34

Betty Gap, Północna Karolina, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
07:47 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, niedziela, 27 września 2009

— O cholera — powiedział spokojnie Reeves i wrzucił wsteczny, kiedy ziemia pod czołgiem zadrżała. Potem wdepnął gaz do dechy, kiedy maszyna zaczęła się zsuwać.

Pierwszy etap zjazdu odbył się bez większych przygód. SheVa ruszyła w dół największej stromizny i zachowywała się całkiem poprawnie. Ale gdy dotarli nad Betty Branch, gdzie rzeczka wypływa z płytkiego źródełka i gdzie Reeves musiał zacząć lekko trawersować, zbocze nagle się osunęło.

SheVa zaczęła zjeżdżać w dół i nie można było jej zatrzymać.

— Nie podoba mi się to — zaskamlał Pruitt. — Wcale a wcale.

— Reeves… — zaczał major Mitchell, ale wiedział, że kierowca nie może zrobić nic więcej niż już zrobił. Gąsienice darły gołą skałę i nie miały przyczepności.

— SheVa Dziewięć! — wezwała kapitan Chan. — Uwaga! Posleeńtskie lądowniki na godzinie trzeciej!

— Niech to szlag — zaklął Pruitt, kiedy SheVa wpadła na sporą skałę i podskoczyła. — Przesunie nam się środek ciężkości, jeśli obrócę wieżę!

— Jeżeli do tej pory nie przewróciliśmy się, to już się nie przewrócimy! — zawołała Indy.

— Obracamy — rozkazał major Mitchell i zaczął obracać wieżę. Przedział załogi znajdował się w podstawie wieży, więc jazda zrobiła się jeszcze dziwniejsza: czołg jechał w jedną stronę, skacząc na nierównym zboczu, a oni byli odwróceni w drugą stronę.

— O cholera — powiedział zduszonym głosem Reeves. — Będę rzygał!

— Co się stanie, jak wystrzelę?! — krzyknął Pruitt, ładując pocisk.

— Nie wiem — odparła sztywno Indy. — Jesteśmy na czterdziestostopniowym zboczu i zsuwamy się w dół na wstecznym, a ponadto mamy strzelać w bok przy sześćdziesięciu kilometrach na godzinę. Konstrukcja nie przewiduje żadnej z tych rzeczy!

— A niech to szlag! — mruknął Mitchell.

— Nie daję rady, sir! — krzyknął Reeves. — Jedziemy prosto na urwisko!

— CEL! Minóg, dwa tysiące metrów! — wyrecytował Pruitt.

— Cel blisko! — oznajmił major, mając na myśli, że eksplozja pocisku może uszkodzić działo: minimalny zalecany dystans ostrzału z SheVy wynosił ponad trzy tysiące metrów. — OGNIA!


* * *

— Zajmij przełęcz, powiedział — narzekał Gamasal. — Jaki to zaszczyt? Gdzie tu łupy?

— Dostaniemy większą działkę — odparł Lesenal. Pochodzili z jednego gniazda, co było niezwykłym przypadkiem w społeczeństwie Posleenów, i zamiast objąć dowodzenie osobnych oolt, postanowili wspólnie dowodzić jedną kompanią. Być może właśnie to dziwactwo sprawiło, że przystali do Tulo’stenaloora. W porównaniu z Posleenem, który próbował zostać generałem, dwóch dowódców jednego oolt było niczym. — Działkę od każdego, kto będzie chciał tędy przejść.

— Ale kiedy tamci już otworzą inne przełączę, wszyscy będą korzystali właśnie z nich — mruknął Gamasal i skorygował kurs oolt’pos tak, by przelecieć jak najniżej nad grzbietem wzgórza. — Cały czas twierdzą, że mogliśmy zająć tamtą drugą dolinę, tę, którą ludzie nazywają Newfound.

— Ale tam jest zbyt łatwo zagrodzić nam drogę — zauważył Lesenal. — Na tych wzgórzach ludzie i ich snajperzy odstrzeliwuja kessentaiów jak abat. A droga do Balsam jest czysta. I kiedy już tam będziemy, ludzie będą musieli się nagłowić, żeby znaleźć drogę ucieczki. Uważaj też na to działo. Wczoraj mieliśmy szczęście, nie chciałbym, żeby dzisiaj się skończyło.

