25

Rabun Gap, Georgia, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
13:09 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, sobota, 26 września 2009

Major Ryan potrząsnął głową, próbując pozbyć się uporczywego dzwonienia w uszach.

— Przysięgam na Boga, że w końcu zacznę nosić te cholerne zatyczki — jęknął.

— Jest pan cały, majorze? — zapytała specjalistka, z którą dzielił bunkier.

— Co?! — krzyknął Ryan, wstając. Głos kobiety brzmiał tak. jakby mówiła do niego z dna studni.

— Pytałam, czy jest pan cały! — odkrzyknęła, wyciągając zatyczki z uszu. — Ja na przykład czuję się trochę wstrząśnięta.

— Cały! — krzyknął Ryan. — Zobaczmy, czy coś ocalało.

Jeden róg bunkra zawalił się, ale reszta pozostała nie tknięta, a wejście było tylko częściowo zablokowane. Ryan wypełzł na zewnątrz i rozejrzał się po zdewastowanym pustkowiu.

Z malowniczej szkoły na szczycie wzniesienia zostały jedynie przygięte dźwigary. Cegły leżały rozrzucone na całym zachodnim zboczu wraz z innymi, trudnymi do rozpoznania szczątkami. Z bunkrów wypełzali inni ocalali; niewiarygodne, ale ktoś podnosił się wprost z rumowiska. Cała kwatera główna korpusu zniknęła. Ryan nie był pewien, co się stało z kwaterami głównymi trzech dywizji, ale z jego perspektywy tak naprawdę nie miało to znaczenia. Korpus został rozbity i jedyne rozsądne w tej chwili pytanie brzmiało, co on osobiście zamierza teraz zrobić.

Spojrzał na specjalistkę, która wypełzła z bunkra i siadła na dachu, rozglądając się. po rumowisku z wyrazem zainteresowania na twarzy.

— Jaka jest wasza specjalizacja… — Zerknął na jej naszywkę z nazwiskiem Kitteket i uniósł brew. — Kitkay? Kitta…

— Ma pan problemy z moim nazwiskiem, panie majorze? — odkrzyknęła z uśmiechem specjalistka. — Jest indiańskie. Wymawia się Kitakat. A jak nie, to proszę sobie zapamiętać Kittycat.

— W porządku — odparł zdezorientowany Ryan. — Co tam, mój sierżant w Occoąuan miał na nazwisko Leon…

— Jestem maszynistką, sir — powiedziała śmiało żołnierz. — Wie pan, najwyraźniej nie wybuchła cała antymateria. W przeciwnym wypadku ten bunkier zapadłby się jak domek z kart.

— Maszynistki rzadko wiedzą takie rzeczy zauważyłRyan. Fala uderzeniowa poszarpała ogrodzenie parkingu, więc minął bramę i wszedł do środka przez dziurę.

— Czytam dużo podręczników.

— Aha. Pewnie dlatego uciekła pani do bunkra, kiedy zaczęli grzać w SheVę?

— No pewnie — wyszczerzyła zęby Kitteket. — Pracowałam przy budowie bunkrów, więc nie mogłam pozwolić, żeby się zmarnowały!

— No, jeśli faktycznie mają się nie zmarnować, musimy stąd szybko wiać — stwierdził Ryan, schodząc ze wzgórza.

— Dokąd pan… Dokąd idziemy? — zapytała kobieta. — Czy nie powinniśmy… nie wiem… organizować obrony czy coś takiego?

— Nie. Za jakieś pięć minut do wszystkich dotrze, że Posleeni nadchodzą i że nic ich nie zatrzyma, a wtedy zaczną uciekać. A to znaczy, że zablokują wszystkie drogi.

Otworzył drzwi pierwszego rozsądnie wyglądającego humvee i spróbował go odpalić. Udało mu się, kiedy zresetował bezpiecznik.

— Pojedziemy do najbliższego składu amunicji — rzekł. — Po drodze zabierzemy jeszcze ze cztery osoby. A potem pojedziemy na wzgórza.

— Tak jak myślałam — powiedziała Kitteket, wsiadając z drugiej strony. — Uciekamy.

— Nie. Jedziemy na wzgórza, gdzie drogi są bardzo strome. Ze składu amunicji zabierzemy tyle materiałów wybuchowych, ile zmieści się do tego grata…


* * *

Mueller wyszedł ze swojej kwatery i spojrzał w głąb doliny, kiedy pierwszy wstrząs kosmicznej broni odbił się echem w górach. Z tego miejsca nie mógł widzieć działa SheVa, ale widział błyski jego wystrzałów i ślad „srebrnej kuli”. Tak czy inaczej było oczywiste, że Posleeni przypuścili zmasowany atak. Mueller pogładził się po brodzie, zastanawiając się, co powinni w takim razie zrobić. Oddziały zwiadowcze podczas szturmu były prawie bezużyteczne, ale ci Posleeni zachowywali się inaczej niż zwykle, choćby dlatego, że używali lądowników i atakowali Mur.

Stał tak przez chwilę — z koszar zaczęli wysypywać się w tym czasie inni podoficerowie — aż zobaczył klucz posleeńskich latających czołgów.

— Przekaźnik — powiedział, unosząc rękę tak, by urządzenie je zobaczyło. — Widzisz je?

Część klucza zniknęła po prawej stronie, przypuszczalnie atakując park artyleryjski, a druga część zaczęła zataczać kręgi, atakując coś po wschodniej stronie wzgórza.

— Widzę, sierżancie Mueller. Uwaga, celem ich ataku jest SheVa Czternaście. Biorąc pod uwagę ich uzbrojenie i liczbę przelotów, jest bardzo prawdopodobne, że przebiją pancerz magazynu amunicji.

