Dama w czerni powitała Mikaela przy bramie.
Dziś wieczorem musisz pójść do stajni powiedziała. Już najwyższy czas!
Skinął głową; razem ruszyli w kierunku domu.
W wielkim szalu narzuconym na ramiona nadbiegła Birgitte. Była tak wzruszająco śliczna, że Mikaelowi aż zaszumiało w głowie.
– Witaj, Mikaelu – rzekła, podając mu obie dłonie. Pocałowała go delikatnie w policzek, a w nim zawrzało z radości. Birgitte nie poświęciła ani jednego spojrzenia jego towarzyszce. Dama spokojnie odeszła i zniknęła na Podwórzu za rogiem.
Cóż za wrogość! pomyślał.
Birgitte wprowadziła go, jak poprzednio, do salonu, ale tym razem był tam szczeniak. Dziewczyna wyciągnęła go spod sofy, gdzie się schował, i wzięła na ręce.
Zobacz – powiedziała z dumą, kiedy usiedli. – Spójrz, jaki jest okrągły!
Mikael wziął od niej pieska. Szczeniak zwinął się w kłębek w jego objęciach, ciągle drżąc jak w gorączce. Tak, brzuszek zaokrąglił mu się niby piłka, ale reszta to obraz nędzy i rozpaczy: nadal można było policzyć mu kości, rany miał zaropiałe i najwyraźniej chorował na uszy, bo łepek trzymał cały czas przekrzywiony i nieustannie nim potrząsał.
– Niedługo wydobrzeje – powiedziała Birgitte słodkim jak miód głosem.
– Jak się nazywa?
Nastąpiła chwila kłopotliwego milczenia.
– Eee… Miki… Po tobie.
– Miał chyba jakieś imię, zanim tu przybyłem?
– Tak, ale je zmieniłam. Bo to przecież ty go odnalazłeś.
Uśmiechnął się.
Cześć, Miki – zwrócił się do pieska, który jednak nie zareagował na imię. Wsunął tylko nosek w zagłębienie łokcia Mikaela i wyglądało na to, że bardzo mu tam dobrze. Przestał się trząść, a po chwili zaczął nieśmiało lizać jego dłoń. Mikaela aż ścisnęło w gardle z czułości dla maleńkiego stworzonka.
Ktoś obserwował ich z galerii. Dama w czerni ostrzegawczo kręciła głową. Mikael się zirytował. Pragnął zostać sam na sam z Birgitte i nie chciał niczego robić za jej plecami. Ogarnęła go niepohamowana potrzeba wyładowania agresji, chciał krzyknąć głośno, że dama tam stoi, ale jej wola była silniejsza. Nie powiedziała słowa, wystarczył gest, by go powstrzymać.
Zdecydował się zignorować jej obecność. A może jest zazdrosna?
Nie, to nie do pomyślenia, by mogła żywić tak przyziemne uczucia. Jest ponad to, z całą pewnością!
Ale tam, do licha! Siedział nareszcie z cudowną Birgitte i nie mógł się na niej skoncentrować! Na galerii stoi dostojna dama, na kolanach leży szczeniak!
I jeszcze na dodatek nadchodzą rodzice dziewczyny! Tego już za wiele, do kroćset!
Także Birgitte wyglądała na zmartwioną ich wtargnięciem. To nieco uspokoiło jego skołatana serce, zwłaszcza że kobieta na galerii zniknęła, odeszła do tajemniczych pokoi na górze.
– Ale zimno! – poskarżyła się hrabina. – Gdybyśmy chociaż mogli napalić w kominku!
Steierhornowie byli tacy życzliwi, tacy mili, łagodnie przemawiali do pieska, który umościł się wygodnie w zagłębieniu jego ręki, i dziękowali za zainteresowanie córką. Mikaela dręczyły teraz wyrzuty sumienia, że przed chwilą pragnął wysłać ich do wszystkich diabłów.
