2

Boże cnych ojców z dawnych wieków

Panie tych armii w świat wysłanych

Co pod Twą dłonią sprawujemy

Władztwo nad palmą i sosnami —

Panie Zastępów, bądź wciąż z nami

Bo zapomnimy — zapominamy!

Rudyard Kipling

Pieśń na wyjście (1897)


Rochester, stan Nowy Jork, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
07:55 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, sobota, 12 września 2009

Mike O’Neal spojrzał w dół, na spowitą dymem dolinę, w której kiedyś leżało Rochester. Miasto było teraz zrównane z ziemią tak, jak nie zrobiłby tego żaden huragan. Ludzie świetnie sobie radzili z walką w gruzach, podczas gdy dla koniopodobnych Posleenów była ona niemalże niemożliwa. Ale to nie oznaczało, że Rochester wciąż jest miastem ludzi. Oznaczało to tylko tyle, że walczą o nie dwa różne gatunki szkodników.

Mżyło, znad jeziora Ontario wiatr przywiewał gęstą, mokrą mgłę. Mike trzymał w jednej ręce hełm, w drugiej pistolet grawitacyjny. W oddali rozległ się huk podobny do gromu i na wschodnim brzegu rzeki Genesee wystrzeliła w niebo ściana białego ognia, przy wtórze trzasku miliona fajerwerków. Wzgórza nad dawnym Uniwersytetem Rochester przyjęły kolejną chybioną salwę.

— These mist covered mountains are home now for me — zaśpiewał Mike, kręcąc pistoletem na palcu i obserwując ogień artylerii strzelającej pociskami kasetowymi.

…but my home is in the lowlands, and always will be.

Someday you’ll return to your valleys and farms.

And no longer you’ll burn to be brothers in arms

Przed nim tańczył hologram. Wysoka, szczupła brunetka w mundurze komandora podporucznika Floty opowiadała o tym, jak wychowywać córkę na odległość. Była bardzo piękna, a jej uroda kontrastowała z niemal troglodyckim wyglądem jej sławnego męża. Była też od niego spokojniejsza i mądrzej postępowała z ludźmi, często hamując tego porywczego człowieka.

Kolejna salwa kasetówek runęła na ziemię, a chwilę potem chmara podobnych do spodków kształtów poderwała się w powietrze i zaszarżowała na zachód, przez rzekę. Posleeni uczyli się, odkrywali, że przeszkody terenowe można pokonywać determinacją i dobrym dowodzeniem. Mike obserwował niemal z obojętnością, jak hiperszybkie pociski i działa plazmowe Wszechwładców uciszają kolejne gniazda oporu, a oddziały normalsów pokonują prowizoryczny most zbudowany ze zwykłych desek przymocowanych do dziesiątek zebranych z całej okolicy łodzi. Ogień artyleryjski mógłby z łatwością go zniszczyć, ale jak zwykle artyleria koncentrowała się na „obszarach gromadzenia się wroga” i „terenach strategicznie istotnych”. Nie na siłach Posleenów, bez których te obszary przestałyby być strategicznie istotne.

— Oni się uczą, kochanie — szepnął Mike — a my nigdy.

Nie nauczyli się niczego w niespodziewanych potyczkach, zanim jeszcze wojna oficjalnie się rozpoczęła, kiedy stracili Fredericksburg i niewiele brakowało, by stracili też Waszyngton. Kiedy lekko uzbrojone fregaty rzucano beztrosko na bojowe kule Posleenów.

Kule skrywały w swym wnętrzu wielkie ilości okrętów. Bezpośrednie trafienie głowicą antymaterii zdzierało jedną warstwę zewnętrznej powłoki, ale jednostki wewnątrz wytrzymywały atak. Stąd wzięła się teoria, że należy potężnym uderzeniem rozbić je, a potem zaatakować rozproszone okręty jednostkami pomocniczymi. A do tego potrzebne były nie tylko całe flotylle myśliwców, fregat i niszczycieli, ale także wielki okręt główny.

Zamiast jednak czekać, aż Flota będzie w pełni gotowa, galaktyczne dowództwo rzucało do walki coraz więcej okrętów niemal prosto ze stoczni, i to nie tylko w przestrzeni ziemskiej, ale także nad Barwhon i Irmansul. Utrata okrętów pomocniczych, tak ważnych dla powodzenia całego planu, sama w sobie była ciosem, ale straty w ludziach były po prostu druzgocące.

