ROZDZIAŁ VII

Mikael obudził się czując, że pies liże go po twarzy.

Przy drzwiach stał nieduży chłopczyk. Gdzieś go już widziałem?

Och, ależ tak! To Dominik!

Syn!

Cóż to za dziwne słowo!

– Czy długo spałem? – zapytał schrypniętym głosem.

Chłopczyk natychmiast znalazł się przy łóżku.

– Dzień i noc, i jeszcze jeden dzień. Teraz jest wieczór.

– Wielkie nieba!

– Matka była niespokojna, ponieważ spałeś tak długo, ojcze. Czy mam ją zawołać?

Nie, powiedz, że zaraz zejdę.

Dominik kiwnął głową.

– Chodź, Troll, chodź! Ojciec zaraz przyjdzie!

Pies z rozterką w oczach spojrzał na Mikaela i pobiegł za chłopczykiem. Mikael słyszał, z jakim impetem zbiegają po schodach.

O dziwo, nie czuł rozczarowania, że pies tak szybko zmienił przyjaciela. Wprost przeciwnie, sprawiło mu to radość. Był dumny, że potrafił ucieszyć swojego syna.

Wieczorem miał zamiar posiedzieć trochę dłużej i pogawędzić z żoną, ale znów górę wzięło zmęczenie i wcześnie się położył.

Przez kilka najbliższych dni więcej spał, niż był na nogach. Nie miał siły długo siedzieć, nieustannie ciągnęło go do łóżka. To było przykre, ale nie potrafił temu zaradzić.

– Uznaję za komplement fakt, że odpoczywasz wśród nas, ale może chciałbyś, żebym sprowadziła lekarza? – nieśmiało zaproponowała pewnego dnia Anette podczas posiłku.

– Nie, sądzę, że nie. Sam widzę, że powoli, powoli dochodzę do siebie. I jestem pewien, że mojemu ciału nic nie dolega. To po prostu zmęczenie.

Pokiwała głową i nic na to nie powiedziała. To prawda, z każdym dniem wyglądał lepiej, ale w jego oczach było coś, co się jej nie podobało, czego nie mogła zrozumieć. Jakby cień, jakaś ciemniejsza plamka gdzieś w głębi spojrzenia? Nie, nie potrafiła tego określić.

Mikael czuł, że jest obserwowany. Gdy zerkał na Dominika, napotykał jego wzrok. Chłopiec od razu spuszczał głowę, lecz Mikael zdążył zauważyć nieśmiały, ale szczęśliwy uśmiech na twarzy syna.

On mnie lubi, pomyślał zdziwiony. Mój syn mnie lubi!

A przecież nie uczyniłem niczego, czym mógłbym zasłużyć na jego miłość.

Wzruszyło go to bardziej, niż był w stanie zrozumieć.

Kilka dni później poczuł się na tyle silny, że spróbował wyjść do ogrodu. Troll plątał się pod nogami całej dziwnej rodziny, a Anette rozprawiała o roślinach, z którymi sobie nie radziła.

Mógłbym się za to zabrać – stwierdził Mikael. – Już tyle czasu przeleżałem bezczynnie i tęsknię za jakimś zajęciem.

– To brzmi optymistycznie, jakbyś rzeczywiście wracał do zdrowia – uśmiechnęła się. – Ale na wszelki wypadek poczekaj jeszcze w spokoju przez kilka dni.

Obiecał jej, bo krotki spacer wokół domu to wszystko, do czego był zdolny tego dnia. Wycieńczony musiał wrócić do łóżka.

Obudził się o zmierzchu. Z dołu, z salonu dobiegały jakieś głosy, ale postanowił nie wstawać.

Przebywał w domu już niemal od dwóch tygodni i przez cały ten czas był tylko ciężarem. Nie zbliżył się także szczególnie do swej rodziny. Nadal otaczał go mur, oddzielający od wszelkiej ludzkiej wspólnoty.

Muszę znaleźć jakieś wyjście z tej izolacji, myślał. Ale jakie? Tak, wiem już, jak to zrobić, istnieje jedna jedyna droga.

Zdecydowanie poderwał się z łóżka i zszedł na dół do salonu.

Mieli gościa. Kiedy Mikael wchodził, jakiś mężczyzna akurat się żegnał.