Na jedno z jego pytań odpowiedział von Steierhorn.
– Tak, ta wioska należy do naszego dworu. Rzecz jasna wszyscy chłopi są przywiązani do ziemi. Sami nie mają nic, nędzarze. Ale my pozwalamy im mieszkać w tych chatach, o które i tak należycie nie dbają. Uciekli na pierwszy nikły znak zbliżającego się niebezpieczeństwa. Niewdzięcznicy, prostacy! A przecież, jeśli umie się należycie traktować Rosjan, to okazują się bardzo przyjemnymi ludźmi. Jak długo pozostaniecie w wiosce, panie Mikaelu?
Już przecież pytał o to kiedyś, pomyślał Mikael, marszcząc brwi. Birgitte dostrzegła jego irytację. Szybko wtrąciła:
– Mikael ma nadzieję, że zabawi u nas długo. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy.
Popatrzył na nią i miał wrażenie, że raz na zawsze zamknął bolesny rozdział swego życia. Nigdy dotąd nie czuł tak silnej więzi z drugim człowiekiem. I w tym momencie doznał olśnienia: adorowanie Birgitte już mu nie wystarcza. Pragnął być blisko niej, wziąć ją w ramiona i kochać.
Był tym odkryciem wstrząśnięty i przerażony. W domu miał przecież żonę i maleńkiego syna, a zawsze wyznawał surowe zasady i wysoce sobie cenił poczucie honoru.
Jednak wcześniej nie był wystawiany na takie pokusy. I nigdy nie kochał swej żony, nie wiedział, czym jest miłość.
Ale nie chciał i nie mógł być niewierny! To nie zgadzało się z jego pojęciem rycerskości.
O, mój Boże, myślał. Jak możesz być tak okrutny, tak bezlitosny! Pozwalasz, bym spotkał tę jedną jedyną tak późno? Czy może mi być dana w życiu chociaż odrobina szczęścia? Nie mam przecież prawa okazać Birgitte mojej miłości!
Dziewczyna wyczytała z oczu Mikaela, jakie targają nim uczucia, i odwróciła się, by ukryć triumfalny uśmieszek, który wypełzł na jej usta.
Matka także zauważyła poruszenie młodzieńca. To ona nalegała, by wraz z mężem przerwali młodym romantyczne sam na sam. Historia miłosna, która toczy się zbyt szybko, nie przyniesie zbyt wielu cennych informacji. Najlepiej potrzymać młodego Szweda w słodkich męczarniach jeszcze przez jakiś czas. Jest dość naiwny i zdradzi im wszystkie szwedzkie plany, o ile tylko nie będą zbyt natarczywi. Birgitte jest za młoda, zbyt niedoświadczona, by odpowiednio nim manipulować. Chętnie wpuściłaby do łoża przystojnego młodzieńca. Chłopak dostałby to, czego pragnie, a potem pojawiłyby się żal i wyrzuty sumienia. I w ten sposób straciliby szansę wyciągnięcia z niego dalszych informacji.
Mikael czuł, jak mocno pulsuje mu w skroniach. Spoglądał na drobną rączkę Birgitte na stole, taką białą na tle karmazynowego obrusa, patrzył na miękkie linie szyi, ekscytujące piersi. Po raz pierwszy w życiu pożądał kobiety tak gorąco, że jego serce tłukło się niby oszalałe.
Długo siedział, gawędząc z całą trójką. Na szczęście miał wolne całe popołudnie, służbę zaczynał dopiero rano.
Zapadł zmierzch. Służący postawił na czerwonym stole wystawny obiad. Woskowe świece zatknięte w wielkie srebrne kandelabry oświetlały i ogrzewały salon, płonęły grube niczym pochodnie wiązki łuczywa, umieszczone na ścianach i na balustradzie.
