Ma się gniew nasz udobruchać już po jednej krótkiej chwili?
Żeby odkryć, kiedy burze już się skończą
Że cichaczem, ale chyżo do sił dawnych powrócili
Z przyrodzonym sobie sprytem i łatwością?
Mike otworzył następny e-mail. Ten był od Michelle, jego młodszej córki. Wiadomość natychmiast rozbłysła na hologramie. Michelle została ewakuowana z Ziemi wraz z ponad czterema milionami krewnych żołnierzy Floty z różnych krajów. Zrobiono to podobno po to, aby personel Floty nie martwił się o bezpieczeństwo swoich dzieci. Ponieważ jednak z każdej rodziny zabrano tylko jedno dziecko, w rzeczywistości chodziło o stworzenie puli genów na wypadek, gdyby stracono Ziemię. Kiedy Mike był w wyjątkowo cynicznym nastroju, zastanawiał się, czy krewni nie mieli też być zakładnikami mającymi zapewnić posłuszeństwo Floty. Praktycznie każdy żołnierz miał przynajmniej jedno dziecko na wychowaniu u Indowy; Darhelom łatwo byłoby w razie konieczności spowodować jakiś „wypadek”.
Michelle przysyłała mu list raz na tydzień. W ciągu ostatniego roku listy stawały się coraz bardziej oziębłe. Michelle nie była na niego zła, wydawała się po prostu… wyprana z uczuć. Zaczynało go to niepokoić i pragnął poruszyć ten temat, doszedł jednak do wniosku, że i tak nic nie poradzi, będąc oddalony od córki o osiemdziesiąt cztery lata świetlne.
Michelle miała ciemne włosy i nos najwyraźniej po ojcu. Nie licząc jednak nosa, zac2ynała przypominać sobowtóra Sharon O’Neal, włącznie z głosem. Mike’owi czasami z trudem przychodziło pamiętać, że rozmawia ze swoją córką. Sharon niekiedy przybierała ten sam chłodny, pełen dystansu ton.
— Dzień dobry, tato — zaczęła Michelle, skinąwszy lekko głową. — W tym tygodniu są cztery interesujące sprawy…
Ubierała się już na modłę Indowy; ich codzienna szata przypominała trochę maoistowski mundurek. Jej strój oraz bezbarwny ton wypowiedzi sprawiały, że Mike miał wrażenie, iż słucha kiepsko zaprojektowanego robota; Michelle mogłaby wkładać więcej uczucia w te swoje listy. Indowy byli rasą aż do bólu pozbawioną indywidualności. Poświęcenie się dla zbiorowości było dla nich prawie religią, i to właśnie ich wpływ sprawiał, że córka Mike’a stawała się tak odległa, tak… obca.
Uświadomił sobie, że nie słucha, co ona mówi, i puścił nagranie od początku. Skomentowała wiadomości z Ziemi, zreferowała ostateczną bitwę o Irmansul — Mike miał na ten temat lepsze niż ona raporty w swoim przekaźniku — i dyskusję wokół awansu jakiegoś Indowy, którego nazwisko nic mu nie mówiło. Czasami myślał, że jako honorowy władca Indowy w randze księcia czy arcyksięcia powinien bardziej interesować się ich społeczeństwem. Z drugiej jednak strony najwięcej uwagi poświęcał ostatnio obmyślaniu nowych sposobów zabijania Posleenów.
Uświadomił sobie, że znów odpłynął gdzieś myślami i przegapił coś ważnego; Michelle przez chwilę była niemal ożywiona…
„Czwartą i ostatnią rzeczą o której chcę donieść, jest przyjęcie mnie na drugi poziom szkolenia sohon. Sohon, jak powinieneś zdawać sobie sprawą, jest sferą technicznej metafizyki Indowy. Ty jesteś wyszkolony w dopasowywaniu pancerzy, a to jest wyspecjalizowana forma sohon poziomu drugiego. Na ile można to ustalić, będę pierwszym człowiekiem dopuszczonym do nieograniczonego sohon poziomu drugiego. Uważam, że docelowo mogę dojść do sohon poziomu czwartego czy nawet piątego. Należy mieć nadzieję, że to i inne moje przyszłe dokonania zwiększą uznanie, jakim cieszy się klan O’Neal. To cztery interesujące tematy tego tygodnia. Czekam na twoją odpowiedź.