— Och, fuscirto uut — zaklął Gamasal. — To działo?!


* * *

Pocisk SheVy trafił Minoga w górną część kadłuba i ze wszystkich otworów okrętu wystrzeliły strumienie srebrnego ognia. Statek rozmiarów wieżowca natychmiast zniknął z pola widzenia, ale tuż za nim leciał drugi.

Ten drugi Minóg był jednak dla SheVy Dziewięć najmniejszym problemem.

— Aaa! — wrzasnął Pruitt, kiedy zmaltretowany pojazd zjechał bokiem po zboczu, wyskoczył z krawędzi urwiska i spadł z hukiem zrzucanego z nieba tysiąca złomowisk.

Major Mitchell otworzył oczy i zobaczył czerwone światła awaryjne.

— Indy! — krzyknął.

— Jestem, sir — powiedziała chorąży. — Właśnie wywaliliśmy wszystkie bezpieczniki. Gdyby to był odcinek Star Treka, Pruitt latałby już po całym przedziale. Ale nie straciliśmy gąsienic!

— Nic nie mam, sir! — zgłosił się Pruitt. — A mam nad sobą drugiego Minoga!

— Widziałem — odparł Mitchell. — Podaj status, Indy!

— Pracuję nad tym, sir — powiedziała chorąży. Wcisnęła kilka guzików i z powrotem zaczęło się pojawiać normalne oświetlenie. — Na razie wszystko działa. Ale nie mogę zagwarantować, że działo jest w porządku, sir. Dostaliśmy mocno po dupie, prawie na pewno mamy uszkodzoną konstrukcję nośną.

— Ja działam! — zawołał Pruitt. — Gdzie ten Minóg?

— Ale ja nie działam! — zameldował Reeves, depcząc gaz; gąsienice SheVy hurkotały w miejscu. — Chyba się zakleszczyliśmy!


* * *

Gamasal posadził Minoga w lesie i otworzył rampę desantową.

— Idziemy!

— Po co? — spytał Lesenal. — Mamy zająć przełęcz!

— Działo blokuje nam drogę! — odparł drugi dowódca. — Przejdziemy przez grzbiet wzgórza i zniszczymy je, a dopiero potem wykonamy zadanie. A skoro już tu jesteśmy i wyeliminowaliśmy obrońców…

— Sieć uzna to za nasze włości — dokończył Lesenal. — Sprytne. Zdajesz sobie oczywiście sprawę, że moglibyśmy po prostu schować się za horyzontem i oblecieć ich dookoła. Orostan też o tym wie.

— Jesteśmy prostymi oolt-kessentai — odparł Gamasal, klapiąc grzebieniem. — Jak moglibyśmy na to wpaść?


* * *

— Nie, nie, NIE! — wrzasnął Orostan. — Niech je ominą!

— Mają stracić szansę pokonania go na ziemi? — powiedział Cholosta’an. — Nie wspominając o dostaniu włości za zabicie obrońców? Nie ma mowy.

— Besonora!

— Tak, oolt’ondai? — Kessentai trwał u jego boku, zanim Orostan przyłączył się do Tulo’stenaloora. Oolt’ondai zawsze miał go pod ręką, tym bardziej że kończyli mu się godni zaufania kessentaiowie, którzy potrafili pilotować okręty.

— Weź oolt’poslenal. Wybierz najlepszych żołnierzy. Zajmij Baltsam Gap i utrzymaj je, dopóki tam nie dotrę. Nie zawiedź mnie i nie leć za wysoko; niedaleko jest centrum obrony.

— Tak jest, oolt’ondai — odpart kessentai. — Już idę.

— Do wszystkich okrętów — wezwał Orostan przez komunikator. — Zniszczyć to DZIAŁO!


* * *

— Majorze Mitchell, co z wami? — spytała Chan.