Anette przedstawiła go z wyraźnym zakłopotaniem.

– Henri właśnie wyjeżdża do Francji i zostanie tam przez jakiś czas – wyjaśniła, trochę jakby zasmucona.

A więc to jest Henri, powiedział do siebie w duchu Mikael, patrząc na eleganckiego Francuza o delikatnych dłoniach, które niemal zgniótł przy powitaniu. Wygląda na sympatycznego, ale pewnie nie znajdę z nim wspólnego języka. Dobrze, że już idzie, chyba mówi tylko po francusku, więc i tak bym się z nim nie dogadał.

Kiedy podekscytowana Anette wreszcie usiadła, Mikael powiedział:

– Mam zamiar wyjechać, Anette. Do Norwegii.

– Do Norwegii? – Była zaskoczona jego pomysłem, – Nie możesz tego zrobić! Przecież jest wojna!

– Ech, nieustannie mamy mniejszą lub większą wojnę,

– Tak, ale teraz jest gorzej niż zazwyczaj. Henri opowiadał, że duński król Fryderyk z niepokojem obserwuje sukcesy Karola Gustawa w Polsce. Wzdłuż granic między Szwecją a Norwegią podwyższono gotowość bojową.

Mikael jęknął.

– I cóż dobrego może dać ta wojna? Przemoc to upadek rozumu. Ja nie chcę być niczyim wrogiem.

– Ale to chyba wspaniałe, że zwycięstwa przynoszą Szwecji chwałę.

Mikael tylko parsknął w odpowiedzi.

Parę tygodni później także Mikael zorientował się, że jego syn nie jest zwyczajnym dzieckiem.

Od kilku już dni wychodził na trochę z domu i pracował w ogrodzie. Kopał, a mały Dominik i Troll pomagali mu z entuzjazmem. Czuł, jak siły powracają do jego ciała.

Przykucnął i usiłował wyrwać krzaczek wierzbiny, który zabłąkał się w całkiem nieodpowiednie dla siebie miejsce. Gdybym tylko miał szpadel, pomyślał. Ale gdzieś się zawieruszył.

Wtedy odezwał się Dominik:

– Leży pod werandą. Czy mam go przynieść?

– Nie, jest dla ciebie za ciężki. Pójdę zobaczyć…

Zatrzymał się i ze zdziwieniem spojrzał na chłopca. I nagle uprzytomnił sobie, że zdarzyło się to nie po raz pierwszy. Już wielokrotnie syn podawał mu potrzebne narzędzia w ogrodzie, a przy stole półmiski, zanim on zdążył wyrazić swą myśl na głos.

– Dominiku – wyszeptał zbielałymi wargami. Dominiku, czy ty wiesz, o czym ja myślę?

Mały patrzył na niego bezradnie.

– Nie wiem, ojcze. Nie rozumiem tego.

Po raz pierwszy Mikael otoczył syna ramionami i mocno Przygarnął do siebie. Westchnął przy tym głęboko.

Synu, mój synu, co z nami będzie? Z tobą i ze mną – szeptał. – Obydwaj posiadamy zdolności, których nie umiemy pojąć. o Boże, dopomóż nam!

Małe rączki mocno zacisnęły się na karku Mikaela.

– Nie czuj się taki samotny, ojcze. Bardzo cię kochamy, matka i ja.

– Skąd wiesz, że dokucza mi samotność?

– Kiedy jesteś w pobliżu, czuję w sobie jakąś wielką pustkę.

Mikaela ogarnął strach, ale zdołał się opanować.

– Dziękuję ci, Dominiku, za życzliwość. Ja też cię kocham, synku, tylko bardzo trudno mi to wyrazić.

Trzymał teraz chłopca na wyciągnięcie ręki i spoglądał na niego z powagą.

– A więc mówisz, że matka też mnie kocha?

– Tak. Ale bardzo się ciebie boi.

– Boi? Mnie? – Mikael był zdruzgotany. – Ale dlaczego, przecież nie powinna!

Znów przytulił syna do siebie.

Dominik roześmiał się.

– Broda tak przyjemnie łaskocze. Dlaczego nosisz brodę, ojcze?

Mikael także się uśmiechnął i popatrzył na małego z błyskiem w oku.