– Tak, w domu mamy duże zapasy jadła – powiedział z zadowoleniem von Steierhorn. – Nie musimy o nic prosić tych niewiernych wieśniaków.
Mikaelowi przypomniał się staruszek, z którym rozmawiał tego dnia wcześniej, i dlatego słowa hrabiego przyjął z lekkim niesmakiem.
Szlachetna dama nie jadła nawet obiadu wraz z nimi, najwyraźniej prowadziła własne gospodarstwo.
Szczeniak nasiusiał na dywan i dostał ostrą reprymendę. Mikael niechętnie wyprowadził go na dwór, co zresztą było i tak niepotrzebne, bo piesek nie miał już tam nic do załatwienia. Wniósł go więc z powrotem do domu i w chwilę później powiedział, że czas już się pożegnać.
Nie, och, nie! Nie wolno mu jeszcze odchodzić, wszystkim będzie tak przykro, jeśli teraz ich opuści – zatrzymywali go gospodarze, prześcigając się w uprzejmościach.
Nie mógł wiedzieć, że cała trójka w myślach układa nowe, podchwytliwe pytania.
Zastanawiał się, kiedy rodzice udadzą się na spoczynek. Wielki zegar szafkowy wskazywał dziewiątą. Za godzinę miał być w wozowni i przynieść ową niezbędną rzecz tajemniczej właścicielce dworu.
Płonął z miłości do Birgitte, a jednocześnie dręczyły go wyrzuty sumienia, że nie ma dość sił, by po prostu odejść.
Nagle gdzieś z potężnym łomotem otworzyły się drzwi. Lodowaty powiew wiatru przeleciał przez pokój i sprawił, że płomienie łuczywa pochyliły się w stronę ściany. Wszystkie świece w kandelabrach pogasły.
– Do czorta! – wybuchnął hrabia. – Czy nigdy nie nauczycie się porządnie zamykać drzwi na werandę? Znów się otworzyły.
Zawołał służącego, który zaraz poszedł pozamykać drzwi, i te na werandę, i główne, przez które Mikael wchodził jako ostatni. Nikt nie robił mu żadnych uwag, ale zrozumiał, że to jego wina, bo zapomniał zamknąć drzwi na skobel.
Ponownie zapalono świece. Służący wyszedł.
Nareszcie hrabia sformułował pytanie, w odpowiedzi na które – jak sądził – Mikael na pewno zdradzi plany Szwedów wobec Polski i Rosji. Westchnął z pozornym spokojem.
– Naprawdę mam nadzieję, że Szwedzi zdążą dotrzeć do Krakowa przed Rosją. Jesteśmy przecież…
Hrabina von Steierhorn nagle drgnęła. Nozdrzami łowiła jakiś zapach.
– Czy nie czuć spalenizną?
Ależ skąd! Wszędzie jest pełno dymu po tym, co przed chwilą działo się ze świecami!
– Nie, to coś gorszego.
Tak, bez wątpienia coś się paliło. Wszyscy już to poczuli.
– Gdzie? – zapytał gwałtownie von Steierhorn.
I nagle usłyszeli złowieszcze trzaski i szumy. Bardzo blisko, na górze, na galerii. Jęzor ognia musiał dosięgnąć jakiegoś łatwopalnego materiału.
Zerwali się z miejsc. Hrabina siedziała najbliżej i to ona wybiegła do hallu w kierunku schodów prowadzących na galerię. Birgitte chciała pospieszyć za nią, ale potknęła się o szczeniaka. Głośno klnąc kopnęła go, aż odbił się od ściany i zaczął skowyczeć.
Wstrząśnięty Mikael podbiegł do pieska i porwał go na ręce. Szczeniak nadal piszczał rozdzierająco, choć chłopak starał się go uspokoić. Wiedział już teraz, skąd wzięły się rany na grzbiecie zwierzęcia.
W tym momencie zgasła cała jego miłość do Birgitte.