Mike obejrzał ten fragment nagrania dwa razy. Wiedział w przybliżeniu, o czym mówiła córka, ale konkretów nie potrafił pojąć. Jednym z problemów z GalTechem było to, że technicy Indowy musieli wszystko produkować na zamówienie, pod konkretnego odbiorcę. Ludzie tacy jak O’Neal, mający pewne doświadczenie, mówili o tej technice per „modły”, ale tak naprawdę chodziło o to, że Indowy zajmowali się mikroprodukcją na poziomie atomu od dosłownie tysięcy lat i w procesie produkcyjnym wykorzystywali roje nanitów, które atom po atomie konstruowały materiały zaprzeczające wszelkim doświadczeniom materiałoznawstwa. Nanity zmuszały atomy do takich rzeczy, których zaistnienie w przypadku zastosowania innych metod było bardzo mało prawdopodobne.
Tego procesu nie można było kontrolować nawet najbardziej zaawansowanymi komputerami. Nanitami trzeba było sterować bezpośrednim łączem nerwowym. Tak więc grupa Indowy siadała wokół specjalnych kadzi i… manipulowała nanitami, najpierw wydając im ogólne instrukcje, a potem udostępniając im swoje mózgi jako procesory. Dopasowywanie pancerza wymagało przede wszystkim pozostawania w bezruchu i pewnego rodzaju medytacji nad „dostosowaniem” pancerza do człowieka; resztą zajmowały się nanity i osobowość zbroi.
Jak rozumiał Mike, problem z klasami drugą i wyższymi polegał na tym, że osoba bądź zespół musiała utrzymywać w umyśle idealny obraz produkowanego przedmiotu, aż do wiązań cząsteczkowych poszczególnych komponentów. Na przykład pancerz wymagał sześciomiesięcznej pracy jednego Indowy poziomu szóstego, mistrza sohon, i dziesiątek robotników niższych poziomów, medytujących zgodnie nad idealnym wyobrażeniem pancerza aż do ostatniego atomu; dlatego właśnie zbroja kosztowała prawie ryle samo co fregata.
Mike musiał przyznać, że awans człowieka na poziom drugi, zwłaszcza jedenastolatki, choćby tak zdolnej jak jego córka, jest czymś niesłychanym.
Zastanowił się nad właściwą odpowiedzią. Jeśli będzie zbyt wylewny, Michelle mogłaby to odebrać jako wytknięcie jej własnego dystansu. Z drugiej strony odpowiedź zbyt sztywną mogłaby potraktować tak samo. W końcu westchnął i postanowił darować sobie te domysły.
Droga Michelle.
Wspaniałe jest słyszeć o Twoich postępach. Muszę powiedzieć, że Twój sukces stawia naszą rodziną w bardzo dobrym Świetle, i powinnaś być z niego dumna tak samo jak ja. Mam nadzieje, że któregoś dnia będę mógł Ci osobiście pogratulować. Nie mogę już doczekać się dnia, kiedy wszyscy będziemy znów razem, tak jak prawdziwa rodzina.
Twój kochający ojciec,
Zawsze wysyłał swoje odpowiedzi w postaci tekstu, wystukując go na starym edytorze, a potem pozwalał, by przekaźnik konwertował go na odpowiedni format i przesyłał wojskową siecią. Transmiter laserowy dołączał wiadomość do innych i wystrzeliwał je do satelity w głębokiej przestrzeni. Stamtąd informacje trafiały do bazy Titan, a potem czekały w boi komunikacyjnej Jowisza na statek lecący poza system. Statek przewoził wiadomości do kolejnych boi, aż w końcu, sześć do dziesięciu tygodni później, docierały na planetę Michelle, Daswan. Biorąc pod uwagę, że statek transportowy pokonywał tę odległość ponad rok, był to i tak niezły wynik.
Mike spojrzał na list i zmarszczył brew. Powinien napisać więcej, opowiedzieć o swoim batalionie i o tym, co robi. Ale wiedział, że Michelle zupełnie przestała interesować się bezmyślną rzeźnią, w jaką zamieniła się Ziemia. Wyglądało na to, że nawet nie chce tu wracać. Tracił córkę, pewnie już ją stracił, i nie wiedział, co mógłby na to poradzić. Trafiła między Indowy, wychowywali ją Indowy… i stawała się Indowy. I na to też nic nie mógł poradzić.