– To przywilej każdego mężczyzny: choć raz w życiu sprawdzić, jak wygląda z brodą. A przywilejem jego otoczenia decydować, jak długo wolno mu ją nosić. Czy uważasz, że powinienem ją zgolić?

Chłopczyk przechylił głowę i zadumał się.

– Nie, myślę, że nie. Jest ładna. A zresztą… Miło byłoby zobaczyć…

– A więc zgolę – uśmiechnął się Mikael.

Trzymając się za ręce poszli w stronę domu. Anette stała w oknie i przyglądała się tej scenie. Widziała, że ojciec i syn nareszcie odnaleźli się naprawdę. I choć ją to cieszyło, poczuła ukłucie w sercu.

Mikael dobrze sobie zapamiętał słowa Dominika, że Anette go lubi. Zaczął więc z nią częściej rozmawiać, najpierw skruszony i przepraszający, ale z czasem coraz bardziej naturalny. Starał się ją zrozumieć, ale byli tak rozpaczliwie różni. Dzieliły ich głębokie przepaście, nad którymi należało zbudować mosty. Ona była pełna konwencji i religijnych obsesji; jego zawsze powstrzymywał mur, którym otaczał się mimo woli.

Ich pożycie małżeńskie nie istniało. Mikael nadal sypiał w pokoju Dominika. Dręczyła go niepewność, że być może Anette oczekuje od niego jakiegoś gestu zbliżenia, wyznania miłości. Jednocześnie pragnął nie naruszać jej niezależności, przyzwyczajony zawsze liczyć się z innymi.

Jednakże atmosfera w domu zdecydowanie się poprawiła. Anette zaczęła dostrzegać dobre strony obecności rosłego, silnego mężczyzny, który umie poradzić sobie z tym wszystkim, czemu nie daje rady samotna kobieta, żeby nie wiadomo jak się starała i jak dobrych miała służących. A wydawało się, że Mikael całkiem już doszedł do siebie po przeżytym załamaniu.

Gdyby tylko nie był tak straszliwie męski, myślała często. Wcale nie pomogło zgolenie brody, wprost przeciwnie. Był teraz tak przystojny, pociągający, że Anette często czuła się zatrwożona w jego obecności. Widać jednak było wyraźnie, że nie jest do końca swobodny w jej, jak określała go podświadomie, domu. Poruszał się w nim jak gość, jak gdyby cały czas pytał o pozwolenie, nawet kiedy miał usiąść w fotelu. Nigdy nie wyglądał na zupełnie odprężonego, sprawiał wrażenie jakby wciąż zatroskanego. Nie wiedziała jednak, czy naprawdę chciałaby, by był inny. Nie mogła nic na to poradzić, ale przerażał ją swoją przytłaczającą postacią.

Dużo łatwiej jej było rozmawiać z Henrim. Mówili tym samym językiem, mieli niewyczerpany temat: Francję i wszystko co francuskie. Ze strony Henri'ego nie miała się czego obawiać. On nigdy nie zachowałby się jak samiec, był jak najdalej od tego. A Mikael miał prawo, by demonstrować swą męskość.

W obecności Henri'ego Anette mogła być sobą, przy Mikaelu – nigdy!

Przerażał ją również ów niezgłębiony smutek, kryjący się w jego oczach. I syn, i ojciec mieli ze sobą coś wspólnego, coś, czego ona nie potrafiła pojąć. Istniało między nimi jakieś tajemne porozumienie, podczas gdy ona pozostawała na zewnątrz. Anette nie miała żadnej szansy na przekroczenie tej bariery. Zauważyła, naturalnie, że Dominik często odpowiadał jej, zanim jeszcze zdążyła zadać pytanie, i że jest niezwykle wyczulony jeśli chodzi o nastroje innych ludzi, ale to poruszało jedynie jej matczyną dumę. Uważała, że to intuicja. Nie dostrzegała, jak bardzo niezwykły jest ten chłopiec. Tego rodzaju sprawy były jej całkowicie obce. Przesądy!

Któregoś dnia zdobyła się na nieśmiałą uwagę:

– Pragnęłabym, żebyś nie nazywał psa Troll, Mikaelu. To takie… bezbożne imię. To może zaszkodzić chłopcu.

Mikaelowi zbielały nozdrza, ale odpowiedział jej z umiarkowanym spokojem:

– A jak byś chciała, bym go nazwał? Święty Piotr? To dopiero byłoby bluźnierstwo!