Rodzice nie mieli czasu, by pomyśleć o psiaku, ale Birgitte w lot pojęła, że oto traci władzę nad swym smutnym, ale jakże interesującym rycerzem. Interesującym właśnie z powodu chmurnego usposobienia.
Była zrozpaczona, tym razem nawet dość szczerze.
– Och, co ja zrobiłam! Nie wiedziałam, że to pies. Myślałam, że but.
– Pospieszcie się! – zawołała matka, która była już na galerii. – Dywan płonie!
Dołączył do niej mąż, oboje starali się ugasić ogień, depcząc coraz nowe płomienie. A potem… Potem wydarzyło się coś tak nieprawdopodobnego, potwornego…
Ku swemu przerażeniu młodzi zobaczyli, że galeria się chwieje. To podłoga ugięła się pod słupami podtrzymującymi galerię lub raczej słupy zapadły się w podłogę. Coś okropnie trzeszczało, podłoga uginała się pod stopami Mikaela, na górze Steierhornowie krzyczeli wniebogłosy, a balustrada powoli, przerażająco powoli opadała coraz niżej i niżej, aż w końcu słupy pękły i cała galeria runęła w dół. Na szczęście podczas upadku zgasło łuczywo umieszczone na balustradzie, a pożar na górze musiał być w istocie niewielki, bo teraz nic już się nie paliło. Mikael, trzymając szczeniaka na ręku, chwycił sparaliżowaną ze strachu Birgitte za ramię i odciągnął w drugi koniec pokoju. Musieli uskakiwać przed ciągle spadającymi kawałkami drewna, a krzyki dwojga nieszczęśników dźwięczały im w uszach.
Potem nikt już nie wołał.
Kiedy umilkł hałas i opadł kurz, ujrzeli na środku salonu bezładny stos połamanego drewna, desek, słupów i belek. Po drugiej stronie stał służący i jak skamieniały wpatrywał się w to, co zostało z galerii.
Wtedy zaczęła krzyczeć Birgitte.
Mikael nie miał czasu, by się nią zająć. Postawił wystraszonego, drżącego szczeniaka na podłodze i rzucił się, by odciągać deski i belki. Służący ocknął się z paraliżu i ruszył na pomoc. Birgitte natomiast wpadła w histerię i nie była do niczego przydatna.
– Lepiej, żebyśmy byli ostrożni – orzekł służący – bo inaczej wpadniemy do piwnicy. Podłoga zawaliła się w kilku miejscach.
– Tak – mruknął Mikael z twarzą ściągniętą lękiem. – Tu jest czyjeś ramię…
Ściskało go w żołądku. Z całych sił starał się nie myśleć o piwnicy.
Z wielkim trudem, dzięki gorączkowej pracy, udało się im uwolnić najpierw hrabiego, a potem jego żonę. Na szczęście oboje żyli, choć zwłaszcza hrabina była mocno poturbowana.
Ułożyli rannych w salonie i troskliwie się nimi zajęli. Hrabiemu wkrótce wróciła przytomność.
– Ta podłoga zawsze była słaba – stwierdził służący. – Ale słupy były podparte belkami w piwnicy.
Mikael odwrócił się. Czuł, że robi się blady.
Zegar w sali rycerskiej wybił dziesiątą.
– Najlepiej będzie sprowadzić lekarza do hrabiny – powiedział Mikael.
– U nas nie ma żadnego lekarza. – Hrabia wymówił te słowa z trudem.
– Przyślę więc naszego felczera i kilku żołnierzy.
Już i hrabina się ocknęła. Usiłowała nawet podnieść się, by zaprotestować, nie zdołała jednak tego uczynić.
– Damy sobie radę – powiedziała, tłumiąc jęk. – Moje rany są tylko powierzchowne. Uderzenie w głowę i coś złamanego w klatce piersiowej. Boli, ale…
– Poradzimy sobie – zapewniał hrabia. – Nie potrzebujemy niczyjej pomocy.