— Utknęliśmy — odpowiedział spokojnie dowódca SheVy. — Jesteśmy zaklinowani między dwoma urwiskami, w rozpadlinie. Na szczycie wzgórza nad nami jest kompania Posleenów. W każdej chwili spodziewamy się ataku. Prawdopodobnie w okolicy są też inne lądowniki. Powinny już niedługo się pojawić.

— Jest jakaś szansa, że się wydostaniecie?

— Och, jasne — odparł z sarkazmem major. — Potrzebna nam tylko ekipa saperów, żeby wysadzić urwiska w powietrze.


* * *

— Jezu! Co to było? — spytała Kitteket, słysząc niosące się po górach echo huku.

— Działo SheVa — odparł major Ryan. — Prawie na pewno, nic nie brzmi tak samo jak ono. Moim zdaniem gdzieś przy Betty Creek.

— Jak, u diabła, SheVa dostała się nad Betty Creek?

Całą noc jechali po górskich grzbietach dróżkami szerokości ostrza noża. Byłoby im łatwiej przejechać czymś mniejszym niż humvee; idealny byłby stary wojskowy jeep. Ale mieli tylko humvee.

Często musieli wysiadać i pospiesznie poszerzać drogę, a w kilku przypadkach nawet budować prowizoryczne mosty nad nieprzejezdnymi rozpadlinami. Przy każdej przeszkodzie major rzucał się do pracy; wysadzał skały, ścinał drzewa i zasypywał dziury, Nikł nie mógł powiedzieć, że umywa od tego ręce.

Teraz saperzy najgorsze mieli już za sobą i jechali w dół. Najwyraźniej w sarn środek następnej bitwy.

— Myślałam, że SheVa wyleciała w powietrze — powiedziała Kitteket.

— Słyszałem, że ściągają nową — odparł zamyślony Ryan. — Jedźmy w stronę Betty Creek — ciągnął, przewijając mapę. — Przed nami będzie skręt w lewo w leśną drogę. Proszę tamtędy pojechać.

— Jedziemy w kierunku SheVy — powiedziała z zastanowieniem specjalistka. — W sam środek bitwy.

— Och, zanim się zbliżymy, będzie już po bitwie. Tak czy inaczej.


* * *

— Majorze! — zawołała przez radio Chan. — Znad wzgórza nadlatują dwa lądowniki, Minóg i C-Dek. Na waszej drugiej i jedenastej.

— Mam — odparł spokojnie Mitchell, kiedy pierwsze pociski karabinów magnetycznych zabębniły o pancerz SheVy. — Ale nie sądzę, żebyśmy musieli się tym przejmować. Za chwilę zaszczypią nas na śmierć liliputy.

— O nich proszę się nic martwić — stwierdziła Chan ze śmiechem. — Jedziemy prosto na ich flankę.


* * *

— Spójrz, ugrzęźli! — zaśmiał się Gamasal. — Łatwe mięso!

— Tak, ale jak to zniszczymy, nie wysadzając w powietrze? — odparł jego współdowódca. — To ładna dolina, wolałbym ją zachować w miarę nie tkniętą.

— Hmmm — mruknął Gamasal, machnięciem ręki uciszając ogień oolt’os. — Dobre pytanie. Może powinniśmy dokonać abordażu?

— To chyba dobry pomysł. — Lesenal wyciągnął swoją bomę. — Zresztą i tak wolę miecze.


* * *

— Mamusiu — mruknął Reeves. — Wyciągają miecze.

— To dobrze — zauważył Mitchell zbyt spokojnym tonem. — Daje nam to kilka dodatkowych chwil, żeby załatwić lądowniki.

— Są tylko dwa — powiedział Pruitt zduszonym głosem. — Dam radę.

Ustawił radar na maksymalną rozdzielczość i wycelował działo na godzinę drugą.

— No, chodź do taty.


* * *

— Do wszystkich Stormów — rozkazała kapitan Chan, kiedy kompania minęła szczyt wzgórza i zaczęła zjeżdżać wąską drogą w dół. — Otworzyć ogień do Posleenów, kiedy tylko będą w zasięgu. Po wystrzeleniu całego ładunku próbować zjechać ze szlaku, żeby zejść z drogi następnym.