W końcu poddał się i wcisnął klawisz WYŚLA5.
Następna wiadomość była od Cally i też zawierała wszystko to, czego się spodziewał. Wiadomości od Cally nie były tak częste, jak od Michelle; obie dziewczynki rozwijały się w nieco, innych kierunkach. Cally nie miała dostępu do technologii GalTechu, dlatego przysyłała standardowe wiadomości tekstowe.
Cześć tatku.
Mieliśmy w tym tygodniu gości: kilka pań z pobliskiego Podmieścia i ki/ku twardzieli, kumpli Łysego. Przywieźli ze sobą kilka dzieciaków, mówię ci, strasznie dziwnych. Nigdy nie były na dworze, nigdy niczego nie zastrzeliły i panikowały z powodu byle gówna. Rozumiesz, słowo o kucykach, a one dostawały spazmów.
Poza tym nic nowego. Łysy zastrzelił na wzgórzach dzikiego, ale to żadna nowina. To znaczy ja dorwałam jelenia, Łysy dzikiego. Łał!
Aha, Łysy wspominał, że jedna z pań, które przyjechały w gości, ma z nami zamieszkać. Może. Uwierzę, jak zobaczę. Miła z niej laska, chyba dobrze by było, jakby Łysy raz na jakiś czas coś przeleciał, może by się rozchmurzył. Ale uwierzę, jak zobaczę.
Tak trzymać, STARY! Nieźle załatwiliście te koniki w Rochester! Mv, O’Nealowie, umiemy skopać tyłki, co?
:-)
Trzymaj się i pamiętaj: trafienie rakietą boli!
Mike westchnął, wcisnął klawisz ODPOWIEDZ i poczuł pustkę w głowie. Ogólnie rzecz biorąc, wolał Rozrabiakę od Robota, ale odpowiadanie na listy Cally również nastręczało pewnych problemów. Czy powinien jej przypomnieć, że nazywanie dziadka Łysym nie jest właściwe? Albo że to nie jest sprawa trzynastolatki, jak często jej dziadek kogoś posuwa? A skoro o tym mowa, to nie powinno jej obchodzić, nawet gdyby miała lat czterdzieści.
Właśnie, a czy orla uprawiała już seks? Tata pewnie zostawił to jemu, ale co on mógł zrobić? Męska rozmowa w cztery oczy odpadała, dzieliło ich siedemset pięćdziesiąt kilometrów.
Do tego ta krwiożerczość, którą obserwował u Cally… To samo zauważył u Tommy’ego Sundaya. Pokolenie, które dorastało w czasach wojny, było pokoleniem skąpanym we krwi. Ich brak wrażliwości był niepokojący.
Może to była właściwa reakcja na sytuację, ale pokolenie tak… obojętne na wartość życia — tak samo ludzkiego, jak i posleeńskiego — nie mogło stworzyć po wojnie społeczeństwa twórczego, rozwijającego się i zdrowego.
Brakowało w nich jakiejś iskry, jakiegoś płomyczka optymizmu. Może Homer miał rację, że Mike nie jest wystarczająco twardy i zimny. W takich sytuacjach miał ochotę zrzucić z barków brzemię i powiedzieć „znajdźcie sobie kogoś innego”. Jego pokolenie było jednym z ostatnich urodzonych w „złotym wieku”, i jeśli ono nie będzie pamiętać o celu, jakim jest nie tylko odbudowa świata, ale i odzyskanie piękna, sztuki i nauki, nikt nie będzie o tym pamiętał. Ludzkość znajdzie się na poziomie, jaki wyznaczyli dla niej Darhelowie. A nie dopuścić do tego mogły tylko te półdzikie dzieci wojny, które tyle mają wspólnego z podstawami koncepcji ludzkiego rozwoju i praw człowieka, co…
Szczerze mówiąc, nie było niczego takiego, z czym miałyby mniej wspólnego.
Wszystko jest do kitu.
Droga Cally.
