36

Dillsboro, Północna Karolina, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
15:14 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, niedziela, 27 września 2009

Major Ryan wysiadł z SheVy, kiedy ta rozpoczęła skomplikowany proces przekraczania rzeki Tuckasagee tak, by nikogo przy tym nie zabić.

Niedaleko Dills Gap napotkali tylne szeregi uciekinierów; wielu z nich uczepiło się SheVy. Czołg miał cztery „punkty załadunkowe” i wszystkie były teraz obwieszone żołnierzami.

Na szczęście najwyraźniej wyprzedzili Posleenów, i co dziwne, między uciekinierami i pościgiem zachowywał się pewien dystans. Chodziły słuchy, że jacyś snajperzy spowalniają natarcie obcych, ale działają ze wzgórz i nie zamierzają przekraczać rzeki w Dillsboro. Oznaczało to, że Ryan prawdopodobnie nie będzie musiał wysadzać mostu razem z ludźmi.

Do ostrożnie manewrującej SheVy zbliżała się grupa żołnierzy wielkości mniej więcej plutonu, dowodzona przez kapitana. Ryan włączył komunikator, który pożyczył mu Mitchell.

— Chyba mamy komitet powitalny, Mitchell.

— Widziałem ich dzięki kamerom — odparł dowódca SheVy. — Zaczekajmy, aż się dowiemy, czego chcą.

— Kapitanie — powiedział Ryan. — Major William Ryan, korpus saperów.

— Kapitan Paul Anderson — przedstawił się oficer. — Dowodzę przeprawą, sir, i obawiam się, że ludzie jadący na SheVie będą musieli zejść i dać się zarejestrować.

Nosił skrzyżowane chorągiewki oficera sygnałowego, co wskazywało, że jest oficerem liniowym. W sytuacji takiej jak ta mógł rozkazywać nawet pułkownikowi, powiedzmy, korpusu medycznego. Saperzy jednak też byli oficerami liniowymi.

— Dam wam tych, co wiszą na zewnątrz — powiedział major z zimnym uśmiechem. — Ale swoich ludzi zabieram, żeby mieć pewność, że most jest przygotowany do wysadzenia.

— Oczywiście, sir — uśmiechnął się z ulgą kapitan. — Nie miałem zamiaru wydawać panu poleceń, sir, ale kieruję tą przeprawą od osiemnastu godzin i próbuję jakoś przetransportować na drugi brzeg grupy ludzi, a to nie jest łatwe.

— Wiem coś o tym — odpowiedział z uśmiechem major. — Jak właściwie zamierza pan sklasyfikować SheVę?

— Zamierzam potraktować ją jak przysłowiowego czterystukilowego goryla, sir. Plutonowy Rice — kapitan przywołał stojącego nieopodal starszego plutonowego. — Przeprowadźcie ich przez most i jakoś posegregujcie.

— Tak jest, sir — odparł plutonowy, machając na swój pluton.

— Na północ od miasta stoją ciężarówki z amunicją — powiedział kapitan. — Rozrzucone na dużym obszarze. Mieliśmy tu także dwie grupy z amunicją do SheVy i MetalStormów. Posłałem je drogą do Sylva, bo nie miałem miejsca, żeby je postawić.

— To pewnie te, które wzywali major Mitchell i kapitan Chan — powiedział Ryan, włączając komunikator. — Mitch, dobre wieści. Uzupełnienia czekają kawałek dalej. Odbiór.

— To dobrze — odparł dowódca She\y. — Kiedy ma się osiem strzałów, człowiek robi się nerwowy, gdy zostają mu tylko cztery. A teraz jak tam się dostać, żeby nikogo nie zabić? Prowadzą tam chyba tylko trzy trasy i na wszystkich są ludzie.

— Jak SheVa może się tam dostać? — spytał Ryan.

— Będzie ciężko, sir — przyznał Anderson — Grupujemy jednostki po obu stronach miasta. Pewnie trzeba będzie przejechać przez sam środek.

— Jeśli to zrobimy, miasta już nie będzie — przypomniał Ryan. — Ani żadnych dróg.

— Większość ruchu kierujemy na objazd drogą 23 — powiedział kapitan, wyciągając mapę. — Jeśli SheVa przekroczy Tuckasegee na wschód od 23, a potem zakręci… no, do miasta, będzie mogła pojechać drogą 107. Zresztą i tak puszczamy tamtędy wszystkie czołgi, żeby nie ryły głównej drogi. Uzupełnienia czekają na południe od Sylva, przy samej 107.

— Jasne — powiedział Ryan, przekazując wiadomość Mitchellowi. — Czy moi chłopcy mogliby się od razu wypakować?

— Potwierdzam — odparł Mitchell. — Ale chciałbym zatrzymać Kitteket.

— Proszę bardzo — zgodził się skonsternowany Ryan.

— Zainstalowałem ją w fotelu dowódcy. To oznacza, że wreszcie mam łącznościowca.

— Nie ma problemu. Idę obejrzeć most.

— Wróci pan na pokład, majorze?

