ROZDZIAŁ XII

Na galerii spichrza toczyła się ożywiona, choć wcale nie głośna rozmowa.

Głównym bohaterem był Dominik, niemal o cztery lata starszy od Villemo i Niklasa. Traktowali go prawie jak dorosłego. On sam był tym mocno zaskoczony, ale ani trochę nie miał im tego za złe.

Villemo, po której widać już było, że będzie prawdziwą pięknością o rudoblond włosach i delikatnej cerze, wcale nie miała subtelnego temperamentu. Jasnymi włosami i cerą różniła się wyraźnie od pozostałych członków rodu Ludzi Lodu. Bardzo chciała wywrzeć korzystne wrażenie na Dominiku, dlatego zachowywała się równie niemądrze jak mały szczeniak, pragnący za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę. Starała się zainteresować chłopców podnieconym szeptem, stroiła miny, czyniła wymyślne gesty.

Niklas miał w sobie wiele z Tarjeia: skośne oczy, mocno zarysowane kości policzkowe, błysk inteligencji w oku i szeroki uśmiech. Był łagodnym, ciepłym i spokojnym chłopcem, ale sprawiał wrażenie, że kryje się w nim jakaś ogromna siła, która pewnego dnia wybuchnie niczym lawa z uśpionego wulkanu.

Dominik był niewinnym dzieckiem o gorącym sercu, wszystkim życzył jak najlepiej. Dzieciństwo spędzone z niemal histerycznie opiekuńczą matką, zalewającą go swoją miłością, bez ojca, który stale przebywał na wojnie, pozostawiło w nim trwały ślad. Dominik bardziej wyczuwał ludzi niż ich rozumiał, był przecież jeszcze dzieckiem. Ale właśnie szczególna wrażliwość stanowiła przyczynę jego niepewności i niepokoju.

– Jesteśmy wybrani – orzekła Villemo, nie podejrzewając nawet, że użyła tego samego wyrażenia, którym posłużył się niegdyś Kolgrim. – Słyszałam, że jest coś szczególnego we wszystkich, którzy mają żółte oczy. Niklas, na przykład, ma gorące dłonie, możesz mi wierzyć, Dominiku! Kiedyś uderzyłam się w łokieć, a gdy on położył na nim ręce, od razu przestał mnie boleć! Natychmiast, no, prawie natychmiast.

Dominik skierował błyszczące oczy na Niklasa. Dominik był naprawdę ślicznym chłopcem, o niezwykłej nawet jak na Ludzi Lodu, ciemnej karnacji i włosach. Ale miał przecież w sobie południowofrancuską krew swej matki.

– Czy to prawda?

Niklas przytaknął.

– Sam nie wiem, jak to robię. Po prostu tak się dzieje. To zabawne.

– A ty, Dominiku? – zapytała Villemo, wdzięcząc się do gościa. Czy ty potrafisz coś niezwykłego?

Dominik zastanowił się chwilę.

– Chyba tak. Nie to co Niklas. Coś innego. Pomyśl o czymś, Villemo! Pomyśl o jakiejś rzeczy! Postaram się odgadnąć, co to takiego!

– Co? Umiesz?

– Czasami. Spróbuj!

Villemo zacisnęła powieki, koncentrując się całą sobą, od uniesionych ramion do zaciśniętych dłoni i podkurczonych palców stóp.

Myślała o ciastku ukrytym w kieszonce fartuszka.

Dominik przymknął oczy.

– To jest czworokątne, nieduże, jasnobrązowe. Do zjedzenia i nawet smaczne. Leży schowane w jakimś ciemnym miejscu. Ale jest w tym coś niedobrego. Wzięłaś bez pytania? Podwędziłaś?

Villemo kiwnęła głową, nie otwierając oczu. Niklas przyglądał się im osłupiały.

– To jest gdzieś tu, niedaleko – ciągnął Dominik. – Myślę, że to ciastko i że masz je w kieszeni – zakończył zdecydowanie.

Villemo otworzyła oczy i głośno odetchnęła.

– Chyba jesteś szalony! – powiedziała, wyciągając ciastko z kieszeni. – Że też potrafisz coś takiego!

Dominik uśmiechnął się. Świetnie się czuł w takiej roli.

– A ty sama?

– O, ja… – Villemo gestem ręki wskazała coś nieokreślonego. – Ja potrafię bardzo wiele! Wszystko! Chodzić po wodzie, zaczarować cię, stać się niewidzialna…

– Naprawdę?

Jakby zmalała.