Wyszedł z pokoju z westchnieniem, ubolewając nad przepaścią, jaka ich dzieliła.

Gdyby Mikael opowiedział Anette o swym spotkaniu z hrabiną Magdą von Steierhorn, zmarłą dwieście pięćdziesiąt lat temu, rozgniewałaby się bądź poczuła urażona, że z niej drwi.

Jej wiara była bardzo głęboka. Nie chciała słyszeć o żadnych przesądach. Jedyne, co było dla niej rzeczywiste, to aniołowie i święci, i Dziewica Maria; wszyscy ci, którzy mogli wspomóc człowieka w potrzebie. Mikael odnosił się do jej przekonań z szacunkiem i dlatego nie opowiadał o swych niesamowitych przeżyciach we dworze w Inflantach. Ani też o tym, dlaczego zaciągał zasłony na okno.

Mikael rozumiał o wiele więcej, niż Anette przypuszczała. Rozumiał, jak ciężko jej było w nowej sytuacji. Zaczęła się w nim rodzić czułość dla tej drobnej istoty, która była jego żoną. Nie prosiła przecież, by został jej mężem, i, doprawdy, on także wiele nie zrobił, by wyjść jej naprzeciw!

Pewnego dnia, a miało się już ku jesieni, stali razem przy oknie i przypatrywali się chłopcu, bawiącemu się z psem. Śmiali się serdecznie z małych szaleńców, hasających po ogrodzie.

W nagłym przypływie szczęścia Anette wyrwało się:

– W każdym razie dziękuję ci za Dominika! – Po tych słowach zmieszanie odebrało jej mowę.

W lot pojął tok jej myśli. Choć Mikael znaczył dla niej tak mało, mimo wszystko musiała przyznać, że bez jego udziału nie miałaby Dominika, chłopca, który był dla niej wszystkim.

– Anette – zaczął Mikael niepewnie. – Czy chcesz mieć… więcej dzieci?

Zadrżała tak gwałtownie, że on to poczuł.

– Nie zastanawiałam się nad tym – odparła, ale wiedział, że kłamie, bo przeżegnała się ukradkiem. – A ty?

– Nie wiem. Pomyślałem tylko, że być może Dominikowi przydałoby się rodzeństwo, zanim różnica wieku stanie się zbyt duża.

– Tak, może masz rację – przyznała ulegle.

Jej dłonie drżały. Kiedyś, wieki temu, z konieczności dzielili łoże. Nie pamiętała już, jak im było, a zresztą on był wtedy taki młody, teraz jest zupełnie innym człowiekiem. Wiedziała doskonale, iż źle się dzieje, że nie mają nawet wspólnej sypialni, ale wpadała w panikę za każdym razem, gdy tylko o tym pomyślała. A teraz on mówił o tym wprost.

Czy chce się do niej przenieść? A może czyni tak ze względu na nią?

Śledzenie, domysły, obserwowanie najdrobniejszych gestów, by zrozumieć pragnienia drugiej osoby strach przed zadaniem pytania… Taki był ich dzień codzienny.

Myśli obojga najwyraźniej się skrzyżowały, gdyż Mikael rzekł:

– Anette, jesteśmy mężem i żoną. Czy wobec tego nie możemy porozmawiać o… – dokończył z zawstydzeniem: – o różnych sprawach?

Jedna ze służących wybiegła do ogrodu, by sprowadzić rozbrykanych malców na kolację. Anette odeszła od okna i usiadła na sofie. Mikael przycupnął obok niej.

– Nie przywykłam do rozmawiania o… – dokończyła z uśmiechem -… o różnych sprawach.

Przelotny uśmiech złagodził na moment napięte rysy jego twarzy, ale powaga zaraz powróciła.

– Jesteśmy sobie tacy dalecy.

– Tak. I nie umiem temu zaradzić.

– Wiem. Co właściwie o mnie myślisz, Anette?

– Nie znam cię.

– A co chciałabyś wiedzieć? Mogę spróbować odmalować ci jakiś obraz siebie. Oczywiście, jeśli jesteś zainteresowana.

– Naturalnie, że jestem… Nie, nie mogę pytać o coś takiego! – wykrzyknęła nagle.

Mikael uśmiechnął się.