W Rochester było… ciężko. Udało się nam, ale batalion poniósł większe straty niż zakładałem. Prywatnie i służbowo Jestem zadowolony, że udało nam się przesunąć front z powrotem do Cayuga, ale ogólnie rzecz biorąc, wolałbym, by nie było to konieczne.
Cieszę się, że mieliście gości, zwłaszcza kobiety. Wiem, że musi Ci być ciężko dorastać w towarzystwie tylko dziadka. Mam nadzieję, że będziesz mogła się nauczyć…
Cofnął się i skasował ostatnie zdanie. Chciał użyć określenia „dama”, ale to zakładało, że tamte kobiety nimi były i że Cally także chciała nią być, a to wcale nie było takie oczywiste. Gdyby musiał wybierać między emerytowaną niańką a małym dzieckiem wojny, w obecnych okolicznościach bez wahania wybrałby dziecko wojny. Świat i jego przyszłość mogą iść do diabła, byleby jego córka przeżyła.
Przy okazji mam nadzieję, że nie mówisz do niego Łysy. Jeśli tak, będę musiał do Was przyjechać i udowodnić Ci, że wciąż mogę złoić Ci tyłek. I zanim powiesz: „A jaką armię weźmiesz ze sobą?”, pozwól sobie przypomnieć, że wciąż mogę obezwładnić Cię w trzy sekundy bez pancerza, a jeśli postanowisz potraktować mnie jak sierżanta dywizji, zawsze mogę wezwać wsparcie.
:-›=
Doszedłem do wniosku, że po wojnie chcę wrócić do cywila. Pozwoli mi to spędzić ostatnie kilka lat, zanim uciekniesz z domu, przy Tobie. Nie mogę się doczekać, kiedy to nastąpi i kiedy Michelle wróci do domu. Często o Was myślę i bardzo Was kocham.
Ostatni list był od ojca.
Mike.
Rochester wyglądało jak jakiś pieprzony koszmar. Cieszę się, że przeżyłeś. I że trafiło na Ciebie, a nie na mnie. W zeszłym tygodniu mieliśmy gości. Jake Mosovich, poznałem go w NMA, wpadł do nas z kilkoma kobietami z Podmieścia Franklin. Było też trochę dzieciaków i jego podoficer Mueller. Obaj są zwiadowcami w korpusie, ale są z Floty. Dobrze się bawiliśmy i zamierzam poprosić jedną z kobiet — nazywa się Shari — żeby się tutaj wprowadziła. Ma dzieci, one też się wprowadzą. A Cally będzie miała kolegów. U niej też w porządku i chyba podoba się jej ten pomysł.
Dostałem Twój ostatni list. Mówisz, jakbyś się wypalił. Mam nadzieję, że trochę odpoczywasz. Musisz pojechać na urlop do Hong Kongu i coś posunąć. Ale Posleeni zżarli chyba wszystkie kurwy. Może poszukaj jakiejś korpuśnęj kurwy u siebie. Pokaż swoje medale, może da Ci za darmo.
Dostaliśmy ostatnią paczkę od Ciebie i jest bezpieczna. Dziękuję za pomoc w tych ciężkich czasach. A jak byś czegoś potrzebował, wiesz, gdzie szukać.
Trzymaj się i uważaj na kule.
Jak zwykle musiał przeczytać wszystko dwa razy, żeby dobrze zrozumieć styl ojca. Tata nie był niepiśmienny ani mało inteligentny, ale kiedy Michael O’Neal Senior dorastał w hrabstwie Rabun, do ósmej klasy chodziły tylko nad wiek rozwinięte kujony. Ojciec Mike’a musiał rzucić szkołę w szóstej klasie, żeby pracować w polu, i robił to do siedemnastego roku życia, kiedy udało mu się uciec do wojska.
W przeciwieństwie do wielu swoich rówieśników, Papa O’Neal nigdy nie robił żadnych postępów w pisaniu. Był oczytany, historię wojskowości wprost pochłaniał, ale czytanie jakoś nigdy nie przekładało się na jego zasób słów czy gramatykę.
Majorowi O’Nealowi jednak to nie przeszkadzało. Jego ojciec był jedyną osobą, przed którą mógł się otworzyć, nawet jeśli jego rady bywały brutalne.