– Nie. Ja nic nie umiem – wyznała, położywszy uszy po sobie. – Jeszcze nie. Ale wiem, że będę potrafiła bardzo wiele, kiedy dorosnę. Wyobraźcie sobie tylko, co będziemy mogli wspólnie zdziałać, Dominiku i Niklasie… O, już wiem? – roześmiała się. Będę na was wołać „Dominiklas”! Oszczędzę czasu!

– Ojej, Tristan wpadł do beczki! – zawołał Niklas.

– Nie! Będą go kąpać.

– Wypuszczą go, musimy… O, już idą dorośli.

– Ale zamieszanie – chichotała Villemo, naśladując wyrażające strach okrzyki małego.

Tristana wyciągnięto, zanim zdążył opaść na dno, a dziewczynki, Lena i Irmelin, musiały wysłuchać ostrej reprymendy od wzburzonych rodziców.

Trójka na galerii przypatrywała się temu ze spokojnym sumieniem niewinnych. Sprawiało im wyraźną przyjemność, że tym razem to nie oni.

Kiedy na nowo zapanował spokój, Villemo z rozjaśnionymi oczami powiedziała:

– Cieszę się, że będę dorosła.

– Ja też – podchwycił Niklas. – Pomyślcie, jaka czeka nas świetna zabawa! Będziemy mogli nabierać ludzi… no, i w ogóle!

– Dlaczego nie możemy zacząć od razu? – zaproponowała Villemo.

– Oszalałaś? Nie mogą się dowiedzieć, że potrafimy czarować! Dzieciom nigdy niczego nie wolno!

– Tak, to prawda. Najpierw musimy się nauczyć. Wtedy dopiero im pokażemy! Och, tak bym chciała już być dorosła! Jak najszybciej.

– Ja też!

Dominik nic nie powiedział. Myślał o ojcu i wielki strach ścisnął jego małe, dobre serduszko.

Po południu Mikael siedział przy Arem, który opowiadał mu historię swojego długiego życia.

– Poczekaj chwilę, dziadku – poprosił Mikael. – Czy myślisz, że mógłbym dostać coś do pisania? Twoja opowieść jest bardzo interesująca i chciałbym ją zanotować.

Are był przyjemnie zaskoczony.

– Matylda z pewnością coś znajdzie. Ale nie zdążysz wszystkiego zapisać, ja przecież mówię tak szybko.

Będę notować tylko punkty, a potem sam resztę uzupełnię. Połączę wszystko, co usłyszałem wczoraj i dziś. Miło będzie zachować te opowieści.

– Doskonały pomysł.

Mikael przeszedł do sąsiedniej izby. Siedzący tam Andreas dał mu kilka kartek, co prawda bardzo marnych, ale dało się na nich pisać. Mikaelowi w zupełności to wystarczyło.

Are oddychał ciężko. Mikael ostrożnie ułożył go wygodniej i starzec spędził naprawdę wspaniałe popołudnie. Kiedy zawołano na wieczerzę, Mikael miał już całkiem zdrętwiałą rękę od pisania.

Tej nocy Mikael przeszedł straszliwy kryzys. Nie dało się go ukryć przed Dominikiem. Chłopiec siedział przy łóżku ojca i z płaczem na próżno usiłował mu pomóc.

Kiedy Mikael przyszedł do siebie, szepnął z wysiłkiem:

– Najdroższy synku! Dziękuję za pomoc! Nie chciałem cię przestraszyć!

– Ojcze, nie wolno ci mówić tego, co słyszałem! Nie wolno!

– A co takiego powiedziałem?

– Pozwólcie mi umrzeć. Niczego innego nie pragnę. Muszę odpocząć, tak, odpocząć. Chcę spokoju.

– Naprawdę to moje słowa? Nie przejmuj się tym, Dominiku. Gdy jest mi najgorzej, nie wiem, co mówię

– Ale gdzie cię boli? Czy to głowa?

– Nie, ból tkwi w duszy. Widzę przeróżne rzeczy.

– Jakie?

Oczy chłopca były pełne troski. Mikael wiedział, że nie powinien opowiadać o swoich wizjach synowi, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, jak trudno Dominikowi żyć w nieświadomości. I chłopiec na pewno doceni fakt, że ojciec okazuje mu zaufanie.

Jest coś, co usiłuje mnie pochwycić – zaczął z wahaniem. – Bardzo, bardzo długo skrywało się we mgle, która staje się coraz ciemniejsza, im bardziej się przybliża. Znajduję się w nieskończonej, pustej przestrzeni. Zgaduję, że na jakimś obszarze granicznym. Pustka jest już teraz całkiem czarna i w ciemności TO jest coraz bliżej mnie. Zacząłem już rozróżniać kontury. To, co dostrzegam, czyni mnie jednocześnie przerażonym i szczęśliwym. Kusi mnie czymś cudownym, co znajduje się jeszcze dalej, a ja nie mogę przed tym uciec. Pozostała mi tylko jedna droga.