Inwazja na Ziemię praktycznie odcięła ją od przestrzeni kosmicznej i żadna z pozostałych ras Federacji Galaktycznej nie mogła przystąpić do walki. Żeby dostarczyć Flocie potrzebnych załóg, ściągano z Ziemi wszystkich kandydatów i przepuszczano przez trwające całe miesiące i lata szkolenia na symulatorach, które miały przygotowywać ich do kosmicznych walk. A oni niemal natychmiast ginęli w kolejnych potyczkach, nawet nie zadając Posleenom żadnych poważniejszych strat. W ten sposób ograniczone siły pozaplanetarne straciły cały swój potencjał jeszcze przed zakończeniem budowy pierwszego okrętu głównego.

Zanim wystrzelono pierwszy superpancernik, nastąpiła druga fala inwazji. Potężny okręt, mierzący prawie cztery kilometry długości, miał rozbijać kule desantowe przy użyciu umieszczonego osiowo hiperdziała. Udawało mu się to z zadziwiającą łatwością. Nadlatujący z dużą prędkością z bazy Titan Lexington zniszczył dwie zmierzające w kierunku Ziemi kule, ale potem wpadł w rój.

Tysiące mniejszych okrętów, Minogi w kształcie wieżowców i dowodzeniowe C-Deki, otoczyły superpancernik i przerobiły go na złom. Mimo zaporowego ognia burtowych stanowisk obrony i grubego pancerza, nawała antymaterii odarła okręt do gołego szkieletu. W końcu, kiedy przestał już odpowiadać ostrzałem, pozostawiono go, by dryfował w przestrzeni. Superpancernik był jednak tak wytrzymały, że jego generatory mocy pozostały nie tknięte, więc odzyskano go i odbudowano. Ale zajęło to kilka lat, a Ziemia nie miała tyle czasu.

Mike zastanawiał się, ilu jeszcze mężów i ojców i ile żon i matek pośle do diabła ta przeklęta Flota. Ci admirałowie, którzy nie potrafiliby wylać szczyn z buta, nawet gdyby mieli wypisaną na obcasie instrukcję. Najwyższe dowództwo, płaszczące się przed cholernymi Darhelami. Dowódcy, którzy nigdy nie widzieli żadnego Posleena, nie mówiąc już o zabiciu go.

I zastanawiał się też, kiedy przyjdzie kolej na niego.

Zimne krople jesiennego deszczu spływały po jego ogolonej czaszce, a on patrzył, jak artyleria dziesiątkuje nacierające centaury, i pstrykał bezpiecznikiem pistoletu.


* * *

Jack Homer czekał z założonymi rękami, uśmiechając się do plastalowego hełmu stojącego przed nim żołnierza.

— Gdzie, do cholery, jest O’Neal?

Ukryty w zbroi porucznik Stewart skrzywił się. Wiedział bardzo dobrze, gdzie jest major. Dowódca Armii Kontynentalnej też wiedział. Obaj jednak nie wiedzieli, dlaczego O’Neal nie zgłasza się na wezwania.

— Generale Homer, mogę tylko powiedzieć, gdzie go nie ma, to znaczy tutaj. — Oficer wywiadu batalionu wzruszył ukrytymi pod pancerzem ramionami. — Jestem pewien, że pojawi się tu najszybciej, jak będzie mógł.

Narada dowódców i sztabowców z Dziesięciu Tysięcy i jednostek pancerzy wspomaganych odbywała się na wzgórzach nad Black Creek. Nawet mimo fal zimnego, mglistego deszczu znad jeziora wyraźnie widać było stamtąd udany szturm Posleenów na drugi brzeg rzeki. Tak samo jak widać było nieskuteczny ostrzał artylerii miejscowego korpusu, którego kwatera główna, dowódca i sztab znajdowały się siedemdziesiąt kilometrów za obecną pozycją Dowódcy Armii Kontynentalnej.

— Musimy ich skoordynować — powiedział pułkownik Cutprice. Wyglądał na dwudziestolatka, dopóki nie zajrzało mu się w oczy. W rzeczywistości był jednym z najbardziej odznaczonych weteranów wojny w Korei. Dzięki cudom galaktycznego odmładzania zniedołężniałemu, staremu żołnierzowi przywrócono młodość, a on niemal natychmiast zaczął od nowa gromadzić medale.

Jednostka Dziesięciu Tysięcy, którą dowodził, liczebnie przewyższała brygadę, a dzięki przystosowanemu sprzętowi Posleenów wartością bojową równała się pancernemu korpusowi. Cutprice odmówił przyjęcia rangi wyższej od pułkownika, a jedyna nieudana próba zastąpienia go kimś innym spowodowała coś w rodzaju buntu, dlatego to właśnie pułkownik dowodził tą miniaturową dywizją.