– Naprawdę jesteście dzielni – z podziwem powiedział Mikael. Zwrócił się do służącego. – Czy dopilnujecie, by mieli wszystko, czego im potrzeba? Wrócę niedługo, przywiozę lekarstwa i opatrunki. Muszę się jeszcze z kimś spotkać…
W tych słowach zabrzmiała nuta goryczy.
Kiedy tylko wyszedł, hrabia się podniósł.
– Nie wolno mu przyprowadzać żadnych Szwedów z obozu. Nie chcę, by ktoś mieszał się w nasze sprawy. Jak ty się czujesz? – zapytał żonę.
– Najgorszy był wstrząs. Zgadzam się, że sami musimy sobie z tym poradzić. Nie wszyscy są tacy naiwni i łatwowierni jak Mikael. Może pojawić się jakiś bystry obserwator, a tego przecież nie chcemy! – Opadła na sofę, jęcząc z bólu. – Jak to się mogło stać? Nie pojmuję.
Mikael rozgniewany, spiesznie przeszedł przez podwórze do budynku, w którym musiała mieścić się wozownia. Już z oddali dostrzegł wysmukłą czarną postać.
Był tak wzburzony, że drżał na całym ciele.
– Co narobiliście, pani? – powiedział z wyrzutem. – Niewiele brakowało, a uczynilibyście mnie winnym morderstwa! To, że przeżyli, nie jest bynajmniej naszą zasługą.
Wyniosły, ledwie dostrzegalny uśmiech pojawił się na jej obliczu.
Są za ciężcy – powiedziała krótko. – Nie powinni wchodzić na galerię.
Mikael dobrze zapamiętał, że ona sama stała tam tuż przed wypadkiem. To prawda, była dużo lżejsza, ale mimo wszystko…
Wpadł w jeszcze większy gniew.
– To była zwyczajna próba zabójstwa! Rozumiecie chyba, że muszę donieść o tym gubernatorowi w Rydze.
– Uważam, że powinieneś tak zrobić – uśmiechnęła się złośliwie, jak gdyby to właśnie było jej życzeniem. – Czy zechcesz teraz wyłamać drzwi, o których mówiłam?
– Nie – odparł Mikael. – Nie będę brał udziału w dalszych szaleństwach.
– Nie mamy czasu do stracenia – powiedziała, jakby w ogóle nie słuchała jego słów. – Chodźmy, szybko!
– Nie, ja…
Dama w czerni zatopiła w nim wzrok. Mikael poczuł, że słabnie pod siłą tego dziwnego spojrzenia. Miała skórę przezroczystą, wokół oczu delikatnie niebieskawą. Na jej ustach igrał uśmiech, ale nie był to uśmiech przyjemny. Wyrażał siłę woli i pewność zwycięstwa.
Z gniewnym prychnięciem obrócił się na pięcie i bez protestu wszedł do wozowni. Gardził sobą za okazaną słabość i teraz pragnął jedynie opuścić ten dom i nie mieć do czynienia z jego mieszkańcami już nigdy więcej. Wypełni to zadanie, no i jeszcze przyniesie lekarstwa dla rannych. A potem koniec. Ostatecznie!
Drzwi w rogu wozowni były, naturalnie, zamknięte i nie tkwił w nich żaden klucz. Odwrócił się, by zapytać o to damę, ale ona już odeszła. W ciemności ujrzał tylko rzędy rozmaitych powozów, prostych i wytwornych.
Parsknął wściekle i chwycił siekierę, opartą o ścianę. Rzucił się z nią na drzwi, a gniew dodał mu nadzwyczajnej siły.
Zamek puścił z głośnym trzaskiem i Mikael otworzył zniszczone wrota.
Za nimi znajdowało się niewielkie, ciemne pomieszczenie, pełne starych siodeł, uprzęży i innych rupieci. Z początku nie dostrzegał niczego wyraźnie, ale kiedy przyniósł łuczywo, był tak przerażony tym, co ujrzał, że nie wierzył własnym oczom.