Zaczynał właśnie układać w myślach odpowiedź — chciał napisać, że jest na urlopie, i mimo iż ojciec jest już drugą osobą radzącą mu, by coś posunął, jak dotąd nie udało mu się tego osiągnąć — kiedy przekaźnik wyczyścił jego ekran i włączył hologram.
— Priorytetowa wiadomość od generała Homera. To by było na tyle, jeśli chodzi o urlop.
Mike spojrzał na holo Homera i westchnął.
— Gdzie?
Homer otworzył usta, jakby miał zacząć wygłaszać przygotowaną gadkę, a potem zeszło z niego powietrze.
— Rabun Gap. Straciliśmy je. Mike.
Major O’Neal zacisnął zęby i postukał w przekaźnik.
— Plan, Shelly.
Kiedy zobaczył mapę Gap, okazało się, że cała dolina, włącznie z okolicą, farmy, była pokryta czerwonymi plamami. Mike patrzył przez chwilę z niedowierzaniem, a potem ukrył twarz w dłoniach.
— Korpus wytrzymał cale pięć minut?
— Nie wiem, jak by sobie poradzili w normalnych okolicznościach — odparł Homer — ale ci Posleeni nie zachowują się wcale jak Posleeni, Mają jakieś latające opancerzone czołgi, którymi zdjęli wystawioną tam SheVę. Najwyraźniej stała za blisko głównych sił korpusu i zmiotła drugą i trzecią linię obrony. Co gorsza, wykorzystują lądowniki do prostych operacji lotniczych; C-Deki zniszczyły Mur, dosłownie zrównały go z ziemią, i wygląda na to, że szykują się do skoku dalej, Potem weszli do doliny i najwyraźniej odbudowali drogę. Jestem pod wrażeniem. I jednocześnie przerażony. Nie podoba mi się pomysł posleeńskich służb inżynieryjnych. Co będzie dalej? Artyleria?
— Shelly, na ile te informacje są wiarygodne? — spytał Mike.
— Resetuję obraz — odpowiedziała Shelly. — Kolor czerwony oznacza doniesienia naocznych świadków oraz transmisje wideo albo posleeńskie, kolor niebieski zaś oznacza maksymalny szacowany zasięg sił wroga.
Po tej modyfikacji obrazu farma O’Nealów znalazł się na lekko tylko fioletowym terenie; możliwe, że Cally i Papa O’Neal wciąż żyją.
— Shelly, spróbuj wywołać kogoś na farmie i wyszukaj informacje na temat ich stanu — powiedział Mike. — Co mam zrobić?
— Dziura musi zostać zatkana… — zaczął Homer.
— Bez jaj! — wykrzyknął ze złością Mike. Po tylu latach walki potrzebował zaledwie sekundy, żeby uzmysłowić sobie skalę proponowanego zadania. Szanse przeżycia go były zerowe. — Chyba żartujesz!
— Nie, nie żartuję — powiedział chłodno Homer. — Wciąż mamy banshee, za mało, żeby przerzucić pełny batalion, ale…
— Ale my nie jesteśmy pełnym batalionem — warknął Mike. — Do jasnej cholery, Jack, może i mam na drugie Leonidas, ale to nie znaczy, że chcę zginąć tak jak on! Ci cholerni Spartanie wyginęli, bo zostali otoczeni, a my będziemy otoczeni już na starcie. Jak mamy się przedrzeć do Gap? Jak? Przez, bagatelka, czternaście czy piętnaście milionów Posleenów? Gdzie, do kurwy nędzy, mielibyśmy wylądować?
— Dziura musi być zamknięta — powtórzył niewzruszony Homer. — Na siedemdziesiąt dwie godziny.
— Niewiary-kurwa-godne! Czy ty w ogóle słyszysz, co mówisz?! Mam trzystu dwudziestu ludzi zdolnych do walki! Nie dalibyśmy rady zabrać ze sobą wystarczającej ilości amunicji na trzy dni! A ty nie masz żadnych szans, aby w trzy dni kogokolwiek do nas doprowadzić!