Na ekranach po lewej stronie widziała SheVę, a po prawej pierwszy lądownik, oddalony nie więcej niż o tysiąc metrów. Nagle uświadomiła sobie, że jeśli lądownik wybuchnie albo Praitt wymierzy za nisko — a wypadek mógł nieco przekrzywić lufę — będzie naprawdę niewesoło.

A już za kilka sekund czekało ją odpalenie ładunków. Na zdrowy rozum wiedziała, co jest gorsze, ale jeszcze nigdy dotąd nie zginęła, a ze Stormów strzelała o wiele razy za dużo. Śmierć w atomowym wybuchu jako alternatywa miała swoje dobre strony.

— Glenn.

— Tak jest, ma’am — powiedziała działonowy, spoglądając przez peryskop na kompanię Posleenów.

— Muszę ci przyznać racją. Powinnam się przenieść; ta robota wciąga.

Chwilę później czołg minął zakręt i zobaczyli rozciągniętą wzdłuż grzbietu wzgórza i zbiegającą w dół kompanię.

— Ognia — powiedziała kapitan, nakierowując wyrzutnię na grupę Posleenów.

— Aaa! — krzyknęła Glenn, łapiąc za spust i ustawiając MetalStorm na „Full”.

Zbocze było porośnięte rzadkim lasem, ale nie miało to znaczenia; penetratory rozniosły drzewa, nawet nie zwalniając. Nie zwolniły również, rozwalając Posleenów.

A dowodem na to, jak straszny w użyciu jest ten system, okazał się fakt, że Stormy nawet nie zauważyły tego, iż SheVa strzela im nad głowami.


* * *

— Cel C-Dek! TYSIĄC DWIEŚCIE METRÓW! ZA BUSKO!

— OGNIA!

— ZA BLISKO!

— TO DYSTANS DLA WALKI WRĘCZ! JESTEŚMY BUN-BUN! ODPALAJ TĘ PIEPRZONĄ ARMATĘ!

Pocisk pomkną! prosto przed siebie, trafił w okręt i wyleciał drugą stroną, zanim eksplodował.

Wybuch miał siłę równą dziesięciu tysiącom ton TNT, ale C-Dek przeżyłby i to, i rozbłysk lotnego uranu. Eksplozja nastąpiła bowiem poza okrętem i ominęła wszystkie wyjątkowo wrażliwe czy delikatne miejsca. Ale fala ciśnienia poszła górą i rzuciła lądownikiem o ziemię. C-Deki mogły wytrzymać dużo rzeczy, ale nie zderzenie z górami Północnej Karoliny z prędkością ponad stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Wewnętrzna konstrukcja statku nie wytrzymała, i to nie przyspieszenia, lecz nagłego wyhamowania.

Fala ciśnienia rzędu kilograma na centymetr kwadratowy, wystarczająco potężna, by zniszczyć solidny budynek, przeszła też po MetalStormach. Ale w porównaniu z uszkodzeniami, jakie odniosły od własnego ognia…


* * *

— Co to było? — jęknęła Glenn.

— Co takiego? — odparła Chan, zwinięta w kłębek.

— To ostatnie łupnięcie. Coś popsuliśmy?

— Nie wiem, ale nie było aż tak źle. Brandon, wynośmy się stąd, musimy zrobić innym miejsce!

— Ma’am, zrobiłbym to, ale nie mogę — powiedział kierowca. — Proszę spojrzeć na drogę.

Glenn wyprostowała się, spojrzała przez peryskop i aż gwizdnęła.

— O rany, to nasza robota? — Całe zbocze było zasłane zwalony mi drzewami. — Nie, to niemożliwe.

— Mówisz, jakbyś była zawiedziona — powiedziała Chan, wypatrując Posleenów. — Lądownik musiał wybuchnąć.

— A my to przeżyliśmy? — spytał Brandon przez interkom.

— Albo przeżyliśmy, albo jesteśmy w piekle — odpowiedziała Chan. — Sama już nie wiem.


* * *

— CEL: MINÓG TYSIĄC SZEŚĆSET METRÓW!