— Moi chłopcy i siedemdziesiąta druga dywizja zatrzymali ich wzdłuż Genesee Park Avenue, a w The Park trzyma się jakaś okopana na wzgórzu kompania z czternastki. Ale coraz więcej jebanych koników wali przez ten cholerny most. Musimy wyprowadzić kontratak i zniszczyć most. Byłoby nam łatwiej, gdybyśmy mieli przy tym wsparcie pancerzy wspomaganych.

Stewart znów się skrzywił. Dla jednostek konwencjonalnych czy nawet nie opancerzonych Dziesięciu Tysięcy atak na Posleenów był ciężkim wyzwaniem. Działka magnetyczne i plazmowe zamieniały żołnierzy na otwartym terenie w mielonkę, a Wszechwładcy otwierali ciężkie czołgi jak blaszane puszki. Dlatego właśnie do szturmów zawsze używano galaktycznych pancerzy wspomaganych. Oznaczało to jednak, że ich siły malały po każdym ataku, zwłaszcza na Wielkich Równinach i tutaj, w Ontario Salient. A ponieważ Ziemia była odcięta i jedyne fabryki wytwarzające pancerze znajdowały się poza nią, z każdym starciem było ich coraz mniej.

Galaksjanie uzupełniali straty jedynie w minimalnym stopniu. Niewykrywalne statki lądowały na wyspach Pacyfiku i przeładowywały sprzęt na łodzie podwodne. Te z kolei zawijały do portów położonych na dużych szerokościach geograficznych, takich jak Anchorage. Stamtąd ładunek przewożono ciężarówkami do wciąż trzymających się punktów obrony. Ale to źródło zaopatrzenia było żałośnie niewystarczające, by pokryć ponoszone straty. Dlatego właśnie w siłach zbrojnych USA z dwóch dywizji pancerzy wspomaganych zostały niecałe dwa bataliony — dziesięć procent stanu wyjściowego — i to w ciągu ostatnich czterech lat. W tym czasie zużyto ponad cztery dywizje pancerzy.

Pierwszy batalion 555 pułku piechoty mobilnej, Prawdziwe Czarne Pantery, poniósł mniejsze straty niż inne bataliony i wciąż miał solidny zespół weteranów, chociaż nawet oni mieli ponad dwustuprocentową rotację. Przy słabym zaopatrzeniu oznaczało to jednak, że nawet pierwszy batalion jest skazany na zagładę.

A tymczasem Posleenów było coraz więcej.

Homer pokręcił głową i odwrócił się do drugiego oficera w pancerzu uczestniczącego w naradzie.

— Jeśli major O’Neal szybko się nie pojawi, przekażę dowodzenie pani, kapitan Slight.

Jego niebieskie oczy były zimne jak agaty. Mike O’Neal był kiedyś jego adiutantem i osobistym protegowanym, ale gdyby Rochester upadło, następna linia obrony znajdowała się dopiero na wschód od Buffalo, a front był tam dwa razy szerszy. Utrzymanie Rochester było więc warunkiem obrony całych wschodnich Stanów Zjednoczonych.

— Tak jest, sir — odpowiedziała dowódca kompanii Bravo. — Sir, byłoby dobrze, gdybyśmy mogli uwolnić artylerię. Musimy uderzyć w ten most, a nie — proszę wybaczyć mój francuski — w pierdolony ogon logistyczny, sir.

Homer uśmiechnął się jeszcze szerzej, co u niego było pewną oznaką gniewu, podczas gdy zniecierpliwiony Cutprice parsknął.

— Pracujemy nad tym. Dwadzieścia minut temu generał Gramns został z mojego rozkazu odwołany. Koordynator artylerii Dziesięciu Tysięcy próbuje ich właśnie przekonać, że most pontonowy to lepszy cel niż „obszary gromadzenia się wroga”.

— Razem z plutonem moich żandarmów — dodał Cutprice. — I dwoma spodkami. Powiedziałem mu, że jeśli tylko któryś z tych generalskich osłów spróbuje odstawiać jakieś numery, ma go, kurwa, publicznie rozwalić. Z działka plazmowego.

Szczupły pułkownik miał tak poważną minę, że trudno było stwierdzić, czy żartuje.

— Możliwe, że trzeba będzie kogoś rozstrzelać. — Homer westchnął. — Postawiłbym cię na czele korpusu, Robert, ale jesteś mi potrzebny. A dwóch rzeczy naraz nie zrobisz.

— Poza tym wytłukłbym tam wszystkich dekowników — mruknął pułkownik. — I wszystkich tych dupków z regularnej Armii, którzy nie mogą posłać swoich dywizji do walki.