— Wątpią — odparł saper. — Mam co innego do roboty. Mogę was wezwać, żeby zburzyć most, w zależności od tego, ile będę miał materiałów wybuchowych.

— No to do zobaczenia — powiedział Mitchell, kiedy silniki SheVy ocknęły się z wyciem. — Niech pan zatrzyma komunikator; mam przeczucie, że jeszcze się spotkamy.

— Powodzenia.

— Dzięki, wam też.


* * *

Ryan odwrócił się z powrotem do kapitana, gdy SheVa powoli ruszyła na wschód.

— Spotkaliśmy się w górach, gdzie przeprowadzali tego potwora przez niewielką przełęcz.

— To coś? — zdziwił się kapitan, ruszając razem z nim w stronę mostu. — W jaki sposób?

— Nie najlepiej — uśmiechnął się Ryan. — Kiedy zjeżdżali w dół, zakopali się. Jednocześnie zdjęli niemal z przyłożenia dwa ładowtniki. To długa historia.

— Wierzę. Jak się wydostałi?

— Widzi pan to wszystko tam na samej górze?

— Tak, to wygląda jak wieżyczki MetalStormów, ale nie słyszałem, żeby montowali je na SheVach.

— Nie są zamontowane, tylko przypięte łańcuchami — uśmiechnął się jeszcze szerzej Ryan. — Wyciągnęliśmy ich w ten sposób, że pod gąsienice podłożyliśmy podwozia Stormów.

— Jasna cholera — powiedział Anderson. — To dopiero kosztowny ratunek! Zakładani, że podwozia nie przeżyły?

— Nie, poszły w drobny mak — odparł Ryan, zatrzymując się i spoglądając z mostu na płynącą w dole rzekę. Nagle poczuł intensywne déja vu, ale nie potrafił przypomnieć sobie, skąd.

— Jak pan trafił w to szambo? — spytał, wskazując na most, kiedy dotarli już na drugą stronę. — Bez urazy, ale tylna straż na moście to ten sam kaliber, co czyszczenie iniektorów antymaterii.

— Och, zgadzam się, to szambo — powiedział kapitan. — Odpowiedź brzmi: generał Keeton.

— Dowództwo Wschód? Jak to się stało, do cholery?

— Kładłem kable łącznościowe, kiedy przyszła wiadomość, że Posleeni zdobyli Gap — odparł kapitan. — Spojrzałem na mapę i wyliczyłem, gdzie utknie większa część korpusu. Przyjechałem tu, żeby… nie wiem, jakoś pomóc, skoro kwatery głównej, do której miałem podciągnąć kabel, już nie było. Ale nikt tutaj nie dowodził i już zaczynały się problemy z organizacją. Pozbierałem więc obecne tu jednostki i zacząłem je organizować. Potem, kiedy musiałem unieważnić rozkazy jednego majora, uświadomiłem sobie, że nie mam żadnych uprawnień. Kabel ciągnął się do Wschodu. Zadzwoniłem tam i skontaktowałem się z przyjacielem w Operacjach Specjalnych. Najwyraźniej przerwał górze jakieś spotkanie, na którym próbowali ustalić, co robić. Zaraz potem odezwał się generał Keeton, kazał mi robić to, co muszę, i dał pełne uprawnienia.

— Uderzyło to panu do głowy? — spytał Ryan.

— Raczej było to jak wiadro zimnej wody — odparł kapitan. Wskazał grupę szeregowych i plutonowych, zebranych wokół masy polowych radionadajników. — Nagle dotarło do mnie, że jestem jak Horacy. Mam zorganizować blisko dywizję ludzi, pojazdy i sprzęt.

— Ha! — zaśmiał się Ryan. — To samo miałem w Occoquan, tyle tylko, że bez koordynowania.

Zatrzymał się i rozejrzał. Miasto było zapuszczone — widać było, że mocno odczuło spowodowane wojną załamanie koniunktury — ale wciąż wyglądało dość zabytkowo i… można by powiedzieć „oryginalnie”. Większość domów zdawała się pochodzić z początku dwudziestego albo końca dziewiętnastego wieku. Wiele z nich wymagało odmalowania, ale przed wojną musiał to być dobrze prosperujący ośrodek turystyczny. I właśnie wtedy sobie przypomniał.

— Cholera — powiedział, kręcąc głową. — To wygląda zupełnie jak Occoquan.

I rzeczywiście tak było. Miasto bardzo przypominało miejsce jego pierwszej bitwy. Stało przy jednej z głównych autostrad, nad rzeką, i robiło dokładnie takie samo wrażenie. Mógłby założyć się o miesięczny żołd, że przed wojną było pełne sklepów z antykami i małych kawiarenek.

Teraz jednak wyglądało tak, jakby zostało opuszczone jeszcze przed przybyciem uciekających oddziałów korpusu. Ryan miał nadzieję, że będzie zupełnie puste, zanim przejedzie przez nie SheVa.

— Co do Bun-Buna… — zaczął major.

— Wysłałem jeden pluton, żeby dopilnował ewakuacji miasta — powiedział kapitan. — Przekażą wiadomość dalej, do Sylva.