W kątach komórki leżeli dwaj spętani, przywiązani do wystających ze ściany belek mężczyźni. Wyglądało na to, że stan obu był krytyczny.
– Dobry Boże, co to wszystko znaczy? – wykrzyknął, podbiegając do jednego z mężczyzn. Przy użyciu noża uwolnił go z więzów, po czym równie energicznie zajął się drugim.
Obydwaj byli prawie nieprzytomni, z ogromnym trudem wyciągnęli swe umęczone członki na podłodze. Mikael rozejrzał się dokoła. Już wcześniej zauważył na dziedzińcu studnię, a tu stało wiadro. Było nawet dość czyste, a zresztą nie miał czasu na szukanie innego naczynia.
Na podwórzu usiłował odnaleźć wzrokiem damę w czerni, ale nigdzie nie było jej widać. W Mikaelu na nowo obudził się gniew; teraz właśnie jej pomoc mogła mu się bardzo przydać.
Cóż to za dziwna osoba! Najpierw usiłowała popełnić morderstwo, a później uratowała życie dwóch ludzi.
A może obydwa uczynki pozostawały ze sobą w jakimś związku? Może to von Steierhornowie zamknęli tu owych mężczyzn, a kobieta trzymała stronę więźniów?
Wyciągnął trochę wody ze studni i pospieszył do Wozowni. Jednemu z mężczyzn udało się przyjąć pozycję siedzącą, opierał się o ścianę. Z wdzięcznością zaczął pić lodowato zimną wodę.
Trudniej natomiast było docucić drugiego, ale i on w końcu doszedł do siebie. Mogli już próbować się porozumieć.
– Kim jesteście? – zapytał jeden z uwolnionych mężczyzn językiem, którego Mikael nie rozumiał, choć treść pytania była dla niego jasna. Pojął, że musiała to być tutejsza mowa. Mężczyzna, który zadał pytanie, był skromniej ubrany niż ten drugi i intuicja podszepnęła Mikaelowi, że to pan i sługa.
Chłopak wyjaśnił, że może z nimi rozmawiać wyłącznie po niemiecku.
Szlachetnie urodzony mężczyzna, jeszcze młody, odpowiedział w tym właśnie języku.
Mówił z trudem, był bardzo osłabiony.
– Kimkolwiek jesteście, należą się wam dzięki. Serdeczne dzięki! Nie wytrzymalibyśmy tego dłużej.
Mikael przedstawił się i zapytał, z kim ma przyjemność.
– Nawet tego nie wiecie? Ja jestem hrabia von Steierhorn, właściciel tego dworu, a to mój sługa.
A więc staruszek rzeczywiście miał rację, właściciel był naprawdę młody. Stary twierdził, że to dobry pan.
– Ale… – Mikael był kompletnie zdezorientowany. – Kim wobec tego są ci, którzy teraz przebywają we dworze? Małżeństwo z córką Birgitte?
Hrabia skrzywił się.
– Rozbójnicy, poszukiwacze fortuny! Co prawda oni także noszą nazwisko Steierhorn, ale to bardzo dalecy krewni, bez majątku. Odwiedzili mnie przypadkiem, Bóg jeden wie, dlaczego. A kiedy nadeszła wiadomość, że oddziały carskie będą się tędy przemieszczać, wykorzystali sytuację powstałą po ucieczce mieszkańców wioski. Uwięzili nas i przejęli dwór. Ich sługa pracował kiedyś u mnie, ale zdradził. Planowali, że będziemy tu leżeć aż do głodowej śmierci. Jeszcze raz dziękuję, młody człowieku.
– Nie dziękujcie mnie, tylko…
Jego wzrok padł na damę, która nagle pojawiła się przy drzwiach. Energicznie kręciła głową, umilkł więc natychmiast.