— Dwudziesta czwarta z Nowego Jorku i osiemnasta z Illinois przegrupowują się pod North Chili — powiedział Homer. — Ale ja nie chcę po prostu zapychać nimi dziur. Kiedy wyczyścimy przyczółek, macie przerzucić mosty i wyprowadzić kontratak. Posłałem po kompanie saperów z Bailey, macie je wykorzystać. Pogońcie mi te koniki i odepchnijcie je najdalej, jak się da. Gwarantuję, że będziecie mieli za plecami wsparcie piechoty. Daję słowo.

— Co jest celem? — spytał Stewart. — Gdzie mamy się zatrzymać?

— Celem jest Atlantyk — odparł Homer. — Ale nie wyprzedzajcie za bardzo wsparcia. Chciałbym, żebyśmy przesunęli front pod Clyde. Byłby węższy, a poza tym jest tam odpowiedni teren.

— Jasne. — Cutprice wyszczerzył zęby w makabrycznym uśmiechu. — Ale flankę będziemy mieli rozwartą jak nogi kurwy z Subic Bay.

— Będą tam pancerze — powiedział cicho generał. — Niezależnie od tego, czy O’Neal się pojawi, czy nie.


* * *

Ernie Pappas westchnął. Wzgórze było pozostałością po lodowcu, który wyrzeźbił jezioro Ontario. Po południowo-wschodniej stronie, przeciwnej do tej, gdzie toczyły się walki, zamieniono dawny szpital dziecięcy na punkt leczenia tysięcy żołnierzy rannych w trwającej od miesiąca bitwie, w tym przynajmniej tuzina żołnierzy z piechoty mobilnej, zbyt poszarpanych, żeby pancerze mogły ich połatać.

Nawet tutaj, w czystym, świeżym powietrzu, czuło się cierpienie. Ze wzgórza roztaczał się piękny widok na bitwę, którą ósmy korpus właśnie przegrywał. Piękny widok.

Bez wątpienia dlatego właśnie Stary wybrał wzgórze na miejsce medytacji. W miarę jak wojna się przedłużała, a stosy ofiar rosły, major robił się coraz bardziej ponury. Nikt na Ziemi nie mógł nic na to poradzić, ale Stary chyba traktował to bardzo osobiście. Jakby odpowiedzialność za ocalenie całego świata spoczywała wyłącznie na jego barkach.

Mogło to brać swój początek z pierwszych dni wojny, kiedy mówiono, że pluton O’Neala niemal samodzielnie zatrzymał posleeńską inwazję na planetę Diess. Ale to były dawne dzieje, do tego dawno zrewidowane. Posleenów zatrzymały jedne z najlepszych i najbardziej doświadczonych jednostek NATO, skonstruowana przez Indowy Główna Linia Obrony i obsadzające ją amerykańskie, francuskie, brytyjskie i niemieckie oddziały piechoty. O’Neal mógł się chlubić tym, że — oprócz tego, iż był jedynym człowiekiem, który ręcznie zdetonował ładunek nuklearny i przeżył — uwolnił siły pancerne uwięzione w megawieżowcu.

I właśnie przez to mogło mu się wydawać, że jest w stanie samodzielnie ocalić planetę. A może po prostu taki był: samotny wojownik, Horacjusz na moście. Naprawdę wierzył w etos wojownika, filozofię rycerza, sans peur, sans reproche. I sprawił, że jego żołnierze też w to wierzyli dzięki wyrazistości jego wizji i sile przekonywania. To właśnie ta wizja pomogła im wytrwać. Ale teraz mógł właśnie płacić za to cenę.

Sierżant Ernest Pappas, dawniej w korpusie marines Stanów Zjednoczonych, wiedział, że rycerze w lśniących zbrojach nie są niczym więcej niż morderczymi bydlakami na koniach. Wiedział, że jedyne, co się liczy, to przetrwać. Tylko przetrwać. Może uda się zatrzymać wroga, a może nie. Ale dopóki się żyje, o zgrozo, to musi wystarczyć.

Jednak sierżant Pappas wiedział też, że nie to skłania chłopców, żeby wstali i zaczęli strzelać. Chłopcy po prostu wierzyli, że jeśli jest z nimi „Żelazny” O’Neal, nie mogą przegrać. I tak powinno być.

Pappas spojrzał w dół, na dym i płomienie unoszące się nad gruzami miasta, i westchnął. Gdyby kapitan Karen Slight próbowała poprowadzić batalion w ten ogień, wyparowaliby jak woda na ruszcie. Bo jej by nie uwierzyli.

— Majorze? — powiedział, kładąc dłoń na ramieniu Mike’a.