Dominik, który znał niektóre myśli ludzi i wiedział, jak są straszne, mocno uścisnął dłoń ojca.

Będę cię trzymał mocno, żeby to cię nie złapało – powiedział szlochając i otarł łzy. – Będę trzymał tak mocno, mocno, mocniej niż cokolwiek na świecie. Dziękuję, że mi to wyznałeś. Bardzo się bałem, ale uważałem, że nie powinienem pytać.

– Czy teraz się nie boisz?

– Boję. Jeszcze bardziej niż przedtem, najbardziej tej potworności, która usiłuje cię zwabić, tej co jest niby ładna tam dalej. Nie wierz w to, ojcze! Będę walczył, powstrzymam cię!

– Dziękuję, najmilszy przyjacielu, synku najdroższy!

Mikael przycisnął Dominika do siebie i mały wsunął się do jego łóżka. Zasnął z ramieniem pod głową ojca, by móc dobrze go trzymać.

Mikael długo nie mógł zapaść w sen. Ciężkie łzy płynęły mu po policzkach. Nie chciał, naprawdę nie chciał opuszczać swego wspaniałego syna.

Jednak musiał. Nie miał sił do dalszej walki. Już nie.

Tak bardzo pragnął móc się poddać.

Następnego dnia wysokiego oficera w armii Jego Królewskiej Mości Fryderyka III, Tanereda Paladina, wezwano do Akershus, by wydał odpowiednie rozkazy dotyczące Szwedów – jeńców wojennych, których pojmano podczas zatargów granicznych między Norwegią a Szwecją.

Tancred rozmawiał z oficerem norweskim na dziedzińcu twierdzy, gdzie zgromadzono grupę jeńców, którzy mieli odzyskać wolność.

– Jak to się stało, że znaleźliście się w Norwegii, majorze Paladin? – zapytał Norweg.

– Przebywam z wizytą u krewnych na dworze Grastensholm.

– Ach, tak?

Norweg był zdumiony. Paladinowie zaliczali się do śmietanki w królestwie Danii i ze wszech miar zaskakujące było, że osoba o tym właśnie nazwisku ma norweskich krewnych.

Tancred wyjaśnił:

– Baronowa Meiden na Grastensholm to moja babka. Ona była z domu Lind z Ludzi Lodu i to właśnie oni są, jakby to powiedzieć, głównymi osobami na tym dworze.

Jeden ze szwedzkich jeńców drgnął na te słowa. Niepewnie podszedł bliżej.

– Wybaczcie, że ośmielam się wtrącić, ale czy powiedzieliście „Lind z Ludzi Lodu”?

– Tak – potwierdził zdziwiony Tancred.

– Znałem kiedyś pewnego Linda z Ludzi Lodu. Kilka lat temu. Był oficerem armii szwedzkiej w Inflantach.

– To Mikael – uśmiechnął się Tancred. – Jest teraz tutaj. Rozmawiałem z nim dziś rano.

– Naprawdę? Zastanawiałem się, jak potoczyły się jego losy. Kiedy ostatnio go widziałem, był bardzo chory. Nigdy nie byłem świadkiem większego załamania.

Tancreda bardzo zainteresowały słowa Szweda.

– Czy możecie mi o tym opowiedzieć? Mamy sporo kłopotów ze zrozumieniem, co właściwie dolega naszemu krewniakowi, i bardzo się o niego niepokoimy.

Przeprosili norweskiego oficera i podeszli bliżej fosy.

– Byliśmy pewni, że oszalał – powiedział uwolniony jeniec. – I w pewnym sensie tak było. Majaczył coś o tajemniczym dworze i w końcu musieliśmy tam iść, by pomóc prawowitemu właścicielowi w wypędzeniu oszustów. Wysłano tam właśnie mnie; to było tuż przed zwinięciem obozu i wyruszeniem do Polski. I muszę powiedzieć, że dziwne rzeczy działy się na owym dworze.

– Mówcie! To niezwykle interesujące!

I jeniec opowiedział o swojej wizycie we dworze. Tancred słuchał, coraz bardziej zamyślony. Kiedy mężczyzna skończył, młody margrabia Paladin wykrzyknął:

– Jedźcie ze mną na Grastensholm! Natychmiast! Załatwię wam pozwolenie na poruszanie się po Norwegii. Mikael musi to usłyszeć!