— To piekło, prawda? — krzyknął Reeves z palcami w uszach. Gdyby lądownik wybuchł w tej odległości, w żaden sposób by tego nie przeżyli. — Proszę, powiedzcie mi, że to piekło!

— OGNIA!

— Bo nie może już chyba być GORZEJ!


* * *

Pocisk wszedł w dolny kwadrant, ale potem poszedł w górę pod ostrym kątem i ominął bunkier paliwa. Podobnie jak poprzedni, wyszedł z tyłu okrętu i eksplodował nad nim. Tym razem niniejszy Minóg został zniszczony przez energię kinetyczną głowicy zubożonego uranu, przechodzącej przez jego maszynownię. Pozbawiony mocy i napadu, spadł na wzgórze jak kamień, przewrócił się na bok i zaczął staczać w dół. Prosto na uwięzioną SheVę.


* * *

— NIE! — wrzasnął Pruitt, opuszczając lufę działa, kiedy SheVą zakołysała fala uderzeniowa.

— NIE! — wrzasnął major Mitchell, ale było już za późno. Działonowy wystrzelił.

Pocisk z ładunkiem zubożonego uranu ledwie zdążył zrzucić osłoną, kiedy wbił się w zbocze góry. Pruitt celował w Minoga, ale strzał poszedł za nisko i dziesięciokilotonowy pocisk wszedł prawie dwieście metrów w gnejs i łupek, zanim detonował.


* * *

Major Ryan mrugał jeszcze oczami, próbując pozbyć się powidoków, kiedy zobaczył, że szczyt góry wznosi się ku niebu wraz z Minogiem.

— WYSIADAĆ I POD HUMVEE! — krzyknął, natychmiast wprowadzając swoje słowa w czyn. Złapał zestaw detonatora, otworzył kopnięciem drzwi i wyskoczył szczupakiem na ziemię.


* * *

Eksplozja nie była pozbawiona wdzięku. Pocisk wbił się blisko środka wierzchołka góry i odłupał niemal idealnie kolisty fragment skał i ziemi; w przyszłości miało tu powstać bardzo ładne jezioro. Tony gleby zdławiły jednak w zarodku energię stosunkowo małego wybuchu jądrowego. Materiał najbliżej detonacji antymaterii po prostu wyparował, zamieniając się w plazmę, która zwiększyła jeszcze transfer energii, by ostatecznie stać się lotnymi związkami krzemu i innych składników skały.

Tuż za strefą plazmy skała została bardzo drobno zmielona, a grubość ziaren zwiększała się w miarę oddalania od jądra wybuchu, aż do warstwy zewnętrznej, gdzie znajdowały się dość duże głazy…

… które eksplozja cisnęła setki metrów w górę.


* * *

— Dziękujemy Ci, Panie — powiedział major Mitchell, widząc osuwające się na nich zbocze góry — za te dary, które za chwilę otrzymamy.

— Niech to szlag — zaklął Pruitt. — W otoczeniu Bun-Buna złe rzeczy powinny przydarzać się innym.

— Mam przyczepność! — krzyknął Reeves.

— Ruszaj! — odparł major, patrząc na rosnącą lawinę.

— Jadę! — krzyknął kierowca i SheVa zaczęła gramolić się z nagle poszerzonej rozpadliny. — Chyba te strzały nas uwolniły! — Zaklął, kiedy ziemia znów się osunęła i SheVa nagle stanęła. — N1EEE!

Góry, przez które jechali, dźwigały ciężar milionów lat. Osuwiska i lawiny w Górach Skalistych były bardzo rzadko spotykane, nawet wtedy, gdy wywoływał je wybuch jądrowy. Osuwające się zbocze dotarto do połowy swojej wysokości, a potem nagle zatrzymało się przy wtórze trzasku łamanych drzew i w chmurze kurzu.

Wtedy właśnie wszyscy usłyszeli metaliczne łomotanie dobiegające ze szczytu wieży.

— Chyba twoje życzenie się spełni, Pruitt — powiedziała kwaśno Indy.

— Co? — Działonowy popatrzył na nią, jakby nie mógł uwierzyć, że żyją.

— Komuś stanie się coś złego.