— Ruszam Dziesięć Tysięcy, wsparte najlepszą artylerią, jaką znajdę. Zajmą pozycje i zaczekają, aż Posleeni do nich podejdą, a wtedy zmiażdżą ich artylerią. Jeśli wy będziecie w Gap, Posleeni nie będą w stanie przepchnąć tam więcej sił i będziemy musieli zająć się tylko tymi, którzy już będą w środku.
— I tymi w lądownikach — doda! Mike. — Zapomniałeś, że oni używają transportu powietrznego?
— W dolinie jest jedno ocalałe działo SheVa. Ma jakieś problemy techniczne, ale da sobie radę. Musisz tylko zatkać dziurę. I zatkasz ją dla mnie.
— Nie ma mowy — powiedział Mike. — Nikt tego nie zrobi. Potrzebowałbym cholernej brygady pancerzy, której nie mamy, i ciągłych dostaw amunicji i mocy!
— Majorze, każda minuta tej rozmowy to kolejne szesnaście czy siedemnaście setek Posleenów w dolinie. Wysyłam do was banshee. Proszę przygotować batalion.
— Generale, idź umyć uszy! — krzyknął Mike. — NIE JEDZIEMY. Pieprzone promy nawet nie wylądują! Musielibyśmy mieć bezpieczną strefę lądowania! I zapasowe promy do przewozu uzupełnień! A i tak wytrzymalibyśmy tylko około godziny! Nie jedziemy! Koniec, kropka!
— Cholera jasna, Mike! Nie zamierzam stracić całego wschodniego wybrzeża tylko dlatego, że ty nie chcesz stracić swojego jebanego batalionu! Zdobędziesz i utrzymasz Gap do ostatniego człowieka albo, Bóg mi świadkiem, każę cię postawić przed sądem i rozstrzelać, choćby to była ostatnia rzecz, jaką zrobię!
— Pierdol się, Jack! Powinieneś był o tym pomyśleć, zanim pozwoliłeś oddać dowodzenie nad Gap Bernardowi! To ty wpakowałeś mnie w ten burdel! Ty wsadziłeś mnie w tę pierdoloną plastalową trumnę, w której siedzę, od dziewięciu lat, ty odebrałeś mi rodzinę, ty zabrałeś mi żonę! Został mi TYLKO ten jebany batalion i nie pozwolę ci go też rozpieprzyć, ty krwiożerczy BYDLAKU!
Drzwi niemal wyskoczyły z zawiasów, kiedy do środka wpadł Gunny Pappas.
— Sir, co tu się dzieje, do cholery? Słychać pana aż w koszarach!
— WYPIERDALAJ Ml STĄD, GUNNY! — wrzasnął O’Neal. Złapał ciężkie drewniane biurko, podniósł je nad głowę i cisnął w okno. Nie zmieściło się, więc ryknął z furią i zaczął nim tłuc o ścianę, aż wybił odpowiednio dużą dziurę. Dopiero wtedy biurko wyleciało na zewnątrz.
To był szał, nie kontrolowany jak huragan i niemal równie niszczycielski. Gdyby O’Neal mógł jednym naciśnięciem guzika wyłączyć wszechświat, zrobiłby to. A ponieważ nie mógł, wyżył się na swoim gabinecie i budynku dowództwa batalionu. W kilka sekund strzępy pamiątek ze ścian poleciały w ślad za biurkiem. Mike wyrzucał wszystko, co mu wpadło w ręce, a potem zaczął poszerzać dziurę, okładając ściany pięściami.
Ściany budynku opierały się na zwykłym drewnianym szkielecie; od środka pokryte były płytami gipsowymi, a od zewnątrz laminatem obitym sidingiem, Chociaż Michael O’Neal Junior mierzył tylko metr sześćdziesiąt pięć, potrafił wycisnąć dwieście kilo, więc każdy cios przechodził przez wszystkie trzy warstwy jak przez papier. Wsporniki pękały najwyżej po dwóch uderzeniach. Już po chwili pięści Mike’a były zakrwawione, ale pogrążony w bólu, nie zauważył tego, tak samo jak faktu, że fragmenty sufitu zaczynają się wyginać. Najgorsza — oprócz straty ojca, córek i całego życia — była świadomość, że na koniec straci też swój batalion. Ale jednocześnie każdy nerw jego ciała krzyczał, że nie popełni w taki głupi i bezmyślny sposób samobójstwa.
