten alarm, bo oszaleję.
— Stan zagrożenia. — Ktoś krzyczaą mi prosto do ucha. Chciałem mu wyjaśnić, co może zrobić z tym swoim stanem zagrożenia.
— Mam wolne siedemdziesiąt dwie godziny.
— Natychmiast zgłosić się do Starca. — Głos był natarczywy. Zrozumiałem, że sytuacja jest poważna.
— Zaraz będę — potwierdziąem.
Zerwałem się z łóżka tak gwałtownie, że prawie straciłem równowagę. Czułem potworny ból głowy.
Dopiero po chwili dostrzegłem obok siebie piękną blondynę. Obserwowała mnie rozszerzonymi ze zdziwienia oczami.
— Do kogo mówisz? — zapytała. Odwróciłem się i nerwowo próóbowałem sobie przypomnieć, czy już ją kiedyś widziałem.
— Ja? Mówiłem? — odrzekąłm niezbyt przekonywująco. Musiałem szybko wymyśleć jakieś kłamstwo.
Uświadomiłem sobie, że przecież nie słyszała głosu, który mówią do mnie, więc nie potrzebowałem się specjalnie wysilać. Sekcja używała niekonwencjonalnych nadajników. Każdemu agentowi wszczepiano go chirurgicznie pod skórę za lewym uchem.
— Przepraszam kochanie — zacząłem jej wyjaśniać — miałem jakiś koszmarny sen.
Na pewno dobrze się czujesz? — spytała troskliwie.
Tak, wszystko w porządku. — Chwiejnym krokiem ruszyłem w kierunku łazienki.
Możesz spokojnie spać dalej.
To dobrze — stwierdziła z ulgą i prawie natychmiast zasnęła.
Wszedłem do wanny. Po kąpieli wstrzyknąłem sobie porcję łagodnego narkotyku na wzmocnienie. Powoli zaczynał działać. Mogłem normalnie myśleć. Wychodząc wziąłem kurtkę i badawczo spojrzałem na śpiącą blondynkę.
Chyba nie byłem jej nic winien, a w mieszkaniu nie pozostawiłem nic, co mogłoby zdradzić kim jestem.
Do biur Sekcji dostałem się przez umywalnię stacji McArthur. Telefonu do biura nie można znaleźć w żadnej książce telefonicznej. W rzeczywistości ono po prostu nie istnieje. Możliwe, że ja nie istnieję także i wszystko jest iluzją.
Nawet głowy państw nie zdają sobie sprawy z tego, jak skuteczny i sprawny mają wywiad. ONZ również nic o nas nie wie, jestem pewien, że Centralny Wywiad też nie posiada żadnych danych. Kiedyś słyszałem, że jesteśmy opłacani przez Ministerstwo Skarbu.
Moja rola ogranicza się do wykonywania zadań, które powierza mi Starzec. Mam bardzo interesującą pracę. Jedną z tych, gdzie warunkiem przyjęcia jest to, że nie obchodzi ciebie gdzie sypiasz, co jesz i jak długo będziesz żył. Trzy lata spędziłem za żelazną kurtyną. Potrafię bez mrugnięcia okiem pić wódkę i bełkotać po rosyjsku tak dobrze, jak po kontońsku, kurdyjsku czy w innych diabelskich językach. W całej tej zabawie naprawdęobchodzi mnie tylko to, że mam forsę.
Lubiłem pracować ze Starcem. Był twardy i konkretny. Każdy skoczyłby dla niego w ogień. Wiem też, że potrafiłby wysłać każdego z nas na pewną śmierć. Ale tylko wtedy, gdyby miał w tym jakiś cel.
Kiedy pojawiłem się podszedł do mnie kulejąc. Po raz nie wiem który zastanawiałem się, dlaczego dotychczas nic z tym nie zrobił. Domyślałem się, że był dumny z sytuacji, w której został ranny. Ale to tylko moje przypuszczenia, gdyż nie znałem prawdy. Osoba z taką pozycją jak Starzec musi umieć skrywać swoje osiągnięcia a jego zasługi powinny stanowić tajemnicę.
Twarz rozciągnęła mu się w figlarnym uśmiechu. Ze swoją łysą czaszką i rzymskim nosem wyglądał demonicznie.
— Witaj Sam — powiedział — przepraszam, że wyciągnąłem cię z łóżka.
Miałem wolne — odpowiedziałem krótko. — Przecież nie często zdarza mi się być na urlopie.
— Jedziemy na wakacje — oznajmił głosem nie znoszącym sprzeciwu.
— Więc mam na imię Sam — powiedziałem. — Jak brzmi moje nazwisko?
— Cavanaugh. Jestem twoim wujem. Charlie Cavanaugh, emeryt. Poznaj swoją siostrę Mary.
Teraz dopiero zauważyłem, że oprócz nas w pokoju jest jeszcze jedna osoba. Przedtem całą uwagę poświęciłem szefowi, teraz skoncentrowałem się na „siostrze”. Była nieprzeciętnąkobietą.
Od razu zrozumiałem w jakiej sytuacji postawił mnie Starzec. Jeśli mamy razem pracować, musimy podawać się za rodzeństwo. Zapewniało to idealny model bezkonfliktowych stosunków między nami. Agent, ciągle sprawdzany i obserwowany, nie może wyłamać się z granej roli. Miałem ją traktować jak siostrę. Czułem, że to najbardziej wredny numer jaki mi zrobiono.