– A więc zastanawiałaś się nad czymś?

Była tak zawstydzona, że jej oczy wypełniły się łzami.

– Nie, to nic ważnego.

Powiedz – prosił, kładąc rękę na jej dłoni. Poczuł, że zadrżała, ale nie cofnął ręki.

– To głupstwo, o którym wspomniała kiedyś jedna z moich przyjaciółek. Już dawno temu. Dużo o tym myślałam. Ale nie mogę z tobą rozmawiać o czymś takim! – wybuchnęła.

– A może powinnaś? Może wówczas doszlibyśmy do porozumienia?

Posłała mu spojrzenie, które wyraźnie mówiło: a co dobrego może z tego wyniknąć? Ja wcale nie pragnę osiągnąć porozumienia z tobą.

Ale już w następnej chwili na jej twarzy odmalowały się wyrzuty sumienia. Najwidoczniej uznała, że zachowuje się jak niedobra, nielojalna żona.

Zagryzła usta i kurczowo zaciskając palce, wydała z siebie najpierw dźwięk przypominający łkanie, po czym wydusiła:

– Ta przyjaciółka twierdziła, że… że mężczyźni mają większe potrzeby, jeśli chodzi o… o to, co dzieje się w noc poślubną. Uznałam, że to zabrzmiało ohydnie. Ale ta myśl nie dawała mi spokoju. Czy to prawda?

Mikael westchnął.

– Skąd mam wiedzieć, czy mężczyźni mają większe potrzeby niż… No cóż, być może tak jest. Nie wiem.

Przyglądał się jej zamyślony. Ta przyjaciółka…? Czy nie mówiła przypadkiem o swojej matce, nie mając śmiałości tego wyznać? Od dawna już dostrzegał, że opinie matki miały niezwykłą władzę nad Anette.

Zebrała się na odwagę.

– Często zastanawiałam się… czy ty, kiedy byłeś na froncie… Czy spotykałeś się z innymi dziewczętami?

Mikael patrzył na nią zaskoczony.

– No, oczywiście – odpowiedział powoli. – Ale nie chodziłem z nimi do łóżka, jeśli to miałaś na myśli.

Pot oblał jej czoło.

– Nie to miałam na… Bo widzisz, tak rzadko pisałeś listy, Mikaelu, a ja nie wiedziałam nic o tym, co robisz i jak ci tam jest.

Mikael odpowiedział poważnie:

– Kiedy jest się w afekcie, nie wolno pisać listów. To może obrócić się przeciw piszącemu. A w każdym razie będzie się żałować tego, co zostało napisane.

– Czy często byłeś w afekcie? – zapytała marszcząc brwi.

– Bezustannie! W wojsku mój umysł i moje poczucie sprawiedliwości były bez przerwy wzburzone.

– A czy teraz jest lepiej?

– Staram się odzyskać spokój – odparł wymijająco.

Wydawało się, że ta odpowiedź mimo wszystko sprawiła jej radość. Z większym niż zazwyczaj ożywieniem powiedziała:

– Pisałeś takie piękne listy, Mikaelu. Szkoda, że nie częściej. Czekałam na nie.

Mikael wzruszył się i uradował.

– Nie wiedziałem, że są piękne. Po prostu zapisywałem swoje myśli.

– To znaczy, że twoje myśli są piękne.

Ostatnie promienie popołudniowego słońca padły na pokryte jedwabną tapetą ściany. Mikaelem i jego żoną zawładnął wyjątkowo intymny nastrój. Wszedł Troll i zmęczony ułożył się u ich stóp, padając na maleńkie, eleganckie trzewiczki Anette. Ona nie przesunęła stóp ani o cal. Mikael wielce to sobie cenił. Z głębi domu dobiegł ich podniesiony głos Dominika, protestującego przeciw wieczornemu myciu.

Mikael zaczął mówić z wahaniem:

– Spotkałem pewną dziewczynę, która sporo dla mnie znaczyła…

Anette drgnęła. Zła na siebie powiedziała:

– Kiedy nareszcie zaczynasz cokolwiek opowiadać o sobie, ja gniewam się, że zmąciłeś ten cudowny nastrój.

Mikael ukrył uśmiech. Czy za fasadą irytacji nie kryła się przypadkiem zazdrość?

– Będę milczał – rzekł.