* * *

— Nie podoba mi się to! — krzyknęła Kitteket. Głazy wciąż spadały na podskakującego i trzęsącego się humvee.

— Mnie też nie — odparł z równym przekonaniem Ryan. — Ale mogłoby być gorzej!

— Jak?!

— Na przykład moglibyśmy tkwić w piwnicy, otoczeni przez hordę Posleenów, którzy zniszczyli już wszystko na swojej drodze, a teraz dobijają się do ostatnich drzwi!

— A na przykład zmiażdżenie przez deszcz głazów? — krzyknęła Kitteket. — Mnie uczyli, że to naprawdę niezły szajs!

Ale kiedy to mówiła, grad największych kamieni już ustał.

— Wszyscy cali? — Ryan wyturlał się spod samochodu mimo wciąż spadającego z nieba żwiru. — I gotowi na pieszą wycieczkę?

— O rany, w drobny mak — powiedziała Kitteket, wstając i rozglądając się dookoła. — Co za burdel!

Wszędzie leżały kamienie, od drobnych kamyczków do głazów wystarczająco dużych, by zmiażdżyć całego humvee, a większość drzew została powalona. Ze swojego miejsca na skraju Betty Gap oddział widział w kotlinie SheVę, która najwyraźniej uwięzła w jakiejś rozpadlinie. W dół zbocza, w kierunku działa, przedzierała się kompania MetalStonnów. Kawałek dalej zaś, na dnie dolinki, leżał Minóg, pognieciony jak rozdeptana puszka.

— Zgadza się, niezły burdel — powiedział Ryan, włączając swój moduł kodowy. — Przejrzyjcie sprzęt i znajdźcie wszystko, co da się uratować. Najlepiej radio.


* * *

— Znów wpakowałeś nas w niezły burdel, Ollie — powiedział Pruitt.

Stał na głazie i patrzył w dół na SheVę tkwiącą jak korek w wąwozie.

„Wąwóz” nie był dobrym określeniem; w małej dolince zmieściłoby się spokojnie kilka domków jednorodzinnych. Ale mimo to SheVa była uwięziona.

— Słuchaj — zaczął się tłumaczyć Reeves. — Robiłem, co mogłem. — Krawędzie wąwozu sięgały odrobinę ponad gąsienice i nie krępowały ruchów wieży, ale po bokach czołgu leżały głazy, które stoczyły się ze zbocza. — Przynajmniej nie zrzuciłem na nas całej góry.

— Wolę myśleć, że odrzuciłem od nas Minoga — stwierdził Pruitt. — A oto nasz grecki chór…

— Cholera, sir — powiedziała kapitan Chan, podchodząc do nich. — W swoim czasie widziałam kilka czołgów, które ugrzęzły, ale… Cholera, sir.

— Aha — przytaknął Mitchell, chodząc w tę i z powrotem i patrząc na działo. — Myślę, że największym problemem jest urwisko z przodu; nie da się złapać przyczepności i wyjechać.

— Moglibyśmy podczepić pani czołgi, ma’am, i spróbować go wyciągnąć — powiedział Reeves.

Chan popatrzyła na niego z niedowierzaniem.

— Czy wyście w ogóle pomyśleli, szeregowy, zanim to powiedzieliście?

— Eee…

— Bachor waży trochę ponad sześćdziesiąt ton. Ile waży takie coś?

— Eee, trochę ponad siedem tysięcy — przyznał kierowca. — Nie zdawałem sobie sprawy, że to aż taka różnica.

Chan spojrzała na swój pojazd, a potem na SheVę. Przy czołgach czuła się mała, ale przy SheVie czuła się jak mrówka.

— To chyba nic nie da, synu — powiedziała. — To tak, jakby próbować ruszyć mój czołg trójkołowym rowerkiem.

— Wie pani, mówi się o tym, żeby na ich bazie zbudować pojazd bezpośredniego wsparcia — powiedział Mitchell — Proszę pomyśleć, ile by taki ważył, zwłaszcza pokryty pancerzem.

— Auuu.

— Wiecie co? — uśmiechnął się Pruitt. — Właśnie udowodniliśmy, że nadają się do walki w górach.

Загрузка...