— Zaznacz wysunięte pozycje korpusu — powiedział Mueller, patrząc na hologram — i prawdopodobne strefy zniszczeń w wyniku eksplozji SheVy.

Wyniki nie wyglądały dobrze; jeśli SheVa padnie, korpus pójdzie w rozsypkę.

— O cholera — mruknął sierżant. — Połącz mnie ze starszym sierżantem sztabowym Mosovichem. I dopilnuj, żeby o całej sytuacji dowiedział się generał Homer.


* * *

Homer popatrzył na własny hologram i pokręcił głową. O sytuacji w dolinie poinformowało go Dowództwo Wschód. Musiał przyznać, że sprawy nie wyglądają najlepiej. Przypomniał sobie jedno ze swoich ulubionych w takiej sytuacji powiedzeń, które sformułował jeden z nielicznych naprawdę skutecznych brytyjskich generałów z czasu drugiej wojny światowej: sytuacja nigdy nie jest aż tak dobra ani tak zła, jak wskazują wstępne raporty. Jeśli tak jest, to to, co właśnie stało się w dolinie Gap, jest po prostu katastrofą, a nie końcem wojny.

Zauważył też, że nawet z pomocą przekaźnika mapa nigdy w stu procentach nie odzwierciedla rzeczywistości. I że nigdy nie szkodzi zapytać o zdanie naocznego obserwatora.

— Przekaźnik, gdzie w tym bałaganie jest sierżant Mosovich?

— Starszy sierżant sztabowy Mosovich znajduje się około ośmiu kilometrów na zachód od męskich koszar podoficerów korpusu.

— Połącz mnie z nim, proszę.


* * *

Mosovich poprawił pasek plecaka, kiedy drużyna dotarła na grzbiet wzniesienia. Widać stąd było jak na dłoni strumień pojazdów, oznaczający, że korpus „pryska” na całego. Nie mógł mieć do nikogo pretensji; nad główną doliną Gap kłębiły się lądowniki, a bez sprawnej SheVy nie było jak stawić im oporu.

— Sierżancie — odezwał się przekaźnik — generał Homer na linii.

— Połącz — westchnął Mosovich. — Witam, sir.

— Widzę, że nie mówi pan „dzień dobry”, sierżancie. — Przekaźnik włączył hologram oficera z dalekiej kwatery głównej; generał miał na twarzy swój zwykły ponury uśmiech. — Niech mi pan powie, co się tam dzieje.

— Pryskają na całego, sir. Idziemy na wzgórza; chcemy przyczaić się tam i przyjrzeć Posleenom, kiedy będą tędy przechodzić. A jeśli wszystko ułoży się tak, jak podejrzewam, spróbujemy przedrzeć się na zachód. Przekaźnik mówi, że wlewają się do doliny z prędkością stu tysięcy na godzinę, i zgadza się to z tym, co widzę. Widzieliśmy też latające czołgi; przekaźniki mają ich obraz. Nie widzę też, żeby korpus się przegrupowywał, sir. A na północy jest Podmieście, więc obawiam się, że będzie zdane na własne siły. Prawdę mówiąc, sir, nic a nic mi się to wszystko nie podoba…

— Mnie też nie, sierżancie — odparł Homer. — Normalnie ktoś wsparłby korpus, ale w tym rejonie… — Wzruszył ramionami. — Do tego dochodzi fakt, że Posleeni na całej długości frontu wschodniego nacierają na wszystkie przełęcze, doliny i drogi. Wdarli się nawet do Shenandoah między Roanoke i Front Royal. Spodziewam się następnych najazdów. Nie byłbym zaskoczony, gdybyśmy stracili w tej kampanii więcej niż jedno Podmieście; nigdy dotąd nie odpieraliśmy tak zmasowanego ataku wszystkich sił.

— To… niedobrze — powiedział Mosovich. — W Shenandoah mamy między innymi sporo przemysłu, prawda?

— Tak, to niedobrze — zgodził się Homer. — W tamtym rejonie są trzy SheVy, ale niestety wszystkie na etapie montażu i nie uzbrojone. Jeśli je stracimy, cztery miesiące produkcji pójdą psu w dupę. Niech pan robi to, co uzna za stosowne, sierżancie. Jeśli będzie mi pan potrzebny, odezwę się.

— Czy mogę spytać, co pan zamierza, sir? — spytał Mosovich z pozorną obojętnością. — To znaczy w naszym rejonie.

— Prawdopodobnie spróbuję zatkać dziurę. Dowództwo Wschód przesuwa jednostki, żeby pozamykać drogi wychodzące z waszego rejonu. Na wschód od Knoxville jest jedna dywizja, która właśnie się rozmieszcza. Ale prawda jest taka, że Gap jest jak dno leja: kiedy JUŻ się z niego wyjdzie, można iść w każda, stronę. Zamknięcie wszystkich dróg przy takiej masie Posleenów nie będzie łatwe.

— Zatkanie dziury będzie… trudne, sir — powiedział Mosovich, kręcąc głową. — Ktokolwiek tu jest, zostanie zaatakowany jednocześnie ze wszystkich stron. W Georgii jest prawdopodobnie wciąż ponad pięć milionów Posleenów, próbujących wedrzeć się tu na górę, za nimi prawie milion, a w powietrzu są lądowniki… Niemal każdy, kogo wystawicie, wyparuje jak flegma na gorącej blasze. Z całym szacunkiem, sir.

— Ma pan rację, sierżancie — uśmiechnął się sztywno Homer. — Niemal każdy.

Загрузка...