Obudziło mnie potrząsanie.
– Wstawaj, przekleństwem naznaczony – usłyszałem głos Szefa.
Otworzyłem leniwie oko. Już mną nie potrząsał.
– Skąd to się tu wzięło? – zapytał, wskazując gestem leżące na stoliku kawałki księgi.
– Wrogowie podrzucili – zasugerowałem, po czym zamknąłem oczy.
– Jeśli natychmiast nie zaczniesz odpowiadać na moje pytania, to wyrzucę cię z pracy – usłyszałem. Otworzyłem jedno oko. Żartował, na szczęście.
– Miałem, Szefie, pracowitą noc – powiedziałem.
– Włamałeś się do Aulicha! – tym razem był chyba zły.
– Wręcz przeciwnie – zaprotestowałem z godnością. – Niech pan sobie wyobrazi, idę sobie aleją Kasztanową, a tu widzę: parkan przecięty. No to pomyślałem, że ktoś się włamał i poszedłem przychwycić złodziei na gorącym uczynku. Wchodzę i widzę, że nasze dwie znajome prują sejf laserem…
– Laserem? – zdziwił się Pan Samochodzik.
– Też byłem zaskoczony. Zacząłem im klarować, jak to nieładnie okradać bliźnich i wtedy nagle zaczęła wyć syrena. Ponieważ doszedłem do wniosku, że moje zadanie, polegające na spłoszeniu włamywaczek, właściwie jest wypełnione, zdecydowałem się oddalić stamtąd.
Szef w zadumie oglądał miedzioryty.
– Nie podoba mi się to – powiedział wreszcie – Należało to przeprowadzić inaczej. Naruszanie norm społecznych i prawnych ma to do siebie, że szybko wchodzi w krew. Raz znajdziesz się poza granicami prawa i będziesz się zapadał coraz głębiej. Najpierw z Michaiłem obrobiliście archiwum w Tobolsku, teraz włamanie do prywatnego domu…
Szef był wyraźnie bardzo zdenerwowany.
– Aulich nie miał do tego żadnych praw – zaprotestowałem. – Ten starodruk powinien być własnością…
– No właśnie, czyją?
– …Narodu.
– Narodu, powiadasz? Widziałem we wczesnej młodości, co działo się na prowincji. Jak na wschodzie Polski odbierano chłopom ikony mówiąc, że to do muzeum. A potem faktycznie część z nich trafiła do magazynów, gdzie zarastały kurzem, reszta wyparowała po drodze. Albo kolekcje monet konfiskowane w imieniu państwa, które wzbogaciły zbiory partyjnych prominentów. Przeprowadzono reformę rolną, która przyniosła kulturze polskiej większe szkody, niż druga wojna światowa. Wyrzucano ludzi z dworów, z pałaców, a potem je rujnowano. Zabytkowe meble rąbano na opał, książki trafiały na makulaturę. Pamiątki narodowe trafiały na śmietnik, a wszystko to w imię narodu… Bywało też, że ludzie oddawali różne swoje skarby do muzeów, a one znikały bez śladu. Dlatego nigdy nie mów mi, że w imię narodu można zabrać komuś jego własność.
– Aulich wszedł w posiadanie tej księgi…
– Wszedł przez czysty przypadek. Można powiedzieć, szczęśliwy traf. Znalazł ją w skrytce w biurku. Storm nie żyje. Jego potomkowie, o ile istnieją, nie zgłaszają żadnych roszczeń. Jest tylko jeden powód, dla którego nie każę ci tego natychmiast odnieść na miejsce.
– Jaki powód? – zapytałem ostrożnie.