Nie dotarli jednak tego dnia do Lipowej Alei. Tancred nie mógł tak szybko uwolnić się od obowiązków, jakie sprowadziły go do twierdzy Akershus. Wciąż jeszcze miał sporo spraw do załatwienia.

Szwedzki jeniec także się niecierpliwił, chciał przecież jak najszybciej wrócić do domu, do Szwecji.

Tancred bardzo się denerwował.

I miał ku temu naprawdę istotne powody.

Tego samego dnia, gdy Tancred rozmawiał ze szwedzkim żołnierzem, Mikael odwiedził Grastensholm i Elistrand. Objadł się bardziej niż nakazywał rozsądek, rodzina gościła go bowiem więcej niż serdecznie. Długo rozmawiał ze wszystkimi i cały czas zapisywał fakty z ich życia. Tak wiele mieli do opowiadania: pobyt Kaleba i Mattiasa w kopalni w Kongsyinger; przeżycia Tancreda na Jutlandii; spotkanie Hildy z „wilkołakiem”; historia Irji i Taralda; doświadczenia Alexandra podczas wojny trzydziestoletniej…

Najwięcej oczywiście miała do powiedzenia Liv. Była z nich najstarsza, miała siedemdziesiąt siedem lat. Długie życie, bogate w niezwykłe wydarzenia.

– Jak wspaniale, że to zapisujesz, Mikaelu – cieszyła się. – Moja matka Silje prowadziła dziennik. Ale kiedy rodzice zmarli, a było to dla nas wielką tragedią, panowało takie zamieszanie, że ja gdzieś zapodziałam tę księgę. Nie zdążyłam jej nawet przeczytać. Wiesz, jak to jest, kiedy trzyma się jakąś rzecz w ręku i już za chwilę nie ma się pojęcia, co się z nią zrobiło?

Mikael pokiwał głową ze zrozumieniem.

– Dziennik przepadł na zawsze – westchnęła Liv. – Ktoś chyba musiał go wyrzucić, bardzo to smutne. Dlatego cieszy mnie twój wspaniały pomysł spisania dziejów rodu.

– Te historie są bardzo ciekawe – wyznał Mikael z blaskiem w oczach. – Najciekawsze i najważniejsze są wasze opowieści, twoje i dziadka. Pamiętacie tyle pokoleń, nikt poza wami ich nie znał.

Liv przytaknęła.

– Dostałem od Mattiasa mnóstwo pięknego papieru – z entuzjazmem kontynuował Mikael. – I dziś po południu mam zamiar rozpocząć przepisywanie na czysto moich bazgrołów, zanim sam zapomnę, co one znaczą.

– Doskonale! Najważniejsze, że coś cię zainteresowało. To zawsze porusza ogarnięty smutkiem umysł.

Mikael jednak niewiele zdążył przepisać. Wieczorem Are poczuł się znacznie gorzej. Radość i emocje ostatnich dni mocno odbiły się na stanie jego zdrowia.

– Obawiam się, że koniec jest już bliski – z powagą oznajmił Brand.

– Czy nic…? – zaczął Mikael.

– Nic. Mattias przez cały czas robi, co może. Nawet Niklas przykładał swe małe rączki, ale ojciec w środku ma wszystko popękane. Mattias twierdzi, że to cud, iż trzyma się przy życiu tak długo. Wszyscy uważamy, że po prostu czekał, by móc ujrzeć cię znów. Ma ogromnie silną wolę. Przybyłeś jak zesłany przez niebiosa.

– Dzięki ci, dobry Boże, że Dominik nalegał na nasz wyjazd. Będę czuwał dziś w nocy przy dziadku, stryju Brandzie!

– Naprawdę? Bardzo by to ojca ucieszyło. Niklas może spać razem z Dominikiem, żeby, twój syn miał towarzystwo.

Mikael uśmiechnął się.

– Na pewno nie będzie temu przeciwny.

W nocnej ciszy Mikael wsłuchiwał się w słaby oddech dziadka. Nie wiedział, że wnuk przy nim czuwa, choć nie miał sił, by z nim rozmawiać. Chwilami tylko otwierał oczy i patrzył na Mikaela ufnym i szczęśliwym wzrokiem.

Mikael nie chciał zasnąć. Długo siedział, przysłuchując się, jak zegar w hallu wybija godzinę za godziną.

Are spał. A może był nieprzytomny. Mikael poczuł ukłucie zazdrości. Dziadek był szczęśliwy, odnalazł spokój, którego jemu nigdy nie dane było osiągnąć.

Cóż za dziwna myśl? Skąd mogła się wziąć? Odczuwał teraz niejasny żal, przejmujący smutek.