— Ernie — odparł major. Walczyli razem, odkąd O’Neal objął dowodzenie kompanią Bravo w złych czasach, kiedy to wydawało się, że cała Armia postradała rozum. Przeszli razem przez wiele dobrych i złych chwil, głównie złych, i to właśnie Pappas i O’Neal razem utworzyli pierwszy batalion 555 pułku i sprawili, że był tym, czym był.

— Zmusił pan starego człowieka do cholernie długiej i ciężkiej wspinaczki.

— Ale za to widok jest wspaniały. Nie uważasz? — Mike uśmiechnął się smutno i splunął do hełmu. Biotyczna wyściółka wchłonęła ślinę i sok z tytoniu, po czym wysłała ją w długą podróż, na końcu której miała zamienić się z powrotem w racje żywnościowe.

Pappas zerknął na pistolet i skrzywił się.

— Musi pan przestać słuchać Dire Straits.

— Dlaczego? Wolisz Jamesa Taylora?

— Mamy problem.

— Zgadza się. — Mike westchnął i przetarł ręką oczy. — Jak zwykle.

— Czternasta dywizja dała nogę. — Starszy sierżant sztabowy batalionu zdjął hełm i osłonił oczy. — Są już w połowie drogi do Buffalo.

— Jeszcze coś? — spytał O’Neal. — Artyleria ładnie strzela. Wcale nie trafiają, ale wygląda to bardzo ładnie.

— Wątpię, żeby długo tam zostali. Cały korpus myśli już tylko o tym, żeby się dyskretnie oddalić.

— Dziesięć Tysięcy zatyka wyrwę?

— Aha.

— No tak.

Zapadła długa cisza. Sierżant podrapał się po głowie; biotyczna wyściółka hełmu wreszcie poradziła sobie z jego wiecznym łupieżem, ale nawyk pozostał.

— No i jak, zrobimy coś w tej sprawie, szefie?

— Niby co? — zapytał dowódca batalionu. — Bohatersko zaszarżujemy na wroga i odepchniemy go? „Ukryjcie dobroć pod maską wściekłości” Przetrącimy wrogowi kręgosłup i zmusimy go do ucieczki? Odbijemy stracone od miesięcy pozycje? Zepchniemy ich aż po Westbury i Clyde, gdzie jest ich miejsce?

— To pan planuje? — spytał Pappas.

— Niczego nie planuję! — odparł krótko Mike. — Ale przypuszczam, że tego oczekuje Jack. Zauważyłem, że się pojawił.

— Po tym się poznaje, że sytuacja jest poważna — zażartował sierżant. — Jeśli pojawia się DOWARKON, musi być naprawdę do dupy.

— Zauważyłem też, że żadne jednostki artylerii nie odpowiadają na wezwania ostrzału.

— Już nad tym pracują.

— A obie dywizje flankujące Shelly określa jako „chwiejne”.

— To przecież Armia — zachichotał były marine. — Armię zawsze określa się jako „chwiejną”. To ich fabryczne ustawienie.

Salwa artylerii spadła na chybotliwy most pontonowy i konstrukcja z drewna i aluminium zniknęła.

— Widzisz? — powiedział O’Neal. — Nie jesteśmy im do niczego potrzebni.

— Homer chce przeprowadzić kontratak.

O’Neal odwrócił się, żeby sprawdzić, czy sierżant nie żartuje, ale szeroka, ziemista twarz żołnierza była śmiertelnie poważna.

— Żartujesz?

— Jestem poważny jak atak serca. Myślałem, że właśnie na to pan tak narzeka.

— Jasna cholera — szepnął major. Sięgnął po hełm, założył go, a potem potrząsnął głową, żeby wyściółka dobrze przylgnęła. Żel oblał jego twarz, wypełniając każde zagłębienie, a potem wypłynął z oczu, nozdrzy i ust. Po Tej Chwili, jak to nazywano, długo dochodziło się do siebie, i nigdy nie można było się do niej przyzwyczaić.

— Jasna cholera. Kontratak. Świetnie. Dowodzi Slight, jak przypuszczam? Wspaniale. Czas zagrodzić wyłom trupami naszych pancerniaków.

— Niech pan się uśmiechnie — powiedział sierżant, zakładając własny hełm. — „I znów idziemy na wyłom”.

— Nie „na”, tylko „w”, ty samoański prostaku. Poza tym przecież się uśmiecham — odparował O’Neal i zwrócił w stronę sierżanta wykrzywioną w grymasie maskę zbroi. — Widzisz?


* * *

— Ta jego zbroja jest niesamowita — parsknął śmiechem Cutprice.