Cóż za przeklęta tajemnicza baba, pomyślał ze złością. Czego ona właściwie chce?
Opowiedział o wypadku na galerii, nie wspominając jednak o tym, że sam przyczynił się do nieszczęścia… Było to przecież z jego strony niezamierzone.
– A więc oni są ranni – powiedział hrabia, i w jego głosie zabrzmiała groźba. – No cóż, świetnie się składa. Młody człowieku, w budynku obok znajdziesz strzelbę. Naładuj ją i we trzech pójdziemy do dworu. Nie, nie. Nie będziemy strzelać. Ale tych łajdaków trzeba stamtąd wypędzić. Natychmiast!
Mikael wypełnił jego polecenie. Doszedł do wniosku, że tajemnicza kobieta jest żoną hrabiego, wiek mógł się zgadzać. Nie wiedział, jakie ma powody, by w takiej chwili trzymać się z daleka, ale uznał, że kłopoty małżeńskie będą musieli rozwiązać sami. Miał już dosyć tego wszystkiego i pragnął odejść stąd jak najprędzej.
Kiedy wrócił, mężczyźni zdołali już jakoś stanąć na nogi. Wsparli się na Mikaelu i razem udali się do dworu.
Kiedy przechodzili przez dziedziniec, Mikael zauważył, że nareszcie zaczął padać śnieg. Najwyraźniej sypał już od dłuższego czasu, gdyż cienka warstwa zdążyła pokryć jego ślady. We wzburzeniu nie dostrzegł tego wcześniej.
Szczeniak musiał tęsknić za Mikaelem, gdyż wyszedł szukać go na podwórzu. Niepewnie dreptał w ich kierunku, przechyliwszy na bok głowę z chorym uchem. Kiedy dotarł do Mikaela, przywarł do ziemi u jego stóp.
Mikael pochylił się nad psiakiem.
– Czyj jest ten mały? – zapytał z czułością w głosie – Czy wasz?
Ach, to on – odparł hrabia z wysiłkiem. – więc jeszcze żyje? To nieudany okaz, nie powinien był przeżyć.
– Ale przecież to piękna mała dusza! – zaprotestował Mikael.
– Dusza? To dość niecodzienne określenie dla psa. Nie, nie było sensu go zostawić. Właśnie mieliśmy go uśmiercić, kiedy zostaliśmy napadnięci.
Mikael był wstrząśnięty.
Grożąc strzelbą nietrudno było zapanować nad Birgitte i służącym, a pozostała dwójka była przecież wyłączona z gry. Mikaelowi nakazano sprowadzić szwedzkiego oficera i kilku ludzi, by zajęli się oszustami.
– Jak mogę ci się odwdzięczyć, młody człowieku? – zapytał prawowity gospodarz, gdy Mikael szykował się do wyjścia.
Mikael był bardzo zmęczony. Nie chciał patrzeć na Birgitte, jedyną dziewczynę, która zawładnęła jego sercem i ciałem. Ale teraz wszystkie uczucia do niej odpłynęły, zamieniły się w drobniutki pył, na który wystarczyło dmuchnąć, by zniknął na zawsze.
– Nie trzeba mi waszej wdzięczności. Pogódźcie się tylko z waszą żoną, a będę zadowolony.
– Z kim?!
– Nie wiem, kim ona dla was jest. Chodzi mi o właścicielkę dworu.
Hrabia zmarszczył brwi, ale w tej samej chwili Birgitte zawołała:
– Mikaelu, mój najdroższy, nie możesz tego zrobić! Jestem niewinna, czy nie rozumiesz? Nic o tym nie wiedziałam, nie przypuszczałam nawet!
Posłał jej ostatnie spojrzenie, ale nie było w nim już pożądania, bo umarło, i nic nie mogło pobudzić go do życia. I przyznawał teraz, że nigdy nie łączyło ich nic więcej poza żądzą. Jak samiec szuka partnerki wiosną, tak on jej potrzebował. I to właśnie nazywał miłością!