– Kiedyś ta księga stanowiła jedno. Aulich wyciął strony, zresztą wyciął je dość krzywo, aby kartkami przyozdobić swoją willę. Zniszczył ją i naraził na rozproszenie. Nie zapominaj, że teraz jest w co najmniej trzech różnych miejscach. Część u nas, część u dziewcząt, a jedna strona u pana Aarona. Nie wiem, co zrobił z okładką i grzbietem, niewykluczone, że po prostu wyrzucił na śmietnik. Jest to zbrodnia popełniona na naszej kulturze, ale nawet to w świetle prawa nie oznacza automatycznie, że Aulich traci prawa do swojej własności. Ale obawiam się, że trzeba będzie przymknąć tym razem oko… Choć jest to głęboko sprzeczne z moimi zasadami… Właściwie powinienem cię natychmiast zwolnić z pracy w naszej komórce, ale jak na złość nie mamy nikogo lepszego na twoje miejsce…
Złagodniał trochę. Znowu popatrzył przez okno.
– Z tego jak znam życie, to za kilka lub kilkanaście minut złożą nam wizytę dwie damy, więc powinieneś się ubrać…
Kończyłem zapinać koszulę, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyłem. Stasia z rewolwerem w dłoni przekroczyła próg.
– Zdrajco – powiedziała spokojnie – Gdzie jest reszta stron?
– Leżą na stole – powiedział Szef – Nie zabijaj go.
– Konfiskuję – położyła dłoń na pergaminach. Drugą ręką ciągle celowała do mnie z pistoletu.
Skorzystałem z tego, że na moment odwróciła uwagę i celnie uderzyłem ją w dłoń. Pistolet upadł na podłogę.
– Protestuję – powiedział Szef – te starodruki zostaną przekazane państwu.
Uśmiechnęła się nieoczekiwanie.
– Zgoda, ale pod dwoma warunkami.
– To znaczy?
– Z tych chcę zrobić sobie ksero, a pozostałą część książki wymienię na
atanator. Według moich obliczeń powinniście mieć panowie sześć kart. Ja mam dwadzieścia jeden, a ostatnia ma numer 27.
– Mamy pięć – powiedział Pan Samochodzik – ale to nie problem. Wiemy, gdzie jest ta jedna brakująca. Natomiast z wymianą tego na piecyk mogą być problemy. Aulich z pewnością zgłosił już fakt nocnego włamania do jego domu i teraz policja rozsyła informacje o wyglądzie zaginionych druków. Dostaną ją z pewnością domy aukcyjne, antykwariaty, a także biblioteki. Jeśli zaproponujesz
wymianę, zostaniesz aresztowana.
Jej usta zacisnęły się w gniewną kreskę.
– To co w takim razie mam zrobić? – zapytała ze złością.
– Potrzebowałyście tylko informacji zawartych w "Niemej Księdze"? – zapytał Szef.
– Tak. Wartość materialna nie obchodzi nas specjalnie.
– Moja propozycja jest następująca. Właścicielowi już tego nie oddamy. Skoro wpadł na pomysł, żeby wieszać to na ścianach, jutro może zapragnąć wytapetować tym ubikację… Dlatego proponuję przekazać to anonimowo Bibliotece Narodowej w Warszawie. My ze swej strony dostarczymy wam ksero z naszych pięciu kart i szóstej, brakującej. Postaramy się także wypożyczyć piecyk, albo przynajmniej umożliwić wam jego skopiowanie.
Zamyśliła się na chwilę.
– Przyjdźcie za godzinę do nas do antykwariatu – powiedziała – razem pójdziemy do pana Aarona.
Szefowi opadła szczęka.
– Skąd wiecie że to on… – wykrztusił.
– Dedukcja, proszę pana. Przed wojną to on kupił "Niemą Księgę". Pomyślałam, że jeśli sprzedał ją Stormowi, mógł zostawić sobie jedną stronę. A wiem, że panowie się znają, bo widziałam u niego pana Pawła. Za godzinę u nas – powtórzyła i wyszła.
Podniosłem z podłogi pistolet.
– Straszak – zaraportowałem Szefowi.
– Hm… I co by tu dalej robić?
– Trzeba będzie pójść, Szefie – powiedziałem.
Uśmiechnął się lekko.
– Jak iść, to iść – powiedział.