— Szkoda, że nie mam tysiąca takich — przyznał Homer. — Ale żeby nikt mnie nie posądził o wygórowane wymagania, powiem, że wystarczyłoby mi tysiąc zwyczajnych zbroi.

Pancerz był darem rzemieślnika Indowy dla ówczesnego kapitana O’Neala. Był wyposażony we wszystkie „specjalne” funkcje, które chciał wprowadzić O’Neal, kiedy był członkiem grupy projektowej. Oprócz tego, że zbroja miała przeznaczone do walki wręcz dodatkowe porty strzeleckie na nadgarstkach i łokciach, była zasilana antymaterią. Eliminowało to największe ograniczenie pancerza wspomaganego — jego stosunkowo niewielki zasięg działania. Z technicznego punktu widzenia wynosił on czterysta pięćdziesiąt kilometrów biegu albo siedemdziesiąt dwie godziny statycznej walki. W praktyce jednak te wartości okazały się o połowę niższe. Kilka pancerzy zostało przechwyconych i zniszczonych przez Posleenów, kiedy po prostu „skończyło im się paliwo”.

Pobór mocy z pancerza zwiększył się jeszcze przez braki amunicji. Ponieważ żadna ziemska fabryka nie była w stanie wyprodukować standardowych pocisków z zasilającym działko trzpieniem antymaterii, trzeba było je zastąpić zwykłymi łezkami ze zubożonego uranu. Dlatego działka grawitacyjne, które powinny być samozasilające, „wysysały” moc z pancerzy. Ich prędkość wylotowa w dalszym ciągu równała się ułamkowi prędkości światła, a to wymagało olbrzymiej energii, dlatego „żywot” akumulatorów zbroi skrócił się niemal do zera. Żołnierze często więc stawali przed wyborem — poruszać się albo strzelać; wyjątkiem był O’Neal, którego zasoby energii były niemal nieograniczone.

Oczywiście ten medal miał dwie strony — gdyby cokolwiek przebiło pojemnik z antymaterią, major O’Neal wyparowałby wraz ze sporą częścią otoczenia w promieniu kilometra.

Ale wszystkie te ulepszenia były niewidoczne. Uwagę natomiast przykuwał wygląd pancerza; przypominał czarno-zielonego nieziemskiego demona, z pełną ostrych kłów paszczą i szponiastymi łapami do rozszarpywania ciała. Budził niepokój i w pewnym sensie — tak twierdzili ci, którzy znali O’Neala — był dla niego bardzo odpowiedni.

— Pasuje do niego — powiedział pułkownik, opierając się na swoich doświadczeniach. Pancerze wspomagane szły zawsze tam, gdzie było najgoręcej. A Dziesięć Tysięcy deptało im po piętach.

Dziesięć Tysięcy — albo Spartanie, jak ich czasami nazywano — wywodzili się z mniejszej jednostki zwanej Sześciuset. Kiedy doszło do pierwszego lądowania Posleenów, zaskakującego i przeprowadzonego przytłaczającymi siłami, jednostki wysłane do Północnej Wirginii, by tam ich powstrzymać, zostały rozbite już w pierwszym starciu. Wielu żołnierzy, zwłaszcza z oddziałów z tyłów, uciekło na drugi brzeg Potomaku i zebrało się w Waszyngtonie. Kiedy Posleeni przeszli przez rzekę przy Washington Mall, wszyscy, oprócz małej garstki, uciekli. Owa mała garstka, dokładnie sześciuset pięćdziesięciu trzech żołnierzy, uznała, że są w życiu rzeczy, za które warto oddać życie. Zebrali się więc przy kopcu pomnika Waszyngtona, zamierzając bronić się tutaj aż do samobójczego końca.

Okazało się jednak, że nie było to samobójstwo. Opór Sześciuset i zamieszanie w szeregach przechodzących przez most Posleenów spowodowały, że pancerze wspomagane zdążyły przybyć na czas na pole bitwy. Wspólnymi siłami, przy wsparciu artylerii, całkowicie wyeliminowali posleeńską hordę w Waszyngtonie.

Dla tych sześciuset pięćdziesięciu trzech kierowców ciężarówek i kucharzy, piechurów i artylerzystów, monterów i praczy, którzy nie uciekli i postanowili iść do swojego Boga jak prawdziwi żołnierze, ustanowiono specjalny medal. Mieli potem zostać przydzieleni do różnych jednostek w całej Armii, a jedyną pamiątką po ich największej bitwie miały zostać ordery. Ale ich dowódcy udało się przekonać sztab generalny, że można ich wykorzystać w lepszy sposób. Tak oto narodziło się Dziesięć Tysięcy. Większość Sześciuset awansowała i utworzyła jądro jednostki, którą później uzbrojono w zdobytą i zaadaptowaną broń Posleenów. Od tej pory dowództwo sił lądowych miało do dyspozycji szybką, ciężko uzbrojoną i niezwykle elitarną formację.