Mikael na pewno nie był jedynym człowiekiem, który pomylił oba te uczucia.
Skłonił się dwornie młodemu hrabiemu i wyszedł. Chciał odejść stąd jak najszybciej.
W hallu, przytulony do ściany, siedział szczeniak wpatrując się w niego wielkimi, nic nie rozumiejącymi oczami.
– Miej się dobrze, mały przyjacielu – szepnął Mikael, czując, że coś ściska go w gardle, i spiesznie opuścił dwór.
Jednakże przed drzwiami wejściowymi przystanął, miotany sprzecznymi uczuciami.
Po chwili zdecydowanie zawrócił, cofnął się do hallu i jakby w geście buntu podniósł szczeniaka z ziemi.
– Możemy być sobie potrzebni – szepnął.
Piesek przytulił się do jego ramienia, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie.
Wprawdzie nie wolno było sprowadzać żadnych szczeniaków na kwaterę, ale Mikael wcale się tym nie przejmował. Będzie robił to, co zechce, w ten sposób da upust niechęci do całej ludzkości.
Jak mógł się tego spodziewać, w połowie drogi do bramy czekała na niego dama w czerni. Kiedy ją ujrzał, ponownie wezbrała w nim agresja; nie wybaczył jej tego, co kazała mu zrobić w piwnicy.
Uśmiechnęła się.
– A więc nasze drogi się rozchodzą, Mikaelu.
– Wspaniale! – odparł brutalnie. – Rozumiem, że nie będziecie już więcej mnie wykorzystywać?
– Słaba, bezbronna kobieta musi czasami prosić o pomoc chcąc chronić swoje dobro. I przecież uratowałeś ludzkie życie, prawda?
Tak, z tym musiał się zgodzić, choć przy okazji o mały włos nie przyczynił się do śmierci dwojga innych ludzi.
Popatrzyła na niego rozmarzona.
– Gdybym tylko wiedziała, kim jesteś, przedziwny Mikaelu. Nigdy nie spotkałam nikogo takiego jak ty.
– Nie ma chyba we mnie nic niezwykłego?
– Ależ tak, jest! O wiele więcej niż przypuszczasz. A teraz żegnaj! I pamiętaj, jedź do domu, mój drogi przyjacielu! Jak najprędzej!
– Żegnajcie! – powiedział cicho.
Delikatnie, niczym liść, dotknęła jego ramienia, odwróciła się i podążyła w stronę domu, który rysował się już wyraźnie na tle szarego świtem nieba.
Mikael uniósł głowę. Dzikie gęsi?
Nie, to znów ta niezwykła skarga, unosząca się pod nieboskłonem, którą słyszał już wcześniej na równinie od strony wioski. Nie wiedział, skąd mógł brać się ten dźwięk – czy to wiatr świszczący w koronach drzew, czy echo niosące się z oddali. Odgłos przynosił ze sobą bezkresny smutek, otulał Mikaela żalem. Kończył się długimi, zamierającymi gdzieś akordami.
Przedziwne zjawisko, którego nigdzie indziej nie zaobserwował. Było nierozerwalnie związane z tym miejscem, z błotnistymi przestrzeniami nad Pejpusem.
Szczeniak zaczął się wiercić, chcąc zejść na ziemię. Mikael puścił go na śnieg, żeby sprawdzić, czy psiak pójdzie za nim.
Dłonie zatrzymały się w pół gestu, a serce zabiło wyjątkowo boleśnie. Zapatrzył się w śnieg.
Wyprostował się, a strach przeniknął jego ciało niczym lodowate promienie.
Kobieta przeszła już przez dziedziniec i zniknęła. Ale na czystym, świeżo spadłym śniegu był tylko jeden ślad.
Jego własny.