— Wie pan, kto to jest Bun-Bun? — zapytał Ryan ze zdziwieniem.

— No, Bun-Bun to królik o skłonnościach samobójczych, z nożem sprężynowym i paskudnym usposobieniem — odparł kapitan z uśmiechem. — Ale założyłem, że chodzi panu o SheVę z wielkim Bun-Bunem wymalowanym na korpusie.

— Jest pan jego fanem — powiedział Ryan, i to wcale nie było pytanie.

— I to wielkim — uśmiechnął się. oficer sygnałowy. — Ale pierwszy zwiadowca, który zgłosił kontakt wzrokowy, zdziwił się jak cholera.

— Kontakt wzrokowy? — zapytał saper. Popatrzył na otaczające dolinę wzniesienia. — Oczywiście, rozesłał pan zwiadowców.

— Jest tu miejscowa milicja — odparł kapitan. — Byli przy moście jeszcze przede mną. Posłałem ich, żeby mieli oko na okolicę. Teraz rozstawili się ze swoimi czterokołowcami po całych wzgórzach.

— A więc zadbał pan już o ewakuację miasta — powiedział Ryan, kręcąc głową. — Pogratulować sprawności.

— Dziękuję — uśmiechnął się kapitan. — Może wyglądam jak Torg, ale tak naprawdę jestem jak Zoe.

— A więc co z mostem, Zoe?

— Byłbym wdzięczny, gdyby pan się tym zajął, sir. Powierzyłem to zadanie sierżantowi, który ma doświadczenie z materiałami wybuchowymi, ale przyznał, że nigdy nie wysadzał niczego tak wielkiego. A Wschód bardzo stanowczo domaga się zniszczenia mostu. No, muszę wracać do swoich zajęć.

— Jasne, kapitanie, powodzenia.

Ryan sprawdził, czy ci, których w myślach nazywał „bandą ośmiu” — na razie nie wiedział nawet, jak większość z nich się nazywa — zeszli z SheVy. Żołnierze zatrzymali się przy wartownikach na moście. Major był pewien, że niedługo pójdą spać — odpoczynek na stalowej kołyszącej się podłodze wielkiego czołgu nie był specjalnie udany. Upewniwszy się, że nic im nie jest i że wie, gdzie są, na wypadek, gdyby ich potrzebował, ruszył w stronę mostu, aby obejrzeć podłożone ładunki.

Most był solidną konstrukcją z betonu i stali, wznoszącą się nad rzeką na czterech przęsłach, około trzydziestu metrów nad powierzchnią wody. Rzeka była głęboka i rwąca, więc po zniszczeniu mostu będzie nic do przebycia dla Posieenów. A zbudowanie nowej przeprawy będzie dla Indowy trudne i tempo posuwania się obcych znacznie zmaleje. Zakładając, że most faktycznie runie.

Materiały wybuchowe — jak często pokazywano na filmach — podłożono w miejscach połączenia przęseł z mostem. Było ich jednak za mało, by mogły coś zdziałać. Łączenia były dość mocne i elastyczne.

Same przęsła były okrągłymi betonowymi X-ami, mierzącymi niecałe półtora metra średnicy w miejscach łączenia. Gdyby podłożone na górze ładunki owinąć dookoła przęseł, most runąłby natychmiast. Przełożenie materiałów musiałoby trochę potrwać, a czasu było niewiele.

Gdyby jednak doszło do najgorszego, zawsze można poprosić Bun-Buna o pomoc.


* * *

— Dobra, Schmoo — powiedział major Mitchell. — Ci mili ludzie, którzy zarządzają tym mostem, oczyścili miasto. Masz przejechać przez rzekę na wschód od mostu, a potem skręcić do miasta i znów skręcić na drogę 107. Gdzieś tam czekają nasze uzupełnienia.

— Zrozumiano, sir — odparł szeregowy. — Żegnaj, Dillsboro.

Kierowca docisnął gaz i ostrożnie wjechał przodem pojazdu do rzeki. Rzeka, mająca w tym miejscu około dwóch metrów głębokości i nurt o prędkości dziesięciu węzłów, dla większości czołgów byłaby nie do przebycia. Ale kiedy tylne gąsienice SheVy ledwie dotknęły powierzchni wody, przednie były już na drugim brzegu.

A tam wznosił się stromy wał. Normalnie sprawiałby wrażenie poważnej przeszkody, ale po przebyciu Betty Gap nie był wart nawet wzmianki. Bun-Bun wjechał po prostu pod górę, miażdżąc kilka domów, i zjechał z drugiej strony wału. Na szczęście słynna polityka „spalonej ziemi” miała zastosowanie tylko na nadbrzeżnych równinach, w przeciwnym bowiem wypadku każdy dom byłby potencjalną miną przeciwczołgową.

— Sir — powiedziała Kitteket. — Mam tu grupę, która twierdzi, że jest naszą eskortą. Oczyścili Dillsboro, ale mówią, że mają problemy z ewakuowaniem ludzi z Sylva.

Загрузка...