Ale nie mogła ona sama atakować Posleenów; do tego były potrzebne pancerze wspomagane.

— Majorze — powiedział generał Homer. Zwrócenie się do O’Neala w tak oficjalny sposób było naganą za jego opieszałość.

— Jack? — odparł O’Neal.

Homer uśmiechnął się chłodno. Pancerze wspomagane nie były jednostką amerykańską; należały do sił uderzeniowych Floty, czyli do sił Federacji Galaktycznej. Zgodnie z regulaminem O’Neal nie musiał zwracać się do generała z użyciem jego stopnia, choć wymagała tego uprzejmość. Zwykle O’Neal mówił do niego „sir” albo „generale”, a nawet „pułkowniku”. Zwrócenie się publicznie po imieniu było taką samą naganą, jaką otrzymał od Homera.

— Mamy problem — rzekł generał.

— Wszyscy cały czas to powtarzają — prychnął O’Neal. — To nie żaden problem, tylko mongolska orgia, sir. Czy generał „Pancerze wspomagane to marnotrawstwo sił i środków” jeszcze tam jest?

— Gramns już został odwołany — wtrącił Cutprice. — A kapitan Karen właśnie wyjaśnia jego sztabowi znaczenie wyrażeń „wsparcie ogniowe” i „odpowiedź ogniem”.

— Mamy jakiś plan? — spytał O’Neal. — Czy po prostu rzucimy się na nich z wrzaskiem?

— Utrzymujemy wzgórza po tej stronie rzeki — odpowiedział znów Cutprice — ale Posleeni wciskają się już w głąb miasta i wzdłuż kanału. Wzgórza na ich brzegu są wyższe, więc ci po naszej stronie dostają wsparcie ogniowe od tych po drugiej stronie. Poza tym za chwilę odetną nam linię zaopatrzenia na moście Brooks Avenue. Chciałbym, żebyście utworzyli przyczółek między rzeką a wzgórzami. Moi chłopcy pójdą za wami, ale to wy będziecie musieli przyjąć na siebie pierwsze uderzenie.

— Dlaczego nie możemy ich przygwoździć i rozwalcować artylerią? — spytał Stewart. — Jeśli chcecie, zawsze możemy posłać Duncana, żeby z nimi „porozmawiał”.

— Ni cholery! Zasrany sztab musi ustać na własnych nogach. — Pułkownik o chłopięcym wyglądzie wyszczerzył zęby w najszerszym uśmiechu, jaki ktokolwiek widział, i wybuchnął rechoczącym śmiechem. — Widziałem już, co się dzieje, kiedy Duncana poniesie!

— Musimy przejść na drugi brzeg, i to szybko — powiedział grobowym głosem Homer. — Nie dlatego, że chcę zobaczyć swoje nazwisko w gazetach, ale dlatego, że kiedy Posleeni raz zaczną uciekać, wpadają w taką samą panikę jak ludzie. Poza tym musimy ich zepchnąć do linii Clyde. Zwiad dalekiego zasięgu donosi, że umocnienia są tam nie tknięte. Jeśli przegonimy ich za Clyde, rozwiążemy połowę naszych problemów na wschodnim wybrzeżu.

— Pchają się do tej bitwy jak mrówki do miodu — zauważył Mike.

— W takim razie co robimy? — spytał Homer. — Masz jakiś pomysł?

— Tak, sir — odparł major, zapominając o gniewie. — Najchętniej wykorzystałbym eskadrę banshee, żeby wylądować za nimi, ale zważywszy na teren nie sądzę, żeby to było możliwe i żebyśmy zdołali utrzymać się do czasu przybycia posiłków. Skoro tak się nie da, chcę rozwałkować ich na płasko, a potem raz na zawsze ustalić linię frontu. Atomówki wciąż nie wchodzą w grę?

Homer skrzywił się. Osobiście był za tym, by w takich sytuacjach używać taktycznej broni jądrowej. Taktyczne atomówki miały o wiele większe pole rażenia niż jakakolwiek inna artyleria, w tym pociski kasetowe.