– Nie, mów dalej, chcę o tym usłyszeć – powiedziała gwałtownie.

Tak, to była zazdrość, bez wątpienia! Lub urażona godność żony.

Po chwili wahania podjął temat:

– Najpierw spotkałem dziewczynę, która jawnie okazywała mi względy i liczyła na romans ze mną. Dziewczyna była śliczna, ale ja po prostu nie miałem na nic ochoty. To było na początku. Przede wszystkim w grę wchodziły zasady moralne, pamiętałem, że niedawno się ożeniłem, i nie chciałem nikogo oszukiwać.

Anette przełknęła ślinę tak głośno, że on to usłyszał.

– Z tą drugą było gorzej – mówił zamyślony. – Bardzo mnie pociągała.

Anette z trudem dobierała słów:

– Chciałeś być niewierny? Popełnić zdradę małżeńską?

– Nie myślałem o tym w ten sposób. Byłem w niej po prostu zakochany. Albo zauroczony, nie wiem.

– Jak się nazywała? – padło typowo kobiece pytanie.

– Birgitte. Była bardzo pociągająca. Nie, nie chciałem świadomie popełnić zdrady. Dopiero później ze zgrozą uświadomiłem sobie, że gdyby historia miała dalszy ciąg, ku temu by właśnie zmierzała.

– A co sprawiło, że się skończyła?

– Szczeniak, Troll. Kopnęła go, naumyślnie, z wściekłością. Wtedy wszystkie uczucia, jakie dla niej żywiłem, wygasły. A później wydarzyło się wiele innych rzeczy, które jeszcze bardziej mnie od niej odsunęły.

Anette odruchowo pochyliła się i pogłaskała Trolla. Mikaelowi udało się powstrzymać uśmiech.

– A więc prawdą jest to… o potrzebach mężczyzn? – dopytywała się.

Przecież o to już pytałaś, pomyślał. Twoja ciekawość jest większa niż twój wstyd. Aby pomóc jej, a właściwie ich kulejącemu związkowi, powiedział:

– Jeśli chodzi ci o mnie, to wiedz, że nigdy do niczego nie będę cię zmuszał.

Obok surowego religijnego wychowania w Anette tkwił także francuski temperament i żywiołowość.

– Ale to chyba jasne, że nigdy nie odmówię ci twoich praw! Nigdy tak nie myślałam.

– Wiem o tym – odparł i czule pogładził ją po policzku. – Potrzeba nam tylko trochę czasu. Ale będę szczery: nie jestem temu nieprzychylny. Pięć lat celibatu to dużo.

– Możesz przyjść, kiedy tylko zechcesz – powiedziała uroczyście, ale dolna warga drżała jej tak, że zrozumiał, jak wiele kosztowała ją ta obietnica.

– Dziękuję. Na razie jest jeszcze za wcześnie. Chciałbym, abyśmy zapragnęli tego oboje.

– Dobrze. Mogłabym…

– Dlaczego przerwałaś?

W skrawku tkaniny, który nieprzerwanie miętosiła w palcach, trudno było rozpoznać koronkową chusteczkę.

– Myślałam o Dominiku. Moglibyście naturalnie zamienić się na pokoje, ale wyobraź sobie, co by było, gdyby się obudził i wszedł do nas. To straszne!

Ależ, Anette! pomyślał zrezygnowany. Przecież mimo wszystko mamy przeżyć razem całe życie!

– Czy on nie ma tu żadnych towarzyszy zabaw?

Kiedyś bawił się z synkiem ciotki Marki na Morby. Byli w tym samym wieku. Ale tamten chłopczyk zmarł. Och, to było takie straszne, nie mogę się z tym pogodzić!

– Rozumiem – powiedział łagodnie. – A najstarszy chłopiec? Czy nie mogą bawić się razem?

– Tak – odparła z wahaniem. Dominik z pewnością mógłby tam zostać przez parę dni. Za jakiś czas – dodała szybko.

– Tak, za jakiś czas. Bo wiesz, odkryłem taką prawdę: jeżeli człowiek nie jest pewien, czy powinien coś zrobić, na ogół oznacza to, że nie powinien. Anette… Nie chcę, by to była ofiara z twojej strony.

– Tak nie wolno ci myśleć! Jestem przygotowana, by wyjść ci naprzeciw!