W końcu szał wyczerpał się. Gabinet miał teraz nowe wejście, wystarczająco duże, by wjechał nim samochód. Ignorując gromadkę ciekawych i zmartwionych gapiów, Mike przeszedł przez pobojowisko do przekaźnika, wciąż wyświetlającego hologram Homera.
— Pojedziemy — wycharczał. — Ale pod warunkiem, że cały tamten rejon zostanie wypalony do gołej ziemi. Mój sztab opracuje plan, a wy go wykonacie. Jeśli prezydent będzie się stawiać, powiedz jej, że to rozkaz oficera Floty, a ona ma obowiązek wykonywać rozkazy oficerów Floty. Będziesz trzymał się naszego planu. Przygotuj wsparcie nuklearne. My wejdziemy na pokład banshee i polecimy na południe. Jeśli nie dostaniemy atomówek, będziesz mógł mnie pocałować w mój tłusty, włochaty zad, a ja nawet nie zbliżę się do Gap. Jeśli w którymś momencie poczuję, że nie dostaję odpowiedniego wsparcia, wycofam się na własną rękę. Odezwij się, kiedy będziesz miał pozwolenie na użycie atomówek, i tylko wtedy. Lepiej, żeby były naprawdę gotowe. Shelly, przerwij połączenie.
— Tak jest, sir — odparł przekaźnik i wyłączył Homera.
— Shelly, nie chcę więcej rozmawiać z tym bydlakiem — powiedział ochryple Mike. — Kiedy przyśle zgodę na użycie atomówek, po prostu mi powiedz.
Rozejrzał się po zebranych. Większość z nich to byli szeregowcy kompanii Bravo — Pappas mówił poważnie, że Mike’a słychać było w koszaracha reszta to oficerowie i podoficerowie batalionu.
— Dobra, chłopaki — rzucił Mike, patrząc w ich twarze. — Jedziemy dać się pozabijać.
Minęło prawie pół godziny, odkąd ucichły ostatnie odgłosy walki przy Murze. Doliną niósł się tupot tysięcy stóp i odzywające się raz po raz trzaski działek plazmowych.
— Cholera — szepnęła Cally, kiedy pierwszy Posleen pojawił się na jej celowniku. — Korpusu chyba już nie ma, dziadku.
— Aha. Ale nie to jest najgorsze — rzekł O’Neal, pokazując wyłaniający się znad wschodniej krawędzi kotliny tenaral.
Cally spojrzała przez otwór strzelniczy na zachód i postukała dziadka w ramię.
— Nie, tamto jest jeszcze gorsze.
Papa O’Neal wzdrygnął się, widząc unoszący się nad farmą cień, ale Minóg kierował się na zachód i leciał około trzystu metrów nad ziemią. Na ich oczach wystrzelił z niego srebrny promień, i od strony parku artyleryjskiego dobiegł huk eksplozji.
— Zacznie do nas strzelać, kiedy otworzymy ogień? — spytała nerwowo Cally, kiedy odpaliła pierwsza mina. — To mi się nie podoba.
— Mnie też nie — przyznał Papa O’Neal. — Dobra, uruchamiamy plan B.
— Dajemy nogę?
— Tak. Przynajmniej do kopalni; jest zabezpieczona przed wybuchem atomowym. Przyczaimy się tam na jakiś czas, aż minie pierwsza fala, a potem pójdziemy dalej w las.
— Chodźmy — powiedziała Cally, naciskając płytę ze sklejki na tylnej ścianie bunkra. Płyta lekko ustąpiła, a potem odskoczyła na zawiasach, odsłaniając ciężkie stalowe drzwi umocowane w zagłębieniu skały. Dziewczynka otworzyła je i weszła do tunelu. — Idziesz, prawda?
— Idę — odpowiedział Papa O’Neal. — Nie zamykaj. Muszę nastawić zegary pól minowych. 1 włączyć sekwencję samozniszczenia; nie pozwolę, żeby te bydlaki dostały mój dom.
— Dobrze, tylko szybko — powiedziała nerwowo Cally. — Nie chcę przemykać się przez te wzgórza sama.
— Za chwilę będę — zapewnił ją Papa O’Neal. — Idź już.