Miała smukłe, bardzo kobiece ciało i piękne nogi. Na ramiona spływały faliste, płomienne czerwone włosy. Twarz może niezbyt piękna ale było w niej coś szczególnego. Byłem pewien, że w jej żyłach płynie indiańska krew. Patrzyła na mnie jakbym był kawałkiem mięsa.
Mój zachwyt „siostrą” okazał się zbyt czytelny.
— No, no Sam. W rodzinie Cavanaughów nie będzie kazirodztwa. Oboje będziecie uważnie obserwowani przez moją ulubioną szwagierkę. Uwielbiacie się, ale w czystości. Jesteś marudnie rycerskim, amerykańskim chłopcem — ostrzegł mnie Starzec.
— Aż tak źle — zapytałem, patrząc wymownie na „siostrę”.
— Zastosuj się do moich poleceń.
— W porządku, jak się masz siostrzyczko. Miło mi cię poznać.
Wyciągnęła do mnie rękę. Wydało mi się, że jest przynajmniej tak silna jak ja.
— Cześć braciszku! — jej głos zabrzmiał głębokim kontraltem.
— Nie wiem czy wiesz — odezwał się Starzec łagodnie — ale jesteś tak przywiązany do siostry, że gotów jesteś umrzeć. Nie lubię mówić takich rzeczy, ale ona w tym momencie jestważniejsza niż ty.
— Zrozumiałem — potwierdziłem. — Dzięki za uprzejmość.
— Teraz Sammy…
— O.K.! Ona jest moją ukochaną siostą. Będę ją chronił przed wściekłymi psami i mężczyznami. Nie trzeba mi powtarzać dwa razy. Kiedy zaczynamy?
— Nie tak szybko! Musimy wstąpić do Sekcji Kosmetycznej, żeby stać się rodziną.
— Wolałbym jednak nie być jej rodziną. Jesteś urocza siostrzyczko.
W Sekcji Kosmetycznej dopasowali mi lepiej nadajnik, ufarbowali włosy, a także zmienili odcień skóry, kości policzkowe i podbródek. Spojrzałem w lustro i zobaczyłem równie autentycznego czerwonoskórego jak moja siostra. Patrzyłem na moje włosy i próbowałem sobie przypomnieć, jaki był ich naturalny kolor. Zastanawiałem się, jak wcześniej wyglądała moja nowa siostra. Jest taka… Powinienem jak najprędzej zapanować nad żądzami.
Wziąłem ekwipunek — ktoś już spakował mi torbę podróżną. Starzec też poddał się operacji plastycznej. Jego czaszkę zdobiły loki o nieokreślonym kolorze. Coś między białym a różowym. Zupełnie nie wiem co zrobili z jego twarzą, ale wszyscy troje wyglądaliśmy jak blisko spokrewnieni przedstawiciele niezwykłej rasy czerwonoskórych.
— Chodź Sammy — powiedział Starzec. Wszystko ci wyjaśnię w wozie.
Przeszliśmy wyjściem, którego nie znałem. Na lądowisku czekał na nas pojazd. Ja prowadziłem, a Starzec objaśniał nowe zadanie. Kiedy znaleźliśmy się poza zasięgiem kontroli miejskiej, kazał mi przejść na automatyczne sterowanie. Okazało się, że lecimy do Des Moines w stanie Iowa. Ustawiłem program i przyłączyłem się do moich nowych krewnych. Wuj Charlie opowiedział nam historię rodziny Cavanaughów.
— A teraz — zakończył — wybieramy się na rodzinne, wesołe party. I jeśli zdarzy się coś nieprzewidzianego będziemy zachowywać się tak głośno i absurdalnie, jak tylko potrafią turyści.
— Może jednak wyjaśnisz nam o co chodzi — zapytałem — nie bawimy się chyba w to bez powodu…
— Może…
— Dobrze. Tylko jeśli ryzykuję życiem, to lubię wiedzieć dlaczego. Co ty na to, Mary?
Mary nie odpowiedziała. Była jedną z tych niezwykłych i godnych podziwu kobiet, które wiedzą kiedy zabrać głos. Starzec przyglądał mi się uważnie. Widocznie zastanawiał się czy nadszedł czas, by powierzyć mi szczegółowe informacje.
— Sam, czy słyszałeś o latających talerzach?
— Chyba nie masz na myśli odwiecznej manii ludzkości o pojawieniu się przybyszów z kosmosu? Zawsze wydawało mi się, że zajmujesz się sprawami bardziej realnymi. To były tylko zbiorowe halucynacje.
— Czyżby?
— A czyż nie? Nic zajmowałem się zbyt szczegółowo zjawiskami parapsychologicznymi, ale to dość oczywiste, że dowodzić istnienia latających talerzy mogą tylko psychopaci.
— Jesteś pewien, że dzisiaj to twierdzenie jest rozsądne?
— Chyba nie jestem na tyle kompetentny. — Zastanowiłem się, szukając jakiegoś racjonalnego argumentu. — Pamiętam, że ktoś się tym zajmował. Tak, to były doświadczenia Digby’ego. Metodą obliczeniową dowiódł, iż dziewięćdziesiąt siedem procent twierdzi, że latające talerze to halucynacja. Zapamiętałem to, gdyż po raz pierwszy w historii nauki, wszelkie informacje na temat UFO były tak skrupulatnie i systematycznie zbierane. Zresztą nie wiadomo po co.
Starzec spojrzał na mnie łagodnie.
— No, to trzymaj się Sammy. Jedziemy właśnie obejrzeć latający talerz. Może będziemy mogli wziąć sobie kawałek na pamiątkę. Jak prawdziwi turyści.