Z ochoty, czy z obowiązku? zastanawiał się, ale nie chciał narażać jej na dalsze kłopotliwe pytania, zwłaszcza że był niemal przekonany, iż kierowało nią właśnie poczucie obowiązku. Siedziała sztywna, jakby kij połknęła, a w jej oczach malowała się rezygnacja, wręcz desperacja.

– Właściwie jesteś bardzo ładna, Anette – stwierdził zdziwiony. – W promieniach wieczornego słońca twoja twarz ma takie łagodne kontury.

– Nie, nie jestem ładna. Wiem o tym. Tak mówili.

– Kto tak powiedział?

– Ktoś, już nie pamiętam. Kiedy byłam bardzo młoda.

Mikael uśmiechnął się z goryczą.

– Jeśli dziewięćdziesiąt dziewięć osób powie, że jesteś ładna, a jedna jedyna stwierdzi, że brzydka, to jej właśnie będziesz słuchać. Nie potrafisz zapomnieć takich słów.

– Tak, chyba tak – potwierdziła niepewnie. – Być może to prawda. Czy nie uważasz, że poza tym moja twarz jest surowa?

– Nie, nie surowa. Ściągnięta. Zasznurowana.

– Uf, postaram się o tym pamiętać.

Wstał.

– Jestem już zdrów, Anette. Nie mogę dłużej bezczynnie wylegiwać się w domu. Muszę coś robić.

Ale przecież ja mam z ciebie taką pomoc! W ogrodzie, w domu, wszędzie!

– To tylko drobiazgi. Jedyne, czego się nauczyłem, to być oficerem, a ten zawód wcale mi nie odpowiada!

– Mógłbyś pojechać na polowanie – zaproponowała nieśmiało.

Skrzywił się.

– Żaden ze mnie myśliwy. Myśliwy to człowiek, który z przyjemnością przygląda się, jak umiera inna żywa istota. Nie, to nie wchodzi w rachubę, ale kiedyś studiowałem trochę, właściwie ledwie zacząłem. Może mógłbym kontynuować naukę, gdyby się okazało, że się do tego nadaję. Pragnę mieć jakiś zawód. To ważne, by mieć świadomość, że się coś umie, że można czegoś dokonać w jakiejś dziedzinie. Gdybym tylko wiedział, w jakiej!

Patrzyła na niego badawczo.

– Twoje oczy znów nabierają tego nieobecnego wyrazu – powiedziała. – To mnie przeraża. Jesteś wtedy gdzieś daleko.

– Tak – odparł pogrążony w myślach. – Tak, chyba nie jestem jeszcze całkiem zdrów.

– Ale bardzo ci się polepszyło – usiłowała pocieszyć w równym stopniu siebie i jego. – O, Dominik mnie woła. Wybacz, muszę odejść…

Pospiesznie wybiegła, być może ucieszona, że uniknie dalszej rozmowy.

Mikael prawie jej nie słyszał. Podszedł do okna, wyjrzał.

I znów naszło go to, czego nie pojmował. Pejzaż zniknął zupełnie sprzed jego pociemniałych oczu, a przed nim otworzyła się bezkresna mglista przestrzeń. Doszło go wołanie z oddali. Głuche wołanie skarżących się głosów. A gdzieś daleko, bardzo daleko dostrzegł kogoś albo coś, jakby ciemniejszą plamkę w białej mgle. Za każdym razem ów ciemny punkt znajdował się coraz bliżej.

Pewnego razu, być może, się objawi.

Gwałtowny dreszcz wstrząsnął jego ciałem. Choć lękał się tego nieznanego, to jednak kusiło go w jakiś dziwny, nieodparty sposób. I nie chciał z tym walczyć. Tęsknił za tą, jak się domyślał, niszczącą siłą.

Krzyki dudniły w pustce, aż w uszach zaczęło mu dzwonić i musiał zasłonić je dłońmi przed agresywnymi dźwiękami. Pot wystąpił mu na czoło, a on stał z zamkniętymi oczami, aż ciężki, podobny do jęku oddech się uspokoił, atak minął i wszystko wróciło do normy.

Opadł wtedy na kolana i objął psa. Dotyk wilgotnego nosa przy jego uchu sprawił ulgę, wyrażał zrozumienie i współczucie.

Загрузка...