Jaki dziwny nastrój go ogarnął!

Skradając się, nadciągał strach.

– Nie – szepnął Mikael. – Nie teraz… Nie teraz, nie mam siły.

Wiedział, że jego cierpienia dobiegają kresu. Był świadom, że nie jest już w stanie się bronić.

Dominik… Mój syn Dominik! Zrozpaczony starał się skupić myśli na ukochanym dziecku.

Nie miało sensu myślenie o Anette, pozostawała poza jego zasięgiem. Ale syn…

Dominik mnie potrzebuje. A ja potrzebuję jego. Kocham go, czy to nie wystarczy, żeby…

Nie pomogło. Nic nie mogło go już powstrzymać. Doszedł do końca swej via dolorosa, drogi bólu i cierpienia.

Nadchodziła ciemność, wielka ciemność. Mikael pospiesznie wyszedł do sąsiedniego pokoju, by nie przeszkadzać dziadkowi.

Ciemność nie miała teraz kresu, wypełniała całą otaczającą go przestrzeń.

Tkwiło w niej owo nieznane. Widział je teraz wyraźnie. Kusiło, pociągało, wabiło…

Mikael opadł na kolana, atak był tak silny, że nie mógł utrzymać się na nogach.

Dominik…

Kim jest Dominik? Jakieś imię, słowo, które nic nie znaczy. Tylko TO znaczyło wszystko. Wszystko, za czym tęsknił.

Powoli ciemność i mgła zaczynały się rozpływać. Mikaela otoczył przedziwny pejzaż w jasnych, cudownych barwach. Wokół rozlegała się przepiękna muzyka. I nagle ujrzał to miejsce. Tak piękne, że dech zaparło mu w piersiach.

Dominik leżał w swoim pokoju, nie mogąc zasnąć. Starał się tłumić łzy, aby nikt nie usłyszał, że płacze.

Był razem z nim Niklas, spał teraz w łóżku ojca. Dobrze, że Niklas z nim został, wesoło im było wieczorem. Długo leżeli, szepcząc w ciemnościach.

Teraz jednak Dominik poczuł się bardzo niespokojny i zagubiony.

Powinienem być przy ojcu. On mnie potrzebuje, nie może zostawać sam, wtedy nachodzi go smutek. A ojciec nie powinien być smutny, to dla niego niedobre. Nie wiem dlaczego, ale niedobre.

Jest z nim, co prawda, pradziadek. Nie jest więc zupełnie sam. Ale ojciec nie poradzi sobie beze mnie.

Nie wiem, co to, ale czuję w sobie jakąś straszliwą, przytłaczającą pustkę, tak jak wtedy, kiedy się czegoś naprawdę boję.

Ojcze! Mój ukochany ojcze! A mnie nie wolno tam wchodzić!

Mikael ocknął się na podłodze. Zmaltretowany fizycznie i psychicznie, nie był w stanie się poruszyć.

Długo tak leżał, w końcu podniósł się z wysiłkiem.

„To” zwyciężyło. Walka była zakończona. Mikael wiedział teraz, co ma robić. Tylko jeden krok dzielił go od owych cudów.

Wyciągnął z kieszeni proszek, który znajdował się tam już od dawna, choć Mikael sam przed sobą nie chciał się przyznać, że go tam ukrył. Proszek był czymś, czego właściwie jakby nie było. Ale raz jeden, gdy dłonie nie wyczuły go przez materię koszuli, Mikaela pochwycił obłędny strach. I kiedy w chwilę później go odnalazł – proszek przesunął się tylko odrobinę – odczuł taką ulgę, że ugięły się pod nim kolana.

Teraz wyjął pudełeczko, przyniósł z kuchni wodę i połknął proszek.

Nareszcie! Nareszcie się stało. Mikael przymknął oczy i odetchnął. Napływał niezwykły spokój.

Dominik? Nie poznawał tego imienia, nie znał nikogo, kto by się tak nazywał. Już nie należał do jego świata.

Po cichu wszedł do pokoju dziadka. Ułożył się obok niego na szerokim podwójnym łożu.

Are obudził się na moment. Mikael ujął go za rękę i mocno zacisnął dłoń. Starzec uspokoił się, a na jego ustach pojawił się uśmiech. Ukochany wnuk był przy nim tak blisko po tylu latach rozłąki.

Na wpół we śnie Mikael usłyszał za oknem głośny trzask i zaraz potem głuchy łomot.

Dominik w swoim pokoju drgnął i obudził się. On także usłyszał.

To zwaliła się lipa w alei, pomyślał chłopiec i znów zapadł w sen.

Загрузка...