Znaczna część Chin upadła w niecałe dwa miesiące; pierwszy większy desant Posleenów potrzebował zaledwie czterdziestu dwóch dni, by przejść od Szanghaju do Czengdu. W tym czasie rasa Han została zredukowana do ułamka swojej dawnej liczebności; dziewięćset milionów ludzi i licząca pięć tysięcy lat kultura zostały starte z powierzchni ziemi. W rejonach kontrolowanych uprzednio przez Chiny utrzymały się nieliczne gniazda oporu, z których najważniejszym był mały kontyngent w Luoxia Shan, dowodzony przez byłego szefa zaopatrzenia Armii Czerwonej i „Radia Wolny Tybet”.

W powstałym chaosie spanikowani Chińczycy odpalili swój arsenał atomowy, który okazał się sześć czy siedem razy większy niż wynikało z przedwojennych ustaleń wywiadu. Ostatni wybuch miał miejsce w rejonie Xian, gdzie tylna straż kolumny wycofującej się w Himalaje zginęła w nuklearnej burzy, której jedynym efektem było spowolnienie marszu Posleenów zaledwie o jeden dzień. Wykorzystanie tak wielkiego potencjału atomowego spowodowało, że rzeka Jangcy została na najbliższe dziesięć tysięcy lat doszczętnie zatruta. A klimat polityczny na niemal równie długo.

— Żadnych atomówek — powiedział Homer. — Prezydent w niektórych sprawach jest strasznie marudna. I nie dostrzega przy tym, że pociski SheVa i wasze granaty to w rzeczywistości broń mikronuklearna. Ale nie zbombardujemy Rochester bronią atomową. — Podniósł rękę, żeby powstrzymać spodziewany sprzeciw i uśmiechnął się zaciśniętymi ustami. — Żadnych bomb neutronowych ani antymaterii. Żadnych atomówek.

Mike odwrócił się i popatrzył na odległe wzniesienia. Dolina Genesee była przeszkodą dla Posleenów i sił konwencjonalnych, ale nie dla pancerzy; w wodzie poruszały się równie sprawnie, jak w przestrzeni kosmicznej. Roiły się tam jednak miliony Posleenów, a pancerzy była dosłownie garstka.

— Trzeba będzie oczyścić dolinę, zanim się ruszymy — powiedział Mike. — Bez tego nie możemy przekroczyć rzeki. Nie pójdę do tego szturmu bez wsparcia artyleryjskiego, które sam uznam za wystarczające. Ani nie zrobi tego żaden człowiek z mojego batalionu.

Słyszał dookoła siebie wstrzymywane oddechy, ale miał to gdzieś. Jednostki pancerzy wspomaganych były w rzeczywistości i pod względem prawnym formacją niezależną od sił lądowych Stanów Zjednoczonych. Zasadniczo w myśl traktatów podpisanych w dobrej wierze przez Senat USA, Mike był zwierzchnikiem generała Homera. Teoretycznie mógł kazać przeprowadzić wstępny ostrzał nuklearny, a generał Homer musiałby wykonać jego rozkaz. Teoretycznie.

W rzeczywistości jednak żaden major jednostek pancerzy wspomaganych nigdy nie odmówił wykonania rozkazu ziemskiego generała. Nawet „Żelazny” Mike O’Neal. Zdarzało mu się wykłócać o poszczególne polecenia, ale bezwarunkowy sprzeciw był czymś nowym. Można to było uzasadnić tym, że przyglądał się, jak batalion w ciągu pięciu lat poniósł tak wiele strat, że był aż na granicy zaniku.

Można to było także złożyć na karb doświadczenia.

Homer przez chwilę rozważał obie możliwości, potem pokiwał głową.

— Każę się przygotować artylerii. Zapewniam cię, że kiedy wyjdziecie z wody, między Genesee a Mount Hope Avenue nie będzie żadnej żywej istoty.

— Niech pan dopilnuje, żeby artyleria była gotowa do wsparcia — powiedział O’Neal. — Będzie nam potrzebna kurtyna ognia; chcę dojść pod osłoną ostrzału zaporowego aż do naszych głównych pozycji. Jeśli nie dostaniemy wsparcia artylerii, nie jestem pewien, czy da się coś zrobić.

— Zgoda — powiedział Homer, uśmiechając się z przymusem. On także spojrzał na wschód i pokręcił głową. — Dam ci całą artylerię, jaką uda mi się zebrać do jutra rana. Daję słowo.

— Niech pan to zrobi, panie generale, a pożremy ich dusze — powiedział cicho Stewart.

— Damy radę — stwierdził z przekonaniem O’Neal. — To, czy ktoś z nas przeżyje, to już inna sprawa. Jeszcze jedno, Stewart. Przyciśnij swój przekaźnik. Zobacz, czy uda ci się zidentyfikować tego wyjątkowo inteligentnego kessentai, który wpadł na pomysł z mostem. Taką inteligencję należy nagrodzić